- nowość
- promocja
- W empik go
Londyn. Spacery na cztery pory roku - ebook
Londyn. Spacery na cztery pory roku - ebook
Jaki jest Londyn, gdy wejdzie się między londyńczyków, a nie weekendowych turystów?
Klaudia Kordowska i Szymon Kościelny mieszkają w Londynie od 10 lat i są przekonani, że najlepiej zwiedzać go pieszo. Odbyli już kilkaset spacerów, a w zależności od pory roku wybierają inne ścieżki, by nacieszyć się tym, co w danym czasie najlepsze. W tej książce dzielą się swoimi ulubionymi trasami i pokazują Londyn, jaki widzą na co dzień – barwny, różnorodny, z wyjątkową historią.
Niezależnie od tego, w jakim terminie się tu wybierzesz, mają dla ciebie przepis na idealny dzień w Londynie:
- Wiosną zobaczysz kwitnące magnolie, wiśnie i wisterie na najpiękniejszych spacerowych trasach. Odwiedzisz pałac Hampton Court oraz kwiatowy festiwal Chelsea in Bloom.
- Latem dołączysz do londyńczyków na piknikach w parkach i punktach widokowych. Zobaczysz na własne oczy rodzinę królewską, a przy odrobinie szczęścia zdobędziesz bilety na Wimbledon.
- Jesienią poznasz bliżej historyczne centrum miasta, spędzisz czas w pubie jak prawdziwy Brytyjczyk lub pójdziesz na spacer śladami Harry’ego Pottera.
- Zimą zwiedzisz za darmo najciekawsze muzea, zobaczysz sztukę teatralną na West Endzie oraz poznasz najlepsze miejsca do podziwiania świątecznych dekoracji.
Do zobaczenia w Londynie!
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788383174808 |
Rozmiar pliku: | 22 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Kiedy człowiek jest zmęczony Londynem, jest zmęczony życiem; bo w Londynie jest wszystko, na co życie może sobie pozwolić” powiedział kiedyś Samuel Johnson, autor pierwszego słownika języka angielskiego. Gdyby jego tezę poddać dyskusji, to ta książka mogłaby być argumentem za.
Jesteśmy Klaudia i Szymon. Od 10 lat mieszkamy w Anglii, a od sześciu w Londynie. Nasza angielska przygoda zaczęła się zaraz po liceum, gdy spakowaliśmy się w dwie walizki, by zacząć studia w Wielkiej Brytanii. I to na studiach się poznaliśmy – w innym przypadku pewnie trudno by nam było na siebie wpaść, bo nasze rodzinne miasta, Rybnik i Rzeszów, dzieli 300 km. Po studiach przyszedł czas na pierwszą pracę i pierwszy raz w Londynie nie jako turyści. Wcześniej, przyjeżdżając do tego miasta na krótki wypad, byliśmy przekonani, że tutaj się nie mieszka – Londyn się zwiedza i wyjeżdża.
Dziś, z kilkuletnim londyńskim stażem, jest nam dużo bliżej do opinii Samuela Johnsona – Londyn naprawdę ma wszystko, ale o taki wniosek trudno po weekendowym zwiedzaniu. To lekcja wyniesiona z dłuższej relacji – a im dłużej tu mieszkamy, tym bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, ile Londyn jeszcze przed nami skrywa. Turystyczne centrum wydaje się mieć dużo wszystkiego, ale faktycznie ma dużo tego samego. To jedynie mały wycinek ośmiomilionowego miasta, które w rzeczywistości jest zlepkiem wielu wiosek połączonych siecią autobusów i metra. Potrzeba wielu kilometrów spacerów, by te niewidzialne granice nabrały koloru.
Jaki jest Londyn, gdy wejdzie się między londyńczyków, a nie weekendowych turystów?
Na nasz londyński spacer wybierzemy się w najbardziej intuicyjny dla nas sposób, czyli według pór roku. Londyn w niewypowiedziany sposób zdaje się działać według rocznego zegara: każda pora roku dyktuje inne skojarzenia, aktywności i miejsca. I nie chodzi wyłącznie o temperaturę za oknem – londyńczycy (ale też ogólnie – mieszkańcy Wielkiej Brytanii) wydają się zupełnie nieczuli na warunki atmosferyczne. Więc skąd ten zegar? Czy stąd, że londyńskich atrakcji jest tak wiele, iż trzeba nadać im rytm, by na wszystko znaleźć czas? A może Londyn przez prawie 2 tys. lat historii, niczym żywy organizm, stworzył własny ekosystem, w którym jesteśmy tylko elementem i do którego każdy mieszkaniec naturalnie się przystosowuje?
Mamy nadzieję, że w tej książce zobaczycie Londyn takim, jakim my go widzimy – pełen barw, różnorodności i historii, która wciąż kształtuje angielską stolicę. A podczas kolejnej wizyty w tym mieście poczujecie ten londyński zegar i spędzicie czas w rytmie londyńczyków, korzystając z tego, co w Londynie w danej porze roku najlepsze.
Spacer po Londynie to prawdziwa gratka dla fanów motoryzacji: od retro klasyków po najnowsze supersamochody. Na zdjęciu: Porsche Chesil SpeedsterA gdyby wybrać jedną porę na Londyn?
To polecamy przylecieć w styczniu i zostać na cały rok! A teraz na poważnie. Styczeń i luty to miesiące bardziej wymagające, bo dni są krótkie i zimne. Jednocześnie to najtańszy okres, dlatego tani bilet lotniczy może być wystarczająco dobrym powodem do odwiedzin. A jeśli dobrze wybierzecie atrakcje, możecie z takiego wypadu naprawdę dużo wycisnąć – i po to jest ta książka! Najlepszy okres? Tu mamy kilka typów, a każdy oferuje coś innego. Wiosna to czas kwitnienia magnolii, wiśni i wisterii – jeśli nie będziecie mieć (wyjątkowego) pecha z pogodą, kwitnące drzewa pozostaną w waszej pamięci, bo w Londynie coś kwitnie co krok. Lato to parki zapełnione piknikującymi londyńczykami i ważne wydarzenia, jak choćby obchody urodzin króla czy Wimbledon. Słoneczna jesień to liście zmieniające kolor, a deszczowa przenosi w świat Harry’ego Pottera. Na koniec zima i najbardziej bajeczne świąteczne dekoracje w Europie. Niezależnie od tego, kiedy przyjedziecie, mamy dla was przepis na idealny spacer po Londynie.
O angielskiej pogodzie słów kilka...
Czas obalić ten mit o angielskiej pogodzie! Choć faktycznie zdarzają się zimne i deszczowe okresy, statystycznie naprawdę nie pada tu więcej niż w Warszawie. Pogoda jest za to dużo bardziej zmienna – jeśli obudzicie się z czarnymi chmurami za oknem, za godzinę możecie zobaczyć błękitne niebo, a chwilę po pięknym słońcu doświadczyć krótkiego deszczu tylko po to, by słońce za chwilę wróciło na swoje miejsce. Deszcz i słońce w tym samym czasie? Klasyk! Jak się więc do tej angielskiej pogody przygotować?
Spitting, drizzle, shower i downpour – angielski deszcz niejedno ma imię. Może po prostu padać, może też padać lekko (shower), lekko w dużych, rzadkich kroplach (spitting), ale też lekko, lecz przenikliwie (drizzle). Czasami duży i krótki deszcz może zaskoczyć (downpour), a czasami budzimy się i pada przez cały dzień (steady rain). Do deszczu można się przyzwyczaić, choć nie ma nic gorszego niż deszcz przy bardzo niskiej temperaturze i/lub zimnym wietrze (freezing rain)!
Zasada ubierania się „na cebulkę” jest zawsze aktualna. To, co w Londynie lubimy, to bardzo długi okres przejściowy – o ile trencz w Polsce to mało praktyczna warstwa, i raczej szybko przechodzi się z zimowej kurtki na lżejsze okrycie, to w Londynie chodzi się w nim pół roku lub dłużej. I zdradzimy wam sekret – mało który londyńczyk nosi ze sobą parasol. Nawet jeśli za oknem „trochę pada”, na szybkie przejście do metra czy knajpki mało kto zabiera go z domu czy wyciąga z torby. Jeśli na chwilę się rozpada, to wystarczy... przeczekać. Do deszczu londyńczycy są na tyle przyzwyczajeni, że nic tutaj w deszczu nie zwalnia. Dzieci w szkole mają swoją godzinę na placu zabaw codziennie, niezależnie od pogody, a po pracy zobaczycie pod pubami tłum ludzi z kuflami piwa w dłoniach, chowający się pod kawałkiem dachu. Stoliki niejednej restauracji stoją na zewnątrz przez cały rok, choć zimą w towarzystwie kocyka dla każdego gościa i grzejących lamp.
Praktyczności – loty, transport, noclegi
Które londyńskie lotnisko wybrać?
Zacznijmy od londyńskich lotnisk. To kwestia dość ciekawa, bo Londyn komercyjnych lotnisk ma aż sześć, w tym cztery połączone z Polską. I choć niektóre dzieli od miasta spory kawałek (choć wciąż nie tak duży jak Radom od Warszawy), to wszystkie są duże, prężnie działające i dobrze skomunikowane z centrum.
Londyn Stansted – duża baza Ryanaira z licznymi i częstymi połączeniami z polskimi miastami; operują stąd prawie wyłącznie tanie linie lotnicze. Lotnisko znajduje się na północ od Londynu i choć jest położone najdalej, to wystarczy pociąg (Stansted Express), by w 45 minut znaleźć się w centrum (bilety kupicie na oficjalnej stronie, www.stanstedexpress.com, a zakup z wyprzedzeniem to większa szansa na dobrą cenę). Alternatywą są autobusy, jadą jednak sporo dłużej (korki!).
Londyn Luton – duża baza WizzAira, z kilkoma połączeniami Ryanaira; operują stąd tylko tanie linie lotnicze. Technicznie trochę bliżej, praktycznie wypada tak samo; z miastem jest połączone koleją (choć wymaga przesiadki z kolejki DART na pociąg), ale możecie wybrać dłuższą, za to tańszą podróż autobusem.
Londyn Gatwick – baza linii easyJet, a z Polski dolecicie tu również z WizzAirem; operują stąd zarówno tanie, jak i rejsowe linie lotnicze. Pociąg będzie najlepszą opcją – nie trzeba nawet kupować biletów, najtaniej zapłacić za przejazdy zbliżeniowo (zob. dalej).
Londyn Heathrow – baza British Airways, dolecicie tu również polskim LOT-em; obsługuje tylko rejsowe linie lotnicze. To jedno z dwóch lotnisk w granicach Londynu. Najtaniej dojechać stąd metrem linią Piccadilly, a trochę szybciej i przyjemniej, choć drożej, nową linią Elizabeth. Pociąg Heathrow Express pokrywa się z linią Elizabeth i jest najdroższą opcją – wypada niewiele szybciej (a czasem nawet nie – zależy od dokładnych godzin odjazdu).
Londyn City – obsługuje tylko linie rejsowe, a po pandemii nie ma stąd połączeń bezpośrednich z Polski. To małe lotnisko, nastawione na ruch biznesowy, które obsługuje mniejsze samoloty ze względu na krótki pas startowy. Dojazd do Londynu linią DLR.
Londyn Southend – dopisujemy, żeby wszystko się zgadzało, choć to lotnisko działające na małą skalę; znajduje się na wschód od Londynu i nie oferuje bezpośrednich połączeń z Polską.
Taki widok na Londyn przy podejściu do lądowania oferuje lotnisko Heathow – koniecznie wybierzcie miejsca przy oknie po prawej stronie samolotu
Aplikacje i strony pomocne przy poruszaniu się z, do i po Londynie
Trainline – zakup biletów na pociąg. Bilet advanced (z wyprzedzeniem) jest ważny tylko na konkretny pociąg, dzień i godzinę. Bilet anytime będzie ważny na każdy pociąg danego dnia. Bilety off-peak upoważniają do przejazdu każdym pociągiem poza godzinami szczytu. Pula biletów advanced jest ograniczona, więc im szybciej je kupicie, tym większa szansa na dobrą cenę (uwaga: nie są elastyczne w wypadku opóźnionych lotów).
National Express – najpopularniejszy przewoźnik autokarowy z lotnisk Stansted i Luton (największy w Wielkiej Brytanii).
TfL Oyster – umożliwia prześledzenie swojej historii podróży i kosztów. Wystarczy się zarejestrować (może być na polski adres i numer telefonu) i dodać kartę płatniczą, której używacie do płacenia za swoje przejazdy. Dzięki temu sprawdzicie cenę każdego wykonanego przejazdu.
CityMapper – do poruszania się po Londynie. Podobny do Google Maps, ale bardziej dokładny, jeśli chodzi o czasy odjazdów na żywo – niezawodny w przypadku utrudnień w metrze. Przy poruszaniu się na piechotę czy rowerem miejskim preferujemy Google Maps.
Cycle Hire – do wypożyczania miejskich rowerów. Oferuje zarówno pojedyncze przejazdy w cenie niższej niż bilet autobusowy, jak i rezerwacje dzienne – tańsze niż dwa pojedyncze przejazdy. Sami korzystamy z rocznych biletów, a rowerem jeździmy praktycznie przez cały rok i wszędzie, gdzie są stacje dokujące. Alternatywą są rowery Lime, wypadają jednak sporo drożej przy trasach dłuższych niż kilka minut; wypożyczycie je przez aplikację Uber.
Galeria Narodowa przy placu Trafalgar
Jak poruszać się po Londynie?
Jeśli przeanalizujecie mapę atrakcji w Londynie, pewnie zauważycie, jak wiele miejsc znajduje się całkiem blisko siebie. I to nie złudzenie! Londyn faktycznie da się zwiedzić prawie wyłącznie pieszo. Nie znaczy to jednak, że jest mały i do przejścia wzdłuż i wszerz – wynika to raczej z natężenia najważniejszych miejsc do zobaczenia w centrum, których jest tak dużo i co krok, że szkoda schodzić do podziemi metra.
Nie umniejszamy tu jednak roli metra, bo to dzięki jego siatce dwa końce Londynu, oddalone nawet o kilkanaście kilometrów, są osiągalne w (prawie) tyle samo minut. Chyba nie przesadzimy, pisząc, że Londyn jest wybitnie dobrze skomunikowany, zwłaszcza jak na swój rozmiar – zarówno powierzchnię, jak i liczbę mieszkańców. 11 linii metra i 400 km torów to stan na rok 2024, ale siatka wciąż się rozrasta – już nie o więcej stacji w centrum, a o obrzeża, które coraz gęściej się rozbudowują i potrzebują nowej infrastruktury.
W londyńskim metrze doceniamy jeszcze dwie rzeczy: pierwsza to intuicyjne oznaczenia i wzorowo zaprojektowana mapa. To właśnie plan londyńskiego metra, zaprojektowany przez Harry’ego Becka w 1933 r., był prekursorem map, których dziś używa każde metro na świecie. Rewolucją było uproszczenie planu do linii prostych i równych skosów, zamiast odwzorowywania rzeczywistych odległości i topografii miasta.
Metro nie wydaje się specjalnie innowacyjnym rozwiązaniem, ale jeśli pomyślimy, że pierwsza linia londyńskiego metra otworzyła się w 1863 r. – roku powstania styczniowego, robi to już trochę większe wrażenie! Nazwa the Tube wzięła się od tunelów – w kształcie tuby – którymi poruszają się wagony metra.
Oryginalny plan londyńskiego metra z 1933 r. autorstwa Harry’ego Becka, który można zobaczyć w muzeum TfL na Acton Town. Już wtedy Londyn miał 8 linii metra!
Nasza druga refleksja dotyczy demokratyczności w londyńskim metrze. Komunikacja zbiorowa w wielu miejscach na świecie jest postrzegana jako środek transportu tych, których może nie stać na samochód. W Londynie jest zupełnie inaczej – z metra korzystają wszyscy: od dyrektorów w finansowym The City po osoby pracujące fizycznie, ludzie wracający z zakupów w Harrodsie i i ci z torbami z Primarka. Jeśli zastanawiacie się, kogo możecie spotkać w londyńskim metrze, to... może to być każdy. Nawet Hugh Grant (on też jeździ londyńskim zbiorkomem).
To teraz krótko o tym, jak z tego publicznego transportu korzystać i jak za niego płacić. Sprawa jest wybitnie prosta – wystarczy karta płatnicza. Swoją kartę zbliżeniową – bez żadnej wcześniejszej rejestracji – wystarczy przyłożyć do czytników na bramkach wejścia i wyjścia ze stacji metra (lub takich samych czytników przy wejściu do autobusu), a system sam podliczy najkorzystniejszą taryfę. Do tego obowiązuje maksymalny dzienny i tygodniowy limit – daily/weekly cap, dzięki któremu zapłacimy nie więcej (a jeszcze częściej – dużo mniej), niż kupując z góry bilet dzienny – tzw. travelcard. Nie polecamy robić dokładnych wyliczeń wszystkich prawdopodobnych przejazdów, bo w Londynie chodzi się dużo więcej, niż się wielu spodziewa – atrakcje są tu naprawdę co krok.
Najważniejsza zasada londyńskiego metra – po lewej strony schodów idziemy, po prawej stoimy!
Coś, co czasem może się opłacić, to zakup tygodniowej travelcard, gdy pobyt jest dłuższy niż pięć dni, przypada na dwa tygodnie kalendarzowe (więc objąłby dwa tygodnie weekly cap, liczonego od poniedziałku do niedzieli) i mamy pewność, że w każdy z tych dni wyjeździmy co najmniej kwotę daily cap – czyli minimum 3–4 przyjazdy dziennie.
Jest jedna rzecz, która nie opłaca się nigdy – zakup papierowego biletu na pojedynczy przejazd pomiędzy dwiema stacjami metra. Taka przyjemność będzie was kosztować 2–3 razy więcej niż zapłacenie za ten sam przejazd kartą zbliżeniową.
Ten zaawansowany system przelicza nawet 5 mln przejazdów dziennie i służy Londynowi 20 lat, czyli od czasu, gdy wprowadzono Oyster card. Dzisiaj prawie zupełnie się od niej odchodzi, a całą infrastrukturę dostosowano pod karty płatnicze, zarówno fizyczne, jak i wirtualne. Jeśli macie „oysterkę” z poprzedniej londyńskiej wycieczki, wciąż możecie z niej korzystać, ale wyrobienie nowej wiąże się z bezzwrotnym depozytem.
Oyster card – „oysterka” – znaczy w dosłownym tłumaczeniu „ostryga”. Choć wydaje się, że to dość przypadkowe słowo, nic bardziej mylnego. Wprowadzona w 2003 r., była bardzo innowacyjnym konceptem jak na tamte czasy. Nawiązanie do ostrygi miało oznaczać dobrze zabezpieczone środki, tak jak ostryga chroni swoją twardą muszlą cenną perłę. Ale tych nawiązań jest więcej, np. angielskie powiedzenie the world is your oyster, czyli „świat stoi przed tobą otworem”. Inna kwestia to fakt, że Tamiza była kiedyś prawdziwą wylęgarnią ostryg. Wiecie, że muszle ostryg z rzeki (pochodzących z ujścia w Whitstable) znaleziono w Rzymie i datuje się je na I w.? Tak, Rzymianie sprowadzali angielskie ostrygi już prawie 2 tys. lat temu!
Jest jeszcze jedna ważna rzecz do zapamiętania przy korzystaniu z karty płatniczej w londyńskim transporcie – każdy z podróżnych musi mieć swoją i nie można używać wymiennie różnych kart (wirtualnych czy fizycznych) podpiętych do tego samego konta bankowego, bo system nie podliczy poprawnie wszystkich przejazdów do daily cap. Ale ten minus jest też plusem – jedna grupa może korzystać z jednego konta bankowego, o ile każda z osób będzie miała swoją kartę (np. w wirtualną, w swoim telefonie). Po więcej informacji, jak aktualne ceny przejazdów i daily cap, polecamy odwiedzić stronę internetową TfL – Transport for London, www.tfl.gov.uk. My sami polecamy ominąć na stacji szerokim łukiem automaty z biletami i śmiało korzystać z karty.
Najdroższy element londyńskiej podróży, czyli noclegi
I jednocześnie najczęstsze pytanie, które dostajemy. Podobnie, jak jako rzeszowianka nie byłabym w stanie podpowiedzieć, w jakim hotelu warto zatrzymać się w Rzeszowie (znam kilka nazw, które obiły mi się o uszy), tak mieszkając w Londynie, też nie za bardzo się znamy na londyńskich zakwaterowaniach. Niemal każde zapytanie o nocleg łączy się z wymogiem, by było „tanio, blisko i w przyzwoitym standardzie”, co w Londynie niestety nie idzie w parze. Może być tanio i blisko, ale w hostelowym, wieloosobowym pokoju ze wspólną łazienką – nie najgorsza opcja, jeśli takie niedogodności wam niestraszne. Może być tanio i w dobrym standardzie, ale bez dojazdu z obrzeży Londynu się nie obejdzie – jeśli wybierzecie miejsce nie dalej niż kilka minut od stacji metra, takie dojazdy będą całkiem znośne. A blisko i w dobrym standardzie będzie się wiązało z nie najniższą ceną – jeśli możecie sobie na to pozwolić, w Londynie zdecydowanie warto zapłacić za dobrą lokalizację, pocieszyć się ładnym sąsiedztwem i mieć blisko do atrakcji. Uważajcie na różnego rodzaju oszustwa – strony z noclegami są wypełnione ofertami nieistniejących apartamentów. Jeśli coś brzmi zbyt dobrze, żeby było prawdziwe, w przypadku „tanich i dobrych noclegów w samym centrum Londynu” niestety się sprawdza.
Wisteria na ulicy Holland Park Mews.
Możemy coś podpowiedzieć w kwestii lokalizacji, choć, uwaga, będzie to bardzo subiektywne! Nasze ulubione okolice to zachodni Londyn: Kensington i Chelsea, zwłaszcza wzdłuż linii metra District: od stacji Victoria do Earls Court, trochę dalej Hammersmith, a jeszcze kawałek dalej Chiswick i Richmond. Zachodni Londyn to więcej porządku, harmonijnej zabudowy, charakterystycznych białych kamienic (ale też kolorowy Notting Hill), a im dalej od centrum, tym bardziej spokojnie i rodzinnie. Jedna zasada, która zawsze jest aktualna – jakiego miejsca nie wybierzecie, koniecznie sprawdźcie najbliższą stację metra i dojazd do centrum. Nawet jeśli traficie do nie najlepszej okolicy, będąc kilka minut od metra, szybko się stamtąd wydostaniecie!
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------