- nowość
- W empik go
Listy z Japonii - ebook
Listy z Japonii - ebook
Kolejny tom serii „Podróże z Mistrzami”. Tym razem wraz z Rudyardem Kiplingiem poznajemy Japonię końca XIX wieku. Czas to dla Kraju Kwitnącej Wiśni szczególny: żywe jeszcze prastare tradycje i obyczaje społeczeństwa feudalnego dopiero zaczynają ustępować nowym trendom idącym z Zachodu.
Ebook „Listy z Japonii” to opis jednego etapu podróży, która wiodła Kiplinga od Indii przez Birmę, Chiny, Japonię do USA i Anglii. Ich autor patrzy na świat okiem świeżym, nieskażonym stereotypami, mając za punkt odniesienia swój kraj – czyli Indie Brytyjskie. Czytając jego opowieści, wędrujemy więc z nim i przez Japonię, i przez Indie.
Kipling stoi dopiero u progu wielkiej kariery. Jego najsławniejsze dzieło, „Księgę dżungli”, świat ujrzy dopiero kilka lat po „Listach…”. Ale pióro dwudziestoczteroletniego reportera jest już ostre, zmysł obserwacji wyjątkowy, dar opowiadania porywający. Siedemnaście lat po tej wyprawie doceni to Komitet Noblowski, przyznając Kiplingowi nagrodę „w uznaniu przenikliwości, oryginalnej wyobraźni, śmiałych pomysłów i wybitnego talentu narracyjnego”.
Polskie tłumaczenie, autorstwa Mariana Polońskiego, ukazuje się nakładem Gebethnera i Wolffa już w 1904 roku. I tu, jako ciekawostkę, warto podać, że w 1956 roku książka trafia w ręce ledwo dwudziestoczteroletniego (sic!) Ryszarda Kapuścińskiego. Ówczesny reporter „Sztandaru Młodych” szykuje się właśnie do swych pierwszych wielkich podróży na Wschód: do Indii, Chin i Japonii…
„Listy z Japonii” publikujemy na nowo, ale w tym tłumaczeniu, które czytał Kapuściński, z uwspółcześnioną polszczyzną i wzbogacone przypisami, rozjaśniającymi konteksty japońskie i indyjskie.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-972-1590-0 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
albo
Jak rodzi się opowieść
To nie są zwykłe listy z podróży. Ta książka kryje dwie pasjonujące historie i jeden sekret bibliofilski.
Ale po kolei.
Historia pierwsza. Jest rok 1889. Młody i ambitny dziennikarz indyjskiej gazety „The Pioneer”, stojący dopiero u progu swej światowej kariery pisarskiej dwudziestoczteroletni Rudyard Kipling, dostaje od losu szansę – ma przemierzyć kawał świata. W pierwszym reportażu z tej podróży zanotuje:
„Po siedmiu latach przeznaczenie, które nami wszystkimi rządzi, zwróciło się do mnie i rzekło: – Nie potrzebujesz pracować. Wolno ci bawić się. Zdejmuję ci z karku jarzmo na cały długi rok. Co uczynisz z wolnością, którą cię obdarzam? Zacząłem rozmyślać. Zrazu zamierzałem zreformować świat, ale okazało się, że na to potrzeba by więcej niż rok i że być może świat nie byłby mi za to wdzięczny, a wtedy pojawił się na mojej drodze osobnik, budzący we mnie zawsze obrzydzenie, wiekuisty włóczęga, obieżyświat. Siedząc na moim fotelu, zaczął krytykować Indie, ze swobodą człowieka podróżującego od pięciu tygodni pod opieką Cooka, przedsiębiorcy podróży. Przybywał on prosto z Anglii, a delikatność i dobre wychowanie utopił po drodze w kanale Sueskim. – Upominam pana – mówił – że wy tu jesteście za blisko, ażebyście mogli sądzić bezstronnie. Za blisko... Gdy tymczasem ja... Zakołysał wymownie ręką i umilkł. Obejrzałem go od głowy, okrytej nowym podróżnym hełmem, do podróżnych trzewików i przekonałem się, że jest zupełnie zwyczajnym człowiekiem. I pomyślałem o Indiach, tej spotwarzonej, milczącej krainie, wystawionej na sądy i krytykę takich włóczęgów jak ten oto, o krainie, której mieszkańcy mają za wiele do czynienia, ażeby mieli znaleźć czas na odpieranie potwarzy, rzucanych na ich życie i obyczaje. Moim przeznaczeniem widocznie było pomścić Indie na trzech czwartych częściach kuli ziemskiej. Wymagało to pewnych ofiar, przykrych ofiar, bo musiałem się przedzierzgnąć także w obieżyświata w podróżnym kasku i trzewikach. Ale przez miłość dla naszego małego indyjskiego światka, gotów byłem do tej ofiary i do wielu innych. Gotów byłem wystawić się na »wrzaskliwe oskarżenia jak dzień długi, nie znając, co to wstyd«. Postanowiłem iść ku wschodowi słońca póty, póki nie dojdę do serca świata, dopóki nie poczuję pod stopami londyńskiego asfaltu”.
I z tym postanowieniem rusza Kipling w drogę, kierując się na wschód. W ciągu roku z Indii dotrze do Birmy, potem do Chin, Japonii, USA i skończy w Anglii. Opowieści z tej podróży – dowód narodzin wielkiego reportera i pisarza – zostaną zebrane w tomie pt. From Sea to Sea. Letters of Travel, który zostanie wydany w 1899 roku. Czyli kilka lat po tym, jak świat poznał Kiplinga – autora Księgi dżungli. I osiem lat przed tym, jak zostanie uhonorowany literacką Nagrodą Nobla „w uznaniu przenikliwości, oryginalnej wyobraźni, śmiałych pomysłów i wybitnego talentu narracyjnego”.
Już w 1901 roku ukazuje się polskie tłumaczenie tych reportaży, a trzy lata później Gebethner i Wolff decydują się opublikować osobno reportaże z części podróży: Listy z Japonii .
I tu przejdźmy do drugiej historii.
Jest rok 1956. Młody i ambitny dziennikarz polskiej gazety „Sztandar Młodych”, stojący dopiero u progu swej światowej kariery reporterskiej i pisarskiej dwudziestoczteroletni (co za zbieg okoliczności!) Ryszard Kapuściński dostaje od losu szansę. Ma ruszyć w swe pierwsze – wyczekane i wymarzone – wielkie podróże. Najpierw pojedzie do Indii (z niezaplanowanym przystankiem w Afganistanie), rok później, w 1957 roku, do Chin (z przystankiem w Tokio). Jest zupełnie nieprzygotowany: nie zna języków, nie zna kultury, nie zna tego świata, co po latach wyzna szczerze w Podróżach z Herodotem. Ale gorączkowo i trochę po omacku poszukując przydatnych informacji (no cóż, o internecie jeszcze nikt nawet nie marzył, a – jak pisze – „wyprawy do księgarń i antykwariatów kończyły się najczęściej fiaskiem”), wybiera kilka książek. Przede wszystkim Dzieje Herodota. I jeszcze Zarys filozofii Pawła Deussena z 1914 roku, a także dziełko jogina Ramy-Czaraki Hatha-Joga, nauka jogów o zdrowiu fizycznym i o sztuce oddychania, z licznymi ćwiczeniami z 1922 roku. I wreszcie wydane w 1923 roku Wspomnienia. Błyski z Bengalu noblisty (1913) Rabindranatha Tagore. A co o Japonii? O książkach dotyczących tego kraju Kapuściński w Podróżach z Herodotem nie wspomina.
I tu zaczyna się wątek trzeci: sekret bibliofilski. A właściwie bibliofilskie odkrycie.
Wertując kilka lat temu prywatny księgozbiór Kapuścińskiego, natrafiłem – przypadkiem, a właściwie całkiem niechcący – na tomik w kieszonkowym formacie. Wciśnięty między grube tomy współczesnych książek o świecie, zwrócił moją uwagę płócienną, podniszczoną oprawą w kolorze ciemnoniebieskim. Okładkę zdobił tytuł nie wydrukowany, lecz – jak lubię – wytłoczony szlachetnym i nieco staroświeckim krojem czcionki. Tak, to była książka Rudyarda Kiplinga Listy z Japonii. Nie znałem. Zaintrygowany, przerzuciłem kilka kartek. I – wsiąkłem. Forma – krótka i zwięzła, sposób obrazowania ożywiający wyobraźnię, opisy trafne i precyzyjne, pióro lekkie, dowcipne, miejscami dosadne. Kipling – za pośrednictwem znakomitego tłumacza Mariana Polońskiego – wyczarował przed moimi oczami świat nieznany mu, ale piękny i tajemniczy. Nie rozumiałem go razem z autorem i chciałem zrozumieć; dziwiłem się mu razem z autorem, podziwiałem go razem z autorem i śmiałem się zeń razem z nim. „Dobry, naprawdę dobry, żwawo napisany reportaż sprzed ponad 100 lat!” – myślałem. Szczególnie intrygujący wydał mi się autorski punkt odniesienia: Kipling bezustannie porównuje Japonię do swego kraju, którym wszak nie były Wyspy Brytyjskie, lecz Indie (nie zapominajmy, że były one wówczas częścią Imperium Brytyjskiego, a Kipling nie był Anglikiem, lecz Anglo-Indusem, jak nazywano Brytyjczyków mieszkających na stałe w Indiach; ba, cała jego rodzina wpisała się w historię Indii: do dziś w kościele garnizonowym w Śimli w Himaćal Pradeś można podziwiać piękne witraże – dzieło ojca Rudyarda, Lockwooda). Jakże spodobała mi się ta książkowa podróż po Japonii z Kiplingiem, gładko i z wdziękiem przeskakującym z Kraju Kwitnącej Wiśni do Indii!
Coś jeszcze przykuwało mą uwagę: poznaczone ołówkiem fragmenty – czyją ręką w Listach kreślone? Czasem trafiały się dopisane na marginesach pojedyncze słowa komentarza – czyje?
Rene Maisner, córka Ryszarda Kapuścińskiego, której pokazałem książeczkę, nie miała wątpliwości. „To dopiski ojca. Miał zwyczaj czytać z ołówkiem w ręku, podkreślał to, co uznał za istotne. Używał ulubionej czerwonej kredki, którą przywiózł z Indii, ale Listy czytał, nim pojechał pierwszy raz na Wschód – dlatego podkreślenia są szarą kreską. U Kiplinga szukał wiedzy o Japonii, by przygotować się do podróży do tego kraju”.
I to był główny powód, dla którego postanowiliśmy w Oficynie Wydawniczej Kontynenty przypomnieć właśnie Listy z Japonii. Zbiór zapomnianych młodzieńczych reportaży Rudyarda Kiplinga, które mogły być inspiracją dla młodego reportera Ryszarda Kapuścińskiego. Jest jeszcze powód drugi, nie mniej ważny: w „Kontynentach” liczy się opowieść. Zatem: poznajcie kunszt mistrza opowieści podróżnej Rudyarda Kiplinga! Tu opowiada się o Japonii.
Listy publikujemy w wersji poprawionej, z uwspółcześnioną polszczyzną i wzbogacone przypisami rozjaśniającymi konteksty japońskie i indyjskie.
Dariusz Fedor
redaktor naczelny „Kontynentów