- W empik go
Łowca - ebook
Łowca - ebook
Podobno miłość dodaje sił. Ich miłość sprawiła, że spalali się na swoich oczach.
Hunter poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko, aby nigdy więcej nie być ofiarą. Porzucony przez matkę, w wieku jedenastu lat trafił do domu dziecka. Przywykł do tego, że może liczyć tylko na siebie, a świat nie ma litości dla bezbronnych osób. Kiedy jako szesnastolatek zyskał szansę na odmianę losu, wykorzystał ją, nie zważając na cenę.
Sekta, do której został zrekrutowany Hunter, wymagała od niego bezwarunkowego posłuszeństwa, zadawania innym bólu i odbierania życia. Zapewniła jednak mężczyźnie wsparcie i możliwość stania się panem własnego losu. Aby wypełniać swoją rolę, wyzbył się wszelkich słabości – prócz jednej…
Victoria, którą Hunter poznał w domu dziecka, przez lata stała się jego obsesją. Już od dzieciństwa obserwował ją z oddali, jednak pewnej nocy pokusa stała się nie do odparcia. Kiedy Hunter przekroczył okno sypialni Victorii, nie było już odwrotu – zarówno on, jak i ona poczuli bowiem, że do siebie przynależą.
Mężczyzna taki jak Hunter może sprowadzić na ukochaną tylko zagrożenie i ból. Kiedy struktura sekty zostaje rozbita, a Łowca zmuszony do ucieczki, on i Victoria będą musieli zawalczyć o swoje życie z ludźmi, którzy nie znają litości…
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-500-6 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
POTĘŻNE UDERZENIE W TWARZ przywraca mi świadomość. Unoszę gwałtownie powieki i bez wahania ruszam na swojego przeciwnika. Skurwiel jest dobrze wyszkolony i silny. To zadanie jest trudniejsze od pozostałych, a zarazem dla mnie najważniejsze.
Jednak muszę dać radę. To test, który zadecyduje o mojej karierze wewnątrz tej organizacji. Dali mi szansę, a ja mam zamiar w pełni ją wykorzystać. Człowiek, dla którego chcę pracować i który wziął mnie pod swoje skrzydła, każe mówić do siebie Mesjasz.
Struktura jest prosta.
Jest Mesjasz, są słudzy, którym on każe się zwracać do siebie per pan, i jesteśmy my – wybrańcy. Jeżeli miałbym być sługą, wolałbym się powiesić. To najniższy szczebel, który ma najbardziej przejebane. Dlatego albo przyniosę dowód, że uratowałem to małe państwo, które stworzył Mesjasz, albo zdechnę jak psy, które tutaj trafiają.
Zjadasz albo zostajesz zjedzony.
To motywuje mnie do działania. Dodaje sił, których teraz potrzebuję. Chwytam przeciwnika za biodra, przyjmując pozycję podobną do tej stosowanej w wrestlingu. Całą adrenalinę przelewam do swoich mięśni, które teraz bez problemu unoszą szarżujące na mnie ciało i rzucają nim o ziemię. Przetaczamy się po mokrym gruncie, wreszcie dosięgam do swojej maczety i jednym precyzyjnym cięciem odcinam mu łeb.
Chciał uciec i nas sprzedać. Nie na mojej warcie.
Krew tryska na moje przepocone i przemoczone czarne ubrania. Sięgam do leżącej przede mną głowy, chwytam ją za włosy i unoszę w górę. Wtedy zza drzew wyłania się quad Mesjasza. Mężczyzna zatrzymuje się przede mną, po czym zaczyna klaskać.
– Brawo! Brawo! – Cmoka z zachwytem, a ja uśmiecham się promiennie. Mam siedemnaście lat, a już coś osiągnąłem. – Oficjalnie należysz do wybrańców. Dzisiaj stworzyłem Łowcę.ROZDZIAŁ 1
• 11 LAT •
– HUNTER! CHODŹ TUTAJ, DZIECIAKU! – Matka drze się wniebogłosy, stojąc na werandzie naszego domu. Patrzę niczym zahipnotyzowany w kawałek kija, który chcę przerobić na broń. Wzdycham rozczarowany, bo naprawdę chciałem dzisiaj skończyć mój łuk.
Podnoszę się z kolan i otrzepuję spodnie. Z ociąganiem zostawiam wygiętą gałąź i linkę. Jak nie zrobię tego dzisiaj, to jutro po lekcjach nie zajmę się robieniem strzał.
Ta wizja mnie przeraża. Nie lubię zostawiać niedokończonych spraw. Jeżeli coś planuję, wykonuję to skrupulatnie. Muszę zrealizować zamiar i udowodnić samemu sobie, że jestem najlepszy.
Kiedy ruszam w kierunku domu, spoglądam na podjazd i zauważam auto nowego fagasa matki. Humor mi się nie poprawia. Jakaś niezidentyfikowana emocja wspina się po moich plecach i szepcze do ucha słowa, po których się denerwuję.
Nie mamy problemów finansowych. Niczego nam nie brakuje. Tata zmarł, ale zostawił nam niezły spadek. Adwokat powiadomił mnie i matkę, że moje pieniądze leżą na koncie i czekają, aż osiągnę pełnoletność. Dopiero wtedy będę mógł nimi dysponować tak, jak zechcę.
Jednak matka się załamała.
Załamać można się na różne sposoby. Teraz to wiem.
Większość ludzi po śmierci bliskiej osoby odbywa żałobę, tęsknią, nie mogą się pozbierać, dopada ich depresja albo uciekają w alkohol.
Moja matka uciekła w seks.
Tak. Wiem, co to znaczy. Jestem młody, ale nie głupi.
Przez nasz dom przewinęło się już tylu facetów, że przestałem starać się zapamiętać ich imiona. Nie było sensu. Zabawiali ją jedynie na chwilę. Czy byli z nią tylko dla kasy? Ciężko stwierdzić. Matka jest ładna, naprawdę. Zawsze zadbana, chociaż kiedy żył ojciec, częściej się uśmiechała, co dodawało jej uroku.
Dupek Carter utrzymał się najdłużej. Pajac przyjeżdża tutaj od trzech miesięcy. Gdybym powiedział, że nie darzymy się sympatią, skłamałbym. Stary dziad nienawidzi mnie tak bardzo, jakbym zabił mu matkę.
Chociaż to on zabija moją.
Naciskam klamkę i wchodzę do środka. Pokonuję długi, bogato urządzony korytarz i przechodzę do salonu, z którego dobiegają odgłosy wydawane przez matkę i jej kochanka, i staję w progu.
– Jestem – oświadczam chłodno, krzyżując ramiona na piersi.
Matka odwrócona jest do mnie tyłem, bo dłonie opiera na klatce piersiowej Cartera, uspokajając go.
– Och. – Mama na dźwięk mojego głosu odwraca się na pięcie. – Hunter… Hm… Dobrze.
Nie podoba mi się jej zawahanie. Czuję w kościach, że coś się święci. Mam taki zmysł. Wyostrzony do granic możliwości. Zawsze, gdy staję się niewygodnym tematem, moje ciało to wyczuwa, odbiera to niczym radar.
– Powiedz mu, Diana. – Dupek Carter pogania moją matkę, a ja unoszę pytająco brew.
Od razu chce przejść do sedna. Nie zamierza tracić na mnie czasu.
– Tak… Tak… – Matka poprawia idealnie ułożoną spódnicę, a następnie kuca przede mną, chwytając mnie za ramiona. – Musisz się spakować, Hunterze.
I proszę. Szybko i bezboleśnie.
– Wyjeżdżamy? – pytam, patrząc prosto w jej oczy, które starają się omijać moją twarz.
– Hm… Tak… To znaczy… – jąka się, nerwowo zakładając lok za ucho.
To dla mnie znak.
– Po prostu to z siebie wyduś, mamo – nakazuję, a gniewny wzrok posyłam dupkowi. Wiem, że cokolwiek teraz usłyszę, on to wymyślił. Carter jest niczym wąż, który kusi złymi rzeczami moją matkę. Jego jad krąży po jej naiwnym ciele, zamieniając ją w bezmyślną lalkę z burzą loków.
– Przeprowadzasz się do domu dziecka.
Szok. Paraliż.
Krótkie zdanie, które rozdziera moją duszę na kawałki. Wstrząsa mną tak, że mam ochotę krzyczeć i rwać włosy z głowy. Przeprowadzam się? Do domu dziecka mam przeprowadzić się sam? Bez niej? W takim razie to żadna przeprowadzka, tylko pozbycie się zbędnego balastu. Chcę odepchnąć matkę, a temu gnojowi wbić nóż między oczy, jednak zamiast tego odpowiadam nad wyraz spokojnie:
– Mam ciebie. Dlaczego mam iść do domu dziecka, skoro mam matkę, do cholery?! – Denerwuję się, dyszę tak ciężko, jakby ktoś przygniatał mi klatkę piersiową.
– Wyjeżdżamy z Carterem…
– Pojadę z wami, nie będę wam przeszkadzał. – Przerywam jej i przez moment wydaje mi się, że widzę w jej oczach zawahanie.
– Żadnych dzieci, Diano. Tylko ty i ja. – Dupek prycha, a ja ledwo trzymam nerwy na wodzy. Pragnę mu coś zrobić.
Odbiera mi matkę.
Kiedyś się go pozbędę. Z precyzją wbiję ostrze w jego serce i napluję mu w twarz za to, że odbiera mi ostatniego rodzica.
– Zostaw mnie tutaj samego. Daj mi kasę na jedzenie i po kłopocie. Nikt nie musi wiedzieć. – Chcę ją przekonać, ale w jej oczach widzę, że jestem na przegranej pozycji.
– Nie chcę, by coś ci się stało, kiedy zostaniesz sam.
Zatem poznałem prawdę. Nie kocha mnie na tyle mocno, by wybrać syna zamiast jakiegoś przebrzydłego pajaca, który ją posuwa.
Śmieję się zimno. Ten dźwięk jest tak osobliwy, że przeraża nie tylko ją, ale także mnie, bo po raz pierwszy śmieję się jak bezduszny skurwiel, a mam dopiero jedenaście lat.
Jeśli nie chciałaby, by coś mi się stało, nie oddawałaby mnie do przytułku. Mogłaby zostawić mnie w domu na te kilka dni, bo wie, że poradziłbym sobie bez problemu. Ale ona już mnie nie chce. Jestem tylko przeszkodą, której należy się pozbyć.
– Stanie mi się, jeśli mnie oddasz. – Staram się brzmieć pewnie, ale mój głos się łamie. Zaciskam zęby, żeby nie dać po sobie poznać, że się rozsypuję. Jednak świadomość, że żaden argument jej nie przekona, sprawia, że zamieniam się w cienki jak zapałka patyczek, który można z łatwością połamać.
Jestem wypalony.
Moja własna matka pozbywa się mnie, bo przeszkadzam jej w życiu, i mówi mi to prosto w twarz.
Usuwa ze swojego życia moje istnienie.
– Poradzisz sobie, Hunter. Jesteś zdolnym chłopcem.
Patrzę w oczy matki, ale nie dostrzegam w nich bezwarunkowej miłości, którą widziałem jeszcze dwa lata temu. Całkiem zatraciła instynkt macierzyński, nie widzę już dla niej ratunku.
W tym momencie zmienia się moje życie.
Zmieniam się ja.
Chłopak żyjący w moim sercu umiera, a jego dusza zostaje rozdarta i rozrzucona po zakamarkach najczarniejszych czeluści piekielnych.
Moja matka właśnie zabiła piękno, które pielęgnował we mnie ojciec. Potwór, który miał otrzeć oczy po długim śnie za kilka lat, zostaje zbyt szybko zbudzony i będzie rosnąć wraz ze mną. Wszczepiła mi zalążek potwora, który będzie chował się na dnie mojego serca i przybierał na sile. Aż pewnego dnia stanie się tak straszny, że zaślepi mnie samego.
Ze spokojem, o który się nie podejrzewałem, zaciskam pięści po bokach, a następnie odwracam się na pięcie. Ruszam w kierunku swojego pokoju, ale zatrzymuję się i nie patrząc na podłą dwójkę, którą mam za plecami, dodaję:
– Od teraz nie masz syna, Diano. Mój ojciec umarł, a matki nigdy nie poznałem. – Jeżeli liczyłem, że po tych słowach usłyszę rozdzierający serce krzyk i płacz matki, to się pomyliłem. – A tobie, skurwysynu, przysięgam, że odbiorę ci ostatni oddech, wbiję ci ostrze w ciało. Krew wypłynie z twoich przebrzydłych ust, a ja będę stał nad tobą i dociskał cię butem do ziemi, w której spoczniesz.
– Hunterze…
– Zamknij się – uciszam matkę i idę po schodach.
Pokonuję każdy stopień w takim skupieniu, jakby któryś z nich zaraz miał się zarwać, a ja miałbym runąć w czeluści piekieł.
Nic z tego.
To ja będę tworzył piekło na ziemi innym.
Odchodzę.
Zostałem sam.ROZDZIAŁ 2
• 15 LAT •
– HUNTER, PROSZĘ CIĘ, CHŁOPCZE. PUŚĆ DAVIDA.
Spoglądam w wystraszone oczy mojej opiekunki, a następnie na siną twarz małego gnojka, który dokuczał Arii, jedynej osobie o dobrym sercu w całym tym zasranym miejscu.
Dziewczynka ma tylko trzynaście lat, a on jest starszy i do tego myśli, że może jej psuć nastrój.
Nie na mojej warcie.
Aria to pierwsza i w zasadzie jedyna dziewczyna, która się do mnie odezwała. Kiedy matka zostawiła mnie pod drzwiami bidula, jakbym był tylko zawadzającym jej szczeniakiem, to właśnie Aria podeszła i uśmiechnęła się ciepło, mimo że była dużo drobniejsza i młodsza ode mnie. Na pierwszy rzut oka było widać, że to dziecko ma w sobie takie pokłady dobra jak ja zła i nienawiści.
Ona jest duszą czystą. Ja jestem splamiony brudem.
_– Ta pani, która cię przywiozła… – Aria huśta się beztrosko na huśtawce, a ja grzebię butem w ziemi. – To twoja mama?_
_Na dźwięk słowa mama flaki przewracają mi się w brzuchu._
_– Nie – odpowiadam krótko, bo wiem, że Aria nigdy się nie poddaje. Jest wycofana, nieśmiała, ale wkurzająco uparta. Nigdy nie odpuszcza i za to ją szanuję._
_– Też nie mam mamy._
_Przekrzywiam lekko głowę w jej kierunku._
_– Porzuciła cię? – Udaję zainteresowanego, mimo że mnie to nie obchodzi._
_A może jednak odrobinę mnie ciekawi?_
_– Och nie. – Posyła mi delikatny uśmiech, zakładając kosmyk czarnych włosów za ucho. – Nigdy jej nie poznałam._
_– Czyli cię wyrzuciła – kwituję, spoglądając w niebo._
_Tęsknię za ojcem. Ciekawe, czy spogląda na mnie z góry. Bo to, że jest w niebie, nie podlega dyskusji. Był wspaniałym ojcem i mężem. Kochał nas. Czas, kiedy żył, był najwspanialszym i najszczęśliwszym okresem w moim życiu. Matka z kolei będzie się smażyć w piekle._
_Zatem jeszcze się z nią zobaczę…_
_– Hmmm. – Dziewczyna stuka palcem w usta, dumając nad sensem moich słów. – Może miała jakiś problem, więc uznała, że tutaj lepiej się mną zaopiekują._
_– To nie zmienia faktu, że wyrzuciła cię jak śmiecia. – Dobijam ją tym stwierdzeniem, żeby za bardzo nie wierzyła w dobre intencje ludzi._
_Aria zatrzymuje huśtawkę i spogląda na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy._
_– Jesteś zły. – Osądza niczym lekarz stwierdzający diagnozę._
_– Nie – burczę, odwracając głowę._
_– Ta pani, która cię przywiozła, to była twoja mama._
_– Nie – zaprzeczam, zaciskając dłonie w pięści._
_– Oddała cię. – Aria się nie poddaje, nadal ciężkimi działami kruszy lód, którym owinąłem swoje serce._
_– Wyrzuciła – warczę jak jakiś zwierzak._
_Następuje cisza, przez którą nie jestem w stanie spojrzeć Arii w oczy. Kiedy myślę, że dziewczynka sobie poszła, nagle na ramieniu czuję jej dłoń. Gdyby to był ktoś inny, po prostu bym ją strząsnął, ale nie mogę. Aria jest dla mnie niczym młodsza siostra, której nigdy nie miałem._
_– Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, Hunterze. – Jej głos jest cichy, ale jego wibracje sprawiają, że aż muszę przymknąć powieki, by znieść to, co zaraz powie. – Może naprawdę tutaj będzie ci lepiej? Ludzie czasami ranią innych, by coś sobie udowodnić. By zakryć swój brud pięknem i bólem innych. To daje im chwilową ulgę. To, że mogli wycisnąć z ciebie łzę i że też jesteś teraz tak markotny jak oni. Tym się żywią, ale wiesz co? Ty musisz pokazać, że jesteś silniejszy niż oni. Udowodnij, że dasz radę. Bierz przykład z wielkich, bo wielcy nigdy cię nie wyśmieją, tylko wesprą. Zniszczyć będą chcieli cię tylko ci, którzy mają mniej od ciebie._
_– Ario…_
_– Twoja matka postąpiła tak, bo może to twoje przeznaczenie. Może za dziesięć lat będziesz dzięki temu mógł dokonać rzeczy wielkich._
_Ja i wielkie rzeczy? Kręcę głową i odchodzę, nie patrząc na dziewczynkę, która starała się mnie pocieszyć. Kiedy nie możesz nic powiedzieć, bo brakuje ci słów, najlepszym wyjściem jest ucieczka._
– Hunter. – Kiedy mała ręka dotyka mojego ramienia, bez wahania puszczam gnojka, na którego szyi zaciskały się moje dłonie.
Gówniarz chwyta powietrze, jakby się dusił.
Prycham, bo wyszedł mi ten żart.
– Nie możesz stosować przemocy, Hunterze. To nie jest rozwiązanie – karci mnie opiekunka, grożąc mi palcem, po czym podnosi Davida z ziemi i chowa go za swoimi plecami.
Wstaję z kolan, a następnie wycieram ręce o bluzę.
– On stosował ją wobec Arii – odpowiadam, zakładając ręce za głowę. Nabieram powietrza głęboko w płuca. Lubię ten smak zwycięstwa. Uwielbiam mieć wiedzę, że jestem lepszy, silniejszy.
– David tylko pociągnął ją za warkocze. To oznaka, że ją lubi.
Aria spuszcza wzrok na swoje stopy, a ja na głupie tłumaczenie kobiety wybucham śmiechem. Co za tępe babsko.
– Jak ją lubi, to niech wręczy jej bukiet kwiatów. Ciągnięcie za włosy to sprawianie bólu, a nie dowód uwielbienia. – Podchodzę bliżej opiekunki, po czym ściszam głos i dodaję tak, by tylko ona mnie słyszała: – Niech pani nie uczy dziewczynek tego, że kiedy chłopak podnosi na nie rękę, to jest to akt miłości. Najmniejsze gesty rodzą przemoc, proszę pani. Proszę sobie to zapamiętać.
Po tych słowach odwracam się na pięcie i odchodzę. Mam w dupie to, że być może piętnastolatek właśnie pouczył dorosłą kobietę, jak powinna wychowywać młodzież.
Nie zdaję sobie jednak sprawy z tego, że to ja niebawem zacznę zadawać ludziom ból. Że to na mój widok będą trząść się ze strachu. W najczarniejszych snach nie pojawiły się wizje o tym, że moje ręce sprawią, iż istota ludzka wyda ostatnie tchnienie.
Ból można opisać na różne sposoby. Ktoś może nieszczęśliwie się zakochać, a ktoś inny może zwyczajnie stracić wiarę w życie na tym świecie.
Dla mnie w tym momencie egzystencja nie ma sensu. Mój ojciec, którego uwielbiałem, zmarł, matka oddała mnie jak brudnego mopsa do domu dziecka, a opiekunki w bidulu uważają, że śmieciem jestem ja, bo bronię słabszych, a nie te gnidy, które dokuczają innym.
Przy drzewie pochylam się, by podnieść swój łuk. Idę na wzgórze za ogromnym budynkiem, w którym obecnie mieszkam, a następnie siadam pomiędzy niewysokimi krzewami i spoglądam w niebo.
Fajnie byłoby do kogoś należeć. Mieć ludzi, którym na mnie zależy. Miejsce, do którego wracałbym z uśmiechem na ustach.
Fajnie byłoby posiadać dom.
• 16 LAT •
– Witaj, Ario. – Podchodzę do niej pewnym krokiem, wyłaniając się zza drzewa. To była idealna kryjówka, aby ją obserwować.
– Och, cześć, Hunter. – Dziewczynka szoruje zniszczonymi sandałami o ziemię, aby zatrzymać huśtawkę.
– Chcesz się pobawić? – pytam, pokazując jej martwe ciało żmii, którą chwilę temu pozbawiłem życia.
– Hm… – Patrzy na moją zdobycz z dystansem. Kiedy posyła mi ciepły uśmiech, piskliwy głos przerywa naszą pogawędkę.
– Ario! Tam się ukryłaś! – Mała blondynka macha do niej, idąc powoli w naszym kierunku.
– To Victoria – tłumaczy mi Aria. – Jest w moim wieku, więc jesteśmy od ciebie młodsze. Dołączyła do nas w tym tygodniu. – Pochyla się w moim kierunku i dodaje szeptem: – Jej rodzice zginęli w wypadku, więc trafiła tutaj, bo nie ma innej rodziny. Chodź, poznasz ją lepiej.
Odwraca się w kierunku blondynki, ale ja mam inny plan. Spoglądam w oczy idącej w naszą stronę dziewczyny, po czym znikam im obu z pola widzenia.
Przeskakuję przez mur, a następnie wychodzę na ulicę. Chwilę później obok mnie zatrzymuje się czarny van.
– Hej, dzieciaku! Chcesz się z nami zabrać? – pyta zadbany facet, wychylając się przez szybę.
Wzruszam ramionami, bo nie mam nic do stracenia. Wsiadam do samochodu.
Chcę tylko do kogoś należeć.
Przez to trafiam do piekła i staję się własnością samego diabła.
Zatrzaskuję za sobą drzwi auta i odwracam się w stronę mężczyzny, który zwrócił na mnie uwagę.
– Dokąd jedziemy? – pytam spokojnie, obserwując kierowcę z wytatuowanymi rękoma.
– A dokąd chcesz jechać? – Głos faceta z brodą zwiększa moją czujność.
Opadam na oparcie fotela, po czym niedbale wzruszam ramionami.
– Obojętnie. Jeśli macie dla mnie jakąś robotę, mogę jechać z wami. Chciałbym się uwolnić od tego miejsca.
Po części to prawda. Mam dość tego przytułku, w którym czuję się jak niechciany pies, którego wszyscy kopią, bo za bardzo gryzie.
– To fenomenalnie! – wykrzykuje mężczyzna i nim się spostrzegam, wbija mi igłę w ramię.
– Co ty… – Próbuję się odsunąć, ale opadam z sił.
Nim zamknę oczy, słyszę jego głos.
– Mam dla ciebie idealną robotę, chłopcze.
Czuję, że leżę na twardym podłożu. Próbuję otworzyć oczy, ale odnoszę wrażenie, że zamiast powiek mam dwa ciężkie kamienie. Przykładam dłonie do głowy, która pulsuje niesamowitym bólem.
– Do której grupy go zaliczymy? – Słaby głos przebija się jakby przez mgłę.
Wytężam słuch, bo momentami dociera do mnie tylko piszczący dźwięk.
– Podoba mi się ten dzieciak. – Wydaje mi się, że słyszę mężczyznę z brodą, który wbił mi igłę w ramię.
– Wypróbujmy go. Pan by go nam nie zesłał, gdyby nie miał co do niego planów.
– Masz rację.
Mrugam, bo wreszcie udaje mi się unieść powieki. Powoli sunę wzrokiem po miejscu, w którym się znajduję. Głowa mi pęka. Zdaję sobie sprawę, że jestem w jakimś dużym szałasie. W kącie dostrzegam broń. Leżą tam różnej wielkości noże, maczety, pistolety i coś, co zwraca moją uwagę – łuk myśliwski.
– Kurwa – charczę cicho, próbując odzyskać głos.
Moje gardło to pustynia.
– Piękny – stwierdzam, przesuwając wzrokiem po broni, która fascynuje mnie od dziecka.
– Rzućmy go na trening chłopaków jako królika. Jeśli zginie, trudno. – Słowa przyciągają moją uwagę. Oddech mi przyśpiesza.
Nie tracę więcej czasu. Nie zginę tutaj. Wstaję, nogi próbują odmówić mi posłuszeństwa, ale im na to nie pozwalam. Wciągam nosem powietrze i ruszam w kierunku łuku, który aż krzyczy, bym wziął go w swoje dłonie. Chwytam go, żałując, że nie mogę dokładnie mu się przyjrzeć.
Rozglądam się po chacie i szukam wyjścia, starając się nie ściągnąć do niej ludzi, którzy mnie w niej umieścili.
W ścianie zauważam odstającą deskę, ciągnę ją mocno, by gwoździe puściły. Na szczęście nie muszę długo się męczyć, bo rozlega się charakterystyczny dźwięk pękającego drewna.
– Stój! – Słyszę głos mężczyzny, który stał pod drzwiami. Spóźnił się. Przedostaję się przez dziurę w ścianie chaty, w moje policzki uderza chłodne powietrze. Zarzucam kołczan na plecy, łuk ściskam mocno w dłoni i biegnę przed siebie.
Manewruję pomiędzy różnymi budynkami: od szałasów po naprawdę fajne domki.
– Zatrzymaj się! – Przed sobą widzę jakiegoś mężczyznę. Kiedy rzuca we mnie nożem, odskakuję w bok, ostrze rani mnie w ramię.
– Co tu się dzieje? – szepczę, wyciągając z kołczanu strzałę. Zakładam ją na cięciwę, zauważam, że ma myśliwski grot.
Kogoś będzie bolało.
Naciągam cięciwę i wypuszczam strzałę w stronę mężczyzny, który mnie zaatakował. Kiedy trafiam go prosto w klatkę piersiową, przez moje ciało przepływa niesamowity prąd.
Facet patrzy mi w oczy, chwyta za strzałę, która go przebiła, i posyłając mi uśmiech, wyciąga ją ze swojego ciała, po czym pada.
Mój oddech przyśpiesza, bo przez głowę przelatuje mi myśl, że po raz pierwszy w życiu zabiłem człowieka.
Nie zastanawiam się dłużej nad tym, co właśnie się stało, lecz ruszam dalej, poszukując wyjścia z tego miejsca.
Po drodze natykam się na dwóch mężczyzn – również w ich kierunku wypuszczam dwie strzały i biegnę w stronę lasu. Kiedy wpadam pomiędzy drzewa, czuję, że jestem w swoim żywiole. Słyszę za sobą szczekanie psów i krzyki ludzi. Wydaje mi się, że dobiega mnie też warkot quadów.
Biegnę ile sił w nogach, ale po chwili wpadam w pułapkę. Nadeptuję na linę, a rozłożona pode mną siatka chwyta mnie i ciągnie w górę.
Wiszę w kokonie z liści niczym owad w sieci pająka. Próbuję się szarpać, ale nic to nie daje. Po kilku minutach ścigający mnie dopadają. Mężczyzna z brodą zeskakuje z quada i podchodzi do mnie.
– Ile masz lat, synu? – pyta spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło.
– Szesnaście! – krzyczę w jego kierunku, a on zdumiony unosi brwi.
– Masz wyjątkowe zdolności jak na szesnastolatka!
– A twoi ludzie mają małe umiejętności jak na dorosłych mężczyzn! – odpyskowuję, próbując się uwolnić.
Śmiech mężczyzny niesie się po lesie.
Co go tak bawi?
– Jak cię zwą?
Wzdycham, czekając na rozwój wydarzeń.
– Hunter.
– Wspaniałe imię. – Mężczyzna pociera brodę, patrząc na mnie w skupieniu. – Uwolnijcie go i przydzielcie mu pokój.
– Skąd pewność, że tutaj zostanę? – prycham, trzymając mocno łuk, by nikt mi go nie zabrał.
– A wybierasz się dokądś?
Jego pytanie jest naprawdę dobre.
Czy mam dokąd pójść?
– Dam ci pracę i wszystko, czego zapragniesz, w zamian za twoją lojalność.
– Nie jestem psem – warczę jak typowy dzieciak, którego matka kopnęła w dupę, bo uważała, że jest pieprzonym kundlem.
Nagle słyszę trzask i upadam na ziemię. Podnoszę się szybko i podchodzę do brodacza.
– Oczywiście, że nie, Hunterze. – W jego głosie słychać nutkę opiekuńczości. Wyciąga dłoń w moim kierunku. – Jesteś wybrańcem, a ja jestem Mesjaszem.
Wybrańcem. Chociaż raz.
Patrzę na jego dłoń, a kiedy ją ściskam, otrzymuję to, czego chciałem od dziecka.
Miejsce na ziemi.
Ludzi, którzy traktują mnie z szacunkiem.
Fantazje, które mogę spełniać, oraz możliwości, o których nawet nie śniłem.ROZDZIAŁ 3
• 16 LAT •
ROZGLĄDAM SIĘ PO MOIM NOWYM POKOJU i stwierdzam, że jest naprawdę dobrze. Odkładam łuk i kołczan na łóżko. Mesjasz pozwolił mi je zatrzymać.
Już gościa lubię.
Ściągam koszulę, bo emocje zaczynają opadać i rana, którą mam po spotkaniu z ludźmi Mesjasza, daje o sobie znać. Rzucam materiał na podłogę, a wtedy drzwi się otwierają i do środka wchodzi dziewczynka z rudymi włosami.
Na pewno jest młodsza ode mnie.
– Przepraszam. Przyniosłam zupę. – Jej cichy głosik wypełnia pomieszczenie.
Dziewczyna stawia naczynie na stole, a ja podchodzę do niej.
– Ile masz lat? – pytam, ciesząc się, że być może jest tutaj ktoś w moim wieku.
– Czternaście – odpowiada, wbijając wzrok w podłogę.
Stoję, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Rudowłosa jest starsza od Arii o niespełna rok. Kiedy przypominam sobie o małej dziewczynce z bidula, coś dźga mnie w serce, bo zastanawiam się, kto teraz obroni małą Arię, kiedy mnie już nie będzie?
– Jesteś ranny – zauważa, a następnie szybko biegnie w stronę komody.
Z pierwszej szuflady wyciąga apteczkę.
– Skąd wiedziałaś, że tam jest? – pytam zaintrygowany.
Może wcześniej to był jej pokój?
– W każdym pokoju wybrańca apteczka znajduje się w komodzie. Takie wytyczne.
Kiwam głową, ale nie rozumiem, o czym mówi.
Dziewczyna spryskuje płynem moją ranę, a ta zaczyna szczypać. Patrzę na jej loki, które poruszają się przy każdym ruchu głowy.
– Gotowe. – Gładzi miejsce, które opatrzyła i owinęła bandażem.
Chcę jej podziękować, ale wtedy do pokoju wchodzi jakiś chłopak, na widok którego ona cała sztywnieje.
– Cześć, malutka. – Mój gość posyła jej mroczny uśmiech, a dłonie rudej zaczynają się trząść.
– Kim jesteś? – pytam, zmuszając go, by skierował na mnie swój wzrok.
Unosi brew, ale wraca spojrzeniem do dziewczyny. Ociera kącik ust, po czym odpowiada:
– Jestem Cień. Przyszedłem cię poznać.
Cień.
Osobliwe imię.
Wysuwam koniuszek języka i przygryzam go zębami, bo coś mi w jego spojrzeniu nie pasuje.
Rudowłosa, korzystając z okazji, rusza w kierunku drzwi, ale nim zdąży przekroczyć próg, Cień chwyta ją za gardło i przysuwa do siebie. Kładzie jej dłoń na piersi, po czym syczy jej do ucha:
– Ktoś nam tutaj dorasta.
Po policzku dziewczyny spływa łza, a ja ruszam w ich stronę. Chwytam Cienia za krtań, wbijając mu palce w szyję.
– Puść ją – mówię spokojnie.
Mierzymy się spojrzeniami, ale w końcu chłopak puszcza dziewczynę, a ona ze szlochem opuszcza mój pokój. Odsuwam się od Cienia, a ten śmieje się pod nosem.
– Widzę, że muszę cię wiele nauczyć.
– Niby czego? – prycham, zasiadając za stołem, by zjeść posiłek, który przyniosła mi rudowłosa.
– Nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele masz tutaj przywilejów. Korzystaj, bracie.
– Bracie? – Odkładam łyżkę, bo to słowo zwraca moją uwagę.
– Zostałeś wybrańcem, więc stałeś się moim bratem. Tworzysz z nami rodzinę.
Rodzina.
Kiwam głową potwierdzająco, akceptując słowa Cienia. Słucham uważnie, o czym mi opowiada. Nie mogę uwierzyć w to, że mam teraz tyle swobód i możliwości. Cień staje się moim przyjacielem. Uczy mnie hierarchii, którą szybko akceptuję, bo okazuje się, że jestem niemalże na samym jej szczycie. Chłonę jego nauki jak gąbka, nie zauważając, że staję się jednym z nich.
Zepsutym do cna człowiekiem.ROZDZIAŁ 4
• 18 LAT •
TO WZGÓRZE JEST IDEALNYM MIEJSCEM, by samemu pozostając niezauważonym, obserwować teren wokół bidula. Przez dwa lata wykazałem się już tak bardzo, że Mesjasz uczynił mnie jednym ze swoich najważniejszych ludzi.
Uczynił mnie Łowcą.
Zabiłem tego, który chciał zdradzić naszą małą organizację, i tym przysłużyłem się wybrańcom.
Uratowałem ich, a w zamian dostałem imię od Mesjasza. Dwa lata czekałem na to, by zostać Łowcą, idealnie się do tego nadaję. Poluję, zabijam. Odkąd strzegę granic, nikt nie jest w stanie się przez nie przedrzeć.
Co jakiś czas sprawdzam, co u Arii i jej przyjaciółki. W strukturach państwa nikt nie wie, że znam kogoś, kto jest dla mnie ważny. Zasady panujące wewnątrz nauczyły mnie, że lepiej nie mieć nikogo takiego, bo w przeciwnym wypadku Mesjasz zyskuje przewagę.
Ale ja nigdy nie pozwolę, by ktoś nade mną górował. Jestem panem własnego życia i nikt nie ma prawa decydować za mnie. __
Wypatruję przez lornetkę czarnych włosów, ale zamiast nich pojawia się aureola złotych loków.
Victoria.
Biegnie roześmiana, a włosy wpadają jej do ust. Jej to jednak nie przeszkadza. Ma na sobie obcisłą sukienkę na ramiączkach. Przełykam ślinę, kiedy zauważam niewielkie piersi rysujące się pod materiałem.
Victoria jest piękna.
Gdybym nie uciekł, z pewnością nie pozwoliłbym nikomu się do niej zbliżyć. I to nie z tego samego powodu, co w przypadku Arii.
Aria jest dla mnie jak młodsza siostra, którą muszę chronić, a Vi?
Na myśl o niej przesuwam językiem po spierzchniętych wargach.
Victorię musiałbym mieć dla siebie. Chciałbym czuć jej ciało pod palcami. Zaciągnąć się jej zapachem.
Od pewnego czasu kusi mnie, by zwyczajnie podejść i powąchać jej szyję.
Gdy Victoria dobiega do huśtawki, siada na niej i zaczyna stopami odpychać się od ziemi. Kilka sekund później pojawia się Aria i grozi jej palcem, na co dziewczyna wybucha śmiechem.
Victoria jest wulkanem energii, dlatego lepiej dla mnie, bym nie znajdował się w jej pobliżu. Jeśli złamię swoją zasadę, to będzie mój koniec.
Dziewczyny rozmawiają, gestykulując szaleńczo, a kiedy mam zamiar się ulotnić, moją uwagę przykuwa gnojek, który podchodzi do przyjaciółek. Victoria odgarnia włosy na plecy, a Aria kręci nieznacznie głową. Łepek zatrzymuje huśtawkę Vi i mówi coś do niej, na co ta reaguje uśmiechem. Wtedy on zaczyna ją huśtać, stojąc za jej plecami.
Ściskam lornetkę tak mocno, że aż słyszę jej ciche trzeszczenie.
Próbuję się uspokoić, ale kiedy jego palce, zamiast odbijać się od deski huśtawki, dotykają jej pleców tuż nad samym tyłkiem, uwalniam moją bestię.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej