Listy do młodego prawnika - ebook
Listy do młodego prawnika - ebook
Polskie tłumaczenie amerykańskiego bestsellera prawniczego Letters to a Young Lawyer autorstwa prawnika-legendy Alana Dershowitza.
Jako obrońca zarówno sprawiedliwych, jak i tych mniej prawych, Alan Dershowitz stał się jednym z najbardziej znanych i bezkompromisowych adwokatów w Stanach Zjednoczonych.
Brał udział w głośnych procesach broniąc m.in. Natana Szaranskiego, Clausa von Bülowa, Michaela Milkena i Mike’a Tysona. W najbardziej spektakularnym procesie w 1995 r. skutecznie wybronił gwiazdę futbolu amerykańskiego O.J. Simpsona od zarzutu morderstwa jego byłej żony i jej przyjaciela. W 2020 r. dołączył do zespołu obrońców Donalda Trumpa podczas procedury impeachmentu w Senacie, która zakończyła się w lutym 2020 roku uniewinnieniem.
Listy do młodego prawnika to seria 37 esejów, w których Dershowitz z pasją i elokwencją dzieli się bogactwem swoich doświadczeń, pisząc o życiu, prawie i o tym, co naprawdę znaczy być dobrym prawnikiem – i dobrym człowiekiem.
Ze wstępu Alana Dershowitza:
„(…) Pośród najczęściej zadawanych mi pytań padają te dwa: „Jak znalazłeś się tam, gdzie jesteś?” oraz „Jak zaplanowałeś swoją interesującą karierę?”. Uczciwa odpowiedź na nie to: „Zupełnie przez przypadek”. Nie miałem wielkiego planu czy starannego projektu, otrzymałem też niewiele wskazówek od innych. Zaczynałem, mając nadzieję zostać osiedlowym adwokatem na Brooklynie (moja matka miała już wybrany lokal). Potem, kiedy dobrze szło mi na studiach prawniczych, zdecydowałem się zostać profesorem prawa. Następnie podjąłem decyzję o przyjęciu kilku klientów, by poszerzyć swoje zawodowe zaplecze i podnieść poziom umiejętności dydaktycznych. Później postanowiłem pisać felietony i artykuły. Potem zacząłem pisać książki, co nierozerwalnie wiąże się z wygłaszaniem publicznych wykładów. Ostatecznie zdecydowałem, że ta mieszanka mi się podoba. Pracuję zbyt ciężko, obrażam zbyt wielu ludzi, wywołuję za dużo kontrowersji i jestem zbyt prowokacyjny. Słowem: generuję za dużo hucpy. Doświadczyłem dość różnorodności, jakie przynoszą życie i praktyka prawnicza, więc może moje doświadczenie pomoże innym w dokonywaniu ich własnych wyborów. (…)”
Ze wstępu Wojciecha Bergiera:
„(…) Listy Dershowitza wymagały jedynie przekładu, tłumaczenia, ale nie wytłumaczenia. Książka ta, mimo że pisana z perspektywy amerykańskiego adwokata wiele lat temu, nie musi być opatrzona szerszym wyjaśnieniem. Problemy, o których pisze Alan Dershowitz, znane są każdemu z nas.
- Gdzie się nauczyć praktyki adwokackiej?
- Czym jest zwątpienie w sens wykonywanego zawodu?
- Jak sobie radzić z porażką na sali sądowej?
- Jakie są granice ryzyka podejmowanego w sprawie?
- Czy można być uczciwym w zawodzie prawnika?
- I najważniejsze pytanie, które przewija się przez całą książkę: jak być dobrym człowiekiem?
Brzmi to znajomo…
Dershowitz obnaża miałkość systemu wymiaru sprawiedliwości, pokazuje, jak trwałym szwem hipokryzji jest ten system połączony: akademicy, sędziowie, adwokaci, prokuratorzy, politycy, biznesmeni.
Nie jest to jednak opowieść frustrata, ale jasny przekaz do tytułowego „młodego prawnika”. Listy pisane sine ira et studio, w których nadawca, profesor Dershowitz, analizuje pułapki zawodu.
Czy po lekturze listów zostaniemy podniesieni na duchu? Chyba nie. Czytelnik prawnik będzie raczej skłonny do refleksji nad miejscem na prawniczej drodze, w którym się wszyscy znajdujemy. (…)”
Przenikliwa… dająca do myślenia… unika utartych frazesów i pompatycznych peanów na cześć zawodu, które dominują w większości książek tego gatunku.
The Weekly Standard
Dershowitz w barwny i przekonujący sposób pokazuje nowicjuszom, z czym tak naprawdę będą musieli się zmierzyć.
The Washington Post
Kwintesencja Dershowitza: błyskotliwy, elokwentny i bezkompromisowo szczery w swoich opiniach.
Kirkus Reviews
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Inne |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8411-265-6 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jako nie najmłodszy (niestety) adwokat kilka lat temu przeczytałem _Listy do młodego prawnika_ profesora Alana Dershowitza. Kiedy zabierałem się wraz z Julianem Bąkowskim do ich tłumaczenia, przypomniała mi się fraza Stefana Zweiga: „I gdybym miał dziś udzielić rady młodemu pisarzowi, który nie jest pewien swojej drogi, starałbym się go nakłonić, żeby najpierw zabrał się do tłumaczenia lub adaptacji cenniejszych utworów pisarzy obcych. Taka ofiarna praca może mieć dla początkującego autora większą wartość niż jego własna twórczość, a to, co zostanie dokonane z prawdziwym zapałem, na pewno nie pójdzie na marne”1.
Tak, ta książka musiała być przetłumaczona na język polski. Szczególnie w czasach erozji państwa prawa, w czasach, gdy politycy beztrosko demolują ład prawny, a ich niebezpieczne harce określane są łagodnym terminem „kryzysu konstytucyjnego”.
Listy Dershowitza wymagały jedynie przekładu, tłumaczenia, ale nie wytłumaczenia. Książka ta, mimo że pisana z perspektywy amerykańskiego adwokata wiele lat temu, nie musi być opatrzona szerszym wyjaśnieniem. Problemy, o których pisze Alan Dershowitz, znane są każdemu z nas.
Gdzie się nauczyć praktyki adwokackiej?
Czym jest zwątpienie w sens wykonywanego zawodu?
Jak sobie radzić z porażką na sali sądowej?
Jakie są granice ryzyka podejmowanego w sprawie?
Czy można być uczciwym w zawodzie prawnika?
I najważniejsze pytanie, które przewija się przez całą książkę: jak być dobrym człowiekiem?
Brzmi to znajomo…
Dershowitz obnaża miałkość systemu wymiaru sprawiedliwości, pokazuje, jak trwałym szwem hipokryzji jest ten system połączony: akademicy, sędziowie, adwokaci, prokuratorzy, politycy, biznesmeni.
Nie jest to jednak opowieść frustrata, ale jasny przekaz do tytułowego „młodego prawnika”. Listy pisane _sine ira et studio_, w których nadawca, profesor Dershowitz, analizuje pułapki zawodu.
Czy po lekturze listów zostaniemy podniesieni na duchu? Chyba nie. Czytelnik prawnik będzie raczej skłonny do refleksji nad miejscem na prawniczej drodze, w którym się wszyscy znajdujemy.
Czy po lekturze listów można pozostać obojętnym wobec racji wykładanych przez Dershowitza? W kilku przypadkach chęć odpowiedzi będzie zapewne zbyt wielka, dlatego sam autor życzliwie podaje Czytelnikom swój adres e-mail. Kim zatem jest nadawca listów?
Alan Dershowitz, nowojorczyk, urodzony 1 września 1938 roku na Brooklynie, to jeden z najsłynniejszych amerykańskich prawników, znany obrońca swobód obywatelskich, zwłaszcza wolności słowa. Po ukończeniu studiów prawniczych na Uniwersytecie Yale był asystentem sędziego Davida L. Bazelona, prezesa Sądu Apelacyjnego dla Okręgu Kolumbii, a później pracował u sędziego Sądu Najwyższego USA, Arthura J. Goldberga.
W 1967 roku Dershowitz został najmłodszym profesorem na Uniwersytecie Harvarda. Zakończył karierę dydaktyczną w roku 2013.
W najbardziej spektakularnym procesie w 1995 roku skutecznie wybronił gwiazdę futbolu amerykańskiego O.J. Simpsona od zarzutu morderstwa jego byłej żony i jej przyjaciela.
W 2020 roku Dershowitz dołączył do zespołu obrońców Donalda Trumpa podczas procesu o _impeachment_ w Senacie. Efekt? Trump w lutym 2020 roku został uniewinniony.
Obecnie Dershowitz komentuje bieżące wydarzenia polityczne i prawne – jego podcastu _The Dershow_ słuchają setki tysięcy ludzi na całym świecie.
Na koniec jeszcze jedna uwaga, _pro domo sua_. Pomysł polskiego wydania tej książki narodził się podczas wieloletnich rozmów z Jakubem Jacyną, który przez wiele lat kierował jednym z działów Wydawnictwa C.H.Beck i był moim serdecznym przyjacielem. Rozmowy nasze dotyczyły banalizacji współczesnej adwokatury, specyficznych relacji wśród adwokatów, zaniku dawnego modelu aplikacji, w którym kluczowym elementem była relacja aplikanta z patronem jako mentorem. „Rozmowy” z Jakubem to w tym wypadku dosyć oględne pojęcie – były to dyskusje, spory, niekiedy o charakterze wręcz talmudycznym. Mądrość Kuby łączyła się z elegancką ironią najwyższej próby i nieskazitelną formą persyflażu. Kuba, kładąc na swoim biurku amerykańskie wydanie _Listów_, często napominał mnie w swoim stylu: „Tiaaa, ty już tyle nie mów o tej książce, ty już ją tłumacz”. Zatem gdy tłumaczenie ukazuje się po śmierci Kuby, dodałbym jeszcze jeden rozdział pt. „Nigdy nie odkładaj na później spotkań i rozmów z przyjacielem”. Rozdział zawierałby tylko jedno zdanie jako rozwinięcie tytułu: „Nigdy nie odkładaj rozmowy z przyjacielem – może okazać się, że nie będzie już okazji”.
Tej najważniejszej rozmowy z Kubą niestety nie dokończyłem.
_Wojciech Bergier_
Kraków, lipiec 2025 r.
------------------------------------------------------------------------
1 Stefan Zweig, Świat wczorajszy, tłum. Maria Wisłowska, Warszawa 2015, str. 125. Przyp. red.PODZIĘKOWANIA
Ta książka nie zostałaby napisana bez wkładu pokoleń studentów, którzy zwracali się do mnie o rady i po latach opowiedzieli mi, czy były one dla nich użyteczne.
Jestem wdzięczny Maurze Kelly za przepisanie rękopisu, Peggy Burlet za organizację pracy, mojej agentce Helen Reiss za przekonanie mnie do jej podjęcia, Johnowi Donatichowi za zasugerowanie pomysłu, wszystkim tym, którzy pozwolili mi czynić zapożyczenia z wcześniej opublikowanych prac oraz miłym ludziom z Basic Books, którzy ułatwili mi pisanie, edycję i inne ważne aspekty publikacji.
Wreszcie wyrazy miłości i uznania składam mojej rodzinie za zrecenzowanie rękopisu i za wszystkie darmowe rady, których cały czas mi udzielali.WSTĘP
Udzielanie rad to jedno z najbardziej ryzykownych przedsięwzięć. Wiem o tym, ponieważ otrzymałem wiele złych rad oraz niemal na pewno sam też takich udzieliłem. W ciągu trzydziestu siedmiu lat nauczania przeze mnie prawa na Harvardzie proszono mnie o rady prawdopodobnie tysiące razy.
Większość z nich okazuje się serią instrukcji, jak stać się osobą, która ich udziela. Wydaje się, że ludzie mają silną potrzebę powielania samych siebie (być może to dlatego tak bardzo martwimy się klonowaniem). Dokładnie pamiętam, jak jeden z moich mentorów, uznany profesor, mówił mi, w jakim porządku powinienem opublikować wiele ze swoich prac, nad którymi wtedy pracowałem. Wkrótce stało się jasne, że relacjonował własną biografię wydawniczą. Chciał, abym stał się nim samym, tak jak wielu innych moich mentorów chciało, bym stał się nimi. Sędzia Sądu Najwyższego Arthur Goldberg, którego byłem asystentem, zawsze udzielał mi rad dotyczących kariery zawodowej ukierunkowanych na to, abym został sędzią – czyli abym objął urząd, do którego nie aspirowałem. Profesor Joseph Goldstein, który był moim mentorem na studiach prawniczych, naciskał na mnie, bym ograniczał się do pracy akademickiej i teoretycznej – podczas gdy ja kochałem tkwić jedną nogą w harmidrze świata praktycznego stosowania prawa, a drugą w świecie polityki.
Mocno wierzę, że naśladownictwo nie jest najwyższą formą pochlebstwa, gdyż prawdziwie unikatowe jednostki nie mogą być imitowane. Możesz się od nich uczyć, o ile zdasz sobie sprawę, że jesteś inną osobą ze swoimi własnymi marzeniami, przeszłością i priorytetami. Zrozum te różnice i wyciągnij wnioski z ich doświadczeń oraz aspiracji, aby zastosować je we własnym, jedynym w swoim rodzaju życiu.
Zachowaj jednak ostrożność przy przyjmowaniu czyichś rad – włącznie z moimi – formułowanych na tej podstawie, że polegają one na „latach doświadczenia”. Nim zaczniesz nadmiernie polegać na takiej radzie, upewnij się, że osoba, która tej rady udziela, wyciągnęła ze swojego doświadczenia wnioski. Większość ludzi tego nie robi. Ich „lata doświadczenia” niewiele znaczą ponad to, że były to lata powtarzania w kółko tych samych błędów, bez uświadamiania sobie, że są to błędy.
Jako prawnikowi szczególnie trudno będzie ci stwierdzić, czy popełniłeś błąd, gdyż istnieje niewielka zależność między dobrze wykonaną pracą a sukcesem końcowym. W grę wchodzi po prostu zbyt wiele zmiennych.
Pamiętam sytuację, kiedy jako młody prawnik czytałem apelację „doświadczonego” adwokata. Zawierała anachroniczny dział, z cytatami ze spraw, które zostały uchylone lub oddalone. Co więcej, była kiepsko uargumentowana i jeszcze gorzej napisana. Ponieważ bronił współoskarżonego mojego klienta, naciskałem na niego, aby wyjaśnił, dlaczego zdecydował się na ten dział. Powiedział mi, że dodaje go w każdej apelacji, w której podnosi kwestie związane z Czwartą Poprawką. „To wynika z doświadczenia” – zapewniał mnie. „Cytuję to od dwudziestu lat”. Zapytałem go, czy kiedyś wygrał jakąś sprawę w oparciu o ten dział pisma. Zawahał się, pomyślał przez chwilę i odpowiedział: „Nie, jeszcze nie.” Niedawno przeczytałem kolejną apelację tego obecnie już starszego adwokata. Zawierała ten sam fragment. Niczego się nie nauczył z błędów popełnianych latami. Możesz się obejść bez takiego rodzaju doświadczenia.
Wystrzegaj się także rad „hurtowych,” „spod sztancy”, na zasadzie „jeden rozmiar pasuje na wszystkich”. Najlepsze rady mają charakter detaliczny, są skrojone na miarę potrzeb osoby szukającej rady. Są jednak pewne ogólne zasady, które mogą być użyteczne, pod warunkiem, że zostaną wsparte radami uszczegółowionymi „pod ciebie”.
Możesz zauważyć, że mimo iż ta książka jest zatytułowana _Listy do młodego prawnika_, to rady w niej przedstawione nie mają dosłownej postaci listów. To znak czasów. Pisanie listów uznawano kiedyś za sztukę wysoką. Wspaniałe _Listy do młodego poety_ Rilkego, które były inspiracją do napisania tej książki, same w sobie stanowią przedłużenie jego poezji. Jego dusza uwidacznia się nawet w pośpiesznie kreślonych epistolarnych wyrazach. Jako dziecko powojennej rewolucji technologicznej nie jestem pisarzem listów. Oczywiście dyktowałem szereg listów do wydawcy, listów z żądaniami („Chrzań się. Poczytaj, co o tym myślę.”) i innej korespondencji zawodowej. Rzadko natomiast piszę listy osobiste. Nawet dzisiaj w dobie komputerów nie jestem uzależniony od e-maili. Zamiast tego mówię. Prawie wszystkich rad udzielałem ustnie. Szczęśliwie jednak piszę tak, jak mówię. Nigdy nie wierzyłem, że istnieje odrębny język nazywany prawniczym – a przynajmniej nie taki, który byłby nieprzeznaczony do zrozumienia. Uczę studentów, że autor dobrych pism prawniczych musi być po prostu dobrym pisarzem. Namawiam tych, którzy dobrze mówią, lecz kiepsko piszą, by słuchali swojego głosu. W rzeczy samej, wręcz namawiam ich, by nagrywali swój głos i by starali się w swoich pismach oddać to, o czym tak elokwentnie mówili.
Tak więc to, co następuje dalej w tej książce, jest pisemnym odwzorowaniem ustnych rad, których udzielałem przez niemal czterdzieści minionych lat. To listy „mówione”. Kiedy je piszę, jawią mi się w myślach różni studenci, przyjaciele, dzieci przyjaciół, przyjaciele dzieci, koledzy i nieznajomi, którzy poprosili mnie o rady na przestrzeni kilku pokoleń. Niekiedy, gdy piszę, odnoszę się w myślach do konkretnej osoby. Głównie wyobrażam sobie jednak konglomerat ludzi – mężczyzn i kobiet, młodszych i starszych, spełnionych lub nie, szczęśliwych i nieszczęśliwych. Rzecz jasna, większość ludzi poszukujących rad nie jest do końca szczęśliwa, gdyż ludzie, którzy są szczęśliwi, rzadko potrzebują rad od tych, którzy są nieszczęśliwi. Z drugiej strony wielu z tych, którzy szukali u mnie rady, odnosiło większe sukcesy niż przeciętni prawnicy. Mieli duże pole manewru w dokonywaniu wyboru. Niekiedy natykam się na studentów, których ścieżki wyboru są dość ograniczone. Rada, której u mnie szukają, przybiera wtedy zwykle postać pytania: „Czy powinienem się poddać i zrezygnować z prawa?”. To wyjątek. Zasadą jest żądanie rady dotyczącej wyboru ze znacznej liczby dostępnych możliwości, z których wszystkie są dobre. W odróżnieniu od mojej praktyki prawniczej, polegającej na obronie głównie winnych kryminalistów, dla których opcje są zazwyczaj „złe”, „gorsze” i „najgorsze”, opcje dla moich utalentowanych i wspaniałych studentów są zazwyczaj „dobre”, „lepsze” i „najlepsze”.
Zdaję sobie też sprawę z tego, że niektórzy studenci – zwłaszcza moi – twierdząc, że chcą mojej rady, zabiegają w istocie o moją pomoc. Rozumują dość sprytnie, że zasięganie czyichś rad jest pochlebstwem wysokiej próby. Są skorzy do wysłuchania mojej opinii, mimo że podjęli już decyzję i poszukują mojego wsparcia w osiągnięciu założonych przez siebie celów. Rozumieją, że osoba udzielająca rad często staje się zaangażowana w pomoc komuś, komu rada jest udzielana, w jej realizacji. Przykładowo studenci pytają mnie o opinię na temat konkretnego sędziego czy prawnika, do którego aplikują. Kiedy mówię im, że współpraca z daną osobą to dobry wybór, kolejnym pytaniem, które zadają, jest: „Czy możesz mi napisać rekomendację?”. Myślę, że potrafię rozpoznać różnicę między tymi, którzy szukają rady, a tymi, którzy szukają wsparcia. Pochlebstwo często jednak zaślepia i podejrzewam, że niekiedy sam przymykałem na nie oczy.
Siłą rzeczy wszystkie rady mają charakter, przynajmniej w części, autobiograficzny. W tej książce staram się świadomie unikać błędu mówienia ci, jak zostać mną (nie żebyś chciał!). Wiele osób na przestrzeni lat otwarcie pytało mnie, jak zaprojektować sobie karierę taką jak moja. Zdaję sobie, rzecz jasna, sprawę, że moja kariera jest unikalna, niełatwa do powtórzenia. Wielu ludzi nie chciałoby mieć karier aż tak kontrowersyjnych i polaryzujących. Zapowiadając moje zeszłoroczne przemówienie, ktoś opisał mnie jako prowadzącego „najbardziej fascynującą praktykę prawniczą na świecie”. Nie mam pojęcia, czy to prawda, lecz mogę zaświadczyć o niewiarygodnej różnorodności rzeczy, które robię na co dzień. Na mój typowy dzień składać się mogą: prowadzenie zajęć z prawa karnego, jedzenie lunchu z grupą studentów, odbieranie telefonów od osadzonych w celach śmierci, otrzymywanie e-maila od dysydenta politycznego z drugiego końca świata, rozważanie nad wnioskiem o zeznawanie przed komisją Senatu, pisanie felietonu dla _New York Timesa_, pojawienie się w ogólnokrajowo transmitowanym programie telewizyjnym, otrzymanie śmiertelnej groźby od poirytowanego telewidza, udzielanie dyskretnych porad członkowi zarządu czy politykowi, konsultacje z prokuratorem generalnym obcego państwa, bycie przedmiotem ataku ze strony Rusha Limbaugha, Billa O’Reilly’ego lub jakiegoś innego prawicowego prowadzącego _talk-show_, bycie pouczanym przez matkę i odbieranie obscenicznego telefonu w środku nocy z narzekaniami na temat jednego z moich klientów.
Wśród moich klientów można było spotkać gamę „dickensowsko uszeregowanych podejrzanych” (według _Fortune Magazine_), zarówno bogatych, jak i biednych, sławnych i niesławnych, kochanych i nienawidzonych. Jestem szczęśliwy, mogąc przebierać pośród niemal pięciuset próśb o reprezentację, które otrzymuję każdego roku, stać mnie na selekcjonowanie klientów bez zwracania uwagi, czy ich stać na zapłatę honorarium. Wybieram tylko małą liczbę spraw, z czego mniej więcej połowę przyjmuję _pro bono_. Wszystkie sprawy mają jeden wspólny mianownik: jestem wkurzony na niesprawiedliwość wymierzaną danej osobie, niezależnie od tego, czy jest niewinna, czy winna.
Wybierając klientów, nauczyłem się, by nigdy nie mylić celebrytów z fascynującymi ludźmi ani spraw o dużej nośności ze sprawami ważnymi. Odmawiam wielu celebrytom prowadzenia ich głośnych spraw na rzecz szarych ludzi bez pieniędzy, lecz przychodzących do mnie z ważnym czy interesującym zagadnieniem.
W żadnym stopniu moja kariera prawnicza nie jest typowa, nie prowadzę też typowo profesorskiego życia. Jednakże ponieważ dzieliłem w tak wielu różnych aspektach losy życia współczesnego prawnika, chętnie dzielę się przemyśleniami zdobytymi w ramach tych przygód w nadziei, że niektórzy nauczą się czegoś na moich błędach.
Celem, jaki mi przyświeca, gdy piszę tę książkę, jest zachęcenie innych do wyciągania wniosków z moich sukcesów i porażek, z moich trafnych i błędnych decyzji.
Pośród najczęściej zadawanych mi pytań padają te dwa: „Jak znalazłeś się tam, gdzie jesteś?” oraz „Jak zaplanowałeś swoją interesującą karierę?”. Uczciwa odpowiedź na nie to: „Zupełnie przez przypadek”. Nie miałem wielkiego planu czy starannego projektu, otrzymałem też niewiele wskazówek od innych. Zaczynałem, mając nadzieję zostać osiedlowym adwokatem na Brooklynie (moja matka miała już wybrany lokal). Potem, kiedy dobrze szło mi na studiach prawniczych, zdecydowałem się zostać profesorem prawa. Następnie podjąłem decyzję o przyjęciu kilku klientów, by poszerzyć swoje zawodowe zaplecze i podnieść poziom umiejętności dydaktycznych. Później postanowiłem pisać felietony i artykuły. Potem zacząłem pisać książki, co nierozerwalnie wiąże się z wygłaszaniem publicznych wykładów. Ostatecznie zdecydowałem, że ta mieszanka mi się podoba. Pracuję zbyt ciężko, obrażam zbyt wielu ludzi, wywołuję za dużo kontrowersji i jestem zbyt prowokacyjny. Słowem: generuję za dużo hucpy. Doświadczyłem dość różnorodności, jakie przynoszą życie i praktyka prawnicza, więc może moje doświadczenie pomoże innym w dokonywaniu ich własnych wyborów.
W tej książce oferuję mieszankę praktycznych rad dotyczących kariery, filozoficznych ruminacji dotyczących sprawiedliwości, wnikliwych psychologicznych rozważań dotyczących wygrywania i przegrywania, a nawet garść spekulacji, czy jest możliwe, by być zarówno skutecznym profesjonalistą, jak i dobrym człowiekiem („_menschem_”, jak ujęłaby to moja matka).
To, czego najbardziej brakuje w tej książce, to interaktywna natura rozmów, jakie odbywam z tymi, którym rad udzielam. Więc postarajmy się zrobić to najlepiej, jak się da. Napisz mi e-mail z twoimi reakcjami na moje rady, a ja postaram się odpowiedzieć. W ten sposób zmienimy ten monolog w dialog. Mój adres e-mail to: [email protected]. Dla tych, którzy tak jak ja nie są uzależnieni od e-maili, podaję mój adres korespondencyjny: Harvard Law School, 1575 Massachusetts Avenue, Cambridge, MA 02138.
Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe zastrzeżenia, daję nurka w biznes udzielania rad, mając nadzieję, że być może uda mi się ominąć niektóre pułapki, których sam doświadczyłem, lecz mając też świadomość, że mogę wpaść w inne.CZĘŚĆ PIERWSZA. ŻYCIE I KARIERA
1. Ostrożnie dobieraj swoich bohaterów
Prawnicy mają tendencję do idealizowania bohaterów. Być może dlatego, że często pracujemy na etycznie niejednoznacznym terenie, musimy tworzyć przesadnie doskonałe wzorce do naśladowania. Wygładzamy wady naszych bohaterów i przekształcamy ich w świętych, którzy nie mogliby zrobić nic złego. W końcu poznajemy prawdę i stajemy wobec niej zawiedzeni, jeśli nie pozbawieni złudzeń. Wiem, ponieważ przeszedłem przez ten proces wielokrotnie.
Moimi osobistymi autorytetami prawniczymi byli Clarence Darrow, Oliver Wendell Holmes, Louis Brandeis, Felix Frankfurter, Hugo Black, William O. Douglas, Thurgood Marshall i William Brennan – a także dwóch sędziów, u których byłem asystentem, David Bazelon i Arthur Goldberg. Do ich grona należało również kilku moich profesorów prawa z Yale oraz starszych kolegów z Harvarda. Chciałem być jak ci giganci prawa. Dorastałem w społeczności i rodzinie, w której było niewielu sędziów czy prawników.
Wyraźnie pamiętam, jak prosiłem moją babcię imigrantkę, aby przedstawiła mnie swemu przyjacielowi, sędziemu Berenkoffowi. Zapytała mnie, dlaczego chciałbym spotkać się z sędzią Berenkoffem. Powiedziałem jej, że dlatego, że jest sędzią. Babcia się zaśmiała i powiedziała mi, że Berenkoff jest rzeźnikiem. „To dlaczego zawsze nazywasz go sędzią?” – zapytałem. „Bo tak ma na imię” – powiedziała Babcia. „Judge – G-E-O-R-G-E” – powiedziała, literując jego imię z ciężkim żydowskim akcentem. „Sędzia” Berenkoff był dla mnie najbliższym przykładem prawdziwego sędziego w mojej starej dzielnicy Brooklyn. Szukałem więc wzorców do naśladowania i odnalazłem ich wśród wymienionych wcześniej sędziów, praktykujących prawników i profesorów prawa – spośród których niektórzy byli żywi, a inni martwi.
Czytałem wszystko, co wpadło mi w ręce, o moich zmarłych bohaterach. Kiedy byłem studentem, biogramy prawników były na ogół utworami hagiograficznymi. Dorastałem w czasach, gdy o większości postaci publicznych pisano z uznaniem. Za moich czasów Clarence Darrow został beatyfikowany w _Adwokacie potępionych (Attorney for the Damned)_. Oliver Wendell Holmes był gloryfikowany w _Jankesie z Olimpu (Yankee from Olympus)_. Tomasz Morus był bohaterem sztuki i filmu _Oto jest głowa zdrajcy_ _(A Man for All Seasons)_.
Nigdy nie zapomnę dnia, w którym zobaczyłem wspaniałego aktora Paula Muniego, grającego wielkiego prawnika Clarence’a Darrowa na Broadwayu w sztuce _Kto sieje wiatr_ (_Inherit the Wind_). Kiedy oglądałem Darrowa (nazwanego na potrzeby sztuki „Drummondem”) przesłuchującego krzyżowo Willama Jenningsa Bryanta (w sztuce określanego jako „Brady”), dokładnie wiedziałem, jakim prawnikiem chcę i muszę się stać. Nigdy też nie zapomnę dnia, wiele lat później, kiedy po raz pierwszy dowiedziałem się, że Darrow prawdopodobnie przekupywał świadków i ławników, aby zapewnić uzyskanie wyroków uniewinniających, czy też doprowadzał do braku jednomyślności ławy przysięgłych1 w sprawach karnych. Byłem zdruzgotany. Mój bohater nie tylko miał swoje za uszami, lecz całe moje wyobrażenie o nim legło w gruzach. Kiedyś poproszono mnie o napisanie recenzji nowej książki o Darrowie autorstwa Geoffreya Cowana. Autor, który był ogólnie przychylny obiektowi biografii, przedstawił przytłaczający wywód o tym, że w imię wyrównania szans względem dużych korporacji, które płaciły za skazanie jego radykalnych klientów związkowców, Darrow musiał płacić łapówki. Nie przekonał mnie. Bez względu na charakter pobudek, jakimi kierował się Darrow, wiarygodne dowody na to, że przekupywał sędziów przysięgłych, na zawsze dyskwalifikują go jako wzór do naśladowania dla prawników. Nie ma po prostu żadnego usprawiedliwienia dla korumpowania systemu prawnego, nawet jeśli jest to czynione w celu wyrównania szans.
W swojej książce Cowan napisał, że na wydziałach prawa nie uczą o takich praktykach jak łapownictwo. W mojej recenzji zgodziłem się:
Powodem nieuczenia przez nas takich „praktyk” na studiach prawniczych, jest to, że nie należą one do prawniczego warsztatu. Mogą być one rzeczywiście narzędziami rewolucjonistów i innych, którzy działają poza systemem, i mogą być może nawet być uzasadnione rewolucyjnym rachunkiem środków i celów. Ale prawnik, który wykonuje prawniczą robotę, nie może stosować takich środków, niezależnie od prowokacji. Adwokat może oburzać się na korupcję swoich przeciwników; może ją ujawniać lub potępiać – a może nawet ma prawo zrezygnować z praktyki prawniczej, aby stać się rewolucjonistą, jeśli sprawa jest słuszna, a prowokacja wystarczająca. Ale nie może brać udziału w procederze korupcji, aby walczyć o sprawiedliwość jako adwokat. Jeśli Darrow przekroczył tę granicę, jak przekonuje Cowan, to nie zasługuje na zaszczytny tytuł, który dumnie nosił przez większość tego wieku. Ci z nas, którzy od dawna uważali Darrowa za bohatera, będą rozczarowani, dowiadując się o jego słabościach, ale… surowy osąd historii musi przeważyć nad wszelkimi inklinacjami do hagiografii, nawet gdy dotyczą tych nielicznych prawników, którzy mieliby zasadne podstawy do pretendowania do miana prawniczych świętości.
Te akademickie słowa kryły jednak osobiste rozczarowanie – a nawet żałobę – z ujawnianiem której nie czułem się komfortowo. W przeciwieństwie do szefa policji w _Casablance_, który udawał szok, dowiadując się, że w Rick’s Place ma miejsce hazard, mój szok był prawdziwy i głęboki. Trwał on tygodniami. Byłem pochłonięty tym, jak Darrow oszukał mnie, sprawiając, że uwierzyłem, iż był on takim prawnikiem, jakim ja chciałem się stać. Choć Darrow od dawna już nie żył, moja złość wobec niego była bardzo osobista – taka, jaką można odczuwać wobec bliskiego przyjaciela lub kochanka, który cię zdradził. Nigdy się z tym nie pogodziłem.
Moje odczucia nie były do tego stopnia osobiste, gdy dowiadywałem się, że większość moich innych bohaterów miała swoje za uszami – albo przynajmniej za jednym uchem. Proces utraty złudzeń był bardziej rozłożony w czasie. Wolniej rozczarowywałem się, gdy odkryłem, jakie okropne poglądy Oliver Wendell Holmes prywatnie wyrażał w swoich listach do przyjaciół. Popierał sterylizację – być może nawet mordowanie – „ułomnych”. Holmes pisał z aprobatą o zabijaniu „wszystkich nieodpowiadających standardom” i „skazywaniu na śmierć niemowląt, które nie przeszły badań lekarskich”2. Utrzymując tezę o konstytucyjności przepisów o obowiązkowej sterylizacji, zaaprobował sterylizację kobiety, która została błędnie sklasyfikowana jako „imbecylka”. Tysiące ludzi, spośród których wielu zostało błędnie zdiagnozowanych, zostało poddanych sterylizacji na podstawie precedensu Holmesa. Nawet naziści powoływali się na ten precedens, wspierając swój program eugeniki rasowej.
Moja złość na Feliksa Frankfurtera, którego stanowisko obecnie zajmuję na Harvardzie, była dość intensywna, gdy przeczytałem o jego odmowie pomocy europejskim Żydom podczas Holokaustu, ale już przedtem spotkałem sędziego Frankfurtera i nie lubiłem go – uznałem go za małostkowego lizusa – więc i moje rozczarowanie nim było przytłumione. Nie było tak też z sędzią Sądu Najwyższego Blackiem, o którym wiedziałem, że był członkiem Ku Klux Klanu przed jego awansem do Sądu Najwyższego, aczkolwiek myślałem, że przezwyciężył swój wcześniejszy rasizm. Gdy potem rozmawiał z grupą asystentów sędziów mojego roku, kiedy odbywałem asystenturę w Sądzie Najwyższym, stało się oczywiste, iż wciąż utrzymywał pewne uprzedzenia rasowe. Wydawał mi się również niezwykle zatwardziałym człowiekiem, zamkniętym na nowe pomysły. Sędzia Sądu Najwyższego Douglas, który był otwarty na pomysły, był z kolei paskudny dla asystentów, sekretarzy i innych pracowników sądu. Wdał się również w kłótnię z sędzią Davidem Bazelonem, dla którego pracowałem jako asystent, która ujawniła o nim coś, co mnie zaskoczyło. Bazelon został poproszony o wygłoszenie przemówienia w prywatnym klubie, do którego należał Douglas. Klub wykluczał członkostwo Żydów i czarnoskórych. Bazelon, który był Żydem, odmówił przyjęcia zaproszenia, mówiąc, że nie będzie przemawiał w klubie, do którego on i inni nie mogliby przystąpić. Douglas zadzwonił do niego i zaczął go ganić za jego „ciasnotę umysłową”. Bazelon dał mi znak, żebym podniósł drugą słuchawkę i słuchał. Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Oto on, piewca równości rasowej i religijnej, próbujący przekonać mojego szefa do odstąpienia od wyznawanych przez niego wartości i do przemówienia do segregacyjnego klubu. Bazelon obstawał przy swoim, a Douglas z hukiem rzucił słuchawką ze złości.
Moi inni bohaterowie – Louis Brandeis, Thurgood Marshall i William Brennan – mieli mniejsze wady, ale mimo to, gdy się o nich dowiedziałem, byłem rozczarowany. Brandeis angażował się jako prawnik w pewne etycznie wątpliwe zachowania, ponieważ czasami uważał się za „pełnomocnika sytuacji”, a nie za adwokata konkretnego klienta. Marshall często był słabo przygotowany, gdy prowadził sprawy, nawet te ważne przed Sądem Najwyższym. Brennan przez wiele lat odmawiał zatrudniania kobiet jako asystentek sędziego i zwolnił jedną z nich – za sprawą nalegań Prezesa Sądu Najwyższego Earla Warrena – gdy lewicowe działania asystentki stały się przedmiotem krytycznych doniesień medialnych. Nadal ogromnie podziwiam tych trzech sędziów, mimo że wiem, iż nie byli doskonali.
To samo tyczy się dwóch sędziów, dla których pracowałem. Gdy z kimś współpracujesz na co dzień, przejaskrawiasz zarówno jego cnoty, jak i wady. „Nikt nie jest bohaterem w oczach swojego kamerdynera” – mówi stare angielskie przysłowie, a żaden sędzia nie może być świętym bez wad dla swoich asystentów. Ale sędzia David Bazelon i sędzia Sądu Najwyższego Arthur Goldberg byli dla mnie niedoskonałymi wzorami do naśladowania na wielu ważnych płaszczyznach, podobnie jak niektórzy z moich profesorów i starszych kolegów.
Więc proszę, żadnych bohaterów i żadnego kultu. Patrz z podziwem na ludzi, którzy mają cechy godne podziwu, ale zrozum, że wszyscy są obarczeni ludzkimi słabościami, a niektórzy mają ich więcej niż inni. Spodziewaj się rozczarowań, zwłaszcza jeśli kiedykolwiek poznasz osobiście tych, których podziwiasz. Naucz się żyć z rozczarowaniami i nadal naśladować te cechy swoich wzorców, które na naśladowanie zasługują. Ale nawet te indywidualne cechy rzadko będą wolne od wad.
Praktykowanie prawa to niedoskonała profesja, w której sukces rzadko można osiągnąć bez poświęcania pewnych zasad3. W związku z tym wszyscy praktykujący adwokaci – i przedstawiciele innych zawodów prawniczych – będą z konieczności niedoskonali, zwłaszcza w oczach młodych idealistów. Nie ma doskonałej sprawiedliwości, tak jak nie ma absolutów w etyce. Ale istnieje doskonała niesprawiedliwość, którą rozpoznamy, gdy ją ujrzymy.
Mogę sobie tylko wyobrazić, jak wielu studentów prawa, którym wpajano szacunek dla sędziów naszego Sądu Najwyższego, musiało zareagować, gdy uświadomili sobie, że pięciu sędziów złamało przysięgę sędziowską przez wstrzymanie ręcznego liczenia głosów na Florydzie podczas wyborów prezydenckich w 2000 roku. Przysięga sędziowska wymaga od każdego sędziego złożenia przysięgi „wymierzać sprawiedliwość bezstronnie…”.
Pomimo tej przysięgi pięciu sędziów – całkowicie lekceważąc swoje wcześniejsze orzecznictwo i piśmiennictwo – przerwało liczenie głosów, aby zapewnić wybór konkretnej osoby – George’a W. Busha. Nigdy nie przerwaliby liczenia głosów w identycznych warunkach prawnych, gdyby wynik miał zapewnić wybór Ala Gore’a. Jeśli w to nie wierzysz, rozważ następujący kazus z wykładu na wydziale prawa: wyobraź sobie, że na sześć miesięcy przed sprawą dotyczącą wyborów tysiąc najbardziej prominentnych profesorów prawa konstytucyjnego, procesualistów występujących przed Sądem Najwyższym i dziennikarzy relacjonujących prace Sądu Najwyższego otrzymało przybliżoną wersję opinii większościowej w sprawie Florydy. Jest tylko jeden szkopuł. Nazwiska stron postępowania i ich przynależność partyjna nie zostały podane.
Czy jest ktoś, kto wierzy, że eksperci przewidzieliby, że pięciu sędziów zakończy głosowanie? Wręcz przeciwnie, większość z pewnością przewidywałaby, na podstawie ich wcześniejszych orzeczeń, że Prezes Sądu Najwyższego William Rehnquist oraz sędziowie Antonin Scalia, Clarence Thomas i Sandra Day O’Connor byliby najmniej skłonni do przyłączenia się do przyjęcia takiego orzeczenia. W końcu ci sędziowie wielokrotnie orzekali, że ta sama klauzula równej ochrony prawnej4 nie jest pogwałcana, gdy państwo wykonuje wyrok śmierci na skazanych mordercach na podstawie znacznie mniej precyzyjnych standardów. Gdyby wiceprezydent Al Gore prowadził z przewagą kilkuset głosów, a gubernator George W. Bush domagał się ponownego liczenia, to nie mam wątpliwości, że ci sędziowie wyśmialiby wszelkie żądania dotyczące równej ochrony prawnej zgłoszone przez Gore’a.
Jeśli mam rację, to czyż nie jest to stronniczym wymierzaniem sprawiedliwości? Wydawanie wyroków w oparciu o osobiste zapatrywania polityczne – na podstawie przynależności partyjnej stron – jest naruszeniem pierwszej zasady wyrokowania. Orzekając, nigdy nie faworyzuj jednej ze stron.
Napisałem o tym orzeczeniu bardziej szczegółowo gdzie indziej5. Tutaj chcę przekazać inną myśl. Chodzi o rozczarowanie, które pojawia się, gdy dowiadujemy się, że niektórzy sędziowie faktycznie oszukują. Prawdopodobnie już podejrzewałeś, że niektórzy sędziowie niższych instancji faworyzują prawników i strony, które wspierały ich wybór lub nominację. Ale sędziowie Sądu Najwyższego? To było zaskoczeniem nawet dla takiego starego cynika jak ja. Jaki wpływ ma to objawienie na twoje zaangażowanie w obronę rządów prawa? Czy tobie daje to licencję na dopuszczanie się oszustw?
Mam nadzieję, że to podwoi twoje zaangażowanie w rządy prawa i całkowitą uczciwość w stosowaniu się do nich w praktyce. Powinno to również sprawić, że będziesz bardziej podejrzliwy w odniesieniu do wszystkich instytucji urzędowych i sądowych. Nie ufaj nikomu, kto ma władzę, w tym – a nawet zwłaszcza – sędziom. Nie zakładaj z góry prawdziwości opinii sądowych. Czytaj transkrypcje postępowań. Sprawdzaj dokładność cytatów w przywoływanych sprawach. Będziesz zdumiony, jak często natrafisz na sędziów „udoskonalających” fakty i prawo. Nazbyt często obserwatorzy prawni zakładają uczciwość intelektualną sędziów. Ty masz wykonać lepszą robotę. Jeśli czujesz, że coś „śmierdzi”, daj znać Konferencji Sędziów (_Judicial Conference_), Amerykańskiemu Stowarzyszeniu Adwokatów (_American Bar Association_), Kongresowi. Jednocześnie zabezpieczaj się przed oskarżeniami o nieprofesjonalne zachowanie, musisz być absolutnie pewny co do zasadności swojej krytyki (nigdy nie zapominaj o tym, że sędziowie i prawnicy chronią się nawzajem).
Tymczasem bądź realistą. Pamiętaj, że sędziowie to też ludzie i że w Ameryce większość z nich zdobyła swoje stanowiska dzięki umiejętnej grze w politykę partyjną. Najlepszą kontrolą judykatywy jest czujny obywatel.
Proces ten powinien rozpocząć się już na studiach prawniczych. Od każdego z nas.
Mając to wszystko na uwadze, muszę przyznać, że wciąż mam jednego bohatera bez skazy. Był prawnikiem, lecz jego heroizm objawiał się głównie poza polem jego pracy zawodowej. Nawet gdy go spotkałem i nieco poznałem, jego status bohatera nie zmalał dla mnie nawet o jotę. Jego imię nie jest szeroko znane, a jego szczególny heroizm nie będzie mógł zostać odtworzony – taką mam przynajmniej nadzieję. Nazywał się Jan Karski, zmarł w lipcu 2000 roku w wieku osiemdziesięciu sześciu lat. Gdy był dwudziestoośmioletnim prawnikiem dyplomatą w Polsce, ten młody absolwent szkoły katolickiej przedostawał się pod przykrywką do żydowskich gett i obozów zagłady, by składać raporty o straszliwych, w istocie morderczych warunkach tam panujących. Został schwytany przez Gestapo i był torturowany. Po ucieczce wracał do obozów śmierci, wielokrotnie narażając życie. Wyrwał sobie zęby, aby zmienić wygląd i uniknąć zdemaskowania. Mógł uratować setki tysięcy istnień ludzkich, ujawniając to, co działo się w Polsce okupowanej przez nazistów. Lecz gdy został przemycony z Polski ze szczegółowymi informacjami, zaprowadzono go do najważniejszego Żyda w Waszyngtonie – Żyda, który był blisko prezydenta Franklina Roosevelta – sędziego Sądu Najwyższego Feliksa Frankfurtera. Z doskonałą prawniczą pamięcią Karski relacjonował swoje wizyty w gettach i obozach śmierci, podając szczegóły. Frankfurter odmówił jednak przekazania informacji Rooseveltowi, mówiąc, że nie mógł uwierzyć w to, co Karski relacjonował. W rzeczywistości Frankfurter nie chciał ryzykować swojej przyjaźni z Rooseveltem i wpływów, jakimi się u niego cieszył, kładąc na szali swoją wiarygodność, broniąc raportu, w który jego zdaniem Roosevelt mógłby nie uwierzyć. Taka jest różnica między prawdziwym bohaterem a wpływowym, lecz dalece ułomnym człowiekiem. Zrozum tę różnicę i wciel ją w życie.
------------------------------------------------------------------------
1 W oryginale „_hung jury_”. Pisząc najogólniej – wystąpienie takiej sytuacji, zależnie od partykularnego systemu _common law_, może prowadzić do ponownego rozpoznania sprawy lub być w ogóle wykluczone (np. poprzez wymóg większości głosów przysięgłych przy ich nieparzystej liczbie), albo prowadzić do dalszego skłaniania mniejszościowych przysięgłych do zmiany stanowiska . Przyp. tłum.
2 Albert Alschuler, _Law without Values_, Chicago 2000, s. 28–29. Przyp. aut.
3 Poświęcenie może się przejawiać jako realny konflikt między zasadami osobistymi a zawodowymi. Zobacz Rozdział 9. Przyp. aut.
4 XIV Poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki, sekcja 1 zd. 2 stanowi, że: „Żaden stan nie będzie stanowił ani wprowadzał w życie jakiegokolwiek prawa, które ograniczałoby przywileje i swobody obywateli Stanów Zjednoczonych, ani pozbawiał kogokolwiek życia, wolności lub mienia bez należytego procesu, ani też odmawiał komukolwiek na obszarze swojej jurysdykcji równej ochrony prawnej.” Autor odnosi się do kontrowersyjnej sprawy _Bush v. Gore_, w której, pisząc w uproszczeniu, Sąd Najwyższy USA (w składzie obsadzonym w przewadze przez republikanów) 11 grudnia 2000 roku orzekł, że nie było już czasu na ręczne sprawdzanie kart do głosowania oddanych na Florydzie w wyborach prezydenckich, a przy okazji unieważnił orzeczenie Sądu Najwyższego Florydy o ponownym sprawdzeniu kilkudziesięciu tysięcy kart do głosowania, odrzuconych przez maszyny jako rzekomo nieważne. George W. Bush został 43. prezydentem Stanów Zjednoczonych, choć faktycznie o jego zwycięstwie nie zadecydowali wyborcy, ale sędziowie. Przyp. tłum.
5 _Supreme Injustice_, New York: Oxford University Press 2001. Przyp. aut.PEŁNY SPIS TREŚCI
1. Od tłumacza
2. Podziękowania
3. Wstęp
4. Część pierwsza. Życie i kariera
1. 1. Ostrożnie dobieraj swoich bohaterów
2. 2. Żyj namiętnościami swoich czasów
3. 3. Miej listę dobrych wrogów
4. 4. Nie rób tego, w czym jesteś najlepszy
5. 5. Nie miej wyrzutów sumienia na łożu śmierci
6. 6. Nie podążaj za radami „spod sztancy”
7. 7. Nie ograniczaj swoich możliwości na rzecz dużych zarobków
8. 8. Nie ryzykuj tym, czego masz za mało, aby zdobyć więcej tego, czego masz pod dostatkiem
9. 9. Czy istnieje absolutna moralność?
10. 10. Czy dobrzy prawnicy powinni bronić złych ludzi?
11. 11. Wystrzegaj się prawniczego makkartyzmu
12. 12. Jak równoważyć idealizm, realizm i cynizm
13. 13. Twój ostatni egzamin
14. 14. Chwile zwątpienia w siebie
15. 15. Lepsze jest wrogiem dobrego
16. 16. Zaszczytny zawód?
17. 17. Bycie sygnalistą1
18. 18. Dobrzy, źli, uczciwi i nieuczciwi
19. 19. Twój klient nie jest twoim przyjacielem
20. 20. Przestań wydziwiać, zacznij wygrywać
5. Część druga. Wygrywanie i przegrywanie
1. 21. Gdzie się nauczysz praktyki adwokackiej?
2. 22. Zwycięstwo przed ławą przysięgłych: teoria „aha”
3. 23. Wygrywanie przed sędzią: sprawiedliwość polityczna
4. 24. Występowanie przed Sądem Najwyższym
5. 25. Kto jest twoim klientem?
6. 26. Przegrywanie
7. 27. Nie lekceważ swojego przeciwnika
8. 28. Martwe pole prokuratora
9. 29. Różnica między prokuratorem a obrońcą
10. 30. Moralność adwokacka i inne oksymorony
11. 31. Wiedz, kiedy walczyć, a kiedy się poddać
12. 32. Radzenie sobie z krytyką
6. Część trzecia. Bycie dobrym człowiekiem
1. 33. Czy dobry prawnik może być dobrym człowiekiem?
2. 34. Czy zdasz „test fluoryzacji”?
3. 35. Absolwenci prawa
4. 36. Zakończenie studiów
5. 37. Dlaczego warto być dobrym człowiekiem?