Love is YOU - ebook
Love is YOU - ebook
Michael jest znanym amerykańskim modelem.Emilia, polską lekarką pracującą w warszawskim szpitalu. Oboje na pozór wiodą idealne życia, tylko garstka najbliższych osób wie z jakimi traumami-on i pustką -ona się zmagają. I gdyby nie jeden służbowy wyjazd do Zurychu i dwie przez przypadek zamienione walizki, ta dwójka pewnie nigdy nie stanęłaby na swojej drodze. Jednak los chciał inaczej…. Czy romans, który ich połączy odmieni ich życia? A może to tylko namiętna gra? I czy będą mieli odwagę w nią zagrać?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-318-1 |
Rozmiar pliku: | 1 000 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
Emilia
Nigdy wcześniej tak bardzo się nie denerwowałam.
Zaproszenie z Międzynarodowego Centrum Kongresowego do wygłoszenia wykładu na temat metod leczenia przeciwpłytkowego i przeciwkrzepliwego po zabiegach rewaskularyzacji mogło być dla mnie ogromną szansą na wybicie się w środowisku lekarzy, tym bardziej że spotkanie miało się odbyć w Zurychu.
– Kochanie, nalejesz mi, proszę, kawy? – Z zadumy wyrwał mnie głos mojego męża.
– Oczywiście. – Odłożyłam sztućce na talerz, po czym sięgnęłam po dzbanek z gorącą kawą. Przechyliłam go ostrożnie, wlewając powoli czarny jak noc napar do filiżanki Jana.
– Dziękuję – odpowiedział beznamiętnie, nie podnosząc głowy znad tabletu.
Siedzieliśmy przy stole w jadalni, jedząc śniadanie. Za godzinę powinnam już być na lotnisku, żeby zdążyć z odprawą. W mojej głowie jednak co chwilę pojawiały się wątpliwości. Może jednak nie powinnam zostawiać Jana na kilka dni? A jeśli mój wyjazd tylko pogorszy relacje między nami? Już i tak od kilku miesięcy zamieniamy ze sobą jedynie krótkie zdania pozbawione jakichkolwiek uczuć. Być może jednak krótka rozłąka nam się przyda. Zatęsknimy za sobą i docenimy nasze małżeństwo. Spojrzałam na Jana czule, przecież nadal kocham tego mężczyznę, a poza tym wszystkie pary mają problemy i jakoś sobie z nimi radzą. My też sobie poradzimy, tylko… No właśnie tylko co? Wystarczy odrobina chęci.
– Jan, muszę się już zbierać, odwieziesz mnie na lotnisko? – Wstałam od stołu, odsuwając białe krzesło.
Mój mąż niechętnie spojrzał na mnie znad tabletu, co nie uszło mojej uwagi. Na jego twarzy malowała się lekka irytacja. Może wcześniej nie zwracałam na nią uwagi, może nawet jej nie zauważałam, ale teraz wyraźnie kłuła mnie w oczy i powodowała, że za każdym razem musiałam ugryźć się w język. Tak, wyjazd zdecydowanie dobrze nam zrobi.
– Mam ważne spotkanie za półtorej godziny po drugiej stronie miasta. – Zbliżył się do mnie. – Kochanie, chciałbym, ale wiesz, że moje spotkania są bardzo ważne. – Jan znalazł się parę centymetrów ode mnie. Lewą dłonią musnął mój policzek, a ja delikatnie przymknęłam powieki. Strasznie mi brakowało czułości.
– Masz rację – szepnęłam. – Wezwę taksówkę, nie będę cię fatygować – dodałam, choć w środku coś bardzo mocno mnie ścisnęło. I nie chodzi tylko o to, że nieraz przypominałam mu o tym wyjeździe, pytając, czy na pewno da radę mnie podrzucić, ale dlatego, że nie ma takiej potrzeby. Nie będziemy się widzieć kilka dni, a on nawet nie stara się spędzić ze mną tych paru chwil.
Jan dotknął ustami czubka mojego nosa, a następnie usiadł i wrócił do wcześniejszych czynności. Spojrzałam na niego zaskoczona, następnie otuliłam się ramionami, próbując się pocieszyć. Każdy z nas może mieć gorszy dzień, prawda? Nie zawsze wstaję pełna energii, optymizmu. Jan też ma prawo do swojego życia. Skoro przez ostatnie dziesięć lat naszego małżeństwa udawało się nam łączyć nasze prace zawodowe, dlaczego miałoby to coś zmienić między nami? Powinnam być bardziej dla niego wyrozumiała. Powinnam go wspierać. Ale kogo ja oszukuję?
– Będę wychodzić. Poczekam pod domem na taksówkę, zjedz spokojnie śniadanie – rzuciłam, po czym udałam się do sypialni, skąd wzięłam przygotowaną dzień wcześniej walizkę. Przechodząc obok toaletki, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Ujrzałam w nim zmęczoną kobietę, która pod opanowanym wyrazem twarzy skrywała rozgoryczenie i rozczarowanie.
– Napisz, jak wylądujesz – polecił, całkowicie mnie ignorując.
– Dobrze – odpowiedziałam, zdejmując z półki torebkę. – Napiszę – szepnęłam niemal niesłyszalnie.
– Emilio… – Słysząc swoje imię, natychmiast się odwróciłam. Moje serce zaczęło bić szybciej. A może jednak zmienił zdanie albo chociaż chce mnie namiętnie pocałować na pożegnanie, tak jak kiedyś to robiliśmy. – Zapomniałaś dowodu osobistego.
Aha. Uśmiech z mojej twarzy zniknął równie szybko, jak się na nim pojawił. Otrząsnęłam się z głupich myśli. Jan nadal czytał coś na laptopie. Nie obdarzył mnie nawet przelotnym spojrzeniem, jedynie palcem wskazywał na stolik kawowy, na którym leżały moje dokumenty.
– Dziękuję. – Machnęłam w powietrzu kawałkiem plastiku i ruszyłam ku wyjściu. Specjalnie mocno trzaskając drzwiami. Wolałam czekać przed domem na taksówkę, niż zgadzać się na niezauważanie mnie.ROZDZIAŁ 2. MICHAEL
Rozdział 2
Michael
„Pustka”, pomyślałem_._
Chyba każdego z nas prędzej czy później dopada kryzys egzystencjalny, któremu musimy stawić czoła. Każdy człowiek definiuje pustkę inaczej. W końcu wszystko zależy od punktu widzenia, a dla mnie ten stan to nic innego jak czarna dziura, która pochłania mnie kawałek po kawałku. Staram się ją łatać, sklejać, wypełniać różnymi czynnościami, ale ona nieustannie powraca.
Przeżyłem już wystarczająco dużo, aby dopadło mnie wypalenie. Ludzie, którymi się otaczam, nie poprawiają mojej sytuacji. Moja branża jest wymagająca, ale i podstępna. To świat, w którym trzeba uważać, bo tutaj każdy z zasady chce cię zlikwidować i zająć twoje miejsce. Dlatego tak ważne jest to, by mieć u swojego boku uczciwego menedżera. W moim przypadku jest to kobieta, bliska mi przyjaciółka, Charlotte. Ona pierwsza zauważyła moje problemy i wysłała do psychologa. Nie jestem jednak typem mężczyzny, który lubi mówić o swoich uczuciach, a tym bardziej żalić się obcym ludziom.
Na szczęście Charlotte pomogła mi w inny sposób. Kilka dni temu wynegocjowała przyzwoity kontrakt na prestiżową sesję zdjęciową w Szwajcarii. Dwa tygodnie z dala od Nowego Jorku dobrze mi zrobią. Potrzebowałem wytchnienia i czasu dla siebie. Ten kontrakt był moją ostatnią szansą przed wypaleniem. Od dwudziestu lat jestem modelem, od dziesięciu znajduję się w pierwszej dwudziestce w Stanach. Gdyby żona znanego fotografa nie zauważyła mnie na jednej z imprez, zapewne dzisiaj byłbym zupełnie kimś innym. Może miałbym trójkę dzieci, a także wspaniałą kobietę u swojego boku, tak jak siedzący w trzecim rzędzie przede mną mężczyzna. Cholera. Naprawdę mu tego zazdrościłem. Ilekroć zerkałem w jego stronę, czułem nieprzyjemne ukłucie w sercu.
Nerwowo odwróciłem głowę i spojrzałem przez okno. Pode mną rozciągały się kłęby chmur. Miałem przed sobą ponad dziesięciogodzinną podróż do Europy i już zacząłem się irytować. Oby Szwajcaria przyniosła mi coś nowego, co tchnie we mnie życie.
– Przepraszam, ale ja pana skądś kojarzę? – Z zamyślenia wyrwał mnie słodki kobiecy głos. Odwróciłem się w prawo i zobaczyłem uśmiechającą się do mnie zalotnie blondynkę. Na oko miała około dwudziestu pięciu lat. – Ma pan niezwykle symetryczną twarz – dodała.
– Bardzo mi miło. – Odwzajemniłem uśmiech, poprawiając się w fotelu. – Takiego komplementu z ust tak pięknej kobiety jeszcze nie słyszałem – odparłem głosem pozbawionym emocji. Gdyby ta baba wiedziała, ile razy słyszałem te słowa, pewnie zamknęłaby się i nic nie powiedziała. Ale skąd miała wiedzieć, przecież nie jest pieprzoną wróżką. Za to ja jestem pieprzonym oszustem, bo, pomimo rozdzierającego mnie od środka bólu i poczucia samotności, nie pozwalałem sobie na okazywanie uczuć. Byłem miły dla ludzi, bo tak mnie wychowano. To, co naprawdę czułem, kisiłem w środku. Wiedziałem, że zakładanie maski nie jest rozwiązaniem, ale gdybym pokazał choć odrobinę tego, co czuję teraz, już nigdy nie wróciłbym do swojego dawnego życia. A niczego innego nie miałem.
– Nazywam się Michael Gelbero. Jestem aktorem i modelem, więc całkiem możliwe, że moja twarz wydaje się znajoma, pani…? – Zerknąłem na nią pytająco, udając, że chcę poznać jej imię.
– Isabelle. Isabelle Rhys – przedstawiła się, wyciągając w moją stronę dłoń. – Tak, teraz już kojarzę. – Pokiwała głową. – Widziałam billboard z panem na Times Square. Niesamowite… Wygląda pan tak samo dobrze jak na zdjęciach, a mówią, że fotografie kłamią. – Mówiąc to, blondynka oparła się jedną ręką o mój fotel, a drugą figlarnie bawiła się kosmykiem włosa opadającego na jej policzek. – Gratuluję sukcesu. Teraz czas na podbój Europy?
– Ha! – parsknąłem śmiechem. – To chyba za dużo powiedziane, ale nadarzyła się okazja, więc łapię byka za rogi.
– A można wiedzieć, kim jest ten byk? – zapytała naprawdę zainteresowana, co mnie zaczęło wkurzać.
– Hugo Boss – odpowiedziałem. – Sesja zdjęciowa odbędzie się w Szwajcarii.
Zdziwiłem się, z jaką łatwością udaję zainteresowanie tą bezsensowną konwersacją. Biedna Isabelle wydawała się całkiem miła. Uroku dodawały jej dołeczki w policzkach, od których ciężko było oderwać wzrok. Kiedyś, kiedy byłem w szczytowej formie samca alfa, pewnie wyciągnąłbym od niej numer telefonu i szybko zrobił z niego użytek, ale teraz zerknąłem tylko na jej delikatnie odsłonięty brzuch i zgrabne nogi. Chciałem jak najszybciej skończyć tę durną pogawędkę.
– Gdyby potrzebował pan przewodnika, polecam się. – Isabelle wyrwała mnie z zadumy. – Moja rodzina pochodzi ze Szwajcarii, z miasteczka Thalwil.
– Naprawdę?
– Tak, i chociaż dzieciństwo spędziłam w Zurychu, znam większość okolicznych miast i wsi – wyjaśniła po chwili. – Kocham tam wracać dla pięknych widoków i krajobrazów otaczających Jezioro Zuryskie. Mogę nawet zdradzić panu pewną ciekawostkę. – Przysunęła się do mnie jeszcze bliżej.
– Niech mnie pani zaskoczy – rzuciłem poirytowany.
– No więc ciekawostką jest to, że polodowcowe Jezioro Zuryskie jest w kształcie… – Jej wzrok powędrował na moje krocze, a twarz natychmiast oblała się rumieńcem. – Banana… – dodała cicho, z trudem powstrzymując śmiech.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy potrzebuje pan czegoś do picia? – Rozmowę przerwała nam stewardesa, która zatrzymała się w przejściu, ratując mnie tym samym od konieczności udzielenia odpowiedzi Isabelle. Wiem, że jestem przystojny, i wiem, jak kobiety na mnie reagują, ale to tak nie działa. Jestem zodiakalnym Skorpionem, to ja jestem łowcą, to ja poluję i to ja zdobywam. Nigdy nie odnajdę się w roli zdobyczy, a osadzanie mnie w niej tylko mnie zniechęca.
– Poproszę gin z tonikiem, cząstką limonki i dwiema kostkami lodu – powiedziałem, posyłając jej wdzięczne spojrzenie.
Ciemnowłosa stewardesa przygotowała drinka w wysokiej szklance. Przeprosiła Isabelle, która przysunęła się do mnie, aby zrobić jej miejsce, po czym mi go podała.
„Cholera! Jeśli tak dalej pójdzie, wkrótce usiądzie mi na kolanach”, pomyślałem, upijając spory łyk mojego ulubionego drinka. Poczułem orzeźwiający, cytrusowy smak w ustach i delikatne szczypanie języka. Uśmiechnąłem się sztucznie do Isabelle i życzyłem jej spokojnego lotu, dając wyraźnie do zrozumienia, żeby spadała.
– Dziękuję i do zobaczenia, tam, na dole, Michaelu – odpowiedziała zaskoczona.
Kiedy zniknęła z mojego pola widzenia, odetchnąłem z ulgą, oparłem głowę o zagłówek fotela i przymknąłem na chwilę powieki. Czułem się przytłoczony, bo doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co się stanie po wylądowaniu. Isabelle będzie kroczyć za mną jak cień, pragnąc ponownego spotkania. Musiałem opuścić samolot znacznie wcześniej, aby uciec przed nią i jej jakże dwuznacznymi ciekawostkami_._ Byłem pewny, że ma ich znacznie więcej w zanadrzu.
„Chłopie, chcesz uciec przed gorącą dwudziestoparolatką? Źle z tobą”, pomyślałem i wziąłem duży łyk drinka.
Czułem, jak alkohol zaczyna we mnie krążyć, spowalniając moje myśli. Kiedy go dokończyłem, zasnąłem wygodnie w fotelu, dziesięć tysięcy metrów nad poziomem morza, gdzieś nad Oceanem Atlantyckim. Dużo podróżowałem samolotem i wiele godzin spędziłem w powietrzu. Ten lot był nadzwyczaj spokojny, bez turbulencji czy hałaśliwych współpasażerów. Jedynym moim zmartwieniem pozostawała bezpośrednia blondynka i wracające jak bumerang wspomnienia przeszłości.
Każda próba uwolnienia się od nich kończyła się fiaskiem. Miałem nadzieję, że tym razem będzie inaczej…ROZDZIAŁ 3. EMILIA
Rozdział 3
Emilia
Na pokładzie samolotu zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem. Nie było ono złe, kiedyś nawet je lubiłam. Dobry mąż dbający o mnie, szanujący mnie, zapewniający komfort i bezpieczeństwo. Na tyle dobry w moich oczach, że nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez niego. Jednak ilekroć starałam się myśleć o nim jedynie w superlatywach, czułam się jak idiotka, która okłamuje siebie. Bo prawda jest taka, że mój mąż jest dobrym człowiekiem. Po prostu dobrym, i kropka. Ale od dawna czułam, że to mi nie wystarcza. Że więdnę przy nim jak polny kwiat.
Na początku naszego związku, który rozpoczął się jeszcze w liceum, mogłam powiedzieć, że zakochałam się w Janie od pierwszego wejrzenia. Już jako nastolatek wzbudzał w kobietach podziw. Byłam totalnie zaskoczona, kiedy zwrócił uwagę na mnie, dziewczynę z klasy biologiczno-chemicznej, szarą myszkę, kujonkę. Wtedy naprawdę się starał o moje względy, dzisiaj zachowuje się tak, jakby osiągnął już wszystko. Rozumiem, że lata wspólnego życia rządzą się własnymi prawami. Że wtedy mniej się ma ochotę na igraszki łóżkowe, ale przecież nie oczekuję fajerwerków, a jedynie czułości i zwykłej bliskości. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego musiało to trafić na moje małżeństwo. Czy to był okres wypalenia?
– Proszę zapiąć pasy, za chwilę lądujemy! – Moje rozmyślania przerwał komunikat stewardesy.
Otrząsnęłam się, czując, jak samolot powoli się zniża. Posłusznie wykonałam polecenie młodej kobiety, zapinając czarny pas. Lot nie trwał długo, nieco ponad dwie godziny. W tym czasie przeczytałam program konferencji i przeanalizowałam swoje dziesięcioletnie małżeństwo. Wnioski, do których doszłam, nie były zadowalające, a raczej tragiczne.
Między mną a moim mężem nie układało się tak, jakbym tego chciała. Zrzucałam to z jednej strony na ślub w młodym wieku, z drugiej – na tempo życia. Mimo że sami obraliśmy taką drogę, to najwidoczniej musieliśmy gdzieś pobłądzić. Mając trzydzieści dwa lata, mogłam się jedynie pochwalić dobrą pracą w najlepszym szpitalu w Warszawie, apartamentem w centrum miasta oraz luksusowym samochodem, który sprezentował mi Jan na moje trzydzieste urodziny. Poza rzeczami materialnymi przestawało nas cokolwiek łączyć. Nie mieliśmy dzieci, zwierząt ani wspólnych znajomych. Ja pracowałam po dwanaście godzin, często biorąc nadgodziny na szpitalnym oddziale ratunkowym, a Jan spędzał noce i dnie w kancelarii. Często też wyjeżdżał w delegacje, z których wracał po dwóch tygodniach.
Choć nieraz próbowałam z nim rozmawiać na temat naszej przyszłości, on zasłaniał się pracą. Odsuwał się ode mnie, a ja go nie zatrzymywałam. Zaczynałam mieć dość monotonii i udawania, że wszystko jest w najlepszym porządku. Potrzebowałam mężczyzny, który zwróci na mnie uwagę i dostrzeże we mnie seksowną kobietę. Marzyłam o czułości, wrażliwości, wsparciu, o kimś, kto nigdy nie przestanie mnie kochać.
* * *
„Zachowanie ludzi na lotniskach wciąż wprawia mnie w zdumienie”, pomyślałam, wychodząc z rękawa lotniczego do hali przylotów. Rozejrzałam się dookoła. Pierwszy raz miałam okazję być w Szwajcarii. Zanim ruszyłam za tłumem w kierunku odbioru bagaży, podeszłam do szklanej ściany, by spojrzeć na zachód słońca. Wyglądało przepięknie, jego pomarańczowo-żółta otoczka wyraźnie odznaczała się na niebie, podkreślając horyzont.
– Tu jesteś! – Niemal podskoczyłam ze strachu, kiedy poczułam czyjeś dłonie na ramionach. – Wszędzie cię szukałam, Emilio.
Odwróciłam się w kierunku koleżanki z pracy, która przyleciała ze mną do Zurychu.
– Wyszłam pierwsza, miałam dość tej zamkniętej przestrzeni – westchnęłam, lekko się uśmiechając.
– W samolocie ciągle milczałaś. Czy coś się stało? – zapytała Magdalena, bacznie mi się przyglądając.
– Nie, wszystko w porządku – odparłam. Nie byłam z Magdą zaprzyjaźniona do tego stopnia, by zwierzać się jej ze swojego życia prywatnego.
Znałyśmy się kilka lat. Razem rozpoczęłyśmy specjalizację z kardiologii, ale rzadko spotykałyśmy się prywatnie. Nasze rozmowy opierały się głównie na omawianiu ciekawych przypadków medycznych oraz planowaniu kolejnych operacji. Zdziwiłam się więc, kiedy dyrektor szpitala oznajmił mi, że Magda leci ze mną. Chciał, aby podciągnęła się z kardiomiopatii rozstrzeniowej, gdyż trafił się jej pacjent z takim schorzeniem, a ona błędnie go zdiagnozowała. Powinna bardziej uważać na studiach, niż narażać zdrowie, a nawet życie pacjentów w trakcie pracy. Szef jest jednak wyrozumiały i postanowił dać jej szansę, wysyłając ją ze mną tutaj. Miała słuchać i się uczyć.
– Chodźmy po nasze bagaże – ponagliła mnie, chwytając za nadgarstek i ciągnąc w kierunku taśmy. – Musimy jeszcze złapać taksówkę, a popatrz, ile tutaj ludzi.
– Idź pierwsza. Mam jeszcze coś do załatwienia – skłamałam. – Spotkamy się w hotelu.
– Jesteś pewna?
– Tak, jedź. Masz wszystkie dokumenty ze szpitala?
Magda wyciągnęła z torebki plastikową przeźroczystą saszetkę, w której zauważyłam paszport oraz plik białych kartek.
– Uhm. – Pokiwała głową. – Wszystko trzymam w jednym miejscu, więc dam sobie radę.
– Dobrze, wkrótce dojadę.
Przez chwilę patrzyłam, jak Magda znika w tłumie, a później odwróciłam się w stronę przeszklonej ściany. Spojrzałam przed siebie, skupiając się na podchodzącym do lądowania samolocie z amerykańską flagą. Przez moment poczułam przeszywający moje ciało dziwny dreszcz. Wzdrygnęłam się i zerknęłam w kierunku taśmy, przy której stało mniej osób. Podeszłam do niej, aby zdążyć przed kolejnymi pasażerami.ROZDZIAŁ 4. MICHAEL
Rozdział 4
Michael
Po wylądowaniu nie od razu podniosłem się z fotela. Wolałem przepuścić spieszących się ludzi, niż przeciskać się między nimi. Gdy pierwsi pasażerowie wyszli z samolotu, wstałem i ruszyłem przeszkloną tubą w kierunku holu.
Podszedłem do taśmy z bagażami, nerwowo się rozglądając. Obawiałem się ataku kocicy Isabelle i tego, że nie będę dla niej tak miły jak podczas lotu. Kątem oka zauważyłem swój bagaż i jak z procy wystrzeliłem w jego stronę. Tuż za nim leżała walizka, która wyglądała dokładnie tak jak moja. Złapałem za uchwyty oba bagaże, starając się rozpoznać moją własność. Ledwie zdążyłem zdjąć obie walizki z taśmociągu, gdy usłyszałem za sobą kobiecy głos:
– Przepraszam, ale to chyba mój bagaż.
Odwróciłem się. Za mną stała przepiękna kobieta o dużych brązowych oczach. Jej delikatna uroda, pełne usta, mały, zgrabny nos wzbudziły we mnie dziwne uczucia.
– Słucham? – wydusiłem.
W tym momencie mnie zamurowało, nie mogłem oderwać od niej oczu. Wpatrywałem się w nią i zastanawiałem, jak, do jasnej cholery, ktoś może być tak podobny do mojej byłej narzeczonej?! Jakim pieprzonym cudem odnoszę wrażenie, że stoi przede mną moja pierwsza miłość? Czy to w ogóle jest możliwe?
– Ma pan dwie takie same walizki. – Wskazała palcem. – O! Ta jest moja! Poznaję po tym małym przetarciu – powiedziała nieznajoma, uśmiechając się uroczo.
– Tak oczywiście. Dwie takie same walizki, jedna jest pani. Jasna sprawa. Proszę bardzo. – Oddałem jej własność, bacznie przyglądając się kobiecie.
– Dziękuję.
Nim zdążyłem zareagować, wzięła walizkę, odwróciła się i odeszła, zostawiwszy mnie w osłupieniu. Czułem się jak palant. Nie, jak totalny palant. Patrzyłem, jak odchodzi, i choć chciałem podbiec za nią i zapytać, kim jest i skąd pochodzi, nie mogłem oderwać stóp od posadzki, aż piękna nieznajoma zniknęła w tłumie ludzi.
* * *
Wychodząc z lotniska, rozglądałem się w poszukiwaniu nieznajomej, lecz ta zniknęła. Mój wzrok przyciągnął starszy mężczyzna w szarym garniturze stojący przy aucie. Trzymał kartkę z moim nazwiskiem. Podszedłem do niego i bez słowa wsiadłem do taksówki, po czym wyjąłem telefon z kieszeni marynarki. Gdy w drodze do hotelu przeglądałem skrzynkę pocztową, zadzwoniła do mnie Charlotte. Rozmawialiśmy chwilę o podróży i moim samopoczuciu, po czym przeszliśmy do omawiania szczegółów kampanii i sesji zdjęciowej. Charlotte nie tylko ogarniała kwestie związane z moimi występami, lecz także zajmowała się marketingiem i promocją w social mediach. Dzięki niej byłem znany w Stanach Zjednoczonych i w większości krajów Europy.
– Muszę kończyć, właśnie dojeżdżam do hotelu – powiedziałem, patrząc przez przyciemnianą szybę.
– Dobrze, zdzwonimy się jutro. Zdasz mi relację z pierwszego dnia.
– Jak sobie życzysz – odparłem łagodnie, wiedząc, że Charlotte się o mnie martwi.
– A! – krzyknęła, kiedy miałem już zakończyć połączenie. – Na pewno wszystko w porządku, Michael? Twój głos… Nie brzmisz tak jak zwykle, czy coś się stało?
– Wszystko w porządku, zwykły jet lag. – Przetarłem zmęczone oczy.
Pożegnałem się ze swoją menedżerką i się rozłączyłem. Mówienie jej o tym, co mnie gryzie, nie przyniesie nic dobrego. Znowu by się martwiła i zastanawiała, jak mi pomóc. Nie potrzebowałem tego, chciałem sam sobie z tym poradzić.ROZDZIAŁ 5. EMILIA
Rozdział 5
Emilia
Sorell Zürichberg to najpiękniejszy hotel, w jakim kiedykolwiek byłam i jaki dotychczas widziałam. Znajduje się niecałe trzy kilometry od centrum miasta w spokojnej okolicy, nieopodal Jeziora Zuryskiego. Jego otoczenie wprawiło mnie w zachwyt. Poczułam się po raz pierwszy od kilku lat wolna, bezpieczna i szczęśliwa.
Zanim weszłam do recepcji, oparłam się o metalową balustradę na tarasie przed hotelem. Wzięłam głęboki wdech, po czym powoli wypuściłam powietrze zgromadzone w płucach. Mimo że byłam podekscytowana kongresem, który miał się rozpocząć następnego poranka, nie potrafiłam się skupić. Coś zaprzątało moje myśli.
– Dobry wieczór, pani Mazur? – Usłyszałam za plecami przyjemny męski głos.
– Tak. – Odwróciłam się i odpowiedziałam po angielsku bojowi hotelowemu.
Nie widziałam go zbyt dobrze, gdyż stał w przedsionku między recepcją a tarasem. Delikatne światło padające z lampy oświetlało jedynie połowę jego twarzy. Mężczyzna ubrany w czerwono-złoty uniform miał około trzydziestu lat. Zrobił krok w moją stronę.
– Poproszono mnie, bym sprawdził, czy już pani przyjechała, i przekazał przepustkę na kongres. – Zbliżył się do mnie, wyłaniając się z cienia, i wręczył mi identyfikator.
– Dziękuję bardzo. – Wzięłam kawałek plastiku. Przyjrzałam się swojej fotografii, na której zobaczyłam młodą, szczęśliwą dziewczynę wiedzącą, czego chce od życia. Trudno było mi zaakceptować to, jak bardzo zmieniłam się w ciągu kilku lat, jak zmieniły się moje pragnienia, potrzeby, a najbardziej moje małżeństwo.
– Wszystko w porządku, pani Mazur? – Z zamyślenia wyrwał mnie znajomy głos. Podniosłam lekko głowę, czując wzbierające łzy pod powiekami. Zamrugałam nerwowo kilka razy, bo nie chciałam się rozpłakać.
– Tak, chyba coś mi wpadło do oka. Możemy wejść już do środka? Robi się dość chłodno – powiedziałam odruchowo, marząc o tym, aby odpocząć po podróży.
– Oczywiście, proszę za mną.
Przekroczyłam próg i oniemiałam. Wnętrze hotelu było wręcz bajkowe. Z zewnątrz budynek faktycznie przypominał zamek, ale nie przypuszczałam, że w środku jest podobnie. Na podłodze leżał czerwony dywan ze złotymi wzorami. Po lewej stronie znajdowała się recepcja, a po prawej – kanapa z małym kawowym stolikiem, na którym stał wazon z białymi liliami. Z sufitu zwisał kryształowy żyrandol, na ścianach widniały portrety i pejzaże. Wszystko wpisywało się w klimat Zurychu.
– Proszę podejść do recepcji, koleżanka wręczy pani klucz do pokoju, a ja w tym czasie zaniosę pani bagaż na górę – poinformował mnie.
Po dopełnieniu formalności udałam się do pokoju, który znajdował się na trzecim piętrze. Podczas rozmowy z recepcjonistką dowiedziałam się, że Magda dostała pokój na drugim piętrze. Ucieszyłam się, bo nie miałam chęci na integrowanie się z koleżanką z pracy. Chciałam ten czas przeznaczyć na naukę i wyciszenie. Potrzebowałam chwili dla siebie, aby przemyśleć pewne kwestie związane z Janem. Moje małżeństwo przechodziło kryzys, ale najwidoczniej tylko ja to dostrzegałam, i coraz bardziej traciłam nadzieję, że coś się w tej kwestii zmieni.
* * *
Marzyłam o prysznicu. Długim, ciepłym, pieszczącym moje ciało. Zrzuciłam niedbale ubrania na podłogę i naga podeszłam do walizki. Po kilku minutach mocowania się z zamkiem, podczas których wściekła soczyście przeklęłam, moim oczom ukazały się męskie koszule, spodnie, a nawet kilka par bokserek. Jak mogłam pomylić swój bagaż? Czy to się dzieje naprawdę?! Z wściekłości i bezradności zaczęłam kopać nogą łóżko.
– Bardzo rozsądne zachowanie, pani doktor – skarciłam siebie.
Podeszłam do stolika nocnego i wybrałam numer recepcji. Po dwóch sygnałach usłyszałam znajomy głos.
– Dzień dobry, z tej strony Emilia Mazur. Jestem uczestniczką kongresu medycznego i dzwonię z pokoju numer sześćdziesiąt pięć…
– Tak, pamiętam panią. W czym mogę pomóc? – przerwała mi recepcjonistka, a ja zacisnęłam mocniej palce na słuchawce telefonu.
– Na lotnisku musiało dojść do pomyłki. Mój bagaż należy do jakiegoś mężczyzny. – „Cholernie seksownego mężczyzny”, pomyślałam.
– Rozumiem, a czy pamięta pani, z którego taśmociągu odbierała pani walizkę?
Przeczesałam włosy, starając się przypomnieć sobie numer, który widniał nad taśmą bagażową, ale byłam tak pochłonięta swoimi kłopotami małżeńskimi, że nie zwróciłam na niego uwagi.
– Niestety, nie pamiętam, ale była to chyba łączona taśma, bo tuż po moim samolocie wylądował prawdopodobnie samolot z USA. Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Postaram się to sprawdzić, poproszę też personel lotniska o pomoc. Jak czegoś się dowiem, od razu to pani przekażę. Czy mogę jeszcze pani w czymś pomóc?
– Czy mogę gdzieś w okolicy kupić jakieś ubrania? – zapytałam, zerkając na swoje nagie ciało w lustrze.
– Dzisiaj to już niemożliwe. Lokalne butiki pracują do szesnastej.
– Dziękuję pani za pomoc i proszę mnie informować, będę na dole w barze – poprosiłam recepcjonistkę, po czym się rozłączyłam.
Była dopiero dwudziesta, postanowiłam zejść na dół do baru, aby uczcić mój udział w kongresie i choć na chwilę zapomnieć o przykrym incydencie. Musiałam się rozluźnić, w czym na pewno pomoże mi kilka drinków. Szybko zgarnęłam z podłogi swoje rzeczy, ubrałam się i wyszłam z pokoju, kierując się do windy.ROZDZIAŁ 5. MICHAEL
Rozdział 5
Michael
– Pana pokój znajduje się na trzecim piętrze, numer sześćdziesiąt cztery – poinformowała mnie zbyt miło jak na mój parszywy humor recepcjonistka.
– Dziękuję – odpowiedziałem i pociągnąłem walizkę w stronę windy. Zrezygnowałem z pomocy boja hotelowego, który stał przy wejściu do hotelu.
Wjeżdżając na trzecie piętro, wciąż myślałem o niezwykłej kobiecie z lotniska. Ona coś we mnie poruszyła, obudziła przeszłość, o której tak bardzo chciałem zapomnieć. Nie mogłem pojąć, co właściwie się wydarzyło, bo przed oczami miałem tylko ją. Cholera! Co się ze mną dzieje?! Dlaczego nie potrafię zapomnieć o przypadkowej kobiecie, której zapewne nigdy więcej nie spotkam? Przez głowę przelatywały mi różne myśli. Nie wiedziałem, jak je uporządkować, aby utworzyły logiczną całość.
Mimo że zmęczenie podróżą dawało mi o sobie znać, chciałem wejść pod lodowaty prysznic. Kiedy otworzyłem walizkę i wyjąłem z niej czarny koronkowy biustonosz, zaniemówiłem. Wściekłość i nadzieja przebiegły jednocześnie mi przez głowę. Wiedziałem, do kogo należy walizka, i czułem, że dzięki tej pomyłce odnajdę piękną nieznajomą. Zadzwoniłem do recepcji.
Pewnym krokiem wyszedłem z pokoju i skierowałem się do windy. Zjechałem na dół z zamiarem wejścia do baru. Ale kiedy przekraczałem jego próg, zatrzymała mnie krótkowłosa blondynka.
– Przepraszam, czy pan Michael Gelbero? Nazywam się Samantha i to ze mną pan rozmawiał w sprawie zaginionej walizki. Koleżanka z recepcji poinformowała mnie, że gościem w naszym hotelu jest pewna pani, która również zgłosiła zamianę bagażu – powiedziała.
– Czyżby? – zapytałem wyraźnie zainteresowany.
– Tak. – Kiwnęła głową. – Prawdopodobnie zamienili się państwo bagażami, ale to należy naturalnie sprawdzić. Ta pani… – odwróciła się i wskazała palcem na ciemną postać przy barze – siedzi tam. Może pan podejść do niej i wyjaśnić całą sytuację.
– Dziękuję – odpowiedziałem.
Pożegnałem się z recepcjonistką, która błyskawicznie wróciła na swoje stanowisko. Kiedy zostałem sam, przystanąłem na chwilę przy framudze drzwi i przyjrzałem się siedzącej przy barze kobiecie. Nie mogłem uwierzyć, że los jest dla mnie taki łaskawy. To ta piękność z lotniska, której pozwoliłem zniknąć. Nagle nieznajoma odwróciła się w moją stronę. Poczułem, że robi mi się gorąco. Co się ze mną dzieje? Przecież przyzwyczaiłem się do bycia w centrum uwagi.
Światło lampki padało wprost na jej twarz. Widziałem ją dokładnie. Kobietę z lotniska, która przypominała mi kogoś, kogo bardzo kochałem. Kogoś, kogo straciłem. Kogoś, o kim chciałem z jednej strony zapomnieć, z drugiej – nie mogłem na to pozwolić. Miała niespotykaną urodę. Oczy mieniły się niczym brylanty, a gdy uśmiechnęła się do mnie szeroko, poczułem, że nogi się pode mną uginają i zaraz wyrżnę orła jak kretyn.
Musiałem się otrząsnąć. Odgarnąłem kłębiące się w mojej głowie myśli i zrobiłem kilka kroków, lawirując między stolikami wprost do niej.
– A jednak ponownie się spotykamy – zacząłem żartobliwe, siadając obok. – Chyba nie obrazi się pani, jeśli się dosiądę.
– Wydaje mi się, że jest to wręcz wskazane – odparła płynnie po angielsku, zakładając kosmyk włosów za ucho. – W końcu ma pan moją walizkę.
– A pani moją – dodałem.
– Co dla pana? – zapytał barman, który błyskawicznie pojawił się przy nas.
– To samo. – Wskazałem ręką na szklankę pięknej nieznajomej.
– Oczywiście.
– Pan też jest fanem klasycznej whisky? – zainteresowała się, upijając łyk bursztynowego trunku. Dwie kostki lodu w kształcie kul odbiły się od dna kryształowej szklanki, gdy odstawiała ją na blat.
– Koneserem nie jestem, ale bardzo ją lubię – przyznałem, gdy barman przyniósł moje zamówienie. Wziąłem spory łyk. – Mocna… – zdziwiłem się, czując pieczenie w przełyku.
– To pewnie przez kandyzowany imbir. Grant’s 25YO to według mnie najlepsza whisky, która łączy wiele walorów smakowych, poczynając od cynamonu, przez miód, przyprawy korzenne, kończąc na imbirze.
– Sporo wiesz… – pochwaliłem. Jej słodki ton głosu sprawiał, że chciałem, aby mówiła do mnie bez przerwy. Cholernie mocno intrygowała mnie ta kobieta.
– Emilia… – szepnęła, wyciągając w moją stronę dłoń. – Emilia Mazur.
– Michael Gelbero – przedstawiłem się, odwzajemniając uścisk. Poczułem ciepło jej skóry, a moje ciało przeszył delikatny prąd. Od dawna tak się nie czułem, już zapomniałem, jak to jest zakochać się od pierwszego wejrzenia. Cholera, znowu mnie to spotkało! Cieszyć się czy uciekać?ROZDZIAŁ 6. EMILIA
Rozdział 6
Emilia
Michael Gelbero. Niezwykle seksowny, elokwentny, pełen wdzięku mężczyzna. Podczas naszego spotkania na lotnisku zwrócił moją uwagę, jak zapewne większości kobiet. Taki przystojniak rzadko się zdarza, nawet za granicą. Moje myśli były jednak zaprzątnięte problemami z Janem, że jego obraz natychmiast wymazałam z pamięci. I nagle zrządzenie losu! A do tego Michael miał pokój obok mojego.
– Nie wierzę! Czyli można powiedzieć, że jesteśmy sąsiadami! – Zaśmiałam się głośno, kończąc piątego drinka.
Siedzieliśmy w barze od dwóch godzin, rozmawiając o swoich doświadczeniach życiowych. Wiele dowiedziałam się o Michaelu, ale jemu starałam się przedstawić jedynie skrawki mojego życia, i to ostro podkoloryzowane. On zresztą też chyba dodał filtr do własnych opowieści. No, chyba że faktycznie praca modela jest taka niewiarygodna, pełna wrażeń i emocji.
– Uwierz mi, jestem w szoku! – oznajmił. – W całej mojej modelingowej karierze nigdy coś takiego mi się nie zdarzyło, a dużo podróżuję po świecie.
– To pewnie niesamowite uczucie być wolnym, spełniać swoje marzenia, zwiedzać cały świat… – szepnęłam, wpatrując się w jego nieskazitelne piękne oczy.
– Tak, to coś, za co bezgranicznie kocham swoją pracę. Poznawanie ludzi, zwiedzanie nowych miejsc… – Zatrzymał się w pół słowa, obserwując mnie uważnie. – A ty? Podróżujesz? Zwiedzasz? Robisz to, na co masz ochotę?
– Średnio. Wiesz, jako lekarka nie mam zbyt wiele czasu na podróżowanie. To niestety mankament tego zawodu. Mój mąż jest prawnikiem, więc oboje poświęcamy całe dnie, a czasami nawet noce na pomaganie innym ludziom – odpowiedziałam pewnie. Tylko zamiast być dumna z tego, co mówię, czułam żal i rozczarowanie.
– O! Nie wiedziałem, że masz męża. Przepraszam za bezpośredniość, ale nie zauważyłem obrączki na twoim palcu.
– Zdjęłam ją na lotnisku. – Przewróciłam oczami. – Tak, od dziesięciu lat jestem szczęśliwą mężatką. Poznałam mojego przyszłego męża w liceum. Był moim najlepszym przyjacielem, a z czasem stał się kimś więcej, ale…
– Ale? – zapytał zaintrygowanym głosem.
– Ale to nie jest to, czego oczekiwałam od życia.
– A czego pragniesz?
– Troski, miłości, zaspokojenia, uczuć… Pragnę, aby na wszelkie sposoby pokazywał mi, jak bardzo mnie kocha, jak bardzo mnie pragnie.
Nie wierzyłam, że obcemu facetowi mówię o takich sprawach. Że otwieram się przed nim bardziej niż przed Janem. Czy to za sprawą alkoholu słowa same płynęły z moich ust, czy po prostu podskórnie poczułam, że chcę się komuś zwierzyć? Nie komuś. Michaelowi. Bo skoro los tak z nas zakpił, to musi mieć w tym jakiś plan. Szczerze opowiadałam, czego brakuje mi w małżeństwie. Podczas naszej rozmowy zrozumiałam, jak bardzo jestem nieszczęśliwa w tym związku. Pasje Michaela, jego prawo do spełniania swoich marzeń było czymś, czego cholernie mu zazdrościłam. Wydawał się szczęśliwy, spełniony. Chciałam, żeby chociaż niewielka część mojego życia była równie dobra jak jego.
Michael dokończył drinka, odstawił pustą szklankę na blat, splótł dłonie i spojrzał na mnie z troską.
– Emilio, może powinnaś mu powiedzieć, co czujesz? Rozmowa to podstawa każdego udanego małżeństwa, przynajmniej tak mi się wydaję.
Przymknęłam na chwilę oczy, pocierając lewą dłonią obolałe mięśnie karku. Pokręciłam głową.
– Czasami, gdy za bardzo się starasz, to mocniej i głębiej odczuwasz rozczarowanie, gdy nic z tego nie wychodzi. – Zerknęłam w dół, wzdychając. – Ale nie musisz się tym martwić, to moje problemy, które na pewno z czasem miną.
– I tego życzę ci z całego serca. – Michael zrobił coś, czego kompletnie się nie spodziewałam. Jego dłoń delikatnie ścisnęła moją, dodając mi w ten sposób otuchy. Taki prosty niewinny gest, a poczułam się, jakby ktoś zrozumiał i uznał mój problem. – Na pewno wszystko się ułoży.
– Dziękuję – odparłam i się uśmiechnęłam. Patrzyliśmy sobie w oczy, by ujrzeć w nich prawdę i zrozumienie. Szukaliśmy w nich siebie, jednak każde z nas widziało kogoś zupełnie innego.
– Pamiętaj, że życie jest tu i teraz, tylko od ciebie zależy, jak będzie ono dalej wyglądało.
– Na razie pamiętam jedynie, że jutro mam prezentację, a jest… – Odsunęłam od niego rękę i wyjęłam z kieszeni spodni telefon. Zerknęłam na wyświetlacz i się zdziwiłam. – Jest prawie dwudziesta trzecia. Bardzo cię przepraszam, Michaelu, ale na mnie czas. – Wstałam i odsunęłam pustą szklankę na bok.
– Tak, oczywiście. – Michael zrobił to samo, jednocześnie poprawiając marynarkę. – Chodźmy już, przy okazji zamienimy się walizkami.
– Dobry pomysł. – Zażartowałam, idąc w kierunku windy.
W drodze do naszych pokoi oboje milczeliśmy. Od czasu do czasu jednak przyłapywaliśmy się na ukradkowych spojrzeniach. Jakaś więź, która powstała między nami, zmuszała nas do tego. Mimo że starałam się przed tym bronić, ciągnęło mnie w jego stronę. I nie było to pożądanie. To było coś znacznie potężniejszego. Czułam, jakby w windzie stała obok mnie bratnia dusza. Jakbym tutaj, w Zurychu, znalazła coś, co należało do mnie, tylko zgubione błądziło po świecie. Przeraziło mnie to uczucie. Poczułam zimny pot na plecach.
– Długo zostajesz w Zurychu? – zapytał Michael, kiedy przyniósł walizkę do mojego pokoju.
– Kilka dni, a ty?
– Dwa tygodnie. Może uda nam się jeszcze spotkać? – dodał, podchodząc do drzwi.
– Będzie mi bardzo miło. Chętnie posłucham o twoich podróżach i pracy modela, to naprawdę interesujące – zapewniłam go, żegnając się. – Dobranoc, Michaelu.
– Dobranoc, Emilio.
Kiedy drzwi pokoju zamknęły się, padłam na łóżko, zakrywając twarz dłońmi. Co się ze mną dzieje? Dlaczego z taką łatwością przyszło mi nawiązanie kontaktu z zupełnie obcym mi człowiekiem? Dlaczego po rozmowie z nim zaczynałam coraz bardziej krytycznie oceniać swój związek? Dlaczego mój mąż nie może okazać mi takiego zainteresowania, jakim obdarzył mnie dzisiaj Michael? Czy tak trudno w dzisiejszych czasach być po prostu miłym, uprzejmym i czarującym? A może to tylko kryzys, chwila zwątpienia? Tak, to na pewno to. Zdecydowanie to ten gorszy okres, po którym będzie już tylko lepiej.
Na pewno…
Musi być.ROZDZIAŁ 7. MICHAEL
Rozdział 7
Michael
Rano pojechałem do centrum Zurychu, do prestiżowego atelier Hugo Bossa, który znajdował się przy Bahnhofstrasse 39. Moje myśli jednak cały czas wracały do ubiegłej nocy. Do Emilii, która nieoczekiwanie otworzyła się przede mną i w której zakochałem się bez pamięci. Ta kobieta była niesamowita, a jej praca w szpitalu tak bardzo potrzebna i ważna. Moje życie w porównaniu do jej wydawało się prozaiczne i nieistotne: ubrania, small talk, wyścig szczurów…
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki