Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Łokietek Rex. Jeden, by wszystkimi rządzić - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
24 lipca 2025
4504 pkt
punktów Virtualo

Łokietek Rex. Jeden, by wszystkimi rządzić - ebook

 

Mały Książę - Wielki Król

Władca, który utracił wszystko.

Wygnaniec, który zjednoczył Królestwo.

Wiek XIII. Polska już dawno utraciła godność królestwa. Rozbite na dzielnice państwo czeka na wybrańca, który przełamie klątwę św. Stanisława i sięgnie po koronę.

Nikt nie podejrzewa, że zostanie nim Władysław, zwany Łokietkiem. Mały książę z małego księstwa, krzywoprzysięzca, dwukrotnie obłożony klątwą. Władca, który nie jest w stanie utrzymać nawet niewielkiej ojcowizny. Zdradzony, wygnany i zapomniany.

Nieoczekiwanie wraca, by zjednoczyć Królestwo Polskie podzielone na wiele dzielnic.

Jeden, by wszystkimi rządzić.

Najnowsza biografia jednego z najważniejszych polskich królów. Łączy w sobie aktualną wiedzę naukową z epicką opowieścią o czasach rozbicia dzielnicowego i peryferyjnym księciu, który sięgnął po królewską koronę.

Kolejna książka w bestsellerowej serii o polskich monarchach.

Michael Morys-Twarowski – autor bestsellerów takich jak Chrobry Rex, Barbarica oraz Polskie imperium, a także książki Dzieje Księstwa Cieszyńskiego. Obronił doktorat z historii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Finalista konkursu scenopisarskiego Script Pro. Przekłada aktualną wiedzę naukową na epickie opowieści o polskiej historii.


Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8427-482-8
Rozmiar pliku: 9,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Świat bez dat

– Czy ja słyszałem o królu Łokietku? Ja go widziałem w Toruniu! Ja pod jego wodzą jako kusznik walczyłem z Krzyżakami! Co z tego, że król nie żyje od prawie stu lat? Ja mam sto pięćdziesiąt lat. Proszę się nie dziwić, długowieczność u nas jest rodzinna. Mój nieboszczyk ojciec żył dwieście lat i na własne oczy oglądał Bolesława Chrobrego.

Mikołaj Szatkowski, mieszczanin poznański, rzeczywiście wyglądał staro, więc jego słowa zaprotokołowano. I nie stało się to podczas jakiegoś procesu o kawałek pola czy kilka niezwróconych florenów, lecz w trakcie wielkiego sporu sądowego między Królestwem Polskim a Zakonem Krzyżackim. Swoje zeznania Szatkowski złożył 20 czerwca 1422 roku przed wysłannikiem papieskim, Antonim Zeno¹.

Łokietek zmarł 2 marca 1333 roku.

Bolesław Chrobry zmarł 17 czerwca 1025 roku.

Chronologia się nie zgadza, chyba że Szatkowski był podróżnikiem w czasie. Z jego zeznań można jedynie wyciągnąć wniosek, że spośród sześciu królów i niezliczonej liczby książąt z pierwszej polskiej dynastii w świadomości ludzi późnego średniowiecza najbardziej utkwili dwaj: Chrobry i Łokietek. Konstatacja to zresztą oczywista i banalna, nie trzeba szukać jej uzasadnienia w wypowiedzi poznańskiego mieszczanina.

Jednak Mikołaj Szatkowski pozwala wgryźć się w czasy Łokietka, nawet jeżeli nigdy go nie widział i nigdy nie służył pod jego komendą. Były to bowiem czasy, w których obywano się bez dat rocznych. Jeszcze w dzieciństwie liczono dokładnie, ile ma się lat, lecz po dojściu do pełnoletniości tracono orientację. Trochę dłużej rachuby pilnowali duchowni i zakonnice, bo ukończenie trzydziestu lat stanowiło warunek do sięgnięcia po godność biskupa albo ksieni. Później wiek już określano w przybliżeniu, z tym że kobiety zwykle sobie odejmowały lat, a mężczyźni dodawali – jak widać, czasami wystarczająco dużo, by zobaczyć króla nieżyjącego od stu lat².

Daty roczne pojawiają się jedynie w rocznikach (nazwa nieprzypadkowa), na dokumentach oraz na kartach niektórych kronik. Tymczasem ludzie zapytani o wydarzenia z przeszłości zwykle odpowiadali, używając fraz „rok temu”, „dwa lata temu”, „trzy lata temu” – czasy wcześniejsze już się zacierały, sporadycznie punktem orientacyjnym stawało się głośne wydarzenie, zwykle kojarzone z klęską żywiołową lub innym nieszczęściem³.

Tak więc początku opowieści o Łokietku nie datowaliby ani na rok 1260 albo 1261 (data jego narodzin), ani nawet na połowę XIII wieku. Możliwe, że jego epokę nazwaliby czasem chłodnym, zimnym albo ponurym. Idealnie pasują tu określenia z cyklu powieści o Wiedźminie: Białe Zimno i Wiek Wilczej Zamieci. Jeszcze poprzednie pokolenie pamiętało czasy ciepłe, słoneczne i dające nadzieję. A później nadeszły chłodne lata, surowe zimy, a bywało, że i lód skuwał Bałtyk⁴.

Mieszkańcy średniowiecznej Polski nie mogli wiedzieć, że zmiany klimatyczne zaczęły się w 1257 roku od wybuchu wulkanu Samalas na indonezyjskiej wyspie Lombok. Spowodował on największą emisję gazów wulkanicznych w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat, która przyniosła ochłodzenie na półkuli północnej, co było pierwszym akordem okresu nazwanego przez klimatologów „małą epoką lodowcową”⁵.

Daleko jej było do prawdziwej epoki lodowcowej, jednak wybierając się do Polski drugiej połowy XIII wieku, należało zaopatrzyć się – by posłużyć się słowami wiedźmina Geralta w kontekście zapowiedzi Czasu Białego Zimna – w ciepłe gacie, kożuszki i futrzane czapki. Trzeba było też przygotować się, że podróż będzie długa. Na trzęsących się wozach dało się przejechać dziennie około 20 kilometrów, idąc pieszo lub jadąc wierzchem, można było przebyć dystans 40 kilometrów, a w razie pilnej potrzeby – nawet 60 kilometrów. Łatwo wyliczyć, że w najlepszym razie zajęłoby około dwóch tygodni, aby Polskę przejechać wzdłuż, od Gdańska do Polskiej Ostrawy⁶.

W ciągu tych dwóch tygodni uderzyłoby nas uczucie pustki. Nie chodzi nawet o fakt, że znaczną część kraju porastały lasy, lecz o liczbę mieszkańców. Można szacować ją na milion. Większość mieszkała na wsi, ale kmieci i mieszczan często niewiele różniło. Miasta zwano miastami zwykle na wyrost, bo trzy czwarte z nich nie miało nawet tysiąca mieszkańców. Jedynie trzy ośrodki dobijały do liczby dziesięciu tysięcy, a były to Kraków, Gdańsk i Wrocław⁷.

W drodze można było spotkać różnych ludzi. Jeździli książęta ze swoim dworem na objazd dzielnicy, co napawało grozą poddanych objętych obowiązkiem goszczenia władcy. Jeździli możnowładcy na wiece i inne zjazdy. Jeździli arcybiskup gnieźnieński i biskupi z wizytacjami. Jeździli kupcy wiozący towary ze wszystkich stron świata.

W zależności od czasu i regionu można było się natknąć na uciekinierów próbujących uniknąć mongolskich, litewskich albo rodzimych, polskich najeźdźców. Albo wręcz przeciwnie – imigrantów z rozczłonkowanej na liczne państewka Rzeszy, szukających nad Odrą i Wisłą swojego miejsca do życia. Łatwo było stracić sakwę, buty, a nawet życie, bo nie brakowało na drogach szemranych typów: rozmaitych bandytów, włóczęgów, złodziei, oszustów.

A w 1300 roku na całym kontynencie zaroiło się od wędrowców w charakterystycznych płaszczach. Na głowie mieli kapelusz z szerokim rondem, a w ręku kij – chociaż wyglądał jak zwykły badyl, powiadali, że to pobłogosławiona laska pielgrzymia⁸.

W tym pełnym bezsensu świecie, surowym i okrutnym, nadzieję dawała perspektywa zbawienia, a spełnieniu marzeń o szczęśliwym życiu wiecznym miała pomóc pielgrzymka do Ziemi Świętej – rzecz jasna połączona z odpustami. Tyle że muzułmanie w 1244 roku zagarnęli ostatecznie Jerozolimę, a później konsekwentnie zajmowali resztki państw założonych niegdyś przez krzyżowców. Tereny, po których stąpał Jezus z Nazaretu, stały się trudno dostępne dla tych, którzy wierzyli, że był Synem Bożym i trzeciego dnia zmartwychwstał⁹.

Pielgrzymi marzący o Ziemi Świętej zostali w domach i czekali przez lata. Aż nastał rok 1300 i ruszyli w drogę. Tyle że ich celem nie była już Jerozolima.

Papież Bonifacy VIII ogłasza Jubileusz.

Mały pielgrzym

W roku 1300, tym samym, w którym Dante Alighieri zgubił się w ciemnym lesie, by rozpocząć wędrówkę po Piekle, Czyśćcu i Niebie, tłumy pielgrzymów zmierzały do Rzymu. W lutym papież Bonifacy VIII ogłosił, że w tym roku będzie obchodzony Jubileusz, a każdy, kto przystąpi do spowiedzi oraz nawiedzi bazyliki: Świętego Piotra i Świętego Pawła, uzyska odpust zupełny. Wszystkie drogi znowu zaczęły prowadzić do Rzymu. Tysiące ludzi z Italii, Francji, Hiszpanii, Anglii, Niemiec, Węgier i innych krajów ruszyło w podróż. Ludy i języki mieszały się niczym pod wieżą Babel¹⁰.

W rzece pielgrzymów płynącej do Wiecznego Miasta z trudem można było wyłowić wędrowca z dalekiego kraju, położonego na rubieżach łacińskiej Europy. Mały, wręcz karzeł, w dodatku biednie ubrany. Miał wąsy, długie włosy, czterdzieści lat, czyli ponad połowę życia za sobą, a nade wszystko wielkie brzemię grzechów, które pragnął zrzucić¹¹.

Był chciwy, był pyszny, był okrutny, nie dotrzymywał przysiąg, dopuszczał się gwałtów, przelewał chrześcijańską krew. I dosięgła go sprawiedliwość. Mógł ten ubogi pielgrzym spoglądać z mieszaniną zazdrości i nostalgii na pyszne orszaki możnych tego świata i wspominać czasy minionej chwały, kiedy to on na pięknym rumaku, w bogatych szatach objeżdżał swoje rozległe włości.

Jednak na włoskich traktach i w karczmach dla własnego bezpieczeństwa nie powinien opowiadać o przeszłości. Pewnie nawet nie zdradzał swojego imienia, bo choć stracił wszystko, to ciągle miał potężnych wrogów. Stać ich było na wynajęcie bandy zbirów, którzy wepchnęliby mu sztylet we wnętrzności i porzucili ciało w ciemnym lesie, gdzie mógłby się na nie natknąć jeden tylko Dante, szukający swojej Beatrycze.

Po wielu tygodniach wędrówki mały pielgrzym szczęśliwie dotarł do celu. Wielu pątników już na sam widok Rzymu, majaczącego gdzieś w oddali, zalewało się łzami. Samo miasto przypominało obóz. Świadkowie twierdzili, że każdego dnia w Rzymie było dwieście tysięcy pątników, z czego trzydzieści właśnie przybywało, a kolejne trzydzieści zbierało się do drogi powrotnej.

Mimo skumulowania tak wielkiej masy ludzkiej w kronikach głucho o ewentualnych tumultach czy zamieszkach. Może dlatego, że pielgrzymi nasycili głód i ten duchowy, i ten fizyczny. Chleb był tani, podobnie wino, mięso, ryby czy owies. Tylko siano i noclegi w karczmach osiągały zawrotne ceny. Grosz turoński za noc – rozbój w biały dzień! Największym problemem był jednak straszliwy tłok, niejedna osoba została stratowana w tamtych dniach.

Mały pielgrzym przeszedł razem z tłumem przez most Świętego Anioła – podzielony na dwie części, w celu zachowania chociaż minimalnej płynności ruchu. Po drugiej stronie Tybru nawiedził Bazylikę Świętego Piotra. Jeżeli był to piątek albo dzień świąteczny, mógł zobaczyć wystawioną na widok publiczny chustę Świętej Weroniki, przedstawiającą wizerunek Zbawiciela.

Zapewne później wrócił się przez most Świętego Anioła i skierował się do Bazyliki Świętego Pawła za Murami. Tam, na ołtarzu, pątnicy zostawiali monety, które dzień i noc dwóch kleryków zgarniało grabiami. W całym mieście kwitł handel relikwiami, amuletami i wizerunkami świętych, a przyjezdni kupowali lub zabierali na pamiątkę starożytne monety, pierścionki, rzeźby czy resztki marmuru¹².

Most Świętego Anioła na XVIII-wiecznej rycinie Giambattisty Piranesiego.

Być może w planach małego pielgrzyma znajdował się jeszcze jeden budynek – Pałac Laterański, siedziba papieża. Albo bezskutecznie kołatał u jego bram, chcąc widzieć się z Bonifacym VIII, albo wcześniej zarzucił pomysł spotkania. Może to i lepiej. Papież, chociaż przekroczył już sześćdziesiątkę, nie był dobrotliwym staruszkiem. Potrafił nawet kopnąć w twarz i rozwalić nos klęczącemu przed nim dominikaninowi. Podobno w Środę Popielcową 1300 roku, gdy posypywał głowy wiernych popiołem i przyszła kolej na arcybiskupa Genui, pozostającego w innym obozie politycznym, rzucił mu popiołem w oczy¹³.

Gdyby jednak mały pielgrzym stanął przed papieżem, wydukałby po łacinie z silnym słowiańskim akcentem:

– Nazywam się Władysław, ale wołają na mnie Łokietek. Rządziłem niegdyś Polską i chcę nią rządzić ponownie¹⁴.

Gdyby.

Jednak po wielu miesiącach tułaczki z pewnością odczuwał potrzebę zwierzenia się, a Rzym dawał poczucie anonimowości. Według najbardziej bombastycznych relacji w roku jubileuszowym przez Wieczne Miasto miało się przewinąć łącznie dwa miliony pątników, czyli 2,5% mieszkańców Europy. Liczba to przesadzona, ale oddaje uczucie tłoku i masowości towarzyszące wędrowcom zmierzającym do Italii¹⁵.

Łokietek musiał unikać Polaków i Czechów, bo Wacław II, król Polski i Czech, polował na małego pielgrzyma. Powinien się mieć na baczności, gdyby usłyszał niemiecki lub węgierski, bo w Rzeszy i w Królestwie Węgierskim też miał wrogów. Najlepszymi towarzyszami zdali się przybysze z drugiego krańca kontynentu, na przykład Szkoci.

Wśród Szkotów też był pielgrzym, który miał potężnych wrogów i powinien mieć się na baczności. Dotarł do Rzymu prawdopodobnie w grudniu 1300 roku, niemal w ostatniej chwili, by uzyskać odpust. Owiany legendą, trzy lata wcześniej pokonał angielską armię pod Stirling Bridge, jednak później przegrał pod Falkirk i musiał szukać ratunku w ucieczce na kontynent. Nazywał się William Wallace.

Władysław Łokietek i William Wallace

Pomysł, by posadzić w rzymskiej karczmie przy jednym stole Władysława Łokietka i Williama Wallace’a, kusi, bo to tylko krok od wyobrażenia sobie, jak charyzmatyczny szkocki bohater narodowy zagrzewa Łokietka, by wrócił do ojczyzny i zawalczył o wolność dla swojego ludu.

Co zaskakujące, jest to pomysł bardzo stary. Już w 1849 roku Karol Szajnocha, samouk historyczny i jedno­cześnie jeden z najlepszych polskich pisarzy historycznych w ogóle, pisał o spotkaniu Władysława Łokietka z „wysłańcami narodu szkockiego”.

Z ust ich dowiaduje się Łokietek o śmiałym obrońcy Szkocji Wallasie, który przed trzema dopiero laty jako prosty szlachcic szkocki oręż powstania przeciw Anglikom podniósł i po zwycięstwach i klęskach, po błędnym tułaniu się w południowych górach ojczyzny, nareszcie w północnych przewagi nad Anglikami się dobił, niepodległość kraju obwołał i byle pomoc papieska z całej Szkocji nienawidzonych Anglików wyprze¹⁶.

Za ten fragment został zrugany przez krytykę. Jeden z recenzentów stwierdził: „wzmianka, że Łokietek mógł się już wtedy o czynach Wilhelma Wallace dowiedzieć, jest naciągnięta i datami usprawiedliwić się nie da”¹⁷.

Mimo to mieszkający we Francji historyk i działacz emigracyjny Leonard Chodźko poszedł o krok dalej. W wydanej w 1871 roku książce pisał, że Łokietek

poznał się tam z obrońcą Szkocji od najazdu Anglików. Był to Wallace, szlachcic szkocki, który po różnych kolejach szczęścia i nieszczęścia, biedy i tułactwa, wyzwolił swą Ojczyznę od Anglików, jak Łokietek od Niemców¹⁸.

William Wallace znał łacinę i francuski, Łokietek powinien znać łacinę, więc gdyby rzeczywiście zasiedli przy wspólnym stole, powinni się dogadać, zatem historia opisana przez Leonarda Chodźkę mogła się wydarzyć¹⁹.

Skąd jednak Chodźko dowiedział się o takim spotkaniu? Najłatwiej byłoby przyjąć, że po prostu przekręcił informację podaną przez Szajnochę, ale nasuwa się inne źródło inspiracji. Leonard Chodźko znał się dobrze z Juliuszem Słowackim, który w 1834 roku napisał zaginiony dziś dramat o szkockim bohaterze. Może więc to narodowy wieszcz „spotkał” Wallace’a i Łokietka?

Trzeba przyznać, że cała trójka: Szajnocha, Chodźko i – hipotetycznie – Słowacki, dobrze kombinowała. Nie chodziło o to, że Łokietek zamienił kilka zdań z Williamem Wallace’em, wspólnie ocenili urodę obsługującej ich córki karczmarza i ponarzekali na cenę noclegów („Grosz turoński za noc! Rozbój w biały dzień”). Przybysz z Polski był w tym czasie bankrutem. Stracił wszystko, a miał już czterdzieści lat. To nie jest wiek, kiedy czeka na nas świat – zwłaszcza w średniowieczu tak nie było. Tymczasem chyba właśnie w Wiecznym Mieście w życiu Łokietka wydarzyło się coś na tyle niezwykłego, że podjął rękawicę rzuconą przez los.

Najprostszym wytłumaczeniem jest rozmowa z kimś, kto go w jakiś sposób zainspirował. Jeżeli rozejrzeć pośród pielgrzymów obecnych w Rzymie w 1300 roku, najbardziej do takiej roli nadawali się Szkoci, ze szczególnym wskazaniem na Williama Wallace’a.

Zakładając, że Łokietkowi wtedy zebrało się na szczerość – mniejsza, czy w rozmowie ze Szkotami, czy z kimś innym – zapewne mówił o sobie w trzeciej osobie, by ukryć personalia. Z pewnością znalazłby słuchaczy, bo któż nie chciałby posłuchać opowieści o krainach na krańcach cywilizowanego świata, o królestwie bez króla i o małym księciu, którego przeznaczeniem było tym królem zostać. A przynajmniej tak mu się przez jakiś czas wydawało.Jak wysoki był Łokietek?

Książę Władysław zyskał przydomek „Łokietek” bardzo szybko. Po raz pierwszy w źródłach pojawia się on już w 1290 roku. Dla współczesnych geneza przydomka musiała być oczywista, wyjaśnił ją dopiero w XV wieku kronikarz Jan Długosz, że księcia zwano Łokietkiem, bo był niskiego wzrostu.

W 2010 roku pewien wpływowy profesor stwierdził – a pięć lat później jeszcze raz to powtórzył – że Łokietek otrzymał swój przydomek od… rozpychania się łokciami. Można założyć, że Długosz się mylił, ale taką hipotezę wypadałoby udokumentować, chociażby przywołując jakikolwiek przykład na związek między określeniem „łokietek” a rozpychaniem się łokciami albo wskazując, od kiedy zwrot „rozpychać się łokciami” funkcjonuje w języku polskim¹.

Owo twierdzenie niepoparte żadnym argumentem nie doczekało się krytyki w literaturze naukowej, co samo w sobie jest niezwykle przygnębiającym obrazem kondycji akademickich historyków. W staropolszczyźnie słowo „łokietek” jest synonimiczne dla „niziołka” i „karła”. Swoją drogą słowem „karzeł” określano dawniej sługę pobierającego myto w komorach celnych. Jeszcze w 1595 roku poeta Sebastian Klonowic pisał: „Nieś karłowi myto”².

Jedyną alternatywą, obok niskiego wzrostu, dla wyjaśnienia przydomku „Łokietek” byłaby anomalia kończyny górnej (np. hemimelia), lecz rozstrzygającym argumentem są niedawne badania szczątków Łokietka, a te wskazują, że Władysław był niski, miał 152–155 cm wzrostu³.

1 Sławomir Gawlas, _Kazimierz Wielki – jaki był?_, _Świat średniowiecza. Studia ofiarowane Profesorowi Henrykowi Samsonowiczowi_, red. Agnieszka Bartoszewicz, Grzegorz Myśliwski, Jerzy Pysiak, Paweł Żmudzki, Warszawa 2010, s. 764–765; tenże, _Pobożność Władysława Łokietka_, _Ecclesia regnum fontes. Studia z dziejów średniowiecza_, Warszawa 2015, s. 196.

2 Ignacy Włodek, _Słownik Polski Dawny czyli Zebranie słow dawnych zaniedbanych polskich z ich tłómaczeniem_, Rzym 1780, s. 30 (tam też alternatywne wyjaśnienie: wada w łokciu); Samuel Bogumił Linde, _Słownik języka polskiego_, wyd. 2, Lwów 1855, s. 655–656; Zygmunt Gloger, _Encyklopedia staropolska_, t. 3: karzeł, Warszawa 1902.

3 Ustalenia archeologa Tomasza Wagnera. W mediach informowali o nich: Martyna Bielska, Piotr Kozanecki, _Jakiego wzrostu był Władysław Łokietek? Naukowcy dokonali przełomowego odkrycia_, 29 IX 2022, https://wiadomosci.onet.pl/krakow/jakiego-wzrostu-byl-wladyslaw-lokietek-naukowcy-dokonali-przelomowego-odkrycia/w3sf6pj .

Najbardziej znany wizerunek Władysława Łokietka autorstwa Jana Matejki.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij