-
W empik go
Ludzie w autobusie. Jak w małej peerelowskiej wsi pod Połańcem doszło do wendety i zmowy milczenia - ebook
Ludzie w autobusie. Jak w małej peerelowskiej wsi pod Połańcem doszło do wendety i zmowy milczenia - ebook
(mini ebook) W wigilię 1976 roku doszło do mordu, który zapisał się w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości. Grupa mężczyzn pod przywództwem Jana Sojdy zwanego Królem Zrębina zabiła młode małżeństwo i dwunastoletniego chłopca – na oczach kilkudziesięciu mieszkańców tej wsi, obserwujących zbrodnię z autobusu. Gapie złożyli przysięgę milczenia. Zbrodnia ta opisywana była w reportażach, powstał o niej film i sztuki teatralne. Powtarzano, że to, co się wtedy zdarzyło, było niepojęte i nieludzkie. Małgorzata i Michał Kuźmińscy, kulturoznawczyni i dziennikarz, autorzy powieści kryminalnych, wracają do świadectw i akt tamtej sprawy, żeby zrozumieć mechanizmy, które się w niej ujawniły. Bo być może zło, które w tamtą noc zstąpiło na Zrębin, było złowrogo proste. I bardzo ludzkie. Reportaż pierwotnie ukazał się w zbiorze „Opowiem CI o zbrodni. Historie prawdziwe” (wyd. Kompania Mediowa 2018) i towarzyszył 1. sezonowi serialu „Opowiem CI o zbrodni” na Crime+Investigation (CI Polsat).
| Kategoria: | Literatura faktu |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397485204 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rok 1976 właśnie przechodził do historii. Jedni wspominać go mieli ze zgrozą, mając przed oczami drastyczne obrazy z czerwcowych strajków w Radomiu. Inni – z łezką tęsknoty w oku za „małą stabilizacją”, której symbolem stały się telewizor, meble i mały fiat. Pod rządami Edwarda Gierka PRL płynął niczym łabędź: nad wodą jeszcze dostojnie, ale pod nią przebierał już rozpaczliwie nóżkami, żeby utrzymać się na powierzchni.
Zrębin też świętował koniec roku. Mała świętokrzyska wieś – ulicówka, trzy kilometry na północny zachód od Połańca – była już po skromnym postniku: na wigilijnym stole mogły stać pierogi, żurek z olejem, kasza ze śliwkami. Na pewno był opłatek, na pewno była wódka. Potem tutejsi rolnicy, chłoporobotnicy żyjący z pracy na budowie elektrowni „Połaniec” i ci nieliczni, którzy robili w usługach, zgodnie ruszyli na pasterkę do miasteczka. Jedna wielka rodzina – bo i większość z nich była ze sobą bliżej lub dalej skoligacona. Jak to na wsi. Szło się ze czterdzieści minut, chyba że udało się zabrać Feliksowym biało-niebieskim Sanem, albo – jak Jurek, taksówkarz – było się szczęściarzem, który miał własne auto.
Zgromadzeni na pasterce w połanieckim kościele nie myśleli pewnie o polityce, nie roztrząsali katastrofalnych w skutkach decyzji rządu o wielomilionowych pożyczkach, nie zastanawiali się nad słusznością postulatów strajkujących robotników. Kiwały się głowy, ciążyły powieki. Kobiety przysypiały, zmęczone przygotowaniami do świąt Bożego Narodzenia. W żyłach kolędowała już gorzałka – chłopom, babom, nawet nastolatkom. Kościelny chłód też robił swoje.
O czym mówił ksiądz, witając wiernych na pasterce? O tym, że Bóg jest miłością, więc trzeba kochać bliźniego swego jak siebie samego? O dzieciątku, co przyszło na świat dwa tysiące lat temu? A może grzmiał o moralnych dylematach, przed którymi stanie kiedyś każdy z nas? Tłumiąc ziewnięcia, mieszkańcy Zrębina puszczali pewnie mimo uszu to abstrakcyjne księże gadanie, nie spodziewając się, jak szybko sami staną przed takimi wyborami. Może jeszcze tej nocy?
O czym myśleli, gdy głos księdza rozpływał się w woni choinki, kapusty z grzybami i trawionego alkoholu? O czym myślała Krysia, gładząc brzuch rysujący się już wyraźnie pod brązowym kożuchem? O mającym się urodzić za cztery miesiące dziecku? Kiedy ksiądz mówił, że należy się weselić, czy wspominała własne niedawne wesele? Białą sukienkę, szczęśliwą rodzinę i sąsiadów, tańce, ciasta i prezenty? Może się skrzywiła, gdy przypomniał się jej ten nieszczęsny epizod z kradzieżą kiełbasy, który omal nie zepsuł całej uroczystości?
O czym myślał jej mąż, Staszek? Czy martwił się o utrzymanie powiększającej się rodziny? O to, co jego rodzina sądzi o przenosinach z Połańca do żony na wioskę? Czy może uśmiechał się pod wąsem, spoglądając to na Krysię, to na leżące w żłóbku dzieciątko?
Dwunastoletni Miecio, brat Krysi, myślał za to najpewniej o prezentach pod choinką i o smakołykach, które czekały w domu.
Ale nie wszyscy nudzili się w kościele. W biało-niebieskim Sanie, zaparkowanym nieopodal połanieckiego rynku, tam, gdzie zaczyna się szosa na Zrębin, w najlepsze trwała impreza. Ktoś postawił ćwiartkę, potem drugą. Alkohol rozgrzewał ciała, rozpalał głowy.
W autobusie też się komuś przypomniała tamta kiełbasa. Niedoczekanie. Za tamto. Za wszystko. Za całe życie.
Do Krysi w kościele podeszła Zośka, jej cioteczna siostra. Msza się ledwo zaczęła, było kilka minut po północy. Zośka powiedziała, że ojciec Krysi zrobił po pijanemu awanturę w domu, że muszą wracać. Rodzice byli pokłóceni, ojciec to nawet na wigilię pojechał do siostry pod Pacanów. Widać wrócił pijany i się zaczęło. Krysia przywołała Staszka i Mietka, wyszli z kościoła.
Musieli być zdenerwowani. Przed nimi długi marsz po nocy, a nie wiadomo, co się dzieje w domu. Więc gdy przy ulicy Zrębińskiej zobaczyli Sana, za którym zaparkował jeszcze czerwony Autosan, odczuli ulgę. Z Sana dobiegał gwar, w środku znać było ruch. Może podwiozą. Weszli.
Wtedy wyrósł przed nimi on. Solidnie już wstawiony. Krzyczał, że nie pojadą. Za tamtą nieszczęsną kiełbasę, za obrazę honoru, że nie daruje.
– Bez łaski – odparła Krysia.
Drzwi trzasnęły. Krysia, Miecio i Staszek cofnęli się, minęli jeszcze stojącego przed autobusami Jurkową taksówkę – oliwkowego Fiata 125p, i wyruszyli poboczem, prawą stroną szosy na Zrębin.
W swoją ostatnią drogę.2. Anielski orszak
Ściągnięci w środku nocy milicjanci pewnie klęli na czym świat stoi. Że nawet w taką noc coś się musi dziać. Na posterunku MO w Połańcu koło drugiej w nocy stawił się roztrzęsiony kierowca Sana obywatel Feliks S., któremu ktoś podczas pasterki ukradł pojazd. Ukradł, a może figiel chciał spłatać i tylko przestawił? – głowił się przed milicjantami poszkodowany.
Ale autobus niebawem się znalazł. Wypadek.
Paskudny wypadek. Kobieta w ciąży, młody chłopak i mężczyzna rozjechani przez Sana. Przykro patrzeć.
Więc milicjanci zbyt dokładnie nie patrzyli.
Zresztą, sprawa wyglądała na prostą. Sto dwadzieścia metrów przed pierwszymi zabudowaniami Zrębina tkwił w rowie biało-niebieski San. Przed autobusem leżały zwłoki mężczyzny i chłopca. Chłopiec miał całkiem zmiażdżoną czaszkę. Mężczyzna – zmasakrowany kołami tułów i rany na głowie.