Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ludzie nie ideologia - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
1 kwietnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Ludzie nie ideologia - ebook

W 2005 roku kilkutysięczna Parada Równości przeszła ulicami Warszawy mimo zakazu ówczesnego prezydenta Warszawy, Lecha Kaczyńskiego. Przez kolejne lata temat mniejszości seksualnych nie schodził z medialnych nagłówków, znane postacie robiły coming outy, wrastała świadomość społeczna na temat dyskryminacji osób LGBT, Marsze Równości odbywały się niemal w całej Polsce, a do Sejmu wybrano nieheteronormatywnych posłów i posłanki. W ostatnim czasie skrót LGBT prawicowi politycy próbują skojarzyć z niejasną ideologią, warto więc oddać głos samym zainteresowanym i zapytać o ich codzienne życie i rodzinę, ale też homofobię z którą się stykają, stosunek do polityki, miłości i seksu.

Z zebranych w książce wywiadów wyłania się obraz najważniejszych tematów społeczności LGBT ostatnich 15 lat. Szczerze o swoim życiu mówi zarówno sołtyska Grzebieniska, jak i wielkomiejska draq queen. Są rozmowy z osobami znanymi z pierwszych stron gazet, od Roberta Biedronia, przez Sylwię Chutnik, Jacka Dehnela, aż po Margot. Częścią tej społeczności są też takie osoby jak matka lesbijki Agnieszka Holland, czy sojuszniczka Maria Peszek. To w tych opowieściach zawarte są nie tylko  narracje o społecznych procesach, ale przede wszystkim doświadczenie życia w Polsce ostatnich lat – są ludzie, nie ideologia.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66586-79-6
Rozmiar pliku: 4,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Różowe trójkąty

Z JOANNĄ OSTROWSKĄ rozmawia Mariusz Kurc

JOANNA OSTROWSKA – doktorka nauk humanistycz nych, krytyczka filmowa i dramaturżka. Autorka książki _Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej_ (2021).

Historia homoseksualnych ofiar nazizmu – więźniów, którzy na pasiakach nosili symbol różowego trójkąta – jest u nas praktycznie nieznana. Literatura przedmiotu po polsku prawie nie istnieje. To ledwo kilka artykułów i jedna większa publikacja Kampanii Przeciw Homofobii (_Różowe trójkąty_ pod redakcją Katarzyny Remin, 2012)

A od upadku Trzeciej Rzeszy mija właśnie siedemdziesiąt lat. Nadal dyskusja na ten temat w naszym kraju jest bardzo trudna.

My sami w „Replice” do tej pory nie zamieściliśmy artykułu o różowych trójkątach.

Zastanawiałeś się dlaczego? I dlaczego teraz poprosiłeś mnie o wywiad?

Szykowałem się od dłuższego czasu, ale nawet moja wiedza na ten temat rodziła się w bólach. Źródeł trzeba szukać za granicą. Przeczytałem wspomnienia Gada Becka i Pierre’a Seela. Obejrzałem fabularne filmy – angielski _Bent_ i francuski _Un amour à taire_, dokumentalne – _Martwi geje i żywe lesbijki_ i chyba najważniejszy – _Paragraf 175_. Dopiero rocznica siedemdziesięciolecia zakończenia wojny nas zmobilizowała.

Gdy rozpoczynałam badania w 2005 roku, byłam w Miejscu Pamięci Ravensbrück. W przymuzealnym sklepiku zobaczyłam całą półkę publikacji o różowych trójkątach i innych zapomnianych ofiarach nazizmu. W Polsce – martwa cisza. Gdy pytam historyków, o co chodzi, słyszę zwykle: „Po prostu nikt z nas się tym nie interesował”. Jak to jest, że na zachód od Odry jest zainteresowanie, a na wschód nie? Zapytani wprost, ludzie nie są w stanie nawet przyznać, że to jest tabu.

Wypełnisz tę białą plamę? Jesteś chyba jedyną osobą, która naukowo zajmuje się tym tematem.

Jest gorzej, niż myślisz. Ja się „różowymi trójkątami” zajmuję na własną rękę, bez stypendium, bez grantu. Pracę doktorską, którą właśnie złożyłam, napisałam na inny temat – pisałam o seksualnej pracy przymusowej w trakcie drugiej wojny światowej.

Podczas tamtych badań trafiłam na „różowe trójkąty”. Temat wciągnął mnie także dlatego, że w Polsce jest aż tak nierozpoznany. Oprócz tekstów naukowych Agnieszki Weseli i Bohdana Piętki rzeczywiście nikt u nas dotychczas się nim nie zajmował.

Bo dotyczy nie nas, tylko niemieckich homoseksualistów?

To bardziej skomplikowane. Losy, biografie „różowych trójkątów” z terenów i wtedy, i dziś należących do Niemiec są badane i opisywane od ponad czterdziestu lat. Natomiast dokumentacja archiwalna na terenie Polski dotycząca „różowych trójkątów” jest praktycznie niezbadana, to znaczy – ja teraz próbuję ją zbadać.

Jeżdżę po Polsce i robię kwerendy. Mam już dokumentację z archiwów Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, Muzeum Stutthof, Muzeum Gross-Rosen. Sprawdziłam też wiele kronik i akt więzień, ale jeszcze mnóstwo kwerend przede mną. To jest mrówcza praca. Potrzebowałabym co najmniej dziesięcioosobowego zespołu, a jestem sama. W archiwum w Krakowie przejrzałam niedawno akta więzienia w Nowym Wiśniczu – w dwa dni kilka tysięcy teczek, każda po kilka stron. Akta nie są poukładane, musisz każdą teczkę wziąć, obejrzeć i sprawdzić, czy człowiek, którego ona dotyczy, był skazany za homoseksualizm. A na przykład we Wrocławiu na razie kwerenda jest niemożliwa – akta zostały zalane podczas powodzi w 1997 roku i do tej pory nie zostały odrestaurowane.

Zwykło się myśleć, że sprawa dotyczy tylko obozów, a nie więzień.

Oczywiście, że więzień również. Jedni trafiali do obozów, inni – większość! – do zwykłych więzień. Czasem siedzę w archiwum cały dzień i nie znajduję ani jednego „mojego” więźnia. Czasem wśród setek akt jest na przykład dwóch „moich”. Trzeba ich wyłuskać.

Joanna pokazuje mi odbitki akt. Oglądamy między innymi kartę jednego więźnia obozu w Sztutowie. Oskar B., urodzony w 1888 roku, mieszkał w Königsbergu (dziś Kaliningrad). Do obozu trafił w kwietniu 1943 roku. Żonaty. Przestępstwo? „Homosexuell”. Zmarł trzy miesiące później – w lipcu 1943 roku.

Zwykle są tylko suche informacje, ale czasem zdarza się, że do tych dokumentów dołączone są zeznania. Wtedy można dowiedzieć się więcej. To byli ludzie z różnych stron, w różnym wieku, z różnym wykształceniem, bardzo różnych zawodów. Złapani i skazani w najprzeróżniejszych okolicznościach. Mnóstwo ludzi zapisywało się na tak zwane folkslisty, czyli przyznawało się do niemieckich korzeni albo po prostu było do tego zmuszonych. Jedni mieli je rzeczywiście, inni byli Polakami, ale nie mieli wyjścia. Mnóstwo Niemców z głębi Trzeciej Rzeszy przybyło na tereny podbitej Polski po wrześniu 1939 roku – nie tylko wojskowi czy policjanci, ale też przedsiębiorcy, urzędnicy. I niektórzy z nich popełniali „przestępstwo” homoseksualizmu. Z drugiej strony mnóstwo Polaków było wywożonych w głąb Trzeciej Rzeszy do pracy przymusowej. Znam co najmniej jeden przypadek, że w takim Polaku zakochał się Niemiec, jego pracodawca. Zachowały się ich listy i zdjęcie Polaka. Obaj zostali skazani za homoseksualizm.

W publikacji KPH jest wywiad z niejakim Stefanem Kosińskim, skazanym za homoseksualizm w Toruniu w 1942 roku na pięć lat więzienia.

Ten wywiad, przeprowadzony w 1995 roku w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie (USHMM), to skarb – jedyna szczegółowa relacja Polaka skazanego za homoseksualizm w czasach okupacji. Na podstawie historii jego życia napisano książkę, która wyszła między innymi w Niemczech i USA. W Polsce oczywiście nie*.

Dziś na takie relacje nie ma szans, bo oni wszyscy już nie żyją. Kosiński zmarł w 2003 roku, Francuz, Pierre Seel, którego wspomnienia czytałeś – w 2005. Ostatni „różowy trójkąt”, Rudolf Brazda, zmarł w 2011 roku.

Seel pojawił się w dokumencie _Paragraf 175_ i nie można go zapomnieć. Do swego rozmówcy, Klausa Müllera, naciskającego, by opowiedział swą historię, krzyczy: „Myślisz, że to łatwe? Byłem bity, poniżany, torturowany. O gwałtach analnych nawet nie wspominam. Mam orzeczone 90 procent kalectwa. Naziści wpychali mi dwudziestopięciocentymetrowy kawałek drewna do tyłka. Do tej pory mam krwawienia! Musiałem patrzeć, jak mój ukochany jest pożerany przez psy!”.

Pokazuję ten fragment filmu studentom. Robi wstrząsające wrażenie. No i też zwracam uwagę: Seel był Francuzem, nie Niemcem. Siedział w obozie Schirmeck koło Strasburga. To miejsce i jego współcześni mieszkańcy pojawiają się też w dokumencie _Paragraf 175_.

Masz zajęcia o „różowych trójkątach”? Jak studenci reagują?

Mam zajęcia miedzy innymi na Gender Studies Uniwersytetu Warszawskiego i na Żydowskim Uniwersytecie Otwartym w Warszawie, gdzie prowadziłam cykl wykładów pod zbiorczym tytułem _Zapomniane ofiary nazizmu_. Opowiadałam o Romach, o świadkach Jehowy, o homoseksualistach i tak zwanych aspołecznych. Przychodziło kilkadziesiąt osób. Powoli, bardzo powoli wyczuwam rosnące zainteresowanie. Jeszcze kilka lat temu „Nie” pisało: „Joanna Ostrowska robi ideologię ze zwykłego jebania”, teraz chyba opór przed wiedzą troszeczkę maleje, choć w przypadku ofiar homoseksualnych jest zdecydowanie największy.

To uporządkujmy najważniejsze fakty, OK? Gdy Hitler dochodzi do władzy na początku 1933 roku, w niemieckim prawie jest paragraf 175 pozwalający skazywać za seks męsko-męski. Próby obalenia tego przepisu, podejmowane wcześniej przez wiele lat między innymi przez doktora Magnusa Hirschfelda, nie powiodły się, ale przynajmniej paragraf nie był w praktyce stosowany, tak?

Zgadza się. Tak zwane środowisko było obserwowane, tworzono kartoteki, ale nie czyniono z nich większego użytku. Berlin tymczasem był w latach 20. homoseksualną mekką z gejowskimi i lesbijskimi klubami.

Zostały zamknięte prawie natychmiast po dojściu Hitlera do władzy, podobnie jak Instytut Badań nad Seksualnością Hirschfelda.

Dla relatywnie wyemancypowanej społeczności LGBT nastał „czas maskowania”, by użyć określenia Claudii Schoppmann, badaczki historii lesbijek w Trzeciej Rzeszy. Spotkania z klubów przeniesiono do prywatnych domów. Gdy organizowano potańcówki, dbano, by była na nich podobna liczba gejów i lesbijek. Jedna osoba stała na czatach i gdy tylko nadchodziło niebezpieczeństwo, tańczące pary robiły błyskawiczną zamiankę – z jednopłciowych przeradzały się w różnopłciowe.

Na czatach?

Trzecia Rzesza była krajem wszechobecnej inwigilacji i donosicielstwa. Obywatelom wciąż mówiono, że jeśli tylko widzą cokolwiek „niepokojącego”, powinni iść do Gestapo i powiedzieć.

Pierwszy transport różowych trójkątów, o którym wiemy, trafił do obozu w Fuhlsbüttel w listopadzie 1933 roku.

Zostali oni przywiezieni w ramach tak zwanego aresztu ochronnego/zapobiegawczego. Wtedy to nie były jeszcze „różowe trójkąty”. Więźniowie dostawali symbol „A” jak _Arschficker_, czyli ten, który „rucha się w dupę”. Dopiero w 1937 roku „A” zastąpiono różowym trójkątem.

Dlaczego?

Trójkąty, tak zwane winkle, to jedne z systemów oznaczania więźniów w obozach koncentracyjnych. Były różne kolory trójkątów, które miały w widoczny sposób kategoryzować więźniów i wskazywać na ich „przewinienie”. Dążono do tego, aby jednolity system był stosowany w stosunku do wszystkich więźniów we wszystkich obozach koncentracyjnych.

Ale jak porządkujemy fakty, to musimy powiedzieć, że w okresie narodowego socjalizmu zapisy paragrafu 175 zostały zaostrzone.

28 czerwca 1935 roku – praktycznie w rocznicę nocy długich noży (29/30 czerwca 1934), w wyniku której zamordowany został między innymi Ernst Röhm, szef bojówek Oddziałów Szturmowych NSDAP, stary przyjaciel Hitlera i… homoseksualista niemal jawny jak na tamte czasy. Albrecht Becker, inny bohater filmu _Paragraf 175_, mówił, że niemieccy geje nie spodziewali się po Hitlerze prześladowań, bo widzieli, że toleruje on homoseksualizm Röhma.

Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, czy ta data miała jednak mieć też znaczenie symboliczne. W każdym razie homoseksualizm Röhma, z którego śmiała się opozycja (gdy jeszcze istniała) i nieprzychylna nazistom prasa (gdy jeszcze istniała), stawał się coraz bardziej niewygodny.

Do wzrostu homofobii przyczyniła się też ogólna kondycja Niemiec, wielki kryzys. W takich czasach zawsze szuka się kozła ofiarnego, którego można by obarczyć winą za wszelkie niepowodzenia. Tę rolę w największym stopniu przypisano oczywiście Żydom, ale homoseksualistom również.

Zapisy paragrafu 175 rozszerzono tak drastycznie, że mężczyzna wcale nie musiał uprawiać seksu z drugim mężczyzną, żeby zostać skazany za homoseksualizm. Nie musiało być w ogóle kontaktu fizycznego. Wystarczyło, że na przykład na podstawie donosu sąsiada przeszukali ci mieszkanie i znaleźli list miłosny od mężczyzny. Albo przed lokalem, w którym jeszcze niedawno był klub gejowski, stałeś z drugim mężczyzną i „uwodzicielsko” z nim rozmawiałeś.

Liczba ludzi skazanych za homoseksualizm i wysłanych do obozów koncentracyjnych jest szacowana na 5–15 tysięcy.

Takie są szacunki, ale zalecałabym wielką ostrożność. Jest w Niemczech badacz, Rainer Hoffschildt, który prowadzi dokładną listę z imionami i nazwiskami. Wciąż odkrywa nowe. A tych, których akta znajduję na terenach obecnie polskich, cały czas przybywa.

Chciałabym też przestrzec przed konstatacją: „To mało”. Zaraz za nią czai się myśl: „Czy warto się nimi zajmować, skoro było ich tak niewielu?”. Tak, „różowe trójkąty” stanowią niewielki odsetek wszystkich ofiar nazizmu, ale czy w związku z tym ich cierpienie było w jakikolwiek sposób mniejsze? Koniecznie umieść to w wywiadzie: protestuję przeciw hierarchizacji cierpienia na podstawie liczebności grupy ofiar, do której naziści cię wrzucili.

Poza tym nie zapomnij, że do tamtej liczby z obozów trzeba jeszcze dodać ludzi skazanych za homoseksualizm i wysłanych do więzień – ponad 100 tysięcy osób.

Ponoć „różowe trójkąty” w hierarchii obozowej stały najniżej, osoby z takim trójkątem były pogardzane przez wszystkich innych więźniów.

Tak wynika z relacji tych, którzy przeżyli i opowiedzieli o swych doświadczeniach. Najwięcej wiemy o „różowych trójkątach” z obozu Sachsenhausen; tam było ich najwięcej. Albo, raczej, tam ocalało najwięcej dokumentów. Na początku „różowe trójkąty” separowano od innych grup i umieszczano w osobnym baraku.

Muszę też wyjaśnić jedną rzecz, która, jak wynika z moich obserwacji, mocno miesza w głowach, czasem nawet bardzo światłych. Często myli się kwestię różowych trójkątów z seksem gejowskim/lesbijskim w obozach. Zdarza się, że gdy mówię, czym się zajmuję, ludzie zaczynają opowiadać na przykład o piplach, czyli młodych chłopcach, nastolatkach, którzy byli na usługach obozowych kapo, zdarzało się, że również seksualnych. Albo o tym, że w obozach były gwałty, też homoseksualne. Albo o tym, że na przeciwległym biegunie była miłość, też homoseksualna. Wszystko to prawda, ale to coś innego. Badanie relacji seksualnych, do których dochodziło w obozach, i badanie historii więźniów skazanych za homoseksualizm to dwa zagadnienia, które należy rozróżnić.

Homoseksualiści na pewno zdarzali się też wśród innych więźniów skazanych za co innego. A jeśli ktoś wchodził w jakiekolwiek relacje homoseksualne albo był ofiarą homoseksualnych gwałtów, to mamy tu do czynienia z jeszcze inną kwestią, bo mogli to też być heteroseksualiści, jak to bywa w zamkniętych społecznościach jednopłciowych. „Różowe trójkąty” to odrębna kategoria niemająca często nic wspólnego z seksem w samych obozach czy więzieniach.

W 1945 roku wojna się kończy, Trzecia Rzesza przechodzi do historii, ale paragraf 175 – nie. Wyzwolenie obozów nie było wyzwoleniem dla więźniów skazanych za homoseksualizm.

To jest szokująca prawda, która nijak nie koresponduje z tym pielęgnowanym obrazem końca wojny jako wielkiego wybuchu radości. Więźniowie skazani za homoseksualizm byli odstawiani z obozów do więzień. Po prostu byli nadal przestępcami, zgodnie z prawem ustanowionym przed powstaniem Trzeciej Rzeszy.

Paragraf 175 zniesiono w RFN częściowo w 1969 roku, w NRD – w 1968 roku. Całkowite zniesienie paragrafu 175 w Niemczech to dopiero rok 1994!

A ludzie, którzy siedzieli w więzieniach na podstawie tego paragrafu po 1945 roku, nadal nie zostali przez niemieckie państwo zrehabilitowani. Niektórzy z nich otrzymali jednorazowe zapomogi na przykład w wysokości 5 tysięcy marek.

Rehabilitacja tych, którzy cierpieli za czasów Trzeciej Rzeszy, też nie przyszła szybko.

To jest skomplikowana i bardzo smutna historia. Temat na osobny wywiad.

W artykule Roberta Biedronia z publikacji KPH przeczytałem o przypadku pewnego Austriaka skazanego w Trzeciej Rzeszy, który spędził w obozie trzy lata. Więźniowie mogli wliczyć czas spędzony w obozie do stażu pracy, co miało znaczenie przy obliczaniu emerytury, ale nie wszyscy. Ci skazani za homoseksualizm – nie.

Wyobrażasz sobie, jakie to musi być uczucie? Nie możesz nawet o swym cierpieniu powiedzieć, bo nie jest ono przez nikogo uznawane. Byłeś w obozie, ale musisz milczeć, bo spotkasz się z potępieniem. Bo nadal w powszechnym odbiorze i zgodnie z prawem jako homoseksualista jesteś przestępcą.

Kiedy w Niemczech zaczęło się odzyskiwanie pamięci o „różowych trójkątach”?

Pierwsza opublikowana relacja świadka – książka Heinza Hegera (pseudonim byłego więźnia/więźniów) – pojawiła się w 1972 roku. Dwadzieścia siedem lat po wojnie**. Pierwszy obozowy pomnik wspominający „różowe trójkąty” pojawił się w Miejscu Pamięci Mauthausen w 1984 roku.

Emancypacja LGBT, która nabrała tempa pod koniec lat 60., miała z tym coś wspólnego?

Oczywiście. Wszystko! To jest owoc działań młodych gejów i lesbijek, którzy zainteresowali się zapomnianym tematem – głównie socjologów i socjolożek. Oni zrozumieli, że odkrywanie przeszłości jest najpotężniejszym narzędziem budowania silnej teraźniejszości. Chcieli jakoś zadośćuczynić ofiarom, choćby tylko przypominając o nich.

Grupa niemieckich działaczy LGBT z organizacji Rat+Tat-Zentrum für Homosexuelle z Bremy przyjechała zresztą lata później, w 1989 roku, do Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Oddali hołd ofiarom, szperali w aktach. Byli tam kilka dni, potem opublikowali ze swego pobytu ilustrowaną zdjęciami broszurę _Schwule in Auschwitz. Dokumentation einer Reise_.

Podobno, gdy jednemu z pracowników muzeum, zresztą byłemu więźniowi, powiedzieli, kim są i po co przyjechali, ten nie podał im ręki.

W tej grupie był Karl B., też były więzień Auschwitz. Do obozu Neuengamme trafił jako „różowy trójkąt”. Stamtąd przewieziono go do Auschwitz. Udało mu się zmienić naszywkę na pasiaku na „lepszą”– z różowego na czerwony trójkąt, czyli więzień polityczny. Karl miał w Auschwitz dwóch polskich kochanków – Tadeusza i Zbigniewa. Wtedy, w 1989 roku, położył im wieniec ze stosownym napisem – wiem o tym, bo w broszurze opublikowano zdjęcie wieńca.

Jeśli sami nie zaczniemy odkrywać naszej historii, nikt za nas tego nie zrobi. Ty sama nie jesteś LGBT – jak to się stało, że z taką pasją badasz różowe trójkąty?

To jest najtrudniejsze pytanie, bo nie znoszę patosu, a tu bardzo łatwo w niego popaść… Nie jestem LGBT, ale jestem sojuszniczką i czuję się częścią tego „my”, o którym mówisz. Dekonstruowanie mechanizmów płci, patriarchatu, gender, tabu związane z seksualnością – to są wszystko „moje” tematy.

Homoseksualne ofiary nazizmu z ziem, które po wojnie stały się polskie, nigdy nie miały szansy opowiedzieć swych historii. Chcę jakoś oddać im głos, ocalić od zapomnienia. No i wyszło patetycznie, nie ma wyjścia. Do tego widzę, jak bardzo ten temat jest w Polsce undergroundowy, i to też daje mi kopa. Paradoksalnie. Im trudniej, tym bardziej zacięta jestem, by doprowadzić sprawę do końca.

Do końca czyli?

Jestem w trakcie pisania książki o „różowych trójkątach”***. Będzie składała się z dwóch części – całościowej historii „różowych trójkątów” oraz indywidualnych losów ludzi, mikrohistorii, których dokumentację odnalazłam. Ze Sztutowa mam dokumenty kilkudziesięciu osób, w Auschwitz „różowych trójkątów” było co najmniej sto trzydzieści dziewięć. No i dokumentacja z więzień – między innymi z Poznania, Gorzowa Wielkopolskiego, Bydgoszczy, Torunia i wielu innych miejsc.

W 1987 roku w Amsterdamie powstał pierwszy w przestrzeni publicznej poza terenami obozowymi pomnik homoseksualnych ofiar nazizmu. Idea pomnika pojawiła się kilkanaście lat wcześniej, gdy aktywiści LGBT zaczęli umieszczać lawendowe wieńce na pomniku Ofiar Wojny. Policja usuwała je, uznając to za „bezczeszczenie”.

W latach 90. powstały pierwsze pomniki w Niemczech – we Frankfurcie, w Kolonii, oczywiście poza tymi w miejscach pamięci – dawnych obozach koncentracyjnych.

W Berlinie w 2008 roku.

Ten pomnik, stojący naprzeciw pomnika Pomordowanych Żydów Europy, wywołał spór między gejami a lesbijkami.

Częścią pomnika są klipy wideo, na których widać całujące się pary jednopłciowe, zarówno męskie, jak i żeńskie.

Tymczasem paragraf 175 dotyczył tylko mężczyzn. Z wyjątkiem Austrii, gdzie nawet po Anschlussie obowiązywał, podobny do paragrafu 175, paragraf 129Ib, który penalizował także stosunki seksualne między kobietami; zniesiono go dopiero w 1971 roku. Nie oznacza to jednak, że w Trzeciej Rzeszy lesbijki zostawiono w spokoju. Sprawa jest trudniejsza do uchwycenia, bo lesbijki nie otrzymały osobnej kategorii. One stanowiły „element aspołeczny”, którego symbolem były czarne trójkąty – razem z alkoholikami, bezdomnymi, bezrobotnymi, ludźmi mającymi wiele partnerów/partnerek seksualnych, czyli „źle prowadzącymi się”, prostytutkami, a także z młodzieżą słuchającą swingu, muzyki „degeneratów”. To właśnie na tle tej niemożliwej do określenia rzeczywistej skali prześladowań lesbijek powstał spór.

Dziś pomników jest kilkanaście – między innymi w USA, Australii, Hiszpanii, Urugwaju. Ostatni, jak dotąd, powstał w 2013 roku w Izraelu, w jednym z parków w Tel Awiwie. W Polsce nie ma żadnego. Choć na przykład Szymon Niemiec, działacz LGBT, wzywał do postawienia pomnika.

Ta próba spaliła na panewce i jeszcze długo tak będzie.

Dlaczego? Chyba wiem, ale i tak pytam.

W księgarniach znajdziesz multum książek o drugiej wojnie światowej i o Trzeciej Rzeszy, ale o „różowych trójkątach” ani jednej – sam już to powiedziałeś na początku naszej rozmowy. A od wydania pierwszej książki w Niemczech na ten temat minęły właśnie czterdzieści trzy lata. Ignorancja i homofobia robią swoje. Potrzebne są artykuły, książki, autorytety naukowe, które podejmą temat i swymi nazwiskami wesprą ideę budowania pomnika i odzyskiwania pamięci. To jest praca na lata.

Działajmy więc najpierw na rzecz upamiętnienia różowych trójkątów w samych miejscach pamięci, a przede wszystkim budujmy świadomość w społeczeństwie, w środowiskach naukowych. Brak wiedzy na ten temat jest wciąż ogromny, podobnie zresztą jak w przypadku innych grup zapomnianych ofiar nazizmu. Wciąż trwa ten powojenny „czas maskowania”, choć w XXI wieku w Polsce dotyczy już tylko pamięci.

„Replika” 2015, nr 55 (maj–czerwiec)

* Lutz van Dijk, _Cholernie mocna miłość. Prawdziwa historia Stefana K. i Williego G._, tłum. Filip Fierek, Agata Chmielecka, posł. Joanna Ostrowska, Lutz van Dijk, Korporacja Ha!art, Kraków 2017 – przyp. red. Jeśli przypis nie jest opatrzony adnotacją „przyp. red.”, jest cytowany za „Repliką”.

** Heinz Heger, _Mężczyźni z różowym trójkątem. Świadectwo homoseksualnego więźnia obozu koncentracyjnego z lat 1939–1945_, tłum. Alicja Rosenau, Ośrodek Karta, Warszawa 2016 – przyp. red.

*** Książka ma się ukazać nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej w 2021 roku – przyp. red.Spowiedź

Z WOJCIECHEM SKRODZKIM rozmawia Mariusz Kurc

WOJCIECH SKRODZKI – historyk i krytyk sztuki, pisarz. Zmarł w 2016 roku.

W 2012 roku, w wieku siedemdziesięciu siedmiu lat zapisałeś się do Lambdy Warszawa. Dlaczego postanowiłeś zostać działaczem LGBT?

Działaczostwo przyszło później. Na początku poszedłem do Lambdy po pomoc.

Jaką?

Psychologiczną. Nie dawałem sobie rady z homoseksualizmem. Byłem krwawym ochłapem człowieka. Od lat w depresji. Dłużej już nie mogłem żyć w zakłamaniu.

Lambda pomogła?

Po jakichś sześciu miesiącach sesji z psycholożką, Renatą Romanowską, zacząłem czuć się lepiej. Cały ten ciężar jakoś odpłynął.

Wcześniej dusiłeś w sobie to, że jesteś gejem?

Mniej lub bardziej, miałem różne etapy. Nie bez związku z religią. W wieku siedemnastu lat, w klasie przedmaturalnej zdałem sobie sprawę, że jestem homoseksualistą i że ta moja kondycja skazuje mnie na totalny konflikt zarówno w aspekcie ludzkim, jak i boskim. „Ty mnie skazałeś na potępienie, więc cię odrzucam” – powiedziałem Bogu w kościele. I odrzuciłem go. Moi znajomi z kręgów katolickich, którzy nie wiedzieli oczywiście o mojej homoseksualności, uznali, że uległem sowieckiej propagandzie.

Jednocześnie zaakceptowałeś siebie, tak?

Nie do końca. W czasie studiów, na historii sztuki Uniwersytetu Warszawskiego, żyłem w zawieszeniu. Pamiętam przyśpiewkę studencką z tamtych czasów: „Nas jest dwunastu, was jest dwunastu, więc założymy klub pederastów”. Słuchałem z głupią miną, bo nie mogłem pokazać, że mnie to boli. Łudziłem się, że gdyby trafiła się odpowiednia dziewczyna, to może udałoby się ten homoseksualizm przełamać. Bzdura! Nie robiłem w każdym razie nic, by poznać jakiegoś faceta. To zdarzyło się dopiero po studiach.

Jak?

W październiku 1959 roku poszedłem po raz pierwszy na pikietę*. Wiesz oczywiście o tym blaszaku na placu Trzech Krzyży, prawda? Orale odbywały się w jakichś koszmarnych sraczach albo w krzakach. To było dno ludzkiego upodlenia.

Plac miał tę zaletę, że wokół było dużo sklepów z wystawami, można było udawać, że się te wystawy ogląda i w ten sposób czekać na faceta do poderwania.

Były jeszcze łaźnie. Jedna – na Chmielnej przy Brackiej, z dwiema kabinami dwuwannowymi. Można się było umówić i wynająć kabinę. No chyba że ktoś miał wolną chatę, ale ja nie miałem, poza tym to zawsze było ryzykowne.

Druga łaźnia to osławiona Messalka vis-à-vis kościoła Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. W środy od dziewiątej rano do dwunastej Mesalka była tylko dla homo.

Skąd o tym wiedziałeś?

To po prostu się wiedziało. Messalka wyglądała niesamowicie: ogromna podziemna przestrzeń, baseny, kabiny, mrok, gdzieniegdzie jakieś reflektory i przechadzający się nadzy faceci. Pamiętam też specjalną ławę do masażu. Słyszałem, że jak się masażyście da dodatkową forsę, to wyciąga bat i leje, całe rytuały sadomasochistyczne podobno tam odchodziły.

Co jeszcze? W bibliotece uniwersyteckiej, w toalecie, nad rzędem pisuarów były ogłoszenia. Na przykład: „Szukam faceta do dwudziestu siedmiu lat, czekam tu i tu tego dnia”. Dwa razy stawiłem się w ustalonym miejscu i o ustalonej porze, ale nikt nie przyszedł. No i jeździło się do Łowicza, wiesz o tym?

Po co do Łowicza?

O ile było cię stać na hotel. Dla ludzi takich jak ja, czyli z zameldowaniem warszawskim, wynajęcie hotelu w stolicy było zakazane. Z poznanym facetem wsiadało się wieczorem w ostatni pociąg do najbliższego hotelu, który był w Łowiczu.

I rano powrót do Warszawy?

Ja tylko raz tak obróciłem, ale to był cały zwyczaj. Ten mój facet rano wrócił do Warszawy, a ja polazłem oglądać kolegiatę łowicką i tam przeżywałem mistyczne uniesienia. Całe życie wadzę się z Bogiem i całe życie jestem zafascynowany sacrum.

Pikieta była też pod hotelem Bristol, ale raczej tylko dla ludzi z większą forsą, z układami towarzyskimi – nie dla mnie. Podobno faceci bierni w seksie przechadzali się pod Bristolem z palcem w klapie marynarki. Ja tam nie przestawałem, ale w samym Bristolu spotkała mnie pewna przygoda.

Opowiesz?

To było w maju 1961 roku. Jeden z moich profesorów poprosił, bym zaniósł coś dla Paula Cazina, który zatrzymał się w Bristolu. Cazin to był wybitny francuski polonista i tłumacz z polskiego. Poszedłem tam i, co tu dużo gadać, Cazin zaczął się do mnie dobierać.

Odwzajemniłeś zaloty?

Zachowywałem się ambiwalentnie. Gdyby on mnie rajcował… Ale on miał osiemdziesiąt lat, a ja dwadzieścia sześć! Zaproponował, byśmy złożyli ślubowanie męskiej przyjaźni według starofrancuskiego, podobno rycerskiego rytuału, czyli skrzyżowania penisów w erekcji. I zrobiliśmy to. Nie mam pojęcia, czy rzeczywiście taki rytuał istniał, czy Cazin go wymyślił.

Kontynuowaliście znajomość?

To był jeden wieczór. Nigdy więcej go nie zobaczyłem, ale pisaliśmy do siebie jeszcze przez dwa lata – do jego śmierci. On miał żonę i dzieci, ale chyba mocno się we mnie zadurzył. Na odkrytych pocztówkach przysyłał mi wyznania miłosne. Jeśli ktoś na poczcie znał francuski, to mógł się dowiedzieć.

Próbowałeś znaleźć kogoś na stałe?

Tak, bez skutku. Raz byłem z facetem przez pół roku, później jakoś się to rozeszło. I tyle. Nie przeżyłem miłości – to jest moja katastrofa życiowa.

Próbowałem też być z dziewczyną. Poznałem jedną, z którą dobrze się rozumiałem, ale seks? Wymyśliłem, że może by się udało, gdybym uprzednio podniecił się myślami homoseksualnymi. Nic z tego nie wyszło. Erotyczna fascynacja znikała natychmiast, gdy przestawałem myśleć o facetach i skłaniałem się ku niej. Po kilku próbach straciłem złudzenia, że kiedykolwiek będę hetero.

Miałem też przyjaciółkę, malarkę, którą poznałem w Muzeum Narodowym, gdzie dyżurowałem na wystawie arrasów wawelskich. Była kobietą po operacji korekty płci. Zakochała się we mnie. Nigdy nie zapomnę, jak wpadła w ryk, gdy jej wyznałem, że jestem homoseksualistą. Co to było za wycie! Płakała, że może gdyby nie zrobiła sobie operacji i pozostała biologicznie facetem, to ja mógłbym z nią być. Straszne.

Dzięki niej poznałem Mirona Białoszewskiego. Zacząłem bywać u nich – u Mirona i jego Leszka – na placu Dąbrowskiego.

Zaprzyjaźniłeś się z Mironem i z Leszkiem?

Nie nazwałbym tego przyjaźnią, byłem jednym z wielu, którzy tam przychodzili.

Miałeś innych przyjaciół gejów?

Właśnie nie. Dotykasz tu tragicznego problemu: od czasu do czasu miewałem seks, ale z nim nie wiązała się żadna, choćby najmniejsza relacja emocjonalna. Bardzo mnie to zrażało.

Spełniałeś się zawodowo?

Tak. W latach 60. i 70. byłem jednym z ważniejszych krytyków sztuki. Pisałem do „Twórczości”, „Literatury”, „Współczesności”. Bywałem regularnie na Biennale w Wenecji. Sporo podróżowałem, poznałem Austrię, Norwegię, Francję, Czechy, ZSRR. Zwiedziłem Europę w czasach, gdy mało kto wyjeżdżał. To były kulturalne olśnienia.

Próbowałeś szukać facetów za granicą?

Na przykład w Rzymie. Słyszałem, że słynne schody hiszpańskie są miejscem spotkań, więc się tam rozłożyłem na kilka godzin. Poderwał mnie jakiś Anglik, ale jednak mi nie odpowiadał; zrezygnowałem. I jeszcze przed pałacem Barberinich była w Rzymie pikieta. Jak widzisz, to wszystko było dość żałosne, a ja dojmująco potrzebowałem duchowości, co w końcu, w drugiej połowie lat 60., przywiodło mnie z powrotem do religii.

Wróciłeś do Kościoła?

Zostałem buddystą. W 1966 roku poznałem artystę Andrzeja Urbanowicza, który z żoną Urszulą Broll prowadził ośrodek buddyjski zen w Katowicach. Przystałem do nich. Dzisiaj to jest normalka, ale wtedy buddyzm to była nowość. Jeździłem do nich co tydzień.

Jesteś buddystą do dziś?

Nie. Wróciłem na łono Kościoła katolickiego w 1973 roku, ale najpierw muszę ci powiedzieć o innym ważnym wydarzeniu. W 1970 roku zaadoptowałem trzech chłopaków.

No to mnie zastrzeliłeś. Jak to się stało?

Moja znajoma, pani Anna Tatarkiewicz, opowiedziała mi o trzech chłopakach pochodzenia żydowskiego, których rodzice zmarli. Dwóch miało po czternaście lat, bliźniacy, a trzeci – dwanaście. Anna zapytała, czy nie chciałbym zostać ich prawnym opiekunem. Zgodziłem się.

Zamieszkałeś z nimi?

Nie. Mieszkali z babcią, a ja przychodziłem kilka razy w tygodniu. Bardzo się ze sobą zżyliśmy. Traktowałem ich praktycznie jak synów.

Przez cały okres opiekowania się nimi prowadziłem się sto procent czysto. Nie mogłem doprowadzić do sytuacji, że ktoś wrobiłby mnie w jakiś skandal. Zawiesiłem seks na kołku, a zyskałem synów.

A więc ponieważ i tak żyłem w celibacie, to powrót do zasad zgodnych z nauką Kościoła katolickiego był łatwiejszy. Wydarzyło się jeszcze coś. W 1973 roku „Tygodnik Powszechny” opublikował zdjęcie całunu turyńskiego z twarzą Jezusa, które zrobiło na mnie kolosalne wrażenie. Przykleiłem je na ścianie nad stołem, wpatrywałem się w nie godzinami i stała się rzecz niesamowita: poczułem jakby pulsowanie między mną a fotografią, jakąś niezwykłą energię. Po dwóch dniach musiałem to zdjęcie zdjąć, bobym zwariował. Ale stwierdziłem, że w wierze chrześcijańskiej jednak jest prawda. Wymówiłem buddystom współwiarę i od razu zaczęły się problemy, których w buddyzmie nie było, czyli spowiedź. Spowiadałem się z masturbacji, mówiąc ogólnie o „grzechu nieczystości”.

Opiekowałeś się synami do ukończenia przez nich pełnoletności?

Dłużej. Dochodzimy tu do kolejnego granicznego momentu w moim życiu – do stycznia 1981 roku. Oni wtedy do mnie wpadli, by powiedzieć, że nazajutrz wyjeżdżają za granicę i już nie wrócą. Załatwili sobie wyjazd do Wiednia na jakąś konferencję. Przyszli się pożegnać. To był dla mnie straszny cios.

Utrzymywałeś z nimi kontakt?

Wylądowali w Australii. Piszemy do siebie od czasu do czasu, ale coraz rzadziej.

Powiedziałeś im, że jesteś gejem?

Tak, gdy już byli dorośli. Najstarszy, jeden z bliźniaków, powiedział: „Wiedzieliśmy od dawna, przecież ludzie gadali”. Zapytałem, czy to zmieniło ich stosunek do mnie, a on na to: „Tak. Na lepszy. Współczujemy twojemu cierpieniu”. Uważam, że zachowali się z wielką klasą.

A po ich wyjeździe…

Przyszedł drugi cios, zawodowy. Dosłownie trzy dni później: w Radziejowicach na posiedzeniu Stowarzyszenia Krytyków Sztuki został ogłoszony referat, w którym pracownicy pism wydawanych przez RSW Prasa, w tym ja, zostali określeni jako komunistyczni propagandyści. Siedziałem jak przebity mieczem.

Co to oznaczało?

Pozbawienie godności! Z piętnem „komunistycznego propagandysty” zostałem wyklęty.

Przestałeś pracować dla RSW Prasa?

Dopiero po wprowadzeniu stanu wojennego. Wtedy znalazłem nową pracę. W katolickiej „Niedzieli”.

Z jednej strony zostałeś określony jako komunista, a z drugiej pracowałeś dla ultrakatolickiego tygodnika?

Paradoks, wiem. „Niedziela” była wtedy inna niż dziś – patriotyczna, opozycyjna, a nie ksenofobiczna. Z punktu widzenia etyki solidarnościowej można było tam pracować.

Jak długo tam pracowałeś?

Aż do emerytury. Urządzono mi pokój gościnny w Częstochowie, miałem tymczasowe zameldowanie. To były długie lata marazmu, hibernacji emocjonalnej, depresji, samotności. Nie mogłem ścierpieć kolejnych spowiedzi z „grzechu nieczystości”, a poznawanie facetów nie wchodziło w grę, pracowałem przecież w instytucji kościelnej, bałem się kompromitacji. Tkwiłem w potrzasku.

W latach 90. zacząłem się powoli otwierać. Powiedziałem o sobie Cezaremu Gawrysiowi, dziennikarzowi katolickiemu. Poznaliśmy się w redakcji „Literatury” z czterdzieści lat wcześniej. W 1998 roku Cezary napisał o mnie reportaż, który ukazał się w „Charakterach”. Opowiedziałem o doświadczeniu bycia homoseksualistą, ale anonimowo. To był tylko quasi-coming out. Za mało. Ja chcę dać możliwie jak najpełniejsze świadectwo; ten wywiad temu służy.

W 2009 roku ukazała się moja książka _Wizjonerzy i mistrzowie_, szkice o artystach. Zacząłem się odbijać od dna. Rok później wybrałem się na Paradę Równości. Chciałem zasypać tę wyrwę, jakim był brak homoseksualnych znajomości.

W 2010 roku? To trafiłeś na EuroPride.

Zabrałem stamtąd ulotkę o Kościele Szymona Niemca. Zacząłem uczestniczyć w jego mszach. W końcu, jak mi się wydaje – już na zawsze, ponownie zerwałem z Kościołem katolickim.

Złożyłeś apostazję?

To nieadekwatne słowo – apostazja zakłada odejście od wiary, a ja tylko zmieniłem obrządek. Ale owszem, wystąpiłem oficjalnie z Kościoła katolickiego.

I tak trafiłeś do Lambdy.

Woziłem się z tym dwa lata. W końcu skorzystałem z Telefonu Zaufania. Po terapii ukończyłem kurs wolontariacki, chodziłem na spotkania środowej grupy wsparcia. Lambda próbuje mnie też oduczyć niechętnego stosunku do kobiet.

Masz niechętny stosunek do kobiet?

No tak.

I co ludzie w Lambdzie na to?

Michał Pawlęga** mówi, żebym się nie wygłupiał.

Słusznie.

Ustawił mnie. Dzięki Lambdzie jestem gotowy mówić „tak” całemu naszemu środowisku i mam w nim oparcie.

Teraz prowadzisz w Lambdzie spotkania z artystami.

Tak. W kwietniu zaprosiłem mojego ulubionego artystę gejowskiego w Polsce – Karola Radziszewskiego. Zacząłem nowe życie.

„Replika” 2013, nr 43 (marzec–kwiecień)

* Pikieta w slangu gejowskim oznacza określone miejsce, w którym spotykają się osoby nastawione na szybki, anonimowy seks – przyp. red.

** Sekretarz zarządu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: