Lord Hauxton i zbuntowana debiutantka - ebook
Lord Hauxton i zbuntowana debiutantka - ebook
Henrietta marzy o karierze malarki. Niestety matka odkrywa jej pracownię i w trosce o reputację córki zakazuje „zabawy w sztukę”. Zbuntowana panna, zamiast odgrywać na salonach rolę potulnej debiutantki, ucieka na wieś. W środku nocy przybywa do kuzynki i zostaje omyłkowo skierowana do sypialni, którą już zajmuje inny gość, lord Hauxton. Oboje chcieliby zapomnieć o tym krępującym zdarzeniu, jednak to trudne, skoro z powodu śnieżycy utknęli pod jednym dachem. Gdy poznają się bliżej, dochodzą do wniosku, że ich niefortunnie zawarta znajomość to szczęśliwe zrządzenie losu. Stają się sobie bliscy, ale ich zażyłość zostanie wkrótce wystawiona na ciężką próbę.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9121-7 |
Rozmiar pliku: | 729 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Jeszcze dziesięć minut – mruknął Thomas przez zaciśnięte zęby, z trudem prostując się w siodle. Było przenikliwie zimno, ziemię pokrywała gruba warstwa śniegu, a z chmur znów zaczęły padać miękkie płatki. Nawet po ciemku można było ocenić, że pogoda wciąż się pogarsza. Niebo zasnuwały ciężkie chmury, lodowaty wiatr nie słabł.
Przez grube palto czuł, jak napinają mu się mięśnie pleców, a ramiona zaczynają się garbić. Dobrze będzie dotrzeć w końcu do Hailsham Hall, pozbyć się mokrych rzeczy i ogrzać ciało przy płonącym ogniu. Miał wątpliwości, czy gospodarze będą na niego czekać. Jednak śnieg wszystkim pokrzyżował plany podróży, więc z pewnością przebaczą mu spóźnienie. Marzył o spędzeniu kilku dni w ich towarzystwie, ale tego wieczoru nie miałby nic przeciwko temu, aby iść prosto do łóżka. Jazda przy tej zdradliwej pogodzie była wyjątkowo nużąca i po prostu był wykończony.
Ostrożnie skierował konia w prowadzącą do domu szeroką, obsadzoną drzewami aleję. Widok był przepiękny: ziemia pokryta warstwą nieskazitelnej bieli, oszronione, błyszczące drzewa i ogrody, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność, ponieważ płoty i mury zniknęły pod śniegiem.
Jak we wszystkich wiejskich posiadłościach podjazd był niemiłosiernie długi i Thomas musiał pokonać pół mili, nim mógł wreszcie zsiąść z konia. Dom był pogrążony w ciemnościach, nawet najsłabsze migotanie świeczki nie pojawiło się w żadnym z okien. Thomas wbiegł po schodach i zapukał do drzwi, nasłuchując, czy złowi jakiś dźwięk.
Ku jego zdumieniu, drzwi otwarto niemal natychmiast. W progu stał stary kamerdyner, którego jego przyjaciel Heydon zatrudniał, odkąd Thomas sięgał pamięcią. Mężczyzna musiał być dobrze po sześćdziesiątce, jednak zupełnie nie było tego po nim widać.
– Dobry wieczór, milordzie – powiedział, witając Thomasa stosownym ukłonem, po czym wyjrzał na zewnątrz. – Jechał pan konno przy tej pogodzie?
– Zgadza się.
– A powóz? I bagaż?
– Sądzę, że powinny dotrzeć tu rano. – Wyruszył w drogę w tym samym czasie, co powóz, którym jechał jego pokojowy z bagażem. Śnieg jeszcze nie zaczynał padać, ale na oblodzonych drogach znacznie łatwiej było poruszać się konno niż w nieporęcznym powozie. Emmerson, jego stangret, z pewnością zatrzymał się gdzieś po drodze, żeby poczekać do rana na poprawę pogody.
– Rozumiem, milordzie. – Kamerdyner zręcznie pomagał Thomasowi pozbyć się przemoczonego okrycia i rękawic. – Pokój leśny jest gotowy. Niestety pogoda zatrzymała lorda i lady Heydon w Hampshire, ale przysłali wiadomość, że mamy się pana spodziewać i przepraszali za spóźnienie.
– Słyszałem, że w Hampshire i na zachodzie opady są jeszcze większe.
– To prawda. Czy mam na górę przysłać gorącą wodę? Lub może ubranie na zmianę? – pytał Perkins, gdy zaczęli wchodzić po schodach.
– Nie ma potrzeby budzić ludzi – odparł Thomas. W gorącej kąpieli poczułby się niebiańsko, jednak było już dobrze po jedenastej. Mógł z tym poczekać do rana.
– Oczywiście, milordzie.
W ciągu ostatnich paru lat Thomas zatrzymywał się u Heydona już kilka razy. Książę uczynił Hailsham Hall swoją główną rezydencją dopiero trzy lata temu, po ślubie z Caroline. Thomas doskonale rozumiał, czemu to tutaj postanowili zamieszkać. Mimo sporych rozmiarów rezydencji panowała tam przytulna, domowa atmosfera. Dom był solidny, bez przeciągów i klekoczących okien, znajdował się w pięknej wiejskiej okolicy w hrabstwie Kent, zaledwie dwadzieścia mil od centrum Londynu.
Perkins otworzył drzwi do pokoju leśnego i przepuścił Thomasa przodem.
– Jeśli pan pozwoli, rozpalę ogień. Już po chwili zrobi się ciepło.
Kamerdyner miał już swoje lata i był najstarszym mieszkańcem domu, lecz mimo to bez wahania uklęknął przed paleniskiem i z wprawą zajął się podpałką, tak że nie minęła minuta, jak ogień już buzował.
– Dziękuję.
Perkins ukłonił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi sypialni.
Łóżko ze stosami pledów i poduszek, w których można się było zagrzebać, wyglądało kusząco, miękko i wygodnie. Thomas pospiesznie zaczął ściągać mokre ubranie i każdą sztukę odwieszał na oparciu krzesła. Był pewien, że zanim się rano przebudzi, jego rzeczy zostaną zabrane i zastąpione czystymi, które pożyczy, póki nie przyjadą jego bagaże. Gospodarstwo Heydona działało sprawnie i z pełnym oddaniem, by zadbać o każdego z gości.
Był przemoczony do suchej nitki, więc rozebrał się do naga i na kilka chwil stanął przed paleniskiem, żeby się ogrzać. Normalnie nie spałby przy rozpalonym kominku, jednak tej nocy postanowił zrobić wyjątek. Ostrożnie rozgarnął drewno pogrzebaczem, żeby ogień wkrótce wygasł, zostawiając tylko ciepły poblask. Po chwili wsunął się pod przykrycie, a jego ciało zagłębiło się w materacu. Czuł się bosko.
Ściągając mocno cugle, Henrietta wstrzymała konia i z grymasem zsunęła się z siodła. Jazda po zasypanej śniegiem drodze stała się zbyt niebezpieczna, a Meribel zaczęła się ślizgać i już dwa razy omal nie straciła równowagi. Za trzecim razem koń mógłby nie mieć tyle szczęścia.
– Prawie jesteśmy na miejscu – powiedziała uspokajająco. Sięgnęła do uzdy i poprowadziła Meribel aleją.
Starała się powstrzymać piekące łzy, które zbierały się pod powiekami. Zawsze była lekkomyślna i działała bez zastanowienia, ale to chyba była najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła. Śnieg już padał, gdy rano wyjeżdżała z Londynu, a chociaż w ciągu dnia na chwilę się uspokoiło, od dwóch godzin znów sypał w najlepsze.
– Nie mogłam zostać w domu – szepnęła do siebie. To prawda. Nawet gdyby za drzwiami domu szalał huragan lub groziła jej trąba powietrzna, nie mogłaby tam zostać. Nie, w żadnym razie. Nie po tym, jak…
Wierzchem dłoni w rękawiczce otarła z policzków zimne łzy. Przełknęła ślinę i za wszelką cenę spróbowała odsunąć wspomnienie kłótni z matką i tego koszmarnego momentu, gdy został zniszczony obraz, nad którym pracowała przez cały rok. To oczywiste, że w tej sytuacji musiała opuścić dom. Nigdy już nie będzie w stanie tam wrócić. Była wściekła na matkę i nie wyobrażała sobie, że zechce ją jeszcze kiedyś widzieć. Jej kuzynka Caroline na pewno chętnie ją przyjmie i pozwoli pogrążyć się w rozpaczy nad utratą obrazu, który przez ostatnie kilka miesięcy był jej całym życiem. A także nad zerwaniem stosunków z matką. Tu znajdzie swój azyl, swoje schronienie.
Przed wyjazdem zostawiła w domu pospiesznie napisaną wiadomość (nawet w skrajnej rozpaczy nie mogła być taka okrutna i zniknąć bez zawiadomienia rodziców, gdzie się podziała), chociaż nie sądziła, żeby matka zamierzała jej szukać tak daleko od Londynu.
– Czekaj tu, Meribel – szepnęła do konia i weszła po schodach. Dom wydawał się uśpiony, na zewnątrz także panowała cisza. Śnieg stłumił wszelkie szelesty i szmery. Zapukała delikatnie do drzwi, nasłuchując, czy usłyszy czyjeś kroki.
Nic. Nawet znaku, że ktoś się tam rusza.
Zapukała trochę głośniej. Miała nadzieję, że nie obudzi całego domu, ale ktoś ją jednak usłyszy, bo inaczej będzie musiała spędzić noc w stajni.
Nadal nic. Z poprzednich wizyt Henrietta pamiętała, że jeden z lokajów nie śpi na górze z resztą służby, ale ma pokój w suterenie, żeby można go było wezwać, gdy ktoś z gości pojawi się późną nocą lub wczesnym rankiem. Niestety wydawało się mało prawdopodobne, że w tym wielkim domu nawet on coś usłyszy. Poza tym nikt jej tu przecież nie oczekiwał.
Jeszcze raz uniosła pięść i tym razem załomotała do drzwi, przepraszając w duchu wszystkich, których ten hałas mógł obudzić. Wstrzymała oddech, nasłuchując z uwagą i omal nie krzyknęła z ulgą, gdy w końcu dotarł do niej jakiś ruch.
Chwilę zajęło, nim odsunięto wszystkie rygle, a kiedy wreszcie drzwi stanęły otworem, Henrietta musiała się powstrzymać, żeby nie chwycić zaspanego lokaja w objęcia.
– Panna Harvey – powiedział, patrząc na nią ze zdumieniem. Minęło kilka sekund, nim się opamiętał i wpuścił ją do środka.
– Ogromnie przepraszam za tak późną porę – zaczęła się tłumaczyć. Czuła jak ją otula ciepło panujące w domu. – I za niespodziewany przyjazd.
– Wezmę pani palto, panienko. Czy ma pani bagaż?
– Nie. – Henrietta skrzywiła się. Caroline pożyczy jej jakieś ubranie; w domu znajdzie się wszystko, czego może potrzebować.
– Lord i lady Heydon…
– Och, proszę w żadnym razie ich nie budzić. Rano wszystko wyjaśnię.
Lokaj pokręcił głową.
– Nie ma ich tutaj, panienko. Przysłali wiadomość, że śnieg zatrzymał ich w Hampshire.
Henrietta przygryzła wargę.
– Nie szkodzi – odezwała się po paru sekundach. – Jestem pewna, że Caroline nie będzie miała nic przeciwko temu, bym zatrzymała się tu na kilka dni podczas jej nieobecności.
– Oczywiście, panienko – rozpromienił się lokaj. – Lady Heydon nawet przysłała wiadomość, żeby przygotować leśny apartament.
– Przygotować…? – Henrietta zmarszczyła brwi. Niemożliwe przecież, żeby Caroline się jej spodziewała. Uznała, że nie będzie tego tłumaczyć służącemu i uśmiechnęła się promiennie. – W takim razie tam dziś przenocuję. – Gdy zatrzymywała się u Caroline i Jamesa, zwykle nie zajmowała tej akurat sypialni, ale w taką noc ucieszy ją każdy pokój z miękkim łóżkiem i ciepłymi kocami.
– Czy mam zaprowadzić panienkę na górę?
– Nie ma potrzeby. Znam drogę. Natomiast chciałam prosić, żeby mojego konia odprowadzono do stajni.
– Oczywiście. – Lokaj podał jej świecę i spojrzał w mroźną noc za drzwiami. – Chyba najpierw włożę palto. Dobrej nocy, panienko.
Przemoczona suknia ciążyła Henrietcie podczas wchodzenia po schodach. Uciekając w pośpiechu z domu w Londynie, nie przebrała się, więc miała na sobie suknię, która bardziej nadawała się do podejmowania gości niż do dwudziestomilowej konnej podróży w śniegu. Płaszcz był cięższy i cieplejszy, lecz mimo to nie był stosowny do jazdy konno przy żadnej pogodzie, o zamieci, która przez ostatnie mile jeszcze bardziej utrudniała podróż, w ogóle nie mówiąc. Poczuje wielką ulgę, gdy będzie mogła zrzucić z siebie te mokre rzeczy i wsunąć się pod ciepłe przykrycie.
Na piętrze szybko skierowała się do leśnego pokoju. Otworzyła drzwi i zaklęła pod nosem, bo w tym momencie świeczka zamigotała i zgasła. Wewnątrz panowała niemal całkowita ciemność, jednak Henrietta z radością dostrzegła, że w kominku wciąż jest żar. Nie dawał wystarczająco dużo światła, żeby coś można było dostrzec, lecz w sypialni panowało cudowne ciepło.
Henrietta zawahała się. Chyba powinna zejść na dół i poprosić o drugą świecę, to jednak opóźniłoby położenie się do łóżka, a czuła się niewymownie zmęczona. Mogłaby też zapalić świeczkę od żaru, lecz w ciemności zapewne skończyłoby się to poparzeniem palców. Trudno, musiała sobie jakoś poradzić. Postanowiła kierować się wyczuciem, po omacku weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Po minucie jej oczy dostosowały się do ciemności i zaczęła dostrzegać kontury mebli.
Ostrożnie podeszła do fotela z wysokim oparciem i przytrzymując się, zdjęła buty. Powoli, sztuka po sztuce ściągała z siebie przemoczone ubranie. Wstrzymała się przy koszulce, ale przesunęła dłońmi po wilgotnej tkaninie i zdecydowanym ruchem rozebrała się z bielizny. Niemądrze byłoby przez skromność cierpieć niewygodę. Przecież zaraz znajdzie się pod przykryciem, a rano poprosi którąś z pokojówek o przyniesienie czystych ubrań.
Czuła się dziwnie, stojąc nago w ciemności, więc pospiesznie ruszyła w stronę łóżka. Odchyliła nakrycie i szybko się pod nie wślizgnęła. Przekręciła się na bok i w tym momencie zetknęła się z czyimś ciałem.
Nie krzyknęła tylko dlatego, że całkiem zabrakło jej tchu. Jej skóra dotykała kogoś ciepłego, muskularnego i bez wątpienia nagiego. Była tak blisko, że czuła nawet najmniejszy ruch, a także to, jak gwałtownie wyrwany ze snu człowiek sztywnieje. Zaczęła się wycofywać, a że robiła to w wielkim pośpiechu, spadła na podłogę. W duchu składała dziękczynne modły, że panujące w pokoju ciemności ukrywają jej nagość.
– Co pani, do diabła, wyprawia? – rozległ się głęboki męski głos, który brzmiał dziwnie znajomo, chociaż Henrietta nie potrafiła go z nikim powiązać.
– Jest pan w moim łóżku…
Parsknął zaskoczony.
– Chyba już się pani zorientowała, że to pani jest w moim łóżku.
Słyszała, jak szuka czegoś po omacku, a po chwili rozległo się zgrzytnięcie krzesiwa.
– Nie! – zawołała. Z całej siły chwyciła przykrycie i gwałtownie pociągnęła je w swoją stronę, starając się okryć nagie ciało.
Zapadła cisza, a po chwili ku uldze Henrietty pudełko z hubką i krzesiwem wróciło na szafkę nocną.
– Panna Harvey – odezwał się mężczyzna. – Czy to panna Harvey?
– Skąd…? – Urwała, starając się uciszyć bicie serca, uspokoić oddech i pozbierać myśli. – Kim pan jest?
– Lord Hauxton.
Wiedziała, że czerwieni się z zażenowania. Poza tym ogarnęło ją dziwne uczucie, którego wolała nie sprawdzać zbyt dokładnie. Lord Hauxton był najbliższym przyjacielem Heydona. Wielokrotnie spotykała go przy różnych towarzyskich okazjach, a teraz wlazła do łóżka, w którym leżał kompletnie nagi i przycisnęła się do niego całym ciałem. Nie mogła przestać myśleć o dotknięciu jego skóry i cudownie twardych mięśniach.
Próbując się podnieść na nogi, ściągnęła z łóżka wszystkie przykrycia. W końcu udało jej się owinąć jednym z prześcieradeł.
– Może mogłaby pani rzucić jeden z koców w moją stronę – powiedział chłodno lord Hauxton. Mimo że było całkiem ciemno, wytężała wzrok, usiłując go dojrzeć. A powinna przecież odwrócić spojrzenie…
Przytrzymując jedną ręką swoje prześcieradło, rzuciła koc w jego stronę. Widziała poruszający się cień, gdy się podnosił i okrywał.
Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie ruszyło.
– Czy mogę już bezpiecznie zapalić świecę?
Henrietta zawahała się. Wiedziała, że potrzeba choć trochę światła, żeby mogli rozwiązać kłopotliwą sytuację. Jedno z nich będzie musiało znaleźć inną sypialnię. Byłoby najlepiej, gdyby udało się to zrobić bez informowania wszystkich mieszkańców, że zajmowali jeden pokój, a nawet jedno łóżko. Całe szczęście, że są na wsi. W innym razie jeszcze przed lunchem cały Londyn huczałby od plotek.
– Tak. – Kiedy lord Hauxton pocierał krzesiwo, upewniła się, czy prześcieradło na pewno ją dobrze osłania. W końcu świeca zamigotała, rzucając na pokój miękkie światło.
– Dobry wieczór, panno Harvey – powiedział lord Hauxton, kłaniając się. Poczuła dreszcz, gdy jego spojrzenie przesunęło się po niej. Sama także nie była w stanie oderwać wzroku od jego półnagiego ciała. Koc, który mu rzuciła, był niedbale owinięty w pasie, ale cały tors pozostał nagi i Henrietcie trudno było powstrzymać się od patrzenia.
– Dobry wieczór, lordzie Hauxton – głos jej zadrżał, a wtedy uświadomiła sobie, jak bardzo się denerwuje. On tymczasem był całkiem spokojny, jakby naga kobieta wślizgująca mu się do łóżka nie była niczym nadzwyczajnym.
– No dobrze. Co, na Boga, robi pani w mojej sypialni, panno Harvey? – spytał i zaraz dodał: – Nie żebym narzekał.
Podniosła oczy i zobaczyła na jego twarzy szeroki uśmiech. Najwyraźniej świetnie się bawił każdą minutą tej niezręcznej sytuacji.
– To nie pańska sypialnia.
– Rzeczywiście.
Henrietta cofnęła się myślą do chwili swojego przyjazdu. Przypomniała sobie zaspanego lokaja, jego uwagę o wiadomości od Jamesa i Caroline, w której prosili o przygotowanie pokoju dla gościa. Z pewnością chodziło o lorda Hauxtona. Wiedzieli, że ma ich odwiedzić.
– Wydaje mi się, że wskazano mi niewłaściwy pokój. – Zaczęła się cofać, próbując jedną ręką zbierać przemoczone ubrania, podczas gdy drugą podtrzymywała prześcieradło. – Przybyłam dość późno i lokaj powiedział coś o przygotowanym dla gościa leśnym pokoju. Pewnie myślał, że chodzi o mnie – mówiła szybko. Słowa zlewały się, gdy pośpiesznie próbowała wytłumaczyć zaistniałe nieporozumienie. Nie mogła mieć pewności, czy lord Hauxton nie podejrzewa, że był to z jej strony wybieg, by wejść mu do łóżka i zmusić do zbliżenia lub co gorsza do małżeństwa. – Znajdę inny pokój, gdzie będę mogła spędzić noc – dodała, chwytając buty i omal nie upuszczając pozostałych rzeczy.
– Nie mogę na to pozwolić. Nie byłoby to grzeczne. – Rzuciła mu zdumione spojrzenie. Przez moment myślała, że proponuje, by oboje zostali w tym pokoju. – Proszę zostać tutaj, cieszyć się ciepłem, a ja poszukam drugiego pokoju.
Henrietta podeszła do drzwi i gwałtownie pokręciła głową.
– To żaden kłopot, lordzie Hauxton. Już schodzę panu z drogi. – Sięgnęła do klamki, ale ruch ten sprawił, że kłąb ubrań zaczął wysuwać się z jej ramion. Pośpiesznie próbowała je przytrzymać, a wtedy puściła okrywające ją prześcieradło, które zsunęło się z jej ciała. Przez jedną koszmarną sekundę Henrietta stała jak wmurowana, niezdolna się po nie schylić.
Lord Hauxton postąpił do przodu, podniósł prześcieradło z podłogi, po czym zarzucił je na ramiona Henrietty. Odsunął się od niej dopiero, gdy się upewnił, że dobrze chwyciła końce.
– Dziękuję – szepnęła. Policzki jej płonęły ze wstydu. Odwróciła się szybko i umknęła z pokoju, nie zwracając uwagi na to, że jej mokre rzeczy zostały na podłodze w sypialni.ROZDZIAŁ DRUGI
Thomas przeciągnął się. Przekręcił się na bok, niemal spodziewając się, że ujrzy leżącą obok nagą pannę Harvey. Na zewnątrz zrobiło się całkiem jasno, więc nie było już tak wcześnie. Niestety nie spał zbyt dobrze. Za każdym razem gdy zamykał oczy, pod powiekami miał obraz ślicznej małej panny Harvey oświetlonej blaskiem świecy. Wiedział, że to wspomnienie zostanie z nim na długo.
Przedziwne uczucie, gdy budząc się w nocy, widzisz, jak do łóżka wchodzi przypadkowa znajoma. Gdyby to był ktoś inny, mógłby pomyśleć, że to podstęp, aby wplątać go w skandal i zmusić do małżeństwa. Jednakże panna Harvey wydawała się bardziej zdumiona niż on i bez reszty zażenowana kłopotliwą sytuacją. Szykuje się interesujące śniadanie.
Wstał i podszedł do okna. Możliwe zresztą, że już odjechała, zbyt zawstydzona, by spojrzeć mu w oczy. To by znacznie uprościło sprawy. Chociaż wydawała się sympatyczna i zajmująca, jednak do hrabstwa Kent przyjechał, żeby od wszystkiego uciec. Chciał tu znaleźć odosobnienie i spokój, a nie towarzystwo.
Wyjrzał na zewnątrz i skrzywił się. Małe szanse, żeby mogła wyjechać przy takiej pogodzie. Najwyraźniej sypało przez całą noc, a nawet teraz wciąż delikatnie prószył śnieg. Wyglądało na to, że jeszcze kilka dni będą tu uwięzieni.
– Tylko we dwoje – mruknął, starając się nie myśleć o jej ciele, które w nocy do niego przylgnęło.
Ubrał się szybko w czyste rzeczy, które z pewnością przyniosła pokojówka, gdy przyszła napalić w kominku. Kłąb mokrych ubrań panny Harvey również zniknął.
Na dole czekał na niego Perkins.
– Śniadanie podano w pokoju stołowym, milordzie – powiedział i ściszył głos. – Muszę przeprosić za… eee… nieporozumienie tej nocy. Młody Tomlinson wiedział o oczekiwanym gościu, ale nie zdawał sobie sprawy, że pan już przyjechał. Kiedy panna Harvey zapukała do drzwi w środku nocy… – Perkins przerwał, a na jego twarzy pojawił się wyraz niepokoju.
– Nic złego się nie stało.
– Dziękuję, milordzie.
Thomas zatrzymał się w progu pokoju stołowego. Panna Harvey już siedziała w pobliżu szczytu stołu, a przed nią leżała rozłożona gazeta. Nie wiedzieć czemu jej obecność zaskoczyła Thomasa. Chyba odniósł wrażenie, że nie jest rannym ptaszkiem, choć może po prostu było już dość późno i to raczej on nie pojawił się o zwykłej porze.
– Dzień dobry, lordzie Hauxton – powiedziała, podnosząc wzrok i uśmiechając się uroczo. Jej głos brzmiał spokojnie i pewnie, spojrzenie było śmiałe. Niemal gotów byłby uwierzyć, że nocne spotkanie było wyłącznie wytworem jego wyobraźni.
– Dzień dobry, panno Harvey. Mam nadzieję, że dobrze pani spała.
– Owszem, dziękuję. W Hailsham Hall mają takie wygodne łóżka. A pan spał dobrze?
– Nie – odparł szczerze i widział, jak jej oczy rozszerzają się ze zdumienia. Poczuł satysfakcję, kiedy jej policzki pokryły się rumieńcem. Nie wiedział, czemu chciał ją sprowokować. Być może dlatego, że przez całą noc przewracał się z boku na bok, nie mogąc pozbyć się z umysłu jej obrazu.
Podszedł do zastawionego jedzeniem kredensu, ale wziął tylko filiżankę, żeby nalać sobie herbaty. Panna Harvey wróciła do gazety, którą zdawała się z zapałem czytać, jednak Thomas czuł, że kątem oka wciąż go obserwuje. Usiadł niedbale po przeciwnej stronie stołu, pochylił się i sięgnął do stojaka po grzankę. Powoli posmarował tost masłem, odgryzł kęs i dopiero wtedy na nią spojrzał.
W chwili gdy jego oczy się podniosły, ona gwałtownie spuściła wzrok. Thomas ukrył uśmiech, dokończył grzankę, po czym szybko sięgnął po następną. Jazda przez śnieżycę zaostrzyła jego apetyt i tost powoli poprawiał mu nastrój.
– Głodny? – spytała panna Harvey, gdy zabrał się za czwarty kawałek.
– Nabrałem apetytu. – Kiedy podniosła brwi, dodał: – Podczas wczorajszej jazdy przez śnieżycę.
– Oczywiście.
– A pani co tu robi, panno Harvey? – spytał Thomas. Widział, jak wstrzymuje oddech, zaskoczona tak bezpośrednim pytaniem. Zdawał sobie sprawę, że znany jest ze swojej obcesowości i tego, że nie przestrzega konwenansów. Wcale nie dlatego, że nie odebrał właściwego wychowania. Co prawda nie był dziedzicem tytułu, ale przecież jako trzeci syn hrabiego Hauxtona otrzymał dobre wykształcenie. Jednak zawsze postępował według własnych zasad. Irytowało go, kiedy ludzie kluczyli, kręcąc się wokół jakiegoś problemu, podczas gdy sprawę załatwiłoby kilka prostych słów. Thomas nie przejmował się opinią, która o nim krążyła. Uważał, że gdy mówi otwarcie, ludzie szybciej dochodzą do sedna i nie marnują jego czasu.
– Odwiedzam kuzynkę i jej męża.
– Nieplanowana wizyta? – Zauważył, że suknia, którą miała na sobie, nie bardzo na nią pasuje. Jego rzeczy nadal jechały przez hrabstwo Kent, ale coś mu mówiło, że panna Harvey w ogóle nie miała bagażu.
– Lubię działać spontanicznie.
– Przy takiej pogodzie?
– Przecież to nie burza śnieżna. – Oboje obrócili się w stronę okna, za którym sypał gęsty śnieg, tworząc w ogrodzie zaspy. Nawet jeśli jeszcze nie było zamieci, to z pewnością zaraz mogła się zacząć. – W każdym razie nie było zadymki, kiedy wyjeżdżałam – poprawiła się.
– Spontaniczna wyprawa, żeby zobaczyć się z lordem i lady Heydon, chociaż ich nie ma, bo pojechali odwiedzić pani ciotkę.
– Poinformowano mnie, że mieli wrócić wczoraj – powiedziała panna Harvey, a jej głos był ostry jak stal. Była młoda, lecz z pewnością nie miała w sobie nic ze słabego dziewczątka. – Gdyby śnieg nie uniemożliwił im podróży, przybyliby tu przede mną. A co pana, lordzie Hauxton, sprowadza do Kent?
Zawahał się, powstrzymując niezrozumiałe pragnienie, żeby wyznać prawdę. Nie znał dobrze panny Harvey, z pewnością niewiele lepiej niż pięćdziesiąt innych chichoczących debiutantek, które widywał na balach i przyjęciach śmietanki towarzyskiej. Nie było potrzeby opowiadać jej o rozpaczy, która zaczęła go ogarniać w ostatnich miesiącach. Nie była to depresja ani melancholia, lecz uczucie, że mimo wysiłków będzie musiał spędzić życie samotnie. Po śmierci żony na sześć lat pogrążył się w żałobie, aż w końcu uznał, że musi zacząć żyć na nowo.
Najpierw oświadczył się Caroline, ale wycofał propozycję, gdy zorientował się, że jest bezgranicznie zakochana w Heydonie. Później trochę podróżował, a wracając do Anglii, postanowił, że poszuka nowej żony. W tym czasie miał już trzydzieści trzy lata, nie był więc taki młody i zaczął odczuwać ciężar swojego dziedzictwa i tytułu. Następna była Jemima. Słodka młoda panna, której się oświadczył kilka miesięcy po pierwszym spotkaniu. Tydzień potem niespodziewanie zmarła. Kupowała właśnie suknię ślubną, gdy nagle padła martwa. Wtedy ponownie wyjechał z Anglii i odbył swojego rodzaju pielgrzymkę do Portugalii. Przez pewien czas rozważał pomysł, żeby w ogóle nie wracać, lecz nie pozwoliło mu na to poczucie odpowiedzialności, więc oto znów był w Anglii i nie mógł znaleźć sobie miejsca.
– Szukam spokoju – odparł cicho. Wiele osób uznałoby taką odpowiedź za niegrzeczną, jednak wydawało się, że na pannę Harvey jego słowa podziałały łagodząco.
– W takim razie mamy ze sobą coś wspólnego.
– Pani poszukuje spokoju? – Miał nadzieję, że w jego głosie nie było słychać niedowierzania. Zdawał sobie sprawę, że nie należy nic zakładać z góry, jednak trudno mu było uwierzyć, że młodziutka panna Harvey doświadczyła straty lub miała złamane serce. Z pewnością była chroniona przed złymi stronami życia.
– Panu wydaje się to niemożliwe, lordzie Hauxton?
– Przyznaję, że mnie pani zaintrygowała. Od czego szuka pani spokoju?
– Może spokój to niewłaściwe słowo. Potrzebuję schronienia.
Czekał na dalsze słowa, ale ona tylko pokręciła głową.
– Porozmawiajmy o czymś weselszym. Chyba nie ma nic gorszego niż ponure towarzystwo podczas śniadania.
Całkiem mu się podobała młoda kobieta, która ukrywała się pod panną z towarzystwa, ale uznał, że nie będzie naciskał. To zbyt osobiste sprawy.
Panna Harvey wstała od stołu, skłoniła głowę i zamierzała się pożegnać, gdy rozległy się czyjeś szybkie kroki, kilka szczeknięć, po czym mignęło ciemne futro i do pokoju wpadł pies Caroline.
– Bardzo przepraszam – powiedziała zakłopotana pokojówka, wbiegając za psem. – Bertie, wracaj tu.
Thomas gotów był przysiąc, że stojący przed nim pies uśmiechnął się szeroko, nim czmychnął pod nogami krzesła, z którego właśnie wstała panna Harvey i skoczył opierając wielkie przednie łapy na jej sukni.
– Bertie, ty głupku – zaśmiała się Henrietta, drapiąc łeb psa i zręcznie uchylając się przed językiem, którym usiłował ją polizać. – Sądziłam, że Caroline sprowadziła kogoś, żeby nauczyć cię posłuszeństwa.
– Najwyraźniej starania nie przyniosły pożądanych skutków – mruknął Thomas.
Słysząc jego głos, Bertie odwrócił łeb i po chwili skoczył w jego stronę, machając zawzięcie ogonem, który przy każdym ruchu stukał o podłogę.
– Cześć, staruszku – powiedział Thomas, głaszcząc uszy posokowca.
– Bardzo przepraszam, milordzie – odezwała się zaczerwieniona pokojówka. – Od wyjazdu lady Heydon jest bardzo ożywiony, a ponieważ przez ten śnieg siedzi uwięziony w domu… – urwała.
– Każdy mógłby oszaleć – wtrąciła panna Heydon. Podeszła do psa i wzięła go za obrożę. – Myślę, że dziś pozwolimy ci odetchnąć świeżym powietrzem.
Pokojówka wydawała się przerażona perspektywą spacerowania z psem po ogrodzie zasypanym śniegiem, lecz mimo to odparła posłusznie:
– Oczywiście, panno Harvey.
– Nie ty, Polly. Z pewnością lady Heydon ma jakieś buty, które mogłabym pożyczyć i ciepłe palto. Ja również chętnie wyjdę na powietrze.
– Niech pani nie będzie niemądra. Poślizgnie się pani i złamie nogę.
Henrietta odwróciła głowę i obrzuciła Thomasa chłodnym spojrzeniem.
– Nie prosiłam pana o opinię, lordzie Hauxton, ani o pozwolenie.
– Ścieżki są zasypane, ale pod warstwą śniegu jest lód. Jeśli wyjdzie pani sama, może się pani pośliznąć, upaść i zanim panią znajdą, umrze pani z wycieńczenia.
– Nie jesteśmy w Arktyce.
– Nie należy lekceważyć takiej surowej pogody.
Przechyliła głowę, przyglądając mu się z uwagą i w końcu się uśmiechnęła.
– Próbuje pan powiedzieć, że chciałby mi towarzyszyć?
Prawdę mówiąc, wolałby spędzić ranek, siedząc przy ogniu z dobrą książką w ręku, a nie odmrażać stopy w kopnym śniegu.
– Oczywiście – rzucił szorstko.
– Świetnie. Polly, będę wdzięczna, jeśli znajdziesz mi jakieś odpowiednie okrycie.
Pokojówka dygnęła i pospiesznie wyszła z pokoju, szczęśliwa, że choć na kilka minut może uwolnić się od Bertiego.
– Za piętnaście minut będę na pana czekać w holu.
Odprowadzał ją wzrokiem, zastanawiając się, czy byłoby bardzo nieuprzejmie z jego strony, gdyby poprosił, żeby jego i pannę Harvey umieszczono w różnych skrzydłach Hailsham Hall.
Henrietta niecierpliwie stukała stopą, spoglądając na zegar, który stał na kominku w salonie. W końcu pochyliła się i przypięła smycz do obroży Bertiego. Lord Hauxton co prawda spóźniał się tylko dwie minuty, ale czuła, że wcale nie miał ochoty jej asystować. Nie robił tego z pragnienia jej towarzystwa, a wyłącznie z poczucia obowiązku. Tymczasem ona wcale nie potrzebowała eskorty. Zamierzała wyjść na krótki spacer i ani na chwilę nie tracić domu z oczu.
Kiedy otworzyła drzwi, owionął ją podmuch zimnego powietrza. Musiała zebrać się w sobie, żeby nie zadrżeć.
– No chodź, Bertie. – Spodziewała się, że pies wybiegnie na zewnątrz, jak to zwykł robić, tymczasem Bertie zawahał się, widząc śnieg, w którym zapadały mu się łapy. Dlatego zaskoczyło ją, gdy nagle wyrwał do przodu i pociągnął ją za sobą. Buty, które pożyczyła, dobrze trzymały się podłoża, a mimo to gdy stanęła na oblodzonym stopniu, poczuła, że się ślizga. Serce podskoczyło jej do gardła. Próbowała przytrzymać się ściany, ale wiedziała, że to nic nie da i zaraz upadnie. Nie była w stanie temu zapobiec. Bertie był zbyt silny.
Już traciła równowagę, gdy nagle silne ramiona otoczyły ją w talii, na ułamek sekundy uniosły do góry i po chwili znów stała na nogach.
– Gdzieś się pani spieszy, panno Harvey? – głos lorda Hauxtona był spokojny i opanowany. Wyjął jej z ręki smycz, którą Bertie znowu mocno pociągnął i przytrzymał Henriettę, kiedy ponownie się zachwiała. Stała przyciśnięta do jego ciała i na krótką chwilę wróciła myślami do poprzedniej nocy. Ogarnęło ją dziwne uczucie. Zdawała sobie sprawę, że najbezpieczniej będzie zdecydowanie się od niego odsunąć, lecz nie była w stanie się poruszyć, żeby się jeszcze raz nie pośliznąć.
Na szczęście kilka sekund później lord Hauxton zrobił krok do tyłu, wypuścił ją z objęć i podał jej ramię, na którym mogła się oprzeć.
– Bertie się niecierpliwił.
– Więc było was dwoje – mruknął tak cicho, że Henrietta nie była pewna, czy się nie przesłyszała.
– A pan się spóźnił. – W innych warunkach nie odważyłaby się tak niegrzecznie odezwać do hrabiego, jednak było w lordzie Hauxtonie coś takiego, co skłaniało ją, by odpowiadać mu z równą bezpośredniością.
– Proszę o wybaczenie, panno Harvey. Nie zdawałem sobie sprawy, że dzisiejszego ranka ma pani inne pilne spotkania.
Miała nadzieję, że gdy zejdą ze schodów, będzie mogła zabrać rękę. Nim jednak zdążyła to zrobić, zaczęła się ślizgać na ukrytej pod śniegiem warstwie lodu. Nie miała ochoty utknąć w Kent ze złamaną nogą, tym bardziej, że żaden lekarz nie mógłby teraz do niej dotrzeć.
Wzięła głęboki oddech, próbując pozbyć się napięcia, w jakim żyła od kilku ostatnich dni. Zawsze gdy była w takim stanie, lubiła wyobrazić sobie paletę farb i ruchy pędzla, którym będzie je mieszać. Działało to na nią oczyszczająco i nawet w myślach czuła te miękkie ruchy, które dawały takie widoczne rezultaty.
Śnieg pod nogami chrzęścił i skrzypiał, a Henrietta czuła, jak irytacja zaczyna ją opuszczać. Powietrze było mroźne, na twarzy czuła płatki śniegu, lecz było coś pięknego w widoku przykrytej śniegiem i zmienionej nie do poznania okolicy.
– Ostatnio nie było pana w kraju, lordzie Hauxton. Czy pojechał pan do jakiegoś pięknego miejsca?
Miała wrażenie, że zesztywniał. Zaciekawiło ją, czemu tak niewinne pytanie miałoby wprawić go w zakłopotanie.
– Byłem w Portugalii.
Zaskoczyła ją ta odpowiedź. Bez wątpienia po wojnie, która skończyła się prawie dziesięć lat temu, w Portugalii panował spokój, jednak rzadko się słyszało, by ktoś wybierał ją za cel podróży.
– Dla przyjemności?
– Nie. – Większość ludzi dodałaby tutaj kilka słów wyjaśnienia, jednak Henrietta już się zorientowała, że lord Hauxton nie był jak większość ludzi. Wyglądało na to, że nie widział potrzeby, by nadużywać słów czy dzielić się szczegółami ze swojego życia z przypadkowymi znajomymi.
– A więc w interesach?
– Nie.
Zamilkła. W jej życiu były sprawy, o których nie chciała rozmawiać, postanowiła więc, że zrobi mu tę samą grzeczność, jakiej i ona chciałaby oczekiwać od ludzi. Przez kilka minut szli w milczeniu, gdy nagle lord Hauxton niespodziewanie powiedział:
– W czasie wojny stacjonowałem w Portugalii. Straciłem tam swoich przyjaciół.
– Czyli to była pielgrzymka?
– Coś w tym rodzaju. Pochowano ich w pośpiechu, gdy zginęli podczas walk. Zostałem ranny pod koniec wojny i nie miałem okazji, żeby upewnić się, czy postawiono tam stosowny pomnik.
Czuła, jaki był spięty, gdy to mówił. Chociaż minęło kilka dobrych lat, wątpiła czy można zapomnieć o okropnościach wojny.
– Proszę wybaczyć tę uwagę, ale to chyba dość niezwykłe, żeby dziedzic tytułu wstępował do armii.
– Nie byłem dziedzicem tytułu. Gdy jechałem na wojnę, miałem dwóch starszych braci. Mimo to rodzice nie chcieli się zgodzić na mój wyjazd, ale ja byłem młody i chciałem sam wybrać swoją drogę. – Uśmiechnął się smutno. – To przekleństwo wszystkich młodszych braci: koniecznie chcą się wykazać.
– Co się stało z pana braćmi? – Ledwie zadała to pytanie, poczuła, że ogarnia ją groza. Nie pamiętała szczegółów, ale wiedziała, że wydarzyła się jakaś tragedia, w której lord Hauxton stracił całą rodzinę. Pamiętała, jak podczas jej pierwszego sezonu towarzyskiego inna debiutantka szepnęła, osłaniając usta ręką: „To ten nieszczęsny hrabia”.
– Pożar domu.
Odważyła się podnieść na niego wzrok. Miał zaciśnięte zęby i napięte mięśnie twarzy, czoło lekko zmarszczone. Taki wyraz twarz zwykle mieli ludzie, którym wydawało się, że nie okazują uczuć, które ich przytłaczają.
– Bardzo mi przykro.
– Dziękuję. – Powiedział to spokojnie, ale nie spojrzał na nią, więc Henrietta skupiła spojrzenie na pokrytej śniegiem okolicy.
– Czy w Portugalii zrobił pan to, co pan sobie zaplanował? – spytała w końcu.
Przez twarz lorda Hauxtona przebiegł nieznaczny uśmiech. Trwało to zaledwie moment, ale jednak się pojawił.
– Tak, to była udana podróż. Oczyszczająca.
Henrietta poczuła, jak naprężył mięśnie, gdy Bertie pociągnął smycz.
– Chyba chciałby się uwolnić – mruknęła z uśmiechem. Kochała Bertiego jak własnego psa.
– Jeśli spuszczę go ze smyczy, pogna w śnieg, a gdy będziemy chcieli go złapać, uzna, że to zabawa.
– Dobrze pan go zna.
Lord Hauxton przykucnął i otrzepał futro psa ze śniegu.
– Aż za dobrze. Zbyt wiele razy dałem się nabrać tej niewinnej mordzie.
Bertie zaszczekał wesoło, ciesząc się z ich uwagi. Spacerowali już prawie dziesięć minut, ale nie doszli zbyt daleko. Byli trochę ponad pięćdziesiąt metrów od domu, mniej więcej w okolicy różanego ogrodu, chociaż właściwie trudno było powiedzieć, co naprawdę mają pod nogami.
– Powinniśmy wkrótce zawrócić – odezwał się Thomas. Spojrzał przez ramię, jakby chciał ocenić, ile czasu zajmie im powrót do ciepłego domu.
– Jeszcze dwie minutki. – Mimo mrozu i trudności w poruszaniu się przez zaspy, Henriettę cieszył ten spacer. Dobrze było odetchnąć świeżym wiejskim powietrzem, tak różnym od zapachów w Londynie. – Zawsze lubiłam wieś – dodała cicho.
– Nie spędza pani wiele czasu poza Londynem?
– Nie, moi rodzice… – Zamknęła na chwilę oczy, gdy pomyślała o wyrazie twarzy matki, kiedy znalazła Henriettę w studiu malarskim, po czym pospiesznie i zdecydowanie odepchnęła ten obraz. – Rodzice wolą zostawać w Londynie nawet w środku lata. Nasza wiejska posiadłość jest dość mała, więc główną rezydencją jest dom w Londynie. A jak jest u pana?
Milczał, jakby nie był pewien, jaką część prawdy ma zdradzić. Zanim się odezwał, uświadomiła sobie swoją głupotę. Przecież to jasne, że pożar, w którym zginęła jego rodzina, pozbawił go domu.
– Proszę wybaczyć – powiedziała szybko. – Nie pomyślałam.
– Mam inne posiadłości.
Henrietta poczuła, jak tworzy się między nimi przepaść. Zwykle działała w pośpiechu i mówiła, zanim pomyślała. Z pewnością nie zaskarbi sobie tym przychylności takiego mężczyzny jak lord Hauxton.
Zaskarbi sobie przychylność… Co za pomysł! – zaśmiała się w duchu. Skąd przyszło jej do głowy, by myśleć o przychylności tego mężczyzny. Przecież nawet nie była pewna, czy go lubi.
Jej umysł przekornie przywołał obraz lorda Hauxtona owiniętego kocem. Tors miał jędrny i muskularny, skórę gładką. Miała wielką ochotę dotknąć palcami mięśni jego ramion. Uważała, że jest szorstki, a czasem wręcz niegrzeczny, lecz nie mogła zaprzeczyć, że był atrakcyjnym mężczyzną.
Na szczęście Bertie szarpnął smycz i przerwał jej te niewłaściwe rozmyślania.
– No już, Bertie – powiedział lord Hauxton. Do psa mówił znacznie łagodniej niż do niej. – Czas wracać do domu.
Bertie szczeknął, jakby chciał powiedzieć, że się zgadza i zaczął gwałtownie ciągnąć na smyczy. Zamachał ogonem, wzbijając obłok śniegu, i dostrzegając w tym nową zabawę, ruszył pędem przed siebie, póki nie powstrzymało go gwałtowne szarpnięcie smyczy. Przez chwilę wydawał się tym zmartwiony, ale zaraz znów zamachał ogonem i zaczął ganiać wkoło Henrietty i Thomasa. Lord Hauxton puścił koniec smyczy, ale było już za późno. Henrietta poczuła, jak skórzany pasek zaciska się wokół jej nóg, mocno je związując.
– Bertie, przestań – krzyknęła, choć miała świadomość, że nawet gdyby pies się zatrzymał, z pewnością i tak wylądują w śniegu.
Smycz zacisnęła się jeszcze bardziej. Suknia owinęła się Henrietcie wokół nóg, związując jej łydki. Spojrzała w panice na Thomasa, który zdążył ją chwycić, przewracając się na ziemię. Miała nadzieję, że śnieg trochę zamortyzował upadek, bo upadła na niego całym ciężarem.
Krótką chwilę leżeli całkiem bez ruchu. Henrietta spojrzała w dół. Jej dłonie opierały się o pierś lorda Hauxtona. Pod palcami czuła rytmiczne bicie jego serca. Ich biodra stykały się i nagle poczuła dreszcz pożądania. Mimo że matka podejrzewała ją o prowadzenie rozpustnego życia, Henrietta nigdy wcześniej nie była w takiej bliskości z żadnym mężczyzną. Nie licząc oczywiście poprzedniej nocy, gdy znalazła się w łóżku lorda Hauxtona.
Musiała się uwolnić. Smycz wciąż oplątywała jej nogi, a Bertie nie ułatwiał zadania, biegając raz w jedną, raz w drugą stronę, jakby chciał ich jeszcze mocniej ze sobą związać.
Henrietta spróbowała się podnieść, lecz jej dłonie poślizgnęły się w śniegu i ponownie wylądowała na piersi lorda Hauxtona. Słyszała, jak wstrzymuje jęk.
– Nie jestem taka ciężka – burknęła, udając, że nie widzi wyrazu bólu na jego twarzy.
– Lekka jak piórko – mruknął, lecz w jego głosie słychać było napięcie.
– Zranił się pan? – Nagle się przeraziła, że padając na jakiś ukryty kamień, złamał kręgosłup i zostanie sparaliżowany.
– Tylko się potłukłem.
– Dziękuję – szepnęła. Zdawała sobie sprawę, że ją uratował, biorąc na siebie cały impet upadku. W dodatku wykazał się refleksem. Zareagował błyskawicznie, gdy ona w panice stała jak zaklęta.
Lord Hauxton spojrzał jej w oczy. Ledwie kiwnął głową, ale nie odwrócił wzroku.
Jego oczy miały głęboki zielony kolor. Sama miała piwne oczy i zawsze żałowała, że nie ma takich tęczówek. Z bliska widać było, że źrenice otaczają złote plamki, a w kącikach oczu pojawiają się drobne zmarszczki, które świadczyły o tym, że się uśmiecha.
– Wydaje mi się, że pani musi się ruszyć pierwsza – odezwał się po kilku sekundach.
Uświadomiła sobie, że patrzy mu w oczy znacznie dłużej, niż wypadało. Próbowała się poderwać, dłońmi szukając oparcia w śniegu. Ich nogi wciąż pozostawały związane i za każdym razem, gdy się przekręcała, starając się poluzować smycz, czuła, jak ich ciała ocierają się o siebie w bardzo intymny sposób.
– Chodź tu, Bertie – zawołał Thomas, jednak Bertie zlekceważył stanowcze polecenie i nadal stał poza ich zasięgiem.
– Jedno z nas musi sięgnąć w dół, żeby rozplątać smycz – powiedziała Henrietta. Przekręciła głowę, patrząc, jak można to zrobić. Wyobraziła sobie, jak lord Hauxton przesuwa dłoń wzdłuż jej ciała. Nie mógłby nic zobaczyć, więc musiałby robić to po omacku. Nie chciała dłużej zastanawiać się nad dziwnym dreszczem, który przeszył jej ciało, więc szybko dodała: – Ja to zrobię.
Wsunęła między nich dłoń i przesunęła ją wzdłuż piersi lorda Hauxtona. Nawet przez grube palto czuła ciepło jego ciała i twarde mięśnie. Zatrzymała rękę, gdy dotarła do talii, zdając sobie sprawę, że może niechcący otrzeć się o coś, czego nie powinna dotykać. Czuła, jak Hauxton się poruszył, ale nie odważyła się spojrzeć mu w oczy.
Pospiesznie sięgnęła dalej. Przestraszyła się, bo mało brakowało, a jej dłoń wślizgnęłaby się pod rozpięte palto. Policzki ją paliły. Cofnęła rękę i uniosła biodra, mając nadzieję, że będzie już mogła sięgnąć do smyczy.
– Już prawie… – Smycz była mocno splątana. Wcale nie pomagało to, że uczepiony do jednego z jej końców Bertie nie przestawał biegać. – Muszę sięgnąć dalej.
Wiedziała, co powinna zrobić, ale na razie odrzucała ten pomysł i intensywnie szukała innego sposobu.
– Muszę się zsunąć jeszcze niżej – powiedziała cicho, nie mając odwagi podnieść wzroku. Po wypadku wczorajszej nocy i tym, co się działo teraz, aż za dobrze poznawała ciało lorda Hauxtona.
– Proszę robić, co pani uzna za konieczne. – W jego głosie słyszała napięcie, ale nie było w tym nic dziwnego – przecież leżała na nim od dobrych kilku minut. Co prawda nie była ciężka, ale z pewnością nie mogło mu być wygodnie.
Powoli ześlizgiwała się w dół, unosząc pupę i starając się zmniejszyć odległość między swoimi stopami i ramionami. Żeby dosięgnąć smyczy, musiała przytknąć policzek do ciała Hauxtona. Nie mogła przestać myśleć o tym, że trzyma głowę dokładnie na wysokości jego pasa.
– Prawie ją mam. – Miała nadzieję powiedzieć to zdecydowanie, lecz jej głos zabrzmiał nerwowo i piskliwie.
W końcu udało jej się odczepić koniec smyczy z pętli, która się utworzyła i uwolnić im nogi. Lord Hauxton poruszył się nieznacznie, a wtedy Henrietta straciła równowagę i ponownie na niego upadła. Przeszło jej przez myśl, że życie chyba nie mogło być bardziej żenujące. Z trudem się podniosła, ale na szczęście tym razem udało jej się utrzymać na nogach. Lord Hauxton również wstał i zaczął się otrzepywać.
– Myślę, że na dzisiaj wystarczy już uciech – powiedział, ujmując smycz i obrzucając Bertiego surowym spojrzeniem. Podał ramię Henrietcie i ruszyli do domu. Henrietta z determinacją wbijała wzrok w ziemię, starając się nie podnosić oczu na mężczyznę, do którego przez kilka ostatnich minut była tak mocno przytulona.