- W empik go
Love Letter to Whiskey - ebook
Love Letter to Whiskey - ebook
Ze wszystkich nałogów najgorsza jest miłość.
Breck poznała Jamiego jeszcze w liceum. Od tamtej pory nie jest w stanie wyrzucić z głowy tego chłopaka o oczach w kolorze whiskey. Niestety, najwyraźniej nie są sobie pisani, bo Jamie wiąże się z najlepszą przyjaciółką dziewczyny.
Choć nie są parą, Breck i Jamie stanowią zgrany, wspierający się duet. Więź, która ich łączy, jest głęboka i trwała, nigdy nie nadchodzi jednak dobry moment, by mogła przerodzić się w coś więcej. Dla Breck lata przyjaźni z Jamiem są piękne, ale też bardzo bolesne – sprawiają, że kocha go coraz mocniej i coraz wyraźniej widzi, że najlepsze, co mogłaby zrobić, to zapomnieć o nim raz na zawsze. Ale z miłością jest jak z uporczywym nałogiem – im bardziej chce się przestać, tym bardziej nie można tego zrobić. Każdy kontakt z Jamiem jest jak kolejny łyk whiskey – upaja i sprawia, że rozsądek wyparowuje.
Czy ta miłość ma szansę przetrwać, a może doprowadzi bohaterkę do ostatecznego upadku?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-721-5 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
13 października 2016 roku opublikowałam swoją siódmą książkę.
Chociaż przechodziłam przez proces pisania, redakcji i składu już sześciokrotnie, intuicja podpowiadała mi, że ten tekst jest inny. Znacznie mi bliższy.
Pisanie tej opowieści było doświadczeniem autentycznym, bolesnym, emocjonalnym i przerażającym.
Chyba po tym można poznać, że stworzyło się coś magicznego – kiedy ból bierze górę nad przyjemnością.
_Love Letter to Whiskey_ narodziła się w niezwykle trudnym momencie mojego życia. Przechodziłam właśnie przez paskudny i łamiący serce rozwód, a jednocześnie zbliżałam się do odkrycia w sobie marzenia o tym, by się wyzwolić. Jak Jamie i B walczyłam ze sprzecznymi emocjami.
Nigdy nie zapomnę dnia, w którym ta książka ujrzała światło dzienne, płakałam z radości, świętując własne urodziny i narodziny powieści, która miała na zawsze zająć wyjątkowe miejsce w moim sercu.
Ale sposób, w jaki Wy, czytelnicy, przyjęliście tę książkę?
Tego się nie spodziewałam.
I to właśnie kompletnie zwaliło mnie z nóg.
Od jej wydania w 2016 roku powieść _Love Letter to Whiskey_ znalazła się na liście 10 Bestsellerów Amazona w Stanach Zjednoczonych, stała się międzynarodowym bestsellerem we Włoszech, Izraelu, Kanadzie, Australii i Wielkiej Brytanii. Powstał audiobook, który przy pierwszym słuchaniu doprowadził mnie do łez, i limitowana edycja produktów w Hello, Lovely Box. A książka stała się tą, którą wszyscy kojarzą z moim nazwiskiem.
Stwierdzenie, że to zaszczyt, jest największym niedopowiedzeniem wszech czasów.
Podczas spotkań, w których biorę udział, to o tej książce bez cienia wątpliwości najczęściej wspominają czytelnicy i czytelniczki, z którymi spotykam się po raz pierwszy. Byłam przy Was, kiedy razem szlochaliśmy, bo tak znajomo brzmiały niektóre z bolesnych momentów, a Wasze historie towarzyszyły mi jeszcze długo po rozmowach. Niezliczonymi wiadomościami w mediach społecznościowych, mejlami i ręcznie pisanymi listami mogłabym wytapetować sobie cały pokój, a jednak nie potrafię znaleźć właściwych słów, żeby Wam podziękować za to, że podzieliliście się ze mną swoimi wyznaniami.
Przy tym wszystkim jednak pojawiał się niezmiennie jeden raczej poważny zarzut…
Zakończenie.
Jak mogłam zrobić coś takiego, zostawić Was z sześcioma słowami na podsumowanie jedenastu lat tortur?
Czułam w głębi serca, że to właściwe zakończenie. I wnioskując z emocji, jakie wzbudziło w wielu z Was, myślę, że się ze mną zgadzacie – nawet jeśli macie też ochotę mnie udusić, czemu się nie dziwię.
A jednak chciałam zrobić coś specjalnego z okazji piątych urodzin mojego ukochanego literackiego dziecka.
I tak z ogromną przyjemnością przedstawiam Wam _Love, Whiskey_ wieńczące specjalne jubileuszowe wydanie.
_Love, Whiskey_ to historia opowiedziana z punktu widzenia Jamiego, a także obszerniejszy epilog odsłaniający bardziej to, co wydarzyło się po bolesnym zakończeniu.
Znajdziecie też materiał bonusowy z listami, które napisałam na przestrzeni lat, paroma zakulisowymi ciekawostkami i listem od Lauren Sweet, lektorki audiobooka, która dzieli się tym, jak ta historia towarzyszyła również jej przez lata.
To wydanie jest specjalnie dla Was, moi cudowni czytelnicy i czytelniczki. Dziękuję, że tak gromko wykrzyczeliście swoją miłość do książki i że okazaliście więcej radości i wdzięczności, niż mogłam się spodziewać. Jestem pod wrażeniem Waszej pasji i zaszczycona więzią, jaką z Wami utrzymuję poprzez słowo pisane.
Wznieśmy toast kolejnym shotem…
Bo bądźmy szczerzy – nałóg nigdy nie ginie.
Z serdecznymi pozdrowieniami
Kandi SteinerPROLOG
Nawrót
Niesamowite, jak szybko wraca rausz po tak długiej abstynencji.
Otwarłam drzwi i na sam jego widok poczułam zawroty głowy i drżenie nóg. Zamglił mi się wzrok. Dawniej potrzebowałam przynajmniej jednego shota, żeby dojść do takiego stanu, ale odległość i czas obniżyły mój próg tolerancji, więc jego obecność wystarczyła, żeby krew we mnie zawrzała. Mocniej ścisnęłam klamkę, jakby mogło mi to pomóc, ale przypominało to picie wody po przekroczeniu punktu, z którego nie ma odwrotu.
Whiskey stał na moim progu, tak jak stał na nim rok wcześniej. Tyle że tym razem nie było deszczu, gniewu ani zaproszenia na ślub – tylko my sami.
Tylko on – stary przyjaciel, życzliwy uśmiech, pokręcona nagroda pocieszenia w połyskującej butelce.
Tylko ja – uzależniona, udająca, że nie chcę go skosztować, przedwcześnie świadoma, że miesiące odwyku nie zmniejszyły mojego pragnienia.
Nie możemy jednak zacząć w tym miejscu.
Nie, żeby porządnie opowiedzieć tę historię, musimy się cofnąć.
Do początku.
Do pierwszej kropelki.1
Przedsmak
Kiedy skosztowałam Whiskey po raz pierwszy, padłam jak długa na twarz.
Dosłownie.
Upiłam się od pierwszego razu i to chyba powinien być dla mnie sygnał, żeby trzymać się z daleka.
Biegłyśmy z Jenną wzdłuż szlaku prowadzącego wokół jeziora w pobliżu jej domu, a od intensywnego upału południowej Florydy pot zalewał nam oczy. Był początek września, ale tu mógłby być równie dobrze lipiec. Nie istniał żaden sezon na botki i szaliki, chyba że tak potraktować jakieś sześć tygodni w styczniu i lutym, kiedy temperatury spadały poniżej dwudziestu pięciu stopni.
W tamtej chwili mierzyłyśmy się z trzydziestoma stopniami z okładem. Ja starałam się popisać i udowodnić, że dam radę dotrzymać Jennie kroku w jej programie treningowym dla cheerleaderek. Wreszcie dostała się do szkolnej reprezentacji, a z tym przywilejem wiązały się absurdalne standardy, które musiała utrzymywać. Nie znosiłam biegać – po prostu nienawidziłam. Zdecydowanie wolałabym tego dnia posurfować. Ale na całe szczęście dla Jenny jej przyjaciółka lubiła rywalizację i nigdy nie rezygnowała z wyzwania. Kiedy więc Jenna poprosiła, żebym z nią potrenowała, chętnie się zgodziłam, choć wiedziałam, że pod koniec dnia będę miała obolałe żebra i łydki.
Ja zobaczyłam go pierwsza.
Zaledwie o parę kroków wyprzedzałam Jennę i wbijałam wzrok w swoje jaskraworóżowe buty uderzające o beton. Kiedy podniosłam wzrok, on znajdował się jakieś piętnaście metrów przed nami i nawet z tej odległości widziałam, że będę miała problem. Z początku wydał mi się w zasadzie przeciętny – brązowe włosy, szczupła sylwetka, przepocona biała koszulka sportowa – ale im był bliżej, tym bardziej wydawał mi się apetyczny. Zbliżał się do nas, a ja zauważyłam, jak w biegu pracowały mięśnie jego nóg, jak jego włosy lekko podskakiwały, jak w skupieniu zaciskał usta.
Obejrzałam się przez ramię, usiłując poruszyć żartobliwie brwiami, i dać Jennie potajemny przyjacielski sygnał „ciacho na horyzoncie”, ale ona przystanęła, żeby zawiązać buty. A kiedy znów się odwróciłam, było za późno.
Wpadłam na niego – z impetem – i poleciałam na chodnik, obracając się w ostatniej chwili, żeby zamortyzować upadek. Rzucił przekleństwo, a ja jęknęłam, ze wstydu raczej niż z bólu. Chciałabym móc powiedzieć, że pozbierałam się z gracją, uśmiechnęłam promiennie i poprosiłam go o numer telefonu, ale prawda jest taka, że w chwili, gdy na niego spojrzałam, straciłam zdolność do jakiegokolwiek działania.
Dłonią osłoniłam się od słońca prażącego zza jego pleców, a w piersi rozlała mi się nieznana, ciepła tęsknota – tego właśnie można by się spodziewać po pierwszym łyku whiskey. Pochylił się, wyciągnął rękę i mówił coś, czego nie zarejestrowałam, bo jakimś cudem udało mi się podać mu swoją rękę i ten właśnie dotyk wzniecił na mojej skórze pożar.
Słowo „przystojny” nie było dla niego właściwym określeniem, ale tylko ono przychodziło mi do głowy, gdy badałam wzrokiem rysy twarzy Whiskey. Włosy miał w kolorze mokki, wilgotne u nasady i lekko opadające na czoło. Oczy duże – niemal zbyt okrągłe – o barwie złota, zieleni i głębokiego brązu. Ksywkę Whiskey ukułam znacznie później, ale to właśnie w tamtej chwili dostrzegłam to po raz pierwszy – to były oczy w kolorze whiskey. Oczy, w których można się zatracić. Takie, od których można się uzależnić. Miał niesamowicie długie rzęsy i silną, kwadratową szczękę. Była tak surowa, jej krawędzie tak ostre, że gdyby nie jego uśmiech, mogłabym przysiąc, że był na mnie zły. Wciąż coś mówił, a mój wzrok padł na jego szeroki tors, po czym przeniósł się pospiesznie w górę na półuśmiech.
– Matko, ślepy, kurwa, jesteś?!
Głos Jenny wyrwał mnie z zamroczenia. Odsunęła Whiskey z drogi i złapawszy mnie za rękę, przywróciła do pozycji pionowej. Ledwo złapałam równowagę, a ona już odwróciła się na pięcie i kontynuowała opieprz.
– Może tak odgarniesz sobie z oczu swoją przerośniętą grzywę i będziesz patrzył, gdzie leziesz, co, koleś?
O, nie.
Nie miałam nawet czasu, żeby go sobie zaklepać, nawet nie zdołałam o tym pomyśleć, nie wspominając już o wypowiedzeniu tego na głos, a już było za późno. Niczym na zwolnionym filmie widziałam, jak Whiskey zakochuje się w mojej najlepszej przyjaciółce, zanim ja w ogóle zdołałam wydobyć z siebie choć jedno słowo.
Jenna stała wyprostowana z rękami skrzyżowanymi na piersi, jednym biodrem uniesionym w charakterystyczny dla niej sposób i czekała, aż on zacznie się bronić. Taki był jej standardowy sposób działania – i jedna z przyczyn, dla których się przyjaźniłyśmy. Obie miałyśmy tak zwane niewyparzone języki, ale Jenna miała tę wyraźną przewagę, że dodatkowo była olśniewająco piękna. Machnęła długim, falującym blond kucykiem i uniosła brew.
Wtedy on uniósł swoją.
Uśmiechnął się szerzej i spojrzał jej w oczy z tą samą miną, jaką widywałam u niezliczonej rzeszy chłopaków. Jenna była jednorożcem, a mężczyźni byli nią zauroczeni. I powinni – miała platynowe włosy, krystalicznie błękitne oczy, nogi do nieba, a do tego silną osobowość. Zanim sobie pomyślicie, że byłam zakompleksioną kumpelą – ja też nieźle sobie radziłam. Ciężko pracowałam, byłam utalentowana – ale nie w rzeczach, które zazwyczaj cenili sobie licealiści.
Ale o tym później.
– Cześć – odezwał się wreszcie Whiskey, wyciągając tym razem dłoń do Jenny.
Spojrzenie miał ciepłe, uśmiech zachęcający – gdybym miała określić go jednym słowem, tylko jednym, wybrałabym „czarujący”. Epatował urokiem osobistym.
– Jestem Jamie.
– Słuchaj, Jamie, sugerowałabym umówić się do okulisty, zanim potrącisz kolejnego niewinnego biegacza. Powinieneś przeprosić Brecks.
Wskazała mnie skinieniem głowy, a ja wzdrygnęłam się na dźwięk własnego imienia, zastanawiając się, czemu musiała w ogóle je ujawniać. Zawsze mówiła na mnie B – jak wszyscy – czemu więc wybrała chwilę, kiedy stanęłam twarzą w twarz z pierwszym chłopcem, na którego widok serce mi żywiej zabiło, żeby użyć mojego pełnego imienia?
Jamie wciąż się uśmiechał i przyglądał Jennie, usiłując ją rozgryźć, ale po chwili odwrócił się do mnie z tym samym półuśmiechem.
– Przepraszam, powinienem był patrzeć, gdzie biegnę.
Wypowiedział te słowa z przekonaniem, ale na koniec uniósł brwi, bo oboje wiedzieliśmy, kto nie patrzył na drogę i że to nie on był tu winny.
– W porządku – mruknęłam tylko, bo z jakiegoś powodu nadal nie mogłam odzyskać głosu.
Jamie przechylił odrobinę głowę, tym razem wbił we mnie wzrok, a ja poczułam się pod jego spojrzeniem naga. Nikt nigdy tak na mnie nie patrzył – tak bardzo wprost. To było stresujące i ekscytujące jednocześnie.
Zanim jednak zdążyłam się zorientować w tym odczuciu, odwrócił się z powrotem do Jenny, ich spojrzenia się spotkały, a na twarze wypłynął powoli uśmiech. Widywałam to setki razy, ale po raz pierwszy zemdliło mnie na ten widok.
Zobaczyłam go pierwsza, ale to nie miało znaczenia.
Bo on zobaczył ją.
• • •
Trochę ponad tydzień później Jenna i Jamie nadali status flirtowi, który ciągnął się przez dobre osiem dni. Tak to właśnie było w liceum – żadnych gierek, żadnego „pospotykajmy się i zobaczymy, co z tego wyniknie”. Albo się z kimś było, albo nie, a oni byli bardzo razem.
Miałam przyjemność patrzeć, jak całują się między lekcjami, i chociaż bardzo chciałam nie znosić ich relacji, to tak się nie stało. Prawdę mówiąc, w zasadzie zapomniałam, że to ja zobaczyłam go pierwsza, bo byli razem obrzydliwie uroczy. Jenna była ode mnie wyższa, ale na tyle niska, żeby sięgać idealnie ramienia Jamiego. Należała do cheerleaderek, a on grał w kosza – w innym sezonie, ale popularnością i szacunkiem cieszyli się oboje. Jego ciemna karnacja dopełniała jej jasnej i oboje mieli podobne poczucie humoru. Nawet brzmieli razem dobrze – Jenna i Jamie. Serio, jak mogłabym się na nich złościć?
Odpuściłam więc sobie, porzuciłam myśl o nim i przyjęłam z łatwością pozycję piątego koła u wozu. Przywykłam do tego przy Jennie i jej długiej liście chłopaków. Jamie jako pierwszy z nich zdawał się lubić moje towarzystwo. Zawsze się do mnie odzywał, żartował, zasypywał przepaść dzielącą znajomość krępującą od swobodnej. To było miłe i szczerze im kibicowałam.
Mimo to tego konkretnego dnia po szkole zrezygnowałam ze wspólnego wyjścia na rower. Zamiast tego rzuciłam plecak na łóżko i natychmiast zaczęłam grzebać w górnej szufladzie z ubraniami w poszukiwaniu kostiumu kąpielowego, bo marzyła mi się chwila w wodzie, zanim zajdzie słońce. Nie było jeszcze zmiany czasu, ale dni robiły się coraz krótsze, co przypominało mi, że lato było już dawno za nami.
– Kochanie – powiedziała mama, stukając delikatnie w futrynę moich drzwi. – Jesteś głodna? Pomyślałam, że mogłybyśmy pójść dziś gdzieś na kolację, może do tej knajpki z sushi, którą tak lubisz?
– Jeszcze nie jestem głodna. Spróbuję posurfować – odparłam, uśmiechając się słabo.
Nawet nie podniosłam wzroku znad szuflady, tylko wyjęłam swój ulubiony biały top na ramiączkach, unikając wzroku mamy. Nie żebym była przewrażliwioną nastolatką, która nienawidzi swojej matki, przeciwnie – kochałam ją, ale sytuacja między nami wyglądała inaczej niż zaledwie dwa krótkie lata wcześniej.
Dobra – kawa na ławę – miałam problemy z ojcem. Z mamą chyba w pewnym sensie też.
Pozwólcie, że wyjaśnię.
Całe moje życie było idealne, przynajmniej z mojej perspektywy, aż do wakacji przed drugą klasą liceum. To tamtego lata właśnie otwarłam swoje ładne, szare oczy i rozejrzawszy się wkoło, zdałam sobie sprawę, że moje życie wcale nie jest takie, na jakie wygląda.
Sądziłam, że mam wszystko. Rodzice nie byli małżeństwem, nawet nie byli parą, ale w sumie tak sprawy się miały od zawsze. Przywykłam. To była nasza norma. Mama nigdy się z nikim nie spotykała, tata spotykał się, ale nigdy nie ożenił się ponownie, i jakoś tak lądowaliśmy razem – tylko we troje – w każde Boże Narodzenie. Zawsze mieszkałam z mamą, ale u taty spędzałam równie dużo czasu. Rodzice nigdy się nie kłócili, ale też nigdy tak naprawdę nie bawili się dobrze. Zakładałam, że układają życie przez wzgląd na mnie i byłam im za to wdzięczna.
Byliśmy niekonwencjonalną rodziną, ja przemieszczałam się między domami, oni znosili się nawzajem ze względu na mnie, ale dawaliśmy radę. Tata miał niewiarygodnie jasną karnację, piegowatą i lekko różową, a mama miała skórę w najgładszym, najdelikatniejszym odcieniu brązu. Mahoń i kość słoniowa, i ja, doskonale niedoskonała mieszanka tych dwojga.
Może i nie zarabiali wystarczająco dużo w swoich zawodach, żeby obsypywać mnie prezentami urodzinowymi czy żeby kupić mi na osiemnastkę nowiuteńki błyszczący samochód, ale ciężko pracowali, płacili rachunki i zaszczepili we mnie podobny sposób myślenia. Rodzina Kennedych może i nie mogła poszczycić się bogactwem finansowym, ale mogła bogactwem charakteru.
A jednak nie wszystko złoto, co się świeci.
Nie rozumiałam tego powiedzenia – w każdym razie nie całkiem – aż do wakacji po pierwszej klasie, kiedy wszystko, co wiedziałam o swoim życiu, zostało wymazane w czasie jednego brutalnego wyznania. Któregoś wieczoru mama wypiła za dużo, jak to się często zdarzało, a ja zgodziłam się przytrzymać jej włosy, w czasie gdy ona opróżniała żołądek do kremowej muszli klozetowej, mówiąc w przerwach, jaka jest ze mnie dumna.
– Jesteś znacznie lepsza, niż mogłabym sobie wymarzyć – powtarzała w kółko.
Potem jednak wymioty dosłowne zmieniły się w rzyg werbalny i mama ujawniła prawdę, na którą nie mogłam być przygotowana.
Otóż przez całe życie opowiadano mi, że w dzieciństwie mama i tata się przyjaźnili. Byli nierozłączni, a po latach niezliczonych żartów na temat randek w końcu ulegli i jak się okazało, byli dla siebie stworzeni. Przez kilka lat żyli w udanym związku, mieli zdrowiutką córeczkę, którą oboje bardzo kochali, ale po prostu im nie wyszło, więc wrócili do przyjaźni. Koniec. Brzmi uroczo, prawda?
Tylko że to kłamstwo.
Prawda była znacznie paskudniejsza, jak to zwykle bywa, więc ją przede mną ukrywali. Do czasu, gdy mama spiła się tamtego wieczoru tequilą i najwyraźniej zapomniała, czemu tak bardzo zależało jej, żeby mnie okłamywać. I się wysypała.
Przyjaźnili się, to akurat była prawda, ale nigdy ze sobą nie chodzili. Tata natomiast zrobił się zazdrosny i każdego faceta, który odważył się porozmawiać z mamą, wykopywał z jej życia. Na tym jednak nie poprzestawał. Pewnego wieczoru, kiedy płakała po gościu, który ją świeżo rzucił, tata zaczął się do niej dostawiać. I nie przyjmował odmowy.
Ani za pierwszym razem, kiedy powiedziała nie.
Ani za jedenastym.
Liczyła, tak nawiasem.
Mama miała wtedy siedemnaście lat, a ja byłam owocem tamtej nocy – dziecko, które nie powinno się rodzić z koszmaru, który nie powinien się wydarzyć.
Tu wypadałoby powiedzieć, że usłyszawszy to, natychmiast znienawidziłam ojca, i w pewnym sensie tak się stało, ale też nadal go kochałam. Nie przestał być moim tatą, gościem, który nazywał mnie maleńką i przyrządzał mi bezalkoholowe piwo korzenne z lodami, kiedy miałam gorszy dzień. Zastanawiałam się, jak ten cichy, troskliwy mężczyzna, przy którym wyrosłam, mógł dopuścić się takiego czynu.
Przez jakiś czas żyłam w swego rodzaju smutnym zawieszeniu między dwoma uczuciami – miłością i nienawiścią – kiedy jednak wreszcie zebrałam się na odwagę, żeby go o to zapytać, przyznać, że wiem, co się wydarzyło, nie miał mi nic do powiedzenia. Nie przeprosił, nawet nie próbował się bronić. Nie wyglądało na to, żeby czuł cokolwiek oprócz złości, że mamie się to w ogóle wyrwało. W efekcie zbliżyłam się bardziej do nienawiści i zerwałam z nim kontakt jakieś pięć miesięcy później, licząc od wieczora, gdy mama wyznała mi prawdę.
I chociaż nie powinnam czuć do mamy żalu, że nie powiedziała mi o tym wcześniej, to go czułam. Nie powinnam była winić jej za to, że pozwoliła mi widzieć w ojcu dobrego człowieka, ale ją winiłam. I w ten właśnie sposób moje życie nigdy nie miało już być takie jak dawniej.
Jak już mówiłam, nie czułam do mamy nienawiści. Jednak tamtego wieczoru utkwił między nami niedający się usunąć klin i za każdym razem, kiedy patrzyłam na matkę, ta drzazga kłuła mnie w pierś.
Najczęściej więc na nią nie patrzyłam.
– W porządku – odparła pokonana. – Baw się w takim razie dobrze. – Nie przerwałam przeczesywania rzeczy w poszukiwaniu bikini, więc mama odwróciła się do wyjścia. Przystanęła jednak, żeby dodać przez ramię: – Kocham cię.
Zamarłam, przymknęłam powieki i wypuściłam powoli powietrze.
– Ja ciebie też, mamo.
W życiu nie mogłabym nie wypowiedzieć tych słów. Kochałam ją całym sercem, nawet jeśli nasza relacja się zmieniła.
Kiedy wreszcie znalazłam kostium, ubrałam się, przytroczyłam deskę do dachu mojego zdezelowanego SUV-a i dojechałam na plażę – zaczynałam dusić się pod ciężarem dnia. Ale gdy tylko rzuciłam na fale deskę i się na niej położyłam, moje ręce odnalazły rytm i znajomy ogień, który towarzyszył wypływaniu na głębsze wody. Znów lżej odetchnęłam.
Surfowanie w południowej Florydzie dalekie było od idealnego, ale mnie wystarczało. Było moim ulubionym sposobem spędzania wolnego dnia, w kontakcie z wodą, ze sobą. To był mój czas dla siebie, na przemyślenia, na przeżywanie. Surfowanie było dla mnie tym, czym dla większości ludzi fitness czy jedzenie – sposobem na radzenie sobie, na uzdrowienie, na przepracowanie problemów lub zignorowanie ich, w zależności od nastroju. Moim pocieszeniem.
I właśnie dlatego omal nie spadłam z deski, kiedy obok mnie pojawił się Jamie.
– No proszę, kogo ja widzę – powiedział z zadumą niskim i schrypniętym głosem.
Na moment straciłam równowagę. Zachichotał, a ja zmrużyłam oczy, ale i tak się uśmiechnęłam. Wszystkie moje dywagacje na temat jego ciała w jednej chwili znikły. Przełknęłam ślinę, przebiegając wzrokiem po jego wyrzeźbionych ramionach aż do samego brzucha. Znajdowała się na nim blizna, tuż nad prawym biodrem, na którą zapatrzyłam się odrobinę za długo, po czym odchrząknęłam i przeniosłam wzrok z powrotem na wodę.
– Sądziłam, że macie z Jenną plany.
Wzruszył ramionami.
– Mieliśmy. Ale podobno doszło do jakiejś cheerleaderskiej sytuacji awaryjnej.
Spojrzeliśmy sobie w oczy, usiłując stłumić chichot, a potem wybuchnęliśmy śmiechem.
– Nigdy nie zrozumiem sportów drużynowych – powiedziałam, kręcąc głową.
Jamie zmrużył oczy w słońcu. Pokonaliśmy niewielką falę z nogami zwisającym po bokach desek.
– Słucham? Nigdy nie zrozumiesz, jak to jest mieć drużynę, która pracuje nad osiągnięciem wspólnego celu?
Prychnęłam.
– Nie wkurzaj mnie. Wiesz, co miałam na myśli.
– Aha, tak bardzo nie cierpisz się dobrze bawić?
– Nie, ale nie cierpię zabawy zorganizowanej. – Zerknęłam na niego z ukosa i posłałam mu uśmieszek, po czym uśmiechnęłam się nieco szerzej, kiedy w odpowiedzi drgnął mu prawy kącik ust. – Nie wiedziałam, że surfujesz.
– Tak – odparł swobodnie. – Możesz wierzyć albo nie, ale my, ludzie bawiący się w zorganizowany sposób, lubimy też sporty indywidualne.
– Nie odpuścisz, prawda?
Roześmiał się, a ja się troszkę rozluźniłam. Co z tego, że Jamie był niewiarygodnie boski i miał kaloryfer godny młodego Brada Pitta? Potrafiłam sobie poradzić, przyjaźnić się, ignorować lekkie szarpnięcie w żołądku, kiedy się do mnie uśmiechał. Miło mieć innego przyjaciela oprócz Jenny. Ona łatwo zawierała przyjaźnie, ja miałam skłonność do odpychania ludzi – z wyboru lub przez przypadek. Może ten trójkąt Jamie–B–Jenna nie był wcale taki zły?
Kiedy jednak dogłębnie zastanowiłam się nad możliwością posiadania przyjaciela płci męskiej, żołądek szarpnął mi się z zupełnie innej przyczyny. Przed oczami stanął mi obraz mamy zgiętej nad toaletą, jej przekrwionych białek i szczerych słów tkwiących niczym wykałaczki w moim gardle. Przełknęłam ślinę, zamknęłam na moment oczy, a potem zerknęłam na wodoodporny zegarek na swoim nadgarstku.
– Spróbujmy złapać następną falę.
Nie czekałam na jego odpowiedź, tylko wypłynęłam dalej.
Surfowaliśmy, na ile się dało, ale fale tego dnia były smętne, ledwie udawało się im pchnąć nas w stronę brzegu. W końcu więc wylądowaliśmy w pozycji, od której zaczynaliśmy, z nogami zwisającymi w słonej wodzie pod nami, wpatrzeni w dal. Słońce powoli zachodziło na zachodnim wybrzeżu, zalewając plażę mglistą, żółtawą poświatą.
– Gdzie się podziewasz, kiedy tak robisz?
– Co robię? – spytałam zdziwiona.
– Masz czasem taką minę, taki niewidzący wzrok. Jakbyś była tu ciałem, a nie duchem.
Przyjrzał mi się w taki sam sposób jak pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy. Przesunęłam kciukiem po jednym z czarnych wzorów na mojej desce i wzruszyłam ramionami.
– Chyba się zamyśliłam.
– Brzmi niebezpiecznie.
Uśmiechnął się, a ja poczułam, że palą mnie policzki, chociaż nikt oprócz mnie by się nie zorientował. Na mojej skórze nie pojawiały się rumieńce jak u Jenny.
– Pewnie tak. Powinieneś trzymać się z daleka.
Jamie gryzł wnętrze ust, wpatrując się wciąż we mnie, po czym otworzył je, żeby coś powiedzieć, ale nie powiedział nic. Odwrócił się i spojrzał w tym samym kierunku, w którym ja patrzyłam, a następnie znów się odezwał.
– O czym w tej chwili myślisz?
Wypuściłam powoli powietrze.
– Że nie mogę się doczekać, kiedy się stąd wyrwę, przeniosę do Kalifornii i wreszcie złapię prawdziwą falę.
– Wyjeżdżasz?
– Jeszcze nie. Ale mam nadzieję, że na studia.
– A – mruknął w zamyśleniu. – Czyli nie interesuje cię nauka w Palm South University?
Pokręciłam głową.
– Nie, za duża spina. Chcę chodzić do wyluzowanej szkoły na zachodnim wybrzeżu. Gdzieś, gdzie mają mniej żałosne fale.
Jamie zanurzył w wodzie dłoń, uniósł rękę i pozwolił, żeby woda skapywała mu z palców na rozgrzaną skórę ramion.
– Ja też, Brecks. Ja też.
Skrzywiłam się na dźwięk swojego imienia.
– Samo B.
– Samo B, tak?
Przytaknęłam.
– Też wybierasz się na studia do Kalifornii?
– Taki jest plan. Mam tam wujka ze znajomościami w paru szkołach. A ty myślisz o jakiejś konkretnej?
– Jeszcze nie. Byle daleko stąd.
Skinął głową, nie zmuszając mnie na szczęście do rozwijania tego naładowanego emocjonalnie zdania. Posiedzieliśmy chwilę w milczeniu, a potem dopłynęliśmy do brzegu i z deskami pod pachą pomaszerowaliśmy z powrotem do samochodów. Piasek pod stopami był trochę szorstki, ale uwielbiałam jego dotyk. W plaży kochałam wszystko, zwłaszcza surfowanie. Zerknęłam na Jamiego, ciesząc się bardziej, niż bym się spodziewała, że na niego wpadłam.
Kiedy się wytarliśmy, pomógł mi przywiązać moją starą limonkową deskę do dachu mojej staruszki. I jak na nią przystało, moja kia sportage rocznik dziewięćdziesiąty ósmy nie zareagowała, kiedy spróbowałam ją odpalić.
– Świetnie – wymamrotałam, opierając się czołem na kierownicy.
Jamie właśnie skończył pakować swoją deskę kilka aut dalej i zawrócił.
– Nie jedziesz?
– Chyba mam szczęśliwy dzień.
Uśmiechnął się i pociągnął za klamkę, żeby otworzyć moje drzwi.
– Chodź, podrzucę cię do domu.
Wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale ten drobny gest, te kilka prostych słów miało zmienić wszystko między mną i Jamiem Shawem.