Los - ebook
Los - ebook
Niewielu może powiedzieć, że przeszli przez ogień przeznaczenia. Ja jestem wyjątkiem.
Poparzona emocjonalnie i fizycznie… Mam blizny wzdłuż ramienia i z boku klatki piersiowej.
Lekarze uczynili wszystko, co w ich mocy, by mnie wyleczyć. Uszkodzoną skórę zastąpili gładką, przeszczepioną z innych części ciała. Ale byli w stanie zrobić tylko tyle. Czasami to, czego nie widać, nie może się zagoić.
Tamtej nocy w pożarze straciłam nie tylko fragmenty skóry. Ogień strawił mój talent, urodę, a co najważniejsze, zniszczył związek z mężczyzną, którego kochałam. Tak, to ja go odepchnęłam, ale miałam powody. Zrobiłam to, co na moim miejscu uczyniłaby każda kobieta. Wyrzekłam się wszystkiego, by on pewnego dnia mógł znaleźć spokój i szczęście.
Teraz trochę wyzdrowiałam, fizycznie i psychicznie, ale wciąż tęsknię do mężczyzny, z którego zrezygnowałam. Do dziś patrzy na mnie płonącym wzrokiem, ma w sobie taki żar, że bije od niego blask. Boję się światła, płomieni, które mogą pochłonąć mnie całą. Rzecz w tym, że on już nie należy do mnie. Być może czekałam zbyt długo, by walczyć o niego, o nas, o naszą wspólną przyszłość. Mogę zrobić tylko jedno. Pozwolić, by zdecydował los.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-371-6 |
Rozmiar pliku: | 863 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kathleen
Żal to niespełnione pragnienia. W trzydziestym roku życia mam w sobie więcej żalu niż potrafiłabym zmierzyć, a większość związana jest z jednym mężczyzną. Tym, którego od siebie odepchnęłam. I teraz jestem sama. Bez mężczyzny, bez dzieci, bez nadziei na przyszłość.
Mówi się, że samotność jest wyborem, i to chyba prawda. Ludzie pojawiają się w moim życiu i znikają niczym brzęczące pszczoły, spijając ze mnie słodki nektar i pozostawiając po sobie pustkę. On ją wypełniał radością, śmiechem i tym, co uważałam za miłość. A nawet w to wierzyłam. Dopóki nie zniknęło. Pozostała jedynie pusta łupina, skorupa kobiety, którą kiedyś byłam. Którą chciałabym móc znów się stać.
Mój terapeuta mówi, że cierpię na zespół stresu pourazowego po pożarze i w wyniku odniesionych obrażeń. Być może ma rację. Wydaje się, że wszyscy mają odpowiedź na moje problemy, ale to ja tkwię w piekle. Co noc budzę się z bólu, który przeszywa mi bok i prawe ramię aż po czubki palców. I wtedy sobie uświadamiam, kolejny raz, jak bardzo jestem naprawdę samotna. Nie ma mężczyzny, który by się obudził i mnie przytulił, mrucząc mi do ucha słodkie głupstwa, dopóki bym się nie odprężyła i nie zapadła w spokojny sen.
Czas, kiedy mogłam liczyć na to, że mężczyzna będzie mnie trzymał w swoich ciepłych ramionach, już minął. To jeden z moich wielu powodów do żalu. Jednak nie zmieniłabym swojej decyzji. Jemu jest lepiej beze mnie. A przynajmniej bez tej pękniętej, pustej skorupy, którą się stałam.
To nie ma znaczenia. Nie kochał mnie, kiedy byłam idealna fizycznie i psychicznie. Absolutnie nie byłby w stanie kochać mnie teraz. Więc dlaczego nie mogę przestać o tym myśleć? Uwolnić od niego swój umysł, serce i życie? Dlaczego moje szczęście zależy od kogoś, kto odszedł?
Trzy lata to długo, by wciąż usychać z tęsknoty za kimś, kogo wyparło się ze swojego życia. Trzy długie lata leczenia oparzeń, przeszczepów skóry, rehabilitacji i terapii. Terapia. Co za żart. Doktor Madison mnie nie naprawi. Nic nie zdoła tego dokonać. Każda nowa metoda daje mi nadzieję, że będę wyglądała i czuła się tak jak przed tym wieczorem, kiedy całe moje życie się zmieniło. Żadna z nich nie zadziałała. Mam kilka fragmentów gładszej skóry. Trochę mniej blizn tu, trochę więcej tam. Przeszczepy pozostawiają własne blizny, ale te są lepiej ukryte. Mimo to nie jestem sobą.
Kathleen Bennett, ta prawdziwa Kat, w przenośni spłonęła doszczętnie w pożarze. Wszystko, co czyniło mnie kobietą, którą byłam i czułam się z tego powodu dumna – beztroską, kochającą życie, kochającą Carsona Davisa… Ta kobieta umarła. Na jej miejscu jest zgorzkniała, pokiereszowana osoba z przerośniętą blizną na ramieniu i głębokim pragnieniem, by zniknąć.
Być może powinnam odejść, stać się kimś innym. Jednak nie potrafię zostawić ich, moich duchowych sióstr. Są mi niezbędne do życia. Jak korzenie drzewa, dzięki którym wyrosło na kogoś, z kogo byłam kiedyś dumna. Teraz to drzewo czuje się jak plątanina uschniętych, martwych liści i cherlawych, brzydkich gałęzi. Jednak korzenie łączące mnie z tymi kobietami sięgają głęboko, o wiele głębiej niż ktoś obcy mógłby sobie wyobrazić. Nasz związek narodził się z miłości, śmiechu, poświęcenia, trudów, bólu i odrodzenia. One mnie rozumieją, nawet tę popapraną wersję mnie, którą jestem dzisiaj. I nie przestaną próbować przywrócić tej osoby, którą byłam przedtem – tej ukrytej w okaleczonym ciele.
Przez trzy lata nie byłam w stanie jej odnaleźć. Obawiam się, że już nigdy mi się nie uda.
– Kathleen, jesteś gotowa? – słyszę dudniący głos kogoś, na kim zaczęłam polegać, jedynej osoby, z którą potrafię być absolutnie szczera. Chase Davis, mąż mojej duchowej siostry Gillian, puka do drzwi mojego pokoju. – Ubrałaś się już? Spóźnimy się, jeśli nie jesteś gotowa.
– Wyluzuj. Tak, jestem ubrana. Wejdź.
Wzdychając, stroszę pasma grzywki. Nie żeby to miało jakieś znaczenie. Nikt nie będzie na mnie patrzył. A jeśli nawet, zobaczą jedynie oszpeconego potwora.
Chase uchyla drzwi i staje w progu. Granatowy garnitur leży na nim idealnie. Zadbałam o to. Moja kolekcja męskich ubrań okazała się sukcesem. To jedyne, co w moim życiu dobrze idzie, jeśli wziąć pod uwagę, że prawą ręką nie jestem w stanie zrobić nic więcej poza ściskaniem piłeczki antystresowej w ramach terapii. Przyznaję, że moja prawa dłoń staje się coraz silniejsza, ale nigdy nie będę mogła wykonywać precyzyjnych prac, z których byłam znana w poprzednim życiu projektantki kostiumów. Ten statek już dawno odpłynął i nie wróci.
– Kathleen, wystawiasz moją cierpliwość na próbę. – Chase unosi dłoń i znacząco stuka palcem w roleksa.
Uśmiecham się i lewą ręką chwytam torebkę z szafki nocnej.
– A twoja żona i dzieci nie?
Chase marszczy brwi, ale kąciki ust mu się unoszą. Zawsze się uśmiecha, kiedy jest mowa o Gillian. Nie może się wtedy powstrzymać. Moja zadziorna rudowłosa przyjaciółka i ich cudowne bliźnięta rządzą jego światem, a on uwielbia każdą sekundę tego życia.
Wydyma wargi, na których wciąż igra lekki uśmiech.
– Mniejsza o to, musimy iść albo spóźnimy się na przedstawienie wyników testów. Chcę usłyszeć, co ta nowa technologia ma do zaoferowania.
Chase Davis, mój optymista. Od czasu pożaru z wyleczenia mnie uczynił swoją osobistą odpowiedzialność i cel. I dba nie tylko o mnie, ale o wszystkie duchowe siostry swojej żony. Pomógł Bree otworzyć studio jogi, a Marii zapewnił mieszkanie przez pierwszy rok, dopóki nie związała się z Elim. Ale dla mnie stał się kimś więcej. Moim bohaterem, chociaż nigdy mu tego nie powiedziałam. Najczęściej udaję, że to, co robi, mnie irytuje. Wtedy nie muszę przyznawać, co naprawdę czuję.
To wielka ulga.
Chase wspiera mnie w sposób, jakiego nie mogłabym zaakceptować ze strony przyjaciółek. Nie wiem dlaczego. Powoli dokopał się do potrzaskanej części mnie i jemu pozwalam na to wtargnięcie. Dziewczynom – mowy nie ma. Chcę, żeby widziały mnie jako silną kobietę, którą według nich jestem. Poza iluzją siły niewiele mi pozostało.
Na początku, kiedy opuściłam centrum leczenia oparzeń, odmówiłam pomocy ze strony Chase’a. Chciałam wszystko robić sama. Do chwili, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie mogę. Po drugiej serii zabiegów Chase przyjechał do mojego znajdującego się w opłakanym stanie mieszkania w przeciwległej części miasta. Dzięki Bogu, że to zrobił. Znalazł mnie na podłodze, niezdolną się poruszyć. Ból w ramieniu i boku był rozdzierający. Traciłam i odzyskiwałam przytomność. Okazało się, że w jeden z przeszczepów wdała się infekcja. Chase podniósł mnie z podłogi, zawiózł do szpitala i nie opuścił mnie, dopóki nie zostałam wypisana. A potem bez mojej wiedzy zorganizował przeprowadzkę do budynku naprzeciwko swojego, do mieszkania, które pierwotnie przeznaczył dla Marii, kiedy jej własne zdemolował były kochanek. Okazało się niepotrzebne, bo zamieszkała z mężem, Elijahem Reddingiem.
Chase Davis, miliarder, samiec alfa, zaborczo opiekuńczy wobec tych, których nazywa „rodziną”, przejął kontrolę nad moim życiem. Nie pozwala, żebym sama troszczyła się o siebie. Oprócz nowego mieszkania zapewnił mi pielęgniarki, które kilkakrotnie w ciągu dnia przychodziły zmieniać mi opatrunki, i masażystki, które zajmowały się terapią mięśniową. Oprócz tego opłacił cotygodniowe spotkania z psychiatrą, doktorem Madisonem. Z jego pomocy korzystali z Gillian, kiedy przeżywali gehennę z powodu szaleńca, przez którego znalazłam się w obecnej sytuacji.
– Naprawdę, Chase, nie powiedzą niczego, czego nie słyszeliśmy wcześniej. Tkanka jest zbyt mocno uszkodzona. „Miała pani za dużo operacji. Nie zostało wiele, nad czym można by pracować. Bla, bla, bla. Kolejne testy, kolejne próby…” – naśladuję mówiącą to osobę, gestykulując prawą ręką.
Chase mocno i stanowczo chwyta mnie za łokieć i wyprowadza z mieszkania w stronę windy, a potem do czekającej limuzyny. Jest zirytowany. Wielka rzecz. Nic nowego.
– Hej, Austin, jak leci? – pytam ochroniarza, który trzyma przed nami otwarte drzwi lśniącej, czarnej, długiej limuzyny.
– Doskonale, panno Bennett – odpowiada z miękkim południowym akcentem, pochylając głowę w ukłonie.
Ze śmiechem wsiadam do samochodu, przesuwając się głębiej, by zrobić miejsce dla Chase’a.
– Gdzie jest Jack? – pytam.
Chase pociąga za mankiety koszuli i poprawia przy nich spinki.
– Z moją żoną. Na kinderbalu.
Omal się nie krztuszę rozbawiona.
– Wysłałeś żonę i malutkie dzieci na kinderbal z tym futbolistą? – Z trudem powstrzymuję wybuch śmiechu, który we mnie wzbiera.
Ciemnobrązowy lok ładnie opada Chase’owi na czoło, kiedy odwraca do mnie głowę. Przypominają mi się jasne włosy, które zgarniałam znad brwi Carsona. Chase przewierca mnie szczerym spojrzeniem niebieskich oczu.
– To cię zaskakuje? Nawet po tych wszystkich latach?
– Właściwie nie. – Kręcę głową. – Tylko że już od dawna nic nam nie zagrażało, a jednak zachowujesz się, jakbyśmy stale znajdowali się w niebezpieczeństwie.
Chase unosi długą nogę i zakłada na drugą. Jego czarne skórzane buty od Salvatore Ferragamo są perfekcyjnie wypolerowane. Nawet skarpetki ma luksusowe.
Skarpetki. Hmm. Może powinnam kompletować skarpetki z garniturami, żeby mężczyźni mieli je idealnie dobrane? Wyjmuję z torebki dyktafon i włączam.
– Dobierać skarpetki do garniturów. Przyjrzeć się tkaninom i kolorom w obecnej kolekcji – mówię.
Usta Chase’a wyginają się w uśmiechu, kiedy spogląda na swój telefon.
– Wiesz, nie musisz ze mną jeździć na te wizyty. To nie należy do twoich obowiązków ani nie jestem już twoim obiektem działalności filantropijnej. Zarabiam mnóstwo pieniędzy na projektowaniu ubrań, a wejście w spółkę z Chloe popchnęło naprzód moją karierę. Już dość zrobiłeś. – Rozmowę na ten temat prowadziliśmy już przynajmniej z dziesięć razy.
Chase chowa telefon do kieszeni, głośno nabiera powietrza i przechyla się w bok. Jedno ramię kładzie na oparciu za mną.
– Kathleen, nie jesteś dla mnie obiektem działalności filantropijnej. Jesteś moją przyjaciółką. Oprócz Carsona, mojego najbliższego przyjaciela.
Carson. Nawet wzmianka o moim byłym chłopaku i miłości mojego życia wywołuje na mojej twarzy grymas bólu.
– Poza tym złożyłem obietnicę, której zamierzam dotrzymać – dodaje uroczyście.
– Obietnicę? – Marszczę brwi. – Pierwszy raz o tym wspominasz.
Chase zaciska usta i się odwraca.
– Nieważne. Idziemy naprzód i doprowadzamy to do końca.
Chwytam go za ramię. Jest twarde jak stal. Do licha, ten facet naprawdę dużo ćwiczy. Nie jest tak potężny jak Eli mojej duchowej siostry Marii, ale zdecydowanie zbudowany tak, by zadowolić kobietę pod względem estetycznym i fizycznym. A ponieważ moja przyjaciółka znów jest w ciąży, najwyraźniej regularnie cieszy się tymi atrybutami. Szczęściara.
– Powiedz mi coś o tej obietnicy.
Szybko odwraca do mnie głowę.
– Może któregoś dnia to zrobię. Teraz po prostu miejmy nadzieję na najlepsze…
– …i bądźmy przygotowani na najgorsze. Tak, tak. Wiem. Powtarzałeś to setki razy przez ostatnie trzy lata. Mimo to nie jest łatwiej słuchać, że na resztę życia pozostanę zdeformowana.
Chase delikatnie ujmuje moją prawą dłoń i zamyka oczy. To pokrzepiające, że nie boi się mnie dotknąć, nawet jeśli robi to platonicznie, jak brat. Tak jak i dziewczyn, nie przestraszają go moje blizny ani nie widzi mnie z ich powodu inaczej. Niemniej wie, że ja sama widzę siebie inaczej, i to właśnie przyrzekł sobie naprawić.
– Wiesz, pewnego dnia będziesz musiał zaakceptować to, co nam się przydarzyło. Bree, Phillipowi, Marii, twojej żonie, mamie, tobie. Nic z tego nie było twoją winą. Danny McBride był chorym i pokręconym osobnikiem, który skrzywdził nas wszystkich w nieodwracalny sposób. Ale on nie żyje, Chase. Nie żyje.
Chase wzdycha.
– Razem z Thomasem, dziewczyną ze studia jogi i wieloma osobami, które zginęły wskutek wybuchu w siłowni. Wiem, że to nie ja wpędziłem go w obsesję na punkcie mojej żony i jej przyjaciół, ale rozumiem, dlaczego ją miał. Mam tę samą obsesję na punkcie Gillian. Zrobiłbym wszystko dla niej i dla dzieci.
Uśmiecham się, wiedząc, jak głębokie jest jego uwielbienie.
– Miłość jest zdrową formą obsesji, a ty masz jej w sobie mnóstwo. Jednak nie możesz obwiniać siebie za czyny innych osób.
– Gdybym mógł powstrzymać go wcześniej… – zaczyna, ale tym razem mu przerywam, ściskając jego dłoń.
Chase spogląda na nasze splecione ręce i szeroko się uśmiecha.
– Chase, przestań…
– Poczułem to – mówi, powstrzymując mnie. – Ścisnęłaś mi dłoń mocno jak cholera! – Jego błękitne oczy błyszczą z podniecenia.
Zerkam w dół i zdaję sobie sprawę, że nadal trzymam go za rękę. Moja pokryta bliznami dłoń ściska jego złocistą, gładką i wymanikiurowaną.
Teraz i ja się uśmiecham.
– Zrobiłam to, prawda?
Chase kiwa głową.
– Jasne, że tak. Zobacz, dzień już się staje lepszy. Gillian będzie zachwycona.
Puszczam jego rękę, unoszę ramię i zaciskam pięść. Skóra napina się nienaturalnie na zgrubieniach po przeszczepie, ale całkowicie zacisnęłam pięść. Byłam w stanie to zrobić pierwszy raz od trzech lat.
– Poprawiła mi się sprawność ruchowa.
– Wygląda na to, że działają leki doustne, które odbudowują tkankę, ruchomość stawów i siłę mięśni. To naprawdę dobra wiadomość.
* * *
Były kolejne dobre wiadomości. Doktor stwierdził, że w ciągu ostatnich sześciu miesięcy dzięki nowym lekom sprawność ruchowa poprawiła mi się o dwadzieścia procent. Być może już nigdy nie odzyskam takiej motoryki ręki, jaką miałam wcześniej, ale jest szansa, że dam radę utrzymać szklankę z wodą, wziąć talerz i włożyć go do zmywarki czy trzymać dziecko. Tego wszystkiego, co przeciętnemu człowiekowi przychodzi w sposób naturalny, dotychczas nie byłam w stanie robić. Za każdym razem, kiedy musiałam odmówić Gillian czy Bree, które chciały mi podać swoje dzieci, przypominałam sobie, co straciłam. A teraz może będę miała na to szansę.
– Cudownie. Musimy to uczcić. – Chase otwiera klapkę telefonu. – Kochanie, Kathleen ma wspaniałe wiadomości i chce się nimi podzielić. Powiedz Bentleyowi, żeby przygotował kolację dla większej liczby osób.
Opieram rękę na jego ramieniu i kręcę głową.
– Dzisiaj tylko dla nas, okej? Nie chcę, żeby dziewczyny robiły sobie wielkie nadzieje. – Klepię go po ręce.
Chase opuszcza ramiona.
– Niech będzie kolacja dla jednej dodatkowej osoby. Tak, Kathleen wszystko wyjaśni, kiedy przyjedziemy. Nie, nie chce, żeby zadzwonić do Marii i Bree. Nie teraz. Wiem, że one też by się ucieszyły, słysząc dobre nowiny, ale pozwolimy jej to przekazać w sposób, który uważa za właściwy… – Zerka na mnie z ukosa.
Wiem, że jest niezadowolony, że nie chcę hucznie świętować. To są dobre wiadomości. Z pewnością. Jednak wiemy jeszcze zbyt mało, żeby je rozgłaszać. Bree i Maria byłyby więcej niż zachwycone, ale nie wytrzymam kolejnego rozczarowania. Nie teraz. Nie, kiedy Maria dopiero co wyszła za mąż i cieszy się miesiącem miodowym, a Bree i Phillip urządzają dom.
– Na razie Gigi, reszta później. Okej? – szepcę.
Chase kiwa do mnie głową i mówi do telefonu:
– Za chwilę przyjedziemy.
Rozłącza się, a potem przyciska palce do skroni.
– Kathleen, nie rozumiem twojej potrzeby dystansowania się od wszystkich. To nie tylko ciebie rani, ale wywołuje napięcie u mojej żony. W jej stanie…
– W jej stanie? Jest w ciąży, a nie umierająca – przypominam mu. – To jest moje życie, Chase. Moje. Nie twoje. Być może radzisz sobie z sytuacjami inaczej niż ja, ale te wiadomości dotyczą mnie i to ja zdecyduję, czy je przekazać, czy nie.
Chase wzdycha.
– Przez trzy lata niemal cały czas odpychałaś od siebie wszystkich, których kochasz. Byłem przy tym. To jest nie tylko niezdrowe, ale też cię unieszczęśliwia. I jesteś nieszczęśliwa. Widzę to za każdym razem, kiedy patrzę ci w oczy. Tęsknisz za nim. I za dziewczynami. – Jego słowa są brutalne, bolesne i trafiają prosto w sedno.
Zaciskam zęby.
– Nie masz prawa o nim wspominać. Obiecałeś tego nie robić.
– No cóż, on podobnie jak ty, niszczy sobie życie. – Chase powoli wypuszcza powietrze.
– Co masz na myśli? Co się dzieje z Carsonem?
Serce zaczyna mi mocno walić. Na samą myśl, że coś jest nie w porządku z mężczyzną, któremu oddałam duszę, wpadam w kompletną panikę. Oddycham głęboko, starając się opanować napięcie, które rośnie mi w piersi i powoli ściska serce.
Chase nie zauważa mojego cierpienia, bo z grymasem gniewu spogląda przez okno.
– Gdybyś go nie rzuciła, nie odpychała go wielokrotnie, nie znalazłby się w tej sytuacji. Obwiniam cię za to.
Obwiniam cię za to.
– Słucham? – Gniew, który się we mnie zapala, tłumi panikę.
– Coś jest nie tak z kobietą, z którą się teraz spotyka. Naprawdę nie tak. – Chase kręci głową.
Przewracam oczami.
– Miewał już różne kobiety. To mu minie, jak zawsze bywało.
Chase prycha ze złością i tak mocno zaciska zęby, że drga mu mięsień na szczęce.
– Nie byłbym taki pewny.
– Co może być złego w kobiecie, którą Carson pieprzy? Jest jurnym mężczyzną. Wierz mi, obdarowywał mnie swoją męskością.
Chase zaciska pięści oparte na kolanach.
– Mówię ci, Kathleen, mam złe przeczucia.
– Więc z nim o tym porozmawiaj. – Wzdycham i macham ręką. Ten temat wykańcza mnie z każdym kolejnym słowem. Wyobrażanie sobie Carsona z jakąkolwiek kobietą jest jak wbijanie pala we własne serce.
– Próbowałem – odpowiada przez zaciśnięte zęby. – Carson mnie unika. Unika wszystkich. Tak jak i ty, prawdę mówiąc.
Z głośnym przeciągłym westchnieniem pozbywam się frustracji.
– Nie mogę nic z tym zrobić.
– Oczywiście, że możesz – mówi drwiąco. – Skończ z tym całym gównem i wróć do swojego faceta. I nie udawaj, że nie jest mężczyzną dla ciebie, bo to bzdura. Przed pożarem byłaś taka szczęśliwa. Nikt z nas cię wcześniej takiej nie widział.
– Chase… – ostrzegam. – Przypominanie o tym, co było, nic tu nie pomoże.
– To kretyństwo, oboje o tym wiemy. Powiedz, że go nie kochasz.
– Nie kocham go – oznajmiam od razu. Tak dobrze nauczyłam się tego kłamstwa, że wypowiadam je szybko bez najmniejszego śladu emocji.
– Kłamczucha – burczy Chase. – Będziesz żałować, że go nie odzyskałaś.
– Już żałuję – przyznaję z długim westchnieniem.
– Więc zrób coś z tym.
Z ciężkim sercem spoglądam na uszkodzoną dłoń. Takie same uszkodzenia ciągną się przez całą rękę, ramię i wzdłuż boku klatki piersiowej. Już zawsze będę miała głębokie blizny. Nie ma więcej możliwości przeszczepów i operacji wygładzających skórę. Lekarze zrobili, co mogli. Teraz wszystko zależy od fizykoterapii, żeby ręka i dłoń stały się sprawniejsze. Od nakładania ogromnych ilości maści na pomarszczoną skórę, żeby była miękka i elastyczna. Unikanie słońca pomaga, ale blizny dzięki temu nie znikną. Moje ciało nie jest już tym, którego chciałby dotknąć mężczyzna, przeciągnąć po nim dłońmi w spazmie namiętności.
Potrząsam głową. Nie, Carson nie zasłużył na to, by mieć przed oczami widok, z którym ja codziennie muszę się mierzyć, patrząc na siebie w lustrze. Jest odrażający i wolę, by Carson pamiętał mnie taką, jaka byłam. Piękną i nieskazitelną ciałem i duszą.
– Nie. Jemu jest lepiej beze mnie. Już nie jestem taka jak przedtem. Nie jestem kobietą, na której mu zależało.
– To nieprawda. Jesteś tą samą kobietą co zawsze. Piękną, utalentowaną, serdeczną kobietą, która ma tak wiele do zaoferowania mężczyźnie. Jestem mężczyzną. A także kuzynem i najbliższym przyjacielem Carsona. Wiem, czego pragnie i potrzebuje: ciebie. Tej samej ciebie, jaka była, jest i będzie w przyszłości. Uwierz mi. Twoje blizny nie mają znaczenia. Tam, gdzie w grę wchodzi miłość, skazy są częścią tego wszystkiego, co twój mężczyzna w tobie kocha. Rozstępy Gillian po urodzeniu naszych bliźniąt? Kocham je. Cały czas je całuję. Dowodzą, że były tam moje dzieci. Mój syn i moja córka żyją dzięki tym bliznom. Zachęcam Gillian, by nosiła je z dumą.
– Nie jesteś kobietą. Nie rozumiesz tego.
– Nie. Jestem mężczyzną, który kocha żonę. Cała należy do mnie. Z bliznami i wszystkim. I jeszcze jedno, Kathleen. Ona ma blizny z czasów przede mną, które chciałbym usunąć, ale one pokazują drogę, którą pokonała do mnie i naszego wspólnego życia. Dla niej są szczególnie cenne, a dla mnie stanowią dowód na to, że czasami trzeba przejść przez piekło, by dostać się do nieba. Gillian mnie tego nauczyła.
– Wasza miłość jest piękna, ale moja i Carsona nigdy taka nie była. – Przełykam gulę, która tworzy mi się w gardle.
– Kiedyś była.
Mrugam, zamykam oczy i odchylam się na oparcie siedzenia w limuzynie.
– Widzisz, Chase, właśnie tu się mylisz. Carson nigdy mnie nie kochał. Nigdy mi tego nie powiedział. Chociaż ja cały czas mu to mówiłam. – Śmieję się sucho. – Nawet mnie prosił, żebym to wielokrotnie powtarzała. Uwielbiał słuchać tego wyznania z moich ust. Za każdym razem wydobywał te słowa ze mnie pocałunkami i nie tylko. Ale sam ani razu tego nie powiedział. A kiedy zapytałam dlaczego, potrafił jedynie wydusić: „Nie mogę. Proszę, nie domagaj się tego ode mnie”. A więc widzisz.
– Zatem się poddałaś? – W tonie głosu Chase’a wyraźnie brzmi oskarżenie.
– Tak, a poza wszystkim, co miałam do zaofiarowania? Powtarzające się zabiegi, bolesne operacje, długi powrót do zdrowia… Jeśli nie kochał mnie przedtem, nie mógłby kochać potem. Podjęłam przemyślane ryzyko i przegrałam. Ani razu, kiedy go odpychałam, nie wypowiedział tych dwóch krótkich słów. Błagałam, by to zrobił. A on jedynie płakał, załamywał się i przecząco kręcił głową. Nie mogę być z mężczyzną, który nie chce powiedzieć, że mnie kocha.
– Mimo to wiem, że tak jest. – Chase odpowiada łagodnie i z rozmysłem.
– Słowa, Chase. Potrzebowałam słów. Nie miał ich. Ja już nie mam ich dla niego. Muszę pójść w życiu do przodu. Najwyraźniej on to zrobił.
Chase wzdycha i przeczesuje włosy palcami.
– Co mogę zrobić?
Przykrywam jego dłoń swoją.
– Iść do przodu. Ja poszłam.
– Naprawdę?
– Tak. – Bezwstydne kłamstwo wobec jednego z najmilszych, najczulszych ludzi, jakich znam.
– Naprawdę musisz porozmawiać z doktorem Madisonem o tym, że zaczęłaś kłamać. Ja tego nie kupuję, twoi przyjaciele też nie. Mimo to pozwolę ci w to grać… na razie. Dziś mamy wspaniałe nowiny i trzeba to uczcić.
Limuzyna podjeżdża do krawężnika przed budynkiem Davis Industries, w którym Chase i Gillian mieszkają na ostatnim piętrze.
– Przygotuj szampana. – Przybieram sztuczny uśmiech, wiedząc, że muszę go mieć dla Gigi. Będzie się martwić, jeśli tego nie zrobię.
Chase pomaga mi wysiąść z samochodu i prowadzi mnie przez budynek do windy.
Gillian czeka w drzwiach z Carterem na ręku. Claire biegnie w ramiona ojca w sekundę po tym, jak ten wychodzi z windy.
– Tatusiu! Tatusiu! My też mamy nowiny! – Chwyta twarz Chase’a i obraca w swoją stronę.
– Ach tak? Co takiego, kochanie? – Patrzy w błękitne oczy Claire, której rude loki, takie same jak kasztanowe włosy matki, opadają na ramiona.
– Ciocia Ria mówi, że będę miała brata! Musisz go oddać!
Chase się śmieje.
– Nie poszłaś do lekarza beze mnie, prawda, dziecinko? – kieruje pytanie do Gillian.
– Nie. Ale jadłam lunch z Marią, a ona zrobiła dłonią swoją sztuczkę wudu i mówi, że to chłopiec. Ostatnim razem miała rację, więc wszystko możliwe. – Gigi wzrusza ramionami.
– Jeszcze jeden chłopiec, co? – Chase się uśmiecha, wypinając pierś z dumy.
– Ciociu Kitty! – Claire zauważa, że stoję obok jej ojca. – Dostanę brata. Może go chcesz? – Marszczy śliczny nosek.
Zdrową ręką głaszczę ją po policzku. Pod żadnym warunkiem nie dotknęłabym dzieci tą zniekształconą. Gdyby się mnie przestraszyły z jakiegokolwiek powodu…
Dreszcz przebiega mi wzdłuż kręgosłupa. Nie przeżyłabym tego. Moje niby-siostrzenice i siostrzeniec są dziś dla mnie głównym źródłem radości.
– Kochanie, nie mogę wziąć twojego brata.
Claire marszczy brwi.
– Ale ja prosiłam o siostrę. To niesprawiedliwe. – Słodko wydyma różowe usteczka.
– Skarbie, życie nie jest sprawiedliwe. Naprawdę.
I to pod wieloma względami.ROZDZIAŁ DRUGI
Carson
_Miesiąc wcześniej_
Niebo nad San Francisco jest ciemne, zachmurzone i złowieszcze. Ponura pogoda odpowiada mojemu obecnemu nastrojowi. Siedzę w półciężarówce, nerwowo bębniąc palcami w kierownicę. Zegar na desce rozdzielczej pokazuje siedemnastą pięćdziesiąt pięć. Za chwilę powinna się pojawić.
Chcę jedynie spojrzeć.
W pewien sposób czuję, że jeśli zobaczę to na własne oczy, sytuacja sama się wyjaśni. Muszę ją jedynie zobaczyć.
Niebieska honda podjeżdża i parkuje przy krawężniku po drugiej stronie ulicy. Blondynka w granatowym żakiecie przeczesuje włosy palcami i wchodzi do budynku.
Mijające minuty rozciągają się w wieczność, kiedy czekam, aż wyjdzie. Wreszcie się pojawia. Przyglądam się uważnie wszystkim szczegółom od jasnych loczków po błękitne oczy. Nawet z tej odległości jest śliczna. Jednak w serce wkrada mi się niepewność.
Gdyby miała być moja, czyż nie czułbym tego? Nie wiedziałbym tego w samej głębi duszy?
Prawdopodobnie nie. Już kiedyś tak się poczułem, ale to nie przetrwało. A właściwie zostało zniszczone i spalone.
Może to, o czym ludzie mówią – bezwarunkowa miłość od pierwszego wejrzenia – zdarza się tylko wtedy, kiedy znamy tę osobę od samego początku? Na tę myśl ogarnia mnie przygnębienie, kiedy patrzę, jak kobieta wsiada do samochodu, włącza się do ruchu i odjeżdża.
Ostateczny wniosek jest taki, że muszę mieć pewność. Nawet jeśli mi powiedziała, że to prawda, nie znaczy, że tak jest. W przeszłości wykorzystywano mnie w interesach, nie wspominając o dziwkach, które myślą, że mogą zatopić we mnie brudne szpony, rozkładając nogi i robiąc mi dobrze. Te kobiety zdrapuję jak brud przyklejony do podeszwy buta. Niechciane i irytujące.
Tylko jedna kobieta mną zawładnęła, jedyna, od której nigdy nie chciałbym się uwolnić.
Potrzebuję jednak dowodu, inaczej nigdy nie uwierzę w to, co mówi.
Decyzja podjęta, uruchamiam silnik i jadę przez miasto do podejrzanego baru, do którego wcześniej nie miałem zamiaru więcej wchodzić.
Gdy tam podjeżdżam, parking jest niemal pusty, z wyjątkiem kilku harleyów i motocykli nieznanej marki. Jest dopiero osiemnasta trzydzieści. Niezupełnie czas na imprezy, a poza tym tego rodzaju lokal nie ma promocji w postaci happy hours ani półdarmowych drinków dla stałych bywalców wpadających tu po pracy w biurze.
Budynek o ścianach wyłożonych deskami stoi na uboczu. Szokujące, że nie został zburzony z powodu zagrożenia bezpieczeństwa. Przysiągłbym, że silny wiatr od zatoki mógłby go zrównać z ziemią, a jednak stoi tam już ponad dwadzieścia lat.
Parkuję pick-upa i kieruję się do wejścia. Hondy jeszcze nie ma. Nie spodziewałem się, że Misty przyjedzie tu tak szybko. Powiedziała, że zwykle zaczyna pracę o dziewiętnastej, więc jestem tu teraz, gotów zmierzyć się z tym, co wyznała mi w zeszłym miesiącu.
Szczerze mówiąc, powinienem był już wcześniej z nią porozmawiać. Gdyby potrafiła udowodnić, że mówi prawdę, mogłaby spieprzyć mi życie koncertowo. Jak Boga kocham, nie jestem w stanie dać jej wiary. Nawet przez chwilę. To nie do pojęcia i niedorzeczne. Absolutnie sobie nie wyobrażam, że coś takiego mogłoby mi się przytrafić. Zawsze, naprawdę zawsze byłem ostrożny.
Od tamtego wieczoru trzy tygodnie temu ukrywam się. Tylko Chase wie, że spotykam się z kimś nowym, chociaż nazywanie tego spotykaniem się jest nieco przesadne. Nie mógłbym tak po prostu powiedzieć mu prawdy. W każdym razie jeszcze nie teraz. Najpierw muszę mieć stuprocentową pewność, że ona nie robi mnie w konia.
Misty Duncan.
Nawet nie znałem jej imienia, kiedy się pieprzyliśmy ponad dwa lata temu. Wiedziałem tylko, że ma jasne włosy, jest piękna i dostępna, gdy zamroczony alkoholem poczułem pożądanie. A teraz to wszystko wraca, żeby mi dokopać. Mocno.
Barman zbliża się do mnie nieufnie. Prawdopodobnie nie przywykł do porządnie wyglądających gości w tym lokalu. Przyjechałem tu prosto ze spotkania biznesowego w centrum miasta, więc mój garnitur i krawat pasują tu jak wół do karety.
– Czym lubisz się truć?
– Piwo. Zimne. Jakiekolwiek z beczki będzie w porządku.
Barman drapie się w długą postrzępioną brodę i kiwa głową.
Rozglądam się wokół i upewniam, że z miejsca, w którym siedzę, widzę drzwi. Kilku niebezpiecznie wyglądających facetów gra w bilard, każdemu u ramienia wisi drobna zdzira. Jeden przesuwa dłoń po udzie swojej dziewczyny, bezwstydnie ją obmacując, a potem wkłada jej pod skórzaną spódnicę całą łapę, aż ta odchyla głowę w tył i jęczy z rokoszy.
Brr. Dlaczego Misty tu pracuje? Wygląda na miłą dziewczynę. Ładną, o wspaniałym ciele. Mogłaby pracować wszędzie. Więc dlaczego tu?
Barman stawia na kontuarze szklankę z piwem i piana przelewa się z niej, spływając po ściance. Nie narzekam i nie mówię słowa. To nie jest lokal, w którym można składać skargi.
W rogu dostrzegam stos serwetek, więc sięgam i biorę kilka, wycierając kałużę, kiedy otwierają się drzwi. Najważniejsza kobieta z rozmachem wchodzi do środka.
Patrzę, jak rzuca torebkę za kontuarem, bierze fartuch i zawiązuje go sobie wokół wąskiej talii. Przyglądając się, próbuję znaleźć powody, dla których mnie pociągała, ale na trzeźwo po prostu nie mogę. Może i ma jasne włosy i brązowe oczy, ale to nie Kathleen. W jej ruchach brak subtelnego wdzięku, nie ma iskierek w oczach, dołeczków w policzkach i jest niska. Nawet mała. Blednie w porównaniu z moją dziewczyną. Nie, mój słodki puciek jest wysoka, smukła, o oszałamiającym ciele. Misty ma krótkie nogi, szerokie biodra i o wiele większe piersi. Chirurgicznie powiększone.
Co ja sobie, do cholery, myślałem, dymając ją tamtej nocy?
Nie wiedząc, co dalej robić, pochłaniam piwo kilkoma łykami i daję głową znak barmanowi. Bierze moją szklankę i napełnia ją na nowo.
– Tu się nie płaci kartą, eleganciku. Tylko czysta żywa gotówka – mówi, stawiając szklankę nieco mniej energicznie niż przedtem.
Wyjmuję portfel i kładę na barze dwie dwudziestki.
– Rozumiem.
Facet kiwa głową z aprobatą.
– Hej, Carson? Co tutaj robisz? – Misty z uśmiechem przechodzi na drugą stronę kontuaru, tam gdzie siedzę.
– Uznałem, że czas, żebyśmy porozmawiali.
Misty oblizuje wargi i zakłada włosy za ucho.
– Tak, okej. – Rozgląda się i widzi, że żaden z klientów nie wymaga obsłużenia. – Czy… hm… chcesz rozmawiać tutaj? Teraz?
– Nie ma co z tym zwlekać – odpowiadam sucho.
– Okej. A więc miałeś trochę czasu, żeby pomyśleć o tym, co ci powiedziałam – mówi szeptem, chociaż nikt nie zwraca na nas uwagi. W barze jest nie więcej niż dziesięć osób, wliczając w to nas.
– Tak. – Kiwam głową.
– I…? – Nerwowo zagryza wargę.
– Chcę przeprowadzić test na ojcostwo – oświadczam beznamiętnie, nie pozostawiając miejsca na dyskusję.
Oczy jej się rozszerzają.
– W porządku. Ja, hm, nie mam ubezpieczenia zdrowotnego ani nic…
– Nie ma sprawy. Mój przyjaciel jest właścicielem LabCorp Genetics. Zgodził się, żebyśmy w tym tygodniu zrobili testy i szybko przekaże nam wyniki.
Misty przełyka ślinę i przechyla głowę w bok.
– Nie wierzysz mi, prawda? – Kręci głową tak mocno, że włosy kołyszą się jej w przód i w tył. – Oczywiście, że nie. – Usta jej drżą i głos się łamie.
Opieram dłoń na jej ramieniu.
– Słonko, nie chodzi o to, że ci nie wierzę. To po prostu wielka, cholerna niespodzianka. Trzy tygodnie temu zajrzałem tu, bo musiałem napić się piwa po paskudnym dniu. W życiu bym nie pomyślał, że wejdę do speluny, w której byłem ponad dwa lata temu, i stanę oko w oko z osobą, z którą przeżyłem jednorazową przygodę.
Misty się krzywi.
– To znaczy, hm, jak to powiedzieć, żeby nie wyjść na dupka? – Przeczesuję włosy palcami.
Misty zaciska usta i mruga kilka razy.
– Posłuchaj, nie ma co tego upiększać. Bzyknęliśmy się. Spędziliśmy razem jedną noc. Wracam tu po ponad dwóch latach i nagle słyszę od kobiety, której nawet nie rozpoznaję, że mogę być czyimś tatą.
– Ale jesteś… – odpowiada z desperacją w głosie.
Unoszę dłoń.
– Jeśli tak jest, przeprowadzenie testu nie będzie problemem. Prawda? – Ostatnie słowo wypowiadam łagodniej, nie chcąc, by z miejsca wybuchnęła płaczem. W tej sytuacji to może się łatwo zdarzyć.
Misty opiera ręce na biodrach i mocno prostuje plecy.
– Ale ja nie kłamię. Nie zrobiłabym tego! – Oczy jej wilgotnieją, jakby była na granicy łez. – Myślisz, że dla mnie to łatwe? Byłam tak samo zaskoczona, jak ty teraz, kiedy okazało się, że jestem w ciąży. Nie znałam twojego nazwiska i nic o tobie nie wiedziałam. Nie było szans, żebym kiedykolwiek mogła się z tobą skontaktować. Przez cały ten czas wychowywałam nasze dziecko sama, a to nie było łatwe, Carson. Ani odrobinę. I robię to wszystko, zarabiając jako kelnerka. Musiałam prosić sąsiadki o przypilnowanie dziecka, żebym mogła pójść do pracy… i… – mówi coraz głośniej i głośniej, w miarę jak strach i obawa opanowują ją coraz mocniej.
Opieram ręce na jej ramionach i opuszczam głowę tak, by spojrzeć jej w oczy.
– Hej, hej. Nie mówię, że kłamiesz, i nawet nie udaję, że wiem, czy rozumiem, przez co przeszłaś bez pomocy tyle czasu. Ale teraz muszę zadbać o siebie tak samo jak o swoje potencjalne dziecko, udowadniając, że jestem jego ojcem. Potrafisz to zrozumieć?
Misty pociąga nosem i opuszcza wzrok na swoje buty. Ramiona ma pochylone i zgięte w przód, cała jej istota wydaje się złamana i drobna. Zamiast odpowiedzieć, kiwa głową.
– Mój przyjaciel skontaktuje się z tobą w tym tygodniu. Zaplanujemy czas dla was i dla mnie, żebyśmy mogli przeprowadzić test. Wyniki dostaniemy szybko i wtedy się dowiemy.
– A potem co? – Nadzieja napełnia jej głos szczerością, której nie mogę odwzajemnić. Do czasu, kiedy będę miał pewność.
– Wtedy się nad tym zastanowimy.
– To znaczy co? – Wzdycha i wykręca palce.
– No cóż, jeśli dziecko jest moje, będę ojcem. Prawdziwym. Nie jak ci gówniani niedzielni tatusiowie. Będę chciał mieć regularny kontakt.
Misty nabiera powietrza i łzy w końcu zaczynają płynąć.
– Chcesz mi odebrać córkę. – Przykłada dłoń do piersi, jakby fizycznie ją rozbolało serce.
Tego nie potrafię znieść. Nie radzę sobie z płaczącymi kobietami. Biedactwo dosłownie chwieje się na obcasach zbyt wysokich do tej pracy. Wstaję i obejmuję ją w nadziei, że to uspokajający uścisk.
– Boże, nie. Misty, uspokój się, skarbie. Nigdy bym nie zrobił tego ani tobie, ani komukolwiek innemu, ale to nie znaczy, że nie zechcę być w życiu swojego dziecka. Chodzi o podział opieki. Coś w tym rodzaju.
Misty zaciska palce na mojej koszuli.
– Ale ona jest maleńka. Nie może przebywać z dala od matki. Zna tylko mnie.
Kurwa. Wiedziałem, że będzie źle, ale, Jezu Chryste, nie miałem pojęcia, że moje serce i umysł dostaną taki łomot.
Rozcieram jej plecy, aż przestaje drżeć.
– Nikt nikogo nikomu nie odbiera. Znajdziemy jakieś sensowne rozwiązanie. Obiecuję. Nie stracisz swojego dziecka. Jeśli jest moja, będziemy współpracować, robiąc to, co dla niej najlepsze. Dobrze?
Misty pociąga nosem i odsuwa się ode mnie. Ciężko dyszy i wyciera oczy obiema rękami.
– Będzie okej. Przysięgam. – Składam tę obietnicę, nie mając pewności, jak, a nawet czy mogę jej dotrzymać.
* * *
– Dlaczego jesteś taki tajemniczy w sprawie tej twojej kobiety? – Chase odchyla się na boczne oparcie białej skórzanej sofy w swoim biurze na wysokim piętrze z widokiem na Pacyfik.
Wzdycham.
– Bracie, nie jestem. To skomplikowane.
Chase upija łyk szkockiej i kręci szklanką. W przestronnym gabinecie grzechot kostek lodu rozlega się bardzo głośno.
Ja też biorę łyk i palący alkohol powoli spływa mi do gardła. Czuję przyjemne mrowienie. To przynajmniej lepsze od nieustannych myśli szalejących mi w głowie w ostatnim tygodniu.
Chase trąca usta palcem.
– Wszystkie kobiety są skomplikowane. A teraz mi powiedz, dlaczego ta kobieta trzyma cię za jaja.
Bardzo chciałbym mu to wszystko opowiedzieć, ale się powstrzymuję. Nie jestem gotów słuchać karcącego tonu w jego głosie, kiedy się dowie, że być może całkiem obca kobieta zaszła ze mną w ciążę i, co gorsza, przez ponad dwa lata o tym nie wiedziałem. Chase jest wzorem męża i ojca, chociaż ludzie mogą tego nie wiedzieć, widząc, jak racjonalnie zarządza swoim imperium. Ale jeśli rzecz dotyczy pani Davis i ich bliźniąt? Wtedy staje się zupełnie innym człowiekiem. Żona i dzieci są dla niego całym światem, a Gillian znów jest w ciąży, co oznacza, że tkwiący w nim tata miś jest w pełni rozbudzony. Nie jestem pewien, czy zrozumiałby trudne położenie, w którym się teraz znajduję.
Prawda jest taka, że nie wiem, jak powiedzieć o tym kuzynowi. Dopóki nie będę pewien, że dziecko jest moje, nie otworzę puszki Pandory.
– Powiedzmy tylko, że wpadłem po uszy.
– Ciekawe. – Chase wysoko unosi brwi. – Jak to?
– To nie twój interes, dupku. – Wzdrygam się.
Uśmiecha się, dopijając drinka.
– Jeszcze po jednym?
Wychylam resztę swojego.
– Cholera, tak.
– Fakt, że nie chcesz rozmawiać o tej kobiecie, nie wywołuje we mnie ciepłych uczuć.
– Ciepłych uczuć? Co jest z tobą? Gillian urwała ci jaja i zamieniła cię w sentymentalnego mięczaka?
– Słusznie. – Chase się śmieje. – Cholera, próbuje zbyt wiele robić w tej ciąży. Wręcz doprowadza mnie do szału. Jaskiniowiec, którego mam w sobie, chciałby zamknąć ją w penthousie, bosą, ciężarną i zajmującą się naszymi bliźniętami. Czy w gruncie rzeczy byłoby to takie złe? Naprawdę?
– Człowieku, daj jej spokój. Zna własne ciało.
– Ja znam je lepiej – odpowiada ze śmiertelną powagą, bez szczypty humoru w głosie.
– _Touché_. – Uśmiecham się.
Chase unosi pełną szklankę w moim kierunku, po czym nalewa mi dwudziestoczteroletniego macallana na dwa palce.
– A tak serio, jak ona ma na imię?
– Misty.
– Brzmi… hm, młodo – mówi oskarżycielsko.
– Nie jest zbyt młoda.
– Opowiedz mi o niej.
Stękam niezadowolony. Wiedziałem, że przyjście tu dzisiaj to zły pomysł, ale spławiałem go od trzech tygodni. Gdybym się z nim nie spotkał, wysłałby ludzi na poszukiwania.
Chase wstaje z sofy, obchodzi ją i siada naprzeciw mnie. Opiera nogę kostką na kolanie drugiej i wyciąga rękę gestem zachęcającym do rozmowy.
– Carson. Jeszcze nigdy do tego stopnia nie nabierałeś wody w usta w sprawie kobiety. To ja, twój najlepszy przyjaciel, twój krewny. Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć. Do diabła, ile razy ja ci się zwierzałem?
– Naprawdę? – Uśmiecham się. – Bo nie przypominam sobie, żebym dostał zaproszenie na spontaniczny ślub w Irlandii trzy lata temu.
– Jak długo będziesz mi to wypominał? Minęły lata. Daj spokój.
Błękitne oczy Chase’a zdają się przewiercać mnie na wylot, jak dwa sztylety wbijają mi się w serce, by wydobyć ze mnie prawdę.
– W porządku. Chryste, przepraszam. Okej, sprawa wygląda tak. To kobieta, z którą spędziłem noc dwa lata temu.
– Dwa lata? – Chase marszczy brwi. Niemal widzę, jak liczy w głowie. – Wtedy, kiedy próbowałeś odzyskać Kathleen?
Druga szklanka whisky wchodzi mi znacznie gładziej niż pierwsza, kiedy rozmyślam nad jego słowami.
– Tak, spotkałem Misty zaraz po tym, kiedy podjąłem ostatnią próbę.
– Chcesz powiedzieć, że to było wtedy, kiedy pijanego w cztery dupy musiałem cię zabrać z jakiegoś nędznego dziadowskiego motelu?
– To ta noc. – Kiwam głową.
– Kurwa.
– Właśnie.
– Nigdy nie wspomniałeś o tej kobiecie.
– Ledwie ją pamiętałem, stary. Kiedy pokłóciłem się z Kat i po raz ostatni mnie wykopała, najwyraźniej się narąbałem, zabrałem Misty do pobliskiego motelu, przeleciałem ją i straciłem przytomność.
Chase kręci głową.
– Tak. Nie był to mój najchlubniejszy moment. Co gorsza, nawet nie pamiętałem, jak jej na imię. Wyszła, zanim się obudziłem.
– No cóż, mogę tylko powiedzieć, że wszyscy mamy w życiu chwile, z których nie jesteśmy dumni.
Przeczesuję palcami włosy, szarpiąc za cebulki i żałując, że nie mogę być szczery, ale wiem, że nie jestem gotów na gwałtowną reakcję. Nagły ból skóry głowy przywołuje mnie do rzeczywistości.
– Przypadek sprawił, że się znów spotkaliśmy. – Jeszcze bardziej niedorzeczne jest to, że ta jedna noc grzechu może zmienić się w całe życie świadczenia pomocy, ale ten smakowity kąsek zachowuję dla siebie.
– A więc zaiskrzyło? – pyta Chase.
Chciałbym powiedzieć, że nie, nic między nami nie iskrzy, brak nawet przebłysku podniecenia, kiedy o niej myślę, bo jedyne w moim życiu fajerwerki wywoływała wysoka blondynka z wielką blizną na ramieniu, która wciąż odmawia nam szczęśliwego zakończenia.
– Można tak powiedzieć – kłamię.
Chase wykrzywia wargi i patrzy na mnie zmrużonymi oczami. Wie, że kłamię. Na szczęście nie prosi, bym to potwierdził.
– To znaczy, że się z nią spotykasz?
– Hm, tak. Spotykam się. – Na razie, chciałbym dodać, ale tego nie robię. Jeśli się okaże, że ta kobieta jest matką mojego dziecka, będę ją widywał o wiele częściej.
Boże, co za gigantyczny burdel.