Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Loop - Upadek Imperium - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 marca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Loop - Upadek Imperium - ebook

Bruce i Kyle, agenci z Nocnej Gwardii, próbują rozwikłać zagadkę śmierci bioandroida Spes – Odkrywają układy i struktury, które mogą całkowicie odmienić ich dotychczasowe życie. Jednocześnie wśród bioandroidów pojawia się coś, co bezpośrednio zagraża ich władzy. Coś, co nie ma prawa istnieć, a jednak wpływa na bieg losów świata od tysiącleci.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Luksu­sowy trans­por­to­wiec mię­dzy­pla­ne­tarny Gal­leon V dry­fo­wał nad płytą lą­do­wi­ska sie­dziby am­ba­sady Marsa w Ka­irze. Pod­cho­dzący do lą­do­wa­nia po­jazd od­bi­jał w swoim per­ło­wo­srebr­nym po­szy­ciu czer­wo­no­żółte pro­mie­nie za­cho­dzą­cego pu­styn­nego słońca. Po­dmuch po­wie­trza to­wa­rzy­szący stat­kowi opa­da­ją­cemu na ol­brzy­mie sta­lowe płozy roz­dmu­chi­wał bły­ska­wicz­nie pia­skowy osad, za­le­ga­jący na pły­cie lą­do­wi­ska. Po­jazd osiadł miękko na plat­for­mie miesz­czą­cej się na wy­so­ko­ści trze­ciej, a za­ra­zem naj­wyż­szej miej­skiej kon­dy­gna­cji portu mię­dzy­pla­ne­tar­nego Alek­san­dria.

Dys­trykt Kair, nie­gdyś sto­lica sta­ro­żyt­nego Egiptu, był naj­więk­szym z trzy­na­stu re­gio­nów alek­san­dryj­skiego po­lis. Mie­ściły się tam naj­waż­niej­sze ośrodki han­dlowe i go­spo­dar­cze ca­łego mia­sta oraz pla­cówki ad­mi­ni­stra­cyjne i urzędy ste­ru­jące całą me­cha­niką funk­cjo­no­wa­nia tego te­ry­to­rium. Wy­bu­do­wano tu rów­nież am­ba­sadę Marsa, czwar­tej pla­nety od­da­lo­nej od Słońca. Był to wielki kom­pleks bu­dyn­ków, sta­no­wiący schro­nie­nie dla oby­wa­teli są­sied­niej pla­nety prze­by­wa­ją­cych na Ziemi.

Lą­do­wi­ska miej­skie trze­ciej kon­dy­gna­cji wy­róż­niało spo­śród in­nych sporo wol­nej prze­strzeni. Bra­ko­wało wo­kół wy­so­kiej ro­ślin­no­ści, drzew, za­bu­do­wań po­wy­żej czte­rech pię­ter oraz masz­tów ko­mu­ni­ka­cyj­nych. W za­mian po sta­lowo-be­to­no­wych kon­struk­cjach wiły się pu­stynne od­miany blusz­czy, ta­kich jak la­dacz­nica pia­skowa i owijka rdzawa. Ro­sły tam też równo przy­cięte trawy oraz ge­ne­tycz­nie mo­dy­fi­ko­wane lu­mi­ne­scen­cyjne mchy, po­ro­sty (świe­conka pla­mi­sta) i grzyby, głów­nie la­tar­nik ja­do­wity, które w nocy oświe­tlały róż­no­barw­nie całe mia­sto.

Po­ło­żone na pu­styni po­lis wy­glą­dało jak zie­lona oaza pełna ma­syw­nych blo­ków z wy­cio­sa­nymi zdo­bie­niami, utrzy­mu­ją­cymi te­ry­to­rium portu mię­dzy­pla­ne­tar­nego w ar­chi­tek­to­nicz­nej sty­li­za­cji su­ro­wego im­pe­rial­nego Go­liata. Przy­po­mi­nało skrę­po­wa­nego i po­wa­lo­nego ol­brzyma, znaj­du­ją­cego się w ła­god­nym mi­kro­kli­ma­cie na su­ro­wej pu­styni, a że­ru­jące na nim mi­kro­or­ga­ni­zmy wy­glą­dały jak sy­mu­la­cja da­nych kon­wer­to­wa­nych przez ro­uter.

Po wy­lą­do­wa­niu sły­chać było już tylko dźwięk tur­bin sys­te­mów chłod­ni­czych, stu­dzą­cych nie­dawno wy­łą­czony sil­nik fu­zyjny, który był jed­no­cze­śnie głów­nym na­pę­dem krót­ko­dy­stan­so­wym statku Gal­leon V. Za­si­lał przede wszyst­kim pa­nele an­ty­gra­wi­ta­cyjne, na­pę­dzany był wo­do­rem po­bie­ra­nym z ba­te­rii oraz fil­tro­wa­nym z at­mos­fery w nie­wiel­kich ilo­ściach. Do po­ko­ny­wa­nia więk­szych od­le­gło­ści w prze­strzeni ko­smicz­nej w po­jaz­dach mon­to­wano ge­ne­ra­tor za­ła­ma­nia cza­so­prze­strzeni, na­zy­wany w skró­cie na­pę­dem typu wrap. Umoż­li­wiał po­dróż po­mię­dzy od­da­lo­nymi obiek­tami w próżni przy po­mocy za­gię­cia cza­so­prze­strzeni – ma­szyna do­ko­ny­wała krót­kiego skoku do punktu do­ce­lo­wego, prze­bi­ja­jąc się przez cza­so­prze­strzenne wrota.

Obły i ae­ro­dy­na­miczny kształt statku trans­por­to­wego Gal­leon V do­da­wał mu klasy w luk­su­so­wym oto­cze­niu i pręd­ko­ści w śro­do­wi­sku at­mos­fe­rycz­nym. Pro­du­ko­wany na za­mó­wie­nie, z do­pa­so­wa­niem do in­dy­wi­du­al­nych po­trzeb klienta, w stocz­niach Abu Zabi był w sta­nie po­mie­ścić nie­wielką za­łogę, około pię­ciu osób, oraz do pięć­dzie­się­ciu pa­sa­że­rów. Tym ra­zem trans­por­to­wał ich tylko dzie­się­ciu. W do­datku sa­mych ofi­cjeli ścią­gnię­tych tu na siłę pro­sto z Mem­fis na Mar­sie w zu­peł­nie nie­pla­no­wa­nych oko­licz­no­ściach.

Nowo mia­no­wana mar­sjań­ska pani am­ba­sa­dor Ash­ley Sand­storm oraz jej świta współ­pra­cow­ni­ków i do­rad­ców wła­śnie opusz­czali po­kład trans­por­towca spo­czy­wa­ją­cego na pły­cie lą­do­wi­ska na szczy­cie bu­dynku am­ba­sady w Ka­irze. Wy­soka ko­bieta o smu­kłej syl­wetce w dłu­giej, re­pre­zen­ta­cyj­nej sukni ko­loru czer­wo­nego pia­skowca, prze­pla­ta­nej pu­styn­nymi ak­cen­tami i zdo­bie­niami, dum­nym kro­kiem zmie­rzała za­my­ślona wzdłuż lą­do­wi­ska w stronę drzwi wio­dą­cych do am­ba­sady. Jej ja­sno­brą­zowa skóra po­bły­ski­wała w bla­sku zni­ża­ją­cego się słońca, jego cie­płe pro­mie­nie pod­kre­ślały de­li­katne rysy twa­rzy. Upięte w sztywny kok dłu­gie czarne war­ko­cze do­da­wały jej po­wagi, ak­cen­to­wały sek­sa­pil i nada­wały ciału wo­jow­ni­czą po­stawę. Do­okoła po­wie­wał lekki sa­ha­ryj­ski wiatr, który de­li­kat­nie mu­skał jej owalną twarz i roz­no­sił bo­gate w mi­ne­rały ziarna pia­sku po ca­łej oko­licy. W od­dali sły­chać było przy­tłu­mione od­głosy miej­skiego ży­cia, do­bie­ga­jące z niż­szych po­zio­mów po­lis.

Ko­bieta wciąż od­twa­rzała w gło­wie nie­dawno prze­pro­wa­dzony dia­log. Stała wtedy twa­rzą w twarz ze swoim naj­więk­szym stra­chem. Pod­czas roz­mowy z bo­giem za­wsze czuje się tę trwogę. Wciąż pa­mię­tała wład­cze spoj­rze­nie bo­gini Ama­te­rasu prze­ma­wia­ją­cej chłod­nym i pew­nym to­nem. Jak każdy z bio­an­dro­idów, po­tocz­nie zwa­nych bo­gami lub w skró­cie bio­idami, stwo­rzona była na ludz­kie po­do­bień­stwo – z tych sa­mych ato­mów i ko­mó­rek co lu­dzie. Pa­no­wała jako im­pe­ra­torka, wład­czyni i opie­kunka pla­nety. Od jej de­cy­zji za­le­żało pia­sto­wane przez ko­goś sta­no­wi­sko oraz rola od­gry­wana w her­me­tycz­nie za­mknię­tym i od­izo­lo­wa­nym sys­te­mie wła­dzy w Im­pe­rium za­ło­żo­nym przez bio­an­dro­idy ofi­cjal­nie ochrzczo­nym jako Zjed­no­czone Im­pe­rium Bo­gów. Obej­mo­wało ono wszyst­kie osiem pla­net Układu Sło­necz­nego, jak rów­nież ko­lo­nie w kilku za­miesz­ka­nych przez lu­dzi ukła­dach gwiezd­nych ga­lak­tyki Drogi Mlecz­nej. Ofi­cjal­nym ję­zy­kiem urzę­do­wym Im­pe­rium był ję­zyk an­giel­ski, ten któ­rego uży­wano w nie­ist­nie­ją­cym już od dawna im­pe­rium bry­tyj­skim.

Dumna i wład­cza ko­bieta za­miesz­ki­wała or­bi­tu­jącą wo­kół Ziemi sta­cję, na­zwaną dla uczcze­nia jej wiel­ko­ści i po­tęgi Pa­ła­cem Or­bi­tal­nym. Od­gry­wał on rów­nież rolę głów­nego punktu cel­nego po­mię­dzy pla­netą a resztą za­miesz­ka­łego wszech­świata. Każdy obiekt zmie­rza­jący na Zie­mię mu­siał zo­stać za­re­je­stro­wany i pra­wi­dłowo od­pra­wiony przez ob­sługę sta­cji. Za­awan­so­wane sys­temy obronne za­bez­pie­czały pla­netę przed nie­po­żą­da­nymi ska­łami, śmie­ciami oraz po­zo­sta­łymi mar­twymi obiek­tami ko­smicz­nymi. Był to rów­nież główny port dla do­ku­ją­cych jed­no­stek mię­dzy­pla­ne­tar­nych oraz baz ko­lo­nial­nych, bio­rą­cych udział w po­sze­rza­niu ho­ry­zon­tów i eks­pan­sji ko­smosu. Pa­łac Or­bi­talny okre­ślano też zło­śli­wie „okiem bo­gów” – spo­wo­do­wane to było ist­nie­niem roz­bu­do­wa­nych mo­du­łów szpie­gow­skich przy­łą­czo­nych do kom­pleksu ziem­skiej sta­cji or­bi­tal­nej. Skła­dały się z czuj­ni­ków i sa­te­li­tów uła­twia­ją­cych śle­dze­nie i pod­słuch wszyst­kiego, co dzieje się na pla­ne­cie. Czu­łość apa­ra­tury po­zwa­lała na­wet na szpie­go­wa­nie nie­któ­rych miejsc znaj­du­ją­cych się pod jej po­wierzch­nią.

Szcze­gól­nie ważną funk­cję peł­niły mo­duły ser­we­rowe: sar­ko­fagi. Re­gu­lar­nie roz­bu­do­wy­wane, prze­cho­wy­wały ko­pie za­pa­sowe oso­bo­wo­ści bo­gów, czyli al­go­rytmu każ­dego ist­nie­ją­cego bio­an­dro­ida. Po śmierci ich wła­ści­ciela mo­gły być w nie­zmie­nio­nej for­mie przy­wró­cone do nowo wy­ho­do­wa­nego ciała.

Bo­go­wie, a wła­ści­wie bio­an­dro­idy, bo ta­kim mia­nem okre­ślano ich przy­na­leż­ność ra­sową, po­ja­wili się na Ziemi po­nad dwa ty­siące lat temu. Przy­byli z tech­no­lo­gią i wie­dzą, która ura­to­wała sta­ro­żytną cy­wi­li­za­cję przed to­tal­nym upad­kiem i ukształ­to­wała cały współ­cze­sny świat.

Po ostat­niej Wiel­kiej Woj­nie i upadku sta­ro­żyt­nej cy­wi­li­za­cji, który na­stą­pił nie­długo po niej, ży­cie na ziemi znie­ru­cho­miało w cza­sie. Cały do­tych­cza­sowy po­stęp tech­no­lo­giczny i roz­wój spo­łeczny za­trzy­mał się w chwili, w któ­rej lu­dzie – za­głę­bia­jąc się w do­bro­by­cie – wpa­dli pro­sto do rynsz­toka. Ni­czym umie­ra­jąca ma­sywna gwiazda i jej za­pa­da­jące się ją­dro, prze­ista­cza­jące ją w czarną dziurę, ludz­kość po­chło­nęła całe swoje naj­bliż­sze oto­cze­nie, nisz­cząc je bez­pow­rot­nie. Kiedy przy­wódcy swoją za­chłan­no­ścią do­pro­wa­dzali do za­ognia­nia się we­wnętrz­nych kon­flik­tów wśród spo­łe­czeństw, po­cią­gnęli ze sobą na dno ży­cie pró­bu­jące za­kwit­nąć na ży­znej pla­ne­cie.

Po­li­tycy ogra­ni­czali lu­dziom do­stęp do edu­ka­cji, me­dy­cyny i roz­woju na­uki, zwięk­szyli kon­trolę, emi­sję pro­pa­gandy i ku­po­wali so­bie po­par­cie. Kra­dli prze­zna­czone na to pie­nią­dze, ofe­ru­jąc w za­mian re­li­gię, która że­ro­wała na spo­łe­czeń­stwie, po­zba­wia­jąc je ostat­niego gro­sza. Po­grą­że­nie się zde­spe­ro­wa­nych lu­dzi w wie­rze­niach da­wało rzą­dzą­cym moż­li­wość spo­koj­nego pa­so­ży­to­wa­nia na pu­blicz­nych fi­nan­sach.

Bio­an­dro­idy ura­to­wały sy­tu­ację. Usta­bi­li­zo­wały go­spo­darkę świata i tech­no­lo­gicz­nie po­mo­gły lu­dziom pod­nieść się z ko­lan. Znisz­czyły więk­szość fał­szy­wych re­li­gii, bez­li­to­śnie wy­mor­do­wały hie­rar­chów i od­cięły ich tym sa­mym od ko­ryta wła­dzy. Tymi pro­stymi po­su­nię­ciami przy­pie­czę­to­wały swoją po­tęgę. Wzbu­dziły ogólny sza­cu­nek i po­wa­ża­nie po­przez za­spo­ko­je­nie pod­sta­wo­wych po­trzeb miesz­kań­ców Ziemi. Uczy­niły ich swo­imi pod­wład­nymi, a nie­kiedy na­wet współ­pra­cow­ni­kami. Jed­no­cze­śnie po­da­ro­wały czło­wie­kowi szansę do­rów­na­nia bio­idom – wpro­wa­dziły sied­mio­po­zio­mowy sys­tem kla­sowy.

Każdy czło­wiek bę­dący w wy­niku dzie­dzi­cze­nia po­sia­da­czem genu ad­ap­ta­cyj­nego ma szansę piąć się w dra­bi­nie ewo­lu­cji na za­sa­dzie osią­ga­nia po­zio­mów. Siódmy, ostatni sto­pień przy­pi­suje się ka­te­go­rii bo­skiej. Każdy po­ziom nie­sie za sobą nowe moż­li­wo­ści w po­staci ulep­szeń ciała zwa­nych ak­tu­ali­za­cją. Jed­nym z naj­więk­szych osią­gnięć do­ty­czą­cych ak­tu­ali­za­cji było wspo­ma­ga­nie re­ge­ne­ra­cji ko­mó­rek, które z cza­sem prze­sta­wały się sta­rzeć i po­zwa­lały na wy­dłu­że­nie ży­cia or­ga­ni­zmu. Taki awans umoż­li­wiał każ­demu czło­wie­kowi za­sia­da­nie na znacz­nie wy­żej po­sta­wio­nych, bar­dziej od­po­wie­dzial­nych i le­piej płat­nych sta­no­wi­skach w kor­po­ra­cjach sta­no­wią­cych pod­stawę wiary i struk­tury funk­cjo­no­wa­nia współ­cze­snego re­żimu.

Każde dziecko jest uczone od ma­łego, ile ko­rzy­ści pły­nie z kur­wie­nia się z bo­gami, po­my­ślała Ash­ley, po­woli za­my­ka­jąc oczy w ko­lo­rze złota. Pró­bo­wała opa­no­wać złość i wy­czer­pa­nie po ostat­niej roz­mo­wie ze swoją prze­ło­żoną, Ama­te­rasu. Bo­gi­nią wszyst­kich bo­gów. Im­pe­ra­torką wszyst­kich za­miesz­ka­łych ciał nie­bie­skich wcho­dzą­cych w skład Zjed­no­czo­nego Im­pe­rium Bo­gów.

– Masz wy­jąt­kowy dar spro­wa­dza­nia na sie­bie kło­po­tów, więc po to cię tu we­zwa­łam – oznaj­miła jej bo­gini przy od­pra­wie w Pa­łacu Or­bi­tal­nym w dro­dze na Zie­mię. – Twój po­przed­nik był za­śle­pio­nym i sa­mo­lub­nym cha­mem, pro­sta­kiem, próż­nia­kiem i opo­jem, więc nie mógł za­uwa­żyć ni­czego po­dej­rza­nego wo­kół sie­bie. – Na­brała gwał­tow­nie po­wie­trza, na­stęp­nie kon­ty­nu­owała, z wolna je wy­pusz­cza­jąc. – Zwłasz­cza że przez więk­szość czasu był za­jęty ba­wie­niem się swoim fiu­tem i za­miast wy­ko­ny­wać przy­pi­sane mu obo­wiązki am­ba­sa­dora, pro­sty­tu­ował się z pod­wład­nymi – prze­rwała, na chwilę spo­glą­da­jąc głę­boko w oczy Ash­ley. Lu­stro­wała Mar­sjankę swoim wład­czym spoj­rze­niem.

Twarz Ama­te­rasu nie miała wy­razu. Była po­zba­wiona emo­cji. Biała suk­nia, w którą była ubrana, ze złotą ob­rę­czą de­ko­ra­cyjną po­mię­dzy biu­stem a szyją, opięta na smu­kłej ta­lii, sym­bo­li­zo­wała czy­stość i śmierć, która ucieka od lu­dzi co­raz da­lej. Jest od­wle­kana na siłę, tak jakby miała ozna­czać coś złego, a prze­cież do­bro i zło nie ist­nieje. To tylko kwe­stia per­spek­tywy. Mo­mentu w cza­sie i prze­strzeni, w któ­rym znaj­duje się ob­ser­wa­tor.

– Jego śmierć to żadna strata. Wręcz prze­ciw­nie – cią­gnęła – jest nam na rękę, bo wresz­cie mo­głam go wy­mie­nić na lep­szy mo­del bez pier­do­le­nia się w wy­my­śla­nie przy­czyn. – Od­wró­ciła wzrok i spoj­rzała przez szybę w pu­stą prze­strzeń ko­smosu. Wy­glą­dała na wy­raź­nie za­do­wo­loną, jakby tra­fiła w sedno.

Ko­biety znaj­do­wały się w jed­nym z po­miesz­czeń cen­tral­nych Pa­łacu Or­bi­tal­nego. Prze­szklona pod­łoga uka­zy­wała pla­netę Zie­mię, wę­dru­jącą pod ich sto­pami swoim wła­snym cy­klem. Do­okoła na ścia­nach wi­siały dzieła sztuki i dziwne, nie­znane Mar­sjance urzą­dze­nia po­cho­dzące z róż­nych epok. Były efek­tem pracy rze­mieśl­ni­ków bę­dą­cych czę­ścią od­le­głych w cza­sie cy­wi­li­za­cji. To oto­cze­nie da­wało na­tchnie­nie. Po­zwa­lało my­śleć o wszyst­kim, czego do­ko­nali lu­dzie. Uwal­niało i po­bu­dzało wy­obraź­nię do ży­cia. Każdy zmysł chło­nął tę ener­gię bi­jącą ze sta­ro­żyt­nych ar­te­fak­tów.

Ama­te­rasu spoj­rzała na­gle w dół, na prze­szkloną pod­łogę. Or­bi­to­wali nad pusz­czą ama­zoń­ską, wi­jącą się wzdłuż i wszerz przez ob­szar sta­ro­żyt­nej Ame­ryki Po­łu­dnio­wej. Kie­dyś pra­wie wy­kar­czo­wana i znisz­czona od­zy­skała nowy blask, siłę i wiel­kość, aby god­nie pre­zen­to­wać swoją zie­leń na płasz­czu błę­kit­nej pla­nety. Bo­gini po chwili na­my­słu po­sta­no­wiła kon­ty­nu­ować:

– Ten śmier­dzący pa­jac dał mi do zro­zu­mie­nia, że jako elita za­czy­namy tra­cić po­par­cie. – Spoj­rzała na swoją dłoń, za­ci­snęła ją w pięść. – Ktoś my­śli, że pod moim okiem może bez­czel­nie za­mor­do­wać am­ba­sa­dora, któ­rego sama mia­no­wa­łam! – Ton jej głosu wy­raź­nie przy­bie­rał na sile, jed­nak sta­lowe nerwy nie po­zwo­liły jej stra­cić w pełni pa­no­wa­nia nad sobą. Kilka szyb­kich wde­chów ostu­dziło my­śli w jej gło­wie. – Do opi­nii pu­blicz­nej pu­ści­li­śmy in­for­ma­cję, że z po­wodu za­nie­dby­wa­nia obo­wiąz­ków po­zba­wi­łam go funk­cji am­ba­sa­dora i ode­sła­łam go z po­wro­tem domu. Do Mem­fis na Mar­sie. Do jego za­py­zia­łej nory, z któ­rej go wy­tar­ga­łam dzie­więć­dzie­siąt osiem lat temu – za­koń­czyła zda­nie na peł­nym wy­de­chu, tak jakby tę­sk­niła za tym dniem, w któ­rym pierw­szy raz uj­rzała Hi­mara Si­ra­mena, am­ba­sa­dora za­mor­do­wa­nego z nie­zna­nych do­tąd przy­czyn. – Za­trud­ni­łam naj­lep­szych agen­tów Noc­nej Gwar­dii do roz­wią­za­nia tego za­da­nia. Są już na miej­scu. Zba­dali kilka po­szlak i będą cze­kali na cie­bie w bu­dynku am­ba­sady. Głę­boko wie­rzę, że ten nie­wy­żyty skur­wiel nie zgi­nął za prze­spa­nie się z czy­jąś żoną albo mę­żem. Za ta­kie rze­czy się nie za­bija, tylko co naj­wy­żej ob­cina koń­czyny. – Spoj­rzała na swoje kro­cze, jakby chciała za­su­ge­ro­wać, że cho­dziło jej o mę­ski or­gan roz­rod­czy, miesz­czący się po­mię­dzy no­gami. – Długi też nie były jego pro­ble­mem. Przej­rze­li­śmy jego trans­ak­cje, ko­nek­sje i wszyst­kie inne po­szlaki mo­gące nas za­pro­wa­dzić do roz­wią­za­nia tego nie­co­dzien­nego zda­rze­nia – do­dała wy­raź­nie za­kło­po­tana.

– Ro­zu­miem twoje obawy – za­częła Ash­ley – ale do tej pory nie wy­ja­śni­łaś mi, na co jest ci tu­taj po­trzebny mój dar spro­wa­dza­nia na sie­bie kło­po­tów. Dla­czego wła­ści­wie są­dzisz, że taki dar po­sia­dam? – za­py­tała lekko za­że­no­wana.

– Za­sia­dasz w ra­dzie Mem­fis już od sześć­dzie­się­ciu lat. – Bo­gini uśmiech­nęła się do niej, ja­do­wite i wład­cze spoj­rze­nie utknęło na wy­dat­nych ustach nowo mia­no­wa­nej am­ba­sa­dor. – W ilu in­try­gach bra­łaś już udział i jako je­dyna wy­szłaś z tego cało? Ostatni bunt tłusz­czy, w któ­rym wy­mor­do­wano pra­wie wszyst­kich pod­sta­wio­nych i opła­co­nych przeze mnie lu­dzi w Mem­fis i Ly­ko­po­lis, prze­ży­łaś tylko ty. – Po­de­szła bli­żej i sto­jąc bo­kiem, ukrad­kiem spoj­rzała jej w twarz. – Wiem, że spi­sko­wa­łaś prze­ciwko mnie i grasz co naj­mniej na dwa fronty – szep­nęła jej de­li­kat­nie do ucha – ale wła­śnie ta­kich lu­dzi trzeba naj­bar­dziej sza­no­wać, bo oni za­wsze prze­trwają – za­koń­czyła z uśmie­chem i za­częła krą­żyć po sali.

– Który kon­kret­nie spi­sek masz na my­śli? – spy­tała Ash­ley za­cie­ka­wiona, spo­glą­da­jąc ukrad­kiem na wę­dru­jącą wo­kół bo­gi­nię.

Ama­te­rasu od­wró­ciła się do niej twa­rzą i rzu­ciła z prze­ką­sem:

– Każdy. Prze­szłość nie ma już żad­nego zna­cze­nia. Li­czy się to, co po so­bie zo­sta­wia. Ziarno, z któ­rego kieł­kuje przy­szłość. To jest wła­śnie twoje za­da­nie. – Wbiła wzrok z po­wro­tem w pod­łogę.

– Mam szu­kać zia­ren, a po­tem za­sa­dzić je i po­cze­kać, aż wy­ro­śnie z nich fa­sola do nieba, po któ­rej lu­dzie będą mo­gli wspi­nać się pro­sto w twoje ob­ję­cia, jak w bajce?

– Masz wda­wać się w in­trygi, szu­kać kło­po­tów i roz­wią­zy­wać pro­blemy po swo­jemu. Masz ro­bić za­mie­sza­nie i na­krę­cać wy­da­rze­nia naj­le­piej, jak po­tra­fisz – do­dała, pa­trząc jej pro­sto w oczy. – Masz spi­sko­wać prze­ciwko mnie z każ­dym i prze­ciwko każ­demu. Masz też po­móc w roz­wią­za­niu tego cho­ler­nego mor­der­stwa! – Unio­sła się i sap­nęła. – Wszystko ra­por­tu­jesz mnie. Każdą po­dej­rzaną rzecz, do­mysł, wszystko, co wpad­nie ci do głowy, zro­zu­miano?

– Jaki to ma cel i co ja będę z tego miała?

– Bę­dziesz da­lej żyła. – Ko­bieta w bieli się za­śmiała.

Nie dało się ukryć za­sko­cze­nia na twa­rzy młodo wy­glą­da­ją­cej Mar­sjanki. Odro­binę zbla­dła i z trud­no­ścią prze­łknęła ślinę. Przed Ama­te­rasu nie można było uciec. Ta ko­bieta miała wszę­dzie oczy i uszy. Była uparta i ni­gdy nie wy­ba­czała zdrady. Ash­ley nie­raz już się o tym prze­ko­nała. Na szczę­ście dla niej – nie na wła­snej skó­rze.

– Ro­zu­miem, że od­mowa wiąże się z na­tych­mia­sto­wym roz­wią­za­niem kon­traktu na ży­cie?

– Ży­cie, które ko­chasz, luk­susy, dla któ­rych ży­jesz. Wy­obra­żasz so­bie stra­cić to tak na­gle? Z tak bła­hego po­wodu? – za­py­tała uszczy­pli­wie. – Kie­dyś lu­dzie tra­cili ży­cie z byle przy­czyny na mi­liardy róż­nych spo­so­bów. Spró­buj so­bie cho­ciaż wy­obra­zić, w jak kom­for­to­wej sy­tu­acji się zna­la­złaś. Nie mar­nuj tego – do­dała, lekko zni­ża­jąc ton głosu do pra­wie nie­sły­szal­nego. – Za­mie­szaj tym ga­rem naj­le­piej, jak po­tra­fisz. Niech to całe gówno wy­pły­nie na po­wierzch­nię, a ja już zro­bię z nim po­rzą­dek po swo­jemu. Raz a do­brze.

Każde wspo­mnie­nie tej roz­mowy wy­wo­ły­wało nie­po­kój w opa­no­wa­nej Ash­ley. Myśl, że tyle lat cięż­kiej pracy, tyle wy­rze­czeń i trudu mo­głoby pójść na marne przez od­mowę głu­piego roz­kazu. W końcu miała ro­bić to, co robi od dawna. Coś, z czego jest naj­bar­dziej znana na Mar­sie – two­rze­nia za­mie­sza­nia wo­kół sie­bie, roz­krę­ca­nia in­tryg i kom­pli­ko­wa­nia lu­dziom ży­cia.

Radna Sand­storm uro­dziła się w bied­nej i nic nie­zna­czą­cej w spo­łe­czeń­stwie Im­pe­rium ro­dzi­nie no­ma­dów. Było to w ty­siąc osiem­set dwu­na­stym roku po Blac­ko­ucie we­dług ka­len­da­rza ziem­skiego. Na każ­dej pla­ne­cie Układu Sło­necz­nego oraz poza nim okres ży­cia czło­wieka ofi­cjal­nie mie­rzy się w la­tach ziem­skich. Bio­an­dro­idy uznały, że tak bę­dzie naj­wy­god­niej. Oczy­wi­ście nie­ofi­cjal­nie w każ­dym za­miesz­ka­łym skrawku ko­smosu ko­lo­ni­ści pro­wa­dzili swoje wła­sne ka­len­da­rze. Opie­rano je na cy­klu ob­rotu za­miesz­ki­wa­nego obiektu wo­kół lo­kal­nej gwiazdy. Ash­ley przy­szła na świat w wio­sce no­ma­dów, nie­opo­dal jed­nego z naj­więk­szych mar­sjań­skich po­lis, Mem­fis, od kil­ku­set lat od­gry­wa­ją­cego rolę sto­licy pla­nety. Była to pierw­sza ko­lo­nia Zie­mian na Mar­sie.

Gdy szła długą ścieżką ob­sianą krótko ostrzy­żoną trawą na trze­ciej wy­so­ko­ści dys­tryktu Kair, pró­bo­wała zro­zu­mieć, ja­kim na­rzę­dziem jest te­raz w rę­kach swo­jej sze­fo­wej – bo­gini Ama­te­rasu. Na pewno wy­wabi jej prze­ciw­ni­ków i wy­stawi ich pro­sto pod gniewny ogień mści­cielki. Taki jest główny cel, ale co, je­śli Ash­ley się zbun­tuje i do­pnie swego? W końcu kto mógł jej ofia­ro­wać wię­cej niż ży­cie? Czy coś li­czy się bar­dziej?

Am­ba­sa­dorka do­tarła do drzwi pro­wa­dzą­cych z plat­formy do bu­dynku am­ba­sady. Jesz­cze przez chwilę biła się ze swo­imi my­ślami. Na­gle sta­lowe płyty w fu­try­nie kwa­tery roz­su­nęły się ryt­micz­nie, a w ich progu sta­nął bio­bot, go­towy na wy­gło­sze­nie mowy po­wi­tal­nej. Bio­boty, w skró­cie boty, były słu­gami bio­an­dro­idów. Ich ciała ho­do­wano w sztucz­nych ma­ci­cach aż do mo­mentu osią­gnię­cia przez nie wieku doj­rza­łego, co trwało około roku. Przy­spie­szono doj­rze­wa­nie ko­mó­rek, dzięki czemu ciało dwu­dzie­sto­latka go­towe było do eks­plo­ata­cji w prze­ciągu nie­ca­łego roku. W prze­ci­wień­stwie do bio­an­dro­idów boty były po­zba­wione oso­bo­wo­ści. Na­wet je­śli bot zo­stał za­bity, moż­liwa była pełna re­kon­struk­cja jego ciała. Po­dob­nie rzecz miała się w przy­padku bio­idów. Na­pro­du­ko­wane ko­pie ciał bio­an­dro­idów hi­ber­no­wano, żeby wy­ko­rzy­stać je w ra­zie ich śmierci – wtedy też wzo­rzec oso­bo­wo­ści wra­cał na ser­wer, do mo­du­łów sar­ko­fagu. Stam­tąd po­bie­rano go do no­wego, iden­tycz­nego wy­ho­do­wa­nego ciała.

Boty wy­glą­dały tak samo jak każdy czło­wiek, miały in­dy­wi­du­alne ce­chy, pro­por­cje, rysy twa­rzy, wzrost oraz wagę. Przez to wielu lu­dzi, mimo braku do­kład­nej wie­dzy na ten te­mat, po­dej­rze­wało już od sa­mego po­czątku, że ciała bo­tów za­pro­jek­to­wano i wy­ko­nano do­kład­nie w ten sam spo­sób i z tych sa­mych skład­ni­ków co kor­pusy bio­an­dro­idów. Je­dy­nie w ich spoj­rze­niu nie można było do­strzec pier­wiastka ży­cia. Od­po­wied­nie uwa­run­ko­wa­nie umoż­li­wiało nie­któ­rym bo­tom pre­cy­zyjne pod­szy­wa­nie się pod każ­dego, na­wet czło­wieka. Po­skut­ko­wało to po­wsta­niem re­guły, że każdy bio­bot ma szansę stać się bio­an­dro­idem, je­śli nad­pi­sze się mu świa­do­mość, ale bio­an­dro­ida już nie da się zde­gra­do­wać do po­ziomu bio­bota.

– Lady Sand­storm, na­zy­wam się Qu­ill i je­stem bio­bo­tem do usług wa­szej naj­ja­śniej­szej mo­ści – ode­zwał się me­lo­dyj­nym mę­skim gło­sem. Miał hu­ma­no­idalną po­stać, jed­nak z jego brą­zo­wych oczu biła pustka, jak z do­brze zbu­do­wa­nego ciała bez du­szy. Do­dat­kowo cha­rak­te­ry­zo­wał go mało in­te­li­gentny wy­raz trój­kąt­nej twa­rzy, okra­szo­nej de­li­kat­nym uśmie­chem. – Ja­cyś męż­czyźni cze­kają na pa­nią w sa­lo­nie. Czy ży­czy so­bie pani wi­dzieć ich te­raz?

– Daj mi chwilę od­sap­nąć. Mia­łam ciężką roz­mowę z pewną suką, za którą nie prze­pa­dam – sko­men­to­wała wy­raź­nie po­de­ner­wo­wana.

– Ro­zu­miem – od­parł Qu­ill. – Chciał­bym tylko po­in­for­mo­wać, że ta suka prze­syła go­rące po­zdro­wie­nia i ra­dzi nie zwle­kać z wy­ko­ny­wa­niem obo­wiąz­ków – do­dał, kiedy am­ba­sa­dorka mi­jała go lek­ce­wa­żąco.

Ko­bieta tylko prze­wró­ciła oczami i spoj­rzała na Qu­illa z roz­cza­ro­wa­niem. Po­ca­ło­wała go de­li­kat­nie w po­li­czek.

– Sko­czę tylko wziąć prysz­nic. Może tam też chcesz mi po­to­wa­rzy­szyć, droga sze­fowo?! – wrza­snęła na od­chodne i udała się w kie­runku windy pro­wa­dzą­cej do jej pry­wat­nych kwa­ter.ROZ­DZIAŁ III

Fe­lix Pul­ler

Bruce prze­dzie­rał się po­mię­dzy krzą­ta­ją­cymi się tech­ni­kami. Za­bez­pie­czali ślady na miej­scu zbrodni. Gwar­dzi­sta jed­no­cze­śnie dys­ku­to­wał z Kyle’em przez ko­mu­ni­ka­tor w pa­nelu pod­ręcz­nym za­mo­co­wa­nym do przed­ra­mie­nia. Kiedy po­że­gnał się z przy­ja­cie­lem, spoj­rzał w kie­runku tech­ni­ków zbie­ra­ją­cych się do cen­trali Gwar­dii, aby prze­ana­li­zo­wać ze­brane po­szlaki. Prze­niósł swój wzrok po­now­nie na na­pis na ścia­nie wy­ko­nany przez nie­zna­nego ar­ty­stę: „Oczy są zwier­cia­dłem du­szy”. Pod­szedł odro­binę bli­żej. Za­mknął po­wieki i pró­bo­wał wczuć się w twórcę tre­ści. Wy­cią­gnął rękę, uda­jąc, że pi­sze po mu­rze. Ma­larz na pewno w jed­nej ręce trzy­mał puszkę ze sprayem, ale co z drugą? Męż­czy­zna spoj­rzał w dół i po­woli otwo­rzył oczy. Nie­opo­dal swo­jego buta, koło worka na śmieci uj­rzał nie­do­pa­łek. Bingo!

Roz­mowa z Kyle’em zro­dziła w jego gło­wie ogrom py­tań i wąt­pli­wo­ści. Co to za ta­jem­nica z tym re­je­stra­to­rem? Dla­czego naj­pierw wy­pa­lono ofie­rze oczy kwa­sem, a po­tem wbito w tym miej­scu pręty? Lekki po­dmuch let­niego, po­ran­nego wia­tru roz­bu­dził gwar­dzi­stę. Po­now­nie pod­szedł bli­żej zwłok, które dwóch męż­czyzn ukła­dało de­li­kat­nie na no­szach.

Bruce ubrany był luźno w prze­ci­wień­stwie do swo­ich to­wa­rzy­szy na miej­scu zbrodni odzia­nych w ofi­cjalne mun­dury spe­cja­li­stów Gwar­dii. Miał na so­bie tylko zwy­kły bez­rę­kaw­nik oraz za­rzu­cony na umię­śnione ra­miona lekki płaszcz za­kry­wa­jący całe ręce i po­śladki, na które wcią­gnął kla­syczne spodnie gwar­dzi­stów – wy­ko­nane z ela­stycz­nego ma­te­riału, po­sze­rzane na udach i zwę­ża­jące się w oko­licy ły­dek. Jesz­cze raz spoj­rzał na nie­dawno oglą­dane zwłoki Spes. Wes­tchnął, już znu­żony tym śledz­twem. Ile można pra­co­wać? Czas wresz­cie zro­bić coś bar­dziej in­te­re­su­ją­cego niż ślę­cze­nie nad tru­pem. Może siłka albo ja­kieś małe piwko. Cho­ciaż jedno. Szu­kał w my­ślach od­po­wie­dzi na two­rzące się w gło­wie py­ta­nia do­ty­czące mo­tywu mor­der­stwa. Może wcale nie cho­dziło o mor­der­stwo? Do tej pory nie od­na­leźli oso­bo­wo­ści ofiary. Może cho­dziło o po­rwa­nie? Ciało było w tym wy­padku zbędne. Po co za­tem po­ry­wać bio­an­dro­ida? Ten miał za­le­d­wie pięć lat, po­my­ślał, przy­glą­da­jąc się zwło­kom. Co może być cen­nego w pię­cio­let­nim bio­an­dro­idzie? Tech­no­lo­gia?

Człon­ko­wie ro­dziny Bruce’a wy­wo­dzili się ze sta­ro­żyt­nej Eu­ropy. Po­cho­dził z sza­no­wa­nego rodu But­che­rów, któ­rego człon­ko­wie za­raz po Blac­ko­ucie pra­co­wali nad od­bu­dową no­wego świata i za­częli współ­pracę z przy­by­łymi bio­an­dro­idami. Więk­szość zde­spe­ro­wa­nych i stę­sk­nio­nych za po­wro­tem do nor­mal­no­ści lu­dzi od­dało się dzia­ła­niom pod dyk­tando nowo przy­by­łych istot i ochrzciło je no­wym bó­stwem. Dzięki za­an­ga­żo­wa­niu i cięż­kiej pracy But­che­ro­wie szybko awan­so­wali i zy­skali re­pu­ta­cję ro­dziny o bar­dzo wy­so­kim sta­tu­sie spo­łecz­nym.

Dzia­dek Bruce’a, Ma­la­ster, był pierw­szym osob­ni­kiem z li­nii mę­skiej, który osią­gnął siódmy po­ziom roz­woju w hie­rar­chii spo­łecz­nej. Tym sa­mym stał się jed­nym z nie­wielu lu­dzi w hi­sto­rii o sta­tu­sie boga. Ob­jął bar­dzo wy­so­kie i od­po­wie­dzialne sta­no­wi­sko w jed­nej z kor­po­ra­cji pro­du­ku­ją­cych li­niowce mię­dzy­gwiezdne, bazy ko­lo­nialne i inne gi­gan­tyczne struk­tury ko­smiczne w stocz­niach na or­bi­cie Marsa. Jego syn, a za­ra­zem oj­ciec Bruce’a, Ran­del, pra­co­wał jako główny in­ży­nier w la­bo­ra­to­riach i fa­bry­kach na Księ­życu, w któ­rych wy­twa­rzano nowe ma­te­riały oraz czę­ści do uspraw­nia­nia sil­ni­ków uży­wa­nych przez li­niowce mię­dzy­pla­ne­tarne. Czę­sto od­by­wał de­le­ga­cje zwią­zane z kon­trolą tech­niczną pro­ce­sów prze­twa­rza­nia su­row­ców w hu­cie gwiezd­nej, sta­cjo­nu­ją­cej nie­opo­dal pasa pla­ne­toid za Mar­sem. Ko­smiczne skały prze­twa­rzano tam na po­je­dyn­cze pier­wiastki, ma­te­riały oraz wy­twa­rzano z nich ele­menty do bu­dowy du­żych, po­za­ziem­skich obiek­tów, ta­kich jak okręty gwiezdne czy też mo­duły sta­cji or­bi­tal­nych. Ran­del, jako czło­wiek o wy­bu­ja­łej am­bi­cji na szó­stym po­zio­mie roz­woju, pra­gnął iść w ślady swo­jego ojca i wresz­cie stać się kimś po­wszech­nie sza­no­wa­nym, kimś na miarę bó­stwa. Pra­co­wał i po­świę­cał się ka­rie­rze za­wo­do­wej na tyle mocno, że jego mał­żeń­stwo się roz­pa­dło. Sam Bruce chyba bar­dziej wdał się w matkę, bo po­dob­nie jak w jej przy­padku ka­riera kor­po­ra­cyjna wcale go nie po­cią­gała.

Greta Ivory, matka Bruce’a, na­le­żała do bar­dzo ener­gicz­nych i do­bro­dusz­nych osób. Do mo­mentu osią­gnię­cia pierw­szego po­ziomu, kiedy jak każdy czło­wiek utra­ciła płod­ność, nie udało jej się uro­dzić żad­nego po­tom­stwa. Roz­wią­za­niem w ta­kich wy­pad­kach były banki ko­mó­rek roz­rod­czych. Każdy czło­wiek przed pierw­szym awan­sem spo­łecz­nym od­da­wał tam swoje ko­mórki roz­rod­cze. Pod­da­wano je za­mro­że­niu, aby póź­niej – w mo­men­cie go­to­wo­ści ro­dzi­ciel­skiej – do­ko­nać za­płod­nie­nia i wy­ho­do­wać so­bie po­tom­stwo w sztucz­nych ma­ci­cach. Dzięki ta­kiemu za­bie­gowi dwa­dzie­ścia sie­dem lat temu, do­kład­nie pięt­na­stego kwiet­nia ty­siąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­sią­tego pią­tego roku, na świe­cie po­ja­wił się Bruce.

Greta była ma­larką z za­mi­ło­wa­nia i uwiel­biała swój mały do­mek przy le­sie, na obrze­żach to­kij­skiej me­tro­po­lii w dys­tryk­cie Ha­dano. Bruce re­gu­lar­nie ją od­wie­dzał i czę­sto za­bie­rał ze sobą swo­jego przy­ja­ciela Kyle’a. Greta po­ko­chała go jak dru­giego syna. Za­wsze pełna wi­goru i za­do­wo­lona z ży­cia ra­do­śnie wi­tała go­ści, ser­wo­wała im swoje ar­cy­dzieła ku­li­narne i za­ba­wiała roz­mową na wszel­kie te­maty. Bar­dzo oczy­tana i nie­wia­ry­god­nie in­te­li­gentna, była ide­alną roz­mów­czy­nią dla każ­dego wę­drowca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: