- nowość
Lord Wieży - ebook
Lord Wieży - ebook
„Bogowie są prawdziwi dla tych, którzy w nich pokładają nadzieję.”
Vaelin Al Sorna, legendarny wojownik, Morderca Nadziei, człowiek, który widział, jak jego królestwo tonie we krwi – wraca do domu. Niesie ze sobą ból, brzemię zdrady i jedno postanowienie: nigdy więcej nie sięgać po miecz. Ale los ma swoje plany, a pieśń krwi, która tętni w jego żyłach, nie zamierza milczeć.
"Lord Wieży" to opowieść o wojnie, zdradzie i potędze, która nie daje wytchnienia nawet tym pragnącym pokoju.
Czasem, by ocalić wszystko, co ważne, trzeba raz jeszcze chwycić za broń – choć serce błaga o coś innego.
„Wojna czyni głupców z nas wszystkich”.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8375-028-6 |
Rozmiar pliku: | 5,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wychowano mnie w luksusach. Ale nie mam poczucia winy, w końcu nie wybiera się rodziców. Nie wstydzę się też dzieciństwa spędzonego w dobrobycie, wśród licznych służących i najlepszych nauczycieli, którzy dbali i kształtowali mój utalentowany i zawsze spragniony wiedzy umysł. Historia mojej młodości nie jest zatem opowieścią o bohaterskiej walce z przeciwnościami, z niesprawiedliwością losu. Urodziłem się w rodzinie o szlacheckim rodowodzie i znacznym majątku, otrzymałem edukację na najwyższym poziomie, po czym dzięki wpływom mojego ojca zostałem umieszczony na dworze i choć moi lojalni czytelnicy wiedzą, że żałoba i boleść nie były mi obce, to nie zaznałem ani jednego dnia wysiłku fizycznego przez całe trzydzieści sześć lat mego życia, poprzedzające wydarzenia tu opisane. Gdybym wiedział, że podróż do Zjednoczonego Królestwa, gdzie miałem zacząć swą pracę nad kompletną i pozbawioną wszelakich uprzedzeń historią tej straszliwej, acz fascynującej krainy, położy kres mojej ignorancji w dziedzinie ciężkiej pracy, deprecjacji, upokorzenia i tortur, zapewniam was, że chętnie wyskoczyłbym za burtę i podjął wysiłek dotarcia do domu wpław, pokonując mile wód pełnych rekinów.
Widzicie, w dniu, w którym zdecydowałem się spisać tę opowieść, nauczyłem się bólu, przyswoiłem lekcję wykładaną batem i pałką, metaliczny smak własnej krwi, wypluwanej z ust wraz z zębami, i zarazem nauczyłem się oporu. Nauczyłem się być niewolnikiem. Tak mnie bowiem nazywano i tym byłem, i w żadnym wypadku, w żadnych okolicznościach, bez względu na to, co mówią inni, nie byłem bohaterem.
Volariański generał był młodszy, niż się spodziewałem, tak samo i jego żona, moja nowa właścicielka.
– Nie wygląda na uczonego, serce – zakpił, oglądając mnie, wsparty na poduszkach swojej kanapy. – Za młody trochę.
Odziany był w jedwabne szaty w czerwieni i czerni, miał długie kończyny i muskularną sylwetkę, jak przystało na żołnierza o pewnej renomie. Zdumiał mnie brak jakichkolwiek blizn na jasnej skórze jego nóg i rąk. Nawet twarz generała była gładka, pozbawiona wszelakich śladów wojennego rzemiosła. Niejednokrotnie widywałem wojowników rozmaitych nacji i ten jako pierwszy nie miał żadnych blizn.
– Wzrok ma jednakowoż bystry – mówił dalej generał, zauważywszy moje baczne spojrzenie. Natychmiast spuściłem oczy, szykując się już na nieuniknione cięcie bata nadzorcy. Pierwszego dnia mej niewoli widziałem, jak pojmany sierżant Gwardii Królewskiej został oćwiczony i wytrzewiony za to, że spoglądał gniewnie w stronę młodszego oficera Wolnej Jazdy. Szybkom sobie przyswoił tę lekcję.
– Szlachetny mężu – odezwała się małżonka generała głosem przenikliwym, ale tonem kulturalnym – przedstawiam ci Verniersa Alishe Somerena, Cesarskiego Kronikarza przy dworze Alurana Maxtora Selsusa.
– Czy to aby na pewno on, serce moje? – Generał zdawał się szczerze zainteresowany, po raz pierwszy od chwili, gdy wkroczyłem do jego wspaniale urządzonej kajuty. A była naprawdę duża jak na pomieszczenie na statku, zdobiły ją przy tym dywany i kilimy, podczas gdy stoły zastawiono winem i owocami. Gdyby nie łagodne kołysanie, jakie czułem pod stopami, równie dobrze mógłbym znajdować się w pałacu. Generał wstał i zbliżył się do mnie, wpatrując się uważnie w mą twarz.
– Autor „Pieśni złota i pyłu”? Kronikarz wielkiej wojny o suwerenność? – Podszedł bliżej i powąchał mnie, a nozdrza zadrgały mu odrazą. – Cuchnie jak każdy inny alpirański pies. I patrzy stanowczo zbyt butnie.
Cofnął się i skinął leniwie na nadzorcę, ten zaś wymierzył mi cios, którego się spodziewałem, mocne uderzenie w plecy kościaną rękojeścią bata. Wymierzone z wypraktykowaną efektywnością. Zdusiłem krzyk bólu za zaciśniętymi zębami. Krzyki uznawane były za odzywanie się, a odzywanie się bez pozwolenia za przestępstwo, karane śmiercią.
– Mężu, proszę – odezwała się żona, w jej głosie zadźwięczała nuta irytacji. – Był kosztowny.
– O, nie wątpię. – Generał uniósł dłoń i niewolnik pospieszył napełnić jego kielich winem. – Nie obawiaj się, szlachetna małżonko. Dopilnuję, by jego rozum i dłonie pozostały nietknięte. Bez nich nie byłoby z niego pożytku, czyż nie? A więc, bazgrolący niewolniku, jakżeś znalazł się tutaj, w naszej nowo pozyskanej prowincji, mm?
Odpowiedziałem szybko, mruganiem pozbywając się łez bólu, bowiem opieszałość była zawsze karana.
– Zbierałem materiały do nowej historii, panie.
– O, wspaniale. Jestem miłośnikiem twej sztuki, nieprawdaż, serce moje?
– W rzeczy samej, mężu. Sam jesteś uczonym.
Wychwyciłem coś w jej głosie, gdy wypowiedziała słowo „uczony”, nuta była słaba, ale słyszalna. Pogarda, uświadomiłem sobie. Nie szanuje tego człowieka. A jednak ofiarowuje mu mnie.
Nastąpiła chwila ciszy, po której generał przemówił ponownie, w jego głosie zaś zabrzmiały ostrzejsze tony. Usłyszał zniewagę, lecz postanowił ją zignorować. Kto tu tak naprawdę rządzi?
– A co było przedmiotem twych badań? – spytał. – Tematem tej nowej historii?
– Zjednoczone Królestwo, panie.
– A, czyli wyświadczyliśmy ci przysługę, nieprawdaż? – zaśmiał się, rozbawiony własnym żartem. – Dając zakończenie.
Znów się roześmiał i upił nieco wina, unosząc brwi w wyrazie aprobaty.
– Wcale niezgorsze. Zanotuj, sekretarzu.
Łysy niewolnik wysunął się z kąta, unosząc pióro nad pergaminem.
– Rozkaz dla zwiadowców: winnice mają pozostać nietknięte, zmniejszyć o połowę wywóz niewolników w regionach winnych. Powinno utrzymać się ten poziom umiejętności w lennie... – Przerwał, spoglądając na mnie z oczekiwaniem.
– Cumbrael, panie – podpowiedziałem.
– Właśnie, Cumbrael. Nie mogę powiedzieć, by to miano było miłe dla ucha. Zamierzam po powrocie zaproponować Radzie całkowitą zmianę tej nazwy.
– Trzeba być członkiem Rady, by składać przed nią wnioski, mężu – zwróciła mu uwagę żona. Tym razem w jej głosie pogardy nie było, ale zauważyłem, jak generał ukrył spojrzenie pełne wściekłości w głębi kielicha.
– Gdzieżbym teraz był, gdyby nie twoja gotowość do przypominania mi, Fornello – mruknął. – A więc, historyku, gdzie mieliśmy okazję przyjąć cię do rodziny?
– Podróżowałem z Gwardią Królewską, panie. Król Malcius zezwolił mi towarzyszyć jej podczas misji w Cumbraelu.
– Czyli byłeś tam? Na własne oczy widziałeś moje zwycięstwo?
Zdusiłem wartki strumień prawdziwie straszliwych obrazów i dźwięków, które nawiedzały moje sny od tamtego dnia.
– Tak, panie.
– Wygląda na to, że twój dar jest wart więcej, niż się spodziewałaś, Fornello. – Pstryknął palcami na sekretarza. – Pióra, pergamin i kajuta dla historyka. Niezbyt wygodna, nie chcę, żeby przysypiał, podczas gdy powinien spisywać swoją bez wątpienia wymowną i poruszającą relację z mojego pierwszego wielkiego zwycięstwa w tej kampanii. – Znów się do mnie zbliżył, uśmiechając z upodobaniem. Był to uśmiech dziecka, które dostało nową zabawkę. – Spodziewam się przeczytać ją rano. Jeśli nie, zabiorę ci jedno oko.
Ręce mnie bolały, plecy zdrętwiały od garbienia się nad niskim stolikiem, który mi dali. Mój strój niewolnika zachlapany był inkaustem, a wyczerpanie mąciło mi wzrok. Nigdy dotąd nie przelałem na papier tylu słów w tak krótkim czasie. Całą kajutę zaśmiecał pergamin, zapełniony niezdarnymi często próbami sprokurowania kłamstwa, które chciał przeczytać generał. Wspaniałe zwycięstwo. Na tamtym polu nie było niczego wspaniałego, tylko strach, ból i rzeź, spowite smrodem śmierci i gówna. Generał z pewnością o tym wiedział, w końcu porażka Gwardii Królewskiej była jego dziełem, mnie jednak kazano stworzyć kłamstwo, a jako obowiązkowy niewolnik, którym niewątpliwie się stałem, zabrałem się do tego dzieła z całą energią, na jaką tylko było mnie stać.
Gdy minęła północ, sen zaczął mnie morzyć i chwilami tonąłem w koszmarach pełnych obrazów z mych świeżo przywoływanych wspomnień... Twarz Lorda Bitew, gdy zrozumiał, że porażka jest nieunikniona, ponura determinacja, z jaką dobył miecz i ruszył wprost na linie Volarian, jego śmierć z rąk Kuritai, zanim zdołał zadać choćby jeden cios...
Ocknąłem się na dźwięk pukania do drzwi kajuty; gdy się otworzyły, chwiejnie dźwignąłem się na nogi. Na progu stał niewolnik z tacą, na której zobaczyłem chleb, winogrona i niewielką butelkę wina. Postawił wszystko na stole i wyszedł bez słowa.
– Pomyślałam, że możesz być głodny.
Podniosłem pełne strachu oczy na żonę generała, stojącą w drzwiach. Miała na sobie szatę z czerwonego jedwabiu, haftowaną złotą nicią. Pięknie podkreślała jej figurę. Opuściłem wzrok.
– Dziękuję, pani.
Weszła, zamykając za sobą drzwi, obrzuciła taksującym spojrzeniem arkusze pełne mych gorączkowych zapisków.
– Skończyłeś zatem.
– Tak, pani.
Podniosła jeden z arkuszy.
– Napisane po volariańsku.
– Założyłem, że tego właśnie życzyłby sobie mój pan, pani.
– Słuszne założenie. – Zmarszczyła brwi, czytając. – Elegancko sformułowane. Mego męża przepełni zazdrość. Pisze poezje. Jeśli szczęście cię opuści, być może zechce ci zadeklamować kilka ze swych utworów. Przypomina to słuchanie kaczki o wyjątkowo irytującym sposobie kwakania. Ale to... – Uniosła pergamin. – Znam wielu volariańskich uczonych, cieszących się doskonałą reputacją, którzy czuliby się zawstydzeni, porównując swoje prace z tym.
– Jesteście nazbyt łaskawa, pani.
– Nie, jedynie prawdomówna. To moja broń. – Milczała przez chwilę, po czym zaczęła czytać na głos: – „Dowódca Gwardii Królewskiej wykazał się brakiem roztropności i poważnie nie docenił przebiegłości przeciwnika, i zastosował strategię aż nazbyt oczywistą i prostą, wiążąc środek sił volariańskich, podczas gdy jego kawaleria spróbowała natarcia z flanki. Jego decyzjom brakło taktycznej maestrii generała Reklara Tokreva, który przewidział każdy niezdarny ruch swego przeciwnika”. – Spojrzała na mnie spod uniesionych brwi. – Niewątpliwie jesteś człowiekiem, który rozumie potrzeby swej publiczności.
– Cieszę się, że się wam podoba, pani.
– Podoba? O, nie sądzę. Ale z pewnością spodoba się memu mężowi, tępakowi. Ta szmira znajdzie się jeszcze jutro na najszybszym statku w drodze do Imperium, bez wątpienia opatrzona poleceniem zrobienia tysiąca kopii, które można będzie rozprowadzić bezzwłocznie. – Odrzuciła arkusz. – Powiedz mi, i rozkazuję ci mówić szczerze, jak doszło do tego, że Gwardia Królewska poniosła taką porażkę w starciu z nim?
Przełknąłem z trudem. Mogła rozkazać mi mówić prawdę, ale czy mogła mi zaoferować ochronę na wypadek, gdyby zechciała podzielić się tą prawdą w małżeńskiej łożnicy?
– Pani, być może mój styl był nadto kwiecisty...
– Prawdę, powiedziałam! – Znów usłyszałem ten twardy ton, pełen autorytetu, ton kobiety, która przez całe swoje życie była panią niewolników.
– Gwardia Królewska poniosła porażkę w obliczu przewagi liczebnej i zdrady. Walczyli niezłomnie, ale było ich zbyt niewielu.
– Rozumiem. Walczyłeś wraz z nimi?
Walczyłem? Kiedy już oczywistym było, że losy bitwy się zmieniły, zawróciłem swego konia i okładałem go batem bez wytchnienia, by umknąć na tyły. Tylko że tyłów nie było, Volarianie bowiem atakowali zewsząd, zabijając wszystkich bez wyjątku. Znalazłem więc odpowiedni stos ciał, by się ukryć, i wychynąłem zeń dopiero w ciemności, tylko po to, by natychmiast wpaść w ręce łowców niewolników. Ci zaś byli niezwykle wydajnym plemieniem, skupiali się na ocenie wartości każdego pojmanego, a moja stała się dla nich oczywista, gdy pierwsze baty wyrwały ze mnie prawdziwe imię. Fornella kupiła mnie z zagrody w ich obozie, wyłowiła spośród przesuwającej się nieustannie, skutej łańcuchami masy. Najwyraźniej łowcy otrzymali polecenie, by przyprowadzać do niej każdego uczonego. Sięgnęła do eleganckiej torebki i nadzorca otrzymał sowitą, jak się wydawało, zapłatę.
– Nie jestem wojownikiem, pani.
– Mam nadzieję, że nie. Nie kupiłam cię z uwagi na twoją wprawę we władaniu bronią. – Stała, taksując mnie spojrzeniem. – Dobrze to ukrywasz, ale ja widzę, lordzie Verniersie. Nienawidzisz nas. Może biciem skłoniliśmy cię do uległości, ale nienawiść wciąż jest w tobie, niczym wyschnięta podpałka czekająca tylko na iskrę.
Nadal wbijałem wzrok w podłogę, koncentrując się na zawiłości słojów w deskach. Pociły mi się ręce. Jej dłonie ujęły moją twarz, uniosły podbródek. Zamknąłem oczy, dusząc w sobie pełen strachu szloch, gdy mnie pocałowała. Jedno miękkie muśnięcie jej warg.
– Rankiem będzie chciał, byś był świadkiem ostatecznego uderzenia na miasto. Wreszcie udało się zrobić wyłomy. Dopilnuj, by twoja relacja była stosownie drastyczna, dobrze? Volarianie lubią, gdy opisy ich rzezi są odpowiednio barwne.
– Tak zrobię, pani.
– Dobrze zatem. – Cofnęła się do drzwi. – Jeśli szczęście nam dopisze, to już jutro zakończymy nasze sprawy w tym przesiąkniętym wilgocią kraju. Powinieneś zobaczyć moją bibliotekę w Volarze. Ponad dziesięć tysięcy tomów, niektóre z nich tak stare, że nikt nie potrafi ich przetłumaczyć. Chciałbyś?
– Bardzo, pani.
Westchnęła, śmiejąc się zarazem, i opuściła moją kajutę bez słowa.
Długo wpatrywałem się w zamknięte drzwi, ignorując jedzenie na stole, mimo burczącej coraz głośniej pustki w żołądku. Z jakiegoś powodu moje dłonie przestały się już pocić. Wyschnięta podpałka czekająca na iskrę.
Zgodnie z przewidywaniami Fornelli generał kazał wyprowadzić mnie na pokład dziobowy, bym mógł obserwować, jak Volarianie zdobywają wreszcie miasto Alltor, które oblegali od ponad dwóch miesięcy. Był to imponujący widok. Bliźniacze iglice katedry Ojca Świata wznosiły się ponad domami, ściśle wypełniającymi przestrzeń na otoczonej murami wyspie, połączonej ze stałym lądem pojedynczą groblą. Z prowadzonych wcześniej badań dowiedziałem się, że miasto nigdy dotąd nie zostało zdobyte, ani przez Janusa w trakcie wojny o zjednoczenie, ani przez żadnego z poprzednich pretendentów do królewskiego tytułu. Trzysta lat opierało się z powodzeniem wszelkim próbom podboju, teraz kres tej epoce miały położyć dwa wyłomy uczynione w murach przez potężne katapulty okrętowe, umieszczone zaledwie dwieście jardów od brzegu. Nie przestawały niestrudzenie ciskać wielkich głazów, aczkolwiek szczeliny wyrwane w murach miasta wydawały się całkiem spore dla niedoświadczonego w wojnie oka.
– Wspaniałe, czyż nie, historyku? – spytał generał. Tego dnia miał na sobie pełną zbroję, napierśnik emaliowany głęboką czerwienią, sięgające ud buty kawaleryjskie, a przy pasie krótki miecz; w każdym calu stanowił ucieleśnienie volariańskiego dowódcy. Zauważyłem, że towarzyszył mu jeszcze jeden niewolnik. Starzec chudy niczym patyk, o niezwykle jasnych oczach; kawałek węgla, który trzymał w dłoni, poruszał się nieustannie nad szerokim płótnem, uwieczniając wizerunek generała. Ten zaś wskazał na katapultę i zamarłszy w tej pozycji, zerknął na starego niewolnika przez ramię.
– Nigdy dotąd nie używano ich przeciwko celom lądowym, ale ja dojrzałem ukryty w nich potencjał i uznałem, że mogą nam tu przynieść zwycięstwo. Udany mariaż sztuki wojennej lądowej i morskiej. Zapisz to.
Zapisałem na arkuszu, który dostałem wcześniej.
Staruszek skończył szkicować i ukłonił się swemu panu ponuro. Generał zaś zmienił wreszcie pozycję i podszedł do stołu z mapami.
– Czytałem twoją relację – oznajmił. – Okazałeś się bystry, ograniczając swe pochlebstwa.
Mą pierś przeszył bolesny skurcz strachu i przez głowę przemknęło pytanie, czy pozwoli mi wybrać oko, które wyłupi.
– Nadmiernie pochlebna relacja wzbudziłaby podejrzenia czytelników w domu, zainteresowanych moimi dokonaniami – mówił dalej. – Mogliby uznać, że wyolbrzymiłem swoje dokonania. Bardzo mądrze, że to przewidziałeś.
– Dziękuję, panie.
– To nie jest komplement, zaledwie obserwacja. Spójrz tutaj. – Gestem nakazał mi się zbliżyć do map. Wiedziałem, że volariańscy mierniczy słyną ze swej dokładności, ale i tak zdumiała mnie szczegółowość planu Alltoru; każdą ulicę oddano z wyjątkową precyzją, która pokryłaby rumieńcem wstydu oblicza najlepszych członków Cesarskiej Gildii Kartografów. Jednak ja zacząłem zastanawiać się, od jak dawna Volarianie planowali swą inwazję i jak znaczną pomoc otrzymali, by zrealizować swe plany.
– Wyłomy są tu i tu. – Palec generała pokazał jeden po drugim dwa znaki uczynione węglem, prostackie skazy na doskonale wyrysowanych murach. – Przypuszczę atak na oba jednocześnie. Niewątpliwie Cumbraelici przygotowali mi możliwie niemiłe przyjęcie po swojej stronie, ale ich uwaga skupiona będzie na wyłomach, wobec czego nie będą spodziewać się kolejnego szturmu na mury. – Postukał w rysunek muru od zachodniej strony, oznaczony niewielkim krzyżykiem. – Cała numeria Kuritai wedrze się na mur i zaatakuje obrońców najbliższego wyłomu od tyłu. Dostęp do miasta zostanie zabezpieczony i jak się spodziewam, Alltor będzie w naszych rękach, zanim jeszcze słońce zajdzie.
Zanotowałem jego słowa starannie, opierając się pokusie pisania po alpirańsku, bo mogłoby to obudzić podejrzenia.
Tymczasem generał odszedł od stołu, przemawiając z teatralnym zadęciem.
– Przyznam, że w tych miłośnikach boga znalazłem godnych przeciwników, najlepszych łuczników, jakich zdarzyło mi się napotkać dotąd na polach bitew, prawdę powiedziawszy. A ta ich wiedźma rzeczywiście potrafi zainspirować do walki. Słyszałeś o niej, jak mniemam?
Do niewolniczych zagród niewiele docierało wieści, były to zaledwie szeptem przekazywane plotki, podsłyszane od Wolnych Mieczy, zazwyczaj sprowadzały się do kolejnych przerażających opowieści o kolejnych przerażających masakrach, jakich dopuszczały się volariańskie wojska, mieczami wyrąbując sobie drogę przez Królestwo. Ale gdy zapędzono nas batami w głąb Cumbraela, historia o przerażającej wiedźmie z Alltoru, nasz jedyny promyk nadziei w tym przeklętym kraju, powtarzana była coraz częściej.
– Strzępy plotek zaledwie, panie. Może jest jedynie postacią z legend?
– Nie, jest rzeczywista. Dowiedziałem się prawdy od kompanii Wolnych Mieczy, która uciekła po ostatnim szturmie na miasto. Była tam, mówili, dziewczyna zaledwie, nie więcej niż dwudziestoletnia, w bitewnym zgiełku. Zabijała wielu, mówili. Wszystkich kazałem powiesić. Bezwartościowi tchórze. – Zamilkł na chwilę zamyślony. – Zapisz: tchórzostwo jest najgorszą zdradą wolności. Albowiem człowiek, który ucieka przed walką, jest niewolnikiem strachu.
– Bardzo głębokie, mój szlachetny mężu. – Żona generała wstała, by do nas dołączyć.
Tego ranka ubrana była z prostotą, zmieniła przepych jedwabnej szaty na skromność muślinowej sukni, ramiona okryła czerwonym wełnianym szalem. Minęła mnie w odległości mniejszej, niż było to stosowne, i podeszła do relingu, przyglądając się, jak załoga katapulty wysila się przy wielkim kołowrocie, który odginał bliźniacze ramiona przed kolejnym rzutem.
– Upewnij się, że te słowa znajdą się w twojej relacji ze zbliżającego się rozlewu krwi, dobrze, Verniersie?
– Tak zrobię, pani. – Patrzyłem, jak dłoń generała drga na rękojeści jego miecza. Kąsa go przy każdej okazji, a jednak ten człowiek, który zabił już tysiące, powstrzymuje swój gniew. Zastanawiałem się, jaka naprawdę jest jej rola.
Niewielka łódka, popychana wiosłami po gładkiej powierzchni wody, odwróciła uwagę Fornelli od katapulty. W łódce stał jakiś mężczyzna, z tej odległości niemal nierozpoznawalny, lecz zauważyłem, że małżonka generała zesztywniała na jego widok.
– Nasz Sojusznik przysyła swą kreaturę, szlachetny mężu – powiedziała.
Generał podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i przez twarz przemknął mu grymas gniewu, ale też i strachu. Poczułem nagłą potrzebę oddalenia się z tego miejsca; kimkolwiek był przybysz, nie chciałem go poznawać, skoro potrafił wzbudzić strach w sercach takich jak te. Nie było jednak dla mnie ucieczki. Byłem niewolnikiem i nie zostałem odprawiony. Mogłem jedynie stać i patrzeć, jak łódź podpływa bliżej, jak volariańscy niewolni żeglarze łapią liny rzucone im z pokładu i jak wiążą je ze zręcznością i efektywnością, zdobywaną jedynie po latach pełnej strachu służby.
Mężczyzna, który wszedł na pokład, dobiegał lat średnich, był mocno zbudowany, brodaty i łysiejący, o twarzy pozbawionej jakiegokolwiek wyrazu.
– Witam – rzekł generał neutralnym tonem.
Nie wymienił imienia, uświadomiłem sobie. Kim był ten człowiek?
– Zakładam, że przywozisz dla nas nowe wiadomości na temat obrońców? – spytał tymczasem generał.
Mężczyzna zignorował to pytanie.
– Alpiranin – odezwał się po volariańsku z akcentem, który umiejscowiłem gdzieś na północy upadłego Królestwa. – Który to?
– Czego od niego chcesz? – zapytała Fornella ostrym tonem. Nawet na nią nie spojrzał i odkryłem w sobie zupełnie nieznane głębie strachu, gdy jego wzrok wędrował od twarzy do twarzy, aż zatrzymał się na mojej. Podszedł do mnie na tyle blisko, bym poczuł smród jego niemytego ciała. Cuchnął śmiercią i absolutną pogardą dla ludzkich standardów w zakresie czystości, jego oddech był niczym trujący wyziew.
– Gdzie – zaczął z naciskiem – jest Vaelin Al Sorna?