- W empik go
Literacki Melanż z Pragi - ebook
Literacki Melanż z Pragi - ebook
Literacki Melanż z Pragi to zbiór opowiadań moich przyjaciół i znajomych.
Książka, która powstała spontanicznie, bez zadęcia i drugiego dna.
Literacki Melanż łączy ludzi, pokolenia, środowiska i zawody. Pierwsza książka z cyklu pokazuje warszawską Pragę, minioną i współczesną, kochaną i znienawidzoną. To literacka forma przekazu wspomnień, obserwacji, nostalgii i humoru. Książka, którą każdy może czytać jak chce – od środka, od tyłu lub od początku.
Dziękuję autorom, którzy wzieli udział w tym projekcie i opowiedzieli swoje historie. Mam nadzieję, że ta lektura przyniesie uśmiech, refleksję i niedosyt.
Krzysztof Genczelewski
Autorzy i tytuły opowiadań:
Leszek Bugajski - Kawa, Kafka i kawusia
Dariusz Dewille - Kamienica
Janusz Drzewucki - Z lewej strony na prawą i z powrotem. Kilka dni z życia 55-letniego biegacza
Marta Kijańska - Malarz
Dorota Koman - Miłość kosztuje
Paweł Oksanowicz - Z głową w chmurach
Cezary Polak - Przyjdzie nieboszczka
Anna Popek – Lora
Sławomir Sokołowski - Mazowczycy
Wojciech Trzciński - Tam...
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64378-08-9 |
Rozmiar pliku: | 7,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------
Literacki Melanż z Pragi to zbiór opowiadań moich przyjaciół i znajomych.
Książka, która powstała spontanicznie, bez zadęcia i drugiego dna.
Literacki Melanż łączy ludzi, pokolenia, środowiska i zawody. Pierwsza książka z cyklu pokazuje warszawską Pragę, minioną i współczesną, kochaną i znienawidzoną. To literacka forma przekazu wspomnień, obserwacji, nostalgii i humoru. Książka, którą każdy może czytać, jak chce – od środka, od tyłu lub od początku. Każde opowiadanie ma swój charakter i napisane jest niepowtarzalnym językiem. Jednak bohaterów zawsze otaczają te same miejsca i ulice. Dziesięć historii, w których fakty przeplatają się z fikcją, jak w ulotnej pamięci ludzi.
Dziękuję autorom, którzy wzięli udział w tym projekcie i opowiedzieli swoje historie.
A byli to:
Leszek Bugajski – Kawa, Kafka i kawusia,
Dariusz Dewille – Kamienica,
Janusz Drzewucki – Z lewej strony na prawą i z powrotem. Kilka dni z życia 55-letniego biegacza,
Marta Kijańska – Malarz,
Dorota Koman – Miłość kosztuje,
Paweł Oksanowicz – Z głową w chmurach,
Cezary Polak – Przyjdzie nieboszczka,
Anna Popek – Lora,
Sławomir Sokołowski – Mazowczycy,
Wojciech Trzciński – Tam…
Dziękuję Kazimierzowi Nowakowi za rysunki Pragi, której już nie ma.
Mam nadzieję, że ta lektura przyniesie uśmiech, refleksję i niedosyt.
Krzysztof GenczelewskiLeszek Bugajski
KAWA, KAFKA I KAWUSIA
------------------------------------------------------------------------
Skończył już swoje i właściwie powinien sobie pójść, ale kobieta zaproponowała kawę. W pierwszym odruchu chciał odmówić, ale się zgodził. Przyniosła mu filiżankę i wyszła. Na chwilę, jak powiedziała. Coś go w niej zainteresowało. Była jakby nieobecna duchem. Jakby jej myśli krążyły gdzieś w oddali i nic z tego, co się działo w tym pokoju, jej nie interesowało. Miała smutną twarz. Jej uroda nie rzucała się w oczy od pierwszego spojrzenia, ale intrygowała. Lecz dopiero po chwili. Sam się temu dziwił, bo był świetnie wyćwiczony w ocenianiu ludzi jednym rzutem oka. W końcu był zawodowym fotografem i żył z tego, że potrafił patrzeć i widzieć więcej niż inni.
Zachowywała się też nie tak, jak się spodziewał. Jego wizyta nie wywołała w niej ożywienia. Zwykle ludzie, których przychodził fotografować, słabo ukrywali ekscytację jego wizytą. Sporo mówili, poruszali się żwawo, niby chcieli wyglądać na obojętnych, ale wbrew sobie przybierali sztuczne pozy.
Nieświadomie grali światowców obytych z tym, że kierują się na nich obiektywy aparatów i kamer. Przecież agencja nie wysyła fotografa do byle kogo. Wszyscy oni myśleli o sobie jak o celebrytach. Bawiło go to ich zadęcie i udawana naturalność.
A ona była naprawdę obojętna. Albo była lepszą aktorką niż wszyscy, których dotąd spotykał. Ani go nie zagadywała, ani się nie poruszała, gdy szykował swój sprzęt. Kiedy usiadła na kanapie, jej smukłe ciało trwało w bezruchu. Zatopiona w sobie patrzyła w kierunku okna, jakby działo się tam nie wiadomo co. Kiedy się odwrócił, żeby sprawdzić co ją tak interesuje, zobaczył tylko niebo i kilka białych chmurek. Z tego piętra i z jej miejsca nic więcej nie można było zobaczyć. Ona milczała i on się nie odzywał.
W ostatniej chwili wpadło mu to zlecenie i niechętnie przyjechał do niej na Pragę. Nie chciało mu się już dzisiaj nic robić. Ale z agencji zadzwonili, że pilnie potrzebują kilku zdjęć do wywiadu dla jakiegoś kolorowego tygodnika. Banał. Nigdy nie słyszał o takiej aktorce. Milena Malińska zdobyła podobno niewielką sławę rolą w serialu – tytułu nawet nie zapamiętał. Co go to obchodzi – nie oglądał i nie będzie oglądał. Podobno gra też w którymś teatrze, ale on do teatru chodził bardzo rzadko. Nie miał czasu, a i nie interesowało go to. Jeśli już mu się zdarzało iść, to z jakiejś specjalnej okazji. No tak, chodził kiedyś z laską, która pasjonowała się teatrem, i wtedy musiał znać na bieżąco cały warszawski repertuar. Ale wtedy jeszcze pewnie Malińska chodziła do szkoły, a może już studiowała. Nie znał jej i przyszedł do niej, bo to jego praca. Zero ekscytacji.
I kiedy chował sprzęt do torby, wiedział, że spieprzył robotę, że na zdjęciach widać ten brak porozumienia między nim i jego modelką, że nie udało mu się ani przełamać jej obojętności, ani w sobie wzbudzić choć odrobiny entuzjazmu dla tego, co robił. Wiedział i widział, że zrobił serię fotek, które przedstawiają dość ładną kobietę emanującą chłodem i smutkiem. W której oczach nie ma żadnego błysku. I co bystrzejszy czytelnik gazety odkryje od razu, że autora zdjęć i jego modelkę dzielił mur obojętności i wzajemnego braku zainteresowania. Że żadne z nich nie podjęło najmniejszego wysiłku, by coś z tym zrobić. A tego wymagała od nich zawodowa uczciwość.
Mam to w dupie, pomyślał. I tak muszą wziąć te zdjęcia, bo nie ma czasu na grymaszenie, a w agencji nie ma żadnych innych zdjęć Malińskiej.
Postawił swoją kawę na parapecie i spojrzał w dół. Miał przed sobą dość ruchliwą ulicę, dalej jakieś bloki mieszkalne. Bez wyrazu. Podobne zresztą do tego, z którego okna teraz się gapił. Za blokami i w prawo od nich stały stare budynki przemysłowe. Te akurat miały swój dziwny urok, choć widział wiele ładniejszych i bardziej stylowych. Choćby w Żyrardowie. Nic tam nie produkowano poza szpanem. To wiedział. Teraz z lekka odnowione, tylko z lekka, bo nikt nie ryzykował gruntownego remontu, odgrywały rolę modnego miejsca, które chętnie odwiedzali wycwanieni hipsterzy i pretensjonalni pseudoartyści. Ci drudzy udawali niezależność, bunt i bezkompromisowość, ale skamlali o rozmaite stypendia, by uprawiać swoją pustą sztukę. Ci pierwsi zasuwali w korporacjach, wzajemnie się podgryzali, ale po godzinach wrzucali na luz i udawali awangardę nowego ustroju. Nowego, choć po ćwierćwieczu lekko już przechodzonego. I bez uroku nowości. Tyle z nich pożytku, że mieli kasę i innym opłacało się organizować dla nich takie miejsca, w których mogli przed sobą udawać, że się świetnie bawią albo oddają intelektualnym odlotom. A te miejsca to właśnie takie odnowione poprzemysłowe rudery. To odnawianie nazywało się w teraźniejszej nowomowie zagospodarowaniem przestrzeni miejskiej.
Soho Factory, na które patrzył, było teraz modnym punktem tejże miejskiej przestrzeni. Muzeum neonów, restauracja firmowana głośnym nazwiskiem, sala imprezowa i mnóstwo bóg wie jakich jeszcze przedsięwzięć skupiło się w budynkach po jakiejś starej praskiej fabryczce. Nie wiedział i nie chciało mu się wiedzieć, co tu dawniej było. Nie interesowało go też to, co się tam działo teraz. Był przekonany, że widział już wszystko, co powinien zobaczyć, a to, czego nie widział i nie wiedział, widocznie nie było warte oglądania. Nudziły go mody i zachwyty rówieśników. Czasami przy winie czy piwie udawał, że to, o czym mu opowiadają, go interesuje, a potem się katował nazywaniem samego siebie hipokrytą. Gdy nie miał doła, wmawiał sobie, że po prostu jest uprzejmy. No, a i dziewczyny też przecież trzeba było jakoś wyrywać.
Za jego plecami coś się poruszyło. Odwrócił się i skamieniał z filiżanką w ręku. Malińska była kompletnie naga. Lekko przeszła przez pokój i usiadła na kanapie niemal w takiej samej obojętnej pozie jak kilka minut wcześniej. Widział jej szczupłe ciało, piękne, niewielkie piersi, długie nogi, chyba nieco za duże stopy. Naga była jednak tak samo chłodna i obojętna, jak ubrana. Myślał szybko i niczego nie mógł wymyślić. W tym, że się rozebrała, nie było nic prowokującego, nie czuł w tym żadnego erotycznego podtekstu. Po prostu była nagą kobietą w swoim mieszkaniu, tak jakby jego w nim nie było.
Fotograf jest jak lekarz, przemknęło mu przez głowę. Odstawił więc filiżankę i zachowywał jak lekarz. Założył ręce na piersi i starał się patrzeć na nią na tyle obojętnie, na ile było to możliwe w tej sytuacji. Przesunął nawet wzrok nad jej głowę i uświadomił sobie, że widzi wszystko z niezwykłą ostrością. W kącie dostrzegł dużą fotografię chudego mężczyzny z odstającymi uszami. To Franz Kafka, odnotował ze zdumieniem. Pewnie to zdumienie pojawiło się na jego twarzy, bo w oczach Malińskiej zobaczył po raz pierwszy tego popołudnia żywszy błysk, może nawet rodzaj kpiny.
– Zrób mi kilka zdjęć– powiedziała spokojnie. – Prywatnie. Tylko dla mnie.
– To… To dość niezwykła sytuacja – wydukał.
– Dlaczego? Przecież robiłeś już wiele aktów. Nagość nie może cię przerażać.
– Nie, oczywiście, że mnie nie przeraża. Ale te zdjęcia, które miałem zrobić, już zrobiłem. Więc o co chodzi?
– To moje prywatne zamówienie. Zrób kilka fotek. Robię sobie takie co kilka miesięcy, bo chcę dokumentować własne starzenie się.
– Zwariowałaś? Jesteś piękną dziewczyną. Nie powinnaś myśleć o starości.
– Dlaczego? – znów zadała pytanie. – Przecież starzejemy się całe życie. Pomyśl, że Kafka nie doczekał starości – wskazała ręką na zdjęcie.
Kiedy się poruszyła, znów zobaczył jej piersi. Poruszyła nogami i to było bardzo prowokujące, choć pewnie mimowolnie.
– Co Kafka ma z tym wspólnego? – Był coraz bardziej oszołomiony.
– On mieszkał w Pradze i ja też. No i choćby to, że go lubię.
– On w Pradze, ale ty na Pradze. To jednak jest różnica – sprzeciwił się temu, co usłyszał, a jednocześnie uświadomił sobie: „Cholera, ja też go lubię”. Ale nie powiedział tego na głos. Przestraszył się, że gdyby teraz to usłyszała, mogłaby go podejrzewać o próbę flirtu. Nie chciał poczuć się jak odprawiony zalotnik Kafki.
Jeśli spotykam piękną dziewczynę i proszę ją: – Zrób mi tę łaskę, chodź ze mną – a ona mija mnie milczeniem, tym samym daje mi do zrozumienia: „Nie jesteś księciem o szlachetnym nazwisku ani barczystym Amerykaninem indiańskiej postawy, o skupionym spojrzeniu i o skórze wygładzonej od powietrza…”
Tymczasem ona mówiła dalej:
– Czepiasz się drobiazgów. No to jak, zrobisz to? Nie chodzi o coś niezwykłego. Po prostu ja przed obiektywem twojego aparatu. I tyle. Mówisz swoją cenę, robisz swoje, przysyłasz foty i koniec sprawy. Słyszałam, że jesteś uczciwy, więc wierzę, że nie puścisz nigdzie tych zdjęć.
– Jak sobie życzysz – otworzył torbę ze sprzętem. – Zróbmy, co chcesz.
Kobieta wstała bez najmniejszego skrępowania i wyprostowała się. W milczeniu zaczął robić jej zdjęcia, starając się nie myśleć o tym, że ma przed sobą gołą atrakcyjną aktorkę. A ona odwróciła się, potem położyła się na kanapie. Gdyby była bardziej krępa, wyglądałaby jak Maja naga. Jej szczupłe ciało podobało mu się coraz bardziej. „Wygląda lepiej niż Maja”, pomyślał. I wtedy przypomniał sobie, że Malińska ma na imię tak jak jedna z kobiet Kafki. I że jest od tamtej ładniejsza. I że tamta pozowała malarzom do aktów. I musiała być odważna i wysportowana, a więc szczupła, skoro coś tam przepłynęła, by dotrzeć do faceta, w którym się podkochiwała.
„Czy ta Malińska nie ma przypadkiem fioła na punkcie Kafki?” – przemknęło mu przez myśl. Czy ona mnie prowokuje, bo mam na imię Maks, jak przyjaciel Kafki? Znów wrócił do niego Odprawiony zalotnik i to, co odpowiedział dziewczynie na pytanie:
dlaczego ja, piękna dziewczyna, miałabym z tobą pójść?
A on odpowiedział:
Zapominasz, że nie wiezie cię limuzyna, kołysząca się posuwistymi zrywami po ulicy, nie widzę strojnych w obcisłe ubrania panów z twego orszaku, którzy szepcząc słowa uwielbienia, idą za tobą, otaczając cię półkolem…
Wstała energicznie, założyła dżinsy oraz koszulę na gołe ciało i powiedziała:
– Wystarczy. Chcesz jeszcze kawy?
– Proszę. I coś zimnego. – Usiadł na kanapie. Ona, kiedy wróciła po chwili, usiadła obok niego. Przy każdym ruchu niedopięta koszula rozchylała się i wtedy widział jej pierś. Teraz to była całkiem inna pierś niż ta, którą oglądał na wyświetlaczu swojego aparatu. Ta była o wiele bliższa i nieporównanie bardziej emanująca prowokującym erotyzmem. Nie mógł oderwać wzroku. Nie wiedział, czy ona dostrzegła jego zainteresowanie, ale nie wykonała najmniejszego ruchu, żeby zacisnąć dekolt koszuli albo zapiąć guziki. Nie widzi czy udaje, że nie widzi?
– Skąd ci się wziął ten Kafka? – zapytał. – Też go lubię, ale nie powiesiłbym sobie na ścianie jego zdjęcia.
– Już ci mówiłam – Praga.
– Nie żartuj…
– Smutek, nieśmiałość, kompleksy…
– Nie chcesz mi chyba powiedzieć, zwłaszcza teraz, że jesteś nieśmiała. Przecież jesteś aktorką. Nie masz też powodów, żeby mieć kompleksy…
– Niewiele wiesz o aktorstwie. Ale nie musisz. To jest nieustanna walka z nieśmiałością i kompleksami.
– Pewnie, że nie wiem, bo i skąd. Ja tylko was fotografuję. Ale smutek… Nie masz chyba powodów do smutku. Odnosisz sukcesy, jesteś coraz bardziej sławna…
– A cóż to za powód do radości? Taka praca.
Dotknął jej dłoni leżącej na oparciu kanapy. Nie cofnęła ręki.
– Tysiące dziewczyn ci zazdroszczą.
Roześmiała się, ale bez radości, raczej ze smutkiem.
– Tobie też setki facetów zazdroszczą – powiedziała i położyła mu dłoń na kolanie. Poczuł ciepło, choć spodziewał się, że jej dłoń będzie lodowato zimna. Odruchowo pochylił się w jej stronę. Facet w takiej sytuacji nie mógł zrobić niczego innego, przynajmniej on tak rozumiał to, co się działo. Odwróciła twarz w jego stronę i po raz pierwszy zobaczył w jej oczach coś innego niż smutek. Pocałowali się.
– Tak, teraz wiem, że dziesiątki tysięcy facetów mi zazdroszczą.
Zaśmiała się cicho, a on wsunął dłoń pod jej koszulę…
Kiedy potem zasnęła, a może tylko udawała, że zasnęła, żeby odciąć się od tego, co się działo, wyszedł cicho. Nie spiesząc się, dotarł w ciemności do ulicy, znalazł samochód i ucieszył się, że był na swoim miejscu, że niczego mu nikt nie urwał, a Straż Miejska nie założyła mu blokady. Wsiadł, popatrzył na smutny sklepik monopolowy w smutnej ruderze stojącej przy chodniku. Czynny całą dobę, ale nikogo przy nim nie było. Słyszał dudnienie muzyki dobiegające z dawnej fabryki. Nie mógł przestać z melancholią myśleć o kobiecie, z którą właśnie się rozstał.
Tak, oboje mamy rację i aby sobie tego całkowicie nie uświadamiać, niech doprawdy każde z nas pójdzie już raczej z osobna do domu.
Ale przecież ma jej adres i telefon zapisany w esemesie z agencji. I musi do niej zadzwonić w sprawie zdjęć…
* * *
W tekście wykorzystano fragmenty miniatury Franza Kafki Odprawiony zalotnik, w przekładzie Alfreda Kowalkowskiego (w: F. Kafka, Nowele i miniatury, przeł. Roman Karst i Alfred Kowalkowski, Gdynia 1991).