- W empik go
Lot do krańców wszechświata - ebook
Lot do krańców wszechświata - ebook
To drugie wydanie książki o kosmosie nie jest ani książką w stylu science fiction, ani przygodową wędrówką po wszechświecie, ale wystarczy otworzyć jej strony, aby oczy otworzyć szeroko ze zdziwienia: jakie potwory kosmiczne czyhają niemal zaraz za końcem naszego własnego układu słonecznego, chociaż i w nim samym jest także tyle, że można dostać gęsiej skórki, oglądając to, co się w tajemniczym wszechświecie mieści. Więc warto wziąć do rąk i otworzyć strony tej książki.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8155-651-4 |
Rozmiar pliku: | 13 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
My ludzkość to niemal jak nasze własne małe dzieci, ze wszech miar ciekawe tego wszystkiego co widzą w najbliższym otoczeniu, co je pociąga, i jak z każdej strony jest coraz to coś nowego, i bez żadnego wątpienia bardzo interesującego. Bo przecież ze wszystkich okien naszych domów, czy to z każdego miejsca na ziemi gdzie byśmy tylko nie stanęli choćby na małą jak mgnienie oka chwilkę. Czasami i nasza malutka planeta położona gdzieś w tym całym ogromnym kosmosie się bardzo chyba przeciw nam buntuje. Poprzez wszelkie katastrofy naturalne, trzęsienia ziemi, tsunami, tornad i wiele innych żywiołów będących w jej arsenale obronnym. Jednak jest tu przeważnie zawsze dość spokojnie i raczej bezpiecznie.
Na wprost patrząc, z naszych ziemskich teleskopów astronomicznych nieskończony wszechświat wygląda, zawsze bardzo pociągająco i tajemniczo. Tak jak by nas, on sam zapraszał na spacer do parku albo na pieszą wędrówkę po starym mieście, albo wręcz przeciwnie aż po sam widzialny swój kres wielkiej i prawdopodobnie, nigdzie nieskończonej przestrzeni kosmicznej. To właśnie jest ten nasz cały świat. Na pozór bezpieczne i niewinne zupełnie miejsce, jak się nam nieraz wydaje. Są jednak miejsca w kosmosie, i to naprawdę nie tak bardzo od nas daleko. Gdzie nie chcielibyśmy być ani przez jedną najmniejszą chwilkę. Nawet w najgorszych snach i koszmarach, nie znajdziemy tak strasznych miejsc jak, nieraz tuż, tuż, za naszą ziemską atmosferą.
Wystarczy przecież spojrzeć tylko wysoko w górę, aby nasze myśli i marzenia poszybowały właśnie, w ten daleki zwodniczo migający gwiazdami bezmiar przestrzeni kosmicznej. Zaraz też zadajemy sobie pytanie, czy my jesteśmy tylko nic nieznaczącym pyłem, w tym wielkim nieskończonym zmieniającym się w jak kinie obrazie? Pojawia się pytanie co tam jest? Tam, gdzieś dalej? Czy ten przeogromny bezmiar pustki jest nam ludziom wrogi? Albo może i nie? Bo tam jest przecież Boskie Niebo, jak nas nauczono od małego. Ale gdzie ono może być? Pytamy sami siebie, albo swoich najbliższych. Jako inteligentne stworzenia ciągle zadajemy pytania. Zastanawiamy się nad tym, od samego zarania naszych dziejów, i dlatego też właśnie my, jednak postanawiamy opuścić ten nasz bezpieczny w miarę własny dom i ruszamy w bardzo daleką podróż. Właśnie po to, by zobaczyć co tam jest. Tak daleko gdzie nasz wzrok nie sięga.
Po to też przy międzynarodowej stacji kosmicznej ISS stanął przed chwilką przeogromny, ale bezzałogowy kolos świecący na tle kosmosu jak by stalowymi blachami i migający światłami pozycyjnymi Space Ship Explorer. Jego własne przyrządy badawcze, w naszym imieniu chcą i muszą polecieć gdzieś daleko, aż tam gdzie nikt nigdy nie był i zobaczą, cały wszechświat na własnych monitorach. Po czym przekażą nam posłusznie każde dostrzeżone szczegóły i dziwy głębokiego kosmosu. Tam gdzie nie ma już nic? Ale nim się to wszystko zaczęło najpierw nastąpił wielki wybuch a wszechświat zionął wszechobecną pustką i być może ziewał z nudów?
Nam jednak to nie wystarcza ani nie zastanawiamy się co było jak nic nie było. Trzeba odkrywać wszechświat i jego nieskończone wręcz cuda. Stanąć twarzą w twarz z jego sennymi koszmarami na jawie, nie mamy wprawdzie takich bezpośrednich możliwości. Chcemy jednak poznać przecudne nowe światy czy wrogie nam ludzkości ciemne siły. Pojedziemy niemal wirtualnie aż do samego początku czasu, kiedy jeszcze nie było nic, absolutnie nic. Czy istnieje gdzieś koniec wszechświata? Czy mamy odwagę się tego dowiedzieć? Mamy, słychać z każdej strony. A może jednak uciekniemy w popłochu jak małe dziecko pod spódnicę swojej własnej mamy kiedy je coś nagle przestraszy. Pewnie nie? Jest tylko jeden sposób aby to sprawdzić. Jaki? Lecimy tam zaraz nie zważając naprawdę na nic.
Bo przecież, on sam w naszym imieniu poleci tam daleko aż na kraniec wszechświata. Na to przecież nas jest stać, tu stoi zacumowana posłusznie nasza techniczna potęga dwudziestego pierwszego wieku. Tylko jakoś jest tu pusto i zupełnie cicho na tym świecącym czystością i pachnącym świeżą farbą pokładzie. Trochę nam tu jakoś tak nieswojo i obco, jakoś nie zbyt jak by to powiedzieć, zwyczajnie. My jednak zawsze byliśmy ciekawi wszystkiego. Zatem bez wahania ruszajmy w ten najdalszy ze wszystkich lot aż na sam kraj wszechświata. Jonowe silniki stalowego olbrzyma właśnie cicho zapaliły się niemal niewidoczną poświatą. Ogromny statek nagle drgnął jakby go coś kopnęło, odczepiając się powoli od międzynarodowej stacji kosmicznej, najpierw lekko szarpnął po czym powolutku jak odpływający z Liverpoolu w swoją pierwszą i jednocześnie ostatnią dziewiczą podróż, transatlantyk Titanic.Ruszył wolno odbijając z bezpiecznej przystani. Z przestrzeni kosmicznej, położonej niedaleko naszej własnej planety.
Pytamy czasami sami siebie. Czy nasz wirtualny statek badawczy wróci z tej podróży? Tego niestety nikt z nas nie wie. I wiedzieć nie będzie, dopóki sami się nie przekonamy jak to jest, tam gdzieś bardzo daleko. Od naszej planety, zwanej Ziemia. By zobaczyć co istniej tam gdzieś bardzo daleko, musimy tam polecieć, obojętnie czy z pomocą teleskopów czy jakimiś statkiem kosmicznym. Musimy zostawić za sobą ten nasz odwieczny stary dom, w którym też nie od tak dawna mieszkamy. Ledwie kilka tysięcy lat, co w porównaniu, z samą ziemią czy całym powstałym w wielkim wybuchu, przed trzynastoma i pół miliarda lat temu wszechświatem w skali czasu jest to tylko jak mrugnięcie okiem. Ziemi liczy sobie cztery i pół miliarda lat. Nasz czas jest niezmierzonym wielkim i niezrozumiałym do końca przez nas ludzi, pojęciem.
Łączącym się z nieogarniętą do końca przestrzenią połączoną z czasoprzestrzenią. Oraz odkrytym w teorii względności przez naszego geniusza Alberta Einsteina, współistnieniem oby form fizycznych i jak by tu powiedzieć? Filozoficznych, gdyż przed wielkim wybuchem, jak twierdził profesor Einstein w teorii względności, czas po prostu, nie istniał Przecież było to tak nie aż bardzo dawno, bo na samym początku, dwudziestego wieku. Kiedy doszedł do tego odkrycia.Trzeba dodać iż sam nie wierzył w to co odkrył, przez pewien czas. Jednak dla nas ludzkiej rasy, przestrzeń i czas są jak by nierozwiązaną zagadką. Przy czym nad którą zastanawiamy się w samotności, lub wspólnie na różnych konferencjach naukowych, bez bardziej konkretnego wyjaśnienia. Nieraz sami w prywatnych rozmowach poruszamy, ten frapujący temat. Czym jest czas? Czujemy tylko że płynie, z każdą sekundą, minutą, godziną, i tak dalej bez końca.
Nasz układ słoneczny
Na naszym czarnym jak smoła nocnym niebie, nawet nie jesteśmy w stanie zauważyć gołym i nie uzbrojonym okiem wszystkich dziewięciu planet. Tego niewielkiego jak główka od szpilki położonego gdzieś na peryferiach drogi mlecznej. Zagubionego gdzieś na samym krańcu drogi mlecznej w kosmosie, i położonego wśród innych galaktyk, naszego malutkiego a dla nas ogromnego, naszego własnego układu słonecznego, na którym od nie tak dawna mieszkamy.
Ci widoczni bohaterzy, z misji Apollo 13 ledwie wrócili żywi, z kosmosu. Patrzymy i latamy tam codziennie. Chociaż widać na nocnym niebie przecież niezliczone przeogromne, rozrzucone po całym widnokręgu, zbiorowisko najróżniejszych małych i większych punkcików światła. Musimy jednak wspomnieć dla samej uczciwości, niektórych naszych ważniejszych badaczy tego kosmosu, jak choćby Galileusza, czy naszego polskiego uczonego Mikołaja Kopernika, oraz wielu wielu innych, takich jak chociaż Herschel, czy Halley, albo nas samych obserwujących, nawet z nudów nocne rozgwieżdżone niebo.
Musimy sobie przede wszystkim uzmysłowić sobie ogrom pracy badawczej włożonej, od najwcześniejszych cywilizacji, tak Egipcjan, czy Indian z ameryki południowej, Inków czy nawet plemienia Hopi. Jest tyle przykładów na badanie kosmosu przez naszą cywilizację, że na wymienienie ich wszystkich byłoby za mało stron w tej książce. Należy wspomnieć pierwszych kosmicznych marzycieli, jak nasz rodak zesłany na sybir Konstanty Ciołkowski, czy w końcu pierwszego człowieka w kosmosie Jurija Gagarina. Nie zliczysz ilu poległych było w lotach kosmicznych Rosjan i Amerykanów w wyścigu kto pierwszy poleci w kosmos. Albo też wypada nam wspomnieć i uczcić pamięć zwierzaków, psów, czy małp wysłanych tam przez nas na siłę, bez ich żadnej chęci polecenia tam w kosmiczną przestrzeń, a przecież które zginęły w swoim ostatnim locie, z powodu naszej nieudolności i niewiedzy o lotach w kosmos. Patrzymy w ten najbliższy i dalszy kosmos codziennie.
Każde jaśniejące w oddali światełko to jest tam bardzo daleko gdzieś coś, albo inaczej… jakiś inny daleki nieznany i nieosiągalny dla nas małych pyłów kosmicznych wszechświat. Jest też pytanie. Czy nasz wszechświat to jedyny taki twór w kosmosie? Czy też jest składnikiem wielu innych wszech światów? Jest tam tak niezliczona ilość wszelkiej materii, że nie starczyło by ziarenek piasku, na wszystkich plażach naszej ziemi aby porównać tą ilość co do wielkości i ilości, planet, gwiazd.
Badamy go jak możemy i czym tylko możemy. Jednak nie zbada się wszystkich mgławic i wszelkiej innej najróżniejszej materii jaka jest zgromadzona po wielkim wybuchu w nieskończonym? Prawdopodobnie wszechświecie. Jednak my jesteśmy też częścią tego nieskończonego świata, i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, jesteśmy jego gwiezdnym pyłem. Powstaliśmy po prostu z materii, dawno umarłych wielkich i mniejszych gwiazd. Ale nad tym problemem nie zastanawiamy się prawie nigdy. Życie jakie znamy i nie znamy jest dosłownie wszędzie. Jednak jest tak nieczęsto spotykane jak choćby drogocenne złoto, powstające tylko i wyłącznie w wyniku umierania i eksplozji gwiazd.
Jest też nasz układ słoneczny, tym wszystkim co pozostało po wybuchu innych dawno prze minionych światów, a konkretnie ich dawno wygasłych i nieznanych nam gwiazd. Lub a raczej na pewno powstał w wielkiej eksplozji pierwotnej. Więc też jak by na to wszystko nie patrzeć, już przez samo nasze istnienie mamy prawo do tej bezmiernej przestrzeni, jako że jesteśmy dosłownie zrodzeni z jego nawet najmniejszych atomów. Jednak jakże dla nas jest to przeogromny, i niepojęty ten nasz własny maleńki i niewidoczny zbyt dokładnie, w naszej własnej galaktyce układ słoneczny, a jaki to maleńki i niemal w ogóle niezauważalny pyłek w ogromie wszech kosmosu. Zachodzi następne pytanie.
Ten model samolotu, czy statku kosmicznego, zrobili chyba nasi ziemscy przodkowie. Ale dlaczego? Nie ma na to odpowiedzi. Jest za to kolejne pytanie. Czy jeśli istnieje, jakaś inna nieznana nam cywilizacja? Czy oni o nas wiedzą? Moim zdaniem, lepiej że nikt o na nic, nie wie. Gdyż na pewno byli by wrogo do nas nastawieni. To jest niemal pewnik. Tu dla przykładu, podam pod rozwagę czytelnika, pewne porównanie.
Czy islam, zaakceptuje kiedykolwiek chrześcijaństwo? Nie, nie zaakceptuje, i co gorsza nigdy nie będzie nas Chrześcijan akceptował. Tak samo my wyznawcy Chrystusa ich nie chcemy, wśród nas i też nigdy nie akceptujemy ani ich ich religii. Jest po prostu obca. Z inną cywilizacją jest identycznie. Możecie mi wierzyć. Chociaż udajemy często, że tak nie jest.
Nie zastanawiajmy się teraz nad tym, opatrzmy na nasze niebo, jaki wielki jest dla nas ludzkości nasz własny układ słoneczny, dla nas prostych i tych wykształconych na astronomów ludzi. Nasz układ słoneczny dziś jest, niemal nie do pokonania. To też poniżej na zdjęciu, pokażę wam jak wyglądają sąsiednie galaktyki, to przecież także nasi najbliżsi sąsiedzi, wystarczy zapukać w drzwi do nich? Nic z tego. To nie jest takie jak by się wydawało, zupełnie proste. Profesor Set Szostak z instytutu SETI w USA. Z ogromnych radioteleskopów usianymi namiernikami poszukiwań innych cywilizacji, puka tam od wielu wielu lat i co? Codziennie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jaki jest efekt tego nasłuchu i obserwacji?Żaden.Nic. Kompletna cisza i jak by pustka, panowała nawet tu w naszej galaktyce..
Poza promieniowaniem tła wielkiego wybuchu który słyszymy w naszych odbiornikach radiowych i telewizyjnych jak nie trafimy na pożądaną przez nas stację nadawczą.Nie słychać nic, poza brzęczeniem gwiazd neutronowych i wszystkich emitujących jakiekolwiek promieniowanie. Moim zdaniem lepiej jest być, w naszej pustelni w miarę bezpiecznymi. Niż poznawać inne zupełnie nam obce formy życia. Czy one istnieją? Odpowiedź jest raczej tylko jedna. Na pewno są inni Obcy. Nie znamy ich, na razie i chyba to dla nas ziemian dobrze? Jednak przypuszczamy, ze obcy są, i tu gdzieś na ziemi, jak i według najnowszych doniesień w tym NASA i innych badawczych ośrodków. Są raczej w naszym układzie słonecznym. I my ich widzimy. Ale? Nie jest to opowieść o UFO i obcych rasach, więc nie zajmiemy się tym problemem w tej książce, zbytnio dokładnie.
Jesteśmy zatem jak by się wydawało na razie jedynymi dziedzicami tego wspaniałego miejsca jakim jest, nasz wspaniały i raczej na pewno nieskończony wszechświat i sam kosmiczny front. Niestety spokojnie tu nie jest. Tu jest niemal jak na jakiejś straszliwiej wojnie. Tutaj się co chwila dzieje coś innego, czasami strasznego, wybuchają gwiazdy. Rozpadają się w eksplozjach planety i materia. To niemal jak jakaś niezrozumiała wojna. Ale my musimy ją wygrać, bo chodzi o nasze przetrwanie w tym niezwykłym przeogromnym wszechświecie. I chodzi też jeszcze o coś innego. O wiedzę. Chodzi nam o to, chyba całej ludzkości? A na pewno naszym astronomom, kosmologom, czy astrofizykom, chodzi tylko o jedno. o poznanie tego czegoś nieznanego.
Oto jego przeogromna księga się przed nami otwiera. tu leży nza ogromna rakieta typu Tytan. Ogromna ale gdzie nią dotrzemy? Nigdzie tylko do księżyca i z powrotem. Bo kosmos jest zbyt wielki. I to nasz? Najbliższy nam kosmos. Dalszy i bliższy wszystko jedno. Cały znany i nieznany nam wszechświat składa się z takiej samej materii, wszędzie w każdym niemal miejscu identycznej. Ale? Czy na pewno? Ani ja, ani nikt też tego dokładnie nie wie. Przy czym nic dokładnie nie wiadomo. Jak jest? Tam gdzieś nieobliczalnie daleko. Zawsze to tylko przypuszczenia. Sam wielki Einstein, odkrywając swoją rewolucyjną teorię względności. Powiedział, że właściwie, nic nie jest pewne. Na przykład co? Czy? Jeśli grawitacja, jest siłą napędową wszechświata? To czy istnieją, jakieś tunele czasoprzestrzenne? No i powstaje kolejne pytanie.Jeśli są? Gdzie prowadzą? Może lepiej nie wiedzieć? Zostawić te pytania samemu stwórcy? Nie wiem ani ja. Ani nie wiedzą, na ten temat nic, nawet najtęższe umyły naszego świata. Jednak przed naszymi oczami stoi od wielkiego wybuchu? Dotychczas niezmierzony …
Kosmos
Oto on jak by pan tego świata bezduszny kosmos, dawca naszego i wszelkiego życia i bez względnie w przypadku naruszenia jego czasami suwerenności je odbierający. To nasz władca, tych naszych, prymitywnych i odwiecznych pragnień, zapełnia nie raz nasze wszystkie myśli niemal jak jakaś dziwna, i dręcząca myśli obsesja. Bo oto przecież otacza nas z każdej strony, gdzie byśmy tylko nie spojrzeli. Unosząc oczy i teleskopy nieco wyżej ponad widnokrąg, i obojętnie w którą stronę on jest wszędzie wokoło nas. Jak by taki sam wszędzie, ale w każdym miejscu inny. Niepodobny do swojego sąsiada, każda galaktyka jest inna, i niepodobna do swojej sąsiadki. Tak jak my ludzie. Nie ma dwóch identycznych ludzi podobnych do siebie jak przykładowo klony. Są tylko podobni, ludzie czasami mniej lub bardziej do siebie. Tu we wszechświecie istnieje takie samo i pewnie identyczne prawo.
Ale oto właśnie otwiera się jak kurtyna w tetrze czy kinie. To ona bezkresna kosmiczna przestrzeń. Ten cały wszechświat niemal jak nieskończony nigdy i to dobry film, albo jak jakaś nieskończona sztuka w teatrze, teraz właśnie na niego patrzymy z własnego podwórka przy domu. Kosmos zaczyna się, przecież tuż, tuż. Niemal zaraz za naszym drzwiami nie całe sto kilometrów powyżej, nad naszymi zadartymi z ciekawości głowami. Widoczny jest z teleskopów rozmieszczonych na całej ziemi, jak i kilkunastu położonych w kosmosie. Oraz kilkuset sond posłanych dawno, i nie zbyt dawno, jako nasze oczy i uszy. Chcemy jednak wiedzieć i widzieć, co tam jest. I jak daleko sięga wszechświat.
To naprawdę tak bardzo blisko a jednocześnie tak bardzo daleko. Samo wyjście wysoko do stratosfery napawa już nas pradawnym lękiem zwanym Atawizmem. Podobnie jak byśmy stanęli na bardzo wysokim wieżowcu bez żadnej ochrony, i żadnej barierki. Oddzielającej nas od nieuchronnego upadku w dół. Są jednak odważni ludzie. Przecież już nasi najodważniejsi piloci czy skoczkowie spadochronowi jak chociażby pułkownik pilot i spadochroniarz doświadczalny Joe Kitting, er. Czy pierwszy kosmonauta Jurij Gagarin? Oni wszyscy polecieli tam wysoko, po to aby nam pokazać co tam właściwie jest.
Czy choćby zupełnie niedawno nieustraszony Austriak, Felix Baumgartner w szczelnych skafandrach, skaczących w tą otchłań ze stratosferycznych balonów, czują się ponad wszelką wątpliwość bardzo nieswojo na granicy niemal końca stratosfery. Skąd ziemia wygląda jakoś dziwnie mała. Stają jednak tam bardzo wysoko chyba bez strachu? I już po chwili rzucają się w tą przerażającą niebiesko białą otchłań. Taką odległość pokonujemy niemal codziennie, sami w drodze w do pracy, czy też na sobotni wypad za miasto swoim własnym wygodnym samochodem.
Tutaj na naszej małej ziemi, przeważnie zawsze nasz czas i wszystko inne, całe nasze życie płynie normalnie przeważnie powoli, albo zbyt chwilami szybko, natomiast jak zwykle każdego dnia płynie inaczej dla każdego z nas. Zależnie też od tego co sami robimy i czym się zajmujemy. Są przecież, zawsze gdzieś jakieś wojny o coś, jest nasza codzienna praca. Jest miłość i nienawiść. i jakieś spory o coś, wypełniają nam naszą ludzką zwyczajną codzienność. Natomiast tu w tej bezmiernej kosmicznej przestrzeni jest, już zupełnie inaczej. Zostawiamy to wszystko za bezpieczną przystanią międzynarodowej stacji kosmicznej, i powoli zanurzamy się w tym bezdennym czarnym, jak smoła oceanie wszechświata.
To właśnie tutaj gdzie skalne bloki latają, w całym bliskim i dalszym kosmosie, o wiele szybciej jak nasze samochody i pociągi, czy statki kosmiczne jeżdżą i latają po wszystkich drogach i bezdrożach świata i kosmosu. Tymczasem kiedy nasz ogromny statek kosmiczny ledwo co, się oderwał się od naszej jedynej w tym bezkresie przystani, pojawia się nam na monitorach nasz najbliższy sąsiad i co nocny, codzienny towarzysz wszystkich zakochanych.
Tymi rakietami zdobywaliśmy jego księżycową powierzchnię. Za każdym razem z wielkimi kłopotami. Trudno,ale nie poddajemy się. Nasz księżyc niemal każdej nocy oświetla nam raz mniej, raz więcej, niepokonaną czerń nocnego nieba. Od zawsze jest taki sam? Otóż nie, kiedyś dawno temu był o wiele bliżej, ale ma on swoje wielkie i niezbadane tajemnice które cały czas, czekają na nasze odkrycia. Tu jest też nasza własna galaktyka. To droga droga mleczna albo Milki Way, jak uwielbiany przez dzieci czekoladowy batonik. Znana już starożytnym astronomom, poprzez cywilizacje Egipcjan, czy Grekom którzy nazwali ją tak, dziwnie. Bo przecież wygląda, jak rozlana na niebie duża bańka białego mleka.
Nasza odwieczna ciekawość jak i chęć posiadania wszystkiego, co realne inie realne, jest tak nieokiełznana jak sam niezbadany do końca kosmos, którego jesteśmy nieodrodnymi dziećmi. Zatem nic chyba w tym dziwnego, że my ludzkość pędzimy wciąż, szybciej dalej i dalej. Wprawdzie na razie raczkujemy wokoło, swojej ziemi. Jednak teraz przed nami droga się właśnie otwiera. Jest bardzo, daleka, i nieznana na każdym z jej przystanków. Popatrzmy też sobie jak wygląda nasz kosmos w głębokim polu widzenia na przykład z naszego kosmicznego teleskopu Hub, lea. Czy to jest przerażający widok? Niekoniecznie.
Po to właśnie zbudowaliśmy ten nasz niemal wirtualny statek kosmiczny, aby to dla nas ludzi zbadał co jest jeszcze zbyt odległe i na razie nieosiągalne. A oto nasz pierwszy przystanek na tej dalekiej drodze w kosmos. Wyłania się przed nami jak wielka srebrna tarcza strzelnicza, z opatrzoną licznymi kraterami, jak by po wietrznej ospie. Pokazuje w czerni kosmosu swoją właściwie dobrotliwą, pyzatą twarz. To przecież nasz, własny i stary znajomy. Największy i świecący srebrem, nasz stary znajomy księżyc. Istnieje przy naszej ziemi prawie od zawsze.
Księżyc razem z nami krąży po orbicie w tym ogromnym świecie gwiazd i potworów kosmicznych, na razie względnie bezpiecznie. Wpływa nie tylko on ale cały kosmos, na nasze codzienne życie jak my sami na siebie nawet o tym do końca nie wiedząc. Powstał księżyc z wielkiego uderzenia w naszą planetę, nieco mniejszego globu Teji, pędzącej jak nierozważny kierowca na skrzyżowanie, gdzie w kolizji, wszystko idzie w proch. Tyle tylko, żeby nie tamta kolizja z mniejszą o wiele od ziemi z młodą planetą Teją, nie wiadomo czy bylibyśmy na ziemi. Nie ma co jednak, roztrząsać co byłoby, gdyby? Lecimy zatem dalej wprost na księżyc.Księżyc
To przecież nasz najbliższy odwieczny towarzysz czasami na jasnym za dnia niebie i prawie co noc, oświetla nam ciemności. Jak latarnia swoim obliczem napełnia nas, tak nieraz przedwiecznym strachem jak i jest też źródłem natchnień dla wielu poetów i pisarzy science fiction, jak i wszystkich zakochanych.
Tego małego i towarzyszącego nam od zawsze satelitę odwiedziła już wcale nie tak mała gromadka ciekawskich ludzi. Pierwszy na tym srebrnym globie stanął sam wielki Neil Armstrong a po nim wielu innych astronautów. Pozostanie tajemnicą, jedno pytanie. Czy bali się, czy wrócą na ziemię? Pewnie tak? Jednak ich odwaga, dla na jest i powinna być wzorem, do naśladowania. Bo przecież nie jest aż tak wcale daleko. To tylko albo aż 400.000 kilometrów od od końca stratosfery naszej ziemi. Do tej pory ludzie lecieli na ten srebrny glob aż trzy dni, nasz statek potrzebował raptem trzech minut na ten lot. Dwunastu z nas ludzi stanęło już własną stopą na jego powierzchni.
I nigdzie więcej po za księżycem, więc podróż w wszechświat jest jak najbardziej dla nas, siedzących od wieków tu na ziemi nad wyraz pociągająca. To też i napełnia nas zaraz optymizmem co do dalszego zwiedzania dalekich światów. Księżyc jest nam od zawsze bliski i na pozór bezpieczny. Widać go niemal zawsze z naszej małej planety. Księżyc ten biedny mały samotnik, upstrzony jest naprawdę jak małe dziecko wysypką po wietrznej ospie, samymi kraterami od malutkich do całkiem ogromnych. Ale my patrzymy na niego zawsze z jakimś rozrzewnieniem tym bardziej, że z okien naszego kolosa statku kosmicznego lecącego niziutko nad jego powierzchnią. Na jego powierzchni, widać. Jak kto chce widzieć? Obce i niezbadane obiekty, obcych? Tego na razie nikt nie potwierdził. Widzimy stojącą w kompletnej ciszy, naszą pierwszą sondę kosmiczną.
Stoi tu do dziś moduł lądownika misji kosmicznej Apollo 11. Są tu i liczne ślady naszych astronautów, tak jak by byli tu właśnie na chwilę przed nami. Są i ślady nie nasze, czyje? Nie wiadomo. W każdym razie, te fakty ą ukrywane przed nami zwykłymi zjadaczami chleba powszedniego. Dlaczego? Nie wiadomo. To jednak kwestia sumienia tych co o tych tajemnicach wiedzą. Trudno popatrzmy na sam księżyc. Nie wieje tu przecież nawet najmniejszy wiatr, który by te pamiątki rozdmuchał na wszystkie strony świata. Będą dla nas widoczne zawsze, przetrwają tak długo dopóki będzie trwał nasz świat.Miliony albo i miliardy lat. Na pewno o wiele, wiele dłużej niż my sami ciekawi wszystkiego ludzie. Tajemnice jakie skrywają ten mały glob są jednak w większości dalej dla nas nie odkryte. Po prostu nie mamy fizycznej możliwości ich dogłębnego zbadania, staramy się pokonać je każdego dnia. Z drugiej strony nasuwa mi się refleksja. Dobrze że nie mamy technicznych możliwości. Bo? Oto jest pytanie.
Musimy się pośpieszyć i lecieć dalej, bo droga przed nami jest bardzo daleka. Niestety czasu mamy zawsze na wszystko zbyt mało. Tutaj na pewno wszystko będzie takie samo jak powstało i nic nie zmieni widoku powierzchni księżyca chyba że my sami, ją zmienimy poprzez osiedlenie się już niedługo na tym satelicie. Ale wtedy biada tej małej planetce, nic dobrego z naszej strony go nie czeka. Tak samo jak i każdej innej planecie na której byśmy my ludzie wylądowali. Chęć natychmiastowego eksplorowania i spenetrowania zasobów naturalnych, zawsze powoduje niemal natychmiastową destrukcję każdej planety. Może i dlatego sam pan Bóg powstrzymuje nas w ekspansji wszechświata? Zadajemy sobie te pytania coraz bardziej często. Gdzie? Jak? A w końcu po co? A wszystkie tajemnice pomimo wielkich osiągnięć w astronomii stoją przed ludźmi z coraz większymi znakami zapytania. Tego co chcemy się dowiedzieć. Nie wie nikt z nas i pewnie się nigdy nie dowiemy. Tylko wrodzona chęć poznania wszystkiego pcha nas dalej i jeszcze dalej.
Lecimy tylko wirtualnie na szczęście, z nad naszego księżyca dalej aż tam gdzie nigdy z nas nie było nikogo. Żaden człowiek przecież nie był tak blisko tej pięknej i zwodniczej planety jak ją pięknie sobie nazwaliśmy Wenus. Tak właściwie nazwali ja starożytni greccy astronomowie.To jest przecież imię przepięknej starożytnej pięknej i powabnej nad wyraz dla każdego mężczyzny bogini, świecącej kusząco z naszego nieboskłonu. Pokażę wam a właściwie nasza podróż w nieznane w między czasie, jakie inne dziwactwa są w kosmosie jako księżyce innych układów w innych galaktykach. Oto jeden z nich, błękitny podobny nieco z daleka do ziemi, jednak to wrogo zwodniczy świat.Bez porównania różny od znanych nam planet i księżyców. Tymczasem wracamy oczami wyobraźni na swój własny rodzimy księżyc. Po czym kierujemy wzrok ku naszej zwodniczej piękności. Planecie Wenus.
Tyle tylko że to jej piękne i powabne imię Wenus, tak naprawdę nie ma nic wspólnego z tym, czym ta nieco na pierwszy rzut okiem, ta nieco tylko podobna do ziemi planeta naprawdę, i w rzeczywistości na niebie jest. Świeci najmocniej na naszym niebie ze wszystkich gwiazd jasnym blaskiem nad ranem i po zachodzie słońca. Jego powierzchnia to prawdziwe pole bitwy, upstrzony kraterami wrogi nam szalenie świat, to tak miła z daleka planeta.
Wenus
Ta druga od słońca planeta to ponoć jak zła siostra naszej pięknej i kwitnącej latem ziemi.Jest też skalnym globem, jak nasza planeta. Otulona grubymi chmurami, które odbijają większość światła słońca. Tu na tym potworze, jak z koszmarnego snu a temperatura, sięga niemal pięćset stopni Celsjusza. Podobnie jak i ten przedstawiciel innego świata, inny księżyc, w kosmosie bijący wokoło siebie wiązkami nieokiełznanej materii i neutronów, jak w koszmarze. Teraz odwróćmy od niego wzrok, gdyż nawet patrzenie na tego potwora jet bardzo niebezpieczne. Popatrzymy lepiej na samą też piekielną planetę, Wenus.
Czyli jak by nie patrzeć Wenus jak i ten powyżej diabelski księżyc usmażyli by nas jak w kuchence mikrofalowej, my na obiad podgrzewamy sobie zimnego kurczaka. Nie da rady na niej nawet wylądować żadnej załodze dlatego obserwujemy ją z dala sobie bezpiecznie. Ciekawe jest też położone na niej pasmo wysokich gór nazwanych Maxwell Monte’s. Przypomina ta nazwa znakomitą kawę o tej marce, ale to tylko to jedno co może być kojarzone milej z samego rana. Po wypiciu kubka tego napoju. A jeszcze ciekawsze jest to, iż obraca się nasza Wenus w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara. U niej jest wszystko jak by na odwrót. Tak jak by jakiś komiczny olbrzym przyłożył planecie potężnego kopa, i wywrócił, porządek panujący w naszym układzie słonecznym.
Natomiast już z daleka wygląda jak wielkie oko pięknej dziewczyny załzawione z rozpaczy za ukochanym. Lecimy bliżej, i bliżej i nagle z tego pięknego widoku zostaje tylko smutny nad wyraz miraż. Bo to planeta jak z piekielnego snu Dantego. To jest piekło dla nas zwykłych śmiertelników. Zionące niemal ogniem i temperaturą jak na samej rozgrzanej do czerwoności słonecznej patelni. Planeta Wenus smaży się we własnym ogniu, niemal całkowicie obdarta z atmosfery, i ze wszelkich życiodajnych gazów. Na niej największym skarbem jest kwas siarkowy, przydatny nam w każdym akumulatorze. Tutaj jednak, jest on dostępny zupełnie za darmo. Wenus jednak czeka na nas, chyba ze strachem, tylko na tą chwilę kiedy zaczniemy z jej atmosfery, pompować kwas siarkowy do kwasoodpornych wielkich pojemników. Bo na pewno zaraz byśmy tak zrobili jako zdobywcy wszystkiego co się tylko nam może przydać.
To jej skarb i przekleństwo zarazem razem. Będący dla niej i dla nas samych dziś niczym innym jak przekleństwem. Ale i takim pięknem że nikt ze starożytnych astronomów nie mógł oprzeć się jej zwodniczym czerwonym światłem. To druga pod względem wielkości planeta od naszej gwiazdy. Jest w kolei trzecim pod względem jasności ciałem niebieskim widocznym na niebie po Słońcu i naszym Księżycu. Widoczna niestety tylko przez trzy godziny przed samym wschodem lub zaraz po zachodzie Słońca. To gwiazda poranna, zwana też przez większość ludzi Jutrzenką. To jak i nasz Ziemia planeta skalista, nazywamy ją wprawdzie bliźniaczką Ziemi. Jednak to tylko wielka pustynna planeta, tak jak byśmy nagle znaleźli się na jakiejś naszej ziemskiej pustyni. Tyle że na ziemi można swobodnie oddychać tu nic z tego. Brak jakiegokolwiek pola magnetycznego wywiał z niej wszelki wodór.
Ten dziwny tajemniczy i nieco szatański uśmiech przecudnej z daleka planety Wenus, jest nadal dla nas tak zwodniczy jak i innych planetarnych małych i wielkich uwodzicielek. Jej zwodniczy i tajemniczy blask jet niemal tak samo tajemniczy jak uśmiech Mona Lisy z obrazu Leonarda da Vinci. Ale kiedy przyjrzymy się jej z bliska cały ten urok nagle pryska jak zwodniczy miraż na czy fatamorgana na pustyni spalonej słońcem. Tu jest identycznie tak samo. Tak że my lecimy czym prędzej dalej zostawiając za sobą ten dziwny i nader zwodniczo piękny świat. Ciekawi przecież innych jeszcze dziwniejszych i bardziej niezwykłych jak ten, a jest ich w przestrzeni kosmicznej wprost bez liku. Ale nasza wiedza mówi nam jedno, wszędzie jest bardzo niebezpiecznie. Przecież tu na Wenus temperatura sięga pięciuset stopni Celsjusza. To straszne dla człowieka miejsce. Włada tu tylko dwutlenek węgla dla nas przecież zabójczy, jak podstępny zbrodniarz.
Ludzie są tylko od samego swojego zarania, zawsze niepoprawnymi marzycielami ale i tak, to nas nie upoważnia do deptania dla własnego widzimisię tego co stworzył nam bóg wszechmogący. Może nie z własnej niedoskonałości ani nie z własnej chęci posiadania wszystkiego musimy podążać wciąż dalej i dalej, tak samo tu na na naszej ziemi, jak i tam gdzie jest cokolwiek do odkrycia. Więc budujemy coraz większe i doskonalsze statki na morzach i oceanach świata. Tak też jest i w samej przestrzeni kosmicznej gdzie chcemy rządzić niepodzielnie. Nawet narażając się na największe i realne niebezpieczeństwa, będziemy kiedyś eksplorować przestrzeń kosmiczną tak daleko jak się da nam ją poznać i dokąd polecimy na swoich statkach kosmicznych. Dziś mamy ten jeden który zaniesie nas tam tak daleko jak tylko chcemy aż do samych granic niemal nieskończonego wszechświata. Ale teraz przed nami stoi jak zapora światła nasze, własne.
Słońce