- promocja
- W empik go
Lucie Yi NIE jest romantyczką - ebook
Lucie Yi NIE jest romantyczką - ebook
Zabawna, oryginalna i (wbrew pozorom) bardzo romantyczna! Nowa powieść autorki „Ostatniej prawdziwej singielki”.
Lucie Yi, konsultantka zarządzania, ma dosyć czekania na Tego Jedynego. Chce zostać mamą, jednak po dramatycznym zerwaniu, które doprowadziło ją na skraj załamania nerwowego w sklepie z artykułami dziecięcymi, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Rejestruje się na portalu dla współrodziców z wyboru, aby znaleźć odpowiedniego partnera do prokreacji – w związku tak platonicznym, jak to tylko możliwe.
Collin Read spełnia wszystkie kryteria: pochodzi z podobnego kręgu kulturowego, jest uczciwy i co najważniejsze – gotowy zostać ojcem. Gdy się poznają, nie trzeba długo czekać, by Lucie podjęła decyzję w sprawie swojej przyszłości. I co z tego, że jej konserwatywna rodzina może mieć obiekcje? Lucie zachodzi w ciążę i razem z Collinem wraca do Singapuru. Jednak niechęć rodziców do decyzji córki to zaledwie początek problemów, z którymi będzie musiała się zmierzyć…
Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, kiedy na scenę wkracza były narzeczony Lucie. Jej niewygasłe uczucia odżywają – jakby mało było narastającego napięcia w pracy i zaskakujących zmian zachodzących w jej ciele. Nagle ten prosty, racjonalny układ, który zawarła z Collinem, rozpada się na milion kawałków, a Lucie musi zdecydować, jak pogodzić wymagania ludzi, których kocha, nie rezygnując z życia, którego naprawdę pragnie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-266-1 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lucie Yi NIE jest romantyczką przykuła moją uwagę już od pierwszej strony. Jest pełna humoru i serca.
– Beth O’Leary, autorka Współlokatorów
Błyskotliwa, oryginalna opowieść o odnajdowaniu siebie i przyjmowaniu miłości. Ja JESTEM romantyczką – i kibicowałam Lucie Yi!
– KJ Dell’Antonia, autorka The Chicken Sisters
Świeża, zabawna i skłaniająca do refleksji – Lucie Yi jest romantyczną bohaterką XXI wieku.
– Sophie Cousens, autorka W przyszłym roku o tej porze
Fascynujące i oryginalne spojrzenie na współczesną miłość, rodzinę i przyjaźń przedstawione w błyskotliwy sposób i z humorem.
– Helen Hoang, autorka Testu na miłość
Miałam niedorzecznie wygórowane oczekiwania, ale jakimś cudem Lauren Ho udało się je przekroczyć. Przygotujcie się na bohaterkę, która jest przezabawna i niewiarygodnie bystra.
– Jesse Q. Sutanto, autorka Dial A for Aunties
Na wskroś nowoczesna i dowcipna (…). Wspaniałe grono postaci, nieoczekiwane zwroty akcji i złożone relacje rodzinne czynią Lucie Yi NIE jest romantyczką zabawną, intrygującą i uroczą historią o miłości.
– Farah Heron, autorka Accidentally Engaged oraz Tahira in Bloom
Pokrzepiające i ciepłe spojrzenie na współczesne macierzyństwo, rodziny, w których się rodzimy, i te, które sami sobie wybieramy, oraz zakres relacji rodzic–dziecko. Lucie Yi NIE jest romantyczką wypełnia tę cudowną, przerażającą lukę między naszym wyobrażeniem macierzyństwa a tym, czym jest ono w istocie.
– Lillie Vale, autorka The Shaadi Set-Up
Lauren Ho ma smykałkę do tworzenia historii stanowiących fascynujący miks humoru i szczerości. Lucie Yi NIE jest romantyczką to inteligentna, niebanalna lektura zgłębiająca tematy rodzicielstwa, miłości i tożsamości. Ta zachwycająca powieść zdobędzie czytelników na całym świecie!
– Saumya Dave, autorka Well-Behaved Indian Women
Przezabawna i bezkompromisowo szczera Lucie Yi NIE jest romantycz-ką to pochwała przyjaźni i rodziny z wyboru; powieść, która jedno-cześnie oszałamia romantyzmem i burzy patriarchalny model świata.
– Madi Sinha, autorka At Least You Have Your Health
Inteligentna, niebanalna i niewiarygodnie zabawna. Lauren Ho pisze dobitnie i dowcipnie; do perfekcji opanowała imponującą sztukę łączenia niewymuszonej lekkości stylu z pełnym refleksji spojrzeniem na przyjaźń, rodzinę i niejednokrotnie zawiłe ścieżki wiodące do miłości.
– Martha Waters, autorka To Love and to Loathe
RECENZJE KSIĄŻKI
Ostatnia prawdziwa singielka
Andrea to przezabawna bohaterka, z którą łatwo się utożsamić. Mierzy wysoko, choć zdarza się jej ulegać niskim instynktom. Ostatnia prawdziwa singielka to prawie idealny koktajl Bajecznie bogatych Azjatów i Dziennika Bridget Jones, a jednak smakuje zupełnie oryginalnie.
– BookPage (recenzja z gwiazdką)
Atrakcyjna główna bohaterka, olśniewające miejsce akcji oraz zabawnie nakreślone relacje osobiste i zawodowe czynią ten debiut doskonałą lekturą na czas letniego relaksu. Fanki Bajecznie bogatych Azjatów Kevina Kwana i The Hating Game Sally Thorne będą zachwycone.
– Library Journal (recenzja z gwiazdką)
Bujny obraz życia w Singapurze pełen żywiołowych postaci z uroczą główną bohaterką na czele, której czytelniczki będą z zapałem kibicować.
– Kirkus Reviews
Błyskotliwy (…) uroczy, tryskający humorem romans, który z pewnością zjedna sobie miłośniczki komedii romantycznych.
– Publishers Weekly
Czarująca i błyskotliwa powieść (…) Idealna dla fanek The Hating Game, Bajecznie bogatych Azjatów i młodych ambitnych kobiet na życiowym rozdrożu.
– Booklist
Dawno nie czytałam tak zabawnej komedii romantycznej (…). Zgrabny styl, realistyczne postacie i wręcz idealne tempo akcji! Andrea skradła moje serce.
– Beth O’Leary, autorka Współlokatorów
Prześmieszna, transkontynentalna komedia pełna postaci, które dosłownie wyskakują z kart tej powieści. Wyrazistym, ciętym językiem Lauren Ho zadaje jedno z najważniejszych pytań w życiu wielu aktywnych zawodowo kobiet – czy wszystko, z czego rezygnujemy, aby wieść „komfortowe życie”, jest tego warte?
– Andie J. Christopher, autorka bestsellera Not That Kind of Guy
Twoja nowa ulubiona singielka właśnie przybyła i nazywa się Andrea Tang! Ostatnia prawdziwa singielka Lauren Ho to powieść, której nie sposób się oprzeć, bo każda jej strona to idealna mieszanka humoru i serca. Andrea – bystra, zdeterminowana „prawniczka, a wkrótce partnerka” – to najbardziej ujmująca z literackich bohaterek: próbuje zapanować nad swoim życiem miłosnym i w poszukiwaniu Tego Jedynego zapuszcza się w singapurski świat randek, co rusz zaliczając – przekomiczne! – wpadki. Zakochasz się w tej ciepłej, dowcipnej i urzekającej historii kobiety, która pierwszy raz w życiu uczy się słuchać głosu serca, a nie rozumu!
– Aimee Agresti, autorka serii Złocone skrzydła
Radosna, żywiołowa i bardzo zabawna. Czysta przyjemność.
– Nicola Gill, autorka The Neighbors
Inteligentnie i dowcipnie odmalowany obraz świata randek i zawiłych (ale zabawnych) perypetii rodzinnych.
– Jennifer Joyce, autorka The Accidental Life Swap
Ta książka to absolutna rozkosz. Andrea Tang to bohaterka, której wszystkie potrzebujemy, aby przypominała nam, że po trzydziestce wcale nie jest łatwo. Świeży głos Lauren Ho wnosi humor i serce w pełen blichtru i pośpiechu pejzaż Singapuru.
– Balli Kaur Jaswal, autorka Pikantnych historii dla pendżabskich wdów
Ostatnia prawdziwa singielka to zabawna, wciągająca przygoda, której gwiazdą jest urocza kobieta o nieskazitelnym guście w kwestii torebek (ale nie mężczyzn). Andrea Tang to romantyczna i pokrewna ci dusza – będziesz na zmianę kiwała i kręciła głową, śledząc jej próby balansowania między przyjaciółmi, rodziną, romansami i karierą. Idealna lektura na lato, od której trudno się oderwać – mnie zachwyciła.
– Lindsey Kelk, autorka serii I Heart
Równie zabawny, co wnikliwy debiut Lauren Ho to barwna lektura opisująca singapurski świat randek, pracy i rodziny oglądany oczami brutalnie szczerej, cudownej bohaterki. Byłam zachwycona.
– Naoise Dolan, autorka Ciekawych czasów
Ostatnia prawdziwa singielka jest przezabawna, choć podejmuje tak poważne tematy jak rodzina, związki romantyczne czy sposób, w jaki my kobiety utrzymujemy równowagę między pracą a życiem osobistym. Zabawna i dowcipna pisarka azjatycka to rzadkość, dlatego szczerze doceniam Lauren Ho za to, jak rozprawia się z wizerunkiem Azjatek postrzeganych jako uległe, posłuszne i zależne od mężczyzn. Jednak Ostatnia prawdziwa singielka to nie tylko powieść o Azjatkach, to uniwersalna historia o wszystkich kobietach, które na całym świecie walczą o swoje szczęście, miłość i szacunek.
– Nguyễn Phan Quế Mai, autorka The Mountains SingROZDZIAŁ 1
Tej soboty Lucie Yi zmierzała do pastelowego świata So Bébé z zamiarem kupienia po jednej parze lekkich, dzierganych bucików na lato i może jeszcze po czapeczce do kompletu dla każdego z nowo narodzonych trojaczków swojej przyjaciółki Wei-ny Ling. Żadnych ekstrawagancji.
Przyszła jesień, a z nią przeszywający do szpiku kości deszcz. Było jeszcze wcześnie, ale w tej części dzielnicy Tribeca na Dolnym Manhattanie sklepy już stały otworem, ogrzewane ciepełkiem pieniędzy. Lucie w znoszonych butach do biegania i z włosami jak zwykle spiętymi w niski kucyk przemknęła obok kawiarenek kuszących sezonowymi latte i maślanymi pysznościami na gorąco. Miała misję do spełnienia – sklep So Bébé, który nigdy nie bawił się w żadne pospolite wyprzedaże, właśnie urządzał wyjątkowy Kiermasz Jesienny. Wszystko tańsze o piętnaście procent, bez drobnego druczku. Stąd ta podekscytowana kolejka przed wejściem, jeszcze zanim otwarto drzwi, a kiedy Lucie wreszcie znalazła się w środku, całe So Bébé już roiło się od łowczyń okazji ubranych w sukienki od drogich projektantów i rozpychających się w zatłoczonych alejkach ostrymi jak noże łokciami. Powietrze cuchnęło kartami kredytowymi i ślepą ambicją.
Lucie zacisnęła mocniej poły pikowanej kurtki. Szczerze mówiąc, zastanawiała się nad kupieniem wszystkiego przez internet, ale pokusa niespiesznego spacerku z korzenną latte w ręku po zakupach okazała się zbyt trudna do odparcia. I w rezultacie znalazła się w tej obcej sobie krainie, gdzie właśnie dorwała ją sprzedawczyni, niejaka Erin, z kucykiem w kolorze truskawkowy blond, której jakimś cudem udało się odciągnąć Lucie od półek z dziecięcymi ubrankami i zawlec ku wystawie niemowlęcych kokonów z tkanin high-tech, które „kiedyś całkiem zastąpią tradycyjne beciki”, i „czy da pani wiarę, jaka mięciutka jest ta ekobawełna, a do tego odporna na steranie”. („Chyba nigdy w biurze nie pracowała?”).
Lucie potrząsnęła głową, żeby zebrać myśli, i przyjrzała się otulaczowi MamaOneWrap, wyglądającemu jak zapinany na rzepy kaftan bezpieczeństwa dla bobasów. Czy ta sprzedawczyni serio powiedziała „steranie”, czy jednak „ścieranie”? I gdzie można dostać coś takiego w rozmiarze dla dorosłych? Chętnie sama by się w to zakutała. Ostatnio udało jej się przespać całą noc dwa dni temu.
– Przyszłam tylko po buciki – wymamrotała.
Erin nachyliła się bliżej i wyszeptała konspiracyjnie:
– Ale jeśli zapisze się pani dzisiaj do klubu So Bébé, dostanie pani dwudziestoprocentową zniżkę na wszystko – oznajmiła. – Więc ten otulacz, którego nigdy nie przeceniamy, kupi pani za bezcen!
Lucie nie miała serca powiedzieć Erin, że prawdopodobnie mogłaby kupić coś podobnego na chińskim Taobao za jedną czwartą ceny.
– Ale co to właściwie robi?
– Co to robi! – wykrzyknęła Erin. – A czego nie robi? Chwileczkę. – Złożyła ramiona kokonu, który nagle zaczął niepokojąco wibrować i wydawać melancholijne dźwięki melodii, której Lucie nigdy nie wybrałaby na kołysankę. – To Czajkowski – oświadczyła Erin z uśmiechem.
Czoło Lucie zrosił pot. Zdarzało się to dość rzadko, ale czasami aż nią trzęsło, kiedy słyszała muzykę fortepianową albo słowa, które brzmiały jak „Kumon”.
– To… miło.
– To rewolucja! Maluszki zasypiają raz-dwa. No i… voilà! – Erin, węsząc słabnący opór, zaczęła wychwalać wyjmowalny wkład oraz wiatroodporną, plamoodporną i certyfikowaną znakiem Oeko-Tex tkaninę wierzchnią.
Lucie potarła skronie. Była umówiona na Zoomie – zerknęła na zegarek – za dziewięćdziesiąt pięć minut.
– To ustrojstwo wygląda na strasznie niewygodne. Krępuje ruchy.
Nagła konsternacja na dźwięk słowa „ustrojstwo”, zbyt szorstkiego, nie dość mięciutkiego jak na ten puchaty sklep. Erin zamrugała i odzyskała rezon.
– Och, maluszki są zachwycone. Jakby wróciły do łona – stwierdziła z przekonaniem kogoś, kto był kochany bezwarunkowo.
Lucie – dręczona klaustrofobią, a okresowo myślami o matkobójstwie – zadrżała. Przecież dopiero co się stamtąd wyrwały.
Erin nie dała się zbić z tropu.
– Ten otulacz jest jak matczyne objęcia, tylko lepszy, bo nigdy go nie zabraknie.
Lucie zerknęła na etykietkę z ceną i poczuła wdzięczność za swoją twarz pokerzysty. RoboCop-otulacz kosztował prawie sto dwadzieścia dolarów za sztukę. Czy materiałowe otulacze nie były cztery razy tańsze? No ale ten symulował matczyne objęcia! A jeśli – czym marketingowa gadka Erin wręcz ociekała – miałby w przyszłości oszczędzić dzieciom terapii… Westchnęła. Teraz, kiedy ujrzała MamaOneWrap i wysłuchała tych wszystkich peanów pochwalnych, buciki i czapeczki wydały jej się strasznie nijakie – nawet te z wystawy, jasnobeżowe, kaszmirowe i spiczaste, wyprodukowane bez wykorzystywania dziecięcej siły roboczej („W przeciwieństwie do czego?”).
– Wezmę sześć – powiedziała.
– Sześć! – pisnęła Erin radośnie. Jej uśmiech mógłby rozgrzać Słońce. – W takim razie koniecznie w różnych kolorach. Jest cała gama do wyboru. A nawet specjalna edycja z nadrukami. Przyniosę kilka, żeby je pani zobaczyła na lalce. – Wyjęła wielkiego bobasa o spłoszonym wyrazie twarzy, pszenicznej czuprynie i niebieskich oczach. – To jest Ri, jedna z naszych neutralnych płciowo lalek w naturalnym rozmiarze mniej więcej trzymiesięcznego maluszka. – Może i neutralna płciowo, ale bardzo biała. – Mamy też Avi, która jest mocniej, hm, ubarwiona. – Twarz Erin spąsowiała.
– Może być Ri – odparła Lucie, rozkojarzona nijaką gładkością między nóżkami lalki i jej dziwacznie drgającymi powiekami.
Erin odetchnęła.
– Okej, pójdę po demonstracyjne egzemplarze! – I już jej nie było. Na ladzie został samotny otulacz, niczym pusta skorupa.
Jakaś kobieta po siedemdziesiątce przystanęła, żeby się przyjrzeć.
– Słyszałam o tym. – Zmarszczyła nos. – Czy to nie lekka przesada?
– Wibruje – odparła Lucie zmęczonym głosem.
– Produkują za dużo przekombinowanych gratów – zawyrokowała kobieta. – Za moich czasów zakładało się dziecku pieluchę i jak przetrwało dzień, wiadomo było, że da radę.
Ostentacyjnie wybrała z pobliskiej półki zestaw otulaczy. Lucie spuściła wzrok. Nie zamierzała dyskutować z kimś, kto pewnie myśli, że Panic! at the Disco to jakaś sensacja dnia w wiadomościach.
Erin wróciła i rozłożyła na ladzie wszystkie wzory. Gama kolorystyczna kaftanów bezpieczeństwa dla bobasów obejmowała biel, róż, błękit, pastele, szarość i kilka nadruków z uroczymi zwierzątkami i owocami. Lucie wybrała dwa z nadrukami (hipcie i ananasy) oraz jeden gładki, gołębioszary.
– Po dwa z każdego, poproszę. – Podała Erin swoją kartę kredytową.
Sprzedawczyni skinęła głową.
– Doskonały wybór. Już wołam Friedę – szybki sygnał do czającej się w pobliżu pracownicy o krótko przyciętych brązowych loczkach, też wyszczerzonej – żeby wbiła je na kasę, a ja pokażę, jak uroczo będzie wyglądał maluszek w naszym otulaczu.
Elegancki sklep to taki, w którym obsługa wciąż cię zapewnia, że dokonałaś znakomitego wyboru, mimo że już zapłaciłaś.
Lucie pozwoliła, żeby Erin opatuliła lalkę kaftanem w ananasy, a zawiniątko wepchnęła jej w objęcia.
– Proszę potrzymać, przekona się pani, jak niewiele waży.
Lucie przycisnęła do piersi Ri, która przestała mrugać i teraz wbijała w nią swoje prawie kobaltowe oczka. Lucie przymknęła powieki i wciągnęła powietrze. Otulacz albo lalkę nasączono jakimś mlecznym, kojącym zapachem rumianku, talku i bergamotki.
– Nie jest tak źle – wymruczała, zastanawiając się, jak jej przyjaciółka radzi sobie z karmieniem piersią całej trójki naraz. Weina ciągle powtarzała, że jest za stara na tę potrójną niespodziankę i że ma tylko jedną parę cycków, a maluchy są słodkie, ale wiecznie głodne, więc czuje się kompletnie wypompowana. No i czasem jej się te pociechy myliły, więc musiała napisać ich imiona na mięciutkich, pulchnych piąsteczkach…
Lucie zaczęła drżeć.
– Dobrze się pani czuje? – Głos Erin docierał jakby z oddali, bo Lucie się śmiała… i łkała. Głośne szlochy wstrząsały jej piersią bez szans na ich ukrycie.
– Tak – wykrztusiła, kiedy w końcu udało jej się odezwać. Pociągając nosem i ocierając grzbietem dłoni zbłąkane łzy, starała się mówić normalnym głosem. – Właśnie przeszłam laserową korekcję wzroku i oczy mam t-takie… suche.
Erin wprawnym ruchem wyjęła Ri z objęć Lucie, po czym zanurkowała za ladę i zaczęła opróżniać chustecznik w takim tempie, że mogłaby zostać asystentką magika. Jeśli nie przekonała jej wymówka o korekcji wzroku, nie dała tego po sobie poznać.
– Proszę – powiedziała, wciskając chusteczki w dłoń Lucie. – Proszę to wziąć.
Lucie wydmuchała nos serią głośnych smarknięć.
– Dziękuję. Przepraszam.
– Nic się nie stało – odparła Erin, jakby szlochy (dorosłej kobiety) w ekskluzywnym sklepie z artykułami dziecięcymi były na porządku dziennym. – To się zdarza częściej, niż mogłoby się wydawać. – Może to i racja. Kobieta wyciągnęła ręce ku Lucie, która przyjęła uścisk z niespotykanym brakiem oporu. – A biorąc pod uwagę wszystko, co się dzieje od dwóch lat, to zachowanie zupełnie normalne.
Normalne. „A co jest normalne w dzisiejszych czasach?” – myślała Lucie, gdy Erin gładziła ją po plecach, mrucząc uspokajająco. Mimo swoich trzydziestu siedmiu lat nie miała zielonego pojęcia.