Listy 1950- 1955 - ebook
Listy 1950- 1955 - ebook
„Listy 1950–1955” – drugi tom krytycznej edycji powojennej korespondencji Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów. Publikowane są 152 listy, cała zachowana korespondencja małżonków z tego okresu. Rękopisy listów zostały starannie opracowane i przepisane, opatrzone obszernymi przypisami przez badaczy i edytorów twórczości i spuścizny epistolarnej Jarosława Iwaszkiewicza i Anny Iwaszkiewiczowej. Obszerna przedmowa pokazuje kontekst czasu i najważniejsze wydarzenia, które są tłem dla korespondencji. Tom jest kontynuacją edycji listów z lat 1922–1939 (wydanych przez SW „Czytelnik” w latach 2012–2014) oraz krytycznego wydania listów z lat 1944–1949 (Wydawnictwo Akademickie SEDNO 2024). Dokumentuje życie rodzinne i domowe Anny i Jarosława, życie artystyczne i literackie w czasach stalinizmu, w najbardziej ponurym okresie powojennej historii Polski. Okoliczności zewnętrzne powodują, że wydarzenia społeczne czy polityczne rzadko pojawiają się w korespondencji, a szczere i emocjonalne opinie Anny na temat postawienia pomnika Dzierżyńskiego w Warszawie natychmiast napotykają karcącą ripostę Jarosława. Ciekawe epizody dotyczą znajomości i przyjaźni obojga małżonków z Natalią i Zygmuntem Modzelewskimi. Zatem wielka polityka w niewielkim stopniu trafia na karty listów, choć Jarosław nie stroni od działalności publicznej, szczególnie w tzw. ruchu obrońców pokoju. Ze spraw publicznych w oczywisty sposób najwięcej informacji i opinii można znaleźć na tematy życia kulturalnego, zwłaszcza w obszarze literatury. Iwaszkiewicz angażował się w prace Polskiego PEN Clubu, Związku Literatów, Towarzystwa Chopinowskiego i wydawnictwa „Czytelnik”. Jego utwory, dalekie od kanonów socrealizmu, nie były licznie publikowane w tym czasie. Niemniej Iwaszkiewicz nie zamilkł, nie udał się na wewnętrzną emigrację. To, co tworzył „na zmówienie”, powstawało bez neofickiej wiary i pozbawione jest doktrynerskiej zaciętości. Listy wiele wnoszą do poznania wzajemnej relacji Anny i Jarosława, jak piszą edytorzy we wstępie: „relacja, jaka łączyła Annę i Jarosława, daleka od harmonii, skomplikowana, wypełniona czułością i złością, była dla obojga niezmiernie ważna i stanowiła rodzaj fundamentu zawsze obecnego w ich życiu”. Zatem mamy kolejny tom korespondencji ważny zarówno dla osób interesujących się życiem i twórczością pisarza, relacjami Anny i Jarosława i dziejami rodziny oraz dla badaczy polskiej kultury tego czasu.
Edycja krytyczna zachowanej powojennej korespondencji obejmie lata 1944–1979. Została zaplanowana na sześć tomów, które powinny ukazywać się w odstępach jednego roku. Wydanie korespondencji jest możliwe dzięki grantowi przyzna¬nemu przez Narodowy Program Rozwoju Humanistyki
| Kategoria: | Biografie |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-7963-215-2 |
| Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jarosław Iwaszkiewicz w liście pisanym w Pradze 22 stycznia 1955 roku, podczas niespodziewanego postoju w drodze do Włoch, na marginesie lektury _Dzienników_ Gide’a dziwi się, że pod datą 24 czerwca 1941, czyli tuż po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, autor _Fałszerzy_ skrupulatnie opisuje sen o szukaniu żony, nie wspomina zaś ani słowem o aktualnych zdarzeniach historycznych. I to tak ważkich!
Czytelnik korespondencji Iwaszkiewiczów z lat 1950–1955 może wyrazić podobne zdumienie, bowiem w stalinizmie, okresie najostrzejszych represji reżimu komunistycznego, Anna i Jarosław ślą do siebie listy na wskroś prywatne, w których drobiazgowo opisują ważne dla nich obojga sprawy rodzinne, donoszą szczegółowo o swych zajęciach, zdrowiu, o planach, wyjazdach, relacjonują wizyty przyjaciół, wrażenia z lektur czy wysłuchanych koncertów. Życie korespondentów zdaje się być wypełnione niemal całkowicie rodzinnymi wydarzeniami i codziennymi kłopotami. Listy powstają w różnych miejscach. Anna pisze, jeśli nie ze Stawiska, to z Rabki – zimą lub z Ustki – latem. Listy Jarosława natomiast datowane są w Stawisku i w Santiago de Chile, w Gorzekałach i Taorminie, w Rabce i Zurichu, w Szklarskiej Porębie i Berlinie, w Sandomierzu i Rzymie – takie egzotyczne zestawienia można by mnożyć, a świadczą one o możliwości, niezmiernie wówczas rzadkiej, stosunkowo swobodnego podróżowania nie tylko po Polsce, ale i po świecie.
Jarosław wyjeżdża służbowo; jako przewodniczący Polskiego Komitetu Obrońców Pokoju uczestniczy w sesjach Światowej Rady Pokoju, a także w zjazdach PEN Clubu i w obradach sejmowych (od sierpnia 1952 r.); czyta, pisze, tłumaczy. Na zachowanej kopercie jednego z listów umieścił żartobliwy napis: „Do mojej żony ukochanej Anny na wsi w Stawisku pod Brwinowem, w dobrach swych dziedzicznych zamieszkującej”. Wydawałoby się, że Stawisko przetrwało w niezmienionej formie nie tylko okupację, ale i czas powojennych przemian ustrojowych. A „dziedziczka” Anna troszczy się o funkcjonowanie majątku i domu, dba o licznych jego mieszkańców, z oddaniem zajmuje się swoimi ukochanymi wnukami, Anusią i Maćkiem Włodkami, dba o ich zdrowie i wychowanie, martwi się o córkę Marysię, zabiega o dobry kontakt z drugą z córek, Teresą, przebywającą w Kanadzie, cieszy się z narodzin kolejnych wnuków, rozkoszuje się pobytami w ukochanej Ustce. Często pisze szczegółowo o zmieniającej się w górach czy nad morzem pogodzie, o drobiazgach, które wypełniają jej każdy dzień, a nawet o sprawach tak błahych jak sposób posłania łóżka: „Anusia już dziś spała na tej swojej «leżance», doskonale jej tam, bo choć kołdry nie opinam, nie drgnęła do samego rana, nie spada się z niej, bo dość szeroka, a ja kołdrę trochę wpuszczam między ścianę a leżankę i tak doskonale się trzyma” (29/VII 1953). Iwaszkiewicz odpowiada relacjonując, co dzieje się w tym czasie w Stawisku, kto przyjechał, kto został na obiad, jak udany bądź nudny był mijający dzień lub dzieli się wrażeniami ze swych kolejnych pobytów za granicą. Anna czeka na „wiadomości o tym, jak wszelkie stawiskowskie sprawy, począwszy od rolnych aż do domowych” (Rabka, 7/II 1951). Jarosław odpowiada: „Życie na Stawisku płynie spokojnie i cichutko, i może na szczęście «nic się nie dzieje»” (12 luty 1951). W tym dopowiedzeniu daje się jednak usłyszeć pogłos rozlegających się poza najbliższą przestrzenią, ale wcale nie tak odległych, złowrogich odgłosów ówczesnych wydarzeń politycznych. Wszystko, o czym piszą do siebie, świadczy o bliskiej więzi między obojgiem korespondentów, której fundament stanowią sprawy rodzinno-domowe, z biegiem lat wymagające coraz większej energii i zaangażowania.
Listy te niemal nie zawierają komentarzy dotyczących sytuacji politycznej w kraju i na świecie, a jeśli się one pojawiają, to incydentalnie i marginalnie. Tymczasem okres 1949–1955 można określić mianem najbardziej ponurego w powojennej historii Polski. Po zjednoczeniu PPR i PPS w listopadzie 1948 nowo powstała PZPR uznała, że po tzw. łagodnej rewolucji należy przejść do ostrej walki ideologiczno-politycznej. Od 1949 roku jeszcze intensywniej niż dotąd ścigano wrogów ustroju – przeciwników nowej Polski oraz Związku Radzieckiego, a z każdym kolejnym rokiem terror się wzmagał. Zatrzymywano, sądzono i surowo karano – zmuszając często do składania fałszywych zeznań – osoby uznawane z góry za winne i niebezpieczne dla ludowej ojczyzny.
W listopadzie 1950 roku aresztowano generała Augusta Fieldorfa, dowódcę Kedywu Armii Krajowej podczas wojny. Na podstawie fałszywych zarzutów skazano go jesienią 1952 roku na karę śmierci. O przynależność do antyradzieckiej partyzantki i faszyzm oskarżano wszystkich, nawet szeregowych żołnierzy AK, i skazywano ich na wieloletnie więzienie. Latem 1951 roku toczył się w Warszawie tzw. „proces generałów” – dziewięciu wyższych oficerów Wojska Polskiego, którzy swą służbę rozpoczęli jeszcze w II RP. Wśród czterech skazanych na dożywocie znalazł się m.in. generał Stanisław Tatar; pozostałym wymierzono surowe kary więzienia. W 1952 roku skazano na śmierć generałów Józefa Kuropieskę i Franciszka Skibińskiego. Pod zarzutem organizowania w szeregach wojska spisku aresztowano łącznie 129 oficerów; wydano 91 wyroków – 19 osób skazano na śmierć. Relacje prasowe z przebiegu wybranych śledztw i procesów miały budzić (i budziły) powszechny strach.
Wrogów szukano także wśród osób sprawujących władzę – w kręgach działaczy partyjnych i urzędników państwowych, szczególnie w gronie przedwojennych komunistów. W 1950 roku aresztowano Mariana Spychalskiego – architekta, po wojnie wiceministra obrony narodowej, organizatora Biura Odbudowy Stolicy, posła na sejm. Pozbawiony immunitetu poselskiego w październiku 1951 roku został oskarżony o dążenie do obalenia przemocą ustroju państwa polskiego. W sierpniu 1951 roku aresztowany został pod zarzutem prowadzenia szkodliwej działalności frakcyjnej w partii Władysław Gomułka – niedawny sekretarz generalny PPR, autor tzw. „polskiej drogi do socjalizmu”. W śledztwie oskarżano go o zdradę i współpracę z obcymi służbami wywiadowczymi. W niełasce znalazł się Jerzy Borejsza – organizator SW „Czytelnik”, redaktor „Odrodzenia”; od sprawowania urzędu odsunięto Zygmunta Modzelewskiego – ministra spraw zagranicznych. Jak pisze historyk, Andrzej Paczkowski, znawca tego okresu:
„Karząca ręka ludowej sprawiedliwości” dotknęła wprost setek tysięcy ludzi. Czuły jej siłę miliony członków rodzin, kolegów z pracy czy szkoły, sąsiadów. I o to (…) w dużej mierze chodziło: znaczna część społeczeństwa była zastraszana, niemal wręcz terroryzowana, rozszerzały się strefy wzajemnej nieufności, lęku nawet przed osobami bliskimi. Stan taki wzmacniał postawy konformistyczne i „dwójmyślenie”. Atomizował społeczeństwo, pozbawione niezależnych partii i autonomicznych stowarzyszeń, ułatwiał jego ujmowanie w masowych organizacjach (…) mających funkcje mobilizacyjne i indoktrynacyjne1.
Tak w atmosferze zastraszenia i terroru partia utrwalała swoją hegemonię w różnych sferach życia publicznego. Aktem prawnym, przypieczętowującym te procesy, stało się uchwalenie 21 lipca 1952 roku konstytucji polskiego państwa, noszącego od tego momentu nazwę Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, stającej się w ten sposób _de facto_ i _de iure_ demokracją ludową. Konstytucja, wzorowana na radzieckiej, „potwierdzała istniejący już stan prawny i strukturę władz, a posługiwała się niezwykle zideologizowanym językiem. Z litery był to dokument «klasowy», biorący za podmiot «lud pracujący miast i wsi» i potwierdzający wprost, iż zadaniem państwa jest «ograniczenie, wypieranie i likwidacja klas społecznych żyjących z wyzysku robotników i chłopów»”2. Po wyborach 26 października 1952 roku „«lud pracujący miast i wsi» złożył władzę w ręce swych przedstawicieli”3 – ostatnim etapem budowania w Polsce „demokracji ludowej” było powołanie Sejmu I kadencji.
W latach 1950–1955 realizowano w Polsce plan 6-letni, zadaniem którego było uprzemysłowienie kraju na ogromną skalę, co miało się stać poprzez centralne zarządzanie gospodarką i system nakazowo-rozdzielczy.
„Budowa podstaw socjalizmu” opierała się na gospodarce ekstensywnej, a modernizacja istniejących przedsiębiorstw znalazła się na dalszym planie. W niezwykle szybkim tempie rozwijano front inwestycyjny, przy czym wiele decyzji miało charakter polityczny (z najbardziej znaną lokalizacją Huty im. Lenina na obrzeżach „reakcyjnego” Krakowa). Wielość i wielkość inwestycji powodowały nieustanne napięcia w bilansowaniu energii i zaopatrzeniu, wciąż ujawniały się „wąskie gardła”, a rozwiązanie jednego problemu powodowało powstawanie takiego samego w innej branży lub w innym regionie4.
Z kolei skutkiem kierowania ogromnych nakładów inwestycyjnych na rozwój przemysłu ciężkiego było załamanie się produkcji rolnej i drastyczne pogorszenie zaopatrzenia miast w żywność. W efekcie
ludziom żyło się coraz trudniej i coraz mniej rozumieli przyczyny tej sytuacji. Oficjalna propaganda zachłystywała się bowiem osiągnięciami, ale były one coraz bardziej oderwane od losu jednostki (…). Przodownicy pracy we współzawodnictwie – radośnie przekraczano normy, wykonywano przedterminowo plany – osiągali coraz lepsze wyniki, a żyło się coraz trudniej5.
Śmierć Józefa Stalina (5 marca 1953 roku) nie złagodziła od razu opresji rządów komunistycznych w Polsce. Życie społeczne i kulturalne było nadal poddawane kontroli ideologicznej i administracyjnej. W marcu 1953 roku władze zawiesiły „Tygodnik Powszechny”; w lipcu jego redagowanie przekazano prorządowemu Stowarzyszeniu „Pax”. W tym czasie zlikwidowano także krakowski miesięcznik katolicki „Znak”. W czerwcu 1953 roku prymas Stefan Wyszyński ogłosił treść ostrego w tonie listu Episkopatu Polski, skierowanego do prezydenta Bieruta – w reakcji na państwowy dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych. We wrześniu 1953 roku osądzono i skazano biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka pod zarzutami dywersji, szpiegostwa i działalności na szkodę ZSRR. W kilka dni po tym wyroku został aresztowany prymas Polski, kardynał Wyszyński. Ponad pół roku po śmierci Stalina nie było widać oznak liberalizacji. Pierwsze jej symptomy pojawią po IX Plenum Partii (29–30 października 1955 roku), na którym Bierut zapowiedział zmiany w polityce gospodarczej (ograniczenie inwestycji, zwiększanie środków na konsumpcję).
Iwaszkiewiczowie nie byli ślepi i głusi na to, co się wtedy wokół nich działo. Lęk, nieufność oraz poczucie wszechobecnej inwigilacji nie pozwalały im na otwartą wymianę myśli i pisanie wprost o różnych wydarzeniach. W listach można było pewne sprawy tylko delikatnie sugerować. Kiedy 12 lutego 1951 roku wzburzona Anna nie mogła powstrzymać się od wyrażenia opinii na temat skandalicznej decyzji o wzniesieniu pomnika Dzierżyńskiego w Warszawie – Jarosław skwitował to zaledwie kilkoma, jednakże znaczącymi, słowami: „Czy ty naprawdę już nie masz większych kłopotów. Masz także kłopoty i polityczne! To, co napisałaś o wiadomym pomniku w liście twoim do mnie, jest rzeczą kompletnie niedopuszczalną i bardzo proszę, abyś się zastanawiała nad tym, co można pisać, a co nie!” (list z 17 lutego 1951).
Nie oznaczało to jednak, że odniesienia do ówczesnej sytuacji całkowicie z ich korespondencji zniknęły. Od czasu do czasu napotkać można w listach obojga wzmianki tego typu:
(…) czy uwierzysz, że w Rabce nie ma już ani jednego pensjonatu! W ogóle tu oczywiście jest to samo, co w Ustce i wszystkich miejscowościach kuracyjnych, wszystko schodzi na psy; dosyć ci powiedzieć, że aby dostać parę sznurowadeł dla Dzidzi, trzeba było chodzić olbrzymi kawał drogi aż za stację, bo tu, gdzie dawniej był cały szereg sklepików, gdzie można tzw. „wszystko” dostać było, nie ma ani jednego (prócz jednego z tzw. „pamiątkami” z Rabki). To naprawdę rozpacz bierze, jak się na takie rzeczy patrzy (list Anny z 7 marca 1951 roku),
lub:
Tutaj stan gospodarczy o wiele wyższy niż u nas, nie ma kolejek do wspaniałych wędlin i serów, książki przepięknie wydane, wspaniała bielizna (_bily zboži_), ręczniki, chustki itd. Kupiłem sobie wspaniałe rękawiczki ciepłe, z naszywaną skórą – Ambasada była dość hojna w zaopatrzeniu mnie – donosił Jarosław z Pragi (22 stycznia 1955 roku).
Oboje widzą więc przejawy tego, co jest rzucającym się w oczy efektem, przeprowadzonej jeszcze w 1947 roku, tzw. bitwy o handel, której celem była likwidacja handlu prywatnego i spółdzielczego.
W ustroju socjalistycznym centralny planista zastąpić miał rynek, a kapryśne prawo podaży i popytu – centralne planowanie oparte na zasadach naukowych. To centralny planista obliczał, ile należy wyprodukować butów, ile rowerów, ile szczoteczek do zębów. Zadaniem handlu było te towary „rozprowadzić”6.
Na skutki tych działań nie trzeba było długo czekać. Na rynku brakowało wszystkiego – od ciągników począwszy, na guzikach kończąc.
O tym, że wydarzenia dziejące się w globalnej skali w sposób istotny absorbowały Iwaszkiewiczów, świadczy uwaga Jarosława, zapisana w liście z 13 lipca 1953 roku: „Bardzo jestem zmartwiony horyzontem politycznym”. To zapewne lakoniczne przywołanie wydarzeń dotyczących strajku powszechnego w NRD oraz tzw. powstania berlińskiego, stłumionego przez wojska radzieckie, a także aresztowania w Moskwie na Kremlu Ławrientija P. Berii. Zapewne jednak Iwaszkiewicz miał przede wszystkim na myśli sytuację w Korei, gdzie od czerwca 1950 roku trwała wojna pomiędzy Koreańską Republiką Ludową a Republiką Korei, a _de facto_ rozgrywał się konflikt zbrojny między Wschodem a Zachodem. Propaganda komunistyczna mówiła o „agresji imperialistycznego Południa przeciwko pokój miłującej Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej”7 – wbrew faktom: to Korea Północna była agresorem w tym konflikcie. Wzmianka Iwaszkiewicza w liście odnosi się do momentu końcowego tej wojny, do toczących się rokowań pokojowych, w efekcie których 27 lipca 1953 roku zawarto rozejm. Ale pełna napięcia atmosfera polityczna i doniesienia w prasie, jakie tym wydarzeniom towarzyszyły, podsycały poczucie zagrożenia i strach przed wybuchem ogólnoświatowego konfliktu zbrojnego.
Jeśli zaś chodzi o sprawy polskie, a ściślej o rodzime życie literackie, bez wątpienia najbardziej ich oboje poruszyła i dotknęła decyzja Czesława Miłosza o pozostaniu na emigracji, co poeta, pełniący wówczas funkcję attaché kulturalnego przy ambasadzie polskiej w Paryżu, oficjalnie ogłosił 15 maja 1951 roku na konferencji prasowej. Już wcześniej, w liście datowanym na 12 lutego, Iwaszkiewicz pisał:
Czy słyszałaś, że nasze przewidywania co do Czesia sprawdziły się, nawet zbyt prędko! Uważam to za największe świństwo, jakie tylko może być, odłożyć sobie parę dolarków przez te kilka lat (z tego, co ten nieszczęsny górnik nakopał węglem!) i potem wymigać się z tego wszystkiego, co powinno być udziałem nas wszystkich, w sposób tchórzliwy i małoduszny. Nie ma słów na to (…).
Anna kilka dni później odpowiadała:
Wiesz, że jednak zaskoczyła mnie wiadomość o Czesiu, mimo wszystko co zauważyliśmy i co mówiliśmy z nim. Rzeczywiście postąpił brzydko, ale dwa lub trzy lata temu nawet nie rozumieliśmy jego motywów, a dziś rozumiem wobec jego sytuacji, w jakiej jest jako pisarz. Tylko, że to pycha sądzić, że można się wyodrębnić. Zresztą, jak to będzie? Czy można zostać „zawieszonym w powietrzu”, bo chyba nie poniży się do tego, żeby przystać do emigracji?! (16 lutego 1951 roku).
To, o co pyta z lękiem, ale i z ostrą naganą Iwaszkiewiczowa, spełni się ostatecznie kilka miesięcy później. Ale już w styczniu, po dłuższym czasie niemożności wyjazdu z kraju, Miłosz znalazłszy się w końcu w Paryżu jako polski dyplomata decyduje się na krok jednoznaczny – jedzie do Maisons-Laffitte, siedziby „Kultury”, i prosi Jerzego Giedroycia o schronienie. O tym wydarzeniu piszą do siebie Iwaszkiewiczowie. W opinii dużej części środowiska literackiego (nie tylko w Polsce) będzie to haniebna ucieczka, jawna dezercja, akt zdrady. W takim tonie wypowiadać się będzie o decyzji Miłosza zarówno prasa krajowa, jak londyńska, związana z „Wiadomościami” Mieczysława Grydzewskiego. Akceptację dla swego wyboru znalazł przyszły autor _Zniewolonego umysłu_ w środowisku „Kultury” paryskiej. Iwaszkiewicz oficjalnie jednak Miłosza nie potępił, „choć byłoby to de facto potwierdzeniem na forum publicznym tego, co myślał prywatnie, i niewątpliwie gest ten zostałby doceniony”8. Głos zabrał w tej sprawie dopiero kilka lat później, gdy ucichła już nagonka na uciekiniera; w 1957 roku w felietonie _Sprawa dnia_ („Twórczość” 1957, nr 2) pisał:
Jeżeli mam za złe Miłoszowi to, że uciekł za granicę, to dlatego, że bał się wzięcia odpowiedzialności za nasze zbiorowe życie, że nie chciał razem z nami cierpieć i walczyć o wartości ludzkie.
Rację ma Radosław Romaniuk w taki sposób rekonstruując stanowisko Iwaszkiewicza:
Miłosz, opuszczając kraj, postawił się poza narodem, uciekł od cierpienia, odmówił walki. Bowiem tylko trudy i cierpienia dokonywane i doznawane na tej ziemi mają swój sens i moralny patos. wierzył, że w tamtym historycznym momencie dla Polski i jej kultury można pracować tylko w kraju, że wygasł paradygmat wielkiej dziewiętnastowiecznej emigracji. Za wszystkimi tymi sylogizmami, które okazały się dramatycznie nieprawdziwe, kryje się osobiste rozczarowanie, fakt, że Miłosza mu w kraju brakuje (…), że jego decyzja w innym świetle stawia jego własne wybory, które wszak miały alternatywę. Musi ją więc zdyskredytować, unieważnić9.
W istocie więc negatywna ocena Miłosza była obroną siebie samego i własnej decyzji o odrzuceniu emigracji, której autor _Sławy i chwały_ nigdy nie brał pod uwagę, i opowiedzeniem się za uczestniczeniem w życiu kraju, w taki sposób, w jaki było to możliwe i akceptowalne. Choć niełatwe i wymagające coraz większych kompromisów.
Podczas pamiętnego szczecińskiego zjazdu literatów w styczniu 1949 roku zadekretowano, że literatura ma być narzędziem budowy socjalizmu. Od tego momentu socrealizm stał się jedyną aprobowaną przez władzę metodą tworzenia; wszystko, co sytuowało się poza nią, skazane było na publiczny niebyt. Prezesem związku w latach 1949–1956 był Leon Kruczkowski, zaś Iwaszkiewicz, wówczas wiceprezes, zdawał sobie sprawę z tego,
że na nic nie ma wpływu, bo wszystkie decyzje i tak zapadały między Kruczkowskim i Putramentem a Komitetem Centralnym PZPR, nie próbował więc nawet walczyć o zachowanie wpływów w związku. Później, już po zjeździe, nieregularnie pojawiał się na posiedzeniach nowego zarządu głównego, które odbywały się zwykle co kilka tygodni. Dość szybko jednak, jako symbol starego, ustępującego estetyzmu, stał się celem rozmaitych ataków10.
To, w czym najaktywniej uczestniczył Iwaszkiewicz w latach pięćdziesiątych, był międzynarodowy ruch pokojowy, który nabierał dla niego istotnego znaczenia wobec pozostawania na marginesie życia oficjalnego w kraju. W związku z tą działalnością, w której sens i głoszone idee wierzył, nie dostrzegając (nie chcąc dostrzec?) jej politycznego i propagandowego charakteru, mógł często wyjeżdżać za granicę. A możliwość podróżowania od zawsze była dla niego pierwszorzędną potrzebą i stanowiła warunek _sine qua non_ twórczości. Może więc nie chciał do końca zdawać sobie sprawy z tego, w czym w istocie uczestniczy, bo ta wiedza odebrałaby mu to, na czym mu szczególnie zależało? Może w tym przypadku nie tylko był naiwny, ale dokonywał szczególnego rodzaju redukcji własnej świadomości.
Poza aktywnością w ruchu pokojowym Iwaszkiewicz angażował się także w prace Polskiego PEN Clubu, Związku Literatów, Towarzystwa Chopinowskiego czy wydawnictwa „Czytelnik”. Ale przecież Iwaszkiewicz był i chciał być przede wszystkim pisarzem. Rzadko w listach do żony pojawiają się bezpośrednie odniesienia do jego ówczesnej sytuacji – twórcy skazanego na milczenie, a więc na niebyt lub tworzenie zgodnie z narzuconymi zasadami socrealizmu. Czasem zdarzają się jednak krótkie i dosadne uwagi; np. po śmierci Gide’a stwierdza dobitnie: „mimo woli człowiek porównuje los pisarza francuskiego ze swoim – zasranym losem” (list z 25 lutego 1951). Perspektywa, że pisane utwory nie będą miały szans na wydanie, wyraźnie hamowała jego aktywność twórczą. Publikowane w tym czasie swoje prace literackie ocenia ostro:
Wczoraj skończyłem ostatecznie _Odbudowę Błędomierza_ – zdaje się wyszło straszne gówno, ale już nie miałem sił, a poza tym co za zadanie: napisać sztukę polityczną a bezpartyjną! Kwadratura koła, myślę, że jeszcze każą mi ją poprawiać. Zresztą rozumiem, że tak nie musi być, albo postawić wszystkie kropki nad i, albo usunąć te nieliczne i nieśmiałe aluzje, jakie są u mnie11.
W marcu 1951 roku Iwaszkiewicz uczestniczył w konferencji dramaturgów, mającej wyselekcjonować spośród sztuk nadesłanych na konkurs Ministerstwa Kultury i Sztuki utwory nadające się do wystawienia. W liście do Anny sugeruje, że to nudny i wyczerpujący obowiązek. Nie pisze jednak, że podczas trzydniowych obrad występował częściowo jako uczestnik, a częściowo jako „podsądny” – bo _Odbudowa Błędomierza_ była poddawana ocenie i „poprawiana” (bo nazbyt przypominała tradycyjny dramat mieszczański z minionej epoki). Wprowadził więc do tekstu zasugerowane zmiany. Ostatecznie sztuka pod tytułem _W Błędomierzu_ była grana latem 1951 roku w dwu teatrach: w Krakowie i we Wrocławiu – co przyniosło jej autorowi konkretne gratyfikacje finansowe.
Jako swoistą daninę płaconą ustrojowi, ale również „dla chleba”, Iwaszkiewicz napisał _Wycieczkę do Sandomierza_ – powieść przygodową dla młodzieży, przygotowaną na konkurs ogłoszony przez Komitet do Spraw Turystyki oraz ZLP. Rzecz traktuje o przygodach trzech nastoletnich chłopców, przy okazji prezentuje dzieje i przestrzeń tak bliskiego Iwaszkiewiczowi Sandomierza. Niestety, kończy się jak typowa ówczesna agitka: oto młodociani bohaterowie uczestniczą pełni zapału w żniwach, przy okazji walcząc z kułakami i dywersantami. I oczywiście socjalistyczne dobro zwycięża. Powieść propagandowo-dydaktyczna, wierna socrealistycznym dyrektywom, została wydana w 1953 roku i nagrodzona. Równie nisko jak swój dramat, oceniał pisarz i ten utwór, nie mając żadnych złudzeń, co do jego wartości.
Jednak bez wątpienia tekstem najbardziej politycznie prawomyślnym i zaangażowanym, trybutem składanym ludowej władzy, była _Ucieczka Felka Okonia_. Tytułowy bohater to młody murarz, przodownik pracy, budujący w Warszawie nową dzielnicę mieszkaniową, który w czasie kłótni zaatakował nożem swojego szwagra. I wtedy ucieka do Berlina Zachodniego. Tam zostaje wystawiony na niebezpieczeństwo zwerbowania go przez imperialistycznego szpiega i wciągnięcia w knowania przeciw ludowej ojczyźnie. Oczywiście, z tej próby Felek wyjdzie zwycięsko: ucieka do polskiego poselstwa we wschodniej części Berlina i wybiera powrót do kraju, stwierdzając: „Wolę siedzieć w mamrze… mam za co… ale w domu. Nie z tymi tam”12. Cała powieść to wierna realizacja założeń socrealizmu. „Wszystko jest tu łatwe do przewidzenia, od początku oczywiste, czarno-białe, pociągnięte grubą kreską, plakatowe”13. Nie mogło być wszak inne, jeśli miało w sposób jednoznaczny, a więc z założenia schematyczny, „wcielać” w literaturę hasła propagandowe.
Poza tymi utworami Iwaszkiewicz napisał także inne „słuszne” ideowo teksty – choćby opowiadanie _Dziewczyna i gołębie_, wiersz _List do Prezydenta Bieruta_ czy artykuł po śmierci Stalina. Nie milczał zatem Iwaszkiewicz w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych, nie udał się na wewnętrzną emigrację, ale to, co stworzył „na zmówienie”, ani nie było pełne doktrynerskiej zaciętości, ani neofickiej, komunistycznej wiary. Nie należało – w porównaniu z aktywnością bardziej ideowo zaangażowanych pisarzy (choćby tzw. pryszczatych) – do pierwszego frontu literatury walczącej o świetlaną przyszłość socjalistycznej ojczyzny.
A co działo się wówczas z jego prawdziwą twórczością? Podczas pobytu w Sopocie w sierpniu 1951 roku Iwaszkiewicz pisze do żony:
(…) wczoraj czytałem _Pogrzeb posła_ i _Borsuka_ Dąbrowskiej i Kowalskiej, pod koniec przyszła Stasia H. Właściwie mówiąc, to literatom nie opłaci się czytać takich rzeczy, bo oni za bardzo widzą podszewkę i krój, i nawet nici fastrygi – ale ostatecznie, skoro nie mam czytelników, to można i tak kontynuować swą działalność literacką. (list z 28 sierpnia 1951)
Z kolei, w liście z 16 lipca 1952 roku, pisząc o wizycie przyjaciółki córek w Moskwie, którą nazywa „przybytkiem famy”, nawiązuje do swego satyrycznego utworu _Fama_, który od razu pisał do szuflady, zdając sobie sprawę z tego, że jest on jawnie nieprawomyślny. Miniatura ta opowiada, w groteskowej estetyce nietypowej dla autora _Brzeziny_, o posągu znajdującym się w Muzeum Narodowym, podnoszącym co i rusz do góry trąbę, która wydawała przenikliwy, donośny dźwięk. A czynił to, dodajmy, z przyczyn niewyjaśnionych i bez widomego powodu. Aby zapobiec skandalowi – zjawisko było wszak nadprzyrodzone, a więc nie mieściło się w ówczesnym materialistycznym światopoglądzie, a co gorsza nawet ten światopogląd kwestionowało i ośmieszało – zdecydowano umieścić nad Famą napis: „Nawet posągi grzmią na cześć sztuki socrealistycznej”14. Działanie okazało się nadspodziewanie skuteczne – Fama przestała trąbić.
Opowiadanie o grzmiącym posągu wiele mówi o prawdziwym stosunku Iwaszkiewicza do ówczesnej rzeczywistości. Z oczywistych względów nie mogło ono zostać w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych opublikowane. Podobnie _Borsuk_, realistyczny utwór o defetystycznej wymowie, w którym przedstawiona została krótka scenka – oto przed wystawą sklepową zatrzymuje się dwóch przechodniów: więzień i nadzorujący go żołnierz. Chwilę rozmawiają o polowaniach, o zwyczajach zwierząt, a potem idą dalej, do więzienia. Ta sytuacja w stalinowskich realiach rodziła złowrogie skojarzenia z rozgrywającymi się procesami i zapadającymi wyrokami.
O ile sam Iwaszkiewicz nie tak często i ochoczo pisał zgodnie z socrealistycznym duchem czasu, o tyle potrafił zrozumieć zdesperowanych przyjaciół-pisarzy, tworzących coś, co byłoby trudne do zaakceptowania w innych okolicznościach. W sierpniu 1953 roku małżonkowie wymieniają informacje o poetyckim przebudzeniu Romana Kołonieckiego – przyjaciela obojga, mieszkańca Stawiska w czasie okupacji oraz częstego gościa w okresie powojennym:
Roman wrócił do formy literackiej i mnóstwo pisze, czytał nam po południu swoje ogromne poemacidło _Powrót na Stare Miasto_, b. piękny, ale jak doszedł do Marksa i Lenina i do WKP(b), tom omal się z krzesła nie zwalił! Poemat będzie drukowany w „Przeglądzie Kulturalnym” i sądzę, że będzie wielką sensacją, strasznie się cieszę, bo sądzę, że Roman jest zbyt dużym talentem, aby leżał odłogiem bez szkody dla polskiej kultury. A to, że jak mówi Zygmunt , wskoczył w biegu do pociągu i to od razu do tego wagonu, co potrzeba – to tym lepiej (list Jarosława z 18 sierpnia 1953).
Anna odpowiada:
(…) szalenie cieszę się z „dźwignięcia się” Romana. Te wiersze, które mi przysłał i które czytałeś, są b. piękne i to już dowodzi, że pod tą zaschniętą skorupą jednak poeta w nim żył i żyje, ale to _Stare Miasto_ to dopiero niespodzianka. Rozumiem, że wreszcie nie może do końca życia z głodu przymierać, ale takie „wskoczenie do pociągu”, żeby aż cytować WKP(b), to już może nie było konieczne, bo i tak motyw odbudowy Starego Miasta bardzo błagonadiożnyj (…) (list Anny z 22 sierpnia 1953).
Warto, zastanawiając się nad aktywnością literacką Iwaszkiewicza w czasach stalinizmu, nie próbować go ani wybielać, ani oskarżać o cyniczne zaprzedanie swojego pióra wyłącznie na usługi komunistycznej propagandy. Sprawa jest bardziej skomplikowana, co widać również, choć rzadko, w korespondencji z Anną. Lepiej postawić, za Markiem Radziwonem, kilka istotnych pytań:
Co z dorobku pozostało w literaturze, a co jest tylko odbiciem trudnych czasów? Czy realizm socjalistyczny nie niszczył go jako pisarza bardziej niż może innych? Jak szybko spostrzegł, że nowa estetyka jest nie tylko gwałtem na jego artystycznej wolności, ale dla jego powołania artystycznego jest zagrożeniem wręcz śmiertelnym? Kiedy pojął, że nie dawało się pisać zgodnie z nowo obowiązującymi kanonami i jednocześnie pozostawać w zgodzie z samym sobą?15
Nie da się na te pytania odpowiedzieć jednoznacznie, ale z pewnością Iwaszkiewicz uświadamiał sobie, że jego pisarstwo i jego prawdziwi bohaterowie, pełni egzystencjalnego niepokoju i tragicznego światoodczucia, sytuują się na przeciwległym biegunie w stosunku do dziarskich junaków radośnie pracujących wraz z całą gromadą dla dobra i szczęścia ludowej ojczyzny. Próbował wyjść z impasu, na jaki skazywała go ta świadomość. Pisał więc _Odbudowę Błędomierza_ czy _Ucieczkę Felka Okonia_, jak sądził, jako niezbędny haracz należny władzy. W jakiejś mierze zapewne nie mógł się także zgodzić na swój pisarski niebyt. Ale twórczego spełnienia po tych aktywnościach nie oczekiwał – w szufladzie przecież leżały inne, „prawdziwe” teksty, m.in. pierwszy tom _Sławy i chwały_ czy wiersze składające się na zbiór poetycki _Ciemne ścieżki_.
Czytając korespondencję Iwaszkiewiczów, trudno nie zauważyć, jak skomplikowana i niejednowymiarowa łączyła ich relacja. Dzielą się ze sobą doraźnymi informacjami dotyczącymi codzienności, piszą o wnukach, o kłopotach finansowych, o niepokojach dotyczących zdrowia własnego czy tej drugiej osoby. Anna pisze 15 stycznia 1952 roku z Rabki:
Pragnę, żebyś był u dwóch lekarzy – u ojca Ziei i u doktora, którego ci wskaże Edzio, bo mam do niego zaufanie. Twój stan duchowy i fizyczny wymagają bezwzględnie tego, żeby ktoś mądry i życzliwy się tym zajął, bo jesteś na martwym punkcie, z którego samemu bardzo trudno jest ruszyć.
Wśród różnych refleksji, którymi z kolei Iwaszkiewicz dzieli się w listach z żoną, jedna kwestia zwraca szczególną uwagę. Pisarz rzadko w tej korespondencji zdobywał się na wyznania, zawierające tak szczerą autoanalizę. W liście z 28 stycznia 1955 roku, pisanym w Taorminie na Sycylii, zwierzał się:
(…) piszę w każdym razie parę słów, aby po prostu samemu czuć się mniej samotnym i mieć ten rodzaj rozmowy z tobą. Bardzo właśnie to niedobre jest u mnie, jak sama zresztą to mówisz, że się odzwyczaiłem od samotności. Wyraża się to nawet w tym, że stale mówię do siebie głośno, to znaczy, że nawet nie umiem sformułować myśli nie wypowiedziawszy jej – istnieją dla mnie tylko słowa, nie myśli. Na tym chyba polega mój antyintelektualizm.
List jest zatem nie tylko lekarstwem na samotność i możliwością powiedzenia czegoś istotnego bliskiej osobie. Żona staje się tutaj powierniczką (może także w jakiejś mierze inspiratorką) dokonywanej przez Iwaszkiewicza autorefleksji, dotyczącej jego postawy wobec życia, jego „antyintelektualizmu”. Pisarz wyznaje, że zawsze bliższe mu jest zmysłowe – nie racjonalne – doznawanie świata; że jest otwarty na wrażenia, budzące jego ciekawość, czułość, zachwyt. Wierność sobie oznacza dla niego pielęgnowanie tej „antyintelektualnej” wrażliwości. Zdawać by się więc mogło, że oboje świetnie się rozumieją i wzajem wspierają. Ale ich korespondencja ujawnia także całkiem odmienne strony tej relacji.
Jarosław często skarży się, że nie jest kochany i rozumiany; w liście z 16 lipca 1952 roku pisze: „Jesteś taka kochana i dobra dla wszystkich, tylko nie dla swego męża”. Anna nie pozostaje mu dłużna:
Nie masz pojęcia, jak jest dla mnie bolesne (i niepojęte po prostu), że właśnie w tych ostatnich latach (…) nie tylko nie mogę w tobie znaleźć osłody i pociechy, co byłoby naturalne, ale przeciwnie – (mimo, że nieszczęścia nasze są wspólne) zrobiłeś się dla mnie oschły i złośliwy, tak dalece, że nie tylko w życiu, gdzie często jest to kwestią zdenerwowania, ale i w listach się to odbija i prawie zawsze masz coś przykrego do powiedzenia (17 lipca 1952).
Często w ich korespondencji uwidacznia się z trudem skrywana bądź jawna irytacja, pobrzmiewa ton skargi i pretensji, do głosu dochodzą tłumione emocje, niewyrażone wprost rozczarowania i tajone wyrzuty. W 1951 roku wiąże się to w jakiejś mierze z relacją Jarosława z Wiesławem Kępińskim (wychowankiem obojga Iwaszkiewiczów); relacją, która w tamtym czasie zmieniła swój charakter – z ojcowsko-synowskiej staje się, wedle określenia pisarza, przyjacielska, ale jest to przyjaźń o wyraźnym zabarwieniu erotycznym. W dzienniku pod datą 15 lipca 1951 Iwaszkiewicz zapisał:
Niespodziewany obrót przyjęło moje życie uczuciowe. Przyszła tak gwałtowna, zupełna, intensywna i tragiczna miłość, jaką mogę porównać tylko z uczuciem mojej młodości. Jest ona w tej chwili jedyną materią mojego życia, wszystko inne nic mnie nie obchodzi16.
Był zatem emocjonalnie skoncentrowany na tym jednym afekcie, tym trudniejszym, że łączącym uczucia w istocie nie do pogodzenia: erotyczne i rodzicielskie. A to wywoływało w nim poczucie winy, któremu towarzyszyła świadomość uwikłania w sytuację nieakceptowalną społecznie i bez przyszłości. Oczywiście, nie pisze o tym do żony, ale tragiczna miłość do wychowanka z pewnością pogłębiała uczuciowy dystans pomiędzy nim i Anną, która z kolei dostrzegała zapewne w zachowaniu męża rosnącą w stosunku do niej emocjonalną obojętność i oschłość.
Jeszcze większy dystans pomiędzy nimi buduje całkowicie odmienny stan psychiczny, w jakim się znajdują. Iwaszkiewicz wyznaje: „Zmęczony jestem nie tylko tymi jazdami , ale i życiem w ogóle. Jakoś mi się zaczęło teraz nudzić w życiu – dawniej nigdy nie miałem tego wrażenia” (list z 10 stycznia 1952). I otrzymuje taką odpowiedź:
(…) to jest niemożliwe, żebyś poddawał się tak fatalnym nastrojom, takiej depresji. Piszesz, że zaczęło ci się w życiu nudzić. Co to właściwie jest za maniera? Przykro mi, że tak piszesz, tym bardziej, że sama właśnie, mimo niesłychanie monotonnego, właśnie, jak można by powiedzieć – strasznie „nudnego” życia – przeżywam okres wielkiej aktywności wewnętrznej i pełni (list Anny z 15 stycznia 1952).
Smutek pustki i doświadczenie pełni – stany tak diametralnie skrajne, że musiały rodzić poczucie obcości nie do przezwyciężenia. Anna stara się pomóc mężowi na swój sposób: przekonuje go do tak ważnego dla niej życia religijnego i duchowego. Jarosław prosi cierpko, by oszczędziła mu kazań. Anna nie rezygnuje jednak i – znalazłszy pretekst – wyznaje, że pragnie, by mogli oboje zbliżyć się do siebie w aktach wspólnego wyznawania wiary. W liście z 21 lipca 1954 roku, opisując neogotycki kościół w Ustce, stwierdza:
Jak bezcenne są te chwile tam spędzone, jak wszystko wygładza się, uspokaja, staje jasnym wobec tej ofiary i szczęścia, które ta miłość daje. Kiedyż przyjdzie ta nade wszystko na świecie upragniona chwila, że nie sama, a z tobą będę w takiej cudownej rozmowie z Bogiem.
Nigdy tak się nie stało – Iwaszkiewicz zawsze bardziej był panteistą niż ortodoksyjnym katolikiem, bardziej wyznawcą piękna niźli osobowego Boga.
Mimo wszystko jednak relacja, jaka łączyła Annę i Jarosława, daleka od harmonii, skomplikowana, wypełniona czułością i złością, była dla obojga niezmiernie ważna i stanowiła rodzaj fundamentu zawsze obecnego w ich życiu. Iwaszkiewicz, porównując się z Gide’em, którego dziennik czytał, pod datą 22 stycznia 1955 roku pisze:
Zadziwiający poza tym stosunek do żony (i żony do niego) (…). Nie rozumiem ich miłości – która trwała wbrew samej sobie (…). Moja miłość do Hani zupełnie inna, mimo wszystko jesteśmy sobie bliżsi, bardziej ufni i przyjacielscy. (…) Zresztą ja Hani dałem dwoje dzieci i trzecie nienarodzone (…). Ale to wielki łącznik: dzieci (…). I wielkie bogactwo. Myślę, że nie mógłbym nigdy w życiu, nawet w chwili największej depresji, powiedzieć jak Gide: ach, po co się ożeniłem. Mam wrażenie, że to jedyny rozsądny krok, jaki w życiu zrobiłem, to ożenienie się z Hanią. Cierpiałem – i jak strasznie – ale tym bardziej byłem do niej przywiązany17.
Czytana dziś korespondencja Iwaszkiewiczów z okresu stalinizmu odsłania podszewkę serwilistycznych zachowań pisarza, gdy manewrował między tym, co sam uważał za słuszne i ważne, i co należy ocalić – a tym, co uznawał za konieczną daninę składaną ludowej władzy, co z kolei wynikało z funkcji, jakie pełnił i wyborów, jakich dokonywał. Trafnie rzecz ujmuje Piotr Mitzner:
Iwaszkiewicz posiadał cechy, które ułatwiły mu nawiązanie flirtu z reżimem bez wyrzutów sumienia. Odczuwał zawsze potrzebę działania (sam przyznawał, że nie zawsze analizuje jego sens i skutki), szacunek do „prostego człowieka” (…), a wreszcie patriotyzm, i u niego, i u Anny przejawiający się nie tylko głębokim przywiązaniem do miejsc, do historii, ale także do narodowego decorum, którym władza komunistyczna sprytnie manipulowała18.
Jak bardzo był Iwaszkiewicz podatny na te manipulacje, świadczą choćby jego odczucia podczas obchodów państwowego święta – w dzienniku notował: „Przedwczoraj dekorowałem pisarzy odznaczonych na 22 lipca. Byłem jedyny wzruszony i przejęty tą uroczystością”19.
Szczyt politycznej naiwności. Właśnie ta cecha sprawiała, że z przekonaniem angażował się w światowy ruch obrońców pokoju – brał udział w kolejnych zjazdach, przemawiał, starał się utrzymywać kontakt z przedstawicielami krajów zza „żelaznej kurtyny” i jednocześnie korzystał z okazji: podróżował po świecie. Pracował nieustannie – pisał, tłumaczył, publikował – by zapewnić sobie i najbliższym utrzymanie. Starał się dbać o żonę i jej potrzeby, co przez całe życie traktował jako ważne osobiste zobowiązanie. Nie chciał rezygnować ze Stawiska nie dlatego, że przynosiło dochód (bo nie przynosiło), ale dlatego, że mimo wszystkich niewygód i kosztów w dalszym ciągu stanowiło azyl, ucieczkę od oficjalności i zakłamania – zapewniało chwile prywatności i swobodnej wymiany myśli, dawało schronienie, a także poczucie ciągłości, nieprzerwanej okupacyjnymi i powojennymi kataklizmami. I co równie ważne – stanowiło odpowiednie miejsce do zamieszkiwania przez wielkiego pisarza. A Iwaszkiewicz był przywiązany do swej pozycji i odpowiedniej dla niej scenerii.
Codzienne życie Iwaszkiewiczów w czasach stalinizmu, utrwalone w ich korespondencji, rozpięte jest pomiędzy zwykłymi wydarzeniami powszednich dni a wielką historią, której rytmowi oboje są podporządkowani. Każde z nich buduje swą przestrzeń niezależności – Anna poprzez wyjazdy do Ustki i doświadczenia religijne, Jarosław – podróżując po świecie i pisząc „prawdziwe” utwory, póki co, do szuflady. Nie są niezłomni w swej postawie wobec władzy, ale starają się zachować pewien rodzaj wewnętrznej autonomii, taki, jaki ich zadaniem, jest wówczas w ogóle możliwy do osiągnięcia. Z niemałym trudem, idąc na ustępstwa i kompromisy, chroniąc siebie i najbliższych, układają swoją codzienną prywatną egzystencję na marginesie toczącej się walki o szczęśliwą przyszłość ludowej ojczyzny, jak piszą do siebie z ironicznym przekąsem w listach – „ludowuni”.
1 A. Paczkowski, _Pół wieku dziejów Polski_, PWN, Warszawa 2005, s. 176.
2 Tamże, s. 172.
3 Tamże.
4 Tamże, s. 158.
5 A. Garlicki, _Dzieje PRL. Stalinizm_, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 1993, s. 45–46.
6 Tamże, s. 35.
7 Tamże, s. 38.
8 R. Romaniuk, _Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza_, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2017, t. 2, s. 287.
9 Tamże, s. 291.
10 M. Radziwon, _Iwaszkiewicz: pisarz po katastrofie_, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2010, s. 277–278.
11 J. Iwaszkiewicz, _Dzienniki 1911–1955_, oprac. i przypisy A. i R. Papiescy, wstęp A. Gronczewski, Czytelnik, Warszawa 2007, s. 307–308.
12 J. Iwaszkiewicz, _Ucieczka Felka Okonia_, w: tegoż, _Opowiadania,_ tom IV, Czytelnik, Warszawa 1980, s. 167.
13 M. Radziwon, _Iwaszkiewicz…_, dz. cyt., s. 307.
14 J. Iwaszkiewicz, _Fama_, w: tegoż, _Opowiadania_, dz. cyt., s. 19.
15 M. Radziwon, _Iwaszkiewicz…_, dz. cyt., s. 314–315.
16 J. Iwaszkiewicz, _Dzienniki 1911-1955_, dz. cyt., s. 312.
17 Tamże, s. 452–453.
18 P. Mitzner, _Hania i Jarosław Iwaszkiewiczowie. Esej o małżeństwie_, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009, s. 104.
19 J. Iwaszkiewicz, _Dziennik 1911-1955_, dz. cyt., s. 513.