- promocja
- W empik go
Loft - ebook
Loft - ebook
Czy nasze sekrety są bezpieczne w czterech ścianach domu?
W kamienicy przy ulicy Świętego Ducha w Gdańsku mieszka czworo przyjaciół. Dominika i Piotr są parą od niedawna, Karolina i Adrian to małżeństwo z kilkuletnim stażem. Każde z nich ma swoje mroczne tajemnice. Każde z nich zrobi wszystko, by prawda o nim nie wyszła na jaw. Gdy dostrzegają, że w lofcie naprzeciwko ktoś zaczyna ich obserwować, wpadają w panikę. Kogo ma na oku ta kobieta? Czyje sekrety są zagrożone?
Kiedy nieznajoma zostaje zamordowana, lęk przed zdemaskowaniem jest namacalny bardziej niż kiedykolwiek. W atmosferze podejrzeń i nieufności łatwo popełnić błąd… Kto skrywa tajemnicę, dla której warto zabić?
Thriller psychologiczny autorki kultowej Idealnej i sfilmowanej Nieobliczalnej, który wciągnie cię do świata tajemnic ludzi o wielu twarzach, uwięzionych w sieci własnych kłamstw.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68226-48-5 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czuję na sobie jego spojrzenie, świdrujące i przenikliwe. Wbija się od tyłu, ostrożnie niczym ekskluzywny japoński szpikulec do lodu, przechodzi przez warstwy skóry, czaszkę i zagnieżdża się w środku mojego mózgu. Serce zaczyna bić szybciej, płytki, urywany oddech zdradza winnego.
Wyda się? Już się wydało? Wie o wszystkim czy tylko coś podejrzewa? Miliony myśli wirują wokół niewygodnych pytań. Tak bardzo chciałabym się ich pozbyć, ale nie potrafię. Jego ręka mocno zaciska się na moim udzie. Nie spał, miałam rację. Zawsze czuję, gdy na mnie patrzy. Znam go lepiej, niż mu się wydaje. Przechodzi mnie dreszcz, delikatna wibracja ciała, którą on odczytuje jako zaproszenie do zabawy. Jego dłoń przesuwa się po mojej skórze, pośladek, biodro, talia, chwyta mnie mocno za pierś. Sprawia mi ból, stłumiony odgłos mimowolnie wydobywa się z moich ust, ale nie ma nic wspólnego z rozkoszą. Wie, domyślił się, rozszyfrował mnie. Co się teraz stanie? Oczami wyobraźni widzę te wszystkie słowa, które jego palce rysują na mojej nagiej skórze. Winna, zdrajczyni, oszustka. Myślałaś, że się nie dowiem? Naprawdę wierzyłaś, że możesz mnie bezkarnie okłamywać? Teraz przyjdzie ci za to zapłacić.
Chwytam go za dłoń, chcę odciągnąć ją od siebie, zmazać te wszystkie niewidzialne litery, pozbyć się ich piętna. Boję się tego, co ma nadejść, rychłego zakończenia mojego wygodnego, bezpiecznego życia. Czy mogłam postąpić inaczej? Powinnam powiedzieć mu prawdę? Jego palce wchodzą między moje, zamyka je w mocnym uścisku. Zamieram.
– Nie śpisz? – pyta.
Jego ciepły oddech odbija się od mojej skóry. Powoli odwracam głowę, by spojrzeć mu w oczy. Wpatruje się we mnie czarnym i nieprzeniknionym wzrokiem. Patrzymy na siebie bez słowa, raz, dwa, trzy i jak zwykle to on wygrywa pojedynek. Zamykam powieki, jego usta dotykają mojego czoła, otwieram oczy. Uśmiecha się. Lekko, delikatnie, ale ten niemy przekaz wystarcza. To moja gwarancja spokoju. Myliłam się, on nie ma bladego pojęcia, kim naprawdę jestem, co robię i co zrobiłam. Oddycham z ulgą, gdy nagle chwyta mnie za biodra, mocno, zdecydowanie. Puls gwałtownie mi przyśpiesza. Myliłam się? Przechytrzył mnie, uśpił czujność? To on wygrał, nie ja?
Unosi mnie i wciąga na siebie.
– Chcesz tego?
– Czego? – szepcę, próbując zapanować nad głośno walącym sercem i przerażeniem zaciskającym pętlę na mojej szyi.
– Czy chcesz się ze mną teraz kochać? – pyta, rytmicznie poruszając biodrami.
Pracuje dziś z domu, a ja mam na popołudnie, moglibyśmy sobie na to pozwolić. Ot zwykły, nieśpieszny poranny seks, którym raczy się mnóstwo par na świecie. Ale ten nasz nie jest wcale nieśpieszny, wręcz przeciwnie – jest łapczywy, intensywny, nieposkromiony.
Kładzie wielką dłoń na moich plecach, jego ręka sunie wzdłuż kręgosłupa, przyciąga mnie do siebie, próbując pocałować w usta, ale wyginam się do tyłu, uciekając od pieszczot. Nie chcę się teraz kochać, nie, gdy wciąż jeszcze drżę. Najpierw muszę się uspokoić, pozwolić, by serce wróciło do normalnego rytmu. Właśnie zyskałam pewność, że on niczego nie podejrzewa, fałszywy alarm. Tylko mi się wydawało, źle odczytałam gesty, mogę być spokojna.
Uwalniam się z jego uścisku i opadam na materac. Wciąż mocno wali mi serce, wciąż czuję paraliżujący strach. Naciągam na siebie prześcieradło, odwracam się do niego plecami, ale on obejmuje mnie i przyciąga do siebie.
– Wyjdźmy dziś wieczorem na miasto – mówię.
Muszę sprowokować rozmowę, ostudzić jego podniecenie.
– A chcesz? – szepce.
Kiwam głową. Proponuję mu to tylko dlatego, że on nie może. Wieczorem ma spotkanie ze Szwedami. Wczoraj, gdy po powrocie z lotniska poszedł wziąć prysznic, na jego komórkę przyszło przypomnienie: dzisiaj o dziewiętnastej je kolację w Bowke.
– Nie dam rady – odpowiada.
Poczucie winy rozlewa się w nim, wystarczy, że podsycę je odpowiednią miną i wymownym spojrzeniem, a zyskam to, na czym najbardziej mi zależy. Jego uczucie do mnie jest moją przepustką do innego, lepszego świata. Dlatego odwracam się do niego i smutno patrzę mu w oczy.
– Nie ma sprawy. – Wzruszam ramionami. – Spotkam się z Karoliną.
Siadam na łóżku, zrzucam oplatające mnie prześcieradło i wstaję naga. Pochylam się po leżącą na podłodze komórkę, wyjmuję wtyczkę z gniazdka i nawijam kabel na ładowarkę.
– Nie jest tego wart.
Zastygam. O czym on mówi? Kręci mi się w głowie. Jednak wie o wszystkim? W pokoju jest ciepło, a ja czuję gęsią skórkę na całym ciele. Czym się zdradziłam?
– On nie jest tego wart – powtarza.
Słabo mi. Wydało się. To koniec. Serce przyśpiesza, uderzenie gorąca, pulsowanie krwi w głowie. Co się teraz stanie? On mi tego nie daruje. Nie udało mi się zrealizować misternie uknutego planu, gdzieś popełniłam błąd. Przełykam ślinę i zastanawiam się, jak wybrnąć z tej sytuacji – zaprzeczyć czy przeprosić, przyznając się do wszystkiego? Każde z rozwiązań jest złe. Stoję tyłem do niego i patrzę w ciemny wyświetlacz telefonu. Jest wyłączony, jak zawsze na noc, a on nie zna kodu, zmieniam go regularnie. Jak więc mógł się dowiedzieć?
– Nie jest tego wart.
Tym razem wyczuwam lekki uśmiech w jego głosie.
– Kto? – Odwracam się do niego, a serce wali mi tak głośno, że to wręcz niemożliwe, by tego nie słyszał.
Piotr leży z rękami założonymi za głowę, wygląda, jakby za chwilę miał zamiar robić brzuszki. Kołdra marszczy się na wysokości ud, penis stoi w pełnej erekcji.
– On nie jest jej wart. – Wskazuje na nabrzmiały członek. – Ale mogłabyś to powtórzyć? – Spogląda na mnie z uśmiechem. – To pochylenie... Cóż za widoki!
– Dupek! – Oddycham z ulgą i rzucam w niego ładowarką, a on łapie ją w locie.
Kręcę karcąco głową, udając rozbawienie, odwracam się na pięcie i wychodzę z pokoju.Ilona
Ściągam żółtą walizkę z karuzeli i przepychając się pośród pozostałych podróżnych, kieruję się w stronę wyjścia z lotniska. Nie lubię krzykliwych barw, wolę czerń i kolor fango, ale w wypadku torby podróżnej zrobiłam wyjątek. W całej masie czarnych, granatowych i szarych walizek moja od razu rzuca się w oczy, więc zawsze jako jedna z pierwszych wychodzę przez drzwi hali przylotów. Nie to, że się śpieszę czy jestem niecierpliwa, o nie, wręcz przeciwnie. Od dawna hołduję myśli amerykańskiego biznesmena Arnolda Glasgowa, który twierdził, że kluczem do wszystkiego jest cierpliwość. Jak mawiał, kurczaka zdobędziesz, pozwalając mu wykluć się z jajka, a nie rozbijając je. Urodził się w 1905 roku, a zmarł w 1998 – najwyraźniej kierował się zasadą cierpliwości również w prywatnym życiu i nie śpieszyło mu się na tamten świat. A skoro przeżył aż dziewięćdziesiąt trzy lata, nie mógł się mylić. Dlatego ja też nie mam zamiaru się śpieszyć – jeśli chcę zdobyć kurczaka, poczekam, aż sam się wykluje. Walizka rzucająca się od razu w oczy, nomen omen w kolorze kurzego pisklęcia, to jednak zupełnie inna sprawa – po co tracić czas na przyglądanie się wszystkim bagażom, skoro rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki.
Przed halą odlotów łapię taksówkę. Mężczyzna, który pomaga mi włożyć walizkę do bagażnika, jest powolny w ruchach. Czyżby hołdował tej samej zasadzie co ja? Zamyka klapę, przeczesuje palcami siwe włosy i powłóczystym krokiem zmierza na fotel kierowcy. Wzdycham cicho, domyślając się, że pewnie w podobnym tempie przebiegnie nasza podróż, a ja nie lubię towarzystwa obcych ludzi. Zasadniczo nie lubię towarzystwa. Siadam na tylnej kanapie i podaję mu adres:
– Świętego Ducha sześćdziesiąt osiem.
– Ścisłe centrum – komentuje, a potem dodaje, że w okolicy są piękne zabytki warte zobaczenia. – Była już tu pani kiedyś? W Gdańsku? – dopytuje, nieśpiesznie sunąc po dwupasmówce.
– Nie.
Wyjmuję telefon z kieszeni płaszcza. Nie mam ochoty rozmawiać, poza tym lepiej, żeby mnie nie zapamiętał i nie mógł później skojarzyć. Przypomina mi się film o losach agentki Mosadu w Iranie – Teheran. Niedawno go oglądałam. Nie jestem agentką wywiadu, choć zawsze o tym marzyłam, ale misja, z jaką przyleciałam do Polski, jest równie delikatna, a bohaterka filmu została zapamiętana przez taksówkarza, który wiózł ją z lotniska. Niepotrzebnie wdała się z nim w rozmowę. Ja takiego błędu nie popełnię.
Wyłączam tryb samolotowy i komórka niemal natychmiast zaczyna dzwonić. Zerkam na wyświetlacz. Muszę odebrać, choć wolałabym nie rozmawiać w obecności kierowcy.
– No w końcu! Pół godziny opóźnienia – oznajmia Benjamin. – A ja miałem Belgię za taki porządny kraj.
– Opóźnienia lotów zdarzają się wszędzie.
– Mieszkanie jest już gotowe. Załatwiłem wszystko, tak jak prosiłaś. Będzie pani zadowolona – dodaje ze śmiechem. – Klucze zostawiłem na dole, w restauracji wegańskiej, a kod do drzwi wejściowych właśnie wysyłam ci esemesem. Przepraszam, że nie spotkamy się dzisiaj, ale mam pilną sprawę w Warszawie. Lada dzień do ciebie wpadnę.
– W porządku – odpowiadam krótko.
– Aha, w ramach powitania zostawiłem ci prezent na łóżku w sypialni – śmieje się. – Mam nadzieję, że ci się spodoba.
– Nie wątpię – rzucam. Chcę zapytać, co takiego dla mnie przygotował, ale po pierwsze nie byłaby to już niespodzianka, a po drugie taksówkarz ma gumowe ucho i działa mi to na nerwy. – To trzymaj się.
– Niebawem się widzimy – obiecuje i się rozłącza.
– Narzeczony? – zagaduje kierowca, ale udaję, że go nie słyszę, i pochylam się nad telefonem, wkładając słuchawki do uszu.
Gdy w końcu zatrzymujemy się przed kamienicą na Świętego Ducha, oddycham z ulgą. Reguluję rachunek i zapewniam, że sama poradzę sobie z walizką.
– Kobitki są teraz takie niezależne – komentuje mężczyzna, a w jego głosie słychać rozczarowanie.
Nie oglądając się za siebie, ruszam w stronę drzwi wegańskiej restauracji, o której mówił Benjamin. W środku unosi się obłędny zapach i momentalnie dopada mnie głód, mimo że na lotnisku w Brukseli przed wylotem zamówiłam croissanta z kawą.
– Dzień dobry – mówię do młodej blondynki, która przeciera stolik przy oknie.
Dziewczyna spogląda na mnie. Na plakietce przypiętej do piersi widnieje imię Ola.
– Podobno zostawiono tu dla mnie klucze – wyjaśniam, zastanawiając się, czy powinnam się przedstawić, dodać, kim jestem i kto mnie tu przysłał.
– A, tak. – Dziewczyna się uśmiecha, na szczęście zna sprawę. – Był tu wczoraj Ben i powiedział, że dziś pani przyjedzie. Proszę poczekać – dodaje i rusza na zaplecze.
Ben? Widać dobrze się znają. Często tu bywa, gdy przyjeżdża do Gdańska? W Warszawie, w której od lat mieszka, ma swoje ulubione lokale, być może tutaj jada śniadania, wpada na lunch albo nawet sypia z tą blondyną?
– Proszę. – Dziewczyna przerywa moje myśli, wręczając mi klucz.
– Dziękuję.
Klucz jest zimny, jakby trzymała go w lodówce. Opuszczam lokal, podchodzę do drzwi obok, wpisuję kod z esemesa, krótkie kliknięcie i wchodzę do środka.
Kamienica jest nowa, niedawno oddana do użytku, ma pastelowe ściany i elegancką windę, do której wsiadam. Przyglądam się przez chwilę swojemu odbiciu w lustrze, poprawiam palcami grzywkę. Zmęczenie rysuje się na mojej twarzy – wstałam przed piątą, potem opóźnienie lotu i przedłużające się oczekiwanie na lotnisku. Postanawiam chwilę się przespać, a potem pójść coś zjeść. Lekkie szarpnięcie i winda zatrzymuje się na pierwszym piętrze. Korytarz jest długi, kółeczka walizki z hałasem suną po wielkich, błyszczących płytkach podłogowych. Gdy przekręcam klucz w zamku i otwieram drzwi, moim oczom ukazuje się gustownie urządzony apartament. Panuje tu przyjemny zapach, drewno i pomarańcze. Benjamin miał rację, zapewniając, że mi się tu spodoba.
Zostawiam walizkę w przedpokoju i kieruję się do łazienki, żeby umyć ręce. Mydło ładnie pachnie, na półce pod lustrem stoi świeczka w kształcie pomarańczy. Oglądam mieszkanie. Półki w aneksie kuchennym są w kolorze cynamonu, blat caffé latte, doprawdy apetyczny zakątek. Szerokie okna wychodzą na kamienicę po przeciwnej stronie ulicy. W jednym z mieszkań zasłony są odsłonięte, na ścianie zauważam ogromny obraz, zbyt kolorowy jak dla mnie, a po chwili przez pokój przemyka kobieta, zgrabna, dość wysoka i naga. Nie widzi mnie, nie ma pojęcia, że na nią patrzę, ale odruchowo cofam się o krok i chowam za zasłoną. Kobieta znika w głębi mieszkania. Czekam jeszcze chwilę i wychodzę na niewielki balkon. Październikowe słońce nie grzeje mocno, ale to delikatne ciepło, które czuję na skórze, jest niezwykle przyjemne. Nie zdążyłam jeszcze zdjąć płaszcza, ale to dobrze, kto powiedział, że nie mogę uciąć sobie drzemki na zewnątrz. Siadam na wiklinowym fotelu i zamykam oczy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------