Lord Jim - ebook
Lord Jim - ebook
Dwujęzyczna adaptacja powieści „Lord Jim” to atrakcyjna pomoc dla uczących się języka angielskiego. Śledząc losy bohaterów, możemy na bieżąco porównywać tekst angielski i polski.
Adaptacja została przygotowana z myślą o czytelnikach średnio zaawansowanych, jednak dzięki dwujęzycznej wersji z książki mogą korzystać czytelnicy dopiero rozpoczynający naukę angielskiego.
Odnośniki umieszczone przy każdym akapicie umożliwiają zmianę wersji językowej z angielskiej na polską i z polskiej na angielską.
Spis treści
I. Jim / Jim
II. THE JUMP/ SKOK
III. JIM AND PATUSAN / JIM I PATUSAN
IV. THE ARRIVAL OF BROWN / PRZYBYCIE BROWNA
V. MANY MEETINGS / LICZNE SPOTKANIA
VI. BETRAYAL / ZDRADA
VII. THE FINAL VERDICT? / KOŃCOWY WERDYKT?
Kategoria: | Angielski |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63035-33-4 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lord Jim
Seria Czytamy w oryginale to atrakcyjna pomoc dla uczących się języka angielskiego. Śledząc losy bohaterów powieści możemy na bieżąco porównywać tekst angielski i polski, ucząc się na podstawie wielkiej literatury. Adaptacja została przygotowana z myślą o czytelnikach średniozaawansowanych, jednak dzięki wersji polskiej z książki korzystać mogą również początkujący.
Aby zmienić wersję językową – kliknij w numer akapitu.
Zapraszamy na www.44.pl gdzie dostępne są dodatkowe pomoce do samodzielnej nauki: angielska wersja audio (format mp3) oraz zeszyt ćwiczeń z kluczem odpowiedzi.
I.JIM
He was an inch or two under six feet tall and powerfully built. His voice was deep and loud and he was always very well dressed. He worked in the ports of the Far East. He was known as Jim, just Jim. He had another name, but he was afraid of anyone knowing it, because he wanted to hide a fact. And when the fact was known, he would suddenly leave port. He was travelling slowly but surely towards the rising sun.
Afterwards, when he finally decided to leave the ports behind him, the Malays of the jungle village he came to live in added another word to his name. They called him Tuan Jim or Lord Jim.
Jim had always wanted to be a sailor and after two years of training he went to sea, he had dreamed of the sea and the adventures it would bring all his life. So when he finally entered the regions so well known to his imagination, he found them strangely empty of excitement. However, he worked hard, was gentlemanly and had a thorough knowledge of his duties. In time, when still very young, he became chief mate of a fine ship.
On this ship, Jim had his first piece of bad luck; he was badly injured during a storm when one of the ship’s sails fell on him. His Scottish captain would say afterwards, “Man! It was a perfect miracle how he survived it!”. Jim’s injuries continued and when the ship arrived at the next port, Jim was left behind. In this Eastern city Jim met many new characters, generally of two kinds. Some, very few, lived energetic lives, full of dreams, dangers, hopes and plans. However most were lazy, they hated the horror of hard work, they loved short voyages and the difference of being white. They led easy lives. At first this gossiping crowd seemed to be nothing more than shadows, but after a time Jim became fascinated with them and their lives of leisure, so he gave up the idea of going back to England, and took the job of chief mate on a ship called the Patna. The ship was to carry eight hundred pilgrims to a port in the Red Sea. The captain of this ship was a German, who had no love for his home country. He was enormously fat, and looked like a baby elephant who had been trained to walk on his back legs.
A month or so later, Jim was in court, trying to explain what had happened on the Patna. This was when we first looked at each other, and I still remember Jim’s story quite clearly. Everybody was there in that courtroom as it was such a notorious story. There had been four of them who escaped from the ship. The captain, as soon as he realised the seriousness of his actions, had run away immediately, saying in broken English “Bah! the Pacific is big, my friend, I know where there is plenty of room for me. I vill an Amerigan citizen begome.” One of the others, an older man with a long grey moustache, had drunk himself into insanity, it is said he had been drinking four bottles a day of the most evil rum.
Jim was the only one of the four who was able and willing to stand trial and when our eyes first met in court he gave me a dark unfriendly stare. I was very interested to find out his story. What had this clean, honest, young man been doing, why had he escaped with his crew members when they seemed no better than criminals?
That had been the second day of the trial. This was when I had my first meeting with Jim. I was walking out of the court with my friend and we had just gone past Jim. At that moment my companion nearly fell over a little yellow dog that had been wandering about between people’s legs.
“Look at that miserable dog,” said my friend.
”Did you speak to me?” asked Jim, directing the question to me.
“No,” I replied.
“You say you didn’t, but I heard you, and what did you mean by staring at me all this morning during the trial. I won’t let any man call me names outside this court. Even if you were the size of two men, and as strong as six, I would tell you what I thought of you,” he said.
“Please stop, and tell me what I called you,” I replied.
“Now you see I’m not afraid you try to crawl out of it. Who is the miserable dog now – hey?” he asked me.
I directed my finger towards the little animal by the entrance of the court. He looked confused at first and then amazed, as if the dog were some monster.
“Nobody was trying to insult you,” I said. He turned a bright shade of red, and hurriedly walked away. I decided to go after him and asked why he was running away.
“Never! Not from any man on earth!” he paused and then continued more calmly, “I’m sorry, it was my mistake, I don’t mind people staring in court, but not outside.” I was very curious about this man, and so I invited him to have dinner with me.
We met that evening at the hotel I was staying at. The restaurant was busy with many kinds of people, lone individuals, married couples, small parties and large noisy ones. Jim was quiet at first, but a little wine relaxed him.
“This court business must be very hard for you,”
“It is – hell,” And so he told me his story. “The ship had hit some hidden underwater object, it must have been another ship which had been lost, but hadn’t sunk to the bottom of the sea. I went to the bottom of the boat to inspect the hull, and I tell you honestly it was bending under the weight of the sea. I was certain the ship would sink at any moment, and I would be drowned. I looked at the passengers sleeping and thought to myself, they are already dead. They were dead. Nothing could save them! There weren’t enough boats, and there wasn’t enough time. No time! Where would the compassion be in making all those people terrified when I couldn’t save them on my own? The other crew members were all grouped around one of the lifeboats, trying to get it into the water, I wouldn’t help, how could I? How could I save myself, and leave all those other people to die? ‘Coward’ the captain called me. Coward!” he laughed bitterly.I. JIM
>
Był wysoki prawie na sześć stóp i potężnie zbudowany. Miał głęboki, donośny głos i był zawsze bardzo dobrze ubrany. Pracował w portach Dalekiego Wschodu. Był znany jako Jim, po prostu Jim. Miał też nazwisko, ale bał się je komukolwiek zdradzić, ponieważ chciał ukryć pewien fakt. A gdy ów fakt wychodził w końcu na jaw, opuszczał nagle port. Podróżował niespiesznie, ale zdecydowanie w kierunku wschodzącego słońca.
Później, kiedy już ostatecznie postanowił opuścić porty i zamieszkał w malajskiej wiosce w dżungli, jej mieszkańcy dodali jeszcze jedno słowo do jego imienia. Nazwali go Tuan Jim, czyli Lord Jim.
Jim zawsze pragnął być marynarzem i po dwóch latach nauki wyruszył na morze, całe życie marzył o morzu i o związanych z nim przygodach. Kiedy w końcu dotarł w rejony tak dobrze znane z wyobraźni, zdziwił się, że nie ma w nich nic ekscytującego. Mimo to ciężko pracował, zachowywał się jak dżentelmen i znał dokładnie swoje obowiązki. Po pewnym czasie, będąc wciąż w bardzo młodym wieku, został głównym oficerem na wspaniałym statku.
Na tym właśnie statku Jim po raz pierwszy doświadczył pecha; został poważnie ranny, po tym jak spadł na niego jeden z żagli. Kapitan, Szkot, mawiał później: „Człowieku! To absolutny cud, że on to przeżył!” Ponieważ rany Jima się nie goiły, pozostawiono go w najbliższym porcie. W tym wschodnim mieście Jim poznał wielu nowych ludzi, których można by podzielić na dwie kategorie. Niektórzy z nich, bardzo nieliczni, prowadzili dynamiczne życie, pełne marzeń, niebezpieczeństw, nadziei i planów. Jednak w zdecydowanej większości ludzie tam byli leniwi, panicznie bali się ciężkiej pracy, kochali krótkie morskie podróże i przynależność do białej rasy. Prowadzili nieskomplikowaną egzystencję. Początkowo ten plotkujący tłum był dla Jima tylko zbiorem cieni, ale po jakimś czasie ci ludzie wraz z ich wygodnym życiem zaczęli go fascynować. Porzucił zatem zamysł powrotu do Anglii i zaciągnął się jako główny oficer na statek o nazwie „Patna”. Statek ten miał przewieźć ośmiuset pielgrzymów do portu na Morzu Czerwonym. Kapitanem był Niemiec, który nie żywił żadnych uczuć do swojej ojczyzny. Był nieprawdopodobnie gruby i wyglądał jak słoniątko, które nauczyło się chodzić na tylnych nogach.
Jakiś miesiąc później Jim znalazł się w sądzie, próbując wyjaśnić, co stało się na „Patnie”. Wtedy po raz pierwszy popatrzyliśmy na siebie, a jego historię pamiętam wyraźnie do dzisiaj. Wszyscy wtedy tam byli na tej sali sądowej, tak głośna była ta sprawa. Znalazło się tam też czterech marynarzy, którzy uciekli ze statku. Kapitan, kiedy tylko zdał sobie sprawę z powagi sytuacji, czmychnął czym prędzej, oznajmiając łamaną angielszczyzną: „Pacyfik jest wielki, mój przyjacielu, wiem, gdzie dużo miejsca dla mnie. Ja zostać amerykański obywatel”. Jeden z pozostałych, starszy mężczyzna z długimi siwymi wąsami, wlał w siebie tyle alkoholu, że postradał zmysły; mówi się, że wypijał co dzień cztery butelki najpodlejszego rumu.
Jim był jedynym z tej czwórki, który mógł i był gotowy stanąć przed sądem, i kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy się na sali, rzucił mi ponure, nieprzyjazne spojrzenie. Byłem bardzo zainteresowany poznaniem tej historii. Co kierowało tym schludnym, uczciwym, młodym człowiekiem, dlaczego uciekł z innymi członkami załogi, skoro nie wydawali się lepsi od zwykłych kryminalistów?
To był drugi dzień rozprawy i właśnie wtedy miało miejsce moje pierwsze spotkanie z Jimem. Wychodziłem z sądu razem z moim przyjacielem i w momencie, gdy mijaliśmy Jima, mój towarzysz o mało się nie przewrócił, potykając się o małego żółtego psa, który plątał się tam ludziom między nogami.
– Spójrz na tego nędznego psa – rzekł mój przyjaciel.
– Czy mówił pan do mnie? – pytanie Jima skierowane było w moją stronę.
– Nie – odpowiedziałem.
– Mówi pan, że nie, ale ja pana słyszałem. I dlaczego wpatrywał się pan we mnie cały poranek podczas rozprawy? Nie pozwolę nikomu obrzucać mnie wyzwiskami poza salą sądową. Nawet gdyby miał pan wzrost dwu mężczyzn i siłę sześciu, i tak bym panu powiedział, co o nim myślę!
– Proszę przestać i powiedzieć mi, w jaki sposób pana obraziłem – odrzekłem.
– Teraz, kiedy pan widzi, że się nie boję, próbuje się pan wykręcić. No i kto teraz jest nędznym psem? – zapytał.
Wskazałem palcem małego zwierzaka przy wejściu do sądu. Jim początkowo zdawał się zdezorientowany, a potem zdumiony, jak gdyby pies był jakimś potworem.
– Nikt nie próbował pana obrazić – rzekłem.
Poczerwieniał i oddalił się pospiesznie. Postanowiłem pójść za nim i zapytałem, dlaczego ucieka.
– Nigdy! Przed żadnym człowiekiem na świecie! – Zrobił pauzę, po czym dodał już spokojniej: – Przepraszam, pomyliłem się. Nie przeszkadza mi, gdy patrzą w sądzie, ale na zewnątrz, owszem, tak.
Byłem bardzo ciekaw tego człowieka, więc zaprosiłem go na obiad.
Spotkaliśmy się tego samego dnia wieczorem w hotelu, gdzie się zatrzymałem. Restauracja była pełna ludzi: samotnych, par małżeńskich i różnych grupek – małych oraz licznych i hałaśliwych. Jim z początku milczał, ale odrobina wina sprawiła, że się rozluźnił.
– Ta cała sprawa w sądzie musi być bardzo ciężka dla pana – zauważyłem.
– To jest piekło – odparł. Po czym opowiedział mi swoją historię: – Okręt uderzył w coś, co było ukryte pod wodą, to musiał być jakiś inny statek, który zaginął, ale nie poszedł całkiem na dno. Zszedłem pod pokład, żeby sprawdzić kadłub i mówię panu uczciwie, że wybrzuszał się pod ciężarem wody. Byłem pewien, że statek zaraz zatonie, a ja utopię się razem z nim. Popatrzyłem na śpiących pasażerów i pomyślałem sobie, że oni już są martwi. Byli martwi. Nic nie mogło ich już uratować! Nie było wystarczająco dużo szalup i nie było czasu. Nie było czasu! Jakiż sens miałby taki odruch litości – skazywać ich teraz na przeżywanie potwornego strachu, skoro i tak nie mogłem im pomóc? Pozostali członkowie załogi zebrali się wokół jednej z szalup, próbując spuścić ją na wodę. Nie pomagałem im, jak mógłbym? Jak mógłbym ratować siebie i zostawić tych wszystkich ludzi, żeby umarli? „Tchórz” – tak mnie nazwał kapitan. „Tchórz!” – Jim zaśmiał się gorzko.