Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Lost Heart. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 sierpnia 2025
30,29
3029 pkt
punktów Virtualo

Lost Heart. Tom 2 - ebook

Lost Heart #2 Trzy lata ciszy miały uleczyć rany Aurelii, ale odkrycie notatnika ojca z Black Serpents sprowadza przeszłość z powrotem. Gdy Ethan, który ją opuścił, pojawia się w jej życiu, miłość miesza się z gniewem, a wybory mogą kosztować życie jej i bliskich. Historia o zaufaniu, które boli, i przeszłości, która wraca silniejsza niż kiedykolwiek. Książka dla czytelników 18 +

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8431-267-4
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Paweł Błażejczyk

Autor, dla którego pisanie stało się nie tylko pasją, ale i sposobem na dzielenie się światem wyobraźni. Po debiutanckim _Broken Heart_ wraca z nową powieścią, bogatszy o doświadczenie i jeszcze większą pewność w kreowaniu historii. Na co dzień uwielbia podróżować, tworzyć rzeczy własnoręcznie i odkrywać inspiracje w codzienności.

DEDYKACJA

Dla wszystkich złamanych serc — bo każde z nich zasługuje na drugą szansę. Niech ta opowieść przypomni, że nawet w cieniu przeszłości można odnaleźć światło, a miłość — choć trudna i bolesna — ma moc, by ocalić nas przed samymi sobą.Welcome to…

POZNAJCIE DALSZĄ HISTORIĘ AURELII I ETHANA — DWÓJKI LUDZI, KTÓRYCH SERCA RAZ JUŻ ZOSTAŁY ZŁAMANE, ALE WCIĄŻ BIJĄ W RYTMIE PRZEZNACZENIA.

To opowieść o miłości, która nie zna granic, a jednak ciągle musi mierzyć się z ciężarem przeszłości. O zaufaniu wystawionym na próbę, o demonach, które nie pozwalają zasnąć, i o sile, jaką trzeba w sobie odnaleźć, by nie poddać się ciemności.

Czy serce raz złamane może jeszcze zaufać? Czy miłość wystarczy, by przezwyciężyć ból, który nigdy nie odchodzi?

Wejdźcie w świat pełen emocji, niebezpieczeństw i trudnych wyborów. Tutaj granica między nadzieją a rozpaczą jest cienka jak nigdy dotąd.

***

Miłość potrafi być najpiękniejszym darem — ale także największym przekleństwem. Czasem trzeba przejść przez piekło, by odnaleźć własne światło. Aurelia wie o tym najlepiej — bo choć jej serce nauczyło się bić dalej, przeszłość nie daje o sobie zapomnieć.

Każda droga zaczyna się od wyboru. Każda miłość — od ryzyka. Aurelia chciała zostawić za sobą demony, lecz dawne sekrety i nowe zagrożenia wciągają ją jeszcze głębiej. Między rodziną, która potrzebuje prawdy, a uczuciem, które wciąż rani, musi zdecydować, komu zaufa.

To opowieść o sile i o słabości, o cienkiej granicy między miłością a bólem, nadzieją a rozpaczą. O tym, że nawet złamane serce potrafi bić dalej — ale czasem każdy krok w przyszłość wymaga zmierzenia się z ciemnością, która czai się tuż obok.Ostrzeżenie

Drogi Czytelniku,

Wydarzenia opisane w tej książce są fikcją literacką i nie należy ich naśladować. Powieść porusza trudne i bolesne tematy, takie jak przemoc wobec dzieci i nastolatków, manipulacja psychiczna, znęcanie się, a także próby samobójcze.

Jeśli jesteś osobą wrażliwą, proszę, zastanów się, czy chcesz sięgnąć po tę historię. Jeśli sam zmagasz się z problemami w domu, cierpieniem czy poczuciem bezradności — pamiętaj, że nie jesteś sam. Choć może to brzmieć banalnie, zawsze możesz poprosić o pomoc i zostać wysłuchanym.

_Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111_Prolog

_CZASEM MYŚLĘ, ŻE ŚMIERĆ TO NIE KONIEC._

Że są rzeczy, które zostają — nawet gdy wszystko inne znika.

Głosy w pamięci. Dotyk w snach. Miłość, która nie umie odejść.

Kiedyś sądziłam, że to, co już raz zostało utracone, nie wraca.

Że jeśli ktoś odchodzi, jeśli znika z twojego życia, to znaczy, że tak miało być.

Że pustka po kimś wypełnia się z czasem — ludźmi, nowymi nadziejami.

Ale potem… on wrócił.

Ethan.

A z nim wszystko, co udało mi się z siebie wyrwać — znów zapuściło korzenie.

Nie miałam pojęcia, jak bardzo można tęsknić za kimś, kto kiedyś złamał ci serce.

I jak szybko można znowu je oddać — w ciemno, mimo ran, mimo ostrzeżeń w głowie.

Myślałam, że będzie inaczej.

Że jeśli życie dało nam drugą szansę, to tym razem nie pozwoli jej zaprzepaścić.

Ale rzeczywistość nie zna litości. A miłość…

…ona nie zawsze jest wybawieniem.

Bo czasem to, co piękne, nie przychodzi po to, by zostać.

Czasem jest jak błysk — wystarczy, by coś w nas zapłonęło, ale zbyt krótko, by ogrzać na zawsze.

Wrócił jak burza, a ja znowu stałam w jej oku — nieruchoma, z sercem wystawionym na zniszczenie.

Z nim u boku czułam wszystko: ogień, strach, nadzieję… i w końcu rozpacz.

Bo to, co miało być nowym początkiem, okazało się preludium do końca.

Nie tylko naszej miłości. Nie tylko mnie.

Były chwile, w których chciałam wierzyć, że wszystko się ułoży.

Że tym razem los będzie łaskawszy. Że przeszłość nas nie dopadnie.

Ale były też takie, w których czułam, że znów idziemy ku ciemności.

Że tym razem możemy już nie wrócić.

Miłość nauczyła mnie wiele.

Ale dopiero ból przypomniał mi, jak cienka jest granica między tym, co prawdziwe, a tym, co trwałe.

Jak łatwo można wszystko stracić…

…w momencie, gdy w końcu myślisz, że masz wszystko.

To opowieść o tym, co zostaje w ciszy po ostatnim krzyku.

O miłości, która nie potrzebuje doskonałości, by być najważniejsza.

O nadziei, która wraca, nawet jeśli się jej nie wzywa.

I o tym, że czasem najbardziej kochamy tych, których nigdy nie powinniśmy byli poznać.

Więc jeśli właśnie zaczynasz tę historię — bądź gotów.

To nie będzie opowieść o perfekcyjnej miłości.

To będzie opowieść o tej, która przetrwała przez złamane serca.

Która nie zawsze była łatwa, ale była prawdziwa.

Jeśli zdecydujesz się wejść do tej historii… pamiętaj jedno:

Nie chodzi o to, jak się zaczyna.

Ani nawet o to, jak się kończy.

Chodzi o to, co czujesz po drodze.

Bo czasem serce nie pęka od razu.

Czasem pęka… krok po kroku.

A mimo to nadal bije.

I właśnie wtedy trzeba go słuchać najmocniej.Rozdział 1

Tam, gdzie czas się zatrzymał

3 lata później (27.06.2025 r.)

~AURELIA~

Pakowałam ostatnie rzeczy do kartonu, z trudem zamykając kolejne pudełko. Stojąc chwilę w milczeniu, patrzyłam na przestrzeń, którą przez te lata nazywałam swoim domem. Ściany, kiedyś pełne zdjęć i wspomnień, teraz wydawały się już tylko częścią przeszłości. Mieszkanie, które kiedyś czuło się jak moje jedyne schronienie, teraz stawało się obce. Wiatr lekko szarpał firaną, wpadając przez uchylone okno, a w tym prostym, cichym geście dostrzegałam coś, czego nie potrafiłam zignorować — to uczucie wolności.

Minęły już trzy lata. Trzy lata, które, choć pełne wyzwań, stały się fundamentem mojego życia. Niedawno wprowadzałam się do nowego mieszkania, by zamieszkać razem z Tiną, a teraz miałam zamieszkać w zupełnie nowym mieszkaniu z moim starszym bratem Aaronem. Billy i Tina od pół roku mieszkali razem, co dało mi poczucie, że teraz i ja powinnam zrobić krok w tę stronę. Nie chciałam mieszkać sama, nie po tych wszystkich zmianach, które zaszły w moim życiu. Razem z Aaronem znaleźliśmy przytulne, ale wygodne mieszkanie, które wydawało się idealnym miejscem do rozpoczęcia nowego etapu. Choć z jednej strony czułam ekscytację, to nie mogłam pozbyć się drobnych obaw. Mimo że znałam Aarona tylko dwa lata, życie we dwójkę w jednym mieszkaniu to jednak coś w stylu wyzwania. Czasami zastanawiałam się, jak będzie wyglądała nasza codzienność, czy potrafimy znaleźć balans między byciem rodzeństwem, a współlokatorami.

Mój świat zmienił się nie do poznania przez te trzy lata. Za mną już trzeci rok studiów medycznych, które choć niełatwe, przyniosły mi poczucie stabilności i niezależności. Pierwszy rok był pełen obaw, ale z każdym kolejnym semestrem stawałam się coraz pewniejsza siebie. Moje marzenia o pracy w medycynie były coraz bliżej, a życie zaczęło nabierać wyraźniejszego kształtu.

Relacje z rodziną, które kiedyś były napięte, teraz były silniejsze i bardziej szczere. Z mamą i babcią rozmawiałam częściej, a każde spotkanie dawało mi spokój, którego przez te lata tak bardzo potrzebowałam. Moje więzi z bliskimi stawały się stabilniejsze, pełne zaufania, a to, co kiedyś wydawało się trudne, teraz było czymś naturalnym.

A Aaron… Z nim zawsze było trochę inaczej. Nasza relacja, choć czasami niełatwa, ewoluowała w coś, czego nie potrafiłabym teraz zdefiniować w prostych słowach. Był dla mnie oparciem, kimś, na kogo mogłam liczyć w każdej sytuacji. Z jego pomocą nauczyłam się, że czasami trzeba po prostu zaufać drugiemu człowiekowi, by znaleźć wewnętrzny spokój.

To dziwne, ale mimo że o jego istnieniu dowiedziałam się zaledwie trzy lata temu, a znam go raptem dwa, czuję z nim więź, jakbyśmy dorastali razem. Śmierć ojca — ta jedna, bolesna chwila — nie tylko brutalnie przerwała nasze dotychczasowe życie, ale i w przedziwny sposób połączyła nas wszystkich. Mnie i Aarona, mnie i Ashley, całą naszą, tak długo podzieloną rodzinę. Z Ashley, po latach napięć i wzajemnych pretensji, zawarłyśmy coś w rodzaju rozejmu. Może nie była to jeszcze siostrzana bliskość, ale na pewno pierwszy krok ku czemuś lepszemu.

Aaron przeprowadził się na stałe do Chicago. Zaczął tu nowe życie, razem z nami. Po pogrzebie ojca wszystko zaczęło wyglądać, jakby powoli wracało na swoje miejsce. Jakby świat postanowił dać nam chwilę wytchnienia.

_Właśnie… wyglądało. Chyba zapomniałam, że szczęście w moim przypadku nigdy nie trwa długo._

Mimo to, w tych chwilach ciszy, kiedy pakowałam rzeczy, czasami wracały do mnie wspomnienia o Ethanie. Czułam, że ten temat nigdy do końca nie zniknął z mojego życia, choć nauczyłam się z tym żyć. Wspomnienia o nim wracały, jak cień, którego nie da się całkowicie odrzucić, ale teraz potrafiłam spojrzeć na to z dystansem. Myśli o nim, choć bolesne, były już tylko fragmentem mojej przeszłości. Przyzwyczaiłam się, że o nim nigdy nie zapomnę, ale nauczyłam się żyć bez tego wspomnienia, pozwalając sobie na to, by ruszyć do przodu.

Właśnie pakowałam stare zdjęcia i pamiątki z moich początków w Chicago. Ach… 2022 rok, był przedziwnym rokiem. Zdarzyło się w moim życiu tak dużo, że chyba nigdy tego nie zapomnę. Zdjęcia, pełne kurzu chowałam do kartonu, szczelnie układając, by nie stłukły się oprawy ramek, w których się znajdowały. Przez moje dłonie przemknęły zdjęcia moje z Tiną.

Ze łzami w oczach patrzyłam, nie dowierzając, że widzę… siebie. Tamta dziewczyna miała długie, kręcone blond włosy — zupełnie inne niż teraz. Włosy wciąż były długie, ale już nie blond, niekręcone. Przefarbowałam je na ciemny brąz i wyprostowałam. Ta zmiana była dla mnie czymś więcej niż tylko kwestią wyglądu — była symbolem tego, co przeszłam, kim się stałam. Podobała mi się ta nowa wersja siebie. Właściwie nie tylko mnie — większości osób w moim otoczeniu również. Większości… bo prawie to bardzo znaczące słowo. Nickowi się nie spodobało.

A skoro już o nim mowa… Dziś jest moim najlepszym przyjacielem, kimś, na kogo mogę liczyć w każdej chwili. Ale trzy lata temu? Byliśmy wrogami. Dosłownie. Nick nie chciał nawet stać obok mnie, unikał mnie jak ognia. Miał mnie za zdrajczynię, osobę, której nie można ufać. Patrzył na mnie z pogardą, jakbym była winna wszystkiemu, co złe. Czułam to z każdej jego reakcji — chłód w głosie, spojrzenie pełne rezerwy, milczenie, które mówiło więcej niż słowa.

Wszystko zmieniło się po wyjeździe Ethana. Tamta pustka, którą zostawił, sprawiła, że oboje zostaliśmy niejako zmuszeni do tego, by spojrzeć na siebie inaczej. Bez uprzedzeń. Bez starych ran. Zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw z niechęcią, potem z ciekawością… aż w końcu — z potrzebą. Nick zaczął mnie dostrzegać taką, jaka naprawdę jestem. A ja — zaczęłam dostrzegać jego.

Od tego momentu powoli, niemal niezauważalnie, nasza relacja zaczęła się zmieniać. W miejsce wrogości pojawiło się zaufanie, zrozumienie, troska. I chociaż wciąż czasem się przekomarzamy, wiem, że jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Paradoksalnie, ktoś, kto kiedyś mnie nienawidził, dziś zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny.

Odkładałam już jedno z ostatnich zdjęć do kartonu, aż w moje dłonie, trafiło to jedno zdjęcie. Całe zakurzone, lecz pod warstwą tego kurzu, znajdowały się wspomnienia, może nie za bardzo przyjemne i do których nie chciałabym wracać, ale były na pewno piękne.

Było to zdjęcie sprzed trzech lat, kiedy po próbie samobójczej Ashley byłam w Castle Combe. Niestety nie byłam tam sama. Zdjęcie to pokazywało mnie upitą w ramionach Ethana Harringtona. Tak to była ta impreza w klubie, po której po sieci latały moje, prawie że nagie nagrania. Poczułam jak kolejna łza spłynęła po moim policzku, nie tylko przez wspomnienie o tym wieczorze, ale i przez tęsknotę, jaką do dziś czułam do Ethana. Mimo że nienawidziłam go i nie chciałabym się z nim więcej spotykać, to bardzo za nim tęskniłam i nie zmienię tego.

W końcu usłyszałam dzwonek do drzwi, szybko schowałam zdjęcie z Ethanem do pudła i natychmiast je zamknęłam. Podniosłam się z podłogi i poszłam w stronę drzwi. Ktoś dzwonił jeszcze przez piętnaście sekund, jakby nie mógł się doczekać, zobaczenia mnie.

— Już idę! — wiedziałam, że za drzwiami stał Aaron. Miał dziś przyjechać i pomóc mi pakować jedne z ostatnich rzeczy.

Otworzyłam drzwi, a Aaron wszedł nawet bez przywitania i podbiegł do łazienki. Kiedy z niej wyszedł rzuciłam mu pytające spojrzenie, a on w odpowiedzi się tylko zaśmiał.

— Przepraszam siora, że tak bez przywitania, ale musiałem się szybko odlać — zaśmiał się, a następnie podszedł do mnie i pocałował mnie w czoło, co mnie bardzo rozczuliło, choć witał mnie tak za każdym razem, to zawsze to kochałam. Czułam wtedy jakąś piękną bliskość między nami.

— Nie przepraszaj, tylko spakuj wszystkie moje książki do tego ogromnego pudła — powiedziałam, wskazując mu pudło obok mojej biblioteczki.

Aaron poszedł do mojego pokoju, a potem jęknął z przerażenia, a kiedy do niego podeszłam, wyglądał, jakby miał, właśnie wykonać jakąś niewykonalną pracę.

— A ty co? Nigdy książek nie widziałeś? Chociaż po tobie, to można się tego spodziewać — zaśmiałam się, ale jemu chyba nie było do śmiechu.

— To nie było miłe. Ale nie o to mi chodzi, Tu jest z tysiąc książek! — jęknął jeszcze głośniej z przerażenia, a ja jeszcze bardziej się zaśmiałam.

— Tak dokładniej to dziewięćset pięćdziesiąt trzy książki, nie dramatyzuj. — odpowiedziałam, a Aaron wyglądał teraz, jakby miał zaraz zejść na zawał.

Przez te trzy lata, nie ukrywam, że nazbierało mi się trochę książek, szczególnie że w ostatnim czasie przywiozłam wszystkie z Castle Combe, do tego mieszkania.

Ja w tym czasie pakowałam pamiątki z różnych podróży, aż do głowy przyszła mi myśl.

— Aaron, mam nadzieję, że nie zapomniałeś kupić biletów lotniczych na Bahamy? — zapytałam, lekko przerażona, zdając sobie sprawę, że on mógłby zapomnieć.

Brat spojrzał, na mnie jakby, zobaczył ducha, jego wzrok ruchy ręki zatrzymały się, a jego ciało zdrętwiało.

_Czyli jednak zapomniał. Miał tylko jedno zadanie i jeszcze musiał to spierdolić!_

— Spokojnie zamówiłem, nie bój się, ale miałaś minę, żałuj, że nie widziałaś — odpowiedział po chwili, a mój chwilowy zawał minął, a miałam ochotę go już zatłuc. Bilety pierwszą klasą na drugą po południu. Dlaczego myślisz, że jestem aż tak nieodpowiedzialny?

— Może dlatego, że Harper mi opowiadała, jak kiedyś zaplanowałeś „niesamowitą” randkę i zarezerwowałeś stolik w najdroższej restauracji w mieście. I wszystko byłoby naprawdę romantyczne, gdybyś nie złożył tej rezerwacji na następny rok — odpowiedziałam z udawaną powagą, a Aaron natychmiast zamilkł. Wiedział, że mam rację. Zresztą — ja zawsze ją mam. Aaron jest strasznie nieodpowiedzialny i wiecznie coś zapomina. Ale może właśnie za to wszyscy go lubią. Albo przynajmniej mu to wybaczają.

A skoro już mowa o Harper… To nowa przyjaciółka Aarona, choć — prawdę mówiąc — to ja ją poznałam jako pierwsza. Pracowałyśmy razem w barze, jeszcze zanim Aaron w ogóle wiedział o jej istnieniu. Miałyśmy te same zmiany, więc szybko złapałyśmy kontakt — najpierw rozmowy za barem między drinkami, potem wspólne powroty, aż w końcu prawdziwa przyjaźń. W naturalny sposób wprowadziłam ją do naszej paczki, a reszta to już historia.

Od tamtego momentu zaczęłam ich „shipować” — ona i Aaron. Idealne przeciwieństwa. On — wiecznie rozkojarzony, trochę roztrzepany, ale z wielkim sercem. Ona — konkretna, niezależna, z ostrym językiem i dużym dystansem do ludzi. Nawet jeśli Aaron próbuje ją oczarować swoim „brakiem wszystkiego”, jak sama to ujęła, to mam wrażenie, że wcale nie jest na to gotowa. Unika tematów związanych z uczuciami, jakby coś trzymało ją na dystans. Może po prostu boi się wplątać w coś, co mogłoby zaboleć. Albo — co bardziej prawdopodobne — wie, że z Aaronem nigdy nie jest nudno. A to nie każdemu pasuje.

Z Harper dogaduję się teraz lepiej niż z Tiną. Tina trochę się od nas odsunęła — odkąd zamieszkała z Billym, coraz rzadziej się spotykamy. Nasza paczka trochę się rozjechała, każdy zajął się swoim życiem, więc ten wyjazd na Bahamy to będzie pierwszy od dłuższego czasu wspólny wypad. Taki nasz mały powrót do dawnych czasów — kiedy jeszcze wszystko było prostsze, a my mieliśmy wrażenie, że świat należy do nas.

— A ty też nie jesteś taka święta. Mogę się założyć, że zapomniałaś o dzisiejszej kolacji u Eliany i Archera. — odgryzł się Aaron, czym mnie naprawdę zagiął.

_Naprawdę zapomniałam, dobra może ja też jestem leciutko taka, jak Aaron, ale tylko leciutko!_

— Jasne, że pamiętam! Jak mogłabym zapomnieć! — próbowałam się bronić, choć moja wcześniejsza reakcja zdradziła moje kłamstwo. Nie drążyłam dalej tematu, bo wiedziałam, że pogrążę, się tylko bardziej.

***

Do wieczora udało nam się spakować naprawdę sporo rzeczy, choć patrząc na stertę kartonów w salonie, miałam wrażenie, że to wciąż dopiero początek. Zmęczona, ale zadowolona, wsiadłam do samochodu, gdzie czekał już na mnie Aaron.

— Gotowa? — rzucił, zerkając na mnie spod kierownicy.

Westchnęłam, zapinając pas.

— Gotowa to może za dużo powiedziane, ale możemy jechać.

Silnik cicho zawył, a Aaron sprawnie wyjechał na główną drogę.

Za oknem przesuwały się znajome ulice, jednak z każdą kolejną minutą otoczenie zmieniało się — z gwaru miasta przenosiliśmy się do cichszej, elegantszej dzielnicy. Latarnie rzucały miękkie światło na brukowane chodniki, a budynki stawały się coraz bardziej imponujące. W końcu, po kilkunastu minutach jazdy, samochód wjechał na długą, żwirową alejkę prowadzącą do posiadłości Walterów.

Rezydencja prezentowała się tak, jak ją zapamiętałam — imponująca, ale z klasą. Wysokie, zdobione okna lśniły w blasku ciepłego światła, a zadbany ogród otaczający posiadłość wyglądał jak wyjęty z katalogu. Automatyczna brama otworzyła się powoli, wpuszczając nas na teren posesji. Aaron podjechał pod główne wejście i zgasił silnik.

Rezydencja wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętałam, jednak coś było inaczej. Brakowało mi jednego, nieodłącznego elementu — mojego ojca.

Aaron zerknął na mnie kątem oka, parkując samochód przed rezydencją.

— Znowu boisz się tych nieśmiesznych pytań ze strony rodziny? — zapytał, gasząc silnik.

Przypomniał mi tym, że na naszych rodzinnych spotkaniach zawsze przewija się ten sam zestaw złotych klasyków: „Znalazłaś już jakiegoś kawalera?” albo „Nie uważasz, że to już najwyższy czas?”.

Skrzyżowałam ramiona i spojrzałam na niego z udawaną powagą.

— Nie, wcale. Po prostu uwielbiam rodzinne zjazdy, podczas których moje życie prywatne staje się tematem ogólnonarodowej debaty.

Aaron zaśmiał się cicho.

— Och, zapowiada się świetna zabawa. Może sam dorzucę coś od siebie. Powiem, że planujesz zostać zakonnicą.

Przewróciłam oczami, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

— Bardzo śmieszne.

— Wiem. Jestem w tym naprawdę dobry.

— W czym? W doprowadzaniu mnie do szału?

— Też. Ale głównie w ratowaniu cię z niezręcznych sytuacji.

Spojrzałam na niego z teatralną wdzięcznością.

— Cudownie. Więc jeśli Ashley znowu zacznie wypytywać, dlaczego nie mam chłopaka, rzucisz się dramatycznie na stół i przewrócisz pół zastawy?

Aaron oparł się o kierownicę i zmarszczył brwi, udając głębokie zamyślenie.

— Hm… brzmi efektownie, ale szkoda talerzy. Może lepiej powiem, że wstąpiłaś do tajnej organizacji i nie możesz się z nikim spotykać.

Parsknęłam śmiechem i pokręciłam głową.

— Wchodźmy już, zanim twoja wyobraźnia przejdzie w tryb katastrofy międzynarodowej.

Wysiedliśmy z auta, a chłodne powietrze natychmiast owionęło moją skórę. Spojrzałam na masywne drzwi rezydencji i przez ułamek sekundy poczułam znajome ukłucie w sercu. Mój ojciec uwielbiał te kolacje. Minęły już dwa lata, odkąd go zabrakło, ale wciąż czułam jego brak w takich chwilach.

Nie zdążyłam jednak zanurzyć się w myślach na dłużej, bo drzwi rezydencji otworzyły się szeroko, a w progu stanęła Eliana Walter z promiennym uśmiechem.

— Nareszcie! Wchodźcie, kolacja już czeka!

Weszliśmy do środka, a ciepłe światło holu od razu otuliło nas swoim blaskiem. Zdjęliśmy buty i ruszyliśmy korytarzem w stronę jadalni, skąd dobiegał przyjemny zapach świeżo przygotowanego jedzenia.

— Mam nadzieję, że nie będzie nic z dynią — rzucił Aaron, wkładając ręce do kieszeni. — Niby wszyscy ją uwielbiają, ale ja wciąż uważam, że smakuje, jak słodka ziemia.

— Może tym razem specjalnie dla ciebie podali ją w trzech różnych wariantach — odparłam z rozbawieniem.

— Jeśli tak, to w ramach rewanżu zamawiam pizzę.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo w połowie drogi do jadalni, na korytarzu pojawił się Archer — elegancki jak zawsze, choć z rozpiętym guzikiem koszuli, jakby zdążył już zdjąć formalną maskę gospodarza domu.

— W końcu jesteście! — zawołał dziesięciolatek, rozkładając ramiona w geście powitania. — Myślałem, że Aaron znów postanowił ominąć kolację.

— Wiesz, że nie mógłbym odmówić sobie twoich rodzinnych spotkań. Zwłaszcza jeśli jest coś innego niż dynia — odpowiedział Aaron z udawaną powagą, podając mu dłoń.

— Eliana wiedziała, że przyjeżdżasz, więc może ci się poszczęściło — zaśmiał się Archer, a potem zwrócił się do mnie. — Aurelia, świetnie cię widzieć.

— Ciebie też, młody — uśmiechnęłam się, odwzajemniając uścisk.

Archer miał na sobie idealnie wyprasowaną, śnieżnobiałą koszulę, kamizelkę w delikatną jodełkę i spodnie w kant. Na stopach eleganckie, wypolerowane buty, a w dłoni trzymał niewielki notes, jakby w każdej chwili miał zanotować listę gości lub plan posiedzenia zarządu.

Zawsze mnie bawiło, jak bardzo był dystyngowany — jak mały dorosły, który z jakiegoś powodu utknął w dziesięcioletnim ciele.

A potem spojrzałam na Aarona, który właśnie zsunął rękawy bluzy, bo zrobiło mu się „za ciepło”, i ledwo powstrzymał ziewnięcie.

— Czasem mam wrażenie, że Archer powinien być moim starszym bratem — mruknęłam pod nosem, ale Aaron musiał to usłyszeć, bo posłał mi krótkie spojrzenie.

— Przynajmniej nie jestem jeszcze na etapie notatek i krawatów — odparł, wskazując brodą na chłopca.

— Tylko dlatego, że zgubiłbyś krawat w pralce — rzuciłam, uśmiechając się pod nosem.

Razem ruszyliśmy do jadalni, gdzie już nakryto do stołu. Właśnie wtedy zobaczyłam Ashley, która z wprawą przynosiła na stół kolejne półmiski z gorącymi potrawami. Jej ciemne włosy były lekko upięte, a na twarzy malował się spokój i radość. Dzięki temu, że teraz też byłam brunetką, wyglądałyśmy jeszcze bardziej jak siostry.

Patrząc na nią teraz, widziałam kobietę, która naprawdę ułożyła sobie życie. Wyszła za mąż, miała własny dom, rodzinę, którą stworzyła od zera, krok po kroku — jakby po latach burz w końcu trafiła na spokojny brzeg. Na twarzy Ashley malował się spokój, którego kiedyś jej brakowało, i radość, która nie wyglądała na wymuszoną. Była szczęśliwa. Nie tylko „na zdjęciach”, ale naprawdę. Czasami trudno mi było uwierzyć, że to ta sama dziewczyna, która jeszcze kilka lat temu nie wiedziała, czego chce od siebie, od świata… ani od nikogo. A teraz — miała wszystko to, co podobno „przychodzi z czasem”. Może i powinnam brać z niej przykład.

— Aurelia, Aaron! — zawołała, stawiając na stole miskę z czymś, co pachniało rozmarynem i czosnkiem. — Cieszę się, że już jesteście!

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, do pokoju wszedł jej mąż, Zane. Wysoki, z ciemnymi włosami i łagodnym uśmiechem, od razu wyciągnął rękę do Aarona, a mnie objął lekko ramieniem w serdecznym, krótkim uścisku.

— Miło was widzieć. Mam nadzieję, że jesteście głodni, bo Eliana przygotowała prawdziwą ucztę.

— Jeśli tylko nic nie jest z dynią, to jak najbardziej — rzucił Aaron, unosząc brwi.

Zane roześmiał się krótko.

— Chyba będziesz zadowolony. Tym razem obyło się bez niej.

Dla tych, którzy jeszcze tego nie wiedzą: Aaron nie znosi dyni. Widok zupy dyniowej czy pieczonej w kostkę sprawia, że rozważa rzucenie wszystkiego i zamówienie pizzy. Albo sushi. Cokolwiek, byle niepomarańczowe.

W tej samej chwili usłyszeliśmy cichy, radosny śmiech. Po chwili w ramionach Ashley pojawiła się ich córeczka — drobna, jasnowłosa Milce, zaledwie półtoraroczna, która z uwagą i ciekawością przyglądała się zgromadzonym gościom, jakby próbowała ustalić, kto nadaje się do zabawy, a kto do ignorowania.

— Nie płacz, Mila — powiedziała Ashley do swojej córki, kołysząc dziewczynkę lekko na rękach.

— No proszę, już taka duża — uśmiechnęłam się, wyciągając do niej dłoń. Milce spojrzała na mnie wielkimi oczami, po czym ukryła twarz w ramieniu mamy i dalej płakała.

— Aaron, chcesz ją potrzymać? — zapytała Ashley, z błyskiem rozbawienia w oczach.

— Jeszcze nie jestem gotowy na takie wyzwania, jeszcze zasmarka mi koszulę — mruknął Aaron, robiąc krok w tył, co wywołało śmiech u wszystkich.

Wszyscy zasiedli do stołu, a ja powędrowałam do kuchni, gdzie teraz była moja siostra. Ubrana była w czerwoną sukienkę, a jej czerwone szpilki dodawały jej kobiecości.

— Pomóc ci w czymś? — zapytałam, zanim zdążyłam wejść do kuchni, która była swoją drogą była przestronna i elegancka, ale jednocześnie przytulna. Jasne drewniane szafki kontrastowały z marmurowymi blatami, a ciepłe światło lamp nad wyspą kuchenną nadawało wnętrzu domowego charakteru.

— Jeszcze pytasz? Weź ten makaron i zanieś na stół — po tych słowach, od razu wykonałam jej polecenie, wzięłam makaron, przysypałam go dodatkowo parmezanem i zaniosłam na stół.

Jakby tak pomyśleć o mojej relacji Ashley, to byłoby ciężko to opisać. Jeszcze trzy lata temu, niemalże była moim wrogiem, jednak po takim upływie czasu inaczej zaczęłyśmy patrzeć na świat. Po śmierci ojca wszystko się zmieniło, nagle pogodziłam się z Ashley, ona niebawem wyszła za mąż i zaszła w ciąże. Wspierałam ją przez ten cały czas. Jedyne czego żałuje, to nasz stracony czas, którego było wiele przez rozwód rodziców.

Położyłam półmisek z makaronem na stole i usiadłam obok Aarona, który już zdążył rozsiąść się wygodnie, jakby był tu u siebie. Wokół panowała radosna atmosfera, wszyscy rozmawiali, śmiali się i wymieniali uwagi na temat potraw. Przez chwilę tylko słuchałam ich rozmowy, próbując nadążyć za tematem. Po kilku minutach zorientowałam się, że chodzi o Aarona. A dokładniej — o jego brak dziewczyny.

— …więc Aaron, skoro już niedługo będziesz mieć nowe mieszkanie, może czas pomyśleć o kimś, z kim mógłbyś je dzielić na stałe? — rzuciła Eliana z rozbawieniem, nakładając sobie sałatkę.

Aaron westchnął ciężko i spojrzał na nią z politowaniem. — Eliana, nie zaczynaj. Przecież będę je dzielić z Aurelią. Jedna kobieta i tak starczy.

Spiorunowałam go wzrokiem, a on się tylko zaśmiał.

— Nie, no bo naprawdę — wtrącił się Zane, zerkając na niego z udawanym współczuciem. — Masz już dwadzieścia siedem lat, stary. Twój zegar biologiczny tyka.

— Ha-ha, bardzo śmieszne — prychnął Aaron. — Może tyka, ale ja go nie słyszę.

— Bo go ignorujesz — dorzucił Archer.

— Ty to młody, lepiej interesuj się swoimi sprawami — odciął się Aaron

— Wiesz, Aaron — zaczęła Eliana, opierając się łokciem o stół — im dłużej będziesz zwlekał, tym trudniej będzie ci kogoś znaleźć.

— A wiesz, kto jeszcze zwleka? — wtrąciła Ashley, która właśnie usiadła do stołu z kubkiem herbaty. Spojrzała na mnie z chytrym uśmieszkiem. — Aurelia.

Podniosłam brwi.

— Słucham?

— No bo spójrzcie na nią — Ashley rozłożyła ręce, jakby przedstawiała jakiś oczywisty fakt. — 23 lata prawie, a nadal singielka. Zegar tyka, Aurelio.

Już wiedziałam, do czego to zmierza. Ich pytania zawsze kończyły się tak samo.

— Cudownie, teraz mnie też się czepiacie — mruknęłam, kręcąc głową.

— Po prostu się o ciebie martwimy — dodała Eliana, jakby to było najzupełniej normalne.

— Serio? — Wzięłam łyk wody i spojrzałam na nich z udawaną powagą. — Bo wygląda to bardziej jak jakiś rodzinny spisek.

— Ale przyznaj, nie jest łatwo znaleźć kogoś, kto dorównałby niemu — rzuciła nagle Ashley.

Przez moment przy stole zapadła cisza. Z tych niezręcznych, kiedy nawet sztućce wydają się za głośne. Poczułam, jak moje mięśnie się napinają — zupełnie odruchowo — ale szybko się opanowałam. Wiedziałam, że prędzej czy później ten temat się pojawi. Zawsze wracał, jak bumerang, którego nikt nie prosił o powrót.

Nie spojrzałam na nią.

— Myślę, że to akurat nie ma tu nic do rzeczy — odpowiedziałam spokojnie, choć w środku zaczynało się we mnie gotować. Odłożyłam widelec z przesadną ostrożnością, jakby groził wybuchem.

W głowie już byłam gdzie indziej. Wspomnienia przyszły nagle, zbyt wyraźne, jakby ktoś przewinął taśmę w starej kamerze: Ethan, jego głos, ten uśmiech, który znałam aż za dobrze. Wiedziałam, że o niego chodziło Ashley. Zawsze o niego chodziło. Czasem zastanawiałam się, czy przypadkiem nie stworzyli sobie z niego jakiegoś mitu rodzinnego — takiego, co to uciekł, zostawił te dobre, jak i złe wrażenie i wygodnie zapisał się w historii jako „ten jedyny”. Dla mnie — niekoniecznie. Dla nich — najwyraźniej.

A teraz znowu grzebała w tym, jakby wyciąganie Ethana z przeszłości mogło cokolwiek naprawić. Jakby po tylu latach miała jeszcze prawo mówić mi, co powinnam czuć.

Aaron rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.

— Oczywiście, że nie ma — wtrącił szybko. — Może zmieńmy temat, zanim Aurelia uzna, że najlepiej będzie rzucić w ciebie tym makaronem.

— No co? — Ashley wzruszyła ramionami z udawaną niewinnością. — Nie mówię, że ma za nim tęsknić, ale po prostu…

— Po prostu nie rozmawiajmy o tym przy kolacji — uciął Archer z taką powagą, jakby zarządzał spotkaniem zarządu, a nie siedział na krześle z poduszką w gwiazdki.

_No po prostu kocham tego dzieciaka. Uratował mnie od następnych głupich pytań. Miał dziesięć lat, a i tak miał więcej wyczucia niż niektórzy dorośli przy tym stole._

Ashley westchnęła, ale ostatecznie się wycofała. Atmosfera rozluźniła się, a temat związków odszedł w niepamięć, zastąpiony rozmowami o pracy, podróżach i wszystkim, co było znacznie neutralne. Jednak gdzieś w głębi czułam, że słowa Ashley jeszcze przez chwilę będą dźwięczeć mi w głowie. Nie miałam jej tego za złe, ale wiedziała, że dla mnie to wrażliwy temat i nie powinna go poruszać, po raz setny raz.

Po dłuższym czasie siedzenia w miejscu znudziło mi się słuchanie ich rozmów, które, jak zwykle, prowadziły do drobnych sprzeczek i przekomarzań. Miałam dość tej przewidywalnej dynamiki, więc postanowiłam na chwilę się oddalić. Wstałam od stołu, rzucając krótkie:

— Zaraz wrócę.

Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam przez korytarz, który pogrążony był w półmroku. Światło kinkietów rzucało miękkie cienie na ściany, na których wisiały liczne portrety. Mijałam twarze przodków, znanych i nieznanych, ale mój wzrok zatrzymał się na dwóch obrazach. Jeden przedstawiał mojego ojca. Jego spojrzenie, surowe, a zarazem ciepłe, wydawało się przeszywać mnie na wskroś. Obok znajdował się portret Ashley z czasów, gdy miała mniej więcej dwadzieścia lat. Westchnęłam cicho i odwróciłam wzrok.

Zatrzymałam się przed drzwiami łazienki, ale coś kazało mi spojrzeć w prawo. Tuż obok znajdował się gabinet ojca. Przez chwilę walczyłam ze sobą, nie wiedząc, czemu właściwie chcę tam wejść. Nie byłam pewna, czy w ogóle powinnam. Ale ciekawość zwyciężyła.

Nie myśląc zbyt wiele, nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły z cichym skrzypnięciem.

Gabinet wyglądał tak, jakby czas się w nim zatrzymał. Wszystko było dokładnie w tym samym miejscu, jakby ojciec mógł tu wrócić w każdej chwili i kontynuować swoją pracę. Drewniane biurko stało przy oknie, na nim elegancki kałamarz. Regały pełne książek tworzyły wysoką, niemal monumentalną ścianę wiedzy. W powietrzu unosił się zapach starego papieru i skóry.

Nagle coś przykuło moją uwagę.

To był tylko błysk. Odbicie światła na klamce szuflady w biurku. Ale wystarczyło. Poczułam, jak coś we mnie drgnęło. Jakby wspomnienie, którego nie chciałam, obudziło się po latach.

Zamarłam.

Na klamce widniało znajome logo — wijący się wąż.

Black Serpents.

Serce przyspieszyło. Powietrze zrobiło się gęstsze, jakby nagle zabrakło w nim miejsca na spokój. Mój mózg jeszcze próbował walczyć z tym, co podpowiadała intuicja. Jeszcze próbował zaprzeczyć.

Ale podświadomość już układała puzzle.

Król.

Szakal.

Cichy.

Ethan.

Nie chciałam tam wracać. Nie chciałam tego dotykać. A jednak… coś mnie zmuszało.

Jeszcze nie wiedziałam, że to wszystko zaczynało się na nowo.

A przecież ojciec…

Ojciec odszedł od tego stowarzyszenia ponad dwadzieścia lat temu.

Zostawił to życie. Wyrzekł się go. Przysiągł, że to koniec.

Zbudował wszystko od zera. Tutaj. W tym domu.

Tylko że… ten dom nie miał dwudziestu lat.

Był nowy. Wzniesiony dopiero kilka lat po tym, jak odszedł od Black Serpents.

Więc dlaczego, do cholery…?

Dlaczego ta klamka miała ich znak?

Dlaczego ich cień nadal wisiał nad nami?

Nie zastanawiając się dłużej, otworzyłam szufladę. Palce lekko drżały. Nie ze strachu, jeszcze nie. Ale z tego dziwnego, niezrozumiałego napięcia, które powoli rozlewało się po moim ciele, jak trucizna.

Na samej górze leżał list.

Nie był zaadresowany do nikogo.

Żadnego nazwiska. Żadnego „dla mojej córki”

Na pierwszej stronie — jedno zdanie.

Krótko.

Prosto.

Jak uderzenie.

I właśnie wtedy ból wrócił. Ten stary, głęboko zakopany. Taki, którego nauczyłam się ignorować. Bo przecież byłam silna. Przeszłam przez to wszystko. A jednak wystarczyło jedno słowo, jeden symbol, jedno wspomnienie… żeby znów poczuć, że pod tą siłą ciągle coś krwawi.

Nie chciałam tego otwierać.

Ale musiałam.

Bo przecież to nigdy naprawdę się nie skończyło.

_„Jeśli to czytasz, znaczy, że jest za późno, by cię ochronić. Ale może nie za późno, byś ochroniła innych”._

Pod listem znajdował się notatnik. Serce waliło mi w piersi, gdy powoli rozkładałam kartkę i zaczęłam czytać zawartość listu.

Przez moment myślałam, że zaraz dostanę zawału. Serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe, a oddech stał się płytki i urywany. Ten list… był do mnie. Nie pomyłka, nie przypadek. Ojciec pisał te słowa z myślą o mnie.

Ale nie to przeraziło mnie najbardziej.

_„Zaufaj tylko sobie”._

To jedno zdanie uderzyło mnie mocniej niż cokolwiek innego. Znaczyło więcej, niż chciałam przyznać.

Black Serpents.

Czy naprawdę wrócili?

A może… może nigdy nie odeszli?

Oparłam się dłonią o biurko, próbując uspokoić oddech. I wtedy dotarło do mnie coś jeszcze.

Ojciec musiał napisać ten list tuż przed swoją śmiercią.

To było jego ostatnie ostrzeżenie. Ostatni gest. Ostatni ślad człowieka, który przez całe życie próbował mnie chronić — i który do końca wiedział, że nie wszystko zostało zakończone.

Skoro napisał to wtedy, wiedział, że coś się zbliża.

Może nawet… że ktoś po niego idzie.

Ta myśl przeszyła mnie na wskroś.

Zadrżałam, niemal instynktownie sięgając po notatnik ojca. Kartki szeleściły cicho pod moimi palcami, ale nie byłam w stanie się skupić. Umysł krzyczał. Serce waliło mi w piersi jak bęben alarmowy. Szukałam czegokolwiek — odpowiedzi, wyjaśnienia, mapy z drogą ucieczki.

I wtedy…

Drzwi do gabinetu otworzyły się z przeciągłym, cichym skrzypnięciem.

Podskoczyłam jak poparzona, zaciskając dłonie na notatniku, jakby ktoś próbował go wyrwać mi z rąk. Serce na ułamek sekundy zamarło — i dopiero po chwili znów ruszyło, szybciej niż wcześniej.

W progu stała Ashley.

Jej spojrzenie — ostre, podejrzliwe — najpierw spoczęło na biurku, potem na moich rękach, a na końcu wwierciło się w moją twarz.

W jednej sekundzie cały świat zwęził się do jednego pytania:

Czy już wie?

Czy widzi w moich oczach panikę? Czy domyśla się, co trzymam? Czy zaraz odbierze mi to, co może być jedynym tropem po ojcu?

A ja… ja nie byłam jeszcze gotowa niczego oddać. Ani prawdy. Ani notatnika. Ani tej historii, która — choć miała zostać zamknięta — właśnie zaczynała się od nowa.

— Aurelia… co ty tu robisz?

Zamarłam.

Ashley stała w progu. Jej sylwetka zarysowana w świetle korytarza wyglądała jak cień przeszłości, która nigdy nie umarła. Jej głos — zwykle twardy, ostry jak nóż — tym razem zabrzmiał inaczej. Cicho. Krucho. Jakby coś w niej pękło, zanim zdążyła to ukryć.

— Ja… — zaczęłam, ale słowa zamarły mi na języku. — Po prostu… chciałam… być sama.

Ashley zamknęła drzwi i ruszyła w moją stronę powoli, ostrożnie, jakby bała się, że każdy krok może wywołać lawinę. W jej oczach dostrzegłam coś, czego nie widziałam tam od lat. To nie był gniew. Nie była to kontrolowana irytacja. To był strach.

Jej wzrok przesunął się po pokoju. Zatrzymał się na uchylonej szufladzie. Na moich dłoniach. Na notatniku. Tego nie dało się już ukryć.

— O Boże — wyszeptała, podchodząc bliżej. — Znalazłaś go. Eliana mówiła, że nic tam specjalnego nie znajdziemy…

Eliana.

Serce mi zadrżało.

Eliana mówiła.

Ale przecież w liście ojca, tym, który leżał w tej szufladzie, było napisane coś zupełnie innego.

_„Nikomu nie ufaj. Nawet tym, których kochasz. Zwłaszcza im”._

A więc… Eliana kłamała?

Czy tylko próbowała mnie chronić?

Czy naprawdę coś wiedziała?

Czy tylko grała swoją rolę… jak wszyscy?

Ashley spojrzała mi w oczy.

Zbyt uważnie. Zbyt przenikliwie. Jakby próbowała coś we mnie odnaleźć. Albo coś potwierdzić.

— Powiedz mi, że nie zamierzasz znowu w to brnąć — powiedziała cicho, jakby błagała. — Powiedz, że nie zamierzasz znów grzebać w przeszłości. W ich przeszłości.

W ich. Nie w naszej.

Zacisnęłam palce na notatniku. Trzymałam go tak, jak tonący trzyma linę. Jakby mógł mnie utrzymać nad powierzchnią. Jakby cokolwiek w nim było odpowiedzią.

Ale nie odpowiedziałam. Bo nie umiałam.

Nie ufałam nikomu.

Nie Elianie. Nie Ashley.

Nie sobie.

Nie wiedziałam, czy dobrze robię, szukając prawdy. Czy dobrze robię, kłamiąc im prosto w twarz. Ale jedno wiedziałam na pewno:

Coś tutaj się nie zgadzało.

Ten dom.

Ten znak.

Ten list.

I wszystko, co miało zostać zapomniane — znów zaczęło oddychać.

Ashley zrobiła krok bliżej.

— Aurelia… — odezwała się znowu, głosem złamanym. — Ty nie rozumiesz, co to znaczy. Ty widziałaś tylko kawałki. Złamane fragmenty. Ale ja… ja pamiętam wszystko. Jak to się zaczęło. Jak kończyło się za każdym razem.

A ja stałam tam w ciszy, z notatnikiem w dłoniach i tysiącem znaków zapytania w głowie, i po raz pierwszy w życiu poczułam, że jestem już za daleko.

Że cofnąć się — to stracić szansę.

A iść dalej… to być może stracić wszystko inne.

Zacisnęłam palce na okładce notatnika. Jej słowa trafiały celnie — może nawet zbyt celnie. Ale to, co mówiła, nie gasiło ognia we mnie. Tylko go podsycało.

— Wiesz, jak skończył ojciec — ciągnęła dalej, a w jej głosie pojawił się gniew. Strach przebrany za złość. — Wiesz, co się stało z Ethanem. Z nami wszystkimi. Oni niszczą wszystko, czego się dotkną. Wszystko, Aurelio. Czy naprawdę chcesz przechodzić przez to jeszcze raz?

Gdy wypowiedziała jego imię, Ethan, coś we mnie drgnęło. Nie był przeszłością. Nigdy nią nie był. Był raną, która nigdy się nie zabliźniła.

— To nie jest gra. To nie jest przygoda — powiedziała, stając tuż przede mną. Jej głos zadrżał. — To jest… piekło. A ono zawsze wraca po swoje.

Po raz pierwszy od dawna zobaczyłam ją nagą z emocji. Bez masek. Przestraszoną. Zmęczoną.

— Nie chcę stracić też ciebie — wyszeptała. — Błagam. Odetnij się od tego. Zostaw to.

Ale coś w niej… coś było nie tak. Zbyt nerwowe spojrzenie. Zbyt znajomy sposób, w jaki dotknęła brzegu biurka. Jakby… sprawdzała, co już wiem.

Czy naprawdę się bała o mnie?

Czy może… wiedziała więcej, niż chciała powiedzieć?

Zacisnęłam zęby, walcząc z drżeniem w piersi.

— Masz rację — odpowiedziałam miękko, patrząc jej prosto w oczy. — Nie będę w to brnąć.

To zdanie spłynęło ze mnie zbyt gładko. Jak obca myśl, która tylko przeszła przez moje usta.

Pierwsze kłamstwo, jakie powiedziałam jej od lat.

I bolało.

Bolało bardziej, niż się spodziewałam.

Bo była moją siostrą. Bo przez chwilę naprawdę chciałam, żeby mi uwierzyła.

I jednocześnie — chciałam, żeby nie uwierzyła. Żeby zobaczyła, że gram. Że coś ukrywam. Że to wszystko… dopiero się zaczyna.

Przez ułamek sekundy widziałam, jak Ashley szuka czegoś w mojej twarzy.

Prawdy?

Wahania?

Cienia wątpliwości?

Ale nic nie powiedziała. Po chwili odetchnęła z wyraźną ulgą, jakby właśnie zrzuciła z ramion ciężar, którego nosić już nie mogła.

— To dobrze — szepnęła. Jej dłoń spoczęła na moim ramieniu, lekka, jakby bała się, że się rozpadnę. — Naprawdę dobrze.

Potem odwróciła się i wyszła. Drzwi zamknęły się z miękkim kliknięciem — zbyt cichym, jak na to, co zostawiła po sobie.

Zostałam sama.

W jednej ręce trzymałam list, w drugiej notatnik ojca.

Palce mi drżały.

Ale nie ze strachu.

Ze świadomości, że właśnie wypowiedziałam największe kłamstwo swojego życia — i nie zamierzałam się z niego wycofać.

To nie była przeszłość, którą mogłam zostawić za sobą.

To była mapa.

Zaczynający się labirynt.

To była ścieżka prowadząca gdzieś dalej — być może w miejsce, z którego nie będzie już powrotu.

I wiedziałam jedno:

Nie zamierzałam się cofać.

Bo niektóre prawdy, choć bolesne, są jedyną drogą do odzyskania siebie.

A jeśli czasem trzeba kłamać, by dotrzeć do światła —

to zrobię to.

Nawet jeśli po drodze… wszystko inne będzie gasło.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij