- W empik go
Ludwik Wodzicki: życiorys - ebook
Ludwik Wodzicki: życiorys - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 244 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W Krakowie.
Nakładem księgarni Spółki Wydawniczej Polskiej.
1894.
W drukarni "Czasu" Fr. Kluczyckiego i Sp. pod zarządem Józefa Łakocińskiego.
Wspomnienia pośmiertne, nekrologi są koniecznością. Przypominają zbyt często płaczki starożytności, które z urzędu zanosiły się od łez i łkania na pogrzebach. Wymagają wyjątkowego nastroju nawet kiedy są szczeremi i umiejętnego, nieraz sztucznego splatania smutku z pochwałą. Stanowczo nie dają podobnego wizerunku człowieka i stosunków. Są nieuniknionemi, czasem budującemi, mało kiedy nauczającemi.
Nie płaczek starożytnych łzy wylali nad grobem Ludwika Wodzickiego towarzysze i przyjaciele. Ich boleść jest prawdziwa, głęboka, tęsknota na zawsze od nich nieodłączna. Wśród smutku i żalu przyświeca im jego przykład. Jak on zawsze i wszędzie, we wszystkiem i ze wszystkiego szukał pożytku dla sprawy publicznej, tak oni pragną z jego żywota przynieść korzyść społeczeństwu i krajowi, przedstawiając go nie przy odgłosie trąby pogrzebowej, z trójnoga lub akademickiej mownicy, ale w prawdzie życiowej, w świetle czynów jego i wypadków współczesnych, i polecili to zadanie jednemu z tych, co najściślej byli z nim złączeni zobopólną wiernością.
Nicby nie było pożyteczniejszego, bardziej nauczającego, jak ująć dzieje tej polskiej dzielnicy od wypadków, które ją na nowe wprowadziły tory, w wizerunkach ludzi, co jej przewodniczyli i na różnych polach streścili w sobie jej życie.
Takie Plutarcha opowiadanie chociaż nie o plutarchowych ludziach, wryłoby się od pierwszych lat w pamięć młodego pokolenia, niezawodnie rozgrzałoby do naśladowania, do wytrwania na drodze przez tamtych wytkniętej, do upodobania sobie zawodów, na pozór nieraz niewdzięcznych lub twardych, lecz ukrywających w sobie zasługę. – Każdy wybrałby sobie wzór do naśladowania, zasługę do osiągnięcia. Suma tych wrażeń i tych dążeń niedalekiej przeszłości wlałaby w społeczeństwo zdrowia wiele, siły niemało.
Jak starożytnych historyk porównywał Greków z Rzymianami, należałoby postawić w ramach skromnego życia polskiego obok wizerunków ludzi z epoki odrodzenia Galicyi postacie tych, którzy znaczyli w Królestwie Polskiem od 1815 do 1830 roku. – Zachęta do służby publicznej i poświęceń dla wspólnej sprawy nie powinna być czerpana wyłącznie z epok bohaterskich. Jest służba, są poświęcenia potrzebne w pewnych czasach, a w nich tkwi nieraz więcej męstwa, odwagi i siły, niż w epicznych walkach.
Do mężów znaczących i zasłużonych w odrodzenia Galicyi należy Ludwik Wodzicki.
Chcemy podać jego wizerunek.
Nie schlebiamy sobie oczywiście, abyśmy zbliżyli się do niezrównanej prostoty i wdzięku Plutarcha. Usiłować będziemy, aby wizerunek był podobny, aby o człowieku mówiły czyny, o epoce wyobrażenia, obyczaje, zdarzenia. Tym sposobem zbywać będzie opowiadaniu na mistrzowstwie pióra, bogatem będzie – prawdą. Ona jedna stanowić może piękność skromnego pomnika, który poświęcić zamierzamy pamięci tego, co brzydził się kłamstwem; ona jedna godną jest tej pamięci.POCHODZENIE. – MŁODOŚĆ. – MENTOR. – KRAKÓW 1850 – 1853. – PARYŻ I KRAKÓW 1853 – 1855. – WIEDEŃ 1855 – 1856. – PODRÓŻE 1856 – 1858. – CHARAKTERYSTYKA.
W Krakowie 19 sierpnia 1834 r. urodził się Ludwik Wodzicki, ze związku małżeńskiego hrabiego Aleksandra Wodzickiego z Izabellą Jędrzejowiczówną. Pochodził z rodu zasłużonego, herbu "Leliwa, " patryotyzmem ożywionego, już możnego, z Krakowem i jego dziejami zespolonego, z pierwszemi w Polsce rodzinami połączonego i spokrewnionego. Wodziccy byli zawsze przeważnie ludźmi rozumnymi, nieraz miłego dowcipu.
Matka odznaczała się wdziękami; ojciec rycerskością, pospieszył był do Grecyi i brał udział w wojnie o oswobodzenie – były to czasy, w których Polacy mniemali, że walcząc o wolność innych, zdobędą własną niepodległość. Potem wstąpił w szeregi powstania listopadowego; owdowiawszy, złożony ciężką niemocą, przekazał opiekę nad synem i majątkiem szwagrowi, Janowi Jędrzej o wieżowi, który jak on walczył w wojnie
1830 – 1831 roku z odznaczeniem, przeważnie pod Dembińskim, wytrwale i dzielnie, a teraz zaliczał się do najpatryotyczniejszych, najbardziej poważanych w Galicyi obywateli. – Zaczernie pod Rzeszowem, jego siedziba, było punktem zbornym dla okolicy; ztamtąd rozciągnął czułą, rozumną opiekę nad siostrzeńcem i jego opodal położonym majątkiem Tyczynem.
Wodzicki chował się u swego dziada Jędrzejowicza i jego żony w Zaczernili, częścią we Lwowie. – Rosnąc wśród tych rodzinnych wspomnień, przykładów i wpływów, z trudnością mógł inaczej sobie przedstawiać patryotyzm polski, jak w mundurze ułana. – Przez Wodzickich stykając się ze światem magnackim, przez Jędrzejowiczów z obywatelskim i szlacheckim w najlepszym jego wyrazie; przez pierwszych z życiem miejskiem i stolic, przez drugich z wiejskiem i dworów zamożnych, odczuł wpływ tych dwóch żywiołów, każdy z nich wycisnął na nim właściwe sobie piętno; przez cale jego życie i zawód znać było w nim oddziałanie domu Wodzickich w Krakowie i dworu w Zaczernili. Dzięki bogato uposażonej naturze wziął z jednego i drugiego, co było w nich najlepszego, zrównoważył i doprowadził do harmonii cennej, niepozbawionej wdzięku. Zespolenie tych dwóch pierwiastków stanowiło oryginalność nieraz misterność jego osobistości.
W owych czasach istniał jeszcze w społeczeństwie polskiem Mentor, bardziej zapewne podobny do nauczyciela Telemaka Fenelona, niż do tego, pod którego postacią ukrywała się w Odyssei Minerwa, zajmujący przecież nie małe miejsce w wychowaniu młodzieńca. Mentor był wtedy kierownikiem, nauczycielem, przedewszystkiem towarzyszem, i zwykle stawał się dozgonnym przyjacielem. Takim Mentorem Ludwika Wodzickiego stał się od roku 1848 Leonard Stawski. Spiskowiec oczywiście i więzień, gdyż takich wybierano wówczas najchętniej na kierowników młodzieży, upatrując w ich przeszłości najlepsze rękojmie patryotycznego wychowania, Stawski przecież należał do tych, co zaczerpnęli byli we własnych doświadczeniach przekonanie o bezużyteczności, o szkodliwości robót spiskowych, a zachowali żywość i świeżość uczuć patryotycznych. Prawy nad wszelki wyraz, cnotliwy, jak mnich, podejrzliwy nieco, jako dawny konspirator, dobroduszny, jak polski szlachcic, wykształcony, zwłaszcza w rzeczach polskich, bogobojny: był on pod każdym względem na wysokości zadania, tylko nigdy sprostać nie mógł figlom, które młodość zwykła płatać Mentorom.
Trudnoby oznaczyć dokładnie, ile wpłynął na wyrobienie młodzieńca, to pewna, że bardzo poczciwie i że umiał w nim rozwinąć piękny przymiot wdzięczności, którą do końca zachował mu Wodzicki, która wytworzyła dozgonną, stałą, rozczulającą między nimi przyjaźń.
W towarzystwie Stawskiego przybył Ludwik Wodzicki w 1850 roku do Krakowa dla dalszych nauk; wstąpił w gimnazyum św. Anny do siódmej klasy. W tej samej byli Zoll, Kasznica, później profesor "Szkoły Głównej" w Warszawie, Alfred Milieski i August Gorayski, odrazu i do zgonu jego nierozdzielny przyjaciel. Egzamin maturitatis zdał w jesieni 1852 roku. Pierwszy rok uniwersytetu przepędził na wszechnicy Jagiellońskiej. Uczył się dobrze, czasem pilnie, zawsze z bystrością i upodobaniem, bez tych jednak nadzwyczajnych odznaczeń, które często w przyszłości zamieniają się w zawody. Od pierwszych chwil żył życiem umysłowem, wszystko go wielce zajmowało, nic z dziedziny duchowej nie było mu obojętnem, otaczał się atmosferą inteligentną. Było to znamieniem tego pokolenia, że wszystko czuło i odczuwało, rwało się do wszystkiego, co lepsze, co wznioślejsze, co piękne i niepospolite, czasem ad sidera więcej, niż się gruntownie i dokładnie, ściśle uczyło. Więcej książek czytało, niż nad książką ślęczało. Literatura, zwłaszcza wielcy polscy poeci, po nich niemieccy, po nich Alfred de Musset, przed innemi Shakespeare, przeważne w życiu młodzieży zajmowali miejsce.
Znanem to jest, że salony krakowskie słynęły z tego, raczej oskarżano je, że zapraszały uczącą się młodzież, że ją od ławek uniwersyteckich nawet szkolnych odwodziły. W zasadzie zwyczaj taki może być nagannym i szkodliwym, młodzież jednak z onych czasów świadczy, że niema reguły bez wyjątku. Z owych światowych żaków i słuchaczy – z małemi wyjątkami – wyrośli ludzie, zaznaczyli się w życiu użytecznie lub świetnie, wszyscy niemal stosownie do okoliczności spełnili, lub starali się spełnić powinności, obowiązki, zadania obywateli i Polaków. Ale bo też ówczesny z świat krakowski był – może przedwczesnem – niewątpliwie przecież dopełnieniem niepospolitem wychowania młodzieży; kształciła w nim rozum, nabierała ogłady. W salonach spotykała się z Adamem Potockim, Leonem Rzewuskim, Jerzym Lubomirskim, Władysławem Sanguszką, Henrykiem i Kazimierzem Wodzickimi, kasztelanem Wężykiem, Piotrem Michałowskim, Franciszkiem Paszkowskim, Pawłem Popielem, Romanem Załuskim, Sobolewskim, pułkownikiem Badenim, Zygmuntem Helclem, Maurycym Mannem, Lucyanem Siemieńskim, Leonem Chrzanowskim, Wincentym Polem, ludźmi w różnych kierunkach i zawodach znakomitymi lub pierwszorzędnymi; jeszcze z Chłopickim, później nieco ze Skrzyneckim, z biskupem Łętowskim, równie światłym jak dziwacznym, z rektorem Jakubowskim, Walerym Wielogłowskim, który siedząc cały dzień w swojej księgarni, przemienił ją w salon i dawał przykład, że do wszelkiej godziwej pracy szlachta zaprządz się winna; z wesołym dowcipem braci Skorupków; widziała tam młodzież wzór poświęceń i ofiarności patryotycznej w Piotrze Moszyńskim; przesuwał się przed jej oczami od czasu do czasu margrabia Wielopolski i od niechcenia rzucał w formę niezwykłą ujęte myśli głębokie, które na zawsze pozostawały w pamięci.
Ogłady nabierała młodzież w domach: gościnnym zarówno jak światowym Henrykostwa Wodzickich, w przodującym "pod Baranami" Potockich, gdzie królowała, wszelkiemi cnotami i przymiotami od dobroci do uprzejmości bogata – pani Arturów a, w książąt Sanguszków domu o europejskim zakroju, gdzie już ukazywała się księżniczka Helena, co współczesnych oczarować miała, nietylko niezwykłą pięknością, także niewypowiedzianym wdziękiem, wzięciem wytwornem i nie głośnym, lecz niemniej istotnym i uroczym dowcipem kobiecym; w pałacu księżnej Teresy Lubomirskiej, gdzie odnajdowała polsko-francuską tradycyę; u Piotrostwa Michałowskich, gdzie grywano Rasyna i gdzie podziwiać można było rozum i twory pędzla pana domu; u Michałostwa Badenich, gdzie kwitł staropolski i staro-krakowski obyczaj; u pani Gabryeli Tarnowskiej, gdzie się młodzież spotykała z tradycyą czteroletniego Sejmu i powstania listopadowego; u wojewodzianek Małachowskich, które przedstawiały wielki świat z czasów Królestwa Polskiego i księżnej Łowickiej; na Szlaku, gdzie pani Taidy Rzewuskiej dowcip kazał się mieć na baczności; u jenerałowej Skrzyneckiej, gdzie był odblask zachodniej cywilizacyi, świeżo z Brukseli przeniesionej; u księstwa Jabłonowskich, gdzie gwałtowność księcia czasem odstraszała, lecz uprzejmość księżnej przyciągała; u księstwa Augustów Sułkowskich, którzy zjeżdżali z Rydzyny, aby dać kilka pięknych balów – u wielu innych, którzy do ogólnego nastrajali się poziomu i tonu. – Wśród ówczesnej młodzieży, co się o tych ludzi ocierała, a w tych salonach przecierała, jedno z pierwszych miejsc zajął zaraz Ludwik Wodzicki, raczej Lulo, jak go niemal do końca życia zwykli byli nazywać towarzysze z onych czasów; do tej młodzieży należeli Tarnowscy z Dzikowa, Badeniowie z Branie, Gorayscy z Moderówki, Michałowscy z Krakowa i Witkowie, Rodryg Potocki z Chrząstowa, Włodzimierz Cielecki z Podola, Popiele z Kurozwęk, Sanguszkowie z Gumnisk, Ostrowski Stanisław, Alfred Milieski, Suchodolski, syn malarza, Kasznica i inni. – Zajrzyjmy w dzieje późniejsze społeczeństwa, przekonamy się, że wszystkich prawie odnajdziemy jako ludzi właściwych na właściwych miejscach.
Piszący pamięta ten zastęp młodzieży od 1852 roku, w którym się z nim połączył i pozostał do połowy 1853 r. Niezawodnie czas wśród niego przepędzony na każdym wycisnął swe piętno, na Wodzickim bardzo wyraźnie. Serdeczne panowały między tą młodzieżą stosunki, pomimo częstych różnic zdań, dla większości przemieniły się w stałe związki przyjaźni.
Pobyt w Krakowie zakończył się wspólną wielką wyprawą do wówczas ani tak dobrze, jak dziś znanych, ani tak przystępnych Tatr, z mentorami na czele. Podczas wycieczki, zacięte, nieskończone toczyły się rozprawy i walki o klasyków i romantyków, między jedynym pierwszych potomkiem, a skojarzoną przeciw niemu całą rzeszą przekonanych romantyków. Wallenrod i Oda do młodości, Ziemiaństwo i Barbara Radziwiłłówna, Słowacki i Osiński, sądy o nich i zdania najskrajniejsze, odbijały się echem od skał Zakopanego. Po powrocie do Krakowa, rozjechano się, aby się w innych miejscach i odmiennych okolicznościach spotkać.
Ogólnie przyjętym zwyczajem kto mógł i kto nie mógł, dążył – dla zakończenia nauk – do Paryża. Ze Stawskim przybył tam Ludwik Wodzicki w 1854 roku, a w towarzystwie Jana Tarnowskiego z Dzikowa. Dwóch przyszłych polskich marszałków szukało światła w sławionej od wieków z powabów Lutecyi. Znaleźli się w gronie polskiej młodzieży, wśród której Aleksander Fredro (syn) i Poniński budzili zazdrość, że się już na Węgrzech bili. Leon Kapliński, Rodakowski, zdobywający sobie sławę artysty, Franciszek Mycielski, Bujno, Potworowski, Kastory, mentor księcia Marcelego Czartoryskiego i kilku innych, dopełniało pełne przyszłości więcej jeszcze przejęte potrzebą działania, zdziałania i odznaczenia się grono. Był tam już znany i odznaczający się Julian Klaczko; świetność jego rozumu i wiedza, równe im szlachetność i wzniosłość uczuć, oddziaływały na ten zastęp młodzieży; ktokolwiek do niego się zbliżył, uległ wpływowi, urokowi jego umysłu i serca i coś z Kłaczki, czasem bardzo wiele, zostało mu się na całe życie.
Tam się zaczęła piękna, czuła między Wodzickim a Kłaczka przyjaźń, która przetrwała wszelkie publiczne i prywatne zawody i powodzenia i którą wzajemnie wspierali się w życiu.
Nad tym światkiem czuwał i przygarniał go bardzo piękny, bardzo wytworny francuski i polski, wielkoświatowy i emigrancki salon, niezwykłych przymiotów, bogato uposażonej księżnej Marceliny Czartoryskiej.
Były to początki wojny krymskiej, wielkości, uroku i wpływu Napoleona III. Z wyrzutem – jak gdyby mógł na to poradzić – zwracaliśmy się do Kłaczki:
– "Jak to, wojna wypowiedziana Rosyi i o Polsce niema mowy!"
– Poczekajcie, poczekajcie – odpowiadał nam – to dopiero początek.
I ten zastęp polskiej młodzieży, co przyjechał – nauk dokończać – nie dokończywszy ich wcale, rozjechał się. Jedni dla zmiany, udali się na niemieckie uniwersytety, inni w różne strony świata. Wodzicki powrócił do Krakowa 1854 – 1855 na uniwersytet i tam spotkał się znowu z przyjacielem Gorayskim. Nie dokończywszy i tu nauk, pospieszył do Wiednia wraz ze Stanisławem Tarnowskim i Tadeuszem Pilińskim 1855 – 1856 r. Byli to nierozłączni towarzysze, dokończający nauk. Z zewnętrznych wrażeń największe wywołał dla nich teatr Burgu. Stał wtedy u szczytu swej wartości i sławy. Pani Rettich, panowie Anschutz, Fichtner, Lowe, La Roche, panie Seebach, Neumann i wielu innych przedstawiali Schillera, Lessinga, Goethego, zwłaszcza Shakespeara, z głębszą myślą i głębsze budząc myśli. Wszystkie rozmyślania i rozprawy pierwszej młodości, stanęły żywo przed oczami polskich paniczów. Te świetne przedstawienia wryły się w ich pamięć i one także wywarły wpływ na ich umysłowe usposobienie, na artystyczne upodobania, na rozwój ich rozumu, na ich w wielu przedmiotach zapatrywania. Zawsze można było ślady tego wpływu odnaleść nawet w ich uprzedzeniach.
Mniej lub więcej dokładnie ukończywszy nareszcie nauki, należało jeszcze dopełnić wychowania.
I znowu dwaj przyszli marszałkowie ruszyli w podróż do Włoch, do Szwajcaryi w 1856 – 1857 r. Wodzicki lubił przezwyciężać trudności, był ich ciekaw równie, jak coraz nowszych wrażeń, puścił się na Mont Blanc, ale przyszła mgła i musiał wrócić od Grand-Mulet. Potem druga podróż ze Stanisławem Tarnowskim 1857 – 1858 r. do dalekich krajów ani tak zpowszedniałych, ani tak wówczas przystępnych, jak teraz. Przez Paryż do Hiszpanii; z Gibraltaru do Aleksandryi, do Kairu i Egiptu; na wielkanoc do Jerozolimy, do Ziemi świętej, konno do Damaszku, ztamtąd do Bayrutu, ztamtąd do Konstantynopola. Powrót przez Tryest. Odrysowały się podczas podróży od Alhambry do Piramid i Bosforu różnice usposobień, skłonności powołań, upodobań. Tarnowski jeszcze się uczył, Wodzicki już żyć rozpoczynał; w jednym tkwił myśliciel, pisarz, erudyt, prezes Akademii; w drugim człowiek czynu, polityk, marszałek. Obaj skorzystali znacznie, rozwinęli w sobie zdolność myślenia, sądu, porównywania, a Wodzicki zwłaszcza zadość uczynił w pełnej mierze wrodzonej i rosnącej skłonności do życia światowego, towarzyskiego.
Teraz nastąpił powrót do kraju; rozpoczęło się życie czynne i obowiązkowe.
Jak każdy niemal polski majątek, ten, który miał spaść na Wodzickiego, był zachwiany; nadwerężyły go wyprawy i walki ojca o ideę. Do ładu doprowadził go wuj Jan Jędrzejowicz, czysty i piękny oddał w ręce powracającego młodzieńca.
Możemy teraz powiedzieć, jakim już był, jakim obiecywał być i jakim się stał Wodzicki.
Zaznaczyliśmy dwa główne wpływy, które oddziałały od młodości na niego – Kraków i Zaczernie. Spotkały się wdość silnej naturze i wytworzyły człowieka.
Ztąd dwoma znamionami Wodzickiego były, patryotyzm i światowość. Patryotyzmem, bardzo rozwiniętemi uczuciem honoru i światowością zdawał się należeć jeszcze do czasów Księstwa Warszawskiego. Było w nim coś z rycerskości i zalotności ks. Józefa Poniatowskiego, Artura Potockiego, Franciszka Morawskiego. Kochał kraj i sprawę, ich dobrą sławę, lubił towarzyrzystwo i to dobre. – Ztąd dar wrodzony i wyrobiony rozmowy zarówno z mężczyznami i z kobietami o najpoważniejszych rzeczach i o niczem. Zachował do końca zdolność i bystrość niezwykłą w polityce, umiejętność światową. Był politykiem z obowiązku i ze skłonności; człowiekiem światowym z nałogu. Ztąd przekonywać i kierować ludźmi zarazem podobać się umiał; ztąd pracował i był towarzyskim, ztąd w nim wyrobione zdanie, w potrzebie silna wola, zarazem ogląda i wygórowana delikatność nietylko w obejściu, ale i w uczuciach; ztąd szlachetność wielka i takt wyśmienity; ztąd ceniony i lubiany; ztąd Ludwik i Lulo. Powierzchowności ujmującej, rysów pięknych i harmonijnych, chodu nieco zaniedbanego, kiwał się idąc, miał wzięcie miłe i wytworne. Wiele męskości przy łagodności, w potrzebie słodycz. Raziła go pospolitość, rozumiał, że wszystko niepospolitem być nie może. Nawet naganiać lub karcić umiał przyjemnie, z wdziękiem serca, bez pychy nieomylności. Jak nikt, był przyjacielem, troskliwy, pamiętny, wierny, dyskretny, serdeczny bardzo, bez zewnętrznych oznak, gotowy zawsze do obrony i wtedy nawet gdy napominał, nie potępiał. Zdolność, powiedzmy umiejętność przyjaźni doprowadził do doskonałości. Uczynny w szerokiej mierze, zdolny do poświęceń, ofiarny na każde zawołanie dla rzeczy publicznej naprzód, dla nędzy i nieszczęścia także. – Nieszlachetnym nigdy być nie umiał, zatem ani z przeciwnikami, ani z nieprzyjaciołmi, a tak dalece wszelka nieszlachetność była sprzeczną z jego istotą, że w tem zasługi nie miał. Zemsty, mściwości, zazdrości, podstępu, chęci podkopania i szkodzenia w całem życiu i zawodzie śladu też niema. W politycznem działaniu karności był wzorem i żadnego nie kosztowało go to wysilenia. Najęte stanowiska szanował, czasem do przesady, nigdy nikogo niechcąc z nich spychać, nie pozwalając, aby inni spychali. Nie umiał mówić:
Ote-toi de là pour que je m'y mette, ani jak się to często u nas zdarza: Ote-toi de là pour que je ne m'ymette pas. R ozum miał rozważny, nieraz bystry; łatwość rozpoznawania się w zawiłych położeniach, równie jak w obowiązku publicznym; umiejętność udzielania rady tak, aby wysłuchaną była. Nietylko jednał sobie ludzi, umiał wzbudzić w nich zaufanie do siebie.