Londyn, Paryż, Nowy Jork… - ebook
Londyn, Paryż, Nowy Jork… - ebook
Książę Corso da Vignola chce zorganizować wystawę królewskiej biżuterii i pokazać ją w największych metropoliach na świecie. Bardzo by mu w tym pomogła Rosie Forrester, Angielka, której ojciec, archeolog, odnalazł przed laty te klejnoty. W dzieciństwie Corso i Rosie przyjaźnili się, nie widzieli się jednak od lat. Corso jest zaskoczony urodą i atrakcyjnością Rosie. Oboje są sobą oczarowani, ale książę wkrótce ma poślubić księżniczkę. Musiałby im wystarczyć romans podczas podróży…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9790-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mężczyzna wydawał się roztaczać wokół siebie blask jaśniejszy od słońca. Miał opalone na złocisty brąz ciało. Promienie słoneczne igrały w jego gęstych włosach niczym płomienie ognia. Jednak w przeciwieństwie do reszty plażowiczów Rosie nie była szczególnie zahipnotyzowana jego obecnością. Nie starała się też zwrócić na siebie jego uwagi. Próbowała wtopić się w tło i udawać, że jej tu nie ma. Żałowała, że nie jest teraz w domu, w Anglii.
Omiotła spojrzeniem plażę. Wszyscy tutaj wyglądali jak modele na pokazie kolekcji strojów kąpielowych. Zawsze uczono ją, by koncentrować się raczej na podobieństwach niż różnicach pomiędzy ludźmi, ale tutaj podobieństw nie było i nigdy nie odczuwała tego boleśniej niż dziś. Była inna od każdej osoby, na którą padło jej spojrzenie.
Nie miała arystokratycznego pochodzenia.
Nie znała ludzi, których warto było znać.
Z całą pewnością nie była też bogata.
Skubiąc palcami ramiączko zwykłego czarnego kostiumu jednoczęściowego, przyglądała się gościom zgromadzonym na najpiękniejszym odcinku plaży w Monterosso, którzy oddawali hołd temu, który stał pośrodku nich. Miał niezwykłego koloru włosy, które czasem określano jako ceglaste, tycjanowskie lub płomienne. W mediach miał przydomek Ognistowłosy. Roztaczał wokół siebie aurę pewności siebie i władzy. Kochały się w nim niemal wszystkie kobiety, był wzorem dla większości mężczyzn.
Corso.
A dokładniej, Corso Andrea da Vignola, książę i następca tronu w Monterosso, królestwa słynącego z kasyn, nocnych klubów i spektakularnego czerwonego szczytu, od którego państwo wzięło nazwę.
Kobiety w skąpych bikini otwierały umalowane usta za każdym razem, gdy książę coś powiedział. Wypinały biusty i wciągały i tak wklęsłe brzuchy, jakby to był konkurs piękności.
Rosie skrzywiła się zniesmaczona. Czyżby zazdrościła? Na pewno nie! Przez krótki okres swojego życia była dość blisko księcia, zanim czas i okoliczności ich rozdzieliły. Dziś miała wrażenie, że patrzy na zupełnie obcego człowieka. W prasie nazywano go playboyem o kamiennym sercu. Tu akurat Rosie była skłonna protestować. Fakt, że dwudziestopięcioletni mężczyzna wolał krótsze związki, nie oznaczało, że miał serce z kamienia.
Rosie poruszyła się, zmieniając nieco pozycję. Było jej niewygodnie na piasku, ale wszystkie leżanki były zajęte, a ona była zbyt nieśmiała, by pójść i poprosić o leżak. Podciągnęła kolana wyżej i objęła je ramionami, mając nadzieję, że w takiej pozycji wygląda na wystarczająco pewną siebie. Zastanawiała się, ile jeszcze czasu będzie musiała tu spędzić. Na głowie miała tani kapelusz przeciwsłoneczny, który nie chronił przed upałem. Będzie musiała tu tkwić, aż Corso zdecyduje się wyjść. Goście nie mogli przecież opuścić imprezy przed członkiem rodziny królewskiej.
Ach, po co w ogóle tutaj przyszła?
Powinna dać spokój przeszłości. Pozwolić jej odejść.
Popatrzyła na ziarenka piasku, które w słońcu połyskiwały jak drobne diamenty. Czy miała nadzieję odnaleźć spokój, poczucie przynależności tutaj, w tym śródziemnomorskim raju, gdzie spędziła tyle szczęśliwych chwil, zanim jej życie się skomplikowało? Być może. Ale jej nadzieje, tak jak i wszystkie marzenia, rozwiały się w momencie zderzenia z rzeczywistością. Nie było tu dla niej miejsca. Jej wyobrażenia okazały się tylko iluzją. Mimo że ojciec Rosie był najbardziej poważanym archeologiem w Monterosso, a zarazem ulubionym mentorem księcia, kiedy przychodziło co do czego, okazywało się, że nie jest niczym więcej, jak sługą. A Rosie, jako jego córka, stała jeszcze niżej w hierarchii.
– Zadaję sobie pytanie, co też tutaj robisz, ukrywając się przed wszystkimi jak lis w zaroślach. Dlaczego nie przyłączyłaś się do zabawy?
Rosie drgnęła. Zawsze uważała ten niski, melodyjny głos z silnym akcentem za niezwykle pociągający. Zerknęła przez ramię, żeby sprawdzić, do kogo zwrócił się Corso, ale za nią było pusto.
– Do ciebie mówię, Rosie – powiedział z nutą rozbawienia podszytego zniecierpliwieniem i Rosie zdała sobie sprawę, że musi wyglądać naprawdę kuriozalnie na tle tych wszystkich supermodelek, światowej klasy zawodniczek z różnych dyscyplin sportu oraz innych chorobliwie ambitnych kobiet, które znalazły się na liście gości. Powinna była posłuchać siostry, która stanowczo odradzała jej wyjście na jedno z najelegantszych wydarzeń towarzyskich tego roku. Ale Rosie miała sentyment do Monterosso. Może dlatego, że spędziła tu dzieciństwo i wczesną młodość. A może dlatego, że jej obecne życie było wystarczająco szare, by porzucić je na rzecz kolorowych wspomnień z przeszłości.
Naturalnie Bianca miała rację. Rosie czuła się tu dziwnie obco. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej, niż to zapamiętała. Mogło to co prawda wynikać bardziej z tego, jak się czuła, a nie jak wyglądała. Czy wyobrażała sobie, że z księciem łączy ją wyjątkowa więź tylko dlatego, że dawno, dawno temu bywał w jej domu i z apetytem zajadał kurczaka w cieście, przyrządzonego przez jej matkę, a potem uczył ją wiązać węzły? Bo jeśli tak, to takie zachowanie należało nazwać niedorzecznym.
Kiedyś umiała z nim rozmawiać bez żadnych zahamowań. Ale wtedy byli dziećmi. Dziś miała tremę jak przed występem scenicznym. Nie przychodziło jej do głowy nic mądrego. Pomyślała o tym, jak blado musi wypadać na tle tych wszystkich celebrytek, które tu zaprosił. Dlatego nawet się nie podniosła. Nie chciała, by ją obejrzał od góry do dołu. Jak to się stało, że ten człowiek, którego kiedyś mogłaby nazywać starszym bratem, gdyby ich pozycje społeczne nie były tak skrajnie różne, stał się nagle kimś zupełnie obcym. Poczuła, że się czerwieni. Jeśli tak miała wyglądać dorosłość, nie chciała być dorosła.
– Sto lat, Corso – wyjąkała.
– Dziękuję – odparł, lekko skłaniając głowę.
Widząc jego uniesione w lekkim zdziwieniu brwi, pomyślała, że może oczekiwał dygnięcia. Dawny Corso miał takie gesty za nic. Rosie pamiętała, że musiała kiedyś dygnąć przed jego ojcem, królem. Z płonącymi policzkami, podniosła się, wiedząc, że kostium plażowy uwydatnia jej zbyt szczupłe nogi i wystające żebra.
Ugięła lekko kolana i spojrzała w dół. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.
– Wybacz nieznajomość protokołu – powiedziała, prostując się. – Nie bardzo wiem, jak powinnam się zachowywać. – Corso spoglądał na nią rozbawiony, jakby nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś mówi to, co myśli. – To takie dziwne, że znowu tu jestem.
– Chyba potrafię to sobie wyobrazić. Ile to już lat?
– Sześć.
– Naprawdę aż tyle? Czas pędzi jak tornado – stwierdził, ściągając lekko brwi. – To ile masz teraz lat? Szesnaście?
Rosie potrząsnęła głową. Wiedziała, że wygląda młodziej, niżby wskazywała metryka, ale z jakiegoś powodu pytanie ją zabolało. Trudno było oczekiwać, że będzie pamiętał, ile ma lat.
– Osiemnaście – poprawiła go. On miał dwadzieścia pięć i wyglądał na dorosłego. Ona natomiast uważała, że przy nim wygląda nieporadnie.
Twarz Corsa spoważniała.
– Brakuje mi twojego ojca – powiedział nagle.
Rosie kiwnęła głową, czując ostry ból w sercu.
– Wszystkim nam go brakuje. – Wspomnienie ojca, którego Rosie uwielbiała, sprawiło, że przypomniała sobie o dobrych manierach. – To bardzo miło z twojej strony, że zaprosiłeś mnie na swoje urodziny.
– Pomyślałem, że będziecie chciały wrócić do miejsca, które tak bardzo kochał. Byłem zaskoczony, że twoja mama i siostra nie przyjechały.
Rosie przygryzła wargę. Widocznie książę koronny nie był przyzwyczajony do tego, że ludzie odrzucali jego zaproszenie.
– Nie dały rady przyjechać, przykro mi – powiedziała tylko. Nie było sensu wyjaśniać, że matka zupełnie rozsypała się po śmierci ojca, a Bianca przysięgła, że jej stopa nigdy więcej nie postanie w Monterosso. Przypomniała sobie jej słowa, gdy kurier pojawił się z zaproszeniem.
– Kto chciałby wspominać miejsce, w którym obrabowano nas ze wszystkiego, co było nam drogie? – zapytała Bianca buńczucznie.
W głębi duszy Rosie nie zgadzała się ze skrajnymi poglądami Bianki, ale nie próbowała jej od nich odwodzić, ponieważ jej starsza siostra była zbyt uparta. Poza tym Bianca studiowała teraz na uniwersytecie. Miała talent i ambicję. Była stworzona do wielkich czynów i lepszego życia.
Nie tak jak ty, zauważył jej wewnętrzny krytyk.
– Szkoda, miałem nadzieję, że ucieszą się, mogąc znowu zobaczyć wyspę – dodał i przyjrzał jej się z zaciekawieniem. – Przyjdziesz na wieczorny bal, Rosie?
Wolałabym nie. Znowu będę wyglądać i czuć się jak dziwadło, pomyślała.
– Oczywiście, nie mogę się doczekać – powiedziała zamiast tego i rozciągnęła usta w wymuszonym uśmiechu.
Corso stłumił irytację. Widać było, że Rosie nie mówi prawdy. Rozczarowało go to, bo zawsze myślał, że Rosie Forrester jest jedną z najszczerszych osób, jakie znał. Była to jedna z rzeczy, które najbardziej w niej lubił.
Kiedy ostatni raz ją widział, była chuda jak patyk i nieporadna, co zostało jej do dzisiaj. Nie rozkwitła tak jak inne dziewczęta zmieniające się z podlotka w kobietę. Nadal miała długie i chude nogi oraz wystające kolana jak u trzynastolatka. Była chyba jedyną kobietą na plaży, która nie nosiła biżuterii, a jej zwyczajny jednoczęściowy kostium i mało twarzowy kapelusz słomkowy zwracały na siebie uwagę, ale na pewno nie w taki sposób, jak by sama tego chciała. Mimo to zaimponowała mu. Z jakiegoś względu nie zastosowała się do adnotacji na zaproszeniu, zgodnie z którą obowiązywały stroje eleganckie, choć plażowe.
Zastanawiał się, czy nie popełnił błędu, zapraszając ją na urodziny. Kiedy w zeszłym roku zmarł jej ojciec, miał szczere chęci zaoferować im coś więcej niż tylko oficjalne kondolencje. Ale nie wiedział, jak to przeprowadzić, a dodatkowo musiał przestrzegać protokołu. Relacje między nim a rodziną Forresterów nie mieściły się w żadnej formalnej kategorii, a kiedy Corso zwrócił się z tym do swojego ojca, usłyszał jasną odpowiedź.
– Lionel Forrester nie żyje – ogłosił król nieznoszącym sprzeciwu i lekceważącym tonem, którego używał nawet w stosunku do syna. Tu Corso uśmiechnął się gorzko. Może nawet zwłaszcza w stosunku do niego. – Owszem, był najsłynniejszym archeologiem w Monterosso, a także dobrym nauczycielem dla ciebie, ale nasze związki z tą rodziną nie są pożądane. Pałac opłacił czesne dla jego dwóch córek i wypłacił stosowną odprawę wdowie. Nie możemy dla nich nic więcej zrobić, Corso, a wręcz nie powinniśmy.
Corso nie zgadzał się z ojcem. Mimo wyrażanej wielokrotnie dezaprobaty zaprosił Rosie, Biancę oraz ich matkę na piknik i bal urodzinowy, sądząc, że ucieszą się, mogąc wrócić do kraju, w którym spędziły tyle lat. Byłoby potem co opowiadać po powrocie do Anglii. Jak wielu zwykłych ludzi mogło się pochwalić zaproszeniem na bal od jednej z najbardziej znanych w Europie rodzin królewskich?
Pomyślał, że będą wdzięczne, a ich spotkanie zamknie w pewien sposób historię relacji, jaka kiedyś łączyła obie rodziny. Z pewnością nie spodziewał się odrzucenia zaproszenia i przyjazdu tylko Rosie, która wyglądem przypominała naburmuszoną nastolatkę poddawaną szczególnie wymyślnej torturze.
– Choć postaraj się wyglądać, jakbyś mówiła poważnie, Rosie – poradził cierpko. – Większość ludzi byłaby gotowa zabić za zaproszenie na ten bal.
– Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie. Wolałabym nie być świadkiem morderstwa – odgryzła się, odzyskując dawny animusz. – Od dłuższej chwili ktoś stara się zwrócić twoją uwagę – dodała, kiwnąwszy głową, i Corso odruchowo obejrzał się za siebie. Kilkanaście metrów dalej stała najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek spotkał. Tiffany Sackler obdarzona nieskazitelną cerą i długimi, sięgającymi pasa ciemnymi włosami. Uśmiechnęła się lekko i ruszyła ku nim, zsuwając okulary przeciwsłoneczne na czubek nosa.
Poza tym, że była bardzo atrakcyjna, udawała też niedostępną, a to wystarczyło, by wzbudzić zainteresowanie Corsa. Mimo że była jedną z najlepiej opłacanych supermodelek na świecie, udało jej się przylecieć do Monterosso w tajemnicy przed wszystkimi, a to oznaczało, że ich ewentualny romans nie wzbudziłby natychmiast sensacji. Pozostawała tylko jedna kwestia do rozstrzygnięcia.
Czy jej pragnął?
Początkowe niezdecydowanie szybko wyparł. Oczywiście, że jej pragnął. W ostatnim czasie zdecydowanie zbyt dużo czasu poświęcał sprawom państwowym, przygotowując się do objęcia tronu w przyszłości. Zaniedbał romanse, a przecież z tego słynął. Był zdecydowany pójść w ślady ojca i założyć rodzinę. Zrozumiałe zatem, że zanim się to stanie, musiał się wyszaleć.
Krew zaszumiała w jego żyłach. Dziś wieczorem. Jak tylko skończy się bal. To będzie doskonały moment, by uwieść Tiffany Sackler.
– Tiffany, jak miło cię widzieć – mruknął, gdy się zbliżyła.
– Pora na mnie – odezwała się Rosie, co go otrzeźwiło. Zdążył zupełnie zapomnieć, że nadal obok niego stała. Obrócił się znów w jej stronę i zobaczył blade dotąd policzki, które przypominały kolorem wschodzące słońce.
– Do zobaczenia, Wasza Wysokość – dodała, dygając ponownie. Potem schyliła się po niewyględną torbę plażową i szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Nie zdążył jej zatrzymać ani nawet pozwolić jej odejść.
Zmarszczył czoło, zastanawiając się, czy jej odejście nie było ucieczką. Skłaniał się ku stwierdzeniu, że zaproszenie jej było błędem. Granice między nimi zatarły się. Dziecko, które zapamiętał, zmieniło się w płochliwą młodą kobietę, która nie czuła się już tak swobodnie w jego towarzystwie jak dawniej.
Rosie Forrester nie powinno tutaj być, tyle wiedział. Westchnął zniecierpliwiony. Na szczęście jeszcze tylko kilka godzin, zanim znowu będzie mogła wrócić do Anglii. Im szybciej zniknie z Monterosso, tym lepiej.
Rosie nie obejrzała się za siebie ani razu. Nie przystanęła, dopóki nie znalazła się znowu w swoim pokoju usytuowanym w części dla gości. Dotarła tam przez ogród, znanymi tylko sobie ścieżkami i skrótami. Zamknąwszy za sobą drzwi, oparła się o nie i odetchnęła z niejaką ulgą. Czuła też złość.
Po dłuższej chwili zorientowała się, że patrzy na swoje odbicie w lustrze, którego nawet nie dostrzegała. Wspomnienie bursztynowych oczu prześladowało ją w myślach.
Nie mogła sobie przypomnieć, czy Corso kiedykolwiek był tak nieprzyjemny jak dzisiaj. Najpierw zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów, jakby nie dowierzał temu, co widzi. Zaraz potem zaczął ją traktować jak powietrze. A kiedy zobaczył Tiffany, zapomniał o całym świecie. Ale czy mogła spodziewać się czegoś innego? Miałby kontynuować rozmową z nią, gdy w pobliżu była jedna z najpiękniejszych kobiet na świecie, trzepocząca swoimi przedłużanymi rzęsami?
Z drugiej strony, mając do wyboru tyle kobiet, czemu właśnie Tiffany? Corso z pewnością mógłby znaleźć kogoś z mniej ostentacyjną urodą. Jego relacja z Tiffany w żaden sposób nie była sprawą Rosie, dlatego spróbowała skupić spojrzenie na pobladłej twarzy spoglądającej na nią z lustra. Musiała uporządkować w głowie parę rzeczy. Wieczorem był bal u księcia, a potem będzie mogła odliczać minuty do wylotu.
Musiała tylko wytrzymać następne kilka godzin. Potem wróci do Anglii i zadecyduje, co robić w przyszłości. A ta jawiła jej się w jak najczarniejszych kolorach. Miała nadzieję, że matka znów będzie tą samą ciepłą i kochającą istotą, z którą dorastała, a nie bladą i przybitą wdową, niezdolną poradzić sobie ze śmiercią męża.
Rosie potrząsnęła głową, ocknąwszy się z zamyślenia, podeszła do półki z książkami i wyjęła z niej tom, który rozpoznała. Autorem dzieła o sztuce najstarszych mieszkańców Monterosso był nie kto inny, jak jej ojciec. Był bohaterem i ostoją dla niej, dla siostry i dla matki. Tak było aż do dnia, gdy miał wypadek. Został przygnieciony przez podwodną kolumnę w trakcie prowadzenia prac archeologicznych. Nie zmarł od razu, lecz przez cztery lata leżał w śpiączce. Miały wystarczająco dużo czasu, by dojść do wniosku, że pasja i entuzjazm doprowadziły go do błędnych decyzji, a w efekcie do śmierci. W tym wieku nie powinien organizować samotnych wypraw. Ostatnie lata przed śmiercią były wypełnione cierpieniem, a teraz jedyne, co po nim pozostało, to prace naukowe, książki i dwie córki.
W okresie żałoby Rosie nie była w stanie sięgać po napisane przez ojca dzieła, ale dziś choć na trochę chciała się oderwać od myślenia o zbliżającym się balu. Przeczytała najpierw jedną stronę, potem kolejne. Opowieści o dawnych wojnach, wysadzanych drogocennymi kamieniami koronach i królewskich ślubach tak ją wciągnęły, że zapomniała o całym świecie.
Dopiero jakiś hałas dochodzący od strony balkonu przylegającego do pokoju Tiffany zwrócił jej uwagę i przerażona zerknęła na zegarek. Bal rozpoczynał się za godzinę, a ona nawet nie zaczęła się przygotowywać. Nie mogła się przecież spóźnić.
Wskoczyła pod prysznic, by zmyć z ciała piasek. Nie miała już czasu, by umyć i ułożyć włosy. Trudno. Najwyżej upnie je w luźny kok, ukrywając pasemka, które były lepkie od kremu przeciwsłonecznego.
Wreszcie wyjęła sukienkę, którą miała przygotowaną na dzisiejszy wieczór, i założyła ją na siebie.
– Postaw na prostotę – doradziła jej Bianca, która wyglądała świetnie we wszystkim. Sukienkę kupiła kiedyś na wyprzedaży. Kosztowała grosze, zapewne dlatego, że biały kolor podkreślał każdy nadmiarowy kilogram. Na Rosie, która była może nawet zbyt szczupła, suknia leżała idealnie. Wykonana z jedwabiu spódnica sięgała prawie do ziemi, przykrywając czerwone baleriny, które nadal na nią pasowały i które rzadko nosiła. Uważała siebie za beznadziejną tancerkę. Najciekawszym akcentem sukni było odsłonięte jedno ramię. Po drugiej stronie materiał był udrapowany, przypominając tunikę.
Jedyną ozdobą, jaką zamierzała założyć, był delikatny łańcuszek ze złota, replika starodawnego modelu, który pożyczyła jej matka. Spieszyła się tak bardzo, że miała problem z zapięciem go.
Może mogłaby pójść do Tiffany i poprosić ją o pomoc? Zapomnieć o uprzedzeniach, a może nawet zamienić z nią kilka słów przed balem. Może nawet mogłyby pójść na bal razem. To byłoby zdecydowanie lepsze niż wkroczyć na salę samotnie.
Ruszyła w stronę wyjścia na taras, by zawołać Tiffany. Czerwone baleriny stąpały cicho po marmurowej posadzce. Tiffany stała przy balustradzie, odwrócona do niej tyłem. Przy uchu trzymała telefon. Rosie już miała się cofnąć i wrócić, gdy rozmowa się zakończy, kiedy usłyszała znajome imię.
– Och, nie martw się tym. Corso zrobi dokładnie to, zechcę – mruknęła Tiffany do telefonu.
Rosie była nauczona nie podsłuchiwać rozmów, bo z tego nigdy nie wynikało nic dobrego, ale coś w głosie supermodelki przekonało ją, by zostać.
– Trzymałam go na dystans wystarczająco długo, by teraz jadł mi z ręki – kontynuowała rozmowę Tiffany. Potem zaśmiała się cicho. – Wiesz przecież, co mam na myśli. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jeszcze przed końcem roku będziesz organizować dla mnie przyjęcie przed narodzinami dziecka. Tak, tak…
Rosie cofnęła się do swojego pokoju. Czy Tiffany naprawdę zamierzała złapać księcia na dziecko? Jej myśli pędziły we wszystkich kierunkach. Czy Corso wiedział, że Tiffany zastawiła na niego pułapkę? Czy powinna milczeć, czy ostrzec go o tym, co przed chwilą usłyszała?
Wiedziała, że książę koronny był tradycjonalistą, a dziedzictwo stanowiło najważniejszą dla niego sprawę. Owszem, jego romanse mogły wyrobić w osobach postronnych wrażenie, że jest kobieciarzem, ale równocześnie należał do mężczyzn, którzy bez wahania weszliby w związek małżeński, uznając, że pora się ustatkować. Albo wtedy, gdy zmusiłyby ich do tego okoliczności. Corso z pewnością nie pozwoliłby sobie na posiadanie dziecka poza małżeństwem.
Rosie zacisnęła drżące palce i wróciła do siłowania się z naszyjnikiem, aż wreszcie udało jej się go zapiąć! Wyczerpana, spojrzała na łóżko, zastanawiając się, czy po prostu nie wejść pod kołdrę i nie wyspać się przed jutrzejszym wylotem. Czuła jednak, że w żaden sposób nie zasnęłaby teraz spokojnie.
Musiała zadecydować, co robić.
Ona i Corso byli kiedyś zaprzyjaźnieni, ale to było dawno temu i nawet po dzisiejszej rozmowie widać było, że ich drogi się rozeszły. Ale czy mając tę wiedzę, którą posiadła dosłownie kilka minut temu, mogła ją ukryć przed księciem? Musiała mu powiedzieć, zanim będzie za późno.