Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Luke - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 marca 2025
Ebook
41,99 zł
Audiobook
49,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Luke - ebook

Co się stanie, kiedy zderzą się dwa przeciwstawne światy? On – celebryta i skandalista, ona – wychowana w konserwatywnej rodzinie wzorowa żona.

Roxanne zawsze wszystko robiła właściwie. Żyła zgodnie z naukami Kościoła i wartościami przekazywanymi jej przez najbliższych. I nie spodziewała się, że jej ułożone życie posypie się jak domek z kart. Zrozpaczona kobieta wsiada w pierwszy lepszy samolot i leci na drugi koniec kraju. To impuls, ale wie, że musi uciec jak najdalej.

Luke nigdy niczego nie robił właściwie. Jest popularnym aktorem, ale wszyscy znają go raczej z afer i skandalicznego zachowania niż z dobrych ról. Wydaje się, że przesiąknięty celebryckim światem mężczyzna nie ceni nikogo ani niczego.

Są jak ogień i woda, a w wyniku dziwnego splotu okoliczności ich drogi skrzyżują się na dłuższy czas. Zmuszeni, by udawać przed całym światem, skonfrontują się z prawdą o sobie i swoich uczuciach. Czy możliwe, że osoba tak od nas różna pasuje do nas idealnie?

 

Kategoria: Katalog
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67685-89-4
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

*Z PEŁNYM BRZUCHEM I PUSTYMI JAJAMI*

„Twój facet powinien wychodzić z domu z pełnym brzuchem i pustymi jajami”.

Zamykam gwałtownie magazyn, czując okropne zażenowanie po przeczytaniu nagłówka artykułu. Przyglądam się tytułowi miesięcznika, który do dzisiaj uważałam za wartościowy. „Classy Woman” – no chyba jednak nie. Wprost nie mogę uwierzyć, że tak cenione czasopismo zrobiło wywiad z kimś takim jak Kate Whistler.

„Znana celebrytka i aktorka…” czytam i prycham z niedowierzaniem. „Znana”. Jasne, chyba z tego, że jest znana. Albo z afer, które wokół siebie nakręca. Albo z obscenicznych frazesów, które głosi. Domyślam się, że „Classy Woman” pokusiło się o wywiad z kimś jej pokroju, żeby podnieść sobie sprzedaż. Stracili w moich oczach. Mogę nie oglądać tych durnych programów śniadaniowych z jej udziałem, ale nawet do mnie docierają plotki o aferkach, które nakręca. Jak choćby ostatni skandal z jakimś hollywoodzkim aktorem grającym w tasiemcach. Nawet nie pamiętam nazwiska, ale moja przyjaciółka strasznie się nim podnieca. Bo jest taki przystojny. Uroda to nie wszystko. Jednak każdy ma inny system wartości i co innego jest dla niego ważne.

Otwieram magazyn ponownie na wywiadzie z Whistler i czytam lead:

„Znana celebrytka i aktorka zdradza sekret udanego związku”.

No nie wierzę! Jaką rozsądną radę na temat trwałości związku może wygłosić kobieta, która ma za sobą dwa nieudane małżeństwa… tfu… związki. Małżeństwo może być zawarte tylko raz. Przed Bogiem. Reszta to… ech, szkoda gadać. Zostałam wychowana w duchu wyższości uczuć nad potrzebami ciała. Prycham z rozbawieniem już któryś raz z rzędu, czytając wstęp artykułu, w którym Whistler opowiada o tym, jak pielęgnować relacje. Siedząca obok mnie w autobusie kobieta w wieku mojej matki przechyla głowę, zsuwa nisko na nos okulary w motylowych oprawkach i zerka to na mnie, to na artykuł, który czytam.

– Ten świat zmierza w coraz gorszym kierunku – komentuje nieznajoma. – Kobiety zmierzają w coraz gorszym kierunku. Jedyne, co się liczy, to kult ciała i pieniądze. Zresztą wystarczy popatrzeć, jak się ubiera. – Cmoka z dezaprobatą. – Zero szacunku do samej siebie.

– Ma pani rację – odpowiadam.

– A ten jej ostatni facet? Von Schiller, ten aktor. Kojarzy pani?

– Niespecjalnie… – Uśmiecham się do niej uprzejmie.

– Śliczny taki. No złote dziecko Hollywood. Naprawdę utalentowany, zresztą z takiej aktorskiej rodziny, to nie ma się co dziwić.

Von Schiller… von Schiller… coś mi to nazwisko mówi. A potem przypominam sobie małżeństwo aktorów. Poznali się na Broadwayu. Dokładnie pamiętam artykuł z „New York Timesa” sprzed kilku lat. Ona pochodzi z Wielkiej Brytanii i zanim trafiła do najsłynniejszego amerykańskiego teatru, zagrała kilka drugoplanowych ról na londyńskim West Endzie. Ich miłość zrodziła się na scenie podczas odgrywania głównych ról w nowoczesnej adaptacji _Romea i Julii_. Są fenomenem w aktorskim świecie. Trzydzieści lat po ślubie. Żadnych skandali. I jeden syn. Jeden wielki chodzący skandal. Chłopak, który w wieku nastu lat został okrzyknięty złotym chłopcem Hollywood. I który najwyraźniej postanowił nadrobić afery za rodziców. Mój najmłodszy brat Jayson ciągle o nim gada. Mimo że w moim domu rodzinnym nie ma telewizora, a komórki i internet są uważane za dzieło szatana, Jay jakoś do tego wszystkiego dociera. Zresztą jesteśmy do siebie podobni. Dwie czarne owieczki pośród stada potulnych baranków. Tylko my próbowaliśmy iść pod prąd. No i jeszcze nasza siostra, Ruby.

– …ale oprócz talentu to jeszcze trzeba mieć coś w głowie – mówi, a ja skupiam się ponownie na monologu współpasażerki, zauważam też jednak, że za chwilę będzie mój przystanek.

– Tu wysiadam. – Posyłam jej uprzejmy uśmiech, wsuwam gazetę do torebki i wstaję.

Trzymając się asekuracyjnie uchwytów, docieram do drzwi. Autobusem najpierw lekko szarpie, po czym się zatrzymuje. Drzwi otwierają się z cichym sykiem, wpuszczając do środka chłodne powietrze. Aura jest dziś wyjątkowo nieprzyjemna, nawet jak na listopad w Filadelfii. Otulam się długim szalem i pozwalam, by zadziwiająco porywisty jak na tę porę roku wiatr bawił się moją niesforną grzywką; zbyt długą, by nie nachodziła na oczy, zbyt krótką, by grzecznie dała się upchnąć do koka.

Mój dom rodzinny znajduje się na przedmieściach Filadelfii, a dokładniej na rogu Sześćdziesiątej i Cobbs Creek. Duży budynek z czerwonej cegły, z białymi okiennymi wykuszami na piętrze i jedyny w okolicy z podjazdem. Idealny dla rodziny z ośmiorgiem dzieci. No i najważniejsze – i najwygodniejsze – naprzeciwko szkoły.

Zbliżając się do celu, staram się zapanować nad niespokojnym biciem serca, którym targa fantomowy strach przed wyrażeniem swojego zdania. Moi rodzice to zatwardziali, konserwatywni katolicy. Panuje u nas patriarchat: tata zarabia, a mama opiekuje się domem i nami. A miała co robić przy ósemce dzieci. Ja jestem czwartym dzieckiem, ale najstarszą z dziewczyn. Mam jeszcze dwie siostry, dwudziestoletnią Primrose – oczko w głowie mamy – i osiemnastoletnią Ruby. No i pięciu braci. Najmłodszy, Jayson, jest ode mnie dziesięć lat młodszy. To właśnie jego dostrzegam na podjeździe. Grzebie przy swoim motocyklu. Jest wielkim fanem jednośladów, ku przerażeniu matki i zachwytowi wszystkich okolicznych dziewczyn. To właśnie z Jaysonem i Ruby najlepiej się dogaduję. Mamy zbliżone charaktery i podobne spojrzenie na świat.

Cenię sobie wartości wpojone przez rodziców i z wieloma z nich się zgadzam – jak choćby z tym, że kobieta powinna się szanować – a jednak nie do końca przyklaskuję wszystkiemu, co mama usilnie od lat wbija mi do głowy. Chłopakom w rodzinie takiej jak nasza jest łatwiej, ale ja doceniam to, że wolno mi było skończyć college. Choć i tak nigdy nie pójdę do pracy, bo przecież „prawdziwa kobieta powinna zajmować się domem i dziećmi”. Mam cudownego męża, wychowanego według takich samych wartości jak moje. Jego praca pozwala na to, bym w pełni poświęcała się temu, do czego Bóg stworzył kobietę – dbaniu o ognisko domowe. Jestem jednak zdania, że dobrze mieć wykształcenie. Przez długi czas było to kością niezgody między mną a moimi rodzicami. Rodzice uważali, że studia nie są mi potrzebne, bo do pracy i tak nie pójdę. W mężu także pod tym względem nie mam oparcia. Keith jest kochany, ale jest tego samego zdania, co moi rodzice. Miejsce kobiety jest w domu. Pfff…

Moje życie nie należy do ekscytujących. Jest raczej… hmm… monotonne. Zajmuję się prowadzeniem domu, a kulinarne marzenia spełniam podczas rodzinnych uroczystości. Jedyną moją odskocznią jest działalność charytatywna przy naszej parafii. Pomagamy dzieciom z domów dziecka. Uwielbiam spędzać czas w towarzystwie maluchów, a ich uśmiechy są dla mnie najlepszą nagrodą.

– Rox! – Jay unosi dłoń pomazaną smarem i macha mi entuzjastycznie na powitanie.

– Cześć, mały braciszku. – Podchodzę, wspinam się na palce i cmokam go w policzek.

– Odezwała się „ta wysoka” – drwi, bo w rzeczywistości jest ode mnie wyższy o głowę. Jak wszyscy mężczyźni z rodziny Knoxów.

– Mama w domu?

– Tak. Czeka na ciebie. Już nie mogę się doczekać czwartku. – Zaciera ręce, tym samym rozmazując smar jeszcze bardziej. – Uwielbiam twojego indyka. Jest lepszy niż mamy. Tylko nie mów jej tego. – Mruga porozumiewawczo.

Co roku wraz z Ruby i Primrose pomagamy mamie w przygotowywaniu obiadu na Święto Dziękczynienia. Moim popisowym daniem jest oczywiście indyk, według tradycyjnego przepisu prababki przekazywanego z pokolenia na pokolenie. Według mamy jestem pierwsza w rodzinie, której od śmierci prababci udało się uzyskać taki sam smak, jaki miało danie seniorki. Bóg obdarza ludzi różnymi talentami. Ja świetnie gotuję i piekę. I kocham to robić. Kiedyś marzyłam o otwarciu własnej cukierni, jednak moi rodzice i Keith każdą wzmiankę na ten temat zbywali machnięciem ręki. Tym aspiracjom przyklaskiwała tylko moja przyjaciółka Evie, więc w końcu odpuściłam. Najwidoczniej Bóg miał dla mnie inny plan. Za to Ruby zupełnie nie nadaje się do pracy w kuchni, więc dostaje zawsze najgorsze zadania, jak krojenie warzyw, tarkowanie czy zmywanie. A Primrose… to po prostu Primrose, delikatna jak pierwiosnek i posłuszna wszystkiemu, co powiedzą rodzice.

Święto Dziękczynienia w moim rodzinnym domu ma własne tradycje. Na ten czas meble z ogromnego salonu zostają wyniesione, by pomieścić nas wszystkich. W tym roku dodatkowo gościmy przyszłych teściów Primrose, która w styczniu wychodzi za mąż. I która tak jak ja będzie zajmować się domem. O ile ją ta perspektywa zdaje się cieszyć, o tyle ja niekiedy czuję się przytłoczona, bo czasem odzywa się ta nastoletnia Roxanne, której nadal marzy się mała cukiernia. Z filiżankami z prawdziwej porcelany i domowymi wypiekami według receptur prababki. Jej zeszyt z przepisami przechowuję w szafce kuchennej. To mój największy skarb.

Indyki przygotowujemy zawsze w poniedziałek rano. Na taką ilość gości marynujemy trzy, z czego jeden jest główny, z którego tato odkrawa po kawałku dla każdego na samym początku uroczystego obiadu.

– Bóg kolejny raz pobłogosławił twoją kuzynkę Margaret. Tym razem będą bliźniaki.

Zamieram, słysząc słowa mamy, kiedy pierwszy ptak ląduje w marynacie.

Dobrze wiem, do czego pije. Margaret trzy lata temu wyszła za mąż. Ma już uroczą córeczkę, teraz spodziewa się bliźniąt. A ja? Jestem cztery lata po ślubie i nic. Ostatnio próbowałam rozmawiać z Keithem o leczeniu, ale powiedział, że to niezgodne z nauką Kościoła i na tym zakończył temat.

– Mamo… – zawodzę, bo nie mam ochoty na pouczający monolog.

– Może za mało się modlisz?

Już otwieram usta, ale ma w zanadrzu kolejny arsenał.

– No bo chyba nie powiesz mi, że stosujesz te okropne środki antykoncepcyjne. Wiesz, że to grzech?

– Nie stosuję. Mamo…

Matka nie daje mi jednak dojść do słowa, czym powoli zaczyna mnie irytować. Jakby nie patrzeć, jestem dorosła. Nawet mój mózg jest już dojrzały według wszelkich naukowych doniesień.

– No – cmoka – najwyraźniej coś robisz nie tak. Idź może do ojca Theodora i się wyspowiadaj. Bo ludzie gadają…

– Nie obchodzi mnie, co ludzie gadają, mamo! – warczę i zaraz żałuję, bo jej spojrzenie mogłoby wypalić mi dziurę w plecach. Na wylot.

– Nie podnoś na mnie głosu! – mówi chłodno.

– Jezu, mamo, daj jej spokój! – wtrąca wyraźnie podenerwowana Ruby. – To ich sprawa, czy chcą mieć dzieci, czy nie. Nic ci do tego!

Słyszę, jak Primrose głośno wciąga powietrze. Zerkam na nią. Jej twarz wyraża oburzenie i niedowierzanie. Ona nigdy nie ośmieliłaby się w ten sposób odezwać. Jest taką posłuszną owieczką. Totalne przeciwieństwo pyskatej Ruby.

– Nie masz prawa głosu, Ruby! To po pierwsze! Po drugie, nie wymawiaj imienia Boga na daremno. – Nie muszę patrzeć na Ruby, by mieć pewność, że właśnie teatralnie przewraca oczami. – A po trzecie nie waż się więcej tak do mnie odzywać!

– Bo co, będę klęczeć w kącie na grochu? – drwi. – Te czasy minęły. Nie masz już nade mną władzy!

– Dopóki mieszkasz w tym domu… tym domu, pod moim dachem, obowiązują cię moje zasady! – Mama niemal wykrzykuje te słowa, a jej głos wibruje od napięcia. Ruby prycha, wywracając oczami, po czym rzuca nóż do krojenia warzyw na blat.

– To może się wyniosę? – odpowiada ostro. – Nie mam ochoty być traktowana jak dziecko tylko dlatego, że się z tobą nie zgadzam.

Atmosfera w kuchni gęstnieje. Krew pulsuje mi w skroniach, a dłonie zaczynają lekko drżeć. Nie chcę, żeby Ruby stąd odchodziła, ale jednocześnie rozumiem jej frustrację. Zawsze miała w sobie ten ogień, tę niezależność, nigdy nie umiała ich stłumić.

– Dość tego – mówię stanowczo, choć mój głos nieco się łamie. – To nie czas ani miejsce na takie rozmowy. Skupmy się na przygotowaniach. Święto Dziękczynienia powinno być czasem jedności, a nie kłótni.

Obie, Ruby i mama, patrzą na mnie z mieszanką zaskoczenia i złości. Wiem, że staram się zrobić coś niemożliwego – pogodzić ogień z lodem – ale muszę choć spróbować.

– Roxanne ma rację – wtrąca Primrose cichym głosem, ledwo słyszalnym w pełnej napięcia ciszy. – Nie chcę, żeby moje pierwsze Święto Dziękczynienia z narzeczonym zamieniło się w awanturę.

Przez chwilę myślę, że udało nam się tę awanturę załagodzić. Ruby wzdycha ciężko i wraca do krojenia warzyw, choć robi to z taką siłą, że nóż uderza o deskę z głośnym stukotem. Mama z kolei cmoka niezadowolona, ale przestaje komentować, skupia się na indyku. Jednak po chwili Ruby ciska nóż na blat, zdejmuje fartuszek i rzuca go obok.

– Nie wierzę, że dajecie sobą pomiatać. Nie będę tego słuchać. Rzygać się chce! – cedzi przez zaciśnięte zęby, po czym wychodzi.

– Porozmawiam z nią – informuje Primrose, po czym zostawia nas same.

– Jesteś moim dzieckiem, Roxanne. – W głosie mamy słychać zmęczenie. – Zawsze nim będziesz. Mam prawo się niepokoić. I się wypowiedzieć. Pozostaje mi mieć nadzieję, że nie przyszło ci na myśl stosowanie tych szatańskich metod sztucznego zapłodnienia. To wbrew naturze. Już samo rozważanie czegoś takiego to grzech. Schowałam tu taką broszurkę…

Słyszę, jak wychodzi z kuchni. Zaciskam dłonie na blacie tak mocno, że aż bieleją mi knykcie. Kiedy wraca, podsuwa mi prospekt o naprotechnologii. Patrzę na ulotkę, a potem prosto w oczy matki i siląc się na spokój, odpowiadam:

– Z całym szacunkiem, mamo… Moja macica, moja sprawa.

Obserwuję jej mimikę. Z łagodnej i lekko zatroskanej zmienia się w wybitnie niezadowoloną. Zawsze idealnie pomalowane usta matki zaciskają się tak mocno, że wyraźnie widać zmarszczki po ich obu stronach. Tak samo jak kurze łapki przy oczach.

– Nie tak cię wychowałam.

_Dzięki Bogu…_ – myślę.

Kiedy patrzę na uległość Primrose, jestem przerażona. Bez własnego zdania. Bez własnych zainteresowań. Bez jakiejkolwiek inicjatywy. Zastanawiam się, czy to ja i Ruby jesteśmy wybrykiem wychowawczym, czy może jednak ona.

– Wybacz, mamo, że cię zawiodłam.

– Jeszcze będziesz prosić Boga o łaskę przebaczenia! – Ciska ulotkę na blat, obok mojej deski do krojenia, i wychodzi.

Święto Dziękczynienia zapowiada się sielsko, nie ma co. Cisza wypełniająca kuchnię jest przygnębiająca. Staram się powrócić do pracy, ale myśli wirują mi w głowie. To kolejne przypomnienie, jak trudne bywa balansowanie między lojalnością wobec rodziny a własnymi przekonaniami. Asertywność nie jest łatwa.*TO CHYBA NICZEGO MIĘDZY NAMI NIE ZMIENIA?*

Gdy w końcu opuszczam dom, nadal czuję nerwowe napięcie. Jay nadal majsterkuje przy jednośladzie. Posyła mi pełen troski uśmiech i kiwa głową w stronę kuchennego okna. Zauważam, że jest otwarte.

– Znowu się przypierdala, co? – pyta cicho.

– Niestety… – wzdycham.

– Ruby ma rację, wiesz? – mówi niespodziewanie. – Nie musisz się zgadzać z mamą.

– Wiem, szkoda tylko, że ona nie umie uszanować mojego zdania.

– Widzimy się w czwartek? – Podchodzi i mnie przytula, próbując brudnym palcem zrobić mi ślad na policzku.

– Jayson! – Śmieję się. – Jak ja będę wyglądać?!

– Zabawnie – odpowiada, ale mnie puszcza.

Przekomarzamy się jeszcze trochę, potem udaję się w stronę przystanku autobusowego. Mam prawo jazdy, ale nie czuję się pewnie za kółkiem. Poza tym komunikacją miejską jest szybciej. Rozpamiętuję słowa matki całą drogę. Spoglądam na błyszczącą na serdecznym palcu obrączkę. Wspomnienie Keitha wywołuje na mojej twarzy szeroki uśmiech. Cieszę się, że udało mi się trafić na tak wyrozumiałego mężczyznę. Bardzo potrzebuję go teraz obok siebie. Potrzebuję, by mnie przytulił. Tak się cieszyłam na to Święto Dziękczynienia, tymczasem mama jak zwykle potrafi wszystko zrujnować, gdy powie kilka słów za dużo. Nie ukrywam, przeszło mi przez myśl, by porozmawiać z ginekologiem o dostępnych możliwościach dla takich par jak ja i Keith. O opcjach, które akceptuje Kościół.

Wyciągam telefon i dzwonię do męża. Chcę usłyszeć jego głos. Potrzebuję tego, by się uspokoić.

_Dzień dobry. Dodzwoniłeś się do Keitha Smasha. Nie mogę odebrać. Proszę zostawić wiadomość, a niezwłocznie oddzwonię._

Rozłączam się i wtedy wpadam na pewien pomysł. Spontaniczność to moje drugie imię. Bardzo często działam pod wpływem impulsu. To, że nie zawsze wychodzę na tym dobrze, to już inna kwestia, ale lubię ten dreszczyk emocji, kiedy robię coś niezaplanowanego. Jak teraz, bo zamierzam sprawić niespodziankę Keithowi. Przecież każdy kocha niespodzianki! Od razu poprawia mi się humor.

Rozpoznaję dzielnicę. Nieopodal mieści się siedziba firmy Smashów. Wysiadam na najbliższym przystanku i spacerkiem udaję się w kierunku wysokiego biurowca. Po drodze zahaczam o pobliski targ, skryty pomiędzy ciasno ulokowanymi kamienicami. Tylko miejscowi o nim wiedzą. Lubię na nim robić zakupy, bo można tu znaleźć żywność prosto od drobnych rolników. Warzywa może nie wyglądają najpiękniej, ale taki pomidor ma zupełnie inny smak. A jak pachnie! Postanawiam zrobić dzisiaj szakszukę, więc zaopatruję się w bakłażana, paprykę i wiejskie jajka. W pobliskiej piekarni kupuję też chleb. Wypłacam również pieniądze z banku. Nienawidzę bankowości elektronicznej i płacenia kartą, co jest częstym powodem drwin zarówno w mojej rodzinie, jak i rodzinie męża.

Jestem już blisko SmashInc. Tu ruch jest znacznie większy niż na obrzeżach Filadelfii. Cierpliwie czekam na zielone światło. Przechodzę obok dyżurki ochrony nie niepokojona przez nikogo. W końcu mój teść jest prezesem zarządu. Windą wjeżdżam na przedostatnie piętro. Trochę jestem zdziwiona, że o tej porze Evie, sekretarka Keitha, jest już nieobecna. Zwykle wychodzi z biura po moim mężu. Zatrzymuję się chwilę dłużej przed lustrem w korytarzu. Omiatam wzrokiem swoją sylwetkę. Ładnie i skromnie. Cienki sweterek, wiatrówka, długi szal i ołówkowa spódnica. Tak jak Keith lubi. Bez nadmiaru makijażu, tylko lekko potuszowane rzęsy. Pcham drzwi gabinetu i już mam otworzyć usta, by ze zwyczajowym dla siebie entuzjazmem się przywitać, ale głos więźnie mi w gardle.

Widzę go. Nie, w zasadzie to widzę ICH. Keitha i Evie. Ona leży na jego biurku, głowa zwisa jej nisko. Stopy w wysokich krwistoczerwonych szpilkach oparła na barkach Keitha. Spódnicę ma podciągniętą do pasa. Patrzę na koronkę samonośnych pończoch owijającą jej umięśnione uda. Patrzę na jego dłonie trzymające jej szczupłe biodra, kiedy ją posuwa. Wchodzi w nią raz za razem. Nie jestem w stanie tego dostrzec, ale spodnie z pewnością spuszczone ma do kostek, razem z bielizną. Rozchełstana koszula ledwo zasłania mu tors. Z szyi zwisa na wpół zawiązany krawat, za który Evie niespodziewanie szarpie, by przyciągnąć Keitha bliżej i pocałować. Jeszcze mnie nie zauważyli. Za to ja, niestety, widzę wszystko. Każdy szczegół. I zapamiętuję. Zapisuję w pamięci każdy najdrobniejszy element obrazu. Dźwięki. Nawet zapach. Pachnie tu seksem. Ich ciężkie oddechy i jęki docierają do mnie dopiero, gdy pierwszy szok mija. Biurko wyglądające na solidne drży przy każdym pchnięciu.

– Tęskniłem za twoją mokrą cipką – słyszę z ust mojego męża.

_Tęsknił._

_Tęsknił za jej…_

Robi mi się niedobrze.

Skoro tęsknił, to znaczy, że robili to już wcześniej. Jak długo mnie zdradzają? Oboje. Bo Evie to moja najlepsza przyjaciółka. Czuję w piersi ból, a jakaś niewidzialna ręka ściska gardło tak mocno, że nie mogę zaczerpnąć tchu. Żołądek miażdży ciasny supeł. Moja dłoń wędruje do miejsca na środku mostka, które pulsuje coraz bardziej. Słyszę jakiś dźwięk obok prawej stopy. Zerkam w dół i widzę pomidory turlające się po podłodze.

– Roxanne? – odzywa się Keith zdławionym głosem.

Puszcza Evie i szybkim ruchem podciąga spodnie. Słyszę brzęk klamry paska, którą zapina w pośpiechu. Jakby to mogło coś zmienić… Zduszam gorzki śmiech.

– Myślałem… Co ty tu, u diabła, robisz?

Oto, co ma do powiedzenia facet, który na twoich oczach bzyka się ze swoją sekretarką, która dziwnym zbiegiem okoliczności jest też twoją najlepszą przyjaciółką. Odwracam szybko wzrok, nie chcąc oglądać jego półnagiego ciała. Brzydzę się nim. Brzydzę się nimi.

– Roxanne, kochanie… – Śmieje się nerwowo, wciskając koszulę w garniturowe spodnie.

Zabawne. Skupiam się na tym, ile czasu zajęło mi wyprasowanie jej tak, by na materiale nie było nawet maleńkiego zagięcia. A on ją upycha pomiędzy krawędź spodni a nagą skórę. I teraz jest pomiętolona jak po niezłym…

– Pieprzyłeś Evie – oświadczam spokojnie i spoglądam na byłą już przyjaciółkę.

Chociaż, jakby się dobrze zastanowić, to nigdy nie była moją przyjaciółką. Przyjaciółki nie robią sobie takich rzeczy. Nie uprawiają seksu z twoim mężem, na jego biurku, w jego gabinecie.

Evie jest czerwona. Kiedy na nią zerkam, odwraca pospiesznie wzrok, ale to wystarczy, bym zauważyła jej szkliste oczy. Ma w nich łzy, podczas gdy to ja jestem jedyną osobą w tym pomieszczeniu, która powinna płakać. A jednak tego nie robię. Jestem tak spokojna, że aż się sobie dziwię.

– Roxi… – słyszę jej drżący głos. – Chciałam cię…

– Co, przeprosić? – Tym razem moje usta opuszcza gorzki śmiech. Czuję jego palący ślad w gardle. – Lepiej nic nie mów. Tylko się pogrążasz.

Wyjmuję z torebki klucze i podchodzę do biurka. Po drodze rozdeptuję jednego z pomidorów, które wypadły z siatki. Odgłos przypomina ugniatanie w pięści kawałka mięsa. Serca. Dokładniej – mojego serca. Odkładam pęk na blat. Nogi mi drżą.

– Co robisz, Roxanne?

Keith podchodzi. Łapie mnie za ramię, ale się wyszarpuję. Jego dotyk mnie brzydzi.

– Nie dotykaj mnie! – nakazuję lodowatym tonem.

– No weź. To chyba niczego między nami nie zmienia, prawda? – pyta, śmiejąc się przy tym nerwowo.

Odbiera mi mowę.

To.

Chyba.

Niczego.

Nie.

Zmienia.

Nie wierzę, że to padło z jego ust. Wybucham śmiechem. Keith i Evie patrzą po sobie, wyraźnie zaskoczeni. Poważnieję, po czym biorę zamach i walę Keitha prosto w nos. Evie wydaje z siebie pełen przerażenia pisk.

– Kurwa, Roxanne! – Mój mąż zgina się wpół, zasłaniając dłońmi twarz, ale krew z rozbitego nosa zdążyła już poplamić mu koszulę. Mam nadzieję, że go złamałam.

– W zasadzie – przekrzywiam lekko głowę – to zmienia wszystko.

Odwracam się do nich plecami, robię krok i wówczas widzę czerwoną miazgę, jaka została z pomidora po spotkaniu z podeszwą mojego buta. Przypomina krew.

_Krew._

_Moje serce krwawi z bólu._

_Nie, w sumie to jest taką miazgą._

Naiwna idiotka ze mnie. Najgorsze, że większym ciosem jest dla mnie zdrada Evie. Mojej Evie! EVANGELINE – mojej siostry z wyboru, której zwierzałam się ze wszystkiego. Zna każdy szczegół moich sprzeczek z matką. Wie o moich obawach w związku z brakiem ciąży. Była moją druhną. Dopingowała mnie, bym wytrwała w czystości do ślubu. Czy już wtedy uprawiała seks z Keithem? Może dlatego nie naciskał, tylko cierpliwie czekał. To właśnie ta myśl kompletnie mnie dobija. Spod powiek w końcu wydostają się łzy. Ruszam do wyjścia w momencie, kiedy zaczynają swobodnie płynąć po policzkach.

– Roxanne…

Trzaskam drzwiami, nie pozwalając, by głos Evie mnie zatrzymał.

Żadne tłumaczenie nie okaże się wystarczającym usprawiedliwieniem. Wciskam przycisk windy, rozsuwa się niemal od razu. Jakby była w gotowości, by oszczędzić mi zbędnego czekania. Jakby cały budynek wiedział, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami gabinetu mojego męża. Podobno ściany mają uszy. Może coś w tym jest…

Zjeżdżam na parter. Z torebki wyjmuję telefon i wzywam taksówkę. Działam pod wpływem impulsu. Nie myślę o konsekwencjach tego, co będzie. Wsiadłszy do taksi, podaję kierowcy banknot i proszę, by zawiózł mnie na lotnisko.

Nie zastanawiam się, co zrobię bez jakiegokolwiek bagażu, kiedy kupuję bilet na najbliższy możliwy lot. Nie analizuję, że San Francisco to w zasadzie drugi koniec Stanów Zjednoczonych. Mam gdzieś, co myśli o mnie pracownica, kiedy informuję ją, że nie nadaję żadnego bagażu. Mój mózg cały czas odtwarza scenę, w której mój mąż pieprzy moją przyjaciółkę. A na końcu mnie pyta… nie, tylko się upewnia: „To chyba niczego między nami nie zmienia, prawda?”.

Nie przejmuję się, że wydaję na bilet całą gotówkę, jaką mam przy sobie. Chyba cały czas płaczę, bo siedząca obok mnie pasażerka samolotu w którymś momencie oferuje mi paczkę chusteczek. Biorę ją i ściskam w dłoniach, tępo wpatrując się w napis linii lotniczych na pokrowcu zagłówka: American Airlines. Przypomina mi się poranna rozmowa z mamą podczas marynowania indyka na Święto Dziękczynienia:

„Może za mało się modlisz?”

Może… Może nie robię tego wystarczająco gorliwie?

„Najwyraźniej coś robisz nie tak”.

Z pewnością. Źle ulokowałam uczucia. Dzisiejszy poranek wydaje się tak odległy, jakby minął od niego co najmniej rok, a nie kilka godzin. Przypomina mi się artykuł, który czytałam w autobusie. Mężczyznę powinno się wypuszczać z domu z pełnym brzuchem i pustymi jajami. A co, jeśli ta cała Whistler ma rację? Tylko że Keith nigdy nie narzekał. Robiliśmy to dwa razy w tygodniu. W środy i soboty. Czasem w niedziele. Pewnie w pozostałe dni robił to z Evie.

Ściska mnie w żołądku. Zasłaniam usta dłonią, bo mój brzuch się nie uspokaja. Wręcz przeciwnie. Mdli mnie coraz bardziej.

– Przepraszam. – Przeciskam się do przejścia, a potem pospiesznie udaję do łazienki.

Na szczęście jest pusta. Nie wymiotuję, ale spędzam wystarczająco dużo czasu pochylona nad muszlą klozetową, by zaniepokoić stewardessy. Trzykrotne stuknięcie w drzwi i uprzejme pytanie, czy aby nie potrzebuję pomocy, zmusza mnie w końcu do opuszczenia bezpiecznej klitki.

– Jest pani strasznie blada, pomóc pani dojść na miejsce? – pyta młoda pracownica.

Na jej idealnie umalowanych ustach pojawia się wyćwiczony uśmiech. Jest ładna, szczupła, a czarny mundurek idealnie podkreśla szczupłą figurę. Wokół szyi przewiązała czerwoną apaszkę. Zerkam na jej stopy. Zdobią je czerwone szpilki. Podobne miała Evie.

Pękam.

Widok czerwonych butów na obcasie sprawia, że przestaję panować nad emocjami. Rzeczywistość postanowiła przytłoczyć mnie sześć mil nad ziemią. Personel prosi, bym usiadła na wysuwanym krzesełku dla stewardess. Ktoś podaje mi chusteczkę, ktoś inny szklankę wody. Biorę, ale nie korzystam. Płaczę bezgłośnie, dygocząc jak w gorączce. Chyba zwalają to na karb strachu przed lataniem. Dostaję jakieś tabletki, pewnie na uspokojenie, bo po jakimś czasie od połknięcia robię się dziwnie rozluźniona i jednocześnie otępiała. Ta sama młoda kobieta w czerwonych szpilkach eskortuje mnie na moje miejsce. Przesypiam resztę lotu.

*

San Francisco wita mnie ciemnymi chmurami. Jest ponure jak mój nastrój. Jak moje życie przez ostatnią dobę. Po przejściu odprawy staję w przeogromnej hali przylotów i znów czuję na barkach ciężar rozpaczy. Ciężar spontanicznej decyzji o wyjechaniu jak najdalej od Filadelfii. Cóż, udało się. Po niemal siedmiu godzinach lotu jestem prawie trzy tysiące mil od bolesnych wspomnień. Chociaż nie. Wspomnienia to akurat przywlekły się za mną aż tutaj, za to sprawcy całego zamieszania zostali na miejscu.

Stoję i obserwuję matki z dziećmi wyczekujące powrotu ojców do domu. Żony witające mężów czułymi pocałunkami, przyjaciółki rzucające się sobie na szyję po długim czasie rozłąki. Na mnie nikt nie czeka. Nikt. Jestem absolutnie sama w obcym mieście. Samiuteńka. Z dwudziestoma centami w portmonetce i rozładowanym telefonem.

Patrząc, jak hala powoli pustoszeje, zaczynam czuć się równie pusta w środku. W miejscu, gdzie powinnam mieć serce. Groza sytuacji uderza we mnie niczym huragan. Zostałam zdradzona. Przez własnego męża i jedyną przyjaciółkę. Podchodzę do pustej ławeczki, opadam na nią i wybucham płaczem.

A jeśli postąpiłam zbyt pochopnie? Fakt, przyłapałam go na gorącym uczynku, ale Kościół każe wybaczać. Nadstawić drugi policzek. Przysięgałam przed Bogiem, że nie opuszczę Keitha aż do śmierci. Na dobre i na złe. Tymczasem przy pierwszej napotkanej przeszkodzie podkuliłam ogon i uciekłam.

_A on przysięgał kochać mnie i szanować!_

Prycham, kiedy smutek przechodzi w irytację.

„To chyba niczego między nami nie zmienia, prawda?” – to zdanie wybrzmiewa mi w głowie jak mantra.

– Ciężki dzień, co? – Ciepły kobiecy głos sprawia, że unoszę opartą na dłoniach głowę i spoglądam w bok.

Obok mnie na ławeczce, na której postanowiłam się nad sobą poużalać, zasiadła starsza pani. Czarno-złotą walizkę ustawiła obok nogi. Na kolanach trzyma torebkę Hermesa. Mrugam kilkakrotnie, rozpoznając jedną z najdroższych marek świata, i zastanawiam się, czy to autentyk, czy jakiś chiński badziew.

– Wyglądasz, jakbyś czekała na podwózkę. To zupełnie jak ja. – Uśmiecha się ciepło. – Mam nadzieję, że nie będę ci przeszkadzać, jeśli siądę obok.

Kręcę głową, bo nie mogę wydobyć słowa. Gardło mam zaciśnięte od wstrzymywanego płaczu, a ciało sparaliżowane lękiem. Bystre oczy kobiety przypatrują mi się przyjaźnie, jej twarz zdobi siateczka zmarszczek. Zdobi, bo te wyraźne oznaki siły wieku w jej przypadku podkreślają życiową mądrość i dobre serce. Wygląda jak taka prawdziwa kochana babcia z bajek, która kołysze dzieci do snu. Nie jak jedna z tych, które mają przerażać, ale z tych, co mają przywoływać cudowne sny. Ubrana jest w modny dres w kolorze khaki, a spod czapki z daszkiem wystają siwe, ścięte do linii brody, proste jak druty włosy. Gdybym zobaczyła ją w tłumie, stojącą do mnie plecami, nie powiedziałabym, że to starsza kobieta.

– To pewnie nie moja sprawa, ale widziałam cię w samolocie.

Spoglądam w dół. Nie chcę, żeby zauważyła moje łzy. Ani Keith, ani tym bardziej Evie nie zasługują na to, by po nich płakać. Nie po tym, co mi zrobili. Jednak nie potrafię się powstrzymać.

– Czy ktoś cię skrzywdził, dziecko? – pyta.

Moje ciało dygoce. Nie umiem tego zahamować. Ciepła dłoń, której skóra nosi ślady naturalnej opalenizny i jest niesamowicie gładka, z paznokciami pomalowanymi na jaskraworóżowo, ostrożnie chwyta moją. Pokrzepiający uścisk wydobywa w mojego gardła tłumiony szloch.

– Nikt na ciebie nie czeka, prawda?

Kolejny szloch.

Zaprzeczam ruchem głowy. Łzy moczą podłogę między moimi stopami.

Dlaczego nie umiem być twarda? Dlaczego nie mogę przejść nad tym do porządku dziennego? Przyjąć tego na klatę? To się zdarza. Ludzie się rozstają. Zdradzają. I wracają do siebie. Tylko że ja nie chcę wracać do Keitha. Nie po tym, co zrobił. Zdradził raz… to znaczy przyłapałam go raz. Ale na pewno działo się to częściej, w końcu tęsknił za „jej cipką”.

_Boże, zaraz zwymiotuję!_

Łkam.

„To chyba niczego między nami nie zmienia”.

Zmienia.

Absolutnie wszystko.

Zostałam emocjonalną wydmuszką.

– Masz gdzie przenocować? – pyta ostrożnie kobieta.

Znów tylko kręcę głową. Słyszę cichutkie piknięcie telefonu, a potem dłoń, która dodaje mi otuchy, stanowczo mnie ciągnie, zmuszając do ruchu. Wstaję, choć moje nogi są jak z waty.

– Nie ma mowy, żebyś tu została. Chodź. Mam duży dom. Przenocujesz u mnie. Odpoczniesz, a potem zadecydujemy, co dalej z tobą zrobić… Jak ci właściwie na imię, dziecko?

Spoglądam na nią i wypowiadam z trudem:

– Na imię mi Roxanne.

– Och, wprost idealnie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: