- promocja
Lucky - ebook
Lucky - ebook
Książka miesiąca klubu czytelniczego Reese Whiterspoon. Bestseller „New York Timesa”.
Czy potrafisz to sobie wyobrazić?
Wygrywasz na loterii kwotę, która może odmienić twoje życie, lecz nie masz jak jej odebrać.
Zaprawiona w bojach, utalentowana naciągaczka Lucky Armstrong i jej chłopak kupili szczęśliwy los i wygrali milion dolarów. Ona gotowa jest na całkiem nowe życie i równie nową tożsamość. Lecz sprawy nie idą po jej myśli.
Nie może spieniężyć losu, ponieważ jest poszukiwana i gdy tylko ujawni swoją tożsamość, zostanie aresztowana i na długo trafi do więzienia. Więc… czy Lucky naprawdę jest szczęściarą?
Powieść ekranizowana przez wytwórnię Hello Sunshine.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8289-063-1 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Luty 1982
Nowy Jork
Ktoś zostawił niemowlę przed wejściem domu zakonnego. Tej nocy to Margaret Jean miała dyżur. Pozostałe siostry włożyły do uszu stopery, więc nie słyszały dziecięcego płaczu, który przeszywał nocne powietrze. Mimo wszystko Margaret Jean leżała dłuższą chwilę na swoim posłaniu z nadzieją, że któraś z zakonnic zbudzi się i wyręczy ją w tym przykrym obowiązku. Na przykład siostra Francine, która tak uwielbiała się krzątać, albo siostra Danielle, która znała rozwiązanie każdego problemu. Krzyki maleństwa stawały się jednak coraz głośniejsze, a nikt inny nadal nie zwracał na nie uwagi.
Margaret Jean dotknęła palcami złotego krzyżyka na szyi. Przebywała w klasztorze zaledwie od kilku miesięcy i nadal była jedynie postulantką, a siostry miały zadecydować w przyszłym tygodniu, czy w końcu będzie mogła stać się jedną z nich. Dzisiaj po raz pierwszy wyznaczono jej samodzielny dyżur, to miało być coś na kształt ostatecznego sprawdzianu.
Tak naprawdę wcale nie była katoliczką, sfałszowała świadectwo chrztu. Wydawało się jej to doskonałym przekrętem, najlepszym w jej dotychczasowej karierze – udawać młodą kobietę gotową poświęcić życie Kościołowi. Nikt by jej tutaj nie szukał, byłaby bezpieczna. Tyle że oczekiwano od niej zachowania godnego świętej. A ona święta nie była.
Płacz nie milkł, na zewnątrz musiał panować okropny ziąb. Maleństwo mogłoby nawet zamarznąć. Margaret Jean niechętnie wstała i włożyła sweter, a potem z latarką w ręku ruszyła korytarzem do wejścia.
Musiała nieźle się namęczyć, żeby pokonać napierającą wichurę i otworzyć drzwi. Na środkowym stopniu schodów leżało niewielkie zawiniątko. Różowy kocyk, spod którego wystawała maleńka, zaciśnięta w piąstkę rączka, drżąca teraz lekko. Dobry Boże, czy naprawdę nie mógłby się tym zająć ktoś inny? Margaret Jean zaczęła mimowolnie modlić się w duchu. Ten zwyczaj był dla niej całkiem nowy, podobnie zresztą jak habit, który miała dzisiaj na sobie. Czuła się w nim jak w przebraniu.
Chodnikiem zbliżał się jakiś mężczyzna. Na moment przystanął u stóp schodów wiodących do katedry i przez chwilę nasłuchiwał, po czym wbiegł po nich na górę, podczas gdy Margaret Jean obserwowała go bez słowa. Nieznajomy przyklęknął i powiedział do maleństwa coś, czego Margaret Jean nie usłyszała z powodu zawodzenia wiatru i niemowlęcia. Kiedy jednak wziął maleństwo na ręce, natychmiast przestało płakać.
Margaret Jean nadal ani drgnęła, kiedy mężczyzna podniósł na nią wzrok i przyłożył dłoń do piersi.
– Proszę siostry – powiedział. Wiatr ucichł i szarpany wcześniej jego podmuchami habit opadł miękko wzdłuż ciała Margaret Jean. – Proszę siostry – powtórzył nieznajomy, pokonując resztę stopni z maleństwem w objęciach.
Margaret Jean skinęła głową.
– Tak?
Mężczyzna był aż za bardzo przystojny, przypominał trochę Cary’ego Granta albo Rocka Hudsona. Zdarzało się jej dawniej spotykać takich mężczyzn, poznawała ich bliżej, niż zakonnicom przystoi. Marynarkę miał przetartą na łokciach, ale jego buty wręcz lśniły, a przygładzone brylantyną włosy nawet nie drgnęły na wietrze.
– Mam na imię John – powiedział. – Przykro mi, że moja córeczka siostrę obudziła.
– Córeczka?
– No tak. Ale – w tym momencie mężczyzna wzniósł oczy ku niebu – dzięki Bogu zdołałem ją odnaleźć. Moja żona Gloria cierpi na… sama siostra rozumie, depresję poporodową. – W jego głosie pobrzmiewały ślady irlandzkiego akcentu. – Wieczorem wyszedłem do pracy, a kiedy wróciłem, żona wręcz szalała z rozpaczy. Powiedziała, że zostawiła gdzieś małą. W jakimś kościele. Całą noc biegam po mieście i próbuję ją znaleźć. I dzięki Bogu wreszcie mi się to udało.
– Dlaczego nie wezwał pan policji?
– Żeby aresztowali żonę? – Wpatrywał się jej prosto w oczy, jakby szukał w nich emocji, ona jednak wiedziała, że niczego takiego tam nie znajdzie. – Zamiast tego modliłem się o cud. I proszę bardzo! Znalazłem moje maleństwo. Może już siostra wracać do łóżka.
Margaret Jean popatrzyła na niemowlę.
– Pańska żona powinna poszukać pomocy lekarskiej – stwierdziła.
– Oczywiście, proszę siostry, obiecuję, że tak właśnie zrobimy. Ale moja żona zasługuje na drugą szansę, jak wszystkie boże dzieci, prawda?
Mówił to tak, jakby dobrze znał Margaret Jean, jakby wiedział, czy zasługuje na drugą szansę, czy też nie. Nagle ogarnęło ją współczucie dla tego człowieka, pojawiło się równie nieoczekiwanie, jak nadjeżdżająca właśnie furgonetka z piekarni, rozpoczynająca pierwsze dostawy o poranku.
– Oby Bóg – zaczęła Margaret Jean, gorączkowo szukając pasujących do zakonnicy słów – otoczył pańską rodzinę łaską.
Mężczyzna nie odrywał tymczasem wzroku od złotego krzyżyka na jej szyi.
– Przydałaby się nam pomoc – powiedział w końcu. – Mógłbym sprzedać to złote cacko, gdyby siostra zechciała się z nim rozstać, siostro…?
– Margaret Jean – odparła odruchowo.
– Wtedy mógłbym kupić coś do jedzenia – ciągnął mężczyzna. – I mleko dla niemowląt, bo żona jest w tak kiepskim stanie, że w ogóle nie ma pokarmu.
Ten krzyżyk stanowił jedynie rekwizyt. Co prawda ze szczerego złota, ale jednak rekwizyt. Margaret Jean odpięła łańcuszek i położyła go na zawiniątku z dzieckiem.
– Czternaście karatów – wyjaśniła i poczuła się lepiej na myśl o tym, że spełniła dobry uczynek. Czasem lepiej jest dawać niż brać. – Jak ma na imię? – zapytała jeszcze, spoglądając na buzię maleństwa.
Mężczyzna zawahał się lekko, a potem odparł:
– Luciana, po mojej mamie.
Margaret Jean postanowiła mu uwierzyć. Dotknęła palcami czoła dziewczynki i uczyniła na nim znak krzyża, dokładnie tak jak kilka godzin wcześniej zrobił to kapłan podczas nabożeństwa, bo tego dnia wypadała akurat środa popielcowa.
– Bóg odpuszcza ci twoje grzechy – powiedziała i podniosła wzrok na mężczyznę.
Problem ze zbyt częstym, praktycznie codziennym czytaniem Biblii, czego ostatecznie się oczekuje od przyszłej zakonnicy, jest taki, że zaczyna się wierzyć w cuda, które mogą się zdarzyć właściwie wszędzie. Nawet w Queens. Margaret Jean wyobrażała więc sobie, że naprawdę pobłogosławiła to dziecko i tego mężczyznę. Że zdoła ich dzięki temu ochronić, a któregoś dnia ponownie ich spotka. Że postąpiła, jak należało.
Potem starannie zaryglowała drzwi wejściowe i wróciła do swojej celi, by tam modlić się aż po świt za tę dwójkę. Miała nadzieję, że Bóg obdarzy ich wszelkimi łaskami. I że czeka ich szczęśliwe życie.Rozdział pierwszy
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Luciana Armstrong stała w toalecie stacji benzynowej gdzieś w Idaho niedaleko granicy z Nevadą. Miała białą bluzkę, granatowy sweter i spódnicę w tym samym kolorze oraz buty na płaskim obcasie, do tego włosy upięte w schludny kok.
– Żegnaj, Alaino – powiedziała do swojego odbicia w lustrze, starając się zignorować falę smutku, która nieoczekiwanie ją zalała. Była pewna, że Alaina utrzyma się dłużej.
Zdjęła ubranie i upchnęła je w torbie, z której wyjęła z kolei sukienkę mini i parę szpilek. Wciągnęła obcisłą sukienkę przez głowę i wygładziła połyskujący złociście materiał, a kiedy przesuwała dłońmi po płaskim brzuchu, poczuła ukłucie żalu. Potem rozpuściła jeszcze włosy, a wówczas z lustra popatrzyła na nią obca dziewczyna.
– Witaj, Lucky – mruknęła.
W sklepiku na stacji przez chwilę krążyła wśród regałów, a kiedy wahała się między serowymi prażynkami a preclami, mężczyzna, który wpadł tylko po papierosy, aż zagwizdał na jej widok. Pospiesznie chwyciła obie paczki z przekąskami i ruszyła do kasy, gdzie w kolejce obrzuciła jeszcze wzrokiem gazetowe nagłówki: _Sądny dzień na Wall Street_ czy _Analitycy przewidują, że załamanie rynku w 2008 roku może się okazać najgorszym w historii zachodniego świata_. Potem jej uwagę przyciągnęła reklama najbliższego losowania gry liczbowej, w której można było wygrać miliony. Kiedy czytała te informacje, znowu poczuła się jak dziesięcioletnia dziewczynka, zmierzająca w towarzystwie ojca autostradą I-90 Bóg jeden raczy wiedzieć dokąd. „Jesteś największą szczęściarą na świecie”, powtarzał jej ojciec. A kiedy zatrzymywali się na jednej z tysięcy identycznych stacji benzynowych, kupował los na loterię. „Marne szanse, że wygramy, ale zawsze warto mieć nadzieję”, mówił przy tym. „Loterie to największe oszustwo na świecie, mała. Rząd jest dokładnie taki sam jak my, bo zwodzi człowieka, że każde marzenie może się spełnić”. Kiedy mówił jej takie rzeczy, czuła się trochę lepiej w związku z tym, kim oboje byli i co robili.
Wreszcie udało jej się dotrzeć do kasy, a wtedy pod wpływem impulsu sięgnęła po jeden z blankietów loterii i zakreśliła dokładnie te same liczby, które wybierała jako dziecko. Jedenaście, bo właśnie tyle miała lat, kiedy przyszło jej do głowy, że mogłaby mieć swoje szczęśliwe numery. Osiemnaście, bo tego wieku nie mogła się wtedy doczekać, przekonana, że osiągnięcie pełnoletności doda jej życiu jakiejś wyjątkowej magii. Czterdzieści dwa, bo tyle lat miał tata, kiedy zaczęła wymyślać szczęśliwe liczby. Dziewięćdziesiąt pięć, bo taki numer miała autostrada, którą wtedy jechali. I siedemdziesiąt siedem, tak po prostu.
Podała wypełniony blankiet sprzedawcy, a ten chwilę później wręczył jej kupon.
– Lepiej niech go pani od razu podpisze – poradził. – Ludzie zapominają to zrobić, a potem gubią kupony albo ktoś im je kradnie, a w tym tygodniu kumulacja jest naprawdę ogromna, trzysta dziewięćdziesiąt milionów.
– Mam większe szanse na to, że porazi mnie piorun, i to dwukrotnie, niż na rozbicie tej kumulacji – odparła Lucky. – Chcę po prostu pomarzyć, co by było gdyby… To tyle.
Skierowała się do wyjścia, a kiedy mijała kamery monitoringu, pochyliła głowę. Kupon schowała do portfela i przez chwilę wyobrażała sobie nawet tę cudowną rezydencję na Dominice, w której mogłaby zamieszkać, a od czasu do czasu wyjmowała świstek z powrotem i przypominała sobie ojca z czasów, zanim wylądował w więzieniu.
Jej chłopak Cary właśnie skończył tankować srebrne audi, a na jej widok uśmiechnął się szeroko i szepnął samymi wargami: „O, rany”. Posłała mu całusa i ruszyła w stronę auta, kołysząc przy tym lekko biodrami, kiedy nagle czyjś głos zmusił ją do odwrócenia głowy.
– Poratuje pani drobnymi?
Pod betonową ścianą budynku stacji siedziała kobieta, w ręku trzymała tekturkę z napisem: „Bezrobotna, spłukana, przyjmie każdą pomoc”. Lucky sięgnęła do portfela i wyjęła z niego kilka setek, całą gotówkę, jaką miała przy sobie, a po chwili namysłu wyciągnęła jeszcze z torby bluzkę, spódnicę, sweter i buty.
– Proszę to wziąć – powiedziała.
– A dokąd się tak wystroję?
– Może je pani sprzedać w komisie. Albo… – Lucky nachyliła się w jej stronę – proszę się w nie przebrać i udawać kogoś innego.
Kobieta zamrugała, najwyraźniej nic z tego nie rozumiejąc.
– Co takiego?
– Nieważne. Po prostu… niech pani na siebie uważa, dobrze?
Potem ruszyła znowu w stronę Cary’ego, który posłał jej kolejny promienny uśmiech, a kiedy wsiadła do samochodu, ujął ją pod brodę, odwrócił twarzą ku sobie i pocałował prosto w usta.
– Wygląda dziś pani wyjątkowo seksownie, pani… na jakie właściwie nazwisko zrobiliśmy rezerwację w hotelu? Anderson? Super, że kiedy wchodziłaś do środka, wyglądałaś jak nudna urzędniczka z banku, a wyszłaś jako dziewczyna, którą kiedyś znałem. Od dawna się tak nie ubierasz, a ja to uwielbiam. Teraz rozumiem, czemu koniecznie chciałaś jechać do Vegas. – W końcu puścił jej podbródek, a ona wyczuła zmianę w jego nastawieniu. – Chociaż to zabawne, bo chyba wydaje ci się, że możesz, sam nie wiem, w pewnym sensie odkupić swoje winy, jeśli będziesz rozdawać pieniądze ludziom takim jak tamta babka. Ale wkrótce przestaniesz się tak czuć. I w ogóle o tym zapomnisz.
– Ludziom „takim jak tamta babka”? – Nagle ogarnęła ją irytacja. – A poza tym wcale nie próbuję odkupić swoich win. Po prostu staram się pomagać ludziom, którzy tego potrzebują.
– Dlaczego?
Żebrząca kobieta uniosła dłoń w geście pożegnania, ale Lucky odwróciła wzrok.
– Bawisz się w Robin Hooda i rozdajesz pieniądze, które zdefraudowaliśmy? – podjął tymczasem Cary. – Kradniesz bogatym, żeby dawać biedakom? To nawet urocze. – Wreszcie uruchomił silnik i ruszył spod dystrybutora. – Ale nierealne. Jesteśmy, jacy jesteśmy, Lucky. – Zawsze potrafił dotrzeć do najbardziej bolesnych sekretów, jakie człowiek skrywał. A ona nie po raz pierwszy, zwłaszcza ostatnio, poczuła się tym zaniepokojona. Wybierali się na daleką wyspę, na której zamieszkają tylko we dwoje. I której nigdy nie będą mogli opuścić.
Cary włączył się do ruchu na autostradzie, uruchomił odtwarzacz i wnętrze auta wypełniły rytmiczne dźwięki techno. Zerknął na nią i się uśmiechnął, ona też odpowiedziała mu uśmiechem.
– Będzie fajnie – powiedziała, jakby chciała przekonać nie tylko jego, ale i siebie.
– No jasne, przyda nam się trochę zabawy. Żeby odejść w blasku sławy, co nie?
Lucky otworzyła opakowanie precli i podsunęła mu. Nie ma się czego bać, są tylko normalną parą, która wybrała się we wspólną podróż.
– Jak myślisz, jak nam tam będzie? Jak będzie wyglądał nasz nowy dom? – Kiedy się poznali, to była dla nich tylko zabawa, te marzenia o wspólnym życiu i o czekającej ich przyszłości. Tym razem jednak nie mieli zbyt wiele czasu na obmyślenie swojego nowego wcielenia, w takim pośpiechu wyjeżdżali. – Oczywiście będzie położony nad oceanem, ale jak myślisz, z basenem czy bez?
– Hm? – Cary sięgnął do torebki po całą garść precli i znów zerknął we wsteczne lusterko.
– Bez basenu – zdecydowała. – Komu potrzebny basen, kiedy ma się ocean na wyciągnięcie ręki, prawda? Weźmiemy sobie psa ze schroniska, zupełnie jak Betty, i będziemy z nim codziennie spacerować po plaży – urwała, sama wzmianka o Betty sprawiała jej ból. Ogłoszenia o zaginionej suce nadal wisiały na słupach w ich okolicy w Boise. Utrata Betty stanowiła kolejny cios dla jej obolałej duszy.
– Myślisz, że ktoś się nią zajął? – zapytała jeszcze. – Jakiś dobry człowiek?
Cary zerknął na nią przelotnie, zanim skierował wzrok z powrotem na szosę.
– Ale kim?
– Betty. – Coś ścisnęło Lucky w gardle.
– Jasne. Założę się, że ma teraz jak w raju. Nie martw się o nią. Na pewno nic jej nie będzie. – Cary zdjął jedną rękę z kierownicy i ujął dłoń Lucky. – Wiem, że nie jest ci łatwo, ale wszystko się ułoży. – Skórę miał wilgotną od potu. Bał się, Lucky była tego pewna.
Ale szczerze mówiąc, ona czuła dokładnie to samo.Wrzesień 1992
Góry Adirondack, stan Nowy Jork
Lucky pracowała z ojcem, a to oznaczało, że jeździła z nim po całym kraju, odkąd tylko sięgała pamięcią. Miała zaledwie dziesięć lat, ale doświadczenie trzydziestolatki, jak tata lubił żartować. Zwiedziła kawał świata. I zdążyła poznać rządzące nim prawa.
Na przykład wiedziała już, że pieniądze nie przychodzą do ciebie tak po prostu, to ty musisz za nimi gonić. Co często okazywało się wyczerpujące. „Niektórzy muszą się przy tym namęczyć bardziej od innych”, tłumaczył ojciec. „Chociaż szczerze mówiąc twoje imię okazało się prorocze, bo jeśli chodzi o forsę, jesteś prawdziwą szczęściarą. Ale nadal musisz się starać i doskonalić swoje umiejętności. Pilnuj, żeby szczęście nigdy cię nie opuściło. To nie będzie łatwe zadanie”.
Po raz pierwszy w życiu wybierali się na prawdziwe, uczciwe wakacje. Ostatnio nieźle im się poszczęściło, a ojciec był przy forsie, dlatego postanowił ją zabrać do eleganckiego hotelu w górach.
– Żadnej pracy przez cały tydzień. Będziesz czytać, pływać, odpoczywać, robić wszystko, co ci się tylko zamarzy.
Lucky przycisnęła twarz do szyby, a potem dotknęła palcami złotego krzyżyka, który zawsze nosiła na szyi. Miała go, odkąd była malutkim dzieckiem, pamiątkę po nigdy niewidzianej matce, jedną z nielicznych rzeczy, które zawsze zabierała ze sobą, dokądkolwiek się wybierali, bo tak naprawdę był to jedyny przedmiot należący wyłącznie do niej.
Podróżowała na tylnym siedzeniu auta w otoczeniu książek „pożyczonych” z biblioteki w przedostatnim z miasteczek, które odwiedzili. Lucky czuła się z tego powodu gorzej niż w przypadku jakiejkolwiek innej kradzieży, ale ojciec przekonywał ją, że to rząd płacił za te książki – a przecież im też był coś winien. Zresztą potrzebowali książek, skoro kształciła się w ramach edukacji domowej – czy może raczej „ulicznej”, jak żartował ojciec.
Minęli ze sporą prędkością tablicę z napisem Witamy w stanie Nowy Jork.
– Hej, chyba właśnie tutaj się urodziłam, prawda? To było gdzieś tu?
– Urodziłaś się w samym Nowym Jorku, a nie w górach – odparł ojciec.
– Ale mama była chyba z tej okolicy? Sam przecież mówiłeś, że Gloria Devereaux pochodziła właśnie stąd?
– Tak mówiłem?
Lucky odłożyła czytaną właśnie książkę _Piękno wszechświata_. Nie miała pojęcia, że inne dziesięciolatki czytają raczej powieści z serii „Gęsia skórka” niż książki na temat teorii strun, ale w ogóle nie znała innych dziesięciolatków.
– Właśnie tak mówiłeś. Któregoś wieczora wróciłeś z pokera, a ja zapytałam cię, skąd pochodziła Gloria. I wtedy powiedziałeś, że z gór Adirondack.
– Nie zadawaj mi pytań, kiedy jestem trochę podcięty, a tak właśnie musiało wtedy być. Lepiej powiedz, co czytasz?
– Opowiedz mi o mamie. – Lucky nie zamierzała się tak łatwo poddawać. – Opowiedz o Glorii.
– Muszę się skupić na drodze. – To akurat było kłamstwo, bo ojciec mógłby prowadzić na autostradzie z zawiązanymi oczami.
– Och, proszę cię, powiedz chociaż jedną malutką rzecz.
– Któregoś wieczora wróciłem do domu z mlekiem dla ciebie, a jej już nie było. Po prostu zniknęła.
To wszystko, co kiedykolwiek powiedział jej ojciec na temat odejścia matki. Brzmiało to tak, jakby matka zniknęła już na zawsze, ale gdzieś musiała przecież być, prawda?
Kiedy Lucky zaczynała się tak zachowywać, kiedy usiłowała wydobyć z ojca więcej informacji, prawie nigdy nie kończyło się to dla niej dobrze. Czasami ojciec wpadał w złość i krzyczał, żeby nie rozdrapywała starych ran. A czasem mówił, że to okrutne z jej strony poruszać tematy, które sprawiają mu ból. Od czasu do czasu uginał się jednak i rzucał jej jakiś okruch informacji.
– Dlaczego ten krzyżyk był dla niej taki ważny? Czemu zostawiła go dla mnie? Bo skoro nie chciała mieć ze mną nic wspólnego, to po co w ogóle zostawiła mi jakąś pamiątkę?
Lucky już miała wrażenie, że ojciec nie odpowie, on jednak w końcu przerwał milczenie:
– Należała do parafii Świętej Moniki – wyjaśnił. – A ten krzyżyk to prezent od zakonnicy, która tam mieszkała.
– Parafii? – powtórzyła Lucky.
– No wiesz, do kościoła.
Lucky nigdy w życiu nie była w kościele.
– A co się tam robi, to znaczy w kościele? – zapytała.
Kolejna chwila milczenia. A potem:
– Dużo gadają o tym, co to znaczy być dobrym człowiekiem. I co może zrobić Bóg, jeśli jest się złym. Dokąd może człowieka wysłać. O piekle.
– Och. – Lucky zmarszczyła brwi. Słyszała wcześniej o piekle, ale nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiała. Po prostu ludzie czasami mówili ojcu, że trafi do piekła.
Znów dotknęła palcami krzyżyka i zapatrzyła się na widoczne teraz za oknem, jakby aksamitne góry. Niewiele wiedziała o religii czy o tym, co to znaczy być dobrym człowiekiem, a co złym, jednak czuła podskórnie, że oboje z ojcem należą do tej drugiej kategorii. Oszukiwali, kradli, uciekali przed policją. Przeczytała już dosyć książek o bohaterach i przestępcach, by wiedzieć, po której są stronie.
Chciałaby zadać teraz ojcu całe mnóstwo pytań, tak naprawdę jednak chyba się bała, jakie odpowiedzi mogłaby usłyszeć. Sięgnęła z powrotem po książkę, a ojciec nastawił w radiu stację, w której nadawano transmisję z meczu Jankesów.
– Przed nami jeszcze jakaś godzina drogi, mała, więc usiądź sobie wygodnie i niczym się nie przejmuj. Będziemy się świetnie bawić przez ten tydzień.
Wreszcie dostrzegli w oddali elegancki hotel Sagamore, położony na wyspie, którą łączył ze stałym lądem krótki most. Wokół połyskiwały srebrzyście wody jeziora George.
– Kiedyś mieszkał tutaj Nixon – wyjaśnił ojciec i zrobił jej krótki, choć naszpikowany faktami wykład. – Nixon zrobił też parę dobrych rzeczy – dodał jeszcze na zakończenie, kiedy zajechali już kolistym podjazdem przed okazały biały budynek. – Ale nikt już o tym nie pamięta w zalewie całego zła. Tak to właśnie zwykle jest.
Lucky przez chwilę podziwiała wieżyczki, balkony i witraże w oknach hotelu, zanim przeniosła wzrok na kręcących się wokół budynku ludzi.
– Poczytałaś książkę i dowiedziałaś się paru interesujących faktów z historii naszego kraju, więc koniec ze szkołą na dzisiaj, mała.
Lucky nie zwróciła na niego uwagi. Wiedziała, że szanse są marne, a jednak uważnie przypatrywała się twarzom pracowników i gości hotelu w poszukiwaniu matki. Teraz wiedziała o niej coś jeszcze: matka chodziła do kościoła i miała przyjaciółkę, która była zakonnicą.
W tym momencie do auta podszedł parkingowy. Lucky opuściła okno, by odetchnąć świeżym powietrzem. To będą naprawdę fajne wakacje, po prostu to czuła.
W hotelowym pokoju z wielkim oknem, z którego rozciągał się widok na góry, jezioro i hotelowe tereny, ojciec postawił na podłodze swoją wysłużoną walizkę, całą oklejoną nalepkami ze wszystkich tych miejsc, które wspólnie odwiedzili, a potem rzucił się na łóżko pod oknem, nawet nie zdjąwszy lśniących butów, założył ręce za głowę i z westchnieniem przymknął oczy. Lucky położyła swoją walizeczkę na drugim łóżku, otworzyła ją i zaczęła się rozpakowywać. Kiedy wyjęła żółty kostium kąpielowy, popatrzyła na ojca.
– Mogę iść na basen?
– Masz wakacje, Lucky, więc możesz robić, co ci się żywnie podoba.
– A jeśli dzieciakom w moim wieku nie wolno pływać w basenie bez opieki?
Ojciec nadal nie otwierał oczu.
– W takim razie po prostu skłam na temat tego, ile masz lat.
Po wyjściu z pokoju Lucky przez pewien czas krążyła po terenie hotelu. Ominęła zatłoczony basen i dotarła aż na brzeg jeziora, ale ledwie weszła do wody, usłyszała ostry gwizdek i krzyk ratownika:
– Tu nie wolno pływać!
Natychmiast odwróciła się w jego stronę i spytała:
– A dlaczego?
Ratownik wskazał tymczasem ograniczone bojami niewielkie kąpielisko nieco dalej przy brzegu.
– Tam jest wyznaczone do tego miejsce!
Lucky ruszyła w tamtą stronę, ale tłoczył się tu koszmarny tłum, więc postała tylko chwilę na brzegu, obserwując kłębiącą się w wodzie masę ludzkich ciał, krzyczących dorosłych i piszczących dzieciaków. Potem usiadła na skraju kąpieliska z nogami zanurzonymi w wodzie, w najcichszym zakątku, jaki udało się jej znaleźć, choć wcale nie był on cichy, skąd obserwowała uważnie chlapiące się i nurkujące dzieciaki. Zauważyła też, jak jakiś chłopak podpłynął w pewnym momencie na skraj kąpieliska i chwycił się cementowego nabrzeża, a potem przez chwilę tkwił nieruchomo z zamkniętymi oczami i uszczęśliwioną miną. Na widok żółtawej plamy rozlewającej się wokół niego w wodzie, czym prędzej odwróciła z odrazą wzrok.
Nagle ktoś obok niej usiadł. Dziewczynka mniej więcej w jej wieku, miała kasztanowe lśniące włosy, które obdarzonej burzą rozczochranych, niesfornych loków Lucky wydały się piękne. Nieznajoma też zanurzyła nogi w wodzie, a wówczas Lucky popatrzyła na jej stopy. Na jednym z palców połyskiwał w słońcu pierścionek.
– To strasznie głupie, co nie? – odezwała się dziewczynka, a wówczas Lucky lekko drgnęła.
– Aha – przytaknęła, zamierzając zgadzać się ze wszystkim, co mówi jej towarzyszka.
– Bo tylko sama popatrz, takie wielkie piękne jezioro, a oni każą nam się kąpać właśnie tutaj. – Wskazała na plażę i nieduże, odgrodzone bojami kąpielisko, a potem odwróciła się w stronę basenu. – Albo tam. Ja podziękuję!
Lucky popatrzyła na nią uważnie. Nie miała zbyt wielkiego doświadczenia w kontaktach z dzieciakami, ale zwykle mówiły otwarcie, co naprawdę myślą.
– No właśnie, ja też – powiedziała. – Wydaje mi się, że tamten chłopak się tu wysikał.
Dziewczynka roześmiała się głośno i czym prędzej wyciągnęła nogi z wody.
– Fuj!
Lucky również uniosła nogi i przycisnęła kolana do klatki piersiowej.
– Chcesz się przejść? – zapytała tymczasem nieznajoma. – Tam za zakrętem ratownik już nas nie zobaczy i będzie można wreszcie porządnie popływać. – Wstała, więc i Lucky poderwała się czym prędzej na nogi. – A tak przy okazji, jestem Steph.
Lucky uwielbiała to imię, zawsze znajdowało się na liście jej ulubionych.
– A ja Andrea – wymieniła imię, które uzgodnili wspólnie z ojcem jako jej ksywkę na czas tej podróży. – Ale większość ludzi mówi na mnie Andi. – Tę akurat część wymyśliła na poczekaniu, lecz była z tego bardzo zadowolona, bo Steph się uśmiechnęła.
– Andi brzmi super – rzuciła. – Dobra, to chodźmy.
***
Steph i „Andi” spędziły ten czas na dworze, aż słońce zaczęło się zniżać nad horyzontem, a szarozielone góry stały się fioletowe.
– Muszę już wracać – powiedziała w końcu Steph. – Mama będzie się martwić.
– Jasne, mój tata też – zapewniła czym prędzej Lucky, chociaż było to mało prawdopodobne.
– Jesteś tutaj tylko z tatą?
Lucky skinęła głową.
– A ja jestem tylko z mamą – odparła Steph.
Zaczęła się już podnosić, potem jednak opadła z powrotem na piasek, więc Lucky czekała, co jej nowa koleżanka zrobi. Niebo nad ich głowami przybierało odcień granatu.
– Mój tata nie żyje – dodała Steph.
– Przykro mi.
– Dzięki. Strasznie mi go brakuje.
– A co mu się stało?
– Dostał zawału. Był zupełnie zdrowy, więc to pewnie przez stres w pracy czy coś w tym rodzaju. Mama ciągle powtarza, że gdyby nie pracował tak ciężko, nadal by żył. I narzeka na pieniądze. Rozdaje je organizacjom charytatywnym i mówi, że wolałaby być biedna, byle tylko tata żył. A ja czasami zapominam, że on nie żyje, i zaczynam go szukać po domu. Przepraszam. Pewnie i tak nic z tego nie rozumiesz.
– Wcale nie, rozumiem – powiedziała Lucky, a potem dodała kolejne kłamstwo, niczym pasujący kolczyk do pary. – Moja mama też umarła.
Od razu zaczęła opowiadać zmyśloną historyjkę. Nie miała nawet z tego powodu wyrzutów sumienia, tak bardzo pragnęła, żeby wszystko to było prawdą. Gdy tylko skończyła swoją opowieść, Steph ujęła jej dłoń i lekko ścisnęła. Słońce niemal zapadło już za horyzont, a na niebie zamigotała pierwsza gwiazda. Lucky odwzajemniła uścisk Steph, a po jej policzku potoczyła się samotna łza. Nie płakała ze smutku czy tęsknoty za matką. Choć raz płakała z radości. Znalazła przyjaciółkę.
***
– W porządku, uporządkujmy fakty – powiedział ojciec następnego wieczora. – Ja nadal mam na imię Virgil, ale do ciebie mam się zwracać Andi, bo tak jest krócej. Mieszkamy w Lansing, a tutaj przyjechaliśmy w ramach krótkiego wypadu na pożegnanie lata. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o Toronto i wjechaliśmy na samą górę CN Tower. Twoja matka zmarła w zeszłym roku, jakaś rzadka choroba krwi. Świetnie pomyślane, Lucky. Naprawdę.
– Nie o to chodzi. Po prostu wolałam cię uprzedzić, na wypadek, gdybyś z nią rozmawiał. Nie chciałam, żebyś coś pokręcił. To moja przy…
– Rozmawiałem wcześniej z jej matką, ma na imię Darla. Umówiłem się z nią, że zjemy razem kolację, wszyscy czworo. Koniec laby, mała, czeka nas robota. Ale to naprawdę dziana babka. Włożyła na basen bransoletkę z brylantami, wyobrażasz sobie? Nadal nosi obrączkę, ale dzięki tobie już wiem, że jest wdową. Zresztą widzimy się z nimi za pół godziny, a musimy jeszcze uzgodnić parę spraw. Powiemy im, że cierpisz na tę samą rzadką chorobę krwi co twoja matka. I że nie stać mnie na twoje leczenie, ale marzyłaś o wakacjach, więc postanowiłem cię tutaj zabrać, no bo… sama rozumiesz, nie mam pojęcia, jak długo jeszcze pożyjesz.
– Tato, proszę cię, naprawdę musimy? Nie wystarczy to jedno kłamstwo?
Ojciec, który właśnie poprawiał krawat przed lustrem, odwrócił się w jej stronę z zakłopotaną miną.
– Przecież zostaniemy tutaj tylko tydzień, a potem ruszymy dalej, jak zawsze. Nigdy więcej jej nie spotkasz, zresztą to nie jest twoja przyjaciółka. A my tym się właśnie zajmujemy! Pamiętaj, teraz może jesteśmy przy forsie, ale szczęście zawsze może się odwrócić. A pieniędzy nie wystarczy nam do końca życia. Już i tak mnóstwo wydałem na pobyt tutaj.
Lucky spuściła głowę.
– Przecież powiedziałeś, że to będą prawdziwe wakacje! I nic więcej!
Ojciec westchnął i usiadł obok niej na łóżku.
– Kiedy nadarza się taka okazja, trzeba ją wykorzystać, mała. Albo zrobi to za ciebie ktoś inny. Myślałem, że zdołałem cię tego nauczyć. Nigdy nie możesz tracić czujności. Nawet wtedy, gdy dobrze się bawisz – a może zwłaszcza wtedy. No już, rusz się. Przyczesz włosy, umyj buzię. Musimy iść.
***
Następnego ranka Lucky siedziała na brzegu basenu z palcami stóp zanurzonymi w wodzie. Betonowe obrzeże nieprzyjemnie kłuło ją w uda. Potem Steph usiadła obok niej, a ona odwróciła się w jej stronę, by zapamiętać twarz przyjaciółki już na zawsze: włosy spływające gęstymi falami na ramiona, piegi na nosie i krzywy uśmiech. Tyle że w tym momencie Steph się nie uśmiechała.
– Za tydzień zaczyna się szkoła – westchnęła ponuro, zanurzając stopy w wodzie tuż obok stóp Lucky. – Wakacje się kończą, a ja nie mogę w to uwierzyć.
Lucky próbowała wymyślić jakąś odpowiedź, ale wtedy Steph coś sobie uświadomiła i zmarszczyła lekko brwi.
– Przepraszam, przecież ty nie możesz chodzić do szkoły, uczysz się w domu. Bo jesteś…
W tamtej chwili Lucky tak właśnie się czuła: chora. Robiło się jej niedobrze na samą myśl o tym, że musi udawać śmiertelną chorobę przed kimś, kogo powinna uważać za swój „cel”, chociaż tak naprawdę chciałaby móc nazwać swoją przyjaciółką. Taką z prawdziwego zdarzenia. Całe ciało ją bolało, zupełnie jakby rzeczywiście miała tę rzadką chorobę krwi, na temat której tyle nakłamała, a która rzekomo zabiła nieznaną jej matkę.
– Wcale nie jestem chora – powiedziała. Słowa tak po prostu padły z jej ust, choć paliły ją w gardło. Czyżby naprawdę zamierzała zdradzić ojca, zadać kłam wymyślonej przez niego historii? Musieliby od razu stąd wyjechać, a ona nigdy więcej by Steph nie zobaczyła. Mimo wszystko… Przecież wkrótce i tak rozstaną się na zawsze, a co gorsza, jej rzekoma przyjaciółka zapamięta Lucky i w ogóle całą tę sytuację do końca życia.
– Tata tylko tak mówi – podjęła Lucky, wpatrując się w niebo nad swoją głową, jakby chciała, żeby słońce wypaliło jej oczy. – Nic mi nie dolega, wcale nie choruję. Jestem zdrowa. Zdrowiutka jak ryba.
Steph odwróciła się w jej stronę, i położyła rękę na jej dłoni.
– Naprawdę? – spytała.
– Naprawdę – zapewniła Lucky.
Steph przez chwilę milczała, jakby zamyślona, zanim w końcu powiedziała:
– W porządku.
– Wcale nie – rzuciła Lucky i nagle się rozpłakała. – Wcale nie jest w porządku.
– Rozumiem. Chcesz udawać, że nic ci nie jest, żeby naprawdę tak było. Słyszałam, jak mama rozmawiała przez telefon z kimś z banku. To miała być niespodzianka, ale mama chce dać twojemu tacie pieniądze na leczenie. Na pewno wyzdrowiejesz. Super, prawda?
Lucky miała teraz przed oczami czarne plamki.
– Twoja mama nie powinna tego robić…
– Och, Andi, nie przejmuj się, mamy mnóstwo forsy. A ty będziesz mogła wrócić do szkoły. To znaczy chyba. – Lucky czuła, jak łzy spływają jej po policzkach w stronę brody, a stamtąd spadają na obojczyki, kap, kap. – Może przeprowadzisz się gdzieś bliżej mnie albo nawet do Bellevue i będziemy mieszkały niedaleko siebie. Wiem, że mama bardzo by tego chciała. Chyba naprawdę polubiła twojego tatę. Chodziłybyśmy do tej samej szkoły i byłoby super. A może… – Tym razem Steph chwyciła Lucky za ramię. – Może nasi rodzice się pobiorą. I będziemy siostrami. Wyobrażasz to sobie?!
Lucky oderwała wreszcie wzrok od słońca i zamrugała mocno, dopóki obraz świata znów się nie wyostrzył, a potem popatrzyła na ich stopy w wodzie, tuż obok siebie. Steph podarowała jej taki pierścionek na palec u nogi, jaki sama nosiła, więc teraz biżuteria połyskiwała na stopach ich obu. Siostrzanych stopach.
– No, tego nigdy nie wiadomo – odparła Lucky i wysunęła dłoń spod dłoni Steph, by wytrzeć policzki, ale Steph zaraz znowu złapała ją za rękę.
– Ja to wiem – powiedziała. – Wiem, że nic ci się nie stanie. A któregoś dnia będzie tak, jakby ta twoja rzadka choroba po prostu… zniknęła.
– Jasne, któregoś dnia – odparła Lucky. – Tak to właśnie będzie.Rozdział drugi
ROZDZIAŁ DRUGI
Lucky odszukała wzrokiem Cary’ego, który stał wsparty o bar w głębi kasyna w hotelu Bellagio i obserwował otoczenie. Puściła do niego oko, a potem popatrzyła z powrotem na swoje karty. Jej przeciwnik w grze w pokera, siedzący po jej lewej ręce chłopak tak młody, że miał jeszcze podbródek usiany pryszczami, postanowił ją sprawdzić.
– Dwieście.
Przez chwilę milczała, udając, że intensywnie się zastanawia, podczas gdy wokół niej rozbrzmiewały dźwięki kasyna: muzyka, brzęk kieliszków i szklanek, śmiechy, jakiś okrzyk.
– Podbijam do trzystu – powiedziała w końcu, a pryszczaty dzieciak ledwie zdołał stłumić chichot.
– Proszę pani, to niedozwolone – skarcił ją pracownik kasyna. – Musi pani przynajmniej podwoić zakład.
– No tak, ale ze mnie gapa! W takim razie podwajam.
– Czyli czterysta, proszę pani?
– Właśnie tak.
Rozdający zwrócił się tymczasem do nijakiego mężczyzny w średnim wieku po jej prawej stronie. Facet miał na palcu obrączkę, ale pożerał Lucky wzrokiem, odkąd tylko usiadła przy stoliku, i wcale się z tym nie krył. On też podniósł stawkę, a potem usiłował zajrzeć Lucky w dekolt, podczas gdy ona odgrywała idiotkę, która nawet tego nie dostrzega. Czwarty z graczy, mężczyzna w za luźnym garniturze, spasował, to samo zrobił pryszczaty chłopak.
– No cóż, chyba też muszę spasować – westchnęła Lucky, przerzucając rude loki przez ramię.
Czuła na sobie spojrzenie Cary’ego, który nadal obserwował ją z drugiego końca sali. Znowu zerknęła w jego stronę i nawet pozwoliła, by kącik jej ust uniósł się w lekkim uśmiechu. Kiedy dostała nowe karty, przycisnęła je do piersi, żeby mężczyzna po jej prawej stronie nie mógł ich dojrzeć. Cary się roześmiał, a ona poczuła się wspaniale. Miała nadzieję, że Cary też się tak czuje. Dlatego właśnie zależało jej na tym, by znaleźli się oboje w tym akurat miejscu: by spróbowali odnaleźć drogę do siebie nawzajem, zanim całkiem stąd znikną.
– Proszę pani? Karty na stół, taka jest zasada.
– Ups, przepraszam, o tym też zapomniałam. – Lucky położyła karty płasko na stole i uśmiechnęła się do rozdającego.
Mężczyzna w za luźnym garniturze zdecydował się sprawdzać przed flopem, a w ciągu ostatniej godziny podniósł stawkę zaledwie raz. To oznaczało, że ma w ręku niezłe karty – chociaż to i tak niczego nie zmieniało. Kiedy przyszła jej kolej, Lucky podniosła do sześciuset i pokiwała głową, jakby zadowolona z siebie, że wreszcie pojęła zasady gry.
– Dwa i pół tysiąca – rzucił pryszczaty chłopak.
Mężczyzna w średnim wieku postanowił wyrównać stawkę, podobnie zrobił facet w za dużym garniturze.
– Wchodzę w to – oznajmiła Lucky, spoglądając na Cary’ego, ale on akurat rozmawiał z jakimś mężczyzną przy barze. Głowy mieli nachylone ku sobie, twarze pełne napięcia. Poczuła dreszcz niepokoju, jakiś głosik szepnął jej cicho: „Kto to jest?”.
– Halo, przepraszam? – Pryszczaty chłopak nachylał się nad stołem w jej stronę, mrużąc przy tym oczy. – Blefuje pani?
Popatrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami, przyciskając dłonie do piersi.
– Przecież nie mogę panu na to odpowiedzieć.
Chłopak wzruszył ramionami.
– Pas – oznajmił, podobnie postąpili dwaj pozostali gracze.
Rozdający skinął Lucky głową i przesunął w jej stronę żetony warte całe dziewięć tysięcy dolarów. Pula należała do niej. Cary znów stał przy barze sam, wsparty o kontuar wpatrywał się gdzieś przed siebie.
– W porządku – mruknął pryszczaty dzieciak. – Proszę pokazać swoje karty, jeśli pani nie blefowała.
– Przecież wcale nie twierdziłam, że nie blefuję. – Lucky wstała, przy okazji odwracając karty. Były naprawdę okropne: piątka pik, dziesiątka karo.
Popatrzyła na swoją wygraną, a potem przesunęła jej połowę w stronę rozdającego w ramach napiwku – mężczyzna zamrugał tylko z niedowierzaniem – resztę zaś w stronę pryszczatego chłopaka.
– Miłej zabawy. Ja świetnie się bawiłam, wielkie dzięki.
Wszyscy gracze patrzyli w ślad za nią, kiedy okręciła się na pięcie i ruszyła w stronę baru.
– Hej, trzeba było zatrzymać te żetony – powiedział Cary, kiedy do niego dołączyła. – Chyba wygrałaś całkiem niezłą sumkę.
– Ale po co? Przecież jutro wyjeżdżamy, a na koncie na Dominice mamy dość pieniędzy. Żeby wymienić żetony na gotówkę, musiałabym się wylegitymować. Zresztą zrobiłam to wyłącznie dla zabawy. Widziałeś ich miny? Naprawdę było warto.
Cary milczał z kamienną twarzą, a ją coś aż ścisnęło w żołądku, kiedy uświadomiła sobie, że to jego pokerowa mina.
– Wszystko w porządku? – zapytała. – Z kim rozmawiałeś?
– Och, jakiś gostek pytał po prostu o drogę do toalety – odparł Cary, przysuwając się bliżej. Wpatrywał się w nią teraz zupełnie jak na początku ich znajomości, kiedy czuła się tak, jakby była najpiękniejszą kobietą na świecie. – Strasznie cię kocham, wiesz? Sprawiasz, że wszystko staje się świetną zabawą. Chodź. – Pociągnął ją w stronę baru. – Masz rację, jesteśmy bogaci i powinniśmy to uczcić. Świętować życie. Poproszę butelkę Dom Perignon, rocznik osiemdziesiąty piąty – zwrócił się do barmana.
– Cary, daj spokój, robi się późno, a jutro lecimy wcześnie rano…
– W takim razie w ogóle nie będziemy się kłaść – odparł Cary ze śmiechem. – Sama mówiłaś, że to ma być najwspanialszy wieczór w twoim życiu, a noc jeszcze młoda. – Sięgnął po butelkę, podczas gdy Lucky wyciągnęła rękę w jego stronę.
– Chodziło mi o to, że pewnie nie damy rady jej dokończyć, skoro musimy wcześnie wstać, żeby jechać na lotnisko. Pomyślałam, że wrócimy po prostu do pokoju i… – Pocałowała go, wreszcie zwracając na siebie jego uwagę.
– Mamy na to mnóstwo czasu, Lu. Jutro uciekniemy stąd, ale dzisiaj nieźle zabalujemy. Jakby to miała być nasza ostatnia noc na ziemi. – Znowu pocałował ją prosto w usta, a kiedy barman otworzył szampana, dodał jeszcze: – A teraz powtarzaj za mną: zamierzam dzisiaj balować przez calutką noc.
Wzięła do ręki kieliszek.
– Zamierzam dzisiaj balować.
– Przez calutką noc.
– Przez calutką noc – powtórzyła posłusznie.
Cary zabrał butelkę i ruszył przez salę kasyna, ale kiedy dotarli do wyjścia, ochroniarz zawołał:
– Hej, nie wolno wynosić butelek… – Na to Cary tylko wyciągnął w jego stronę studolarowy banknot, nawet na moment nie zwalniając kroku.
Lucky zdjęła szpilki i trzymając je w dłoni, ruszyła biegiem, by dogonić Cary’ego przy windach.
Cary tymczasem wyjął z kieszeni kartę z napisem „Tylko dla personelu”, a kiedy wsiedli do windy, użył jej, aby pojechać na piętro niedostępne dla osób postronnych.
– Skąd wziąłeś… zresztą nieważne.
– No właśnie, skarbie. Nie musisz wszystkiego wiedzieć.
Kiedy winda się otworzyła, chwycił Lucky za rękę i pociągnął w głąb korytarza, zanim wreszcie przystanął przed jakimiś drzwiami. Prowadziły na dach, z którego rozciągał się oszałamiający widok na całe miasto.
Cary podszedł na sam skraj dachu i uniósł ręce, w jednej trzymał butelkę szampana, w drugiej kieliszek.
Lucky usiłowała delikatnie go odciągnąć, ale nawet nie drgnął, napiąwszy mięśnie.
– Ostrożnie – rzuciła.
W końcu Cary zrobił krok do tyłu i chwycił ją w objęcia.
– Gotowa na niezapomniany wieczór w moim towarzystwie?
– Ten wieczór już i tak jest wyjątkowy. To znaczy, ograłam przecież tych wszystkich facetów…
Cary dolał jej szampana do kieliszka.
– Chcę, żebyś zapomniała o całej reszcie i po prostu była ze mną. Znów się we mnie zakochała, Lucky. I powiedziała mi, że mnie kochasz i będziesz kochała niezależnie od wszystkiego.
– Oczywiście.
– Zawsze? Niezależnie od wszystkiego?
– Cary, co się z tobą dzieje?
– Nic, wszystko w porządku. To po prostu… to znaczy nie mieści mi się w głowie, że to robimy.
– Ale robimy. Nie ma już odwrotu.
Cary uniósł kieliszek i stuknął nim o jej.
– Nie ma odwrotu – powtórzył.
Oboje się obrócili, by popatrzeć na panoramę wokół nich. Światła Las Vegas migotały u ich stóp niczym błyskotki wysypujące się ze szkatułki na biżuterię, kończąc się jakby jednym gwałtownym cięciem na skraju ciemnej pustyni. Lucky spojrzała w dal i odetchnęła głęboko, a strach ustąpił miejsca podekscytowaniu. W głębi serca poczuła drgnienie czegoś na kształt nadziei – takiej nadziei, jaką człowiek czuje na chwilę przed sprawdzeniem numerów na kuponie loterii. Potem Cary wziął ją za rękę i poprowadził z powrotem na dół, gdzie właśnie rozpoczynał się ich ostatni wieczór w gorącym, mrocznym Las Vegas.Wrzesień 1992
Chapel Pond, Nowy Jork
Było po wszystkim. Lucky z ojcem opuścili hotel Sagamore dzień przed zapowiedzianym terminem, nie pożegnali się też ze Steph i jej mamą. Przekaz pieniężny spoczywał w kieszonce na piersi Johna, Lucky widziała zarys kartki pod materiałem koszuli. Wetknęła nos z powrotem w książkę _Piękno wszechświata_, żeby nie musiała rozmawiać z ojcem. I żeby mogła udawać, że żyje w zupełnie innym świecie, a może wręcz w jakiejś odległej galaktyce. Zatrzymali się przed budynkiem banku, ojciec zniknął w środku, a kiedy znów się ukazał, szedł sprężystym krokiem, w dłoni zaś trzymał kopertę wypchaną pieniędzmi. Od razu włożył ją do schowka w aucie.
– Mamy teraz forsy jak lodu, mała – rzucił, ale Lucky nie odpowiedziała. – Hej, daj spokój. Co to za ponura mina?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki