- W empik go
Love Song - ebook
Love Song - ebook
To nie jest love song, jakiego się spodziewacie, bo takiego love songu nikt nie śpiewał – w formie jak kubistyczny obraz, o postaciach-literach, o relacji-figurze niemożliwej. Ale też, jak to w porządnej piosence o miłości – mamy i namiętność, i poczucie schyłku. Karolina Krasny opowiada językiem odkrywczym, przebywanie w tych zdaniach jest przyjemnością samą w sobie, tak jak i w świecie przez nią stworzonym: trudno utrzymać w nim równowagę i w końcu wypada się z okna, ale jest to piękny lot.
Ela Łapczyńska
Pojedynczy akapit tej prozy ma więcej mocy, niż większość przeczytanych przeze mnie książek razem wziętych. Ostatnio tak bardzo w coś wierzyłem, odkrywając dla siebie Jane Bowles. Ale to zupełnie coś innego. Jest miękkie i twarde jednocześnie, nieokiełznane i perfekcyjnie ułożone. Każdy krok, który wykonasz wchodząc tutaj, będzie przygodą.
Adam Kaczanowski
O „Love Song”
XY i Zet wsiadają do tego samego autobusu. Z racji katastrofy niskiego kalibru, obydwoje zmuszeni są do spędzenia nocy na Przystanku Niebo. Kiedy wspólne picie niebieskiego detergentu zyskuje znamiona relacji, XY po raz pierwszy sięga po słowo kochać. Skutki tej decyzji są szybkie i namacalne. Pod językiem pojawia się szkło, podróże stają się proste, a powroty nieaktualne. Do łask wracają słodycze i polne ceremonie. Z czasem pojawia się też choroba, dancing oraz pies Silver.
„Love song” to opowieść o uczuciu, które redefiniuje zastany krajobraz. Ulokowana w niej dwójka bohaterów koresponduje z naturą, społecznością i tkanką miejską, w której została umieszczona. Jako byty bardziej eteryczne niż ludzkie, często stają się niewidocznym motorem dla reszty obrazów, współtworząc z nimi nieprzerwaną animacje.
Story zakłada, że są zakochani.
[FRAGMENT]
W noc przed wyjazdem było inaczej. Powietrze było przyjemniejsze, miało zapach coca- coli i świeżego chleba, o którym mieli sobie już nigdy nie przypomnieć (trudniej jest opuścić miejsce, które nie daje ci odejść, i twoje miejsce dobrze o tym wie, pamiętaj). Musieli wyruszyć. Ich miłość nie mieściła się w tak małym mieście. Wylewała się na ulice jak rzeka, zabierając ze sobą krzyże i małe kioski. Wlewała się do obcych domów i topiła zwierzęta. Łączyła się z morzem i uczyła je pokory, a morze nie mogło tego znieść, więc kazało im wyjechać.
Karolina Krasny - ur. 1999 w Krakowie. Redaktorka Stonera Polskiego, współwłaścicielka psa Rufusa, autorka modeli 3D przestrzeni sennych. Pisze, ilustruje poezje i projektuje wystawy.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67713-46-7 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(pokrewne: szyja w zamku; rumień; rumieniec)
Spoglądał na chodnikowe płyty, nadeptując tylko na łączenia. Będąc dzieckiem, chodników bał się bardziej od piekła, bo „ziemia to lawa”, a inni są szybcy. Sprytniejsi. Na porannych mszach może i było „królestwo niebieskie jest tu” i tak dalej, ale w królestwie niebieskim nie byłoby ani lawy, ani chodników z fugami, a przecież widział, po czym chodzi. Jego krok był tak głośny, że obudzili się wszyscy posiadacze ciał, zjadani przez larwy i czas. Był w połowie drogi, kiedy szara błyskawica przedzieliła niebo na pół.
Psy przystanęły. Właściciele odpięli im smyczki, podnieśli zwierzęta na wysokość serca i ścisnęli, jakby były dziećmi. Na chuj komu zwierzę kaleka, pomyślał mężczyzna, będąc już obok przystanku. Spadł deszcz, on zapalił.
Zaciągając się, odłożył wzrok na starszej pani. Bo była ładna, ale nie wiedział czemu. Tłoczyła się pod przystankiem z resztą ludzi, którzy z kolei byli brzydcy i napierali na nią z trzech stron. Rozpychali się łokciami, używając siły, a to w kobiecie rodziło coś, co nie mieściło się pod skąpą blachą, robiła się zmęczona i biała.
Mężczyznę podnieciła myśl: woda, kabina, nagie ciało, bo to właśnie widział, kiedy zmrużył oczy. Nadal obserwował, jak chciała go zganić za milczenie i przeszywający wzrok. Stała się taka malutka, gdy w końcu uwolniła się z tłumu, na szybie została szminka, odcisk skóry i ciężki włos, który zwijał się w symbol.
Wskoczył do autobusu i usiadł. Staruszka stanęła dość blisko, czuł od niej lakier i metaliczne perfumy, słyszał, jak cicho się poci. Kwadrans później ustąpił jej miejsca. Ile ona może mieć serc – max siedem? Z czego tylko sześć do pęknięcia, do oddania chorobom i popkulturze, tylko sześć serc. Ani to dużo, ani mało, pomyślał, kiedy dachowali.
– Czyli to ten dzień, inny od reszty – stęknęli pasażerowie, wychodząc spod plastikowych siedzeń.
Procedura była znana i wszystko odbywało się na tip-top: rozpisanie ekspertyzy, foliowanie ekspertyzy, wyciąganie pasażerów i ponaglanie, aby kto może, wyczołgał się własnymi siłami. Jak bułka z masłem – skwitował, gdy wśród oswobodzonych czekał na policję, lekarzy i zlęknionych wnuków.
Akcja ratunkowa zakończyła się wieczorem. Autobus wciąż był sprawny, więc ruszyli dalej. Przystanek B: wyciek ropy i deszcz. Przystanek C: fabryka i SPA. W drodze oglądali gwiazdy, chude dzieci i bloki w kolorze cukru, gdy przyspieszali – to wszystko zamieniało się w twarz.
Trasa zakończyła się na Przystanku Niebo, bo kierowca, wyczerpany i odwodniony, uderzył czołem w klakson, z klaksonu runął na hamulec, a z hamulca wypadł na drogę, mokrą i mało ruchliwą. Zdążył powiedzieć kilka mądrych słów – głębokich jak asfaltowe muldy – i zasnął. Światła i papierosy dogasły w kałużach.
To był koniec dnia, który dla XY-ka, w takim wydaniu, byłby bezsensowny. W okolicach Przystanku Niebo nie było żadnych atrakcji, nikt tu nie słyszał o dziwkach i karaoke, a jedyne piwo, jakie można było zdobyć, sprzedawano w puszkach i za podwójną cenę. Skierował się więc na jedyną ławeczkę, na której było jeszcze miejsce, zagrał w krzesełko i wygrał, przegrała ta starsza, zachwycająca kobieta z autobusu. Ocenił, że przeżyła go już dwukrotnie, że na pewno pamięta wojnę, świeże kartacze i brunatne jak ziemia pończochy. Spojrzał na nią z dołu, jak pies.
Zwróciła się do niego „pan” dodając do tego „proszę”, a potem zdała pytanie:
– Czy pan się zawsze tak ślini? – Przerzucił wzrok na ciemne koła, które pojawiły się na jego dżinsach. Speszył się i chciał skłamać, że to choroba i śluz, kiedy poczuł na ustach jej palce: słone jak lateks, parzące. Odskoczył z krzykiem i w półobrocie, hacząc dłonią o fragment jej stroju. Poczuł się spokojny, gdy starsza pani upadła na beton.
Jak ona mogła, pomyślał, wkładać mi w usta te brudne paluchy i grzebać w historii moich płynów, odgryzę fragment każdego, kto jeszcze raz mnie dotknie od środka.
Czoło starszej pani z wolna obrosło fioletem. Wstała i niezgrabnie owinęła się cienkim szalikiem.
– Już dobrze – odezwał się, bo zrozumiał, że zareagował zbyt gwałtownie. Przez chwilę oglądali się niezdecydowani. Potem postanowili spędzić razem czas, porobić coś aż do przyjazdu pierwszego nocnego (w okolicy Przystanku Niebo nie było żadnych atrakcji, nikt tu nie słyszał o dziwkach i karaoke, a piwo w puszce okazało się bezalkoholowe, trudno, kupili je i wlali do niego płyn na spirytusie, niebieski płyn do mycia okien).
Duldając chemiczny likier, rozrywali zrośnięte od zimna gardła, dziurawili języki i żołądki, popuścili: ich mocz wypalił dziurę w majtkach, jasnych ciuchach, mokrym od deszczu drewnie. Sikali i nie wiedzieli, że już wszystko jest święte.
– Myślę, że możesz być dla mnie kimś ważnym – powiedział, zanim się przedstawił, a nazywał się XY, po ojcu. Potem dodał, że pije naprawdę rzadko, że tym razem chodziło o chwilę i smak – o nic więcej (czknął).
Ona przedstawiała się długo. Gestykulowała wolno i niepewnie, ale każdy z jej ruchów okazywał się niezbędny. Opowiadała mu o kwiaciarni, w której pracuje, o tym, jak przy życiu trzyma ją handel i ścięte kwiaty. W pracy przeszkadzały jej jedynie jarzeniówki i zapach psa, który pojawił się znikąd i nigdy nie dał się wywietrzyć.
– Gdyby tylko przyszło z nim zwierzę! – żaliła się – Sama zdążyłam wychować tysiące psów – mówiła – nauczyć chodzenia, przemieszczania się, wysuszyć tysiące psów i wysłać je w świat.
Gdyby tylko z zapachem przyszło ciało, kochałabym je tak, jak nikt nie potrafi.
Na imię miała Zet, nazwiska nie potrzebowała.
Kiedy mówiła o mężczyznach, którzy dawniej łamali jej kości, zdał sobie sprawę, jak ładna kiedyś była. Kiedy opisywała, jak kruszono jej świat, zrozumiał, że przecież ją zna. Że dzielą ten sam smutek, na który on nie zna słów. Wie tylko, że nie jest okrągły. Okrągła rzecz nikomu nie zrobiłaby krzywdy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------