Literatura Greków i Rzymian - ebook
Literatura Greków i Rzymian - ebook
"To nie jest historia literatury. To jest opowieść o wędrówce i przygodach duszy wśród arcydzieł. Zapisana dla Czytelników, którzy chcą wybrać się w taką podróż."
Tak pisze sam autor o tej książce, dzięki której możemy poznać dzieła będące fundamentem literatury europejskiej. Od Homera i Hezjoda po Boecjusza Zygmunt Kubiak przybliża nam klasyczne dzieła, opatrując je błyskotliwym komentarzem, dzięki któremu możemy je w pełni zrozumieć i docenić.
| Kategoria: | Historia |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-240-2765-1 |
| Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
HOMERA?
Na samym progu tej literatury greckiej, która przechowała się (wcześniejszą pochłonął czas), wznoszą się ogromy gór: dwa wielkie poematy, Iliada i Odyseja. O, przemierzać epickie góry drogami i ścieżkami, skąd widzi się tyle różnych obrazów!…
Ale przystępu do całej owej dziedziny zdaje się bronić styl epicki.
Styl nazbyt osobliwy?
Postarajmy się jednak wziąć go w ręce, przyjrzeć się mu, pojąć jego rolę. Oto, co nas od razu zadziwia: czytając epopeje Homerowe, spotykamy wiele stałych, gotowych formuł, określających znamienne zdarzenia, które się rozgrywają w świecie. Takie zdarzenia jak budzenie się świtu (na przykład Iliada, 6, 175, Odyseja, 2, 1); palce Eos różowieją, albowiem dłońmi podniesionymi ku błogosławieństwu dnia rozsuwa ona kotarę przedrannej szarości:
Kiedy się ukazała różanopalca Jutrzenka…
Albo takie jak posilanie się ludzi (na przykład Iliada, 9, 91, Odyseja, 1, 149):
Wyciągnęli ręce ku przygotowanym pokarmom.
Stałe formuły zresztą określają nie tylko zdarzenia, lecz także cechy wielkich zjawisk przyrody: morze, thalassa, jest „rozszumiałe”, echeessa, albo „rozgłośnie huczące”, polyphloisbos (zwróćmy uwagę na onomatopeiczność, muzyczne rozkołysanie tych greckich przymiotników); góry, urea, są „cieniste”, skioenta, kładzie się bowiem od ich skalistych albo zielonych zboczy cień na doliny i jary. Epitety przywierają też do postaci ludzkich. Wojownicy są „promienni”, phaidimoi, kiedy ich otacza łuną spiżowa zbroja. Dzielność ich sprawia, że są dioi. Byłoby może przesadą interpretowanie tego przymiotnika jako „boscy”; w tłumaczeniu wybrałem polski wyraz „wspaniali”. Poza ogólną wspaniałością ten czy inny wojownik może też mieć jakieś zalety szczególne. „Wspaniały” (nazwany tak już we wstępie do Iliady) Achilles jest więc zarazem „prędki w biegu”, podarkes. Oboma epitetami definiuje go Andromacha, wspominając „wspaniałego Achillesa, prędkiego w biegu” w zamieszczonej tu przez nas rozmowie jej z Hektorem. Andromacha niemało wie o Achillesie. Zabił on siedmiu jej braci, a przedtem jej ojca (co prawda, nie zdarł z niego rynsztunku; spalił zabitego ze zbroją, widzimy więc, że ów zwycięzca, syn bogini Tetydy, nie był wyzuty z pobożności).
Zauważmy, że Andromacha, przywołując grozę swoich dziejów rodzinnych, nie mówi „krwawy Achilles” ani „ten łotr Achilles”. Rozglądając się, Trojanka widzi, że dookoła niej toczy się wojna (będąca w antycznym świecie stanem normalnym, a nie wyjątkowym), w której wojownicy nawzajem wymierzają sobie ciosy. Jedni z nich są mocniejsi, inni słabsi, jedni bardziej, inni mniej mężni. Achilles jest największym wojownikiem, to rzecz jawna. Andromacha więc opowiada o nim obiektywnie, niezależnie od złowrogiej jego roli w jej dziejach; wskazuje na takiego, jaki on jest. Widzimy tu, że „formularny” (jak to dziś nazywają uczeni) styl Homerowy nie jest elementem propagandy. Zresztą nie jest też przejawem zdobnictwa. Jest pierwotnym sposobem określania tego, co się w świecie dzieje. Styl taki jest otwieraniem ludzkich ust.
W zamkach achajskich
Trudno wątpić w to, że kształtował się przez wiele pokoleń. Jego pierwotność jest długowieczna. Zarówno cechy Homerowego sposobu mówienia (nie tylko „formularność”, lecz także rozmaite inne znamiona, na przykład przyleganie heksametru, epickiej miary wierszowej – stałej i zarazem zmiennej dzięki ciągłej możności zastępowania dwóch zgłosek krótkich jedną długą – w każdym momencie do gwałtowności albo cichości tego, o czym poemat właśnie opowiada), jak i mistrzostwo kompozycji rozległych epopei upewniają nas, że arcydzieła te wyrosły ze starej, przez wieki cierpliwie wykuwanej tradycji. Aoidoi, „pieśniarze”, potrącając do wtóru swoich słów liczne struny formingi, epickiej liry, chyba już w megaronach (salach biesiadnych, świetlicach) zamków achajskich opiewali wobec zasłuchanych klea andron, „sławne czyny wojowników”.
Znamy te zamki. Dzięki odkryciom archeologicznym rozpoczętym w XIX wieku przez Heinricha Schliemanna i dzięki odcyfrowaniu w roku 1952 przez Michaela Ventrisa i Johna Chadwicka glinianych tabliczek, znalezionych w owych grodach, chodzimy dziś trochę pewniejszym krokiem pośród ciemnych głazów i żarliwego złota achajskich rezydencji. Tak zwane pismo linearne B, wyryte w glinie, przemówiło po grecku, informując nas przeważnie o przechowywanych przez Achajów dobrach materialnych, potem spopielonych w ogniu, który glinę tabliczek utwardził i utrwalił. Owi pragreccy wojownicy z północnych stepów do śródziemnomorskiej krainy, uprawianej wcześniej przez „Pelazgów”, nieindoeuropejskich rolników, weszli, a raczej wjechali na koniach na przełomie trzeciego i drugiego tysiąclecia przed Chrystusem. Wielkie zamki zbudowali dosyć późno, zwłaszcza w wiekach XIV i XIII, głównie na Peloponezie. Trzeba tu wymienić Mykeny, Argos i Tiryns w Argolidzie, a w południowej części półwyspu Pylos i Spartę. W ciągu XII wieku przed Chrystusem będą się one powoli, z pewnością broniąc się zażarcie, rozpadały, uskrzydlone łuną pożarów. Do dziś zastanawiamy się, w jakiej mierze sprawiły to nowe fale plemion pragreckich (mówiono zazwyczaj o Dorach), a w jakiej trzeba szukać przyczyn katastrofy w kruszeniu się systemu społecznego i w buntach poddanych.
Już sama archaiczność języka, jakim przemawia Homer, sztuczność i odświętność owej mowy poetyckiej, odmiennej od wszystkich dialektów greczyzny, rozbrzmiewających wówczas na gościńcach i rynkach w potocznych rozmowach, świadczy o tym, że stara tradycja poezji opiewającej „sławne czyny wojowników” nie opadła z popiołem zamków, lecz w nie znany nam sposób, może w jakichś osobliwych zakamarkach, przetrwała „ciemne wieki”, które nastały po tamtej epoce, zwanej przez nas (od miana najświetniejszego grodu) „mykeńską”. Owe późniejsze wieki, od XII do X przed Chrystusem, wypełnione wędrówkami i tropionymi przez nas zmaganiami plemion, są „ciemne” głównie dlatego, że zbyt mało o nich wiemy. Dopiero następne stulecia widzimy wyraźniej, odkąd w IX wieku wzeszła nad krajami greckimi zorza nowej kultury. Jednym z największych wydarzeń tej ery odrodzenia było przyjęcie przez Greków (najprawdopodobniej między 850 a 750 rokiem przed Chr.) alfabetu fenickiego, który dostosowali do dźwięków swojego, tak różniącego się od mowy fenickiej, języka; dorobili się pisma nieporównanie lepszego od „linearnego B”.
Data i twarz poety
W nowej erze narodziły się owe dwa arcydzieła poezji epickiej, które do naszych czasów trwają: Iliada i Odyseja. Na pewno nie stało się to przed wiekiem IX; nie wydaje się też prawdopodobne, by dokonało się po wieku VIII przed Chrystusem. Słynna, zwłaszcza w naszym XIX stuleciu, „kwestia homerycka” kazała dociekać, czy dwie epopeje są zbiorem źle scalonych fragmentów (w co dziś już nikt, kto pojął kompozycję owych wielkich poematów, nie wierzy, chociaż prawie nikt też z góry nie odrzuca domysłu, iż późniejsze czasy mogły dodać do istniejących już dzieł te czy inne epizody), czy raczej tworem jednego mistrza albo dwóch mistrzów. Dałoby się uznać, iż Odyseja, w której elementy struktury społecznej wydają się nieco późniejsze niż te, które widzimy w Iliadzie, pochodzi od innego poety, może o pięćdziesiąt lat młodszego od autora Iliady.
Niektórzy Anglicy w XIX i XX wieku, jak Samuel Butler i Robert Graves, urzeczeni kolekcją tajemniczych i uwodzicielskich postaci kobiecych w młodszym poemacie, mniemali, iż był to nie autor, lecz autorka. Córka Homera? Można na to odpowiedzieć pytaniem: któż jest zainteresowany kobietami bardziej niż mężczyzna? Nie tylko zresztą z tego powodu trudno dopatrzyć się czegoś niewłaściwego w trzymaniu się tradycyjnego poglądu, że oba arcydzieła są tworem jednego Homera: Iliada owocem pory jego najtęższej siły, a Odyseja – może późniejszych lat życia, jak sądził grecki krytyk, którego zwiemy Longinosem albo Pseudo-Longinosem (chyba z I wieku po Chr.). Oczywiście, nie on pierwszy w Grecji recenzował najstarszego poetę. Słynna była pochwała Homera (wypowiedziana w IV stuleciu przed Chr. przez Arystotelesa w Poetyce, 24, 6) za to, że niezmiernie mało mówi sam od siebie i jest rzetelnym „naśladowcą” (mimetes), czyli malarzem obiektywnej panoramy zdarzeń, który „po krótkim wstępie od razu wprowadza mężczyznę albo kobietę, albo jakąś inną postać, i to nie bez cech znamiennych, lecz zawsze mającą określone cechy”. Longinos zaś w traktacie O wzniosłości sławi Homera gorąco, ale nie bez szczypty sceptycyzmu. Tak przemawia (9, 10) do młodego Rzymianina Postumiusza Terencjanusa, któremu dedykowany jest ten esej:
„Może cię, mój drogi, nie znużę, jeśli jeszcze przytoczę, co powiada poeta o sprawach ludzkich, abyś poznał, jak zwykł on osiągać wielkość heroiczną. Oto mgła i bezmierna noc nagle wyrywają mu sprzed oczu pole walki Hellenów. Wtedy Ajas bezradny rzecze :
Ojcze Zeusie, wyrwij synów achajskich z ciemności,
Rozjaśnij niebo nad nami, pozwól nam coś widzieć.
W świetle zabij nas nawet…
To jest naprawdę godne Ajasa, że nie modli się o życie (taka prośba nie przystałaby herosowi). Nie, on się trapi tym, że w osaczającej go ciemności nie może swej dzielności natężyć ku szlachetnemu czynowi. Mierzi go bezczynność pośród bitwy, prosi więc o światło, niechże rozbłyśnie jak najrychlej, aby on tak czy inaczej mógł znaleźć grób wart jego męstwa, choćby i z samym Zeusem trzeba się było zetrzeć w boju”.
Inaczej dzieje się, zdaniem Longinosa (9, 13), w drugim poemacie, albowiem Homer Iliadę, napisaną u szczytu natchnienia, napełnił po brzegi dramatycznymi czynami, natomiast w Odysei, jak to zazwyczaj cechuje człowieka sędziwego, ogranicza się do snucia opowieści. Autora więc drugiego poematu można by porównać do słońca zachodzącego, jeszcze wielkiego, lecz już bez prężącej się siły”. Chociaż nie zaprzeczymy temu, że Longinos jest wielkim krytykiem, chyba niewielu z nas zgodzi się na takie poniżanie Odysei, utworu zaiste nie tak potężnego jak Iliada, ale górującego i nad starszą epopeją tajemniczym, rzadko nawiedzającym nawet największą literaturę czarem.
O Homerze, którego twórcze dzieje Longinos chciałby przeniknąć, nie wiemy nic pewnego. Legenda o nim jako o niewidomym pieśniarzu, oparta na przypisanym Homerowi przez Tukidydesa (Wojna peloponeska, 3, 104, 4–5) hymnie Do Apollina Delijskiego (z VII albo VI wieku przed Chr.), nie ma żadnych realnych podstaw. Natomiast nazwaniu go w owym hymnie „mężem z Chios” przyświadcza u schyłku VI wieku przed Chrystusem Simonides z Keos w jednym z przechowanych fragmentów elegijnych. Wyspę tę oraz miasto Smyrnę w Azji Mniejszej najczęściej wymieniano jako kolebkę Homera. Oba miejsca były jońskie. W Iliadzie przejawia się dobra znajomość zajętych przez plemiona jońskie wybrzeży Azji Mniejszej. W Odysei dokładnie oprowadza się nas po Itace, jak też po rozległych morzach, które przemierzają oprócz Greków Fenicjanie.
Za sprawą pieśniarza, czy może dwóch pieśniarzy, powstały (jak możemy być niemal pewni: nie tylko w zapamiętanym słowie, lecz i na piśmie) wielkie kompozycje epickie, które miałyby wskrzesić chwałę „mykeńską”, jaka jaśniała przed porą klęski wspaniałych zamków achajskich. Tak naprawdę jednak epopeje Homerowe roztaczają przed naszymi oczami obraz będący syntezą tego, co poeta z wieści powtarzanych przez pokolenia i z błąkających się wśród ludzi przedmiotów wie o leżącej za górami „ciemnych wieków” i wyzłoconej przez tęsknotę erze, i tego, co otacza go w jego czasach, które też były wojenne i heroiczne.
Fabuła obu eposów osnuta jest wokół wypadków wznieconych przez wielkie wydarzenie, które nawiedziło świat śródziemnomorski u samego schyłku czasów „mykeńskich”: słynną wojnę trojańską, będącą wspólnym czynem Achajów. Zburzenie przez nich Troi po dziesięcioletnim oblężeniu późniejsi erudyci greccy umieszczali w roku, który dla nas jest 1184 przed Chrystusem. Według tradycji mitycznej przyczyną wojny (spowodowanej może różnymi dążeniami silnej jeszcze wówczas federacji grodów achajskich, na przykład szukaniem wolnej drogi ku Kaukazowi) było uwiezienie przez królewicza trojańskiego, Parysa, żony króla Sparty Menelaosa, Heleny. Podarowała ją zresztą uwodzicielowi Afrodyta, która tak wyróżniła go (niefortunnie) za to, że Trojańczyk podczas osądzania piękności trzech bogiń: Hery, Ateny, Afrodyty, na łące gór Idy, gdzie pasał owce, właśnie tej bogini wręczył rzucone przez Erydę, Niezgodę, jabłko z napisem: „dla najpiękniejszej”. Ów słynny później „sąd Parysa” upamiętnia w Iliadzie tylko przelotna wzmianka (24, 25–30) – kto wie, czy nie dodana do tekstu Homera przez kogoś z potomnych.
Co poznajemy dokładnie?
Wojnę, a raczej krótką jej i późną część poeta przedstawia dokładnie, po grecku: atrekeos. Przywołujemy ten przysłówek, bo nieraz określa on w obu poematach wielką według Homera zaletę ludzkiej czy boskiej wypowiedzi. Posłuszny jest owej regule sam poeta. W bitwach Iliady wroga włócznia przelatuje nie nad ramieniem, lecz nad prawym lub lewym ramieniem wojownika. Konie są nie tylko wyborne, lecz po biegu zziajane i spocone. Nad uśpionymi w obozie zbrojnymi mężami blask tryska ze spiżowych grotów ich włóczni, gdy płomienie ognisk rozbłyskują i uderzają w spiż. Wojna o Troję, tak dotykalnie obecna w Iliadzie, w chwili, gdy zaczynamy słuchać poematu, toczy się już od przeszło dziewięciu lat. Akcja epopei, rozgrywająca się w dziesiątym, ostatnim roku wojny, będzie trwać około jednego miesiąca. Wiele się w tej niedługiej porze stanie.
Oto Apollo rozgniewał się na naczelnego wodza wojska achajskiego Agamemnona, króla Myken, brata Menelaosa. Władca bowiem przy podziale zdobyczy po jednej z wypraw łupieżczych na Troadę dostał brankę Chryseidę, córkę Apollinowego kapłana Chrysesa. Ten, jak przystoi, przyszedł do niego z pokaźnym okupem, aby uwolnić córkę. Lecz Agamemnon przepędził go. Kapłan odszedł, a jego wzniesione w modlitwie do Apollina ręce ściągnęły na obóz achajski ciężką niedolę: strzały z boskiego łuku przez dziewięć dni szerzyły zarazę. Powietrze ściemniało od dymu stosów żałobnych. Dziesiątego dnia Achilles zwołuje wojsko na naradę i wobec całej rzeszy pyta wróżbitę Kalchasa o przyczynę utrapień. Słyszy odpowiedź: Apollo rozgniewał się za obrażenie Chrysesa. Jedyny teraz ratunek: oddać Chryseidę. Agamemnon uważa to za swoją krzywdę. Gdy Achilles zaczyna niemal lżyć wodza, ten zapowiada, że odda Chryseidę, ale w zamian za nią weźmie Achillesowi brankę jego, Briseidę. Wojsko milczy, godząc się na to.
Achilles, syn śmiertelnego króla tesalskiej krainy Ftyi, Peleusa, i morskiej bogini Tetydy, po tak gorzkiej dla niego naradzie wojska siada nad brzegiem morza, płacze i przywołuje matkę, a ona przychodzi i pyta: Teknon, ti klaieis? – „Dziecko, dlaczego płaczesz?”. Achilles skarży się. Jeżeli urodziła go na krótkie życie, niech mu przynajmniej zapewni chwałę. Tetyda postara się o to. Zeus na Olimpie obiecuje, że będzie zsyłał klęski na Achajów, dopóki nie przebłagają jej syna. Zaczyna od posłania do Agamemnona złudnego Snu z zapowiedzią zwycięstwa. Ale i bez takich majaków kłębiłyby się pod Troją walki.
Błyska nagle nadzieja zakończenia wojny układami. Zapowiedziany i wymuszony przez najdzielniejszego z Trojan, Priamowego syna, Hektora, pojedynek jego brata, sprawcy sporu ludów, Parysa, z Menelaosem, miałby rozstrzygnąć, czy Trojanie powinni oddać Helenę, czy Parys może ją zatrzymać. Ona sama królowi Troi Priamowi i innym znakomitym mężom, siedzącym nad jedną z bram oblężonego miasta, każe patrzeć tam, w dół, na najświetniejszych Achajów. Mówienie zaś o układach okazuje się niepoważne. Parys przegrał pojedynek, ale z pola boju unosi go Afrodyta. Podburzony boską mocą Trojańczyk Pandaros wbrew przymierzu rani Menelaosa strzałą z łuku. Znowu się zażartość rozpala z obu stron. Ares i Apollo pomagają Trojanom. Atena wspiera Achajów, dając zwycięską moc jednemu z najtęższych pośród nich, Diomedesowi. Zdołał zranić nawet Eneasza (wojownika z bocznej linii dynastii trojańskiej), którego jednak broni Afrodyta i ratuje Apollo. Potem Diomedes zranił nawet samego Aresa.
Hektor z pola walki idzie do Troi, prosząc matkę, Hekabe, by złożyła Atenie ofiary, które by boginię zjednały. Wracając ku bitwie, spotyka na skraju miasta żonę Andromachę z ich synkiem, którego niesie służebna. Na polu Hektor walczy z jednym z dwóch potężnych Achajów obdarzonych imieniem Ajas, z tym szlachetniejszym, synem Telamona. Roztrąca ich nadejście nocy, rozstają się godnie, czcząc siebie nawzajem podarunkami. Podczas krótkiego rozejmu Trojanie i Achajowie zbierają i palą ciała poległych. Ale od nowego świtu znowu huczy walka. Wbrew Zeusowemu zakazowi bogowie mieszają się do niej po obu stronach. Hektor gromi najeźdźców. Lęk wstrząsa ich wojskiem i nawet naczelnym wodzem Agamemnonem, który wreszcie postanawia wyprawić poselstwo do stroniącego od walki Achillesa. Chce oddać Briseidę i jeszcze dorzucić bogate podarki. Ale obrażony heros nie daje się przekonać nawet takim posłom, jak jego własny piastun Fojniks oraz Odyseusz i Ajas, syn Telamona.
Mijają dni, toczą się dalej walki, dla Achajów przeważnie niepomyślne. Swojemu najdroższemu przyjacielowi Patroklosowi Achilles pozwala na udział w bitwach. Pomimo tego Trojanie burzą obronne mury obozu achajskiego i wdzierają się między szałasy. Dopiero Hera, sprzyjająca Achajom, sprowadza Sen, który usypia Zeusa w jej objęciach na Gargarze, jednym ze szczytów Idy, a wtedy Posejdon nie boi się zstąpić w gąszcz bitwy i na czele Achajów wyprzeć Hektora i innych Trojan z obozu. Zeus jednak wreszcie się budzi, Apollo zaś uzdrawia omdlałego Hektora. Trojanie znowu wpadają do achajskiego obozowiska. Spalą okręty?
Przerażony Achilles wysyła w bój swoje plemię, Myrmidonów, pod wodzą Patroklosa, odzianego w jego zbroję i jadącego w jego rydwanie, który ciągną dwa boskie konie, podarowane niegdyś Peleusowi przez bogów, gdy zaślubiał Tetydę. Trojanie mniemają, że to Achilles. Uciekają. W pościgu za nimi Patroklos zabija Sarpedona, syna Zeusa, oraz Kebryona, Hektorowego woźnicę. Upojony zwycięstwem heros chce nadal walczyć i gromić Trojan. Nie wypuszcza z rąk nawet zwłok Kebryona. Ale Apollo przemożną pięścią strąca mu hełm z głowy. Trojańczyk Euforbos rani Patroklosa, a Hektor dobija go i zdziera z niego Achillesową zbroję, którą niebawem przywdzieje. Boskim zaś koniom, obronionym przez Zeusa i wyprowadzonym z gąszczu boju, łzy ciekną po pyskach z żalu, że mają w rydwanie już tylko woźnicę Achillesowego, Automedonta.
Kiedy Antilochos, syn Nestora, króla Pylos, przybiega do obozu ze straszną wieścią, Achilles pada w rozpaczy na ziemię, ale potem, chcąc uratować przynajmniej zwłoki przyjaciela, o które toczy się i toczy bez końca zażarty bój między Achajami i przemagającymi Trojanami, staje przed murem obozu, u rowu, i przeraźliwy krzyk herosa, wsparty krzykiem samej Ateny, odtrąca napastników od obnażonego ciała. Zwłoki przynoszą główni ich obrońcy, Menelaos i Meriones, achajski wojownik z Krety, osłaniani dzielnością obu Ajasów. Opłakując przyjaciela, Achilles pragnie co rychlej wrócić do walki. Tetyda śpieszy do domostwa i kuźni boskiego Kowala na Olimpie, Hefajstosa, aby go uprosić o nową dla swego syna zbroję. Homer pozwala nam widzieć, jak Kowal, niezrównany Silnoramienny, wykuwa ją właśnie, kształtuje panoramę świata na przebogatej tarczy. Owo rzeźbienie wizerunków przedstawiamy tu w jednym z wyimków z Iliady.
Cudowna tarcza
Ziemię, według pojęć greckich wielką, okrągłą i płaską, opływa nurt ogromnej rzeki, której bóstwem jest Okeanos, ojciec wszystkich w ogóle wód. Nad ziemią palą się na niebie gwiazdy i konstelacje. Przeważnie są to postacie z dziejów ziemskich albo kosmicznych w gwiazdy przemienione i przeniesione w górę. Plejady („Gołębice”), zwane u nas niegdyś Babkami, to siedem córek olbrzyma Atlasa. Dobrze, iż najmożniejsi bogowie tam je porwali, bo tęskniły za przeniesionymi na niebo już wcześniej Hyadami („Dżdżystymi”), też Atlasowym potomstwem, świecącymi na głowie konstelacji Byka. Piękny Orion, zanim stał się gwiazdozbiorem w pobliżu Plejad, był olbrzymem już w świecie podniebnym; kochała go Eos, ukarała Artemida. Nigdy on nie zachodzi, to znaczy: nigdy nie zapada, jak inne gwiazdy i jak księżyc i słońce, w nurt Okeanosa. Wielką Niedźwiedzicę, której genezę przedstawiano różnie, zwaną też Wielkim Wozem, dobrze znamy na niebie i dziś.
Niebo z jego chwałą i ziemię Kowal zrobił (poiese, nie przerabiam tego na żadne „tworzył”) na samym środku owej wielkiej – osłaniającej niemal całego wojownika – owalnej tarczy, w której potężna skóra wołowa była pokryta pięcioma warstwami metalu. Do inkrustacji boski Kowal używa metali barwnych, co nasi archeologowie dobrze też znają z zabytków mykeńskiego rzemiosła artystycznego. Trzy koncentryczne kręgi otaczające kosmiczny środek zaroją się obrazami życia na ziemi. Okeanos zaś będzie opływał ziemię po okręgu najszerszym, po samym skraju tarczy.
Na okręgu od środka drugim są dwa miasta, jedno w pokoju, drugie w wojnie. Tylko trochę dorzucimy tu komentarzy. Hymenajos to pieśń weselna; formingę epicką już wcześniej wspomnieliśmy. Talent to grecka miara ciężkości; jej wartość u Homera nie jest nam dokładnie znana. Z czasu pokoju, zresztą pełnego sporów, wyrywa nas ku wojnie Kera, grecka Ker, bogini śmierci, zwłaszcza zgonu w bitwie. Trzeci krąg nas pocieszy: będą tu pory roku na wsi, różne prace. Chyba najbardziej raduje to, że oraczom – za każdym razem, gdy dojdą do kresu pola – podaje się kubek słodkiego wina. Brak tu nam miejsca, by zatrzymać się dłużej nad arcyciekawą kwestią „pieśni o Linosie” (po grecku tylko: Linos); być może ów tajemniczy młodzieniec (ucieleśnienie ciepłej pory przemijającej?) wysnuł się z niezrozumiałego dla Greków refrenu śpiewu azjanickiego (z Azji Mniejszej): ajlinon, ajlinon – co znaczy chyba: „biada, biada!”.
Czwarty krąg, przedostatni, owija tarczę korowodem panien i młodzieńców, zanim ją skrajny okrąg otoczy Okeanosem. Tu też nie możemy dłużej zabawić nad sprawą owego korowodu, który niegdyś dla Ariadny, tak dobrze nam znanej z dziejów kreteńskich i Tezeuszowych, „wyćwiczył” Dedal (a więc był nie tylko architektem i konstruktorem skrzydeł, lecz i nauczycielem kunsztownego tańca). Otony i chitony to są dwa rodzaje cienkich szat lnianych (chyba ze Wschodu, bo żadne z tych dwóch słów nie wydaje się greckie). Panny, za które trzeba by dać wiele wołów, i młodzieńcy wirują jak koło w rękach garncarza, a jeszcze prędzej kręcą się kuglarze pośrodku.
To zaiste poezja cudowna, warta nieprzeliczonego stada wołów. Szczególny czar owego miejsca Iliady jest w tym, że znad ramienia boskiego Kowala sami patrzymy, jak on to robi, poiei; greckie słowo „poezja”, poiesis, pochodzi od „robienia”, po prostu. Robienie Achillesowej tarczy jest tu obrazem – nie chcę powiedzieć: „symbolem” – robienia poezji. Mamy, zamiast definiowania reguł poetyki, to, tylko to. Lubię nazywać grecką poezję „milczącą formą”. Zresztą nie tylko poezję, lecz całą grecką sztukę.
Wróćmy jednak do zdarzeń pod Troją. Achilles wobec wojska zwołanego na wiec godzi się z Agamemnonem, od którego dostaje Briseidę i sowite podarunki. Chociaż jeden z boskich koni, Ksantos, „Bułanek”, ludzkim głosem przepowiada herosowi rychły zgon, Achilles rusza do walki. Zeus już teraz pozwala, by bogowie pomagali jednej lub drugiej stronie, jak zechcą. Podmówiony przez Apollina Eneasz naciera na rozżartego Achillesa; zginąłby, gdyby go nie ocalił Posejdon, zapowiadający wielką przyszłość tego trojańskiego księcia, którą kiedyś poznamy w Eneidzie. Achilles, którego Hektor daremnie chciałby powstrzymać, rozpędza Trojan i szerzy zagładę. Gdy trupy niemal dławią nurt rzeki, boski Skamandros staje przeciw herosowi. Wchodzą niebawem w bój inni też bogowie. Achilles jednak szuka tylko Hektora.
Najmężniejszego obrońcę Troi bliscy wzywają z murów grodu, aby się schronił. Ale on zna swój obowiązek. Achilles, górujący nad nim siłą, tak bardzo przeraża go, że Hektor, uciekając, trzykrotnie okrąża mury Troi. Nie chowa się jednak za mury. Walczy, chce obronić bliskich i miasto. Pada z ręki Achillesa, który teraz, zabiwszy zabójcę przyjaciela, odprawia pogrzeb Patroklosa. Podczas pogrzebu odbywają się, jak każe zwyczaj, igrzyska zręczności i dzielności. Zwłoki zaś Hektora, już sponiewierane, zwycięzca ciągle na nowo wlecze za swoim rydwanem i hańbi. Ale nocą król Priam z heroldem Idajosem, znajdując w drodze niespodziewaną opiekę boga Hermesa, jedzie do Achillesa z okupem, aby prosić o ciało syna. Heros, przypatrzywszy się nieszczęsnemu, przyjmuje dary i oddaje zwłoki, a nawet obiecuje spokój od boju na czas pogrzebu Hektora, którego opłaczą Andromacha, Hekabe i Helena.
Wędrówka Odyseusza
Żałoba po Hektorze, która kończy akcję Iliady, jest już zapowiedzią upadku Troi. Drugi poemat, Odyseja, zaczyna się w dosyć długi czas po zburzeniu grodu Priama. Różni wodzowie achajscy mieli w drodze powrotnej i w domu, po powrocie, rozmaite, niekiedy tragiczne, przygody, ale żaden z nich nie błąkał się tyle, ile czasu musiał zmitrężyć Odyseusz, król Itaki. Na początku epopei dowiadujemy się, że od dawna (w dalszej części utworu, 7, 259, usłyszymy, że od siedmiu lat) więzi go na wyspie Ogygii (starożytni szukali jej w pobliżu Malty) nimfa Kalipso. Obradujący na Olimpie bogowie godzą się na spełnienie prośby Ateny, by Odyseusz, wbrew niechęci Posejdona, wrócił wreszcie do ojczyzny, za którą tęskni. Sama Atena w postaci Mentesa, zaprzyjaźnionego z herosem władcy Tafijczyków, jawi się na Itace synowi Odyseusza Telemachowi. Niech młodzieniec powędruje do Nestora w Pylos i do Menelaosa w Sparcie zasięgnąć wieści o ojcu. Na itackim dworze bowiem źle się dzieje. W długiej nieobecności gospodarza wierną żonę jego Penelopę osaczają zalotnicy, chcąc zmusić ją do nowego małżeństwa. Zwołany przez młodzieńca wiec ludu Itaki nie uchwala wypędzenia ich z dworu.
Znowu wiedziony przez Atenę, tym razem zatajoną pod postacią innego przyjaciela Odyseusza, mądrego Mentora, Telemach odwiedza Pylos, gdzie król Nestor nic nie wie o jego ojcu, wspomina tylko dzieje wojny trojańskiej i powroty niektórych wodzów, zwłaszcza zabicie Agamemnona przez żonę Klitajmestrę; pomścił króla Myken syn Orestes, który niechże będzie przykładem dla Telemacha. Odsłaniając boskość swoją, rzekomy Mentor, a w istocie rzeczy Atena, znika. W drodze do Sparty będzie młodzieńcowi towarzyszył syn Nestora Pejsistratos. Od Menelaosa, a także od przywróconej Sparcie Heleny Telemach dowie się wiele: o tym, jak się Achajowie kryli w brzuchu wprowadzonego podstępnie do Troi drewnianego konia, o przygodach Menelaosa w Egipcie, a co ważniejsze: o tym, że Odyseusz żyje i przebywa u Kalipso. Oby Telemach okazał się dla niego tym, czym stał się Orestes dla pamięci swojego ojca.
Na Itace zaś zalotnicy przestraszyli się tajemniczej podróży młodzieńca i knują zasadzkę, żeby go zgładzić. Ale z Olimpu przybywa już poseł, Hermes, na Ogygię, niosąc Kalipso rozkaz uwolnienia króla. Niechętnie poddaje się temu nimfa. Odyseusz buduje tratwę, którą Posejdon, ciągle gniewny, rozbija naporem fal. Żeglarz wpław przybija do wyspy Scherii, którą potomni utożsamią z Kerkyrą (Korfu). Dostrzeżona przez kryjącego się w krzakach rozbitka królewna Nausikaa, piorąca na brzegu morza w gronie dziewcząt bieliznę i grająca z nimi w piłkę, wskazuje mu drogę do pałacu jej rodziców, mądrego króla Alkinoosa i królowej Arete. Usiadłszy jako błagalnik u świętego w każdym domu ogniska Hestii, Odyseusz jest przez gospodarzy życzliwie przyjęty. Alkinoos po naradzie ze starszyzną postanawia odesłać tułacza do ojczyzny.
Na uczcie w pałacu Odyseusz opowiada swoje przygody, które dzięki temu poznajemy. Było tak. Pożegnawszy zburzoną Troję, napadł ze swoją drużyną na sprzymierzony z Trojanami gród Kikonów na wybrzeżu Tracji. Odpartych stamtąd burza pognała do kraju Lotofagów, „Żywiących-się-Lotosem”, dziwnej ziemi, gdzie wszyscy wędrowcy zapominają o ojczyźnie; trzeba było towarzyszy siłą wciągnąć na okręty. Jeszcze groźniejszy był następny kraj: górska ziemia jednookich olbrzymów Cyklopów (może jest to Sycylia). Odyseusza i jego zastęp więził w jaskini Cyklop Polifem, syn Posejdona i nimfy Toosy, pożerając wędrowców po dwóch. Przebiegłemu Odyseuszowi udało się upoić go winem, wykłuć mu oko rozgrzanym kołem i uciec z nie pożartymi jeszcze przez potwora towarzyszami. Ale gdy będąc już na morzu, wykrzyknął w przechwałce swoje imię, naraził się na mający trwać długo gniew Posejdona. Polifem bowiem pomodlił się, żeby Odyseusz, jeśli z wyroku Mojry, czyli Losu, ma wrócić do ojczyzny, wrócił sam jeden, wynędzniały i żeby zastał tam ciężkie kłopoty.
Głupota towarzyszy sprawiła, że nawet życzliwość władcy wiatrów Eola, którego wyspę (może jedną z wulkanicznych Wysp Eolskich na północny wschód od Sycylii) odwiedzili, obróciła się w niedolę: gdy Odyseusz zmęczony zasnął, rozwiązali miech, w którym Eol uwięził był wszystkie wiatry oprócz tego jednego, który miał ich nieść ku Itace. Od Eola, jeszcze raz odwiedzonego, rozgniewanego już, popłynęli do kraju straszniejszych niż Cyklopi ludożerców, Lajstrygonów; ich też będą potomni szukali na Sycylii. Pożerali towarzyszy herosa. Okręty potopili wszystkie oprócz jednego, na którym sam król Itaki umknął z resztką swojej drużyny i przybył stamtąd na wyspę Ajaję (być może przylądek Monte Circeo w południowej Italii). W urzekającym zamku cudnie śpiewająca czarodziejka Kirke swoimi złowrogimi ziołami przemieniła nieostrożnych towarzyszy króla w wieprze. Dopiero Odyseusz mieczem zmusił ją, by ich odczarowała. Przebywał u niej przez rok, a gdy zgodziła się na jego odpłynięcie, życzliwie poradziła, by odwiedził duszę wielkiego wróżbity tebańskiego, Tejrezjasza, w Hadesie, do którego jest dostęp u kresu świata.
Posłusznie wędrując aż tam, Odyseusz dowiedział się, że miota nim gniew Posejdona z powodu oślepienia Polifema. Tejrezjasz ostrzegł go też, że nie wolno tknąć wołów Heliosa (Słońca), jakie mieli zobaczyć na wyspie Trinakii. Na swoim dworze w ojczyźnie ma wybić zalotników i objąć dziedzictwo, a u kresu życia odbyć jeszcze daleką wędrówkę, której głównym celem zdaje się być uczczenie, a więc ostateczne przebłaganie, Posejdona.
Po rozmowie króla z Tejrezjaszem przepłynęli bezpiecznie obok wyspy dwóch groźnych, uwodzicielskich Syren – w naszym poemacie nie umieszczonej na mapie – a potem przemknęli między paszczami dwóch potworów nadmorskich (czających się nad Cieśniną Mesyńską?), Skylli i Charybdy, nie bez nieszczęścia, tracąc sześciu towarzyszy. Aż dopłynęli do Trinakii, której daremnie będą szukali potomni. Tu król, znowu zmęczony, zasnął, a wtedy głód skłonił głupców do zabicia kilku wołów Heliosa. Kiedy już byli na morzu, piorun trzasnął w okręt i zatopił wszystkich oprócz Odyseusza, który na belce dobił się dziesiątej nocy do brzegu Ogygii, gdzie jego pobyt u Kalipso już znamy.
Pożegnany przez królewską parę i przez urzeczoną tułaczem Nausikaę Odyseusz bezpiecznie podróżuje feackim okrętem na Itakę, zostawiając za sobą jednak (o czym on nie wie, lecz wie Homer) niedolę: Posejdon przemieni wracającą nawę w kamień, aby Feacy już więcej nikogo nie mogli przewieźć. Położony przez Feaków na miękkiej łące, Odyseusz budzi się w ojczyźnie. Atena nadaje mu wygląd starego żebraka. Gości go w szałasie zacny świniopas Eumajos. Przychodzi tu Telemach, którego nie zgładzili zalotnicy. Ojciec odkrywa się synowi, ale dla innych nadal jest osobliwym żebrakiem. Przed bramą zamku wita go umierający pies Argos, który przez dwadzieścia lat czekał na pana. Po bliźnie na nodze rozpoznaje też króla piastunka Eurykleja, kiedy go myje.
Penelopa ma jeszcze nic nie wiedzieć. Żebrak radzi jej tylko, by wezwała zalotników do strzelania z łuku Odyseuszowego przez ucha toporów. Gdy nadchodzi pora tej próby, żaden z panoszących się uzurpatorów nie jest w stanie naprężyć cięciwy. Odyseusz, jakby żartem, staje u progu i napina łuk. Nie ogranicza się do zapowiedzianego ćwiczenia. Rozpoczyna rzeź zalotników, w czym pomaga mu Telemach i ci służebnicy, którzy pozostali wierni. Na niewiernych i niewierne spada ciężka kara. Służebne, które zadawały się z uzurpatorami, giną powieszone. Penelopa z jakąż czułością rozpoznaje małżonka. Odwiedzi on też starego ojca, Laertesa. Atena zaś, znowu w postaci Mentora, po tamtym nieuniknionym boju zdoła pojednać z królem krewnych zalotników. Tak dobiega kresu napełniająca Odyseję opowieść.
Czytelnik zauważy, jakie metrum wybrałem dla polskich wersji greckiej epiki: Iliady i Odysei, a potem epiki Hezjodejskiej, i dla przekładu hymnów homeryckich: wersety podobne do heksametru, ale bynajmniej nie identyczne z nim. Drętwo bowiem, moim zdaniem, brzmi heksametr przenoszony ściśle (tylko na pozór ściśle) do naszej mowy, tak odmiennej fonetycznie od mowy greckiej, a równie jak tamta wspaniałej. Dokonuję innego wyboru, staram się tekst tłumaczony usłyszeć po polsku.Z Prac i dni Hezjoda
Pięć wieków ludzkości
(w. 109–201)
Najpierw złoty rodzaj śmiertelnych ludzi zrobili
Nieśmiertelni, co w olimpijskich mieszkają domach.
Ci ludzie byli, kiedy Kronos panował na niebie,
A żyli jak bogowie, całkiem beztroscy, z dala
Od trudu i od bólu. I nigdy się ich nie imała
Przykra starość, lecz zawsze zręczni i w nogach mocni
Biesiadowali rozkosznie, złym rzeczom niedostępni.
Umierali tak, jakby sen ich ogarniał. Wszystkiego,
Co dobre, mieli zawsze obfitość. Żyzna ziemia
Sama rodziła im plony, niczego nie skąpiąc. Chętni,
Spokojni, dzielili między siebie mnogie pożytki,
Zasobni w owce, mili błogosławionym bogom.
A gdy ten rodzaj gleba pokryła, dajmonami
Stali się oni z woli wielkiego Zeusa, zacnymi,
Czuwającymi nad ziemią, stróżami ludzi śmiertelnych.
Wyrokom się przypatrują, jak i występnym czynom,
Okryci mgłą wędrują po całej ziemi. Są także
Szafarzami bogactw; to królewskie zadanie dostali.
Ci zaś, co na Olimpie mieszkają, zrobili wtedy
Drugi rodzaj, srebrny, o wiele lichszy, złotemu
Ani postacią niepodobny, ani umysłem.
Dziecko się przez sto lat u boku troskliwej matki
Chowało i zabawiało w domu głupiutkie. A kiedy
Wreszcie dorastali do siły wieku, żyli
Krótko, do tego w niedoli, a to z powodu głupoty:
Gnębili jedni drugich, powściągnąć się nie umieli;
Nie chcieli nieśmiertelnym służyć, sprawować ofiar
Na świętych ołtarzach bogów błogosławionych, jak czynić
Ludzie powinni wszędzie, gdzie osiedlili się. Gniewny
Pogrzebał ich Zeus Kronida za to, że hołdów ofiarnych
Nie oddawali bogom, co na Olimpie mieszkają.
Ten więc rodzaj także pokryła gleba. Śmiertelni
Błogosławionymi nazywają ich, tymi
W podziemiu, drugimi po tamtych. Lecz czci doznają i oni.
I zrobił Zeus Ojciec trzeci rodzaj śmiertelnych ludzi,
Spiżowy, bardzo odmienny od srebrnego, z jesionów,
Groźny a potężny. Ci lubowali się w dziełach
Aresa, nabrzmiałych jękiem, w przemocy. Wcale chleba
Nie jedli. Serca mieli jak z adamantu. Któż by
Sprostał im? Nie do odparcia moc ich prężyła się: z ramion,
Z krzepkich ciał wyrastały ręce niezwyciężone.
Ze spiżu wykute ich zbroje, ze spiżu domy, także
Narzędzia spiżowe. Czarnego żelaza jeszcze nie było.
I sami, własnymi rękami, zniszczyli siebie do szczętu,
Zstąpili do zmurszałego domostwa mroźnego Hadesa
Bezimiennie. Tanatos, choć taką szerzyli grozę,
Pochwycił ich czarny. Z promiennej światłości słońca odeszli.
Kiedy więc i ten rodzaj pokryła gleba, Kronida
Zeus zrobił jeszcze inny na ziemi żywiącej wielu,
Czwarty, sprawiedliwszy i szlachetniejszy, boski
Rodzaj herosów, których nazywa się półbogami,
Ród, który nas poprzedził na bezgranicznej ziemi.
Sroga wojna część ich zabiła w bitewnej wrzawie,
Gdy się pod siedmiobramną Tebą w kraju Kadmosa
Mocowali w sporze o Edypowe stada,
A część powiozła w okrętach nad wielką głębiną morza
Pod Troję, by walczyli o pięknowłosą Helenę,
I kres ich spowił śmiertelny. Ale innym Zeus Ojciec
Kronida żywot dał, jak i siedzibę osobno
Od ludzi: na skraju ziemi osiedlił ich najdalszym
I mieszkają tam oni, całkiem beztroscy, na wyspach
Błogosławionych, nad Okeanosa skłębioną głębią,
Herosowie szczęśliwi, którym żyzne łany
Sypią bujny i słodki plon trzy razy do roku
Obym ja tu nie był pośród ludzi piątych,
Lecz albo wcześniej umarł, albo urodził się później.
Bo dziś zaiste żelazny jest rodzaj. Nie odpoczną
Ci ludzie za dnia od trudu i jęku, a od zagłady
Nocą. Ciężkich zmartwień bogowie im nie poskąpią.
Wprawdzie i dla nich trochę dobra do zła się domiesza.
Ale Zeus i ten śmiertelnych rodzaj wytraci
Wtedy, gdy będą się rodzić od razu z siwymi skrońmi.
Ani ojciec do dzieci podobny, ni dzieci do ojca,
Ni gospodarzowi gość, ni przyjacielowi
Przyjaciel nie będzie miły, ni bratu brat, jak przedtem.
Rodziców, zaledwie postarzałych, sponiewierają.
Nieraz ich w gniewie obrzucą wrogimi słowami, bez lęku
Przed bogami, okrutni. Tych, którzy ich wykarmili,
Nie zechcą żywić w starości, bo tylko się w pięści dopatrzą
Prawa. Każdy zechce złupić miasto drugiego.
Nikt wierności przysiędze nie uczci, sprawiedliwości,
Dobra. Wychwalą raczej złoczyńcę i jego przemoc.
Goła siła zastąpi sumienność i przyzwoitość.
Podlec zdoła oszukać lepszego męża, słowami
Uwodząc go pokrętnymi, do których dołoży przysięgę.
Za wszystkimi nieszczęsnymi śmiertelnikami
Pójdzie w trop złolubna, skrzecząca, kaprawa zawiść.
Wtedy, na Olimp odchodząc z ziemi, z jej dróg szerokich,
Porzuciwszy ludzi, Ajdos i Nemezis,
Kryjąc piękne ciała pod bielą szat, do grona
Wzniosą się nieśmiertelnych. Okropne jeno uciski
Zostaną ludziom śmiertelnym, a nic ich przed złem nie obroni.Z hymnów homeryckich
Hymn do Dionizosa
O Dionizosie, synu prześwietnej Semele, opowiem,
Jak dał się widzieć na skale urwistej nad bezpłodnym
Morzem. Rzekłbyś: chłopiec w pierwszym blasku młodości.
Piękne się rozwiewały dokoła jego głowy
Włosy ciemne. Na silnych ramionach purpurowe
Miał faros. A właśnie po falach, co iskrzą się jak wino,
Żeglowali tam prędko w nawie o mocnych burtach
Tyrseńscy korsarze. Nieszczęsny los ich prowadził. Widząc
Młodzieńca, skinęli jedni na drugich i wyskoczyli,
I chwytają, i już go mają na pokładzie, uradowani.
Myślą: to syn jest królów wychowanych przez Zeusa.
Zaraz chcieli go spętać dotkliwymi więzami,
Lecz te się go nie trzymały. Witki odpadały daleko
Od jego rąk i nóg. I siedział sobie, z uśmiechem
W głębi ciemnych oczu. Sternik nagle wszystko
Zrozumiał i zaczął krzyczeć do swoich towarzyszy:
„Szaleni, jakiegoż boga wy byście chcieli uwięzić
Mocnego? Jego nie uniesie nawet ten krzepki okręt.
Bo to jest Zeus albo mistrz srebrnego łuku, Apollo,
Albo Posejdon. Przecież on nie do śmiertelnych ludzi
Podobny, lecz do bogów, co na Olimpie mieszkają.
Co rychlej wysadźmy go teraz na czarną glebę wybrzeża,
A niechże go nikt nie śmie tknąć, bo jeśli on się rozgniewa,
Wznieci wichry nie do sprostania, przemożną nawałę”.
Krzyczał tak, lecz kapitan zgromił go nienawistnie:
„To ty szalony. Zważaj na wiatr, bo trzeba rozwinąć
Żagiel, chwytaj liny! Tym obcym ludzie się zajmą.
Myślę, że do Egiptu albo na Cypr się wybierał
Lub do Hyperborejczyków, lub jeszcze dalej. W końcu
Wygada się, nazwie nas przyjaciółmi, całym swoim
Skarbem, wprost braćmi, kiedy dajmon go tu nam rzucił”.
Po tych słowach nastawił maszt i rozwinął żagiel.
Wiatr zadął w żagiel. Majtkowie z obu stron narządzili
Osprzęt. Lecz wnet ujrzeli, że dzieje się coś dziwnego.
Najpierw wino słodkie, wonne, po czarnej nawie
Zaczęło płynąć strumieniem. Zapach od niego niebiański
Wionął. Wszyscy majtkowie, widząc to, osłupieli.
I nagle od szczytu masztu w obie strony winorośl
Rozpostarła się bujna, liczne z niej zwisały
Grona, a ciemny bluszcz wił się po maszcie w górę
Błogosławiony kwiatami, z mnóstwem dorodnych jagód.
Na wszystkich kołkach do wioseł widziało się wieńce. Korsarze,
Kiedy to zobaczyli, wołali do sternika,
Żeby przybił do brzegu. Ale bóg w lwa strasznego
U dziobu statku się zmienił i wielkim głosem zaryczał.
Także na środku nawy zadziwił ich: kosmatego
Zrobił niedźwiedzia, ten podniósł łapy, zażarty. A u dziobu
Ciągle stał lew, spode łba patrząc ponuro. Więc wszyscy
Na rufę uciekli, w trwodze skupili się wokół sternika
Rozsądnego. Lew nagle skoczył na kapitana
I chwycił go. Wtedy majtkowie rzucili się, jeden za drugim,
W jasne morze, przed dolą chroniąc się przeraźliwą,
I stali się delfinami. Litując się nad sternikiem,
Bóg go powstrzymał i uszczęśliwił, mówiąc do niego:
„Bądź dobrej myśli , znalazłeś u mnie łaskę.
Jam rozgłośnie krzyczący Dionizos, którego powiła
Semele, Kadmosa córka, gdy w miłości złączyła się z Zeusem”.
Witaj, dziecię pięknolicej Semele! Kto by ciebie
Zapomniał, na pewno nie zdoła słodkiej ułożyć pieśni.
Hymn do Pana
O ukochanym potomku Hermesa opowiedz mi, Muzo,
Kozionogim, dwurożnym miłośniku zgiełku,
Jak idzie przez leśne mokradła z tańczącymi nimfami.
One na urwiskach, od których stronią i kozy,
Przyzywają Pana, który, pięknowłosy, a rozczochrany,
Dostał losem wszystkie ośnieżone gór grzbiety,
Wszystkie ich szczyty, skaliste wierzchołki. Więc wędruje
Tu i ówdzie przez najgęściej skłębione zarośla,
Dokąd go wabią szemrzące cicho strumyki, lub znowu
Przemierza strome skały i na wierzchołek najwyższy
Wspina się, aby stamtąd przypatrywać się stadom.
Często zwiedza wielkie góry błyszczące w słońcu,
Często przebiega parowy w pogoni za zwierzyną,
Bystrooki łowca. Tylko pod wieczór, wróciwszy
Z polowania, bawi się trzcinami, na nich słodkie
Wygrywa tony. O, nie prześcignie go w tych melodiach
Nawet ptak, który wiosną, rozsypującą kwiaty,
Wyśpiewuje swój żal, miodową pieśń pośród liści.
W owej porze Panowi do wtóru oready dźwięczne,
Żwawo przebierając nogami u zdroju ciemnej wody,
Śpiewają, a pod samym góry szczytem Echo płacze.
Bóg z jednej lub z drugiej strony tych chórów, a niekiedy
Wkradając się między nie, przytupuje. Okrył plecy
Skórą rysia okrwawioną. Raduje się powabnymi pieśniami
Na miękkiej łące, gdzie i szafran, i wonne hiacynty
Wśród trawy tu i tam, i wszędzie, rozkwitają.
Błogosławionych bogów i wielki Olimp, a nad innych
Opiewają te śpiewy dobroczyńcę Hermesa,
Jak on dla nich wszystkich jest prędkim posłem i jak przybył
Do Arkadii rzeźwionej zdrojami, matki owczych stad, gdzie jego,
Kylleńczyka, święty roztacza się obwód. Tu właśnie,
Choć bóg, kudłate pasł owce w służbie u człowieka.
Naszło go bowiem i obezwładniło pragnienie
Złączenia się w miłości z pięknowłosą córką Dryopsa.
I wypełnił bujne zaślubiny, a ona w megaronie
Urodziła mu syna, który wszystkich zadziwił,
Kozionogi, dwurożny. Hałasował i cudnie
Uśmiechał się. Niańka w popłochu uciekła od dziecka, kiedy
Zobaczyła twarz jego szorstką, wspaniale brodatą.
Dobroczynny więc Hermes wziął miłego syna
Na ręce. Nadzwyczajnie tym dzieckiem się ucieszył.
Prędko z nim, zawiniętym szczelnie w skóry górskich
Zajęcy, do siedziby nieśmiertelnych poszedł.
Położył je przy Zeusie. Innym też nieśmiertelnym
Syna swego pokazał. Jakże się zauroczyli
Bogowie, a bachiczny Dionizos najbardziej.
Panem go nazwali, bo wszystkim rozjaśnił serca.
Bądź pozdrowiony, władco! Pieśnią szukam twej łaski.
A nie zapomnę i ciebie, i następnej też pieśni.NOTA BIBLIOGRAFICZNA
Utwory i zbiory utworów, które mają w kanonie literatury klasycznej stałe miejsce i ustaloną przez nowożytnych wydawców numerację wewnętrzną, określone są w naszych wypisach antycznymi albo przynajmniej tradycyjnymi tytułami (jak na przykład Prace i dnie, AP, czyli Antologia Palatyńska, Carmina, Epigramaty etc.) oraz cyframi; wskazówki te podaje się przeważnie w nawiasach poniżej tytułów należących tylko do niniejszej książki.
Dotyczy to także przechowanego fragmentarycznie Satirikonu Petroniusza i komedii Menandra.
Spośród utworów, które stałego miejsca i numeracji nie mają, wiersze łacińskie identyfikuję podaniem (poniżej naszych tytułów) oryginalnych incipitów. Wobec zaś fragmentów, często drobnych, liryki greckiej, które przez edytorów różnie są numerowane, metoda taka, z podawaniem transkrypcji, obciążałaby tekst książki, a byłaby mało użyteczna. Ograniczam się więc tu do wskazania znakomitych edycji owych tekstów, gdzie nietrudno będzie filologowi oryginały naszych ekscerptów odszukać, obie edycje z The Loeb Classical Library: Greek Lyric, 5 tomów, D.A. Campbell, 1982–1993; Greek Elegy and Iambus, 2 tomy, J.M. Edmonds, 1931.
To samo dotyczy aforyzmów Heraklita, przechowanych dla potomności w przeróżnych źródłach, a sygnowanych przez rozmaitych wydawców rozmaicie. Tylko tu, w przypisie, notuję, jakie cyfry podanych w naszej książce zdań Heraklitowych przyjmuje wybitna edycja włoska tekstu greckiego (Eraclito, I frammenti e le testimonianze; Carlo Diano, Giuseppe Serra, 1980, Fondazione Lorenzo Valla, Mondadori): 4, 6, 7, 9, 16, 23, 21, 24, 20 i 26, 27, 28, 31, 14, 15, 32, 33, 35, 37, 117, 67, 68, 69, 71, 43, 45, 48, 49, 51, 74, 80, 91, 92, 94, 107, 111, 108, 110, 93, 55, 56, 57, 61, 64, 65, 112, 113, 119, 120, 126.
Z.K.