Londyńskie elity - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Londyńskie elity - ebook
Angielska arystokratka Alyse Gregory chce się pozbyć natrętnego adoratora Marcusa Kavanaugha, dlatego na balu celowo wychodzi z nowo poznanym Dariem Oliverem. Dario bardzo jej się podoba, ale Alyse nie podejrzewa, że nic tu nie jest przypadkowe: ani oświadczyny Marcusa, ani obecność Daria na balu…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2293-8 |
Rozmiar pliku: | 731 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Alyse nie mogła się zdecydować. Jeszcze przed chwilą uważała, że jest doskonała okazja, ale nagle dopadły ją wątpliwości. Może to był szalony pomysł? A w dodatku niebezpieczny? Tak, najlepiej byłoby odwrócić się i wyjść, ale… nie, było już jednak za późno. Jakaś niewidzialna siła sprawiła, że nie mogła się poruszyć, natomiast tłum gości rozstąpił się przed nią i zrobił dla niej przejście ‒ ścieżkę prowadzącą prosto do wysokiego opalonego mężczyzny stojącego po drugiej stronie ogromnej sali balowej.
Jej serce najpierw przestało uderzać, a potem zadudniło tak mocno, jakby miało jej wyskoczyć z piersi. Odgarnęła z oczu kosmyk jasnych włosów i zatknęła go drżącą dłonią za ucho. Chciała się lepiej przyjrzeć temu mężczyźnie, żeby mieć pewność. Tak, wydawał się…
‒ Idealny.
To słowo uleciało z jej ust, cichutkie jak westchnienie, ale jakby przypieczętowujące jej decyzję. Zwróciła uwagę na tego mężczyznę już parę sekund po przybyciu na bal. Emanował jakąś intensywną, aurą, mrocznym magnetyzmem Nie bez znaczenia była także jego egzotyczna uroda. W porównaniu z resztą mężczyzn obecnych na sali wyglądał jak przedstawiciel jakiegoś innego gatunku. Z pewnością nie był Brytyjczykiem. Nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Wpatrywała się w niego z kieliszkiem wina przy ustach, z którego nie zdążyła jeszcze upić ani kropelki. Omiotła wzrokiem jego atletyczną sylwetkę opiętą eleganckim jedwabnym garniturem i śnieżnobiałą koszulą. Intrygujące połączenie wyrafinowania, nonszalancji oraz czegoś dzikiego, nieokiełznanego, niepokojącego. Krawat poluzowany pod szyją, a ostatni guzik koszuli rozpięty, włosy przypominające lwią grzywę, tyle że czarne jak pióra kruka. Do tego wydatne kości policzkowe, głęboko osadzone oczy, a także zaskakująco zmysłowe pełne usta, na których błąkał się lekko ironiczny uśmieszek.
To również przemawiało na jego korzyść. Ten subtelny znak, że on też, tak jak ona, nie do końca czuje się dobrze w tym miejscu, w tym towarzystwie. Z tą różnicą, że jego zapewne nikt nie zaciągnął tutaj siłą. Ona przyszła tu tylko dlatego, że ojciec od wielu dni ją do tego uparcie namawiał.
‒ Córeczko, musisz czasami gdzieś wychodzić. Całymi dniami przesiadujesz w tej zapyziałej galeryjce, chociaż wcale nie musisz pracować.
‒ Ale ja lubię tam chodzić ‒ zaprotestowała. Cóż, może to nie była jej wymarzona posada, ale zarabiała własne pieniądze i mogła trochę odetchnąć od ponurej, przytłaczającej atmosfery, jaka panowała w ich domu. Choroba matki była niczym czarna chmura, która zawisła nad rodziną i przyćmiła wszystko inne.
‒ Nigdy nikogo nie poznasz, jeśli nie będziesz się udzielała towarzysko ‒ kontynuował swoje kazanie.
Alyse doskonale wiedziała, co tak naprawdę nim kieruje. Chciał ją zeswatać z Marcusem Kavanaughem, mężczyzną, który ostatnio zamieniał jej życie w piekło swoimi niechcianymi zalotami, wizytami i absurdalną determinacją, że wreszcie zdoła namówić ją do ślubu. Zaczął się nawet pojawiać w jej „zapyziałej galeryjce”. Po prostu nie dawał jej spokoju! Na domiar złego ojciec też ostatnio doszedł do wniosku, że tworzyliby idealną parę.
‒ Wiem, że to syn twojego szefa, dziedzic ogromnej fortuny i tak dalej, ale on po prostu nie jest w moim typie! ‒ tłumaczyła mu za każdym razem, nic to jednak nie dawało. Prawdę mówiąc, ojciec wcale nie wywierał na niej presji. Jego perswazje były subtelne, dyskretne. Próbował jej tylko uświadomić, że nigdy w życiu nie trafi się lepsza partia.
Była już tak zmęczona zalotami Marcusa, że zgodziła się przyjść na dzisiejszą imprezę i wykorzystać okazję, żeby się wreszcie od niego uwolnić. Właśnie w tym miał jej pomóc ten nieznajomy. Oczywiście nieświadomie. Wyglądał na człowieka, który nie przejmuje się tym, co myślą o nim inni ludzie. To byłoby jego dodatkową zaletą.
Tak, był idealnym kandydatem.
Nagle się poruszył. Obrócił głowę. Ich spojrzenia się spotkały, zderzyły. Alyse miała wrażenie, jakby sala zaczęła się lekko kołysać i wirować. Odruchowo oparła się dłonią o ścianę, żeby nie stracić równowagi.
W jej głowie włączył się głośny alarm. Niebezpieczeństwo! – zdawał się krzyczeć jej instynkt samozachowawczy. Nerwowo przygryzła dolną wargę. Poczuła przypływ paniki, ale także ekscytacji. Chciała, żeby Marcus się od niej odczepił, zrozumiał, że nie ma u niej żadnych szans. Musiała mu pokazać, że jest zainteresowana kimś innym. A gdyby przy okazji udało jej się trochę rozerwać i zabawić, cóż, tym bardziej warto było spróbować.
Nieznajomy wciąż się w nią wpatrywał. Jego spojrzenie było tak intensywne, że przyprawiało ją o drżenie, jakby przez jej ciało przechodził prąd. Jej dłonie dosłownie dygotały. Niechcący potrząsnęła kieliszkiem. Kilka kropel wina wylądowało na jej sukience. Na niebieskim jedwabiu pojawiły się ciemne plamy.
‒ O, nie! ‒ jęknęła pod nosem.
W torebce, malutkiej kopertówce, miała chusteczki. Chciała je wyciągnąć, ale trudno było wykonać ten manewr z kieliszkiem w ręku. Gdy zdołała w końcu otworzyć torebkę, wino nagle znowu zachlupotało i kolejne krople trysnęły na jej sukienkę i dekolt.
‒ Chwileczkę, pomogę.
To był niezwykle głęboki i jedwabisty głos, posiadający jakieś kojące właściwości. Duże, silne i opalone dłonie sięgnęły po jej kieliszek i kopertówkę, a potem odstawiły je na pobliski stolik. Następnie mężczyzna wziął białą serwetkę i przytknął ją ostrożnie do sukienki.
‒ Dziękuję ‒ wyjąkała.
Poczuła, jak uginają się pod nią kolana. Spróbowała nie stracić równowagi, ale i tak zakołysała się na wysokich obcasach. Przypomniała sobie, dlaczego tak lubi chodzić w płaskich butach.
‒ Spokojnie.
Nieznajomy chwycił ją za rękę, delikatnie, ale stanowczo. Jego głos teraz dobiegał do niej z bliższej odległości, rozbrzmiewał prawie przy jej uchu.
‒ Dziękuję ‒ odparła zmieszana.
Już po dwóch czy trzech sekundach odzyskała równowagę. Wzięła głęboki wdech. Musiała podnieść głowę i spojrzeć w oczy swojemu wybawcy… Zrobiła to i znowu prawie straciła odzyskaną równowagę. To był on – „jej” nieznajomy. Czy to możliwe, żeby ktoś miał aż tak błękitne oczy? Skojarzyły jej się z odcieniem Morza Śródziemnego w słoneczny dzień. Jego potężna sylwetka zasłaniała widok na resztę sali. Poczuła w nozdrzach przyjemny zapach wody kolońskiej z domieszką czegoś naturalnego, męskiego, dzikiego. Musiała wykorzystać tę okazję. Położyła mu rękę na ramieniu. Przez miękki materiał garnituru wyczuła twarde jak stal muskuły. Zrobiło jej się gorąco. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
‒ Trzeba to szybko wytrzeć, żeby nie zostały plamy ‒ powiedział, znowu przytykając serwetkę do jej sukienki.
Otworzyła usta, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo. Nie wiedziała zresztą, co powinna powiedzieć. Skinęła więc jedynie głową. Nachylił się ze skupioną miną. Z tej odległości musiał słyszeć dudnienie jej serca i widzieć rumieniec na policzkach. Zbliżył serwetkę do dekoltu, na którym lśniły kropelki czerwonego wina. Zaczął delikatnie je wycierać rąbkiem serwetki. Ta całkiem niewinna czynność w jego wykonaniu miała w sobie coś niezwykle intymnego, erotycznego.
‒ Chyba już wystarczy ‒ szepnęła spłoszona. Jednocześnie pragnęła, żeby nie przerywał, nie odsuwał się od niej. ‒ Dziękuję ‒ dorzuciła uprzejmym tonem.
‒ Nie ma za co. ‒ Odłożył serwetkę na stolik, ale znowu ustawił się tuż przy niej. Ciepłym oddechem przyjemnie łaskotał jej ucho. Swoją bliskością rozbudzał jej zmysły. ‒ Może zaczniemy jeszcze raz?
Wypowiadał słowa powoli i wyraźnie, z egzotycznym akcentem. Choć na jego ustach pojawił się cień uśmiech, oczy były poważne i badawcze, a nawet dziwnie chłodne. Wyprostował się i zaskoczył ją swoim wzrostem. Był od niej wyższy prawie o głowę, mimo że miała wysokie obcasy.
‒ Nazywam się Dario Olivero – przedstawił się.
Wyciągnął do niej rękę w geście powitania.
‒ Alyse Gre…Gregory ‒ dokończyła zachrypniętym głosem.
Miała zupełnie wyschnięte gardło i wargi. Odruchowo oblizała usta koniuszkiem języka. Nie uszło to jego uwadze. Znowu się uśmiechnął, ale tym razem było w tym coś drapieżnego i niepokojącego. A jednocześnie pociągającego. Kiedy ich dłonie się zetknęły, przez jej ciało przebiegł ładunek elektryczny, od którego zawibrowała każda komórka. Nigdy wcześniej żaden mężczyzna nie wywoływał u niej takich reakcji. A przecież był dla niej obcym człowiekiem.
A może niezupełnie obcym? Dario Olivero… tak, kojarzyła to nazwisko. Wiedziała, że jest właścicielem winnic produkujących słynne na całym świecie wina. Nigdy wcześniej jednak nie widziała jego twarzy. Nie wyglądał na typowego biznesmena.
‒ Alyse ‒ powtórzył jej imię, które w jego ustach brzmiało jak egzotyczne zaklęcie. Przez chwilę dostrzegła w jego oczach dziwny, chłodny błysk, ale już sekundę później obdarzył ją uśmiechem, tak uwodzicielskim, że znowu straciła zdolność przytomnego myślenia.
Alyse Gregory. A raczej lady Alyse Gregory. Dlaczego nie użyła swojego szlacheckiego tytułu? Tak czy inaczej, trafił pod dobry adres. Co prawda intuicja mu podpowiadała, że to może właśnie ona, jeszcze zanim do niej podszedł, ale nie mógł mieć żadnej pewności. Wiedział, że Alyse ma się zjawić na tym balu. Przyszedł tutaj właściwie tylko z jej powodu. Nie cierpiał tego typu imprez, chociaż musiał przyznać, że przez parę minut całkiem zabawnie było obserwować cały ten teatrzyk, patrzeć na te wszystkie sztuczne uśmiechy, całusy, puste gesty. Miał dystans do tego świata, ponieważ nie czuł się jego częścią. Gdyby był młodszy – i nie miał na kontach bankowych milionów euro – nikt by go tutaj nie wpuścił. Chyba że tylnymi drzwiami, którymi wchodził do tego typu eleganckich budynków, gdy pracował jako kierownik zaopatrzenia w firmie Coretti. To było pierwsze poważniejsze zajęcie, od którego zaczęła się jego kariera.
Owszem, nawet dawno temu, kiedy jeszcze nie był słynnym biznesmenem, mógłby zostać wpuszczony „na salony”, gdyby tylko Henry Kavanaugh przyznał się do nieślubnego syna i przyjąłby go do swojego świata. Ale to nigdy nie nastąpiło. Dario poczuł w ustach gorzki smak, którego nie mogło zabić żadne wino. Nawet to, które produkował ‒ znane na całym świecie, cenione przez zamożnych i wpływowych ludzi, takich jak uczestnicy tej imprezy. On jednak nie przyszedł tutaj z chęci obcowania z nimi. Przyszedł, bo chciał spotkać pewną osobę. Właśnie tę kobietę, z którą w tej chwili rozmawiał.
‒ Witaj, Alyse Gregory.
Spodziewał się, że będzie piękna. Marcus nie byłby zainteresowany żadną kobietą, która nie wyglądała jak top modelka. Alyse Gregory nie przypominała jednak tych, z którymi Marcus zazwyczaj się zadawał. Owszem, była szczupłą, wysoką blondynką, ale miała w sobie coś zaskakującego. Wyjątkowego. Nie wydawała się tak sztuczna jak jego inne dziewczyny, które miały plastikowe osobowości i silikonowe piersi. Alyse miała wspaniałą, naturalną figurę. Wycierając serwetką krople wina z jej dekoltu, wdychał jej zapach, jakieś drogie kwiatowe perfumy zmieszane z czymś naturalnym, kobiecym. Patrzył, jak jedna z kropelek płynie w dół rowkiem pomiędzy piersiami, i marzył o tym, żeby móc ją zlizać z jej skóry.
Teraz dostrzegł, że uprzejmy uśmiech na jej wargach zaczyna słabnąć, a na twarzy pojawia się dziwne napięcie. Dopiero po chwili się zorientował, że trochę zbyt długo i zbyt mocno ściska jej dłoń. Puścił rękę i mruknął:
‒ Och, przepraszam…
‒ Witaj, Dario ‒ odezwała się w tym samym momencie.
Zaśmiali się oboje. Atmosfera trochę się rozluźniła. Alyse sięgnęła po swoją torebkę, którą wcześniej odłożył na stolik.
‒ Dziękuję za pomoc.
‒ Szedłem do ciebie, zanim oblałaś się winem.
‒ Naprawdę? ‒ spytała ze zdziwioną miną, wpatrując się w niego swoimi dużymi zielonymi oczami.
‒ Oczywiście. ‒ Po chwili dodał z uniesioną brwią: ‒ Przecież wiesz, że tak było.
Otworzyła usta, jakby chciała zaprzeczyć, ale po chwili je zamknęła. Nie miał wątpliwości, że gdy na siebie spojrzeli, poczuła dokładnie to co on. Autentyczną chemię, organiczne przyciąganie. Ruszył w jej stronę, bez udziału umysłu, jakby sterowała nim jakaś niewidzialna siła. To było do niego zupełnie niepodobne. Nie należał do ludzi, którzy działają pod wpływem impulsu. Każde jego zachowanie było przemyślane i świadome. Uważał, że właśnie ta cecha pomogła mu odnieść sukces w biznesie. Słynął z tego, że zawsze jest opanowany, skupiony, działa z laserową precyzją.
To, co dzisiaj się wydarzyło, było więc całkowitą anomalią. Gdy szedł w jej stronę, nawet nie wiedział, że to Alyse Gregory, więc kierowało nim coś innego. Coś, co nią też zawładnęło. Dostrzegł to w sposobie, w jaki na niego patrzyła, w jaki trzymała kieliszek, jak oblała się winem…
‒ Wiem, że tak było? ‒ powtórzyła i zerknęła w stronę drzwi, jakby brała pod uwagę ucieczkę. Wzięła jednak głęboki wdech, uniosła głowę i oświadczyła: ‒ Tak, wiem, że szedłeś w moją stronę. A gdybyś tego nie zrobił… Cóż, sama bym do ciebie podeszła.
Zaskoczyło go to wyznanie. Uśmiechnął się z satysfakcją.
‒ Dlaczego chciałeś do mnie podejść? ‒ spytała, patrząc mu prosto w oczy.
Dobre pytanie, odparł w myślach. Pytanie, na które nie znał odpowiedzi, ponieważ to nie była jego świadoma decyzja. A przynajmniej tak mu się wydawało. Spojrzenie, które z daleka mu posłała, było jak nieśmiałe zaproszenie. Stojąc teraz przy niej, czuł, że ta kobieta z każdą sekundą coraz bardziej mu się podoba, i nie chodziło tylko o jej zewnętrzne piękno.
Kątem oka dostrzegł na schodach znajomą postać. Od razu poznał tę jasną czuprynę, potężną sylwetkę, powolne ruchy. Dario przypomniał sobie, po co tak naprawdę tutaj przyszedł. Musiał pokrzyżować plany swojemu przyrodniemu bratu, który polował na kobietę ze szlacheckim tytułem, żeby podarować ojcu wymarzoną synową.
‒ Chciałem cię poprosić do tańca ‒ powiedział do Alyse.
Jej twarz rozjaśnił uśmiech, tak intensywny i promienny, że mogłaby nim oświetlić całą tę salę balową z taką samą mocą jak ogromne kryształowe żyrandole wiszące pod sufitem. Ale jednocześnie było w tym uśmiechu coś podejrzanego, przesadzonego. To mu jednak nie przeszkadzało. Wprost przeciwnie. Mogło mu pomóc w realizacji jego planu.
‒ Z przyjemnością zatańczę ‒ odparła słodkim głosem, wyciągając do niego dłoń.
Poprowadził ją za rękę na parkiet. Orkiestra grała jakąś spokojną melodię. Położył dłonie na jej talii i spojrzał w oczy. Zaczęli tańczyć, ale po paru sekundach muzyka ucichła. Dario zamarł w bezruchu, a Alyse zaśmiała się głośno.
‒ Och, co za pech. ‒ Nie wysunęła się jednak z jego objęć. ‒ Poczekamy na następną piosenkę?
Odetchnął z ulgą. Chciał dalej być blisko niej, dotykać przez sukienkę jej ciała, podziwiać, jak jej piersi unoszą się i opadają z każdym oddechem, patrzeć w jej zielone oczy, wdychać zapach. Na szczęście kolejny utwór był powolnym walcem. Okazało się, że Alyse potrafi świetnie tańczyć. Jej ruchy były zmysłowe, płynne i lekkie, jakby unosiła się w powietrzu, nie dotykając stopami parkietu.
Tak, chciała z nim tańczyć, ale tylko dlatego, że pragnęła być blisko niego, czuć na sobie jego dłonie. Nie miało to już nic wspólnego z jej planem, żeby pokazać się Marcusowi z jakimś innym mężczyzną i dać mu do zrozumienia, że naprawdę nie jest nim zainteresowana. Co prawda wciąż o tym wszystkim pamiętała, ale jej umysł zaprzątało już co innego. W tej chwili interesował ją tylko on, Dario Olivero, mężczyzna, który zafascynował ją od pierwszego wejrzenia.
‒ Dario… ‒ wyszeptała jego imię, jakby dzięki temu mogła rzucić na niego zaklęcie. Niczego nie usłyszał, ponieważ zagłuszyła ją muzyka. Ponownie wypowiedziała jego imię, tym razem trochę głośniej. Popatrzył na nią swoimi niebieskimi oczami, które teraz wydawały się ciemniejsze, nieco zamglone.
‒ Umiesz dobrze tańczyć ‒ pochwaliła go.
Zaśmiał się łagodnie tuż przy jej uchu.
‒ A gdyby się okazało, że mam dwie lewe nogi? Gdybym co chwila cię deptał?
Poświęciłabym się dla ciebie, odparła w myślach, ale taka odpowiedź była zupełnie nie w jej stylu, jak kwestia z filmu. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Pomiędzy nimi pojawiło się coś tak intensywnego, tak intymnego, że zakręciło jej się w głowie. Bała się, że za chwilę się potknie i przewróci. Na szczęście on mocno trzymał dłonie na jej talii, a ona zacisnęła palce na jego twardych, szerokich barkach. Choć oboje milczeli, ich ciała komunikowały się we własnym języku. Z każdą sekundą przybierało na sile to obezwładniające pragnienie. Jakiś głód zmysłów, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła.
‒ Dario…
Jej głos był dziwnie ochrypnięty, jakby ktoś potarł jej gardło papierem ściernym. To wszystko było takie nietypowe i niepokojące, całkowicie do niej niepodobne. Zerknęła nerwowo w górę. Kąciki ust Daria uniosły się odrobinę, a potem przyłożył policzek do jej skroni i muskając wargami jej ucho, wyszeptał:
‒ Rozluźnij się.
Przyciągnął ją bliżej siebie i położył dłoń na odkrytych plecach. Jego dotyk był jednocześnie elektryzujący i balsamiczny. Przytuliła się do niego i rozpłynęła się w środku. Z głową przytkniętą do jego torsu czuła mocny rytm jego serca. Jego zapach i ciepło otuliły jej zmysły niczym przyjemna mgiełka, z której już chyba nie chciała się wyłonić, tańcząc z nim w rytm powolnej melodii. Gdy jednak wyczuła przez materiał jego spodni, jak bardzo jest podniecony, wciągnęła gwałtownie powietrze i zadygotała. Obudziło się w niej pożądanie.
‒ Rozluźnij się ‒ powtórzył czułym głosem, zamykając ją w jeszcze mocniejszych objęciach.
Żałował, że sam nie potrafi się odprężyć. Miał wrażenie, że jego ciało ogarnęła gorączka, z którą nie potrafi walczyć. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był w takim stanie. Nie umiałby nawet opisać tego słowami. To było jak jakieś magiczne zaklęcie. Był całkowicie oczarowany tą kobietą. Chłonął wszystkimi zmysłami jej bliską obecność ‒ jej zapach, oddech, skórę, włosy… Jego ciało domagało się czegoś więcej. Czegoś, co zaspokoiłoby to żywiołowe pragnienie.
Wiedział, że powinien się zająć Marcusem. To było jego główne zadanie na ten wieczór. Problem w tym, że jego umysł w tej chwili spowijała mgiełka, która z każdą chwilą gęstniała. Alyse przylegała do niego piersiami, brzuchem, biodrami. Uprzytomnił sobie, że musiała poczuć, jak bardzo jest podniecony. A jednak to jej nie spłoszyło. Przeciwnie, zdawała się jeszcze mocniej w niego wtulać. Pulsowanie, które czuł między nogami, stawało się bolesne.
‒ Alyse ‒ syknął przez zaciśnięte zęby.
Sytuacja robiła się niebezpieczna, a także całkowicie niestosowna. Znajdowali się przecież w sali balowej wypełnionej tłumem gości. Miejscem na tego typu emocji i zachowania była sypialnia. Tak, gdyby byli sam na sam, nie musiałby już dłużej resztkami woli hamować swojego libido.
‒ Do diabła ‒ zaklął pod nosem.
Nie, już dłużej nie był w stanie walczyć. Musiał się poddać. Nachylił się i musnął ustami złoty kosmyk jej miękkich, pachnących włosów. Alyse powiedziała coś głosem tak cichym, że nic nie usłyszał. Odchyliła lekko głowę, dając mu lepszy dostęp do swojej smukłej, kremowej szyi. Jego usta przez parę chwil unosiły się milimetr od jej skóry, a potem wreszcie jej posmakował. Była słodka, odurzająca jak narkotyk. Nie mógł dłużej czekać.
‒ Alyse… chcę… ‒ szeptał do jej ucha zduszonym głosem. ‒ Chodźmy…
‒ Gdzie indziej ‒ dokończyła za niego. ‒ Tam, gdzie nie ma ludzi.
Wysunęła się z jego objęć i oplotła palcami jego dłoń, a potem ruszyła w stronę drzwi.
Alyse nie mogła się zdecydować. Jeszcze przed chwilą uważała, że jest doskonała okazja, ale nagle dopadły ją wątpliwości. Może to był szalony pomysł? A w dodatku niebezpieczny? Tak, najlepiej byłoby odwrócić się i wyjść, ale… nie, było już jednak za późno. Jakaś niewidzialna siła sprawiła, że nie mogła się poruszyć, natomiast tłum gości rozstąpił się przed nią i zrobił dla niej przejście ‒ ścieżkę prowadzącą prosto do wysokiego opalonego mężczyzny stojącego po drugiej stronie ogromnej sali balowej.
Jej serce najpierw przestało uderzać, a potem zadudniło tak mocno, jakby miało jej wyskoczyć z piersi. Odgarnęła z oczu kosmyk jasnych włosów i zatknęła go drżącą dłonią za ucho. Chciała się lepiej przyjrzeć temu mężczyźnie, żeby mieć pewność. Tak, wydawał się…
‒ Idealny.
To słowo uleciało z jej ust, cichutkie jak westchnienie, ale jakby przypieczętowujące jej decyzję. Zwróciła uwagę na tego mężczyznę już parę sekund po przybyciu na bal. Emanował jakąś intensywną, aurą, mrocznym magnetyzmem Nie bez znaczenia była także jego egzotyczna uroda. W porównaniu z resztą mężczyzn obecnych na sali wyglądał jak przedstawiciel jakiegoś innego gatunku. Z pewnością nie był Brytyjczykiem. Nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Wpatrywała się w niego z kieliszkiem wina przy ustach, z którego nie zdążyła jeszcze upić ani kropelki. Omiotła wzrokiem jego atletyczną sylwetkę opiętą eleganckim jedwabnym garniturem i śnieżnobiałą koszulą. Intrygujące połączenie wyrafinowania, nonszalancji oraz czegoś dzikiego, nieokiełznanego, niepokojącego. Krawat poluzowany pod szyją, a ostatni guzik koszuli rozpięty, włosy przypominające lwią grzywę, tyle że czarne jak pióra kruka. Do tego wydatne kości policzkowe, głęboko osadzone oczy, a także zaskakująco zmysłowe pełne usta, na których błąkał się lekko ironiczny uśmieszek.
To również przemawiało na jego korzyść. Ten subtelny znak, że on też, tak jak ona, nie do końca czuje się dobrze w tym miejscu, w tym towarzystwie. Z tą różnicą, że jego zapewne nikt nie zaciągnął tutaj siłą. Ona przyszła tu tylko dlatego, że ojciec od wielu dni ją do tego uparcie namawiał.
‒ Córeczko, musisz czasami gdzieś wychodzić. Całymi dniami przesiadujesz w tej zapyziałej galeryjce, chociaż wcale nie musisz pracować.
‒ Ale ja lubię tam chodzić ‒ zaprotestowała. Cóż, może to nie była jej wymarzona posada, ale zarabiała własne pieniądze i mogła trochę odetchnąć od ponurej, przytłaczającej atmosfery, jaka panowała w ich domu. Choroba matki była niczym czarna chmura, która zawisła nad rodziną i przyćmiła wszystko inne.
‒ Nigdy nikogo nie poznasz, jeśli nie będziesz się udzielała towarzysko ‒ kontynuował swoje kazanie.
Alyse doskonale wiedziała, co tak naprawdę nim kieruje. Chciał ją zeswatać z Marcusem Kavanaughem, mężczyzną, który ostatnio zamieniał jej życie w piekło swoimi niechcianymi zalotami, wizytami i absurdalną determinacją, że wreszcie zdoła namówić ją do ślubu. Zaczął się nawet pojawiać w jej „zapyziałej galeryjce”. Po prostu nie dawał jej spokoju! Na domiar złego ojciec też ostatnio doszedł do wniosku, że tworzyliby idealną parę.
‒ Wiem, że to syn twojego szefa, dziedzic ogromnej fortuny i tak dalej, ale on po prostu nie jest w moim typie! ‒ tłumaczyła mu za każdym razem, nic to jednak nie dawało. Prawdę mówiąc, ojciec wcale nie wywierał na niej presji. Jego perswazje były subtelne, dyskretne. Próbował jej tylko uświadomić, że nigdy w życiu nie trafi się lepsza partia.
Była już tak zmęczona zalotami Marcusa, że zgodziła się przyjść na dzisiejszą imprezę i wykorzystać okazję, żeby się wreszcie od niego uwolnić. Właśnie w tym miał jej pomóc ten nieznajomy. Oczywiście nieświadomie. Wyglądał na człowieka, który nie przejmuje się tym, co myślą o nim inni ludzie. To byłoby jego dodatkową zaletą.
Tak, był idealnym kandydatem.
Nagle się poruszył. Obrócił głowę. Ich spojrzenia się spotkały, zderzyły. Alyse miała wrażenie, jakby sala zaczęła się lekko kołysać i wirować. Odruchowo oparła się dłonią o ścianę, żeby nie stracić równowagi.
W jej głowie włączył się głośny alarm. Niebezpieczeństwo! – zdawał się krzyczeć jej instynkt samozachowawczy. Nerwowo przygryzła dolną wargę. Poczuła przypływ paniki, ale także ekscytacji. Chciała, żeby Marcus się od niej odczepił, zrozumiał, że nie ma u niej żadnych szans. Musiała mu pokazać, że jest zainteresowana kimś innym. A gdyby przy okazji udało jej się trochę rozerwać i zabawić, cóż, tym bardziej warto było spróbować.
Nieznajomy wciąż się w nią wpatrywał. Jego spojrzenie było tak intensywne, że przyprawiało ją o drżenie, jakby przez jej ciało przechodził prąd. Jej dłonie dosłownie dygotały. Niechcący potrząsnęła kieliszkiem. Kilka kropel wina wylądowało na jej sukience. Na niebieskim jedwabiu pojawiły się ciemne plamy.
‒ O, nie! ‒ jęknęła pod nosem.
W torebce, malutkiej kopertówce, miała chusteczki. Chciała je wyciągnąć, ale trudno było wykonać ten manewr z kieliszkiem w ręku. Gdy zdołała w końcu otworzyć torebkę, wino nagle znowu zachlupotało i kolejne krople trysnęły na jej sukienkę i dekolt.
‒ Chwileczkę, pomogę.
To był niezwykle głęboki i jedwabisty głos, posiadający jakieś kojące właściwości. Duże, silne i opalone dłonie sięgnęły po jej kieliszek i kopertówkę, a potem odstawiły je na pobliski stolik. Następnie mężczyzna wziął białą serwetkę i przytknął ją ostrożnie do sukienki.
‒ Dziękuję ‒ wyjąkała.
Poczuła, jak uginają się pod nią kolana. Spróbowała nie stracić równowagi, ale i tak zakołysała się na wysokich obcasach. Przypomniała sobie, dlaczego tak lubi chodzić w płaskich butach.
‒ Spokojnie.
Nieznajomy chwycił ją za rękę, delikatnie, ale stanowczo. Jego głos teraz dobiegał do niej z bliższej odległości, rozbrzmiewał prawie przy jej uchu.
‒ Dziękuję ‒ odparła zmieszana.
Już po dwóch czy trzech sekundach odzyskała równowagę. Wzięła głęboki wdech. Musiała podnieść głowę i spojrzeć w oczy swojemu wybawcy… Zrobiła to i znowu prawie straciła odzyskaną równowagę. To był on – „jej” nieznajomy. Czy to możliwe, żeby ktoś miał aż tak błękitne oczy? Skojarzyły jej się z odcieniem Morza Śródziemnego w słoneczny dzień. Jego potężna sylwetka zasłaniała widok na resztę sali. Poczuła w nozdrzach przyjemny zapach wody kolońskiej z domieszką czegoś naturalnego, męskiego, dzikiego. Musiała wykorzystać tę okazję. Położyła mu rękę na ramieniu. Przez miękki materiał garnituru wyczuła twarde jak stal muskuły. Zrobiło jej się gorąco. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.
‒ Trzeba to szybko wytrzeć, żeby nie zostały plamy ‒ powiedział, znowu przytykając serwetkę do jej sukienki.
Otworzyła usta, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo. Nie wiedziała zresztą, co powinna powiedzieć. Skinęła więc jedynie głową. Nachylił się ze skupioną miną. Z tej odległości musiał słyszeć dudnienie jej serca i widzieć rumieniec na policzkach. Zbliżył serwetkę do dekoltu, na którym lśniły kropelki czerwonego wina. Zaczął delikatnie je wycierać rąbkiem serwetki. Ta całkiem niewinna czynność w jego wykonaniu miała w sobie coś niezwykle intymnego, erotycznego.
‒ Chyba już wystarczy ‒ szepnęła spłoszona. Jednocześnie pragnęła, żeby nie przerywał, nie odsuwał się od niej. ‒ Dziękuję ‒ dorzuciła uprzejmym tonem.
‒ Nie ma za co. ‒ Odłożył serwetkę na stolik, ale znowu ustawił się tuż przy niej. Ciepłym oddechem przyjemnie łaskotał jej ucho. Swoją bliskością rozbudzał jej zmysły. ‒ Może zaczniemy jeszcze raz?
Wypowiadał słowa powoli i wyraźnie, z egzotycznym akcentem. Choć na jego ustach pojawił się cień uśmiech, oczy były poważne i badawcze, a nawet dziwnie chłodne. Wyprostował się i zaskoczył ją swoim wzrostem. Był od niej wyższy prawie o głowę, mimo że miała wysokie obcasy.
‒ Nazywam się Dario Olivero – przedstawił się.
Wyciągnął do niej rękę w geście powitania.
‒ Alyse Gre…Gregory ‒ dokończyła zachrypniętym głosem.
Miała zupełnie wyschnięte gardło i wargi. Odruchowo oblizała usta koniuszkiem języka. Nie uszło to jego uwadze. Znowu się uśmiechnął, ale tym razem było w tym coś drapieżnego i niepokojącego. A jednocześnie pociągającego. Kiedy ich dłonie się zetknęły, przez jej ciało przebiegł ładunek elektryczny, od którego zawibrowała każda komórka. Nigdy wcześniej żaden mężczyzna nie wywoływał u niej takich reakcji. A przecież był dla niej obcym człowiekiem.
A może niezupełnie obcym? Dario Olivero… tak, kojarzyła to nazwisko. Wiedziała, że jest właścicielem winnic produkujących słynne na całym świecie wina. Nigdy wcześniej jednak nie widziała jego twarzy. Nie wyglądał na typowego biznesmena.
‒ Alyse ‒ powtórzył jej imię, które w jego ustach brzmiało jak egzotyczne zaklęcie. Przez chwilę dostrzegła w jego oczach dziwny, chłodny błysk, ale już sekundę później obdarzył ją uśmiechem, tak uwodzicielskim, że znowu straciła zdolność przytomnego myślenia.
Alyse Gregory. A raczej lady Alyse Gregory. Dlaczego nie użyła swojego szlacheckiego tytułu? Tak czy inaczej, trafił pod dobry adres. Co prawda intuicja mu podpowiadała, że to może właśnie ona, jeszcze zanim do niej podszedł, ale nie mógł mieć żadnej pewności. Wiedział, że Alyse ma się zjawić na tym balu. Przyszedł tutaj właściwie tylko z jej powodu. Nie cierpiał tego typu imprez, chociaż musiał przyznać, że przez parę minut całkiem zabawnie było obserwować cały ten teatrzyk, patrzeć na te wszystkie sztuczne uśmiechy, całusy, puste gesty. Miał dystans do tego świata, ponieważ nie czuł się jego częścią. Gdyby był młodszy – i nie miał na kontach bankowych milionów euro – nikt by go tutaj nie wpuścił. Chyba że tylnymi drzwiami, którymi wchodził do tego typu eleganckich budynków, gdy pracował jako kierownik zaopatrzenia w firmie Coretti. To było pierwsze poważniejsze zajęcie, od którego zaczęła się jego kariera.
Owszem, nawet dawno temu, kiedy jeszcze nie był słynnym biznesmenem, mógłby zostać wpuszczony „na salony”, gdyby tylko Henry Kavanaugh przyznał się do nieślubnego syna i przyjąłby go do swojego świata. Ale to nigdy nie nastąpiło. Dario poczuł w ustach gorzki smak, którego nie mogło zabić żadne wino. Nawet to, które produkował ‒ znane na całym świecie, cenione przez zamożnych i wpływowych ludzi, takich jak uczestnicy tej imprezy. On jednak nie przyszedł tutaj z chęci obcowania z nimi. Przyszedł, bo chciał spotkać pewną osobę. Właśnie tę kobietę, z którą w tej chwili rozmawiał.
‒ Witaj, Alyse Gregory.
Spodziewał się, że będzie piękna. Marcus nie byłby zainteresowany żadną kobietą, która nie wyglądała jak top modelka. Alyse Gregory nie przypominała jednak tych, z którymi Marcus zazwyczaj się zadawał. Owszem, była szczupłą, wysoką blondynką, ale miała w sobie coś zaskakującego. Wyjątkowego. Nie wydawała się tak sztuczna jak jego inne dziewczyny, które miały plastikowe osobowości i silikonowe piersi. Alyse miała wspaniałą, naturalną figurę. Wycierając serwetką krople wina z jej dekoltu, wdychał jej zapach, jakieś drogie kwiatowe perfumy zmieszane z czymś naturalnym, kobiecym. Patrzył, jak jedna z kropelek płynie w dół rowkiem pomiędzy piersiami, i marzył o tym, żeby móc ją zlizać z jej skóry.
Teraz dostrzegł, że uprzejmy uśmiech na jej wargach zaczyna słabnąć, a na twarzy pojawia się dziwne napięcie. Dopiero po chwili się zorientował, że trochę zbyt długo i zbyt mocno ściska jej dłoń. Puścił rękę i mruknął:
‒ Och, przepraszam…
‒ Witaj, Dario ‒ odezwała się w tym samym momencie.
Zaśmiali się oboje. Atmosfera trochę się rozluźniła. Alyse sięgnęła po swoją torebkę, którą wcześniej odłożył na stolik.
‒ Dziękuję za pomoc.
‒ Szedłem do ciebie, zanim oblałaś się winem.
‒ Naprawdę? ‒ spytała ze zdziwioną miną, wpatrując się w niego swoimi dużymi zielonymi oczami.
‒ Oczywiście. ‒ Po chwili dodał z uniesioną brwią: ‒ Przecież wiesz, że tak było.
Otworzyła usta, jakby chciała zaprzeczyć, ale po chwili je zamknęła. Nie miał wątpliwości, że gdy na siebie spojrzeli, poczuła dokładnie to co on. Autentyczną chemię, organiczne przyciąganie. Ruszył w jej stronę, bez udziału umysłu, jakby sterowała nim jakaś niewidzialna siła. To było do niego zupełnie niepodobne. Nie należał do ludzi, którzy działają pod wpływem impulsu. Każde jego zachowanie było przemyślane i świadome. Uważał, że właśnie ta cecha pomogła mu odnieść sukces w biznesie. Słynął z tego, że zawsze jest opanowany, skupiony, działa z laserową precyzją.
To, co dzisiaj się wydarzyło, było więc całkowitą anomalią. Gdy szedł w jej stronę, nawet nie wiedział, że to Alyse Gregory, więc kierowało nim coś innego. Coś, co nią też zawładnęło. Dostrzegł to w sposobie, w jaki na niego patrzyła, w jaki trzymała kieliszek, jak oblała się winem…
‒ Wiem, że tak było? ‒ powtórzyła i zerknęła w stronę drzwi, jakby brała pod uwagę ucieczkę. Wzięła jednak głęboki wdech, uniosła głowę i oświadczyła: ‒ Tak, wiem, że szedłeś w moją stronę. A gdybyś tego nie zrobił… Cóż, sama bym do ciebie podeszła.
Zaskoczyło go to wyznanie. Uśmiechnął się z satysfakcją.
‒ Dlaczego chciałeś do mnie podejść? ‒ spytała, patrząc mu prosto w oczy.
Dobre pytanie, odparł w myślach. Pytanie, na które nie znał odpowiedzi, ponieważ to nie była jego świadoma decyzja. A przynajmniej tak mu się wydawało. Spojrzenie, które z daleka mu posłała, było jak nieśmiałe zaproszenie. Stojąc teraz przy niej, czuł, że ta kobieta z każdą sekundą coraz bardziej mu się podoba, i nie chodziło tylko o jej zewnętrzne piękno.
Kątem oka dostrzegł na schodach znajomą postać. Od razu poznał tę jasną czuprynę, potężną sylwetkę, powolne ruchy. Dario przypomniał sobie, po co tak naprawdę tutaj przyszedł. Musiał pokrzyżować plany swojemu przyrodniemu bratu, który polował na kobietę ze szlacheckim tytułem, żeby podarować ojcu wymarzoną synową.
‒ Chciałem cię poprosić do tańca ‒ powiedział do Alyse.
Jej twarz rozjaśnił uśmiech, tak intensywny i promienny, że mogłaby nim oświetlić całą tę salę balową z taką samą mocą jak ogromne kryształowe żyrandole wiszące pod sufitem. Ale jednocześnie było w tym uśmiechu coś podejrzanego, przesadzonego. To mu jednak nie przeszkadzało. Wprost przeciwnie. Mogło mu pomóc w realizacji jego planu.
‒ Z przyjemnością zatańczę ‒ odparła słodkim głosem, wyciągając do niego dłoń.
Poprowadził ją za rękę na parkiet. Orkiestra grała jakąś spokojną melodię. Położył dłonie na jej talii i spojrzał w oczy. Zaczęli tańczyć, ale po paru sekundach muzyka ucichła. Dario zamarł w bezruchu, a Alyse zaśmiała się głośno.
‒ Och, co za pech. ‒ Nie wysunęła się jednak z jego objęć. ‒ Poczekamy na następną piosenkę?
Odetchnął z ulgą. Chciał dalej być blisko niej, dotykać przez sukienkę jej ciała, podziwiać, jak jej piersi unoszą się i opadają z każdym oddechem, patrzeć w jej zielone oczy, wdychać zapach. Na szczęście kolejny utwór był powolnym walcem. Okazało się, że Alyse potrafi świetnie tańczyć. Jej ruchy były zmysłowe, płynne i lekkie, jakby unosiła się w powietrzu, nie dotykając stopami parkietu.
Tak, chciała z nim tańczyć, ale tylko dlatego, że pragnęła być blisko niego, czuć na sobie jego dłonie. Nie miało to już nic wspólnego z jej planem, żeby pokazać się Marcusowi z jakimś innym mężczyzną i dać mu do zrozumienia, że naprawdę nie jest nim zainteresowana. Co prawda wciąż o tym wszystkim pamiętała, ale jej umysł zaprzątało już co innego. W tej chwili interesował ją tylko on, Dario Olivero, mężczyzna, który zafascynował ją od pierwszego wejrzenia.
‒ Dario… ‒ wyszeptała jego imię, jakby dzięki temu mogła rzucić na niego zaklęcie. Niczego nie usłyszał, ponieważ zagłuszyła ją muzyka. Ponownie wypowiedziała jego imię, tym razem trochę głośniej. Popatrzył na nią swoimi niebieskimi oczami, które teraz wydawały się ciemniejsze, nieco zamglone.
‒ Umiesz dobrze tańczyć ‒ pochwaliła go.
Zaśmiał się łagodnie tuż przy jej uchu.
‒ A gdyby się okazało, że mam dwie lewe nogi? Gdybym co chwila cię deptał?
Poświęciłabym się dla ciebie, odparła w myślach, ale taka odpowiedź była zupełnie nie w jej stylu, jak kwestia z filmu. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Pomiędzy nimi pojawiło się coś tak intensywnego, tak intymnego, że zakręciło jej się w głowie. Bała się, że za chwilę się potknie i przewróci. Na szczęście on mocno trzymał dłonie na jej talii, a ona zacisnęła palce na jego twardych, szerokich barkach. Choć oboje milczeli, ich ciała komunikowały się we własnym języku. Z każdą sekundą przybierało na sile to obezwładniające pragnienie. Jakiś głód zmysłów, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła.
‒ Dario…
Jej głos był dziwnie ochrypnięty, jakby ktoś potarł jej gardło papierem ściernym. To wszystko było takie nietypowe i niepokojące, całkowicie do niej niepodobne. Zerknęła nerwowo w górę. Kąciki ust Daria uniosły się odrobinę, a potem przyłożył policzek do jej skroni i muskając wargami jej ucho, wyszeptał:
‒ Rozluźnij się.
Przyciągnął ją bliżej siebie i położył dłoń na odkrytych plecach. Jego dotyk był jednocześnie elektryzujący i balsamiczny. Przytuliła się do niego i rozpłynęła się w środku. Z głową przytkniętą do jego torsu czuła mocny rytm jego serca. Jego zapach i ciepło otuliły jej zmysły niczym przyjemna mgiełka, z której już chyba nie chciała się wyłonić, tańcząc z nim w rytm powolnej melodii. Gdy jednak wyczuła przez materiał jego spodni, jak bardzo jest podniecony, wciągnęła gwałtownie powietrze i zadygotała. Obudziło się w niej pożądanie.
‒ Rozluźnij się ‒ powtórzył czułym głosem, zamykając ją w jeszcze mocniejszych objęciach.
Żałował, że sam nie potrafi się odprężyć. Miał wrażenie, że jego ciało ogarnęła gorączka, z którą nie potrafi walczyć. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był w takim stanie. Nie umiałby nawet opisać tego słowami. To było jak jakieś magiczne zaklęcie. Był całkowicie oczarowany tą kobietą. Chłonął wszystkimi zmysłami jej bliską obecność ‒ jej zapach, oddech, skórę, włosy… Jego ciało domagało się czegoś więcej. Czegoś, co zaspokoiłoby to żywiołowe pragnienie.
Wiedział, że powinien się zająć Marcusem. To było jego główne zadanie na ten wieczór. Problem w tym, że jego umysł w tej chwili spowijała mgiełka, która z każdą chwilą gęstniała. Alyse przylegała do niego piersiami, brzuchem, biodrami. Uprzytomnił sobie, że musiała poczuć, jak bardzo jest podniecony. A jednak to jej nie spłoszyło. Przeciwnie, zdawała się jeszcze mocniej w niego wtulać. Pulsowanie, które czuł między nogami, stawało się bolesne.
‒ Alyse ‒ syknął przez zaciśnięte zęby.
Sytuacja robiła się niebezpieczna, a także całkowicie niestosowna. Znajdowali się przecież w sali balowej wypełnionej tłumem gości. Miejscem na tego typu emocji i zachowania była sypialnia. Tak, gdyby byli sam na sam, nie musiałby już dłużej resztkami woli hamować swojego libido.
‒ Do diabła ‒ zaklął pod nosem.
Nie, już dłużej nie był w stanie walczyć. Musiał się poddać. Nachylił się i musnął ustami złoty kosmyk jej miękkich, pachnących włosów. Alyse powiedziała coś głosem tak cichym, że nic nie usłyszał. Odchyliła lekko głowę, dając mu lepszy dostęp do swojej smukłej, kremowej szyi. Jego usta przez parę chwil unosiły się milimetr od jej skóry, a potem wreszcie jej posmakował. Była słodka, odurzająca jak narkotyk. Nie mógł dłużej czekać.
‒ Alyse… chcę… ‒ szeptał do jej ucha zduszonym głosem. ‒ Chodźmy…
‒ Gdzie indziej ‒ dokończyła za niego. ‒ Tam, gdzie nie ma ludzi.
Wysunęła się z jego objęć i oplotła palcami jego dłoń, a potem ruszyła w stronę drzwi.
więcej..