Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Listy miłosne - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Listy miłosne - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 455 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DO KA­RO­LA LU­DWI­KA MO­OR­SA

Lipsk, 10 paź­dzier­ni­ka 1766

Mój ko­cha­ny Mo­or­sie! Wresz­cie pi­szę do Cie­bie. Za­męt, w ja­kim żyję, nie­chaj mnie uspra­wie­dli­wi; dłu­go nie by­łem zde­cy­do­wa­ny, co czy­nić. Wresz­cie po­sta­no­wi­łem wszyst­ko Ci wy­ja­wić, a Horn wziął na sie­bie trud na­pi­sa­nia Ci o spra­wie dla mnie nie naj­przy­jem­niej­szej. A więc wszyst­ko już wiesz. Z tego wno­sisz, że Twój Go­ethe nie za­słu­żył so­bie na taką karę, na jaką go za­są­dzasz. Po­myśl jak fi­lo­zof, a tak mu­sisz my­śleć, je­śli pra­gniesz być na tym świe­cie szczę­śliw­szy, i cóż w koń­cu w mej mi­ło­ści za­słu­gu­je na po­gar­dę? Cóż to jest po­cho­dze­nie? Mar­ny po­kost, jaki wy­na­leź­li lu­dzie, aby nim po­la­kie­ro­wać tych, któ­rzy nie są tego god­ni. I pie­niądz jest rów­nie nędz­nym przy­mio­tem w oczach my­ślą­ce­go czło­wie­ka. Ko­cham dziew­czę bez uro­dze­nia i bez ma­jąt­ku i po raz pierw­szy wiem, co to szczę­ście, któ­re przy­no­si praw­dzi­wa mi­łość. Przy­chyl­ność mo­jej dziew­czy­ny za­wdzię­czam nie ma­łost­ko­wym za­bie­gom ko­chan­ka, zdo­by­łem ją tyl­ko dzię­ki swe­mu cha­rak­te­ro­wi, je­dy­nie dzię­ki swe­mu ser­cu. Nie trze­ba mi po­dar­ków, by ją za­trzy­mać, i z nie­na­wi­ścią wspo­mi­nam owe sta­ra­nia, któ­ry­mi nie­gdyś oku­py­wa­łem oka­zy­wa­ne mi wzglę­dy nie­ja­kiej W. Szla­chet­ność mo­jej S. jest mi rę­koj­mią, że nie opu­ści mnie nig­dy, chy­ba że obo­wią­zek i ko­niecz­ność za­żą­da­ły­by od nas roz­sta­nia. Gdy­byś znał tę cu­dow­ną dziew­czy­nę, naj­lep­szy mój Mo­or­sie, wy­ba­czył­byś mi to sza­leń­stwo, ja­kie po­peł­niam ko­cha­jąc ją. Tak, ona jest god­na wiel­kie­go szczę­ścia, któ­re­go jej ży­czę, nie ma­jąc na­dziei, że się kie­dyś do tego przy­czy­nię.

Bądź zdrów. Na­pi­szę do Twe­go bra­ta; to nie py­cha, tyl­ko nie­dbal­stwo spra­wi­ło, że o nim za­po­mnia­łem. Koń­cząc mu­szę Ci w imie­niu przy­jaź­ni na­ka­zać naj­święt­sze o tym wszyst­kim mil­cze­nie. Nie zdradź ni­ko­mu ta­jem­ni­cy, ni­ko­mu bez wy­jąt­ku. Mo­żesz so­bie przed­sta­wić, ja­kie nie­przy­jem­no­ści mo­gły­by stąd wy­nik­nąć. Bądź zdrów.DO ER­NE­STA WOL­FGAN­GA BEH­RI­SCHA

8 paźdz. 1766

Przy biur­ku mo­jej ma­leń­kiej

Wy­szła, mój ko­cha­ny, mój do­bry Beh­ri­schu, po­szła z mat­ką do Ko­me­dii, z mat­ką i swo­im przy­szłym, któ­ry sta­ra się jej przy­po­do­bać wa­biąc ty­sią­cem roz­ry­wek. To za­baw­ne przy­glą­dać się, jak ktoś wprost sta­je na gło­wie, żeby się po­do­bać, za­wsze pe­łen po­my­słów, za­wsze w po­go­to­wiu, a mimo to bez naj­mniej­sze­go po­wo­dze­nia – wi­dzieć, jak ktoś, kto za każ­de­go ca­łu­sa chęt­nie wpła­cał­by po dwa lu­ido­ry na ubo­gich, nie otrzy­mu­je ani jed­ne­go, gdy ja tym­cza­sem sie­dzę so­bie ci­cho w ką­cie, ucho­dzę w oczach in­nych za ma­toł­ka, co nie ma po­ję­cia o ży­ciu, i choć nie je­stem wo­bec uko­cha­nej ga­lan­tem ani nie szep­czę jej słod­kich słó­wek, otrzy­mu­ję dary, po któ­re tam­ten gnał­by do Rzy­mu. Kie­dy od­cho­dzi­ła, chcia­łem też wyjść, lecz pra­gnąc mnie za­trzy­mać, dała mi klucz od swe­go biur­ka i po­zwo­li­ła mi tam go­spo­da­ro­wać i pi­sać, co tyl­ko ze­chcę. „Pro­szę tu po­zo­stać, aż wró­cę – po­wie­dzia­ła – ma pan za­wsze ja­kieś głup­stwa w gło­wie, wier­szem czy pro­zą, nie­chże więc pan je rzu­ci na pa­pier, gdy bę­dziesz miał ocho­tę. Ja coś tam zmy­ślę ojcu, dla­cze­go pan po­zo­stał na gó­rze, a zresz­tą cóż, gdy­by na­wet do­my­ślił się praw­dy, trud­no.” Dała mi jesz­cze dwa pięk­ne jabł­ka, po­da­rek mo­je­go ry­wa­la. Zja­dłem je, sma­ko­wa­ły wy­śmie­ni­cie.

Wy­peł­ni­łem ten czas naj­le­piej, jak umia­łem, pi­sząc do Pana i wła­sno­ręcz­nie wy­sy­ła­jąc ten list. Niech Bóg tak po­kie­ru­je w koń­cu Pań­skim księ­ciem, żeby wkrót­ce tu przy­je­chał, bo do peł­ne­go szczę­ścia i ra­do­ści bra­ku­je mi tyl­ko Pana. Lecz te dia­bły z Col­le­ge znów roz­pocz­ną swo­je har­ce. No, mimo to, gdy się zo­ba­czy­my, po­dzie­lę tę zimę na trzy rów­ne czę­ści, po­mię­dzy Pana, moją małą i stu­dia. Jak­żem jest szczę­śli­wy! I Panu tego ży­czę. Jak tam Dre­zno? Mi­łość będę dzie­lił po rów­ni z przy­jaź­nią. Adieu. Wście­kle ba­zgrzę. Koń­czę, idę za­nieść ten list, by być z po­wro­tem przy biur­ku, gdy mała przyj­dzie z Ko­me­dii.

Lipsk, po­czą­tek paź­dzier­ni­ka 1767

Mu­szę Ci się zwie­rzyć li­stow­nie, gdyż z oba­wy przed Two­im szy­der­stwem nie mogę Ci tego po­wie­dzieć. A po­wi­nie­neś znać praw­dę. Będę się stresz­czał. Chcę wie­dzieć, co o tym my­ślisz, pra­gnę Two­jej rady, masz wię­cej do­świad­cze­nia ode mnie, a w tej spra­wie je­steś bez­stron­ny. Dwóch lu­dzi wpro­wa­dzi­ło się do wol­ne­go po­ko­ju na dole. Może ich tam wi­dzia­łeś. To jed­nak nie ma zna­cze­nia. Je­den z nich star­sza­wy, dru­gi młod­szy, mniej wię­cej w moim wie­ku, ro­zu­miesz. Ale o nie­go by­łem zu­peł­nie spo­koj­ny. Oprócz obia­dów za­mó­wi­li ko­la­cje i będą tam ja­da­li co wie­czór. Nie­zbyt to dla mnie przy­jem­ne, ale to jesz­cze nie wszyst­ko. Je­śli masz ja­kie­kol­wiek po­ję­cie o mo­jej dziew­czy­nie, mo­żesz so­bie wy­obra­zić, ja­ki­mi mnie za­sy­pu­je proś­ba­mi, za­kli­na­jąc mnie, bym z tego po­wo­du nie zmie­nił swe­go sto­sun­ku do niej. Wśród naj­go­ręt­szych piesz­czot bła­ga­ła mnie, bym jej nie drę­czył za­zdro­ścią, przy­się­ga­ła, że za­wsze bę­dzie moją. A w cóż nie uwie­rzy za­ko­cha­ny? Ale czyż może mi przy­siąc? Czyż może przy­siąc, że nig­dy się nie zmie­ni, że ser­ce jej nie bę­dzie biło dla in­ne­go? Jed­nak pra­gnę uwie­rzyć, że to moż­li­we.

Ale te­raz po­waż­nie, nie, to wy­glą­da, jak­bym nie mógł zna­leźć od­po­wied­nich słów. Dziś – jed­no spoj­rze­nie może ko­chan­ka unieść w siód­me nie­bo, ale jego Pięk­na po­tra­fi go w chwi­lę po­tem strą­cić w ot­chłań, wy­star­czy, gdy skie­ru­je wzrok na in­ne­go. Sen­ten­cja. Nie­chaj mnie uspra­wie­dli­wi za­męt w mo­jej gło­wie. Dziś sta­łem przy niej i roz­ma­wia­łem, ba­wi­ła się wstąż­ka­mi czep­ka. Wtem wszedł ten młod­szy z nich i za­żą­dał od mat­ki kart do ta­ro­ka, mat­ka po­de­szła do pół­ki, a cór­ka pod­nio­sła rękę do oka i wy­tar­ła je, jak­by jej coś tam wpa­dło. Do­pro­wa­dzi­ło mnie to do sza­leń­stwa. Masz mnie chy­ba za głup­ca. A więc słu­chaj da­lej. Znam ten ruch u mo­jej dziew­czy­ny. Jak­że czę­sto, chcąc ukryć przed mat­ką ru­mie­niec i swo­je po­mie­sza­nie, pod­no­si­ła zręcz­nie dłoń do twa­rzy. Cze­muż nie mia­ła­by te­raz oszu­kać ko­chan­ka, jak przed­tem pod­cho­dzi­ła mat­kę? To po­dej­rze­nie prze­ra­dza się u mnie nie­mal w pew­ność. Utwierdź mnie w tym – drżę już na myśl o Two­jej od­po­wie­dzi – jak mam uspra­wie­dli­wić Ane­tę? Tak, tego tyl­ko pra­gnę, uspra­wie­dli­wić ją. Po­daj mi do­wo­dy prze­ma­wia­ją­ce za nią, nig­dy prze­ciw­ko niej! Miał­byś… Do­syć! Oczy za­ko­cha­nych wi­dzą ostrzej niż oczy Boga, ale czę­sto zbyt ostro. Po­radź mi i po­ciesz mnie! Tyl­ko nie drwij ze mnie, choć­bym na­wet na to za­słu­gi­wał.

Lipsk, 13 paź­dzier­ni­ka 1767

Jesz­cze jed­na taka noc jak ta, Beh­ri­schu, a pie­kło bę­dzie mi oszczę­dzo­ne mimo wszyst­kie moje grze­chy. Ty mo­głeś spać spo­koj­nie, ale za­zdro­sny ko­cha­nek, któ­ry tyle wy­pił szam­pa­na, że krew w nim za­wrza­ła, a wy­obraź­nia roz­pa­li­ła się do sza­leń­stwa! Naj­pierw nie mo­głem za­snąć, ta­rza­łem się po łóż­ku, wy­ska­ki­wa­łem zeń, sza­la­łem; po­tem, zmę­czo­ny, usną­łem, nie wiem, na jak dłu­go, mia­łem głu­pie sny, ja­cyś wy­so­cy lu­dzie, ka­pe­lu­sze z pió­ra­mi, dy­mią­ce faj­ki, To­urs d'ad­res­se, to­urs de pas­se pas­se , obu­dzi­łem się – i niech to wszy­scy dia­bli we­zmą!

Po­tem mia­łem go­dzi­nę spo­ko­ju i pięk­ne sny. Uro­cze jej min­ki, zna­ki u drzwi, prze­lot­ne ca­łu­sy i na­raz Ft… we­pchnę­ła mnie do saka. Praw­dzi­wie ku­glar­ska sztucz­ka. Mor­skie świn­ki moż­na wy­cza­ro­wać na­wet przed Bra­mą Św. Pio­tra, lecz za­cza­ro­wać czło­wie­ka, czło­wie­ka jak mnie, to rzecz nie­sły­cha­na. Ale mimo iż wy­da­wa­ło mi się to nie­praw­do­po­dob­ne, czu­łem, jak­by to dzia­ło się w rze­czy­wi­sto­ści. Fi­lo­zo­fo­wa­łem w saku i tu­zi­nem ale­go­rii wzno­si­łem la­men­ty w gu­ście Szek­spi­ra. Po­tem zda­wa­ło mi się, jak­bym się od­da­lił, od­da­lił od niej, ale wciąż jesz­cze sie­dzia­łem w saku, pra­gną­łem się wy­do­stać na wol­ność – i obu­dzi­łem się. Prze­klę­ty sak tkwił mi wciąż w gło­wie. Na­glem po­my­ślał, że Cię wię­cej nie zo­ba­czę (gdyż sam to po­sta­no­wi­łem i je­stem nadal nie­mal na to zde­cy­do­wa­ny), i czu­łem się przez chwi­lę, jak­bym nie dał czar­to­wi sze­ściu fe­ni­gów, by wy­ku­pić moją małą z jego pa­zu­rów, w koń­cu owład­nął mną taki pa­rok­syzm go­rącz­ki, że mi się aż w gło­wie mą­ci­ło. Roz­wa­li­łem łóż­ko, po­gry­złem w strzę­py chust­kę do nosa i spa­łem do ósmej na ru­inach mego wspa­nia­łe­go po­sła­nia. Jak­bym był na uczcie ka­tów, niech to po­rwą czar­ci! Wszyst­ko to by­ło­by do znie­sie­nia, gdy­by nie te sztucz­ki ku­glar­skie, przy po­mo­cy któ­rych – Ona mo­gła się w moim imie­niu z Mi­strzem ugo­dzić. Pa­mię­taj, Beh­ri­schu, po­mścij mnie i sie­bie. Chcę być roz­sąd­ny, to zna­czy wo­bec jej aman­ta za­cho­wać zim­ną krew, mu­szę po­więk­szyć mój zbiór pi­sto­le­tów o nowy na­by­tek. Bo dąsy i la­men­ty na nic się nie zda­dzą. Ona tak po­tra­fi czło­wie­ko­wi za­mknąć usta tymi swo­imi spo­so­bi­ka­mi – znasz je, praw­da? – że oskar­ży­ciel sta­je przed nią jak pół­głó­wek. Po­wtórz jej też to, coś mi wczo­raj po­wie­dział, i wręcz jej oznaj­mij, że uda­je za­rów­no mi­łość do mnie, jak przy­jaźń do Cie­bie. Wściek­nie się wte­dy, bo ona wie, ja­kie Ty masz nade mną to­num per­su­aden­di . À pro­pos, kie­dy się tam do niej wy­bie­rasz? Ja nie pój­dę, tro­chę chło­du nie za­szko­dzi ani te­raz, ani po kil­ku dniach, je­śli zaś ona po­ju­trze bę­dzie się na to dą­sać, zwa­lę winę na po­go­dę.

Bądź zdrów i nie ugrzęź­nij w bło­cie. Je­śli­byś mnie chciał jesz­cze przed wy­jaz­dem raz zo­ba­czyć, przyjdź do mnie o pią­tej, szó­stej, ale po roz­mo­wie z Nią.

– Ot i masz całą Ane­tę! Prze­klę­ta dziew­czy­na! Ten sak! Ten sak!

Lipsk, wto­rek, 10 li­sto­pa­da 1767

To do­brze, że dziś do­sta­łem list od Cie­bie. Patrz, od­po­wia­dam od razu, cho­ciaż do­pie­ro w so­bo­tę otrzy­masz tę kart­kę.

Wie­czo­rem o siód­mej

Ha, Beh­ri­schu, to jed­na z tych chwil! Tyś da­le­ko, a co zna­czy zim­ny pa­pier wo­bec Twych ra­mion! O Boże, Boże! Po­zwól mi znów wró­cić do sie­bie! Beh­ri­schu, nie­chaj prze­klę­ta bę­dzie mi­łość! O, żal by Ci było mnie, gdy­byś mógł wi­dzieć, gdy­byś mógł wi­dzieć mnie nie­szczę­sne­go, jak cier­pię, jak sza­le­ję, jak się mio­tam, nie wiem prze­ciw komu! Przy­ja­cie­lu, przy­ja­cie­lu! Cze­mu mam tyl­ko Cie­bie jed­ne­go?

O ósmej

Krew krą­ży ci­szej, po­roz­ma­wiam z tobą spo­koj­niej. Czy roz­sąd­nie, Bóg ra­czy wie­dzieć! Nie, nie­roz­sąd­nie. Jak może być roz­sąd­ny sza­le­niec? Ja nim je­stem. Gdy­bym miał kaj­da­ny na dło­niach, wie­dział­bym cho­ciaż, co mam gryźć. Wie­leś zniósł ze mną, znieś jesz­cze i tę pa­pla­ni­nę, a je­śli się bo­isz, po­módl się, a ja po­wiem amen, bo ja już nie mogę się mo­dlić. Moja… Ha! Wi­dzisz! Już zno­wu ona! O, gdy­bym mógł od­zy­skać rów­no­wa­gę albo gdy­by rów­no­wa­ga wró­ci­ła do mnie! Ko­cha­ny, ko­cha­ny!

Był tu Horn, pro­si­łem go, by przy­szedł mi po­czy­tać, a po­tem ka­za­łem go od­pra­wić; my­ślał, że leżę w łóż­ku. Nie chcę, żeby mi prze­szka­dzał, gdy roz­ma­wiam z Tobą. To do­bry chło­pak, ale prze­szka­dzać po­tra­fi po mi­strzow­sku. Ty­siąc spraw i ani jed­nej słusz­nej. O Beh­ri­schu, Beh­ri­schu! Och, ta moja gło­wa!

Przy­cią­łem so­bie pió­ro, by na­brać sił. Zo­ba­czy­my, czy to coś po­mo­że. Moja uko­cha­na! Ach, bę­dzie nią na wie­ki! Patrz,

Beh­ri­schu, czu­ję to w chwi­li, kie­dy mnie czy­ni sza­lo­nym. Boże, Boże, dla­cze­go mu­szę ją tak ko­chać! A więc za­cznę od po­cząt­ku. Ane­ta czy­ni – nie, nic nie czy­ni. Ci­cho, ci­cho, opo­wiem Ci wszyst­ko po ko­lei.

W nie­dzie­lę po­sze­dłem na obiad do dok­to­ra Her­man­na i wró­ci­łem o trze­ciej do S. Po­szła do Obe­r­man­nów, pierw­szy raz w ży­ciu ży­czy­łem so­bie śmier­ci, nie wie­dzia­łem tyl­ko, jaką wy­brać. Po­sta­no­wi­łem pójść do Bre­it­kop­fów. Po­sze­dłem i nie zna­la­złem tam chwi­li spo­ko­ju. By­łem tam może z kwa­drans i za­py­ta­łem Mam­sell, czy nie ma żad­nych spraw do Obe­r­man­nów w związ­ku z Min­ną. Po­wie­dzia­ła, że nie. Nie na­le­ga­łem. Uwa­ża­ła, że mogę tu zo­stać, a ja znów chcia­łem odejść. W koń­cu, zi­ry­to­wa­na mo­imi proś­ba­mi, na­pi­sa­ła kar­tecz­kę do Mams. Obe­r­mann, dała mi ją i wy­bie­głem. Łu­dzi­łem się, że będę szczę­śli­wy. Bia­da jej! Znisz­czy­ła mi tę ra­dość. Wsze­dłem. Mams. Obe­r­mann otwo­rzy­ła bi­le­cik, za­wie­rał, co na­stę­pu­je: „Męż­czyź­ni to dziw­ne stwo­rze­nia. Zmien­ni, nie wia­do­mo dla­cze­go. Za­le­d­wie p. Go­ethe tu przy­szedł, a już dał mi do zro­zu­mie­nia, że Pani to­wa­rzy­stwo mil­sze mu niż moje. Zmu­sił mnie, bym mu dała ja­kieś po­le­ce­nie do Pani, choć nic ta­kie­go nie za­my­śla­łam. Mimo że je­stem zła na nie­go z tego po­wo­du, to jed­nak czu­ję doń wdzięcz­ność, bo dał mi spo­sob­ność po­wie­dzieć Pani, że po­zo­sta­ję nie­zmien­nie

Jej życz­li­wa"

Mam­sell Obe­r­mann prze­czy­taw­szy ten list za­pew­ni­ła mnie, że nic z tego nie ro­zu­mie, moja dziew­czy­na zaś za­czę­ła go czy­tać i za­miast na­gro­dzić mnie za przy­by­cie, po­dzię­ko­wać za ser­decz­ność, po­trak­to­wa­ła mnie tak ozię­ble, że za­uwa­ży­ła to pani Obe­r­mann i na­wet jej brat. Za­cho­wa­niem swo­im przez cały wie­czór i cały po­nie­dzia­łek przy­pra­wi­ła mnie o taką zgry­zo­tę, że w po­nie­dzia­łek wie­czo­rem do­sta­łem go­rącz­ki, całą noc mę­czy­łem się, na prze­mian wstrzą­sa­ny zim­ny­mi dresz­cza­mi i ża­rem, i dziś mu­szę sie­dzieć w domu. A więc! Nie żą­daj, Beh­ri­schu, bym Ci to opo­wia­dał z zim­ną krwią. Boże, tego wie­czo­ra pro­si­łem, by mi coś przy­nie­sio­no z dołu. Przy­szła moja słu­żą­ca, przy­nio­sła wia­do­mość, że Ane­ta z mat­ką jest w Ko­me­dii. Wte­dy wła­śnie do­sta­łem dresz­czy i go­rącz­ki i na tę wieść wszyst­ka krew we mnie za­wrza­ła. Ach! W Ko­me­dii! Wie­dząc, że w tym cza­sie jej uko­cha­ny jest cho­ry! Boże! To było okrut­ne, ale prze­ba­czy­łem jej. Nie wie­dzia­łem, jaka szła sztu­ka. Jak­że to? Więc ona bę­dzie z nimi w Ko­me­dii? Z nimi! To mi nie da­wa­ło spo­ko­ju! Mu­szę wie­dzieć. Ubie­ram się i pę­dzę jak wa­riat do Ko­me­dii. Bio­rę bi­let na ga­le­rię. Idę na górę. Ach! Nowy cios. Mam sła­by wzrok i nie do­strze­gam wi­dzów w lo­żach. My­śla­łem, że się wściek­nę, chcia­łem biec do domu, przy­nieść swo­ją lor­net­kę. Ja­kiś nic­poń, któ­ry sie­dział obok, wy­rwał mnie z tego za­mę­tu, spo­strze­gł­szy bo­wiem, że ma dwie lor­net­ki, po­pro­si­łem go uprzej­mie, by mi uży­czył jed­nej. Uczy­nił to. Spoj­rza­łem w dół i zna­la­złem jej lożę. Och, Beh­ri­schu…

Zna­la­złem jej lożę. Sie­dzia­ła w ką­cie, obok niej ja­kaś mała dziew­czyn­ka, Bóg wie kto, po­tem Piotr, a da­lej mat­ka. Ale te­raz! W tyle, za jej fo­te­lem, pan Ry­den, po­chy­la­jąc się nad nią po­ufa­le. Ha! Przed­staw so­bie mnie! Przed­staw so­bie mnie! Na ga­le­rii! Z lor­net­ką, jak pa­trzę na to! Prze­kleń­stwo! Beh­ri­schu, my­śla­łem, że gło­wa mi pęk­nie z wście­kło­ści. Wy­sta­wia­no Miss Sarę. Schul­ze gra­ła Miss, ale ja nic nie wi­dzia­łem, nic nie sły­sza­łem, oczy utkwi­łem w loży, ser­ce mi drża­ło. To na­chy­lał się do niej, że aż ta mała dziew­czyn­ka sie­dzą­ca obok niej nic nie mo­gła zo­ba­czyć, to znów się co­fał, to opie­rał o fo­tel i coś do niej mó­wił, a ja zgrzy­ta­łem zę­ba­mi pa­trząc na to. Łzy na­pły­wa­ły mi do oczu, ale wszyst­ko wi­dzia­łem wy­raź­nie, przez cały ten wie­czór nie mo­głem pła­kać. Po­tem po­my­śla­łem o To­bie, przy­się­gam, o To­bie, i chcia­łem pójść do domu, by pi­sać do Cie­bie, ale wi­dok tej pary znów mnie po­wstrzy­mał i po­zo­sta­łem. Boże, Boże! Dla­cze­go na­wet wte­dy pra­gną­łem ją uspra­wie­dli­wić! Tak, pró­bo­wa­łem to czy­nić. Mó­wi­łem so­bie: jak chłod­no go trak­tu­je, jak się od nie­go od­wra­ca, le­d­wie mu od­po­wia­da­jąc, ni­czym na­trę­to­wi. Ach, nie moja lor­net­ka sta­ra­ła się ją wy­bie­lić, moje ser­ce pra­gnę­ło tak wi­dzieć! O Boże, gdy­bym to na­wet wi­dział na­praw­dę, mi­łość wła­sna by­ła­by ostat­nią przy­czy­ną, któ­rej bym to mógł przy­pi­sać.

Bije go­dzi­na dzie­wią­ta, za­raz się skoń­czy ta prze­klę­ta Ko­me­dia. Do dia­bła z nią! A więc da­lej. Sie­dzia­łem tak przez kwa­drans i nie wi­dzia­łem nic wię­cej poza tym, com oglą­dał przez pierw­sze pięć mi­nut. Na­raz schwy­ci­ła mnie gwał­tow­na go­rącz­ka, przez chwi­lę my­śla­łem, że umrę; zwró­ci­łem lor­net­kę, nie wy­sze­dłem, a wy­bie­głem z gma­chu – i od dwóch go­dzin je­stem przy To­bie. Czy znasz nie­szczę­śliw­sze­go czło­wie­ka o ta­kich moż­li­wo­ściach, o ta­kich wi­do­kach, o tego ro­dza­ju przy­mio­tach, wy­mień mi go, a będę mil­czał. Da­rem­niem pra­gnął się wy­pła­kać przez ten cały wie­czór, zęby mi szczę­ka­ły, a kie­dy się je za­ci­ska, nie moż­na pła­kać.

Znów nowe pió­ro. Znów kil­ka chwil spo­ko­ju. O mój przy­ja­cie­lu! Już trze­cia kart­ka. Mógł­bym Ci na­pi­sać ty­siąc nie czu­jąc znu­że­nia. I nie koń­cząc. Któż z nie­szczę­śli­wych wy­skar­żył się do koń­ca?

Ale ko­cham. Wiem, że wy­pił­bym tru­ci­znę z jej rąk. Wy­bacz mi, przy­ja­cie­lu. Do­praw­dy, pi­szę w go­rącz­ce jak w pa­rok­sy­zmie, lecz po­zwól mi pi­sać. Le­piej, że całą wście­kłość wy­rzu­cę na pa­pier, ani­że­li­bym miał znów tłuc gło­wą o ścia­nę.

Spa­łem przez kwa­drans w fo­te­lu. Je­stem na­praw­dę bar­dzo wy­czer­pa­ny. Ale mu­szę jesz­cze do­koń­czyć kart­ki tego wie­czo­ra. Mam jesz­cze wie­le do po­wie­dze­nia.

Jak spę­dzę tę noc? Ciar­ki mnie prze­cho­dzą na samą myśl o tym. Co uczy­nię ju­tro? Już wiem. Będę spo­koj­ny, do­pó­ki nie wej­dę w jej dom. Wte­dy ser­ce za­cznie mi wa­lić, a kie­dy usły­szę jej kro­ki albo jej głos, jesz­cze moc­niej bę­dzie się tłuc w pier­si i po obie­dzie odej­dę. A kie­dy ją uj­rzę, łzy mi na­pły­ną do oczu i po­my­ślę: oby Ci Bóg prze­ba­czył, jak ja Ci prze­ba­czam, nie­chaj po­da­ru­je Ci wszyst­kie te lata, któ­reś zra­bo­wa­ła z mego ży­cia. Tak będę my­ślał, spoj­rzę na nią i będę się cie­szył, że mo­głem nie­mal uwie­rzyć, że mnie ko­cha. I znów odej­dę. Tak bę­dzie ju­tro, po­ju­trze i za­wsze.

Po­myśl, Beh­ri­schu, oglą­da­łem z nią kie­dyś Sarę. Jak­że in­a­czej niż dziś, prze­cież to były te same sce­ny, ci sami ak­to­rzy, a dziś nie mo­głem tego znieść. Ach! Wszel­ka ra­dość leży w nas sa­mych. Je­ste­śmy swo­imi wła­sny­mi dia­bła­mi, sami wy­pę­dza­my się z na­sze­go raju.

Znów usną­łem, je­stem bar­dzo zmę­czo­ny. Co bę­dzie ju­tro? Mąci mi się w mo­jej bied­nej gło­wie. Ju­tro wyj­dę i zo­ba­czy­my. Może osłabł jej ni­czym nie uspra­wie­dli­wio­ny chłód wo­bec mnie? Je­śli nie, to je­stem pe­wien, że ju­tro wie­czo­rem będę miał cięż­ki atak fe­bry. Niech i tak bę­dzie! Nie je­stem już pa­nem sie­bie sa­me­go. Oneg­daj, kie­dy mnie po­niósł ten mój na­ro­wi­sty ru­mak, com uczy­nił? Nie mo­głem go po­wstrzy­mać, wi­dzia­łem swo­ją śmierć, przed ocza­mi mia­łem ob­raz strasz­ne­go upad­ku. Zdo­by­łem się na od­wa­gę i ze­sko­czy­łem z ko­nia. Od­wa­ży­łem się na to. Może nie je­stem naj­męż­niej­szy, alem tak stwo­rzo­ny, że w nie­bez­pie­czeń­stwie sta­ję się od­waż­ny. Te­raz je­stem w nie­bez­pie­czeń­stwie, a jed­nak brak mi od­wa­gi. Boże! Przy­ja­cie­lu! Czy wiesz, o czym my­ślę? Do­brej nocy! Gło­wa mi pęka. O, gdy­by znów za­świe­ci­ło słoń­ce! O go­ry­czy! Do­praw­dy, nie wiem, co pi­szę.

Śro­da rano

Mia­łem okrop­ną noc. Śni­ła mi się Sara. O Beh­ri­schu, pra­gnę się uspo­ko­ić, ale nie mogę. Dziś ją zo­ba­czę. Bę­dzie pró­ba Min­ny u Obe­r­man­nów, ona tam przyj­dzie. Ach, a je­śli bę­dzie nadal dla mnie chłod­na! Mógł­bym ją uka­rać. Nie­chby ją drę­czy­ła naj­strasz­liw­sza za­zdrość. Nie, nie, nie mogę tego zro­bić.

Wie­czo­rem o ósmej

Wczo­raj o tej po­rze jak­że było in­a­czej! Znów prze­czy­ta­łem mój list i gdy­bym się wsty­dził uka­zać przed Tobą taki, jaki je­stem, na pew­no bym go po­rwał w strzę­py. Gwał­tow­ne po­żą­da­nie i rów­nie gwał­tow­ny wstręt, sza­leń­stwo i roz­kosz – po nich mnie po­znasz i uża­lisz się nade mną.

Wczo­raj świat uczy­ni­ła mi pie­kłem, a dziś ra­jem – i po­zo­sta­nie tak dłu­go, do­pó­ki nie bę­dzie w jej mocy uczy­nić ani jed­ne­go, ani dru­gie­go.

Przy­szła do Obe­r­man­nów i przez kwa­drans by­li­śmy sami. Nie trze­ba wię­cej, by się po­jed­nać. Nie dar­mo mówi Szek­spir, sła­bość to imię Two­je, ko­bie­to, a wła­ści­wie na­le­ża­ło­by to skie­ro­wać do mło­dzień­ca. Przy­zna­ła się do winy, po­ru­szy­ła ją moja cho­ro­ba, rzu­ci­ła mi się w ra­mio­na i pro­si­ła o prze­ba­cze­nie. Prze­ba­czy­łem jej wszyst­ko. Cóż mo­głem jej jesz­cze prze­ba­czyć w po­rów­na­niu z tym, com jej prze­ba­czył wów­czas?

Mia­łem dość siły, by ukryć przed nią swo­ją głu­po­tę w Ko­me­dii. „Wiesz – po­wie­dzia­ła – by­li­śmy wczo­raj w Ko­me­dii, nie bądź zły. Wci­snę­łam się w sam kąt loży, po­sa­dzi­łam obok sie­bie Lot­kę, żeby on nie mógł sie­dzieć przy mnie. Stał wciąż za moim fo­te­lem, a ja uni­ka­łam, jak tyl­ko mo­głam, roz­mo­wy z nim, ga­wę­dzi­łam z są­siad­ką z naj­bliż­szej loży i chęt­nie bym tyl­ko z nią roz­ma­wia­ła.” O Beh­ri­schu, wszyst­ko, com so­bie wczo­raj ima­gi­no­wał pa­trząc na nich, te­raz mi po­twier­dzi­ła. Ona sama! W mo­ich ra­mio­nach. Jed­na chwi­la szczę­ścia za­stę­pu­je ty­sią­ce peł­nych cier­pie­nia, in­a­czej któż chciał­by żyć? Mój gniew pry­snął, mi­nio­ne zło sta­ło się do­brem, wspo­mnie­nie do­zna­nych cier­pień przy­jem­no­ścią. I tak się to wy­rów­nu­je. Cale moje szczę­ście obej­mo­wa­łem ra­mio­na­mi! To pięk­ne za­wsty­dze­nie, ja­kie ją czę­sto ogar­nia wo­bec na­szych po­ufa­ło­ści, gwał­tow­na mi­łość, co wbrew na­ka­zom rzu­ca ją w moje ob­ję­cia, jej oczy przy­mknię­te, ile­kroć usta przy­ci­ska do mo­ich, słod­ki uśmiech w krót­kich prze­rwach mię­dzy piesz­czo­ta­mi, ru­mień­ce, wstyd, mi­łość, roz­kosz i ta oba­wa ma­lu­ją­ca się na jej twa­rzy, gdy z drże­niem usi­łu­je się uwol­nić z mo­ich uści­sków, i ta jej sła­bość, co ro­dzi się z lęku, bo tyl­ko on wy­ry­wa mi ją z ra­mion! Beh­ri­schu! To szczę­ście, dla któ­re­go by się chęt­nie znio­sło czy­ściec. Do­brej nocy, mam za­wrót gło­wy jak wczo­raj, ale od cze­goś in­ne­go. Go­rącz­ka ustą­pi­ła i do­pó­ki bę­dzie ład­na po­go­da, za­pew­ne nie po­wró­ci. Do­brej nocy!

Lipsk, 20 li­sto­pa­da 1767

Dzi­wacz­ny wie­czór, Beh­ri­schu! Po­wi­nie­nem go wy­ko­rzy­stać na na­pi­sa­nie paru słów do Cie­bie. Ju­tro od­cho­dzi pocz­ta. Dziś już od dwu­na­stu go­dzin je­stem jak nie­przy­tom­ny. Twój list był po­czci­wy, od­czy­ta­łem z nie­go Hor­no­wi nie­któ­re ustę­py i on są­dzi, że gdy­bym za­wsze słu­chał tego, co mi mó­wisz, i za­wsze czy­nił we­dług Two­ich rad, mógł­bym się stać naj­szczę­śliw­szym z lu­dzi. Chło­pak ma ra­cję, lecz ani jego, ani Cie­bie nie mogę po­słu­chać. Tym­cza­sem coś nie­coś z hi­sto­rii mego ser­ca. Czę­sto za­sta­na­wia­li­śmy się nad tym, czy ona mnie ko­cha. Są­dzi­li­śmy, że w jej po­stę­po­wa­niu kry­je się wie­le dumy. Jak są­dzisz, czy na to wska­zy­wa­ło­by to, co ostat­nio spo­strze­głem? Od pew­ne­go cza­su, gdy nie mogę jej wi­dy­wać wie­czo­ra­mi, oka­zu­je mi wie­le wzglę­dów; była nie­spo­koj­na, kie­dy raz nie przy­sze­dłem po po­łu­dniu, jed­nak nie mę­czy­ła mnie już ani za­zdro­ścią, ani żad­ny­mi po­dej­rze­nia­mi, my­ślę tedy, że żar jej mi­ło­ści bar­dzo ochłódł. Od czte­rech ty­go­dni, od kie­dy za­czę­ła się ta hi­sto­ria z Min­ną, w związ­ku z czym czę­ściej przy­cho­dzi­łem do Bre­it­kop­fów, znów ogień wy­buch­nął z całą gwał­tow­no­ścią. I ją, i mnie uniesz­czę­śli­wia za­zdrość, nie­kie­dy bli­ska sza­łu, po­dejrz­li­wość, po­czu­cie wy­łącz­no­ści tak sil­ne, że mu­szę przed nią ukry­wać na­wet to, iż po­ca­ło­wa­łem dłoń in­nej. To praw­da, ona jest od kil­ku dni bar­dzo cier­pią­ca, to­też współ­czu­cie dla niej czy­ni mnie wy­ro­zu­mia­łym. Jak są­dzisz, Beh­ri­schu, czy to nie pły­nie je­dy­nie z py­chy, że mnie ko­cha? Za­pew­ne spra­wia jej przy­jem­ność, że taki dum­ny męż­czy­zna jak ja przy­ku­ty jest do jej pod­nóż­ka. Do­pó­ki leży u jej stóp spo­koj­nie, nie zwra­ca na nie­go uwa­gi, kie­dy się jed­nak chce uwol­nić, wte­dy znów so­bie o nim przy­po­mi­na i jej mi­łość bu­dzi się wraz z lę­kiem przed utra­tą wiel­bi­cie­la.

Lipsk, ma­rzec 1768

…Co robi Ane­ta? Ach, ach! ej! Czy jest w ogó­le ja­kaś Ane­ta na świe­cie? Czy pa­mię­tasz ją jesz­cze? Zda­wa­ło mi się, że daw­no o jej ist­nie­niu za­po­mnia­łeś, przy­najm­niej od do­brych trzech mie­się­cy nie do­wia­dy­wa­łeś się o nią, a ja by­łem na tyle uprzej­my, że nie pi­sa­łem Ci o niej.

Do­brze więc, je­śli chcesz wie­dzieć, jak się spra­wy z nami mają, to po­słu­chaj. Ko­cha­my się bar­dziej ani­że­li kie­dy­kol­wiek, cho­ciaż rza­dziej się spo­ty­ka­my. Osią­gną­łem zwy­cię­stwo nad sobą i nie wi­du­ję jej. Chy­ba mi się to uda­ło, ale je­stem nie­szczę­śliw­szy niż daw­niej, ta mi­łość prze­trwa na­wet z dala od niej. Mogę żyć nie wi­du­jąc jej, lecz nie ko­cha­jąc – nig­dy. Sam po­no­szę winę za wszel­kie przy­kro­ści, ja­kie wspól­nie prze­ży­wa­my. Ona jest anio­łem, a ja głup­cem.

Po­słu­chaj, Beh­ri­schu, nie mogę i nie chcę opu­ścić dziew­czy­ny, a jed­nak mu­szę się stąd wy­rwać, a jed­nak chcę się stąd wy­rwać. Ale ona nie może być nie­szczę­śli­wa. Je­śli ma nadal po­zo­stać god­na mnie tak jak do­tych­czas. Beh­ri­schu! Ona musi być szczę­śli­wa. Będę okrut­ny i po­zba­wię ją wszel­kiej na­dziei. Mu­szę. Kto bo­wiem czy­ni dziew­czy­nie na­dzie­ję, ten przy­rze­ka. Jak­że będę rad, je­śli znaj­dzie uczci­we­go męża i bę­dzie mo­gła beze mnie żyć szczę­śli­wie! Wiem, com jest jej wi­nien, moja ręka i mój ma­ją­tek na­le­żą do niej, wszyst­ko mieć win­na, co jej dać mogę. Prze­kleń­stwo temu, kto sie­bie za­bez­pie­cza wpierw, za­nim za­bez­pie­czył dziew­czy­nę, któ­rą uniesz­czę­śli­wił. Nig­dy nie po­win­na cier­pieć, wi­dząc mnie w ra­mio­nach in­nej, za­nim ja nie do­znam bólu, wi­dząc ją w ob­ję­ciach dru­gie­go; a może na­wet i wte­dy ze­chcę jej za­osz­czę­dzić tego strasz­ne­go uczu­cia. To bar­dzo za­gma­twa­ne, com na­pi­sał, ale spró­buj się w tym wszyst­kim ro­ze­znać. Znasz mnie…

Lipsk, 26 kwiet­nia 1768

Dłu­gom nie pi­sał, Beh­ri­schu, dłu­go, a jed­nak za­wsze je­stem ten sam co daw­niej: wiedz, że je­steś mi tak dro­gi jak daw­niej i Ane­tę tak samo ko­cham jak przed­tem, a je­śli mam rzec praw­dę, sil­niej­sza jest na­mięt­ność, gdy spo­koj­niej­sza; tak jest te­raz ze mną. Beh­ri­schu, za­czą­łem żyć! Że­bym Ci tak wszyst­ko mógł wy­znać! Nie mogę, za wie­le by mnie to kosz­to­wa­ło. Wy­star­czy, gdy Ci po­wiem, że roz­sta­łem się z Ane­tą i – je­ste­śmy szczę­śli­wi. Ależ to było prze­ży­cie! Czu­ję się te­raz jak Her­ku­les po do­ko­na­niu swo­ich prac i spo­glą­dam wo­kół na peł­ne chwa­ły tro­fea. Był to okrop­ny okres, za­nim do­szło do wy­ja­śnień, ale wresz­cie to na­stą­pi­ło i te­raz – te­raz do­pie­ro wiem, co to jest ży­cie. To naj­lep­sza, naj­mil­sza dziew­czy­na i mogą Ci przy­siąc, że nig­dy, nig­dy nie za­po­mnę, że była szczę­ściem mego ży­cia, ani nie prze­sta­nę my­śleć o tym i pra­gnąć tego, o czym Ci ostat­nio na­pi­sa­łem. Beh­ri­schu, łą­czy nas nadal naj­więk­sza przy­jaźń, po­dob­nie jak Cie­bie z nią. Żad­nej wię­cej po­ufa­ło­ści mię­dzy nami, żad­ne­go sło­wa o mi­ło­ści, i tak mi z tym do­brze, tak szczę­śli­wie, Beh­ri­schu, ona jest anio­łem. Dziś mi­nę­ły dwa lata od chwi­li, kie­dym jej po­wie­dział po raz pierw­szy, że ją ko­cham, dwa lata, Beh­ri­schu, i wciąż jesz­cze… Za­czę­li­śmy od mi­ło­ści, koń­czy­my na przy­jaź­ni. Ale ja nie. Ko­cham ją jesz­cze tak bar­dzo, Boże, tak bar­dzo! O, gdy­byś tu był, by mnie po­cie­szyć, by mnie ko­chać! Chęt­nie bym przy­je­chał do Cie­bie, ale wa­run­ki, w ja­kich ży­jesz, nie sprzy­ja­ją od­wie­dzi­nom przy­ja­ciół. Masz tu pej­zaż, pierw­szą pa­miąt­kę ode mnie i pierw­szą moją pró­bę w sztu­ce ma­lar­stwa. Po­sta­ram się, by na­stęp­ne były lep­sze, mam na­dzie­ję, że po­czy­nię po­stę­py.

Prze­sy­łam Ci też ko­me­dię, pew­nie jej nie po­znasz. Horn mówi, że nie po­wi­nie­nem już wię­cej nic po­pra­wiać; lęka się, że ją po­psu­ję, i ma ra­cję. Po­win­na być do­bra, brak tyl­ko jesz­cze sce­ny siód­mej, któ­rej nie do­koń­czy­łem. Na­pisz mi ry­chło, co o tym my­ślisz. I jesz­cze jed­no. Pie­nią­dze, któ­re mam otrzy­mać, za­trzy­maj do św. Mi­cha­ła pod wa­run­kiem, że za­strze­gam so­bie pra­wo od­ku­pu, w ra­zie gdy­by oj­ciec mój dzi­wa­czył i ze­chciał mieć ten for­te­pian u sie­bie we Frank­fur­cie. Adieu.DO PAŃ­STWA SCHÖN­KOPF

3 paź­dzier­ni­ka

Pań­ski słu­ga, Czci­god­ny Pa­nie! Jak się czu­je Ma­da­me, do­bry wie­czór Mam­sell, do­bry wie­czór Pio­tru­siu!

Wy­obraź­cie so­bie Pań­stwo, że wcho­dzę ma­ły­mi drzwia­mi do po­ko­ju, Pan sie­dzi na ka­na­pie przy cie­płym pie­cu, Ma­da­me w swo­im ką­ci­ku za biur­kiem, Piotr leży pod pie­cem, a Ka­sia sie­dzi przy oknie, tak że wy­star­czy tyl­ko wstać i zro­bić miej­sce ob­ce­mu. No i za­czy­nam roz­pra­wiać.

Dłu­go mnie nie było, praw­da? Całe czte­ry ty­go­dnie, od kie­dym Pań­stwa nie wi­dział i nie mó­wił z Nimi, przy­pa­dek, jaki się w cią­gu tych trzech i pół roku ani razu nie zda­rzył, a te­raz nie­ste­ty czę­sto się bę­dzie po­na­wiał.

Pań­stwo chce­cie wie­dzieć, jak mi się żyło? Mogę po­wie­dzieć: nędz­nie, bar­dzo nędz­nie!

À pro­pos, wy­ba­czy­li­ście mi Pań­stwo chy­ba, że się nie po­że­gna­łem. By­łem w są­siedz­twie, sta­łem na­wet na dole przy bra­mie, wi­dzia­łem świe­cą­cą la­tar­nię, wsze­dłem na scho­dy, alem nie mógł wejść na górę. Po raz ostat­ni – jak po­tem zejść na dół?

Czy­nię więc te­raz to, com wi­nien był wów­czas uczy­nić, dzię­ku­ję Pań­stwu za tyle mi­ło­ści i przy­jaź­ni, któ­rą mnie tak wy­trwa­le da­rzy­li­ście, nig­dy jej nie za­po­mnę. Nie pro­szę o pa­mięć, znaj­dzie się ty­siąc spo­sob­no­ści, kie­dy bę­dzie­cie Pań­stwo mu­sie­li po­my­śleć o pew­nym osob­ni­ku, któ­ry trzy i pół roku sta­no­wił cześć Ich ro­dzi­ny, któ­ry nie­raz da­wał Pań­stwu po­wód do nie­za­do­wo­le­nia, ale prze­cież jed­nak nie naj­gor­szym był chłop­cem i któ­re­go brak, mam na­dzie­ję, od cza­su do cza­su od­czu­wa­cie. Przy­najm­niej mnie czę­sto Pań­stwa brak­nie…

Praw­da, Ma­da­me, że to nie­zbyt wiel­kie żą­da­nie, abym przy­najm­niej raz na mie­siąc do­sta­wał list z domu, w któ­rym do­tych­czas tyle dni prze­ży­łem.

A je­śli nie otrzy­mam wia­do­mo­ści, nie szko­dzi. To nic, pierw­sze­go li­sto­pa­da i tak na­pi­szę zno­wu…

Adieu, że­gnam Pań­stwa. Ka­siu, je­że­li mi Pani słów­ka nie na­pi­sze, to Pani zo­ba­czy!DO FRY­DE­RY­KI BRION

15 paź­dzier­ni­ka 1770

Ko­cha­na nowa przy­ja­ciół­ko! Ośmie­lam się tak Pa­nią na­zwać, bo je­śli się choć odro­bi­nę znam na oczach, mój wzrok już od pierw­sze­go wej­rze­nia od­na­lazł w Two­ich na­dzie­ję przy­jaź­ni z Pa­nią, a na na­sze ser­ca mógł­bym przy­siąc. Pani, tak de­li­kat­na i do­bra, Pani, któ­rą tak ko­cham, czyż mo­gła­byś być dla mnie nie­ła­ska­wa?

Ko­cha­na, ko­cha­na przy­ja­ciół­ko! Czyż mu­sisz wąt­pić, że mam Ci mnó­stwo do po­wie­dze­nia? Inna rzecz, dla­cze­go wła­śnie te­raz chcę pi­sać i co chciał­bym na­pi­sać. Ja­kiś we­wnętrz­ny nie­po­kój mówi mi, że pra­gnął­bym być przy Pani, dla­te­go ten skra­wek pa­pie­ru jest dla mnie praw­dzi­wym uko­je­niem, skrzy­dla­tym po­słań­cem tu, po­śród gwar­ne­go Stras­bur­ga, a być może i dla Pani w Jej za­ci­szu, kie­dy ży­wiej od­czu­jesz od­da­le­nie od przy­ja­ciół.

Oko­licz­no­ści na­szej po­dró­ży po­wrot­nej mo­gła­byś so­bie Pani przed­sta­wić w przy­bli­że­niu, gdy­byś mi się była przyj­rza­ła przy po­że­gna­niu; za­uwa­ży­ła­byś, jak cięż­ko mi było roz­sta­wać się i jak śpiesz­no było Wey­lan­do­wi, mimo iż w in­nych wa­run­kach chęt­nie by u Was po­zo­stał dłu­żej. Jego my­śli bie­gły na­przód, moje wstecz, to­też rzecz na­tu­ral­na, że nasz dys­kurs nie mógł być ani głę­bo­ki, ani też in­te­re­su­ją­cy.

Za Wan­ze­nau za­sta­na­wia­li­śmy się, jak skró­cić dro­gę, i za­błą­dzi­li­śmy szczę­śli­wie wśród mo­cza­rów. Noc za­pa­dła i na do­bit­kę deszcz, któ­ry wkrót­ce po­tem dość szczo­drze nas uczę­sto­wał, roz­pa­dał się w koń­cu na do­bre, tak więc nie bra­kło ni­cze­go, by nas prze­ko­nać w ca­łej peł­ni o mi­ło­ści i wier­no­ści na­szych księż­ni­czek.

Przez całą dro­gę rol­ka z syl­wet­ka­mi, któ­rą z lęku, by jej nie zgu­bić, wciąż trzy­ma­łem w ręku, była mi ta­li­zma­nem, w cza­ro­dziej­ski spo­sób od­że­gnu­ją­cym wszel­kie tru­dy po­dró­ży. I co jesz­cze? O, nie mogę po­wie­dzieć; albo Pani od­gad­nie, albo nie uwie­rzy. Wresz­cie osią­gnę­li­śmy cel po­dró­ży i pierw­szą my­ślą, jaka nam za­świ­ta­ła i jaka nas ra­do­wa­ła już w dro­dze, było pręd­ko uj­rzeć Pa­nią po­now­nie.

Bar­dzo to miła rzecz na­dzie­ja po­now­ne­go spo­tka­nia. I je­śli ko­muś smut­no na ser­cu i trud­no się roz­stać, po­da­je­my mu na dło­ni le­kar­stwo: „Ko­cha­ne ser­dusz­ko, uspo­kój się, nie na dłu­go roz­łą­czasz się z tymi, któ­rych ko­chasz, uspo­kój się, skar­bie.” A po­tem da­je­my mu na po­cie­chę syl­wet­kę, żeby coś miał, i już jest grzecz­ny i ci­chut­ki jak małe dziec­ko, któ­re­mu mat­ka za­miast jabł­ka daje lal­kę, cho­ciaż nie może jej zjeść.

Dość, wszak je­ste­śmy tu i wi­dzi Pani, żeś nie mia­ła ra­cji! Nie chcia­łaś uwie­rzyć, że sło­dycz jej siel­skich ra­do­ści prze­nio­sę po­nad miej­ski gwar.

Z pew­no­ścią, Mam­sell, Stras­burg nie wy­da­wał mi się jesz­cze nig­dy tak pu­sty jak te­raz. Wpraw­dzie mam na­dzie­ję, że bę­dzie le­piej, kie­dy czas za­trze tro­chę pa­mięć na­szych mi­łych, we­so­łych roz­ry­wek, kie­dy nie będę już tak żywo od­czu­wał, jaka do­bra, jak peł­na uro­ku jest moja przy­ja­ciół­ka. Czy mógł­bym, czy chciał­bym o tym za­po­mnieć? Nie, ra­czej pra­gnę za­cho­wać ten le­ciut­ki ból ser­ca i czę­sto pi­sać do Pani.

Więc raz jesz­cze sto­krot­ne dzię­ki. Prze­sy­łam wie­le szcze­rych po­zdro­wień dla dro­gich Ro­dzi­ców Pani, dla Jej ko­cha­nej sio­stry, po sto­kroć, sto­kroć… jak­że chęt­nie od­dał­bym je Pani oso­bi­ście.

Go­ethe

Od­tąd czę­ste prze­jażdż­ki kon­ne zimą czy wio­sną pro­wa­dzi­ły po­etę do za­cisz­nej ple­ba­nii, za­gu­bio­nej wśród łąk i la­sów. Oto­czo­ny po­dzi­wem i go­rą­cą sym­pa­tią wszyst­kich człon­ków ro­dzi­ny, w ser­decz­nej, po­god­nej at­mos­fe­rze, prze­żył Go­ethe nie­za­po­mnia­ne dni no­wej mi­ło­ści.

Na­ro­dzi­ła się od pierw­sze­go wej­rze­nia i szyb­ko prze­mi­nę­ła, po­zo­sta­wia­jąc po­ecie wspo­mnie­nie smut­nej, opusz­czo­nej dziew­czy­ny i przy­kre uczu­cie wy­rzą­dzo­nej krzyw­dy nie do na­pra­wie­nia.

Tym­cza­sem jed­nak mło­dzi do­zna­ją wszyst­kich ra­do­ści ko­cha­nia. Ro­dzi­ce pa­trzą na mi­łość tych dwoj­ga z na­dzie­ją i apro­ba­tą. Wszyst­ko za­po­wia­da się szczę­śli­wie i gład­ko.

Po­etyc­kim świa­dec­twem se­sen­he­im­skiej sie­lan­ki są ero­ty­ki Go­ethe­go pi­sa­ne w tym sa­mym cza­sie, co Po­wi­ta­nie i roz­łą­ka, Z ma­lo­wa­ną wstąż­ką i inne.

Ale to ni­czym nie zmą­co­ne szczę­ście nie trwa­ło dłu­go.

Jest rok 1771. Zbli­ża się dzień wy­jaz­du Go­ethe­go ze Stras­bur­ga. Po­eta koń­czy stu­dia i nie­dłu­go bę­dzie mu­siał wra­cać do Frank­fur­tu. Lecz przed­tem trze­ba roz­strzy­gnąć spra­wę z Fry­de­ry­ką. Po­wziąć jed­ną z tych de­cy­zji, od któ­rych za­le­żeć może dal­szy bieg ży­cia.

„Nie­we­so­ło mi na du­szy – pi­sze Go­ethe do przy­ja­cie­la Jana Da­nie­la Sal­zman­na 17 maja, przed wy­jaz­dem na Zie­lo­ne

Świąt­ki do Se­sen­he­im. – Je­stem na tyle trzeź­wy, by od­czuć, że chcę po­chwy­cić cień."

A w kil­ka ty­go­dni póź­niej, 19 czerw­ca, zwie­rza mu się ze swej we­wnętrz­nej roz­ter­ki:

„Naj­przy­jem­niej­sza oko­li­ca, lu­dzie, któ­rzy mnie ko­cha­ją, krąg ra­do­ści! Czyż­by nie było to speł­nie­nie Twych ma­rzeń dzie­cin­nych? – za­py­tu­ję cza­sem sam sie­bie, gdy się roz­glą­dam po tym ho­ry­zon­cie szczę­śli­wo­ści. Tak, tak, to one! Czu­ję to, dro­gi przy­ja­cie­lu, i czu­ję też, że czło­wiek na­wet o włos nie jest szczę­śliw­szy, gdy osią­ga to, cze­go pra­gnie. Te przy­pra­wy, te przy­pra­wy, któ­re nam los do każ­dej szczę­śli­wej chwi­li do­sy­pu­je!”

Nad tym pię­cio­ty­go­dnio­wym ostat­nim po­by­tem w Se­sen­he­im cią­żył smu­tek bli­skie­go roz­sta­nia. Go­ethe ła­mał się w so­bie prze­cho­dząc od na­stro­jów mło­dzień­czej bez­tro­ski i we­so­ło­ści do me­lan­cho­lij­nych za­my­śleń.

Na po­zór wszyst­ko było jak daw­niej. Po­eta, jak za­wsze, czy­ta swe­go ulu­bio­ne­go Ho­me­ra w ory­gi­na­le, pro­wa­dzi oży­wio­ne roz­mo­wy z do­mow­ni­ka­mi, wcią­ga ich w prze­róż­ne gry i za­ba­wy, mu­zy­ku­je z Fry­de­ry­ka, tań­czy na są­siedz­kich ba­li­kach, słu­cha pie­śni lu­do­wych, pi­sze. Tyl­ko Fry­de­ry­ka, jak­by w prze­czu­ciu bli­skiej utra­ty, za­pa­da na zdro­wiu, co dzień jest bled­sza i smut­niej­sza. A i Go­ethe­mu pod wpły­wem tych prze­żyć za­czy­na się od­na­wiać daw­na cho­ro­ba.

Dnia 6 sierp­nia 1771 r. Go­ethe opusz­cza Se­sen­he­im na za­wsze.

Po po­wro­cie do Stras­bur­ga otrzy­mu­je li­cen­cjat zdo­by­wa­jąc ty­tuł dok­to­ra nauk praw­ni­czych. Po kil­ku dniach wra­ca do Frank­fur­tu.

Za­my­ka się jesz­cze je­den waż­ny okres w jego ży­ciu, by ustą­pić miej­sca no­wym do­zna­niom i prze­ży­ciom.

Nie­ste­ty nie do­cho­wa­ły się li­sty oboj­ga; po­dob­no li­sty po­ety do Fry­de­ry­ki mia­ła znisz­czyć po jej śmier­ci sio­stra, Go­ethe zaś przed wy­jaz­dem do Ita­lii spa­lił wiel­ką część swej ko­re­spon­den­cji; los ten spo­tkał wte­dy i li­sty jego smut­nej ko­chan­ki z Se­sen­he­im.

O tym, jak cięż­ko prze­ży­ła Fry­de­ry­ka Brion roz­sta­nie z uko­cha­nym, świad­czy choć­by taki frag­ment wspo­mnień sa­me­go po­ety, gdy po la­tach wra­ca pa­mię­cią do nie­szczę­śli­wej bo­ha­ter­ki se­sen­he­im­skie­go dra­ma­tu.

„Od­po­wiedź Fry­de­ry­ki na li­stow­ne po­że­gna­nie roz­dar­ła mi ser­ce. Toć prze­cież to samo pi­smo, te same my­śli, to samo uczu­cie, któ­re przy mnie się bu­dzi­ło i ku mnie się zwra­ca­ło. Te­raz do­pie­ro zro­zu­mia­łem stra­tę, jaką po­nio­słem, i nie wi­dzia­łem żad­nej moż­li­wo­ści, by ją po­we­to­wać, a cho­ciaż­by zła­go­dzić. Jak żywa sta­ła mi przed oczy­ma; za­wsze do­tkli­wie od­czu­wa­łem jej brak, a co naj­gor­sze, nie mo­głem so­bie da­ro­wać wła­sne­go nie­szczę­ścia. Mał­go­się mi wy­dar­to, Ane­ta mnie po­rzu­ci­ła, tu po raz pierw­szy wina była po mo­jej stro­nie; zra­ni­łem to naj­szla­chet­niej­sze ser­ce do głę­bi…”

„…Od cza­su ato­li, gdy za­czę­ła do­ku­czać mi tro­ska o Fry­de­ry­kę, jak za­wsze w ta­kich chwi­lach ży­cia, szu­ka­łem ulgi w po­ezji. Kon­ty­nu­owa­łem prze­to swo­im zwy­cza­jem daw­no roz­po­czę­tą spo­wiedź po­etyc­ką, aże­by przez tę sa­mo­udrę­kę od­być po­ku­tę i stać się god­nym we­wnętrz­ne­go roz­grze­sze­nia. Obie Ma­rie, w Göt­zu von Ber­li­chin­gen i w Cla­vi­go, tu­dzież obie nędz­ne fi­gu­ry w roli ich ko­chan­ków były po­nie­kąd wy­ni­kiem ta­kich roz­my­ślań peł­nych skru­chy."

A my do­daj­my, że i Mał­go­rza­cie w Fau­ście nadał Go­ethe wie­le ry­sów swej po­rzu­co­nej ko­chan­ki, o któ­rej nig­dy nie mógł my­śleć bez po­czu­cia winy.

Gdy w r. 1774 po­sy­ła swój dra­mat Götz von Ber­li­chin­gen na ręce przy­ja­cie­la Sal­zman­na z proś­bą, by od­dał go w Se­sen­he­im pan­nie Brion, do­da­je:,Bied­na Fry­de­ry­ka znaj­dzie w pew­nej mie­rze po­cie­sze­nie w tym, że nie­wier­ny zo­stał otru­ty."

Do­pie­ro po ośmiu la­tach, w r. 1779, za­wi­ta Go­ethe znów do Se­sen­he­im w dro­dze do Szwaj­ca­rii, do­kąd po­je­chał w to­wa­rzy­stwie księ­cia Ka­ro­la Au­gu­sta. Go­ethe jest wów­czas sław­ny, w ca­łych Niem­czech i poza ich gra­ni­ca­mi po­wta­rza­ją lu­dzie imię au­to­ra Wer­te­ra, Göt­za, Pro­me­te­usza. W ni­skich po­ko­ikach se­sen­he­im­skiej ple­ba­nii zja­wił się jak świet­ny przy­bysz z wiel­kie­go świa­ta, przy­ja­ciel ksią­żąt i uczo­nych, wiel­ki pan, pe­łen dwor­skiej kur­tu­azji, i wiel­ki po­eta, chlu­ba Nie­miec. Bez­po­śred­ni opis tej wi­zy­ty znaj­dzie­my w li­ście po­ety do pani von Ste­in (z dnia 25 wrze­śnia 1779 r.):

25 wrze­śnia 1779

Wie­czo­rem zbo­czy­łem kon­no na dro­gę wio­dą­cą do Se­sen­he­im, pod­czas gdy inni kon­ty­nu­owa­li po­dróż, i zna­la­złem tam całą ro­dzi­nę, tak jak ją opu­ści­łem przed ośmiu laty. Przy­ję­to mnie na­der przy­jaź­nie i życz­li­wie. Je­stem te­raz w na­stro­ju czy­stym i ci­chym jak po­wie­trze; więc też miła mi obec­ność do­brych, spo­koj­nych lu­dzi. Dru­ga cór­ka tego domu ko­cha­ła mnie nie­gdyś pięk­niej, ani­że­lim na to za­słu­gi­wał, i bar­dziej ani­że­li inne, któ­rem ob­da­rzał wiel­ką na­mięt­no­ścią i wier­no­ścią; mu­sia­łem ją w pew­nym mo­men­cie opu­ścić, co nie­mal ży­ciem przy­pła­ci­ła. Te­raz de­li­kat­nie omi­nę­ła tę spra­wę i opo­wie­dzia­ła mi, co po­zo­sta­ło jej z cho­ro­by owych lat; czu­łem się tam do­brze, bo za­cho­wy­wa­ła się przy tym naj­mi­lej, oka­za­ła mi tyle ser­decz­nej przy­jaź­ni, i to od pierw­szej chwi­li, kie­dy nie­ocze­ki­wa­nie wpa­dli­śmy na sie­bie twa­rzą w twarz, gdy tyl­ko prze­stą­pi­łem próg, i omal nie ze­tknę­li­śmy się no­sa­mi. Mu­szę przy­znać, że nie sta­ra­ła się żad­ną naj­drob­niej­szą alu­zją zbu­dzić w mej du­szy daw­nych uczuć. Za­pro­wa­dzi­ła mnie do owej al­ta­ny, sie­dzia­łem tam i tak było do­brze. Po­dzi­wia­li­śmy pięk­ną peł­nię księ­ży­ca. Roz­py­ty­wa­łem się o wszyst­ko. Za­wo­ła­no są­sia­da, któ­ry nam kie­dyś po­ma­gał coś maj­stro­wać, i oka­za­ło się, że do­pie­ro osiem dni temu py­tał o mnie, przy­szedł tak­że cy­ru­lik, od­na­la­złem sta­re pie­śni prze­ze mnie uło­żo­ne, po­wóz prze­ze mnie ma­lo­wa­ny, wspo­mi­na­li­śmy ja­kieś fi­gle z owych do­brych cza­sów, w ogó­le pa­mięć o mnie była wśród nich tak żywa, jak­bym do­pie­ro pół roku temu wy­je­chał. Sta­rzy byli po daw­ne­mu ser­decz­ni i na­wet zna­leź­li mnie młod­szym. Zo­sta­łem tam na noc i od­je­cha­łem na­stęp­ne­go ran­ka o wscho­dzie słoń­ca, że­gna­ny przez przy­ja­zne twa­rze, to­też znów z przy­jem­no­ścią będę mógł wspo­mi­nać ten za­ką­tek świa­ta i żyć w po­ko­ju z po­jed­na­ny­mi ze mną du­cha­mi.

Fry­de­ry­ka Brion nie wy­szła za mąż, po­zo­sta­ła wier­na swej pierw­szej mi­ło­ści. We­dle re­la­cji współ­cze­snych bio­gra­fów, ile­kroć któ­ryś z mło­dych lu­dzi pro­sił ją o rękę, mia­ła od­po­wiedź, że „ser­ce, któ­re ko­cha­ło Go­ethe­go, nie może na­le­żeć do ko­goś in­ne­go”.

Swą se­sen­he­im­ską przy­go­dę tak scha­rak­te­ry­zo­wał sam Go­ethe w Zmy­śle­niu i praw­dzie:

„Taką mło­dzień­czą, na los szczę­ścia po­czę­tą mi­łość moż­na przy­rów­nać do rzu­co­nej nocą bom­by; wzno­si się ona mięk­ką, świe­tli­stą li­nią wzwyż aż do gwiazd, z któ­ry­mi się łą­czy i na­wet przez chwi­lę wśród nich prze­by­wać się zda­je, po czym jed­nak na­kre­śla tę samą wpraw­dzie dro­gę, lecz w od­wrot­nym kie­run­ku, by wresz­cie tam, gdzie koń­czy swój bieg, ob­ró­cić wszyst­ko w perzy­nę. Fry­de­ry­ka za­wsze po­zo­sta­ła jed­na­ko­wa; wy­da­wa­ło się, że nie my­śli o tym i my­śleć nie chce, iż sto­su­nek nasz ry­chło skoń­czyć się może.”DO JANA KRY­STIA­NA KEST­NE­RA

We­tzlar, 8 sierp­nia 1772

Ju­tro ocze­ku­ję Pana po pią­tej, a dziś – mógł się Pan tego do­my­ślić, na tyle już mnie Pan chy­ba po­znał – dziś by­łem w At­spach. Ju­tro wy­ru­szy­my ra­zem, mam na­dzie­ję, że wte­dy uj­rzę życz­liw­sze twa­rze. Tym­cza­sem by­łem tam i mogę Panu do­nieść, że Lot­ta dziś nocą za­chwy­ca­ła się z ca­łej du­szy do­li­ną oświe­tlo­ną księ­ży­cem i ży­czy Panu do­brej nocy. Chcia­łem to Panu oso­bi­ście prze­ka­zać, by­łem przed Pań­skim do­mem, lecz po­kój był nie­oświe­tlo­ny, więc nie chcia­łem ro­bić alar­mu. Ju­tro rano na­pi­je­my się kawy pod drze­wem w Gar­ben­he­im, gdziem wie­cze­rzał tej nocy w świe­tle księ­ży­ca. Sam – cho­ciaż nie sa­mot­ny. Za­po­wia­da się pięk­ny po­ra­nek.

We­tzlar, 6 wrze­śnia 1772

Wczo­raj zrzę­dzi­łem przez całe po­po­łu­dnie, że Lot­ta nie po­je­cha­ła do At­spach, i dziś rano czy­nię to nadal. Taki prze­ślicz­ny po­ra­nek, spo­kój w ser­cu, nie mogę po­zo­stać w mie­ście, pój­dę do Gar­ben­he­im. Lot­ta po­wie­dzia­ła wczo­raj, że chcia­ła­by wy­brać się na dal­szy spa­cer niż za­zwy­czaj. Nie, że­bym Was tam ocze­ki­wał – choć pra­gnę tego z ca­łej du­szy, a na­wet spo­dzie­wam się – wpraw­dzie nie na pew­no, na tyle jed­nak, żeby płon­nej na­dziei nie utra­cić. W nie­pew­no­ści chcę spę­dzić mój dzień i żyć na­dzie­ją, żyć na­dzie­ją. A je­że­li wie­czór będę mu­siał spo­ty­kać sa­mot­nie – to wie Pan prze­cie, co przy­stoi mę­dr­co­wi, i że je­stem mą­dry.

We­tzlar, 10 wrze­śnia 1772

Kest­ne­rze, kie­dy Pan otrzy­ma ten list, mnie już nie bę­dzie, nie bę­dzie. Pro­szę dać Lot­ce kart­kę le­żą­cą we­wnątrz. Pró­bo­wa­łem się opa­no­wać, ale roz­mo­wa z wami mną wstrzą­snę­ła. Nie mogę Panu w tej chwi­li po­wie­dzieć nic poza sło­wa­mi: że­gnam Pana. Gdy­bym chwi­lę dłu­żej był u Was, nie wy­trzy­mał­bym tego. Te­raz je­stem sam, a ju­tro od­jeż­dżam. O, jak­że mi cięż­ko!DO CHAR­LOT­TY BUFF

10 wrze­śnia 1772

Chciał­bym mieć na­dzie­ję, że wró­cę, ale Bóg wie, kie­dy; to na­stą­pi. Lot­to, jak mi cięż­ko było na ser­cu, gdyś roz­ma­wia­ła ze mną, a ja wie­dzia­łem, że wi­dzę Pa­nią po raz ostat­ni! Nie po raz ostat­ni, a jed­nak ju­tro od­jeż­dżam. Od­jeż­dżam. Co wów­czas mo­gło Was na­tchnąć do wsz­czę­cia ta­kiej roz­mo­wy! Gdy­bym mógł po­wie­dzieć, com czuł, ach, że­gna­łem się z tym świa­tem, gdym rękę Pani ca­ło­wał po raz ostat­ni. Po­kój, do któ­re­go już nie po­wró­cę, i oj­ciec, któ­ry mnie po raz ostat­ni od­pro­wa­dził! A te­raz je­stem sam i mogą pła­kać. Po­zo­sta­wiam Was szczę­śli­wych, a w Wa­szych ser­cach pa­mięć o mnie. I znów Was uj­rzę, ju­tro – nie, a więc nig­dy. Pro­szę po­wie­dzieć memu chło­pa­ko­wi: „On od­je­chał.”

Wię­cej nie mogę.

We­tzlar, 11 wrze­śnia 1772

Je­stem za­pa­ko­wa­ny, Lot­to, już świ­ta, jesz­cze kwa­drans, a będę da­le­ko. Że pi­szę, Lot­to, choć nie mam nic do pi­sa­nia, nie­chże mnie uspra­wie­dli­wią te ob­raz­ki, o któ­rych za­po­mnia­łem, a któ­re Pani roz­dzie­li po­mię­dzy dzie­ci. Pani wie wszyst­ko, wie, jak szczę­śli­wy by­łem pod­czas tam­tych dni, i że od­cho­dzę do naj­mil­szych, naj­lep­szych lu­dzi. Ale dla­cze­go od­cho­dzę od Pani? Tak już jest, taki mój los, że nic nie mogę do­dać ani do dnia dzi­siej­sze­go, ani do ju­tra, ani do po­ju­trza – czę­sto po­wta­rza­łem to żar­tem. Lot­to, za­wsze we­so­ła Lot­to, szczę­śliw­szaś od tylu in­nych, lecz nie obo­jęt­na, a ja, dro­ga moja, je­stem szczę­śli­wy czy­ta­jąc w Twych oczach wia­rę, że się nig­dy nie zmie­nię. Adieu, po ty­siąc­kroć adieu!

Go­etheDO JANA KRY­STIA­NA KEST­NE­RA

Frank­furt, pią­tek, 25 wrze­śnia 1772

A więc Lot­ta nie śni­ła o mnie. Przy­kro mi, chciał­bym, żeby tej nocy śni­ła o mnie i snu Panu nie zdra­dzi­ła. Roz­gnie­wa­ło mnie to miej­sce w li­ście Pana, kie­dym czy­tał go po raz wtó­ry. Więc ani razu sen o mnie Jej nie na­wie­dził, za­szczyt, jaki spo­ty­ka naj­obo­jęt­niej­sze przed­mio­ty ota­cza­ją­ce nas za dnia. Czyż nie by­łem przy Niej du­szą i cia­łem? Czyż nie śni­łem o Niej dniem i nocą?

Na Boga, ja­kiż ze mnie głu­piec, na­wet wów­czas gdy wy­da­ję się so­bie naj­mą­drzej­szy, mój ge­niusz złym się oka­zał do­rad­cą, za­wo­żąc mnie do Wol­pert­shau­sen, a jed­nak był to do­bry ge­niusz. Mo­ich dni w We­tzla­rze nie chciał­bym spę­dzać le­piej, lecz bo­go­wie nie uży­czą mi wię­cej ta­kich dni, oni umie­ją ka­rać, choć­by Tan­ta­la. Do­brej nocy. I syl­wet­ce Lot­ty mó­wię też do­bra­noc.

So­bo­ta po obie­dzie, 26 wrze­śnia 1772

To wła­śnie była pora, kie­dy sze­dłem do Niej, to była go­dzi­na mo­ich od­wie­dzin, a te­raz mam mnó­stwo cza­su do pi­sa­nia. Nie ma Pan po­ję­cia, jaki je­stem pil­ny. Tak na­gle po­rzu­cić wszyst­ko, wszyst­ko, opu­ścić miej­sce, gdzie moje szczę­ście trwa­ło czte­ry mie­sią­ce!

Nie oba­wiam się, że za­po­mni­cie o mnie, a jed­nak my­ślę o spo­tka­niu z Wami. A więc nie­chaj bę­dzie, jak chce, a ja do­pó­ty nie uj­rzę Lot­ty, do­pó­ki nie będę mógł się Jej zwie­rzyć w za­ufa­niu, że je­stem za­ko­cha­ny, nie na żar­ty za­ko­cha­ny.

Co po­ra­bia­ją moi ko­cha­ni chłop­cy, co z Er­ne­stem? By­ło­by le­piej, gdy­bym nie pi­sy­wał do Was i po­zo­sta­wił w spo­ko­ju swo­ją ima­gi­na­cję – ale tu wisi pew­na syl­wet­ka, a to gor­sze od wszyst­kie­go. Ży­czę zdro­wia!

G.DO CHAR­LOT­TY KEST­NER

Frank­furt, ma­rzec 1774

Ko­cha­na Lot­to, w tej chwi­li przy­szło mi na myśl, że mam już daw­no od Cie­bie list, na któ­ry nie od­po­wie­dzia­łem. To zna­czy, że przez cały ten czas by­łaś ze mną, może bar­dziej niż kie­dyś in, cum et sub , każ so­bie to wy­ja­śnić Twe­mu ła­ska­we­mu mał­żon­ko­wi. Każę Ci to lada dzień wy­dru­ko­wać. Bę­dzie do­brze, moja Naj­lep­sza. Czyż nie czu­ję się szczę­śli­wy, kie­dy my­ślę o Was?

Je­stem za­wsze ten sam, Two­ja syl­wet­ka wisi jesz­cze do­tych­czas przy­mo­co­wa­na w moim po­ko­ju, po­ży­czam od niej szpil­ki, jak daw­niej. Po­my­ślisz, że ze mnie głu­piec, wsty­dzę się więc da­lej mó­wić. Je­śli nie czu­jesz, że Cię ko­cham, po co Cię ko­cham?

Go­ethe
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: