Listy starego anioła do młodego - ebook
Listy starego anioła do młodego - ebook
Książka Janusza Pydy OP – podobna w formie i bliska pod względem treści Listom starego diabła… C.S. Lewisa – pozwala w sposób swobodny i przystępny, ze swadą, ironią i poczuciem humoru poruszyć wiele ważnych dla współczesnego człowieka i chrześcijanina tematów. Stary anioł pisze m.in. o egoizmie, autorytetach, duchowości i psychologii, o hipokryzji, młodości i podejmowaniu decyzji, o spowiedniku, ryzyku wiary i odpowiedzialności. Jest to książka niebanalna i dostępna dla wszystkich!
Mój drogi Kasjelu, z całym szacunkiem dla Twojego podopiecznego, ale jako nieodrodny przedstawiciel swojej płci jest on z natury egoistą i hipochondrykiem znacznie większym niż jego żona. Mężczyźni kuszeni są jednak do tego, aby stać się doskonałymi kobietami. Dbają o swój wygląd w takim wymiarze, w jakim kobieta dbać powinna, i rozwijają w sobie takie cechy, które są piękne i wspaniałe, ale jednak nie do nich należą. W ten sposób nasi męscy podopieczni stają się niezwykle wrażliwymi i wypielęgnowanymi narcyzami. (fragment książki)
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7033-849-7 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ślady stóp, może szaty świetlistej muśnięcia,
Który, gdy mówię z ludźmi, zwraca ich pojęcia,
Słowa i czyny właśnie tam, gdzie tajne szlaki
Mojej myśli, lub chyli się, by skargę klęski
We mnie ukoić, albo sprzeciwia się mocy
Zła, którego nie widzę, to znów we snach nocy
Przedstawia scenę, jaką skończy się byt ziemski?
John Henry Newman
Właściwy sposób mówienia o aniele Bożym znajdujemy prawdopodobnie dopiero w skrajnie trudnych sytuacjach.
Gerhard EbelingPrzedmowa
Przedmowa
Nie zamierzam tłumaczyć, w jaki sposób korespondencja, którą obecnie przedstawiam czytelnikom, wpadła w moje ręce.
W przypadku aniołów, podobnie jak w przypadku diabłów, istnieją dwa równie poważne, choć sprzeczne ze sobą błędy, w które popadają wierzący. Po pierwsze, można negować ich istnienie, czy też pozwalać sobie, aby wiara w anioły nie miała żadnego odzwierciedlenia w życiu i modlitwie. Wiara traci wówczas cudowny wymiar nadprzyrodzoności, Boża Opatrzność staje się jedynie pojęciem, a my sami nie doświadczamy w życiu owego cudownego ciepła i delikatnej, a skutecznej mocy Nieba. Drugim możliwym błędem jest traktowanie aniołów tak, jak należałoby traktować baśniowe wróżki, gdyby te rzeczywiście istniały. Oba błędy w podejściu do anielskiego świata są niebezpieczne. Chłód sceptyka i egzaltacja baśniopisarza w istocie niewiele się od siebie różnią.
Forma niniejszej książki jest oczywiście nieudolną próbą naśladowania Listów starego diabła do młodego autorstwa C.S. Lewisa. Sam Lewis w przedmowie do dwudziestego czwartego wydania swoich Listów pisał:
(...) żywiłem do mojej książki żal za to, że nie była inną książką, taką której nikt nie będzie mógł napisać. W sytuacji idealnej rady Screwtape’a, kierowane do Piołuna, winny być zrównoważone radami archanielskimi, skierowanymi do opiekującego się pacjentem anioła stróża. Bez tego obraz ludzkiej egzystencji jest zniekształcony. Lecz któż byłby w stanie wypełnić tę lukę? Nawet gdyby ktoś — a musiałby być kimś o wiele lepszym ode mnie — potrafił wznieść się na wymagane wyżyny duchowe, to jakim „adekwatnym stylem” mógłby się posłużyć? Bo styl ten byłby w istocie częścią treści. Same porady to jeszcze za mało; każde zdanie musiałoby mieć w sobie zapach Nieba. A w dzisiejszych czasach, gdyby nawet ktoś potrafił posługiwać się prozą jak sam Traherne, nie pozwolono by mu, bo kanon „funkcjonalizmu” pozbawił literaturę możliwości pełnienia połowy jej funkcji.
Nie jestem lepszy od Lewisa. Nie wzniosłem się na wymagane wyżyny duchowe. Nie posługuję się „adekwatnym stylem”. Żadne ze zdań w tej książce nie ma zapachu Nieba — a na pewno nie ma go dzięki formie. Nie posługuję się też prozą jak sam Traherne. Nie wiem nawet do końca, czym jest wspomniany przez Lewisa kanon „funkcjonalizmu”. Napisałem tę książkę, bo wydawało mi się, że może być komuś przydatna. A poza tym, nawet kiepski strzelec zasługuje na szacunek, jeśli przyjmuje wyzwanie na pojedynek.
Janusz Pyda OP
Kraków, 27 lutego 2009 rokuO modlitwie
Mój drogi Kasjelu,
problemy z modlitwą Twojego podopiecznego naprawdę nie wynikają z braku umiejętności w tej materii. Wiem, on twierdzi, że nie potrafi się modlić, ale uwierz mi na słowo — nie to jest trudnością. Przecież w ich sercach sam Duch jest nauczycielem modlitwy i, co ważniejsze, jest też Tym, który się modli. Jeśli tylko trwają w łasce, to wystarczy przecież, że się do Niego przyłączą, a On sam wszystkiego ich nauczy. Z tego, co udało mi się zauważyć, kłopoty z modlitwą naszych ludzkich przyjaciół mają zwykle jedną z dwóch bardzo prostych przyczyn: słabą wolę albo pychę. Nie znam dobrze Twojego podopiecznego, ale wydaje mi się, że modlitwa sprawia mu problemy raczej ze względu na wybujałe ambicje, a nie z powodu nieumiejętności wzięcia się w garść. Mogę się mylić, więc sam dobrze mu się przyjrzyj.
Przede wszystkim nie wiem, czy zwróciłeś uwagę, że zasada, którą przyjął w swoim życiu modlitwy, to „wszystko albo nic”. Nie modlił się już ładnych kilka dni, bo powiedział sobie: „Albo będę miał czas na modlitwę długą, solidną, osobistą i w pełnym skupieniu, albo nie będę — jak to określa — klepał paciorka”. To mniej więcej tak, jakby stwierdził, że nie będzie nikomu mówił „dzień dobry” aż do momentu, gdy dostanie urlop i będzie miał czas na długą i uważną rozmowę ze wszystkimi.
Zasada „wszystko albo nic” ma zabójcze skutki dla modlitwy. Ponieważ ludzie rzadko czują, że mogą się pomodlić solidnie i wystarczająco długo, nie modlą się w ogóle. To prawda, że nasz Pan, kiedy stał się jednym z nich, sam ich uczył maksymalizmu i oddawania wszystkiego — ale wszystkiego, co mają, Kasjelu, a nie tego, co jak im się wydaje, mieć powinni. To istotna różnica.
Pamiętasz tę historię, kiedy Pan rozmnożył pięć chlebów i dwie ryby tak, że najadły się tłumy? Jego uczniowie chcieli wszystkich odprawić do miasta, bo stwierdzili, że mając za mało pożywienia, i tak nie będą w stanie nic zaradzić na głód tysięcy słuchaczy. A On kazał im nakarmić tłumy. Dali Mu wszystko, co mieli, i Pan to błogosławił. Wszyscy się nasycili i zostało dwanaście koszów ułomków.
Z modlitwą jest tak samo. Twój podopieczny nie chce wykorzystać tego czasu i sił, które ma, aby się modlić, bo wydaje mu się, że to kropla w morzu jego modlitewnych powinności, potrzeb i — obawiam się, że to chyba dla niego najważniejsze — możliwości. Właściwie urąga to jego ambicji, bo on chciałby już być mistykiem, a tu ma czas i siłę tylko na to, żeby zmówić pacierz. Uważa, że trzeba nakarmić tłumy, a ma tylko pięć chlebów i dwie ryby. Jeśli jednak zrobi to wszystko, co może zrobić — i nic więcej — uklęknie po prostu przy łóżku, uczyni znak krzyża, odmówi Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo i Chwała Ojcu, wówczas Pan również odmówi błogosławieństwo nad jego modlitwą i zaspokoi wszystkie jego potrzeby i pragnienia, tak że zadziwi go nadmiarem łaski.
A pamiętasz, Kasjelu, tę kobietę w świątyni, która tak zachwyciła naszego Pana? Była prawdziwie piękna. Cóż mogły zdziałać te jej dwa małe pieniążki wrzucone do skarbony? Dała wszystko, co miała, a przecież wiedziała, że to jest mało. Prawdopodobnie wiedziała też, że nie ma sensu pozbawiać się wszystkiego, bo owo „wszystko” to i tak zbyt mało, żeby zmieniło cokolwiek. A poza tym wszyscy dawali znacznie więcej. Jednak nasz Pan pochwalił właśnie ją. Jeśli Twój podopieczny nauczy się dawać w modlitwie wszystko, co ma — zwłaszcza jeśli będzie dawał ze swego niedostatku — szybko doświadczy mocy Pana, która rozmnaża dobro ponad jakąkolwiek stworzoną miarę.
Zwróć też uwagę, czy Twój człowieczy przyjaciel przypadkiem nie lekceważy modlitwy prośby, zwłaszcza zaś modlitwy wstawienniczej za swoich bliskich i przyjaciół. Wydział Filologiczny naszych upadłych braci wprowadził nawet w powszechny obieg pewne powiedzenie, które choć zawiera w sobie trochę prawdy, to jednak pociągnęło za sobą potworne skutki w życiu modlitwy i życiu duchowym wielu naszych podopiecznych. Zapamiętaj, proszę, na przyszłość, że zwykle taka jest właśnie konstrukcja pokus zmajstrowanych przez naszych upadłych braci. Trochę prawdy i ogromny narosły na niej pasożyt, który przenosi się z szybkością wirusa na wszystkich nieostrożnych i mało roztropnych. Otóż zauważyłeś pewnie, jak często Twój podopieczny zwykł z dezaprobatą mawiać o swoich modlitwach, a co gorsza — o modlitwach innych: „Jak trwoga, to do Boga”. Chce w ten sposób poddać krytyce modlitwę — jak ją określa — interesowną i wynikającą z życiowych trudności.
Kasjelu, czy rozumiesz absurd tej dezaprobaty? A do kogóż niby mieliby się oni uciekać w chwilach trudności? A poza tym, czy jest bardziej szczere wyznanie wiary we wszechmoc, opatrzność i miłość naszego Pana niż ufna prośba skierowana doń w chwili próby? Pamiętasz, jak Pan zasnął, gdy płynął z uczniami po jeziorze? Czy było w tym coś złego, że apostołowie obudzili Go, gdy jezioro się wzburzyło? A niby któż inny miałby uciszyć morze i wiatr? Komu innemu byłyby posłuszne? Na szczęście w porę obudzili Pana. Gdyby unieśli się pychą i chcieli jako doświadczeni rybacy sami sobie poradzić, wszyscy by potonęli. Dobrze, że Go obudzili, źle, że w ogóle pozwolili Mu zasnąć. Nie pozwól Twojemu podopiecznemu zaniedbać modlitwy prośby i błagania. Ta modlitwa jest potężnym wyznaniem wiary. Niech nie myli bezinteresowności w modlitwie z pychą, która o nic nie chce prosić i o wszystko prosić się wstydzi.
I jeszcze jedna rzecz. Wiara, jak wiesz, działa poprzez miłość. Nad modlitwą, która z wiarą silnie jest związana, najlepiej pracuje się nie za pomocą lektury i marzeń, ale właśnie miłości. Rozumiesz, o co mi chodzi? Pamiętasz tego setnika, poganina, który przyszedł prosić naszego Pana o uzdrowienie swojego sługi? Kasjelu, jakaż to była modlitwa wstawiennicza! Nasz Pan zdziwił się nią i zachwycił — a w zasadzie zachwycił się wiarą tego żołnierza. Zwróć, proszę, uwagę na ten związek — modlitwa wstawiennicza za innych, ponieważ jest prawdziwym wyrazem miłości bliźniego, wynosi wiarę i modlitwę na szczyty doskonałości. Jeśli będziesz chciał pomóc Twojemu podopiecznemu w rozwoju wiary, to namów go nie tyle do czytania Mertona, ile raczej do wytrwałej modlitwy za konkretnego człowieka, który jest blisko niego.
Drogi Kasjelu, wiem, że Twój podopieczny siedzi teraz po turecku przed zapaloną świecą i wystylizowaną ikoną, pali kadzidło i stara się szybko przebrnąć drogę medytacji, aby zanurzyć się w kontemplacyjnym, pozasłownym obcowaniu z samym Bogiem. Twoim zadaniem jest tak przejąć go losem jego sąsiadki, która właśnie znalazła się w szpitalu i czeka na wyniki badań onkologicznych, aby pobiegł do najbliższego kościoła — bardzo dobrze, że jest barokowy i nie odpowiada jego niby ascetycznym gustom — upadł na kolana przed brzydkim, jego zdaniem, tabernakulum, złożył ręce tak mocno, jakby od tego miała zależeć skuteczność prośby, i z równym zaangażowaniem wypowiadał słowa prostej dziecinnej modlitwy, bo wzniosłych i wymyślnych fraz nie będzie w stanie ułożyć, ze strachu i troski o tę piękną dziewczynę. A jeśli przy okazji odkryje wreszcie, że jest w niej zakochany, to upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie bój się, Kasjelu, w sprawie dziewczyny widziałem się już dziś z Rafałem. Obiecał, że zrobi, co w jego mocy. Sam wiesz, co to znaczy.
Stale się za Was modlę
Twój brat ZeruelO heroizmie
Mój drogi Kasjelu,
kiedy czytałem Twój ostatni list, przypomniało mi się pewne zabawne zdarzenie, którego miałem przyjemność być świadkiem nie tak dawno temu. Otóż, moim ostatnim podopiecznym, kiedy jeszcze pełniłem zaszczytną służbę w oddziałach Bożej Opatrzności Indywidualnej, był pewien żołnierz, a mówiąc dokładnie — pilot. Był on człowiekiem mężnym, prawym, mądrym, a fantazję miał iście ułańską — nie miałem więc najmniejszego problemu, aby przyprowadzić go do domu naszego Ojca. Pilotował wojskowe myśliwce odrzutowe i rzeczywiście był w tym bardzo dobry. Kiedy kończył szkołę lotniczą, zaprosił na uroczystość nadania stopnia oficerskiego całą swoją rodzinę. Było dużo radości i gratulacji. Na końcu podeszła z kwiatami jego matka. Była wzruszona i dumna, więc zdołała jedynie wyszeptać mojemu podopiecznemu do ucha: „Tylko proszę cię, synku, lataj zawsze nisko i bardzo powoli”. Muszę przyznać, że śmiałem się tak bardzo, iż całkiem zasadna była obawa, że zostanę zauważony. Matka chciała dla mojego podopiecznego jak najlepiej, chciała jego bezpieczeństwa. Nie zdawała sobie tylko sprawy, że odrzutowcem znacznie bezpieczniej lata się szybko i wysoko, nie zaś powoli i nisko. Rozumiesz już, dlaczego Ci to wszystko opowiadam?
Twój podopieczny ucieka od heroizmu, bo wydaje mu się, że tak będzie lepiej i bezpieczniej, a poza tym — jest przekonany, że nie musi się czuć zobowiązany do heroicznych postaw i zachowań. Dlaczego ma być uczciwy w tej swojej nieszczęsnej pracy, skoro wszyscy tam oszukują i właściwie można powiedzieć, że powszechne przyzwolenie na taki układ jest wręcz stylem i spoiwem wzajemnych kontaktów? Stoi zatem przed wyborem: albo będzie uczciwy i go wyleją, albo wejdzie w korupcyjną zależność, wszyscy go będą szanowali i stanie się szybko lubiany i niezastąpiony. Obawiam się, że jest już blisko wyboru tej drugiej opcji. Zauważyłeś, jak często w rozmowie z przyjaciółmi czy w swoich własnych myślach o tej sprawie zastępuje przymiotnik „uczciwy” innym — „pryncypialny”? Nie pyta już — tak jak kiedyś — czy warto wiele zapłacić za swoją uczciwość, ale zastanawia się raczej, czy jest sens być tak bardzo pryncypialnym. Zawsze Cię ostrzegałem przed osiągnięciami Wydziału Filologicznego Wyższej Szkoły Kuszenia naszych upadłych braci. Wierz mi na słowo — kombinacje na płaszczyźnie języka są ich potwornie skuteczną bronią. W każdym razie, jeśli Twój podopieczny przyjął już ten sposób mówienia, to musisz się mieć na baczności, bo możesz go utracić.
Zauważyłeś zapewne, w jaki jeszcze sposób przygotowuje sobie drogę odwrotu od uczciwości? Otóż twierdzi, że jest tylko człowiekiem i nie stać go na heroiczną postawę księcia niezłomnego. To drobne słówko „tylko” również ktoś mu podpowiedział. Gdyby trochę pomyślał, pomodlił się i zajrzał do Biblii, wiedziałby, że jest nie „tylko”, ale „aż” człowiekiem. Musisz mu to uświadamiać, kiedy tylko się da. I nie zapomnij powiedzieć mu, że tak jak istnieją samoloty, którymi bezpiecznie lata się wyłącznie wysoko i szybko, tak też istnieją w życiu naszych ludzkich braci sytuacje, przez które bez katastrofy można przejść jedynie w heroiczny sposób. Innymi słowy, musisz mu pokazać, że zdarzają się takie momenty, w których jest zobowiązany do heroizmu jako do jedynego rozsądnego i uczciwego wyjścia. Oczywiście, nie możesz zmuszać go do tego, aby sprzedał wszystko, co ma, i rozdał ubogim — do takiego heroizmu rzeczywiście nikt z nich nie jest zobowiązany, choć każdy może to zrobić. Musisz jednak stale namawiać Twego ziemskiego przyjaciela, żeby zachowywał się heroicznie w tych wszystkich sytuacjach, w których jest to jedyny sposób dobrego i uczciwego postępowania.
Są takie momenty w ich życiu, kiedy mają do wyboru jedynie dwie opcje: albo stać się bohaterem, albo draniem. Nie uda się Twojemu podopiecznemu pozostać, ot, takim sobie zwykłym szarym tylko-człowiekiem. Musi wybierać między księciem niezłomnym a łotrem, lataniem wysoko i szybko a katastrofą. Trzeciego, pośredniego wyjścia często po prostu nie ma.
Co ważne — żadna z takich sytuacji go nie przerasta, bo przecież nasz Pan sam obiecał, że nie dopuści do tego, aby nasi ludzcy bracia byli kuszeni i próbowani ponad swoje siły. Jeśli zatem Twój podopieczny znalazł się w tego typu sytuacji, oznacza to, że do niej dorósł i jest w stanie wykrzesać z siebie tyle heroizmu — który i tak jest przecież łaską naszego Ojca — ile właśnie potrzebuje. Poza tym, uświadom mu, proszę, że nikt nie wymagał jeszcze od niego, aby opierał się aż do przelewu krwi. A Kościół jako jego Matka nie może namawiać go do niskiego i powolnego latania, skoro wie, że to jest niebezpieczne. Nawet jeśli Twój podopieczny nazwie to moraliną, konserwatyzmem, integryzmem, fundamentalizmem, brakiem zrozumienia współczesnego świata z jego realiami i tym wszystkim, co jeszcze może podsunąć mu Wydział Filologiczny naszych upadłych braci, to i tak jego Matka Kościół będzie wymagała, by latał wysoko i szybko i by był heroicznym bohaterem, wiedząc doskonale, że w przeciwnym razie rozbije się i zostanie zwykłym nikczemnikiem. Z uporem maniaka będzie mu powtarzała: „Uważaj, lecisz za nisko — rozbijesz się”.
Matka naszego Pana nie dlatego stała pod krzyżem, aby namawiać Go do zejścia — to robili inni. Ona była tam po to, aby pomóc Mu wytrwać. Ojciec naszego Pana kazał Mu wypić kielich, o którego oddalenie jako człowiek prosił. Jeśli nie będziesz mógł sobie dać rady z Twoim podopiecznym w sprawie heroizmu — poleć go, proszę, naszej Królowej. Nie bez powodu została Matką ludzi właśnie pod krzyżem — nauczy Twojego podopiecznego heroizmu i męstwa.
Jeszcze jedno. Skontaktuj się, proszę, z aniołem, który zajmuje się księdzem duszpasterzem Twojego podopiecznego. Słuchając jego kazań, mam bowiem wrażenie, że mówi tak, jakby przemawiał do eskadry pilotów latawców. Jeśli zaś przekonasz Twojego podopiecznego do heroizmu uczciwości — ja obiecuję, że znajdę mu nową pracę. Bądź co bądź, jestem aniołem jego miasta.
Modlę się za Was do ich Matki i naszej Królowej
Twój starszy brat ZeruelO Kościele
Mój drogi Kasjelu,
cieszę się oczywiście z tego, co piszesz o wielkiej wrażliwości Twojego podopiecznego na grzechy w Kościele. Jeśli jego jedność z Ciałem naszego Pana jest już tak wielka, że wszelki ból w każdym z Jego członków odczuwa jako własny, to mogę Ci tylko pogratulować wielkich zdolności pedagogicznych. Najtrudniej jest naszych ludzkich braci nauczyć współodczuwania z Panem w Jego Duszy i Ciele. Jeśli grzechy innych dzieci Kościoła odczuwa jak własne, chce za nie pokutować jak za swoje winy i do tego ma świadomość, że on sam też nie raz przyczynił się do pokalania czystości Ciała Chrystusowego na ziemi — to dobrze. Ale jeśli ta wrażliwość doprowadzi go do tego, że będzie się tak wstydził Kościoła, jak wstydzi się obecnie swoich starych i — jak sam powiada — trochę z wiejska prostych rodziców przed nowymi, przedsiębiorczymi i wielkomiejskimi znajomymi, to trudno będzie Ci pomóc mu w drodze do domu naszego Ojca. Zwróć więc, proszę, uwagę na jego stosunek do rodziców, zanim zaczniesz uczyć go eklezjologii. W innym wypadku nic nie zrozumie — dokładnie tak samo, jak nie miałby szans zrozumieć tych cudownych całek i różniczek, którymi nałogowo zabawiają się obecnie co najmniej ze dwa chóry naszych braci, jeśli wcześniej nie zrozumiałby podstaw mnożenia i dodawania. A swoją drogą serdecznie polecam Ci matematykę — to doskonała rozrywka. Mniejsza jednak o całki i różniczki. Kościół jest dla naszych ludzkich braci Matką. Jeśli nie umieją radzić sobie z czwartym przykazaniem w stosunku do swoich naturalnych rodziców, to jak mają poradzić sobie z nim w stosunku do Matki Kościoła? Kiedy ostatnio Twój podopieczny modlił się za swoich rodziców?
Nie wiem, czy zauważyłeś, że krzykiem intelektualnej i kusicielskiej mody naszych upadłych braci z Instytutu Psychologii Wydziału Teorii Idei Kuszenia Współczesnego jest wmawianie naszym podopiecznym, iż złe doświadczenie ziemskiego kontaktu z ojcem tak straszliwie rzutuje na ich kontakt z Ojcem Niebieskim, że w zasadzie go uniemożliwia. Jakim cudem udało im się przekonać ludzi, że Bóg w swej przedwiedzy nie wziął pod uwagę tych wszystkich trudnych indywidualnych doświadczeń z ziemskimi ojcami i nieświadomy wszystkich patologii rodzinnych ryzykownie i pomyłkowo objawił się jako Ojciec — tego naprawdę nie wiem. W każdym razie zdołali wmówić naszym podopiecznym, że przez objawienie swego ojcostwa Bóg utrudnił im, a niektórym uniemożliwił poznanie siebie. Naszym upadłym braciom udało się obarczyć rodziców winą za niepowodzenie w poznawaniu Boga. Ty musisz zrobić coś odwrotnego. Pokaż wreszcie Twojemu podopiecznemu, że miłości i prawdziwego współczucia do Kościoła nie nauczy się z katolickiej prasy i publicystyki, ale praktykując miłość do własnych rodziców.
I jeszcze jedno. Widzisz, Kościół dla naszych podopiecznych od zawsze był — i w istocie swojej ciągle jest — łodzią ratunkową. Łódź Piotra rybaka nie jest ani statkiem wycieczkowym, ani ekskluzywnym promem. To jest szalupa ratunkowa, która płynie po wzburzonym morzu. Czy ktoś, kto wie, że tonie na środku wzburzonego morza i potrzebuje ratunku, narzeka, że nie przypłynął po niego Titanic, ale rybacki kuter? Nie sądzę. Raczej zrobi wszystko, aby dać się złapać w rybacką sieć, i nie będzie marudził, że nie wypuszczono dlań eleganckich schodów. Będzie wdzięczny kapitanowi i załodze, choć nie mają na sobie eleganckich uniformów marynarki, do tego są dosyć prości i śmierdzą rybami. Chodzi o ratunek, nie o rejs wycieczkowy. Pomijam fakt, że ekskluzywny i wielki Titanic jednak zatonie — a ten rybacki kuter ma gwarancje, że dopłynie, gdzie trzeba, bo Pan śpi na tyle łodzi i w pełni panuje nad wiatrem i morzem. Nasi podopieczni zaczynają dostrzegać niewygody i braki rybackiego kutra, dlatego że nie wiedzą, iż właśnie topią się na pełnym morzu. Widzą tak wyraźnie grzechy i słabości Kościoła, bo nie dostrzegają śmiertelnego niebezpieczeństwa własnych grzechów. Dlatego nasz Pan obiecał, że kiedy pośle im swojego Ducha, Ten przekonywał ich będzie o grzechu. Stracili nasi ludzcy bracia poczucie grzechu własnego, osobistego i indywidualnego, więc zaczęli dostrzegać ostro grzechy Kościoła.
Galilejski kuter rybacki albo Titanic — Kościół albo świat. Pokaż, proszę, wyraźnie tę alternatywę Twojemu podopiecznemu. On jest przekonany, że wsiada na Titanica, jest bezpieczny, kulturalny i do tego w dobrym towarzystwie. Cieszę się, że dostrzega grzechy w Kościele i boleje nad nimi. Broń go tylko przed tym, aby z powodu prostoty łajby nie odrzucił ratunku, który mu ona niesie. Poza tym, gdy już znajdzie się na pokładzie, sam zobaczy, że to jednak cudowny — mocny, szybki i solidny — statek.
Módl się za niego i troszcz najlepiej, jak potrafisz. Pamiętaj, że to oni będą nas kiedyś sądzili.
Pamiętam o Was przed tronem Boga
Twój kochający brat Zeruel