- W empik go
Lucyfer i anioł - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook
Lucyfer i anioł - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook
Anita jest jedną z trzech sióstr, która pewnego ranka, bujając w obłokach, na swojej drodze napotyka najprawdziwszego Lucyfera. Zaskakuje ją i intryguje jednocześnie. Siostry prowadzą spokojne życie, aż do momentu, gdy ich ojciec ginie w wypadku konnym, a matka na skutek silnego stresu poważnie podupada na zdrowiu. Na szczęście dzięki pomocy pewnej zaprzyjaźnionej z rodziną arystokratki udaje się zabrać ją na leczenie. Dziewczęta pozostają same, a najstarsza z sióstr, która od dłuższego już czasu pełni funkcje głowy rodziny, obmyśla plan, jak zabezpieczyć każdą z sióstr poprzez wychowanie u zamożnych krewnych i przedostanie się do wyższych sfer, które zapewnią im dobrobyt. Anita jako jedyna nie ma wyjechać do kogo do Londynu, a zostaje jej oddanie się pod opiekę starej ciotki w zacisznej miejscowości. Tam spotka też swojego Lucyfera po raz kolejny. Pozna nowe towarzyszki dnia codziennego. Niektóre z nich będą potrzebować jej pomocy, zaś Lucyfer okaże się synem księżnej Ollerton, która bardzo pragnie jego ożenku. Jak dalej potoczą się losy sióstr? Czy książę Ollerton okaże się prawdziwym Lucyferem? Czy skusi anielską Anitę?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-117-7125-9 |
Rozmiar pliku: | 384 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROK 1860
Anita stała przed furtką i spoglądała na las. Siadywała w nim często, kiedy szukała samotności i pragnęła porozmyślać. Właśnie sięgnęła ręką do zasuwy, gdy, podniósłszy wzrok, ujrzała jak chmury, szare i ciężkie od rana, rozstąpiły się nagle i błyszczący promień słońca rozjaśnił niebo aż do samej ziemi.
Przypomniały się jej słowa usłyszane wczoraj z ambony. Był to tekst raczej niezwykły w porównaniu z tymi, które wybierał wielebny Adolphus Jameson i przykuł uwagę Anity akurat w chwili, gdy, spodziewając się jak zwykle długiego, pełnego erudycji i niesłychanie nudnego kazania, zaczynała uciekać w świat swoich marzeń.
— Jakże upadłeś z niebios, o Lucyferze, synu poranka! — zagrzmiał wielebny Adolphus.
Anita wyobraziła sobie nagle przystojnego archanioła, który spada w przepaść, pozbawiony na zawsze wiekuistej szczęśliwości. To, jak został strącony z nieba, zawsze ją fascynowało i teraz, spoglądając na słoneczne światło, zastanawiała się, jak też wyglądał Lucyfer, zanim zgrzeszył. Ujrzała w myślach przystojną, uśmiechniętą twarz, z owym nieco rozpustnym błyskiem w oczach, tak jakby jego los był przypieczętowany jeszcze przed popełnieniem owego ostatecznego czynu, przez który został zrzucony w otchłań i skazany na potępienie.
Wtem, niespodziewanie wdzierając się w jej marzenia, rozległ się głos:
— No cóż, młoda kobieto, ma pani zamiar otworzyć mi bramę czy nadal śnić na jawie?
Odwróciła się i gwałtownie zaczerpnęła powietrza, bo tuż za nią siedział na wspaniałym czarnym ogierze Lucyfer we własnej osobie, właśnie taki, jakiego zawsze sobie wyobrażała. Patrzyła na jego przystojną twarz z grymasem cynizmu i na ciemne oczy, którym kpiący wyraz nadawały lekko uniesione brwi. Przekrzywiony nieco na bakier jedwabny cylinder zdawał się zastępować aureolę otaczającą niegdyś jego głowę.
Anitę oszołomiło pojawienie się tego dżentelmena, ale on także był zaskoczony jej widokiem. Widząc dziewczynę stojącą samotnie przy furtce wychodzącej na pastwisko, na którym zamierzał jeździć konno, pomyślał, że zapewne przyszła tu z sąsiedniej farmy. Ale drobna owalna twarz w kształcie serca, ogromne niebieskie oczy i miękkie, bardzo jasne włosy wijące się nad czołem nie mogły należeć do mleczarki. Pomyślał też, że dziewczyna musi być bardzo młoda, zapewne jeszcze nastoletnia. Ponieważ patrzyła na niego w oszołomieniu, kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu i zapytał: — O kim marzyła pani tak pochłonięta myślami?
Niemal zmuszona odpowiedzieć na to pytanie, Anita odrzekła:
— O Lucyferze! Dżentelmen zaśmiał się.
— A teraz sądzi pani, że ma przed sobą księcia ciemności we własnej osobie?
Skoro tak było naprawdę, Anita nie zdziwiła się, lecz nie odpowiedziała i nieznajomy rzekł po chwili:
— Gdyby czytywała pani waszych poetów, wiedziałaby pani, że _gwiazdy cicho krążą, czas biegnie, zegar wybije i szatan nadejdzie._
Recytował strofy, jakby były mu dobrze znane, a gdy skończył, Anita powiedziała miękko:
— To Christopher Marlowe.
— A więc zna pani poetów! — zauważył dżentelmen. — No cóż, proszę się strzec Lucyfera wszędzie tam, gdzie może go pani spotkać! To najlepsza rada, jaką mogę pani dać.
Mówiąc to odwrócił od niej spojrzenie, a Anita, jakby nagle przypomniała sobie, czemu się tu znalazła, przesunęła zasuwę furtki, która otworzyła się pod dotknięciem jej ręki. — Dziękuję — rzekł dżentelmen — i proszę zapamiętać, co pani powiedziałem.
Wyrzekłszy te słowa uśmiechnął się, jakby uważał za mało prawdopodobne, że go posłucha. Puścił konia galopem, odjeżdżając na drugi kraniec pola, a Anita, widząc jak się oddala, pomyślała, że „odszedł w ciemność potępionych“. Powoli, obserwując go wciąż w oddali, zamknęła furtkę. Straciła już chęć na wizytę w swoim sekretnym lesie. Wolała wrócić do domu i pomyśleć o nieznajomym, na którego się natknęła, a który bez wątpienia przypominał Lucyfera.
Pragnęła opowiedzieć komuś o dziwnym spotkaniu, ale wiedziała aż za dobrze, że jej siostry, Sarah i Daphne, będą się z niej śmiały. Zawsze kpiły z jej przesadnie bujnej wyobraźni i z marzeń, które czyniły ją nieświadomą tego, co się wokół dzieje.
— Ale ten sen był rzeczywistością! — powiedziała do siebie Anita. — On tam naprawdę był, Lucyfer, syn poranka!
To zadziwiające, lecz wyglądał dokładnie tak, jak go sobie wyobrażała: linie biegnące od klasycznego nosa do kącików ust, lekkie cienie pod oczami, wargi, które, czuła to, potrafiły wymawiać słowa gorzko i okrutnie, choć to, co usłyszała, brzmiało jedynie cynicznie.
Gdy upadnie, upadnie jak Lucyfer,
na zawsze pozbawiony nadziei.
Anita zapamiętała strofy z „Henryka VIII“ Szekspira, których nauczyła ją guwernantka. Uznała jednak, że te słowa nie odnoszą się do Lucyfera na czarnym ogierze, bo on najwyraźniej nie żałował swojego upadku i nie był pozbawiony nadziei. Wtedy, przypomniawszy sobie słowa Christophera Marlowe’a, którego cytował, pomyślała o dwóch wersach opisujących księcia ciemności:
Och, przez wzniosłą dumę i zuchwałość
Bóg strącił go z oblicza niebios.
Duma i zuchwałość — oto co, jak przeczuwała, Lucyfer przemawiający do niej posiadał.
Wracając do dworu myślała o tuzinie rzeczy, które pragnęła mu powiedzieć, o setce pytań, jakie chciała mu zadać. Wtedy przyszło jej na myśl, że z pewnością uznałby ją za szaloną. Przecież w rzeczywistości był tylko dżentelmenem, niewątpliwie gościem hrabiego Spearmont, o którego przyjęciach mówiła cała wieś i wszyscy w hrabstwie.
— Nigdy już go nie zobaczę — pomyślała Anita, zbliżając się do dworu — ale na zawsze zapamiętam jak wyglądał.
— Do widzenia, mamo!
— Baw się dobrze, będziemy o tobie myślały!
— Pisz, proszę, tak często, jak będziesz mogła!
— Do widzenia... Do widzenia!
Dziewczęta wciąż powtarzały te słowa, gdy dość staroświecki, lecz wygodny powóz, w którym siedziały ich matka i żona dziedzica, lady Benson, ruszył drogą. Spoglądały za nim tak długo, aż zniknął im z oczu. Wówczas weszły z powrotem do nędznie wyglądającego holu, który wydał im się opustoszały po rozbrzmiewających w nim przed chwilą pełnych miłości słowach pożegnania i wydawanych w ostatniej chwili poleceniach.
— Teraz, gdy mama wyjechała — rzekła Sarah — chcę z wami porozmawiać, więc pójdźcie do pokoju lekcyjnego.
Daphne i Anita weszły za nią do pokoju, który nawet teraz, gdy były już dorosłe, nadal nazywano lekcyjnym, choć pani Lavenham uczyniła wszystko, by stał się przytulnym salonem, gdzie mogły trzymać swoje ulubione przedmioty. Stała tam sztaluga, służąca Daphne do szkicowania oraz zbiór rozmaitych farb i pędzli. Był też koszyczek z przyborami do szycia należący do Sarah, bardzo podobny do tego, którego używała ich matka. Książki Anity wypełniały całą biblioteczkę i mimo niezliczonych protestów, piętrzyły się luzem na podłodze.
Kanapy i krzesła pokryte były lekko spłowiałym, lecz ładnym perkalem dobranym do zasłon. Na stole stały kwiaty, a słoneczne światło wpadające przez okno sprawiało, że pokój robił wrażenie bardzo radosnego.
Sarah stała na dywaniku przed kominkiem i czekała, aż Daphne i Anita usiądą, po czym rzekła:
— Myślałam o tym od dawna.
— O czym? — spytała Daphne. — I o czym chcesz z nami rozmawiać?
— To właśnie próbuję wam powiedzieć — odrzekła Sarah niecierpliwie. Była najbardziej efektowną spośród trzech sióstr, a jej różanomleczna cera, złociste, pobłyskujące rudo włosy i niebieskie jak hiacynty oczy sprawiły, że uznano ją za piękność, gdy jeszcze przebywała z guwernantką w pokoju lekcyjnym.
— Musisz spędzić sezon w Londynie i koniecznie powinnaś zostać zaprezentowana u dworu — powtarzała od dawna pani Lavenham, toteż Sarah oczekiwała tego i była tak samo pewna, jak i jej rodzina, że odniesie w stolicy sukces towarzyski.
Wtedy wydarzyła się katastrofa. Jej ojciec, czcigodny Harold Lavenham, spadł z konia podczas polowania. Zwierzę przywaliło go własnym ciężarem i jeździec został ciężko ranny. Dwa lata trwały jego cierpienia, zanim wreszcie zmarł. Po roku żałoby doktorzy stwierdzili, że związane z tą sytuacją napięcie spowodowało zmiany w płucach u jego żony.
— Sześć miesięcy w Szwajcarii może uratować życie waszej matki — orzekli twardo lekarze.
Były przekonane, że taki wydatek przekracza ich możliwości. Jednak żona dziedzica majątku, lady Benson, która zawsze podziwiała ich matkę, zaoferowała się zabrać ją do Szwajcarii i dotrzymać towarzystwa przez co najmniej trzy miesiące, ponieważ jej zdrowie również szwankowało, choć z innego powodu. Z punktu widzenia pani Lavenham wszystko wyglądało nie tylko na wyborny układ, ale wręcz na dar niebios, gdyż mogły za podróż i pokój w hotelu zapłacić jak za jedną osobę.
Dziewczęta zdawały sobie jednak sprawę, że prawie wszystkie pieniądzy, którymi rodzina dysponowała, zostaną wydane na potrzeby matki, dla nich zaś pozostanie niewiele. Daphne i Anita odgadły, że właśnie o tym Sarah chce z nimi porozmawiać i spoglądały na nią z pewną obawą.
Sarah już od dawna była głową domu. Od śmierci ojca zarządzała skromnymi finansami rodziny, umiejętnie zapobiegając nadmiernym wydatkom, co nigdy nie udawało się panu Lavenhamowi.
— Jak obie wiecie — zaczęła Sarah — sądziłam, że będę zmuszona towarzyszyć mamie do Szwajcarii i — prawdę mówiąc — bardzo się tego bałam.
— Mogłoby być interesujące zobaczyć obcy kraj — zauważyła Daphne.
— Interesujące! — wykrzyknęła Sarah ironicznie. — Miejsce, do którego udała się mama, pełne jest podstarzałych chorych, a w broszurze napisano, że doktorzy nalegają, aby pacjenci unikali wszelkich rozrywek i zabaw, które mogłyby ich kusić i zniechęcać do przestrzegania ścisłych reguł kuracji.
— Biedna mama! — wtrąciła Anita ze współczuciem.
— Mamie to obojętne — odpowiedziała Sarah. — Zdecydowana jest wrócić do zdrowia, a poza tym będzie mogła plotkować z lady Benson. Ale nie byłoby tam nikogo w moim wieku. — Ostry ton, jakim wypowiedziała te słowa, spowodował, że siostry spojrzały na nią zaskoczone, Sarah zaś ciągnęła: — Czy zdajecie sobie sprawę, że mam prawie dwadzieście jeden lat i nigdy nie byłam na balu, poza miejscowymi, które się nie liczą? Nie miałam swojego sezonu w Londynie. Nie robiłam niczego poza dotrzymywaniem towarzystwa papie i mamie, i troszczeniem się o was!
Zanim Anita zdążyła się odezwać, Daphne wykrzyknęła:
— Och, Sarah, nigdy o tym nie pomyślałam! Jakież jesteśmy samolubne! Ale przecież papa był taki chory, a gdy umarł, mama była tak bardzo nieszczęśliwa.
— Wiem — odrzekła Sarah ponuro — i robiłam wszystko, co w mojej mocy — naprawdę wszystko.
— Oczywiście, że tak, najdroższa — przytaknęła Anita.
Daphne zerwała się z krzesła, by zarzucić Sarah ramiona na szyję i powiedziała:
— Byłaś nadzwyczajna i obie o tym wiemy!
— Nie chcę waszych pochwał — rzekła Sarah.
— Usiądź, Daphne, pragnę wam powiedzieć, co zrobimy. — Zamilkła, jakby szukała odpowiednich słów. Potem powiedziała: — Napisałam już do siostry papy, hrabiny Charmouth, i zapytałam, czy pozwoli mi się u siebie zatrzymać.
— Do ciotki Elizabeth? — zawołała Daphne. — Ależ ona nigdy się nami nie interesowała i nawet nie przyjechała na pogrzeb papy.
— Mam tego świadomość — odparła Sarah. — Wiemy także, że rodzina papy nigdy nie zaaprobowała jego małżeństwa z mamą, ale nie ma powodu, dla którego miałaby nie aprobować nas.
— Hrabina nigdy nas nie zapraszała — upierała się Daphne.
— To prawda, ale będzie jej bardzo trudno odmówić w związku z tym, co jej zasugerowałam w liście.
— A co takiego zasugerowałaś? — zaciekawiła się Anita.
— Zapytałam, czy mogę przyjechać i zostać u niej przez ostatnie dwa miesiące sezonu. Wyjaśniłam, że mama musiała pojechać do Szwajcarii i ponieważ zostałyśmy tu same, zwracamy się do niej, jako do jednej z naszych nielicznych krewnych, by okazała trochę litości najstarszej córce papy. Gdyby żył, na pewno byłby jej za to ogromnie wdzięczny.
Sarah wypowiedziała te słowa tak, by zabrzmiały bardzo wzruszająco i Daphne roześmiała się:
— Masz rację, Sarah, chyba nie będzie mogła odmówić twojej prośbie.
— Taką właśnie mam nadzieję — rzekła Sarah. — Liczę też na to, że twoja matka chrzestna, lady de Vere, przyjmie ciebie.
Daphne westchnęła.
— Moja... matka chrzestna? Ależ ona nie napisała do mnie ani nie przysłała żadnego prezentu od czasu mojej konfirmacji.
— Wiem o tym — odparła Sarah — ale jest bardzo bogata i choć już się starzeje, nadal przyjmuje gości w swoim, jak mówił papa, wspaniałym domu w Surrey.
— Pamiętam, jak nam o tym opowiadał — rzekła Daphne.
— Napisałam do niej dokładnie taki sam list jak do ciotki Elizabeth, a ponieważ zawsze odnosiła się do papy z czułością, myślę, że zgodzi się ciebie przyjąć.
Daphne klasnęła w dłonie.
— Mam nadzieję!
— Ja także — odparła jej siostra.
Wzrok Sarah spoczął teraz na Anicie. Przypatrując się jej, pomyślała, jak bardzo młodo wygląda jej siostra. W rzeczywistości Anita miała już osiemnaście lat, lecz ze swą drobną budową, z twarzyczką jak kwiat i wyglądem małego cherubina robiła wrażenie dziecka.
— A co ze mną? — spytała Anita, gdy Sarah wciąż milczała. — Mam tu zostać sama z Deborah?
— Nie zapomniałam o tobie, Anito — powiedziała Sarah łagodniej niż do tej pory — ale nie mamy już więcej krewnych, z wyjątkiem jednej osoby.
— Kogo masz na myśli?
— Cioteczną babkę Matildę.
Przez chwilę Anita zastanawiała się, po czym rzekła:
— Od tak dawna nie miałyśmy od niej żadnych wiadomości! Jesteś pewna, że jeszcze żyje?
— Myślę, że tak. Z pewnością żyła, gdy zmarł papa, ponieważ przysłała wieniec na pogrzeb.
— Nie miałam o tym pojęcia! — wykrzyknęła Daphne. — Ale było ich wtedy tak wiele.
— Jeśli pamiętacie, zrobiłam listę osób, które przysłały wieńce i napisałam do wszystkich, żeby im podziękować.
— Gdzie mieszka ciotka Matilda? — spytała Anita.
— Wieniec został wysłany z Harrogate — odpowiedziała Sarah. — Nadszedł pocztą i był zrobiony z liści, co uznałam za bardzo rozsądne, gdyż kwiaty zwiędłyby w czasie podróży.
— Czy sądzisz, że ciotka Matilda zechce mnie przyjąć? — spytała niepewnie Anita.
— Może nie będzie miała na to większej ochoty niż ciotka Elizabeth czy lady de Vere w przypadku Daphne i mnie — odpowiedziała Sarah — ale uważam, że nas przyjmą. Zdajecie sobie sprawę, dziewczęta, że to dla nas wielka szansa i — jeśli o mnie chodzi — ostatnia. — Zauważyła, że Anita ani trochę nie zrozumiała, co miała na myśli, więc wyjaśniła: — Żebyśmy mogły znaleźć sobie mężów! Z pewnością macie świadomość, że zostając tutaj i żyjąc tak jak przez ostatnie trzy lata, umrzemy jako stare panny?
Jej głos rozbrzmiał donośnie w pokoju lekcyjnym i zarówno Daphne, jak i Anita rozumiały dobrze, że Sarah mówi prawdę. W niewielkiej wiosce Fenchurch, w której mieszkały, nie było młodych ludzi w ich wieku, a po śmierci ojca nieliczne rodziny mieszkające w hrabstwie zapomniały o nich. To właśnie Sarah uświadomiła sobie, że nikt zbytnio nie pragnie podejmować trzech wyjątkowo atrakcyjnych dziewcząt pozbawionych towarzystwa mężczyzn.
Dziedzic majątku sir Robert Benson i jego żona zapraszali je często na lunch lub obiad, ale sir Robert był mężczyzną po sześćdziesiątce. Jego żonaty syn służył w pułku w Indiach, a córka wybrała życie w odosobnieniu jako zakonnica. Najbardziej okazały dom w hrabstwie, a zarazem ten, o którym najwięcej mówiono, należał do hrabiego Spearmont, lecz hrabiostwo obracali się w wykwintnym świecie, bywając u księcia i księżnej Walii w Marlborough House, i mówili otwarcie, że nigdy nie przyjmują miejscowych. Ludzie mieszkający w ich sąsiedztwie musieli zadowalać się plotkami powtarzanymi przez służbę bądź ujrzanym w przelocie widokiem pięknych kobiet i przystojnych mężczyzn, którzy konno lub w eleganckich powozach przejeżdżali przez wieś.
Sarah miała rację. Ich styl życia, odkąd zachorował, a potem zmarł ojciec, nie dawał żadnych okazji do poznania odpowiednich kawalerów i, gdy szło o Sarah, położenie stawało się rozpaczliwe.
Sarah była bardzo ładna i nic dziwnego nie było w jej tęsknocie do większego, umiejącego bardziej docenić jej wdzięki audytorium niż matka i siostry oraz dziedzic i jego żona.
— Teraz musimy zdecydować — mówiła — ile możemy wydać na nowe stroje, które będą nam absolutnie niezbędne, jeśli nie chcemy wyglądać jakbyśmy wysiadły właśnie z arki Noego.
— Stroje! — wykrzyknęła Daphne niemal z ekstazą.
— Nie przypuszczam, aby w Harrogate potrzebne mi były eleganckie stroje — zauważyła Anita. — Z tego, co pamiętam, papa mówił o ciotce Matildzie, że jest oddana dobroczynności, a zatem jest mało prawdopodobne, abym spotkała u niej przyszłego męża, chyba że będzie miał za sobą święcenia kapłańskie!
Sarah zaśmiała się. Anita miała zabawny sposób wyrażania się, który zawsze budził ich wesołość.
— Nie martw się, kochanie — powiedziała. — Jeśli wyjdę za mąż za kogoś o wysokiej pozycji albo przynajmniej majętnego, wtedy ty i Daphne będziecie mogły przyjechać i zostać u mnie, a ja przeszukam cały Londyn i okolice albo inne miejsce, w którym zamieszkam, i znajdę dla was odpowiednich kawalerów.
— Oczywiście, tó jest wyjście! — zawołała Daphne. — Musisz więc mieć piękne stroje, Sarah, a Anita i ja jakoś sobie poradzimy.
Powiedziała to lekko rozmarzona, gdyż często wyobrażała sobie, jak podniecające byłoby mieć wreszcie suknie, z których nie wyrosła Sarah.
— Mam wszakże nadzieję — powiedziała Sarah — że twoja matka chrzestna, która, o ile mi wiadomo, jest bardzo bogata, nie tylko pozwoli ci u siebie zamieszkać, ale i sprawi ci stroje potrzebne podczas tej wizyty.
— Chyba nie mogę jej o to poprosić! — rzekła Daphne.
— Nie, oczywiście, że nie — odparła Sarah. — Jednak podkreśliłam w liście, jak bardzo jesteśmy biedne i jak wielkie miałyśmy szczęście, mogąc wysłać mamę do Szwajcarii dzięki pomocy jej przyjaciółki lady Benson.
Anita poruszyła się nieco zaniepokojona.
— To brzmi, Sarah, jakbyśmy żebrały.
— Oczywiście, że tak brzmi! — odrzekła ostro Sarah. — Bo to właśnie robimy! Nie ma co do tego wątpliwości, jesteśmy żebraczkami i nie wstydzę się tego powiedzieć. A zresztą rodzina Lavenham jest nam coś winna.
— Winna? — spytała Daphne.
— Ależ oczywiście! — odrzekła Sarah. — Zachowali się wstrętnie, gdy papa ożenił się z mamą, i to tylko dlatego, iż dziadek był nadętym hrabią i uważał, że nawet jego młodszy syn powinien poślubić kogoś z tytułem albo pieniędzmi. A mama nie miała żadnej z tych rzeczy. Ale była nadzwyczaj piękna i papa zakochał się w niej.
— W chwili, gdy ją ujrzał — dodała rozmarzona Anita. — To było jak w książce. Mama powiedziała, że gdy tylko spojrzała na papę, rozpoznała w nim mężczyznę ze swoich snów.
— To było z pewnością bardzo idylliczne — stwierdziła Sarah — ale każda z nas także chce spotkać mężczyznę swoich marzeń, a tutaj na pewno nie znajdziemy ani jego, ani żadnego innego dżentelmena.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.