- W empik go
Lokaut - ebook
Lokaut - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 195 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zmierzch…
W mroku wyiskrzonego mrozem wieczoru Łódź błyska białemi skrawkami pary. Gdzieniegdzie na tle zapadającej nocy snuje się wężem ciemniejszy pas – to kłębowisko dymów.
Miasto dyszy, rzekłbyś: pierś olbrzyma robotnika po długiej ciężkiej pracy.
Ułożyło kadłub w półmroku, tylko źrenicami świeci… A arenie tych setki, tysiące! Migocą, niby złote chrząszcze, przyszpilone ręką okrutną – to elektryczne światła fabryk.
W powietrzu czuć pot pracy ludzkiej – w ciszy nocnej zgrzyt, i zawodzenie.
Dziwnie zimno i twardo, jak na tej drodze od Widzewa, pokrytej zlodowaciałą skorupą błota.
Cicho, ciemno, mroźno, a jednak tam gdzieś w głębi huczy, żarzy się, gore…
Nagle z piersi olbrzyma rozlega się krzyk jeden, drugi, dziesiąty, krzyk nieludzki, skowyt zbratany z poświstem burzy.
Świszczą gwizdawki, wyją syreny fabryk – niekiedy rozlegnie łagodnym echem odgłos dzwonu. – Sygnał wypoczynku? czy nowej, ciężkiej pracy?
Na drodze od Widzewa ukazały się gromadki robotników, spieszących na nocną zmianę.
Idą spiesznie, milcząco, prawie ponuro, onej nocy nad miastem podobni, gorzej nocy smutni, bo bez gwiazd własnych…
To, co świeci, to obce, cudze…
Jedna Jula pośpiewuje:
Coby dać, toby dać
Za koszyczek wiśni
Żeby się dowiedzieć
Co Janeczek myśli?
Szalona Jula! W domu bieda aż skwierczy, matczysko chore ojciec nogi powłóczy, już go chcieli z fabryki wygnać, a tej śpiewki w głowie…
Szalona! tak ją nazwali za to śpiewanie, za tę młodą ochotę do życia, co się w pocie i biedzie o swoje dopomina…
Szalona, jak szalona! ale że psiecie ładna, to ładna! Skąd się to takie nawet wzięło? Przecież wiadomo, z prostego stanu – a kiej królewna jaka albo fabrykantka!
Śpiewa…
– Drzyj się drzyj, Julu! już niedługo twego śpiewania – odzywa się idący obok stary robotnik.
– A bo co?
– Z partyi mówili że jutro – szlus!
– Ej! może jeszcze przystaną, na nasze – wtrąca Michał Kutek, palacz.
– Choćby wszyscy przystali, to Berliński nie! Znam ci ich przecherów! dwadzieścia lat u nich siedzę.
– Nie będzie śmiał. A zresztą nasza strata, i jego strata. Teraz inny czas, Pawle… Czy ja to nie mam swego honoru, żeby mig kto przetrząsał, po kieszeniach macał. Jużem ras szwajcarowi zapowiedział, że jak mnie tknie, to lunę w pysk! że mu duma spuchnie!
– Głupiś – odmruknął stary nazwany Pawłem.
– Kupa głupich więcej znaczy, niż jeden mądry! Dość tej krzywdy i poniewierki. Julka jak to idzie? – zwrócił się do idącej obok dziewczyny – "Krew naszą długo lały katy,.. "
– Zamknąłbyś gębę mruknął Paweł. – Jeszcze kto posłyszy. Gębą nic nie wskórasz…
Westchnął głęboko.
Dochodzili już do fabryk.
Jula przyspieszyła kroku. Za chwilę znalazła się przed potężną, okratowaną bramą przędzalni Berlińskiego..
Bocznemi furtkami wychodzili tłumnie robotnicy z dziennego zajęcia.
Dwóch woźnych dopełniało rewizyi. Robili to niechętnie, więcej dla pozoru – ale ostatni rozkaz właścieli zapowiadał wydalenie ze służby, w razie uchylenia się od tej przykrej dyspozycyi.
Julka przecisnęła się do wnętrza przez ciasny korytarz, w którym rewidowano wychodzących z fabryki robotników.
Na podwórzu paliły się jasno lampy elektryczne, oświetlając smugiem promieni cały kadłub ceglanych kolosów.
Z głównego korpusu, mieszczącego blicharnie wychodził właśnie młody, tęgi robotnik.
Przystanął w oświetlonych odrzwiach na chwilę i rozejrzał się dookoła.
– Hej! Huta! – odezwał się tuż za nim głos jakiś.
– A to ty Gotlib! Myślałem żeś już poszedł.
– A ty na co czekasz? – spytał Gotlib zapinając palto.
– Co ci do tego! mam interes.
Chytra twarz Gotliba przybrała wyraz złośliwy. Zerknął zezem po za siebie a dostrzegłszy, że prócz nich dwóch nie ma nikogo w pobliżu, podszedł do Huty i rzekł łamaną polszczyzną:
– Wiem, że dzisiaj jest zebranie. Będzie "ktoś" ważny… Bardzo ważna osoba. Ja miszlę żeby z ciebie zrobić delegat. Ja by sam chciał być, ale ja tu nie dawno, nie znam tutejsze stosunki tak dobrze…
– Jak mię towarzysze wybiorą, to będę…
Właśnie. Tylko to źle, co te wasze Pepeesy chcą na nowo układy.. Żadne układy! Kein Vertrag Ośm godzin! od tego ani cala nie ustąpić! Ja ci co powiem Huta! tyś powinien dzisiaj ostro mówić, bo starzy gotowi się cofnąć. Oni się boją, że im "lon" orzępadnie
– Nikt się nie cofnie.
– Zawsze lepiej żeby jeszcze raz głosowanie robić. Kto nie chce, to precz… Nasi z Niemiec przyślą pieniędzy…
– Za przeszły "strajk" nie nie dali.
– Bo się delegat spóźnił. Teraz jest – pieniądze przywiózł. Ja ci to mówię…
Uderzył się w piersi.
– Co mi się będziesz zaprzysięgał tutaj. Na wiecu się pokaże.
– Tylko się Janek nie spóźnij. Ale na co ty czekasz…?
Chytry uśmiech przeszedł mu po twarzy.
– Ja już wiem – dokończył ukazując w stronę, gdzie na bruku wiodącym od bramy zarysowała się sylwetka Julki.
Janek Huta niecierpliwie wzruszył ramionami.
– Auf Wiedersehen! Huta – wołał jeszcze Gotlib. – A pamiętaj! przyjdź niedługo.
– Wiedersehen! wiedersehen! – podrzeźnił Janek, któremu teraz twarz zachmurzona rozmową a Gotlibem rozjaśniła się.
Podbiegł prędko. – Jula! Przystanęła…
– Chciałem dziś zostać po fajerancie. Tobyśmy się trochę… nagadali. Ale… nie mogę. Raz, że i roboty nie ma, a po drugie dziś zebranie naszych…
Dziewczyna uśmiechnęła się. W świetle latarni zaświeciły jej duże "czarne oczy i padły niby blask szczęścia na Hutę.
Pochylił się ku niej, objął w pół.
– Jula! jak mi radzisz za "strejkiem". czy lepiej czekać jeszcze?