Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Łukomski i Gordon - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 grudnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Łukomski i Gordon - ebook

Czasy Potopu Szwedzkiego, w powieści ukazały się historie dwóch postaci, tj. Patricka Gordona — Szkota, szlachcica, najemnika w armii szwedzkiej i polskiej oraz szlachcica polskiego — Jerzego Łukomskiego herbu Szeliga. Na podstawie wspomnień Szkota i ówczesnych dokumentów z sądów grodzkich. Historie, które wydarzyły się naprawdę. Walka o honor i ojczyznę, gdy wokół nie brakowało zdrajców, złodziei i licznych oddziałów wroga. Dane niegdyś słowo jest wiążące, nawet podczas okrutnej wojny.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8324-231-6
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Przed atakiem Szwedów na Polskę w 1655 roku, armia króla Szwecji, zbierała swe kompanie konne, pułki piechoty i inne, liczne oddziały, w okolicy Verdun, Hamburga i Lubeki. Razem z pułkami zebranymi w Wolgast, zgodnie z rozporządzeniem króla Szwecji, armia ta, miała liczyć ponad 40 tysięcy żołnierzy.

W dniu 16 czerwca 1655 roku, feldmarszałek — Arvid Wittenberg, pomaszerował z olbrzymią armią do Uchtenhagen i Zuderskiego Młyna. Tam, feldmarszałek Arvid, zarządził:

— Wyprawić trębacza do armii polskiej, która znajduje się w pobliżu Ujścia i Schneidemuhl, nad rzeką Noteć, z listem, w którym, wzywam Polaków do oddania się pod opiekę króla szwedzkiego! Wykonać!

Wobec tychże słów feldmarszałka Szwedów, natychmiast wyprawiono trębacza. Potem, armia ruszyła dalej i przeszła przez Freienwalde i Russischemuhl. Następnie, feldmarszałek zarządził odpoczynek i rzekł do swoich strażników:

— Zawezwać do mnie wyższych oficerów!

— Dobrze panie!

Przeto, wnet się rozeszli do kwater pozostałych dowódców w armii feldmarszałka.

Gdy wszyscy już stanęli przed obliczem Wittenberga, ten, trzymając kielich wina w swej ręce, rzekł:

— Nasz pochód na Polskę przebiega snadnie i prędko, przeto trzeba wydać wytyczne naszym żołnierzom, boć wielu z nich nie odznacza się dyscypliną! Przeto, muszą wiedzieć, jak postępować w każdej sytuacji czy to w nawiązywaniu boju, czy to w starciu z Polakami. Niechaj wasi podwładni żołnierze wiedzą, że mają nie zwracać uwagi na okrzyki i wrzaski Polaków! I zawżdy mają trzymać szyk! Wiedzcie jedno, że Polacy to wyborni jeźdźcy, są sprytni we wszelkiej sprawie, jednakże my, aby sprostać, musimy być dobrze zorganizowanymi oddziałami, boć tylko wtedy oni będą się nas obawiać i popełniać błędy.

Wobec tych słów, odezwał się jeden z oficerów:

— Panie czyż wątpisz w umiejętności swoich dowódców?

— W najmniejszym stopniu, nie wątpię! Jednakże, muszę pouczyć was, a wy — waszych żołnierzy. Wiedzcie, że Polacy są niepodobni do Niemców, toć to inny przeciwnik. I rzecz jedna z ważniejszych, wasi żołnierze mają się delikatnie obchodzić z mieszkańcami, bo ci, którzy się nam poddadzą, mają być w pewnym stopniu zadowoleni, że obóz nasz, ma wszystko, co niezbędne, a ci, co będą się upierać, mają zostać skłonieni do posłuszeństwa. A ci, którzy dalej będą czynić przeciw nam, narażą się tedy na karę śmierci!

Na tę mowę Arvida, dowódcy w jego armii, zobowiązali się wypełnić te zalecenia i mieli postępować we wszystkim z jak największą ostrożnością. Rzekli jednogłośnie:

— Panie! Coś rozkazał, tego będziem przestrzegać.

I zaraz potem, dowódca każdego oddziału, poszedł pouczać swoich żołnierzy, zgodnie ze słowami feldmarszałka.

Po dłuższym postoju armii Szwedów, nastał dzień 19 lipca 1655 roku, wówczas to, wczesnym rankiem przeszli przez Wangeryn i stanęli potem pod Bernsdorfem. Po jednodniowym odpoczynku, dnia następnego, przeprawili się przez Drawę, w okolicach Dramburga — ćwierć mili powyżej tej miejscowości. Następnie rozbili obóz pod Falkenburgiem. Podczas wieczornej uczty, feldmarszałek rozmawiał ze swoimi kompanami — dowódcami:

— Jutro, przed nami, do zdobycia słynny zamek Templariuszy — Drahim! Idzie nam snadnie, tak, jak żeśmy to sobie zaplanowali! Toast mości panowie! Polska będzie nasza!

— Toast panie!

— Z tego co widać panie, ci Polacy słabo bronią swej ojczyzny!

Feldmarszałek się zaśmiał i odpowiedział:

— Boć nie wiedzą komu teraz mają służyć!

Reszta dowódców wobec tego stwierdzenia, poczęła się śmiać. Wszystko to widział i opisywał, ochotnik w armii Szwedów, Szkot — Patrick Gordon.

Dnia 21 lipca, zwinęli swój obóz i weszli do Falkenburga i Henchrichsdorfu, potem milę dalej, przeszli przez lasek, który był pograniczem. Feldmarszałek rozkazał:

— Zatrzymać się pod Tempelburgiem!

Gdy to uczyniono, do obozu Szwedów powrócił z rozpoznania żołnierz, i rzekł:

— Mości feldmarszałku! Polacy porzucili Drahim!

— Zacna to wiadomość, przeto, niechaj major Sachsen weźmie z 50 żołnierzy, zaopatrzenie i niechaj trzyma ten krąg w Drahimiu pod naszą kontrolą. Wykonać!

Następnie, Wittenberg udał się na spoczynek. Niebawem powrócił trębacz z Polski, z dwoma pismami, które dostarczył niezwłocznie Arvidowi. Feldmarszałek natychmiast zerwał pieczęcie i wyczytał, że od króla Polski i Rzeczpospolitej, zostało wyprawione nadzwyczajne poselstwo do Szwecji. Że zostali oni zaopatrzeni w pełnomocnictwa od króla, by wyjaśnić wszelkie rozbieżności. A poselstwo to, ma wkrótce zagwarantować, szybkie zawarcie wiecznego pokoju.

W pierwszej chwili, feldmarszałek nie chciał dać wiary tym wszystkim zapiskom, albowiem, uważał on, że Polacy w tym czasie mogą przygotowywać przeciw Szwedom wrogie działania. Ku zdziwieniu, pismo do feldmarszałka, zakończyło się pozdrowieniem od szlachty polskiej dla Arvida. Nadto, Wittenberg, zapytał się posła — trębacza:

— Jakże cię tam potraktowano?

— Dobrze panie, w darze otrzymałem także 10 dukatów.

Pozostali zwiadowcy donieśli również feldmarszałkowi, że most w Neuwedelu nie jest jeszcze gotów, toteż nie mogą iść na Polskę najbliższą drogą. Dowódca armii Szwedów nie chciał siedzieć dłużej na tej ziemi, by nie drażnić kurfirsta brandenburskiego. Szwedzi mieli jedynie zaopatrzenia na 6 dni, między innymi: chleb, piwo i sól. Gdy tylko opuścili Pomorze i Nową Marchię, to dostali od księcia „bezpłatnie” 50 000 funtów chleba i 100 beczek piwa.

W kolejnym dniu, wymaszerowali z Drahimia w kierunku Krone, tamże zauważono obszerne pole i w okolicach Hofstadtu stanęli z obozem. Feldmarszałek zanim ruszył dalej, chciał zabezpieczyć żywność i zapasy dla armii, przeto wysłał oddział, by uprzedzili miejscowych, aby oni pozostali w swych domach.

Potem Szwedzi wkroczyli do Weyershofu, który leżał na półwyspie i należał do Ludwika Wejhera — wojewody pomorskiego. Miejscowość była opuszczona, toteż rozstawiono tam garnizon szwedzki. A kolejnej nocy, oddział Polaków złożony z 500 żołnierzy, zaskoczył Szwedów.

Większość Szwedów została pojmana, nieliczni uciekli do zamku. Jednakże, pomimo tego, ich armia zbliżała się powoli do Ujścia, do miejsca, gdzie zgromadziły się siły polskie. Przeto dnia 24 lipca dotarli do Wezy, a tam feldmarszałek nakazał utworzyć szyk bojowy, każdy pluton kawalerii wyborowej miał przydzielonych 50 piechurów. Gdy ich obóz był z tyłu, przypominało to piękne widowisko.

W tym samym momencie, na wieść o przybyciu wojsk szwedzkich w pobliże Ujścia, ruszyła się szlachta województwa poznańskiego, kaliskiego, inowrocławskiego i brzesko — kujawskiego. Polska miała dobrze uzbrojonych żołnierzy w liczbie kilkunastu tysięcy, zaś armia szwedzka była dla Polaków nędzna i obdarta, złożona z wielu ochotników — biedaków, którzy zbiegli ze swych krajów, by szukać lepszego życia, wielu z nich liczyło na szczęście. I zdało się, że było ono blisko nich.

W porządku zarządzonym przez Wittenberga, ich armia ruszyła do natarcia i przy grobli w Ujściu, starła się z Polakami, niektórzy z nich zostali zagarnięci lub zabici. Szwedzi zdobyli dwa sztandary — jeden czerwony, a drugi biały. Za groblą, na drugim brzegu rzeki, znajdował się już obóz polski. Feldmarszałek wnet zarządził:

— Zająć jak najbardziej dogodne miejsca i jak najbliżej pozycji polskich ustawić dwie nasze armaty! I nie ustawać z ostrzałem pozycji Polaków!

I stało się, jak rzekł Arvid, w wyniku ostrzału Szwedów armatami, kilka chorągwi piechoty polskiej, zostało zmuszonych do opuszczenia swoich pozycji.

Teraz dały znać o sobie lekkomyślność i niewytrwałość Polaków, boć zamiast ruszyć na Szwedów i zniszczyć ich armię, województwa wielkopolskie, ni stąd, ni zowąd, przeszły do Szwedów. Była to hańba oraz zdrada ojczyzny i króla Polski.

Dnia 25 lipca, był jeszcze wczesny ranek, wtedy, wojewodowie polscy, postanowili, że wyślą do feldmarszałka Szwedów — swego trębacza, z prośbą o rozejm. Przeto stało się tak, że każda strona wystawiła po 10 ludzi do rozmów między obozami. Pomimo obrad, do południa, nie mogli się dogadać. Postanowiono, że sam podkanclerz Hieronim Radziejowski i 9 dodatkowych ludzi przybędzie im na pomoc w negocjacjach. I stało się, że przyjęli oni zaproponowane warunki, które miały być również ratyfikowane przez jego wysokość — króla Szwedów — Karola X Gustawa.

Przy Szwedach, już wtedy, było wielu zdrajców, którzy przybyli z Polski, by im służyć i zdradzać polskie zamiary, jak i plany większych zamków i twierdz obronnych Rzeczpospolitej.

Świadkowie bitwy pod Ujściem przekazali pozostałej szlachcie, że: „Stał na dole pan wojewoda kaliski, a pan wojewoda poznański na górze. Szwedzi natarli na wojewodę kaliskiego i kiedy jego żołnierze nie mogli dać rady Szwedom, to wojewoda poznański, nie dał mu żadnego wsparcia i posiłku. Nadto, wojewoda ten, udał się zrazu do kwatery, a potem poddał się Szwedom”.

Gdy część żołnierzy wojewody poznańskiego zbiegła z pola walki, to niektórzy ze szlachty polskiej, próbowali ich powstrzymać, krzycząc do nich:

— Gdzież wy odchodzicie! Polak nie może być pokonany, a Polska nie może być w ruinie! Niebawem będą posiłki kwarciane z innych województw!

Jednakże nikt już nie słuchał tych słów, a wobec tej sytuacji, Polskę czekało wdzieranie się w jej głąb, wojsk szwedzkich.

Po drugiej stronie rzeki, całą sytuację widzieli Szwedzi, aż ich feldmarszałek zapytał się jednego zdrajcy, który już im służył, szlachcica — Bronikowskiego:

— Któż to, poważył się, i próbuje zawrócić oddziały polskie?

— Panie, to Łukomscy z rodu Szeligów, jak się nie mylę, Jerzy Szeliga z Łukomia. Ród jego w przeszłości koronował na królów Polski: Jadwigę Andegaweńską i Władysława Jagiełłę, udzielając im także ślubu. Powiadają panie, że wielka w nich odwaga i szlachetność, że idą od starodawnego rodu Procarzy, co był od zawsze przy królach i książętach słowiańskich, że i mogą być spokrewnieni z książętami z Rusi.

— Wielce to zadziwiające, że reszta ucieka z boju, a oni chcą iść do przodu, cóż, sami nic nie uczynią. Jednakże dobrze jest pamiętać, boć nie wiadomo, czy nie spotkamy ich jeszcze w naszym pochodzie na Polskę.

— Panie, mówią o nich, że łba od miecza nie odstawią, a ręki od ostrza, by tylko za honor i ojczyznę walczyć.

— Czas pokaże mości Bronikowski, tymczasem, z tego co widzę, jadą już do mnie przedstawiciele wojewodów wielkopolskich, by rozejm z nami uzgodnić. Dziwi mnie, że z tak wspaniałą armią, tak szybko się poddali, bez woli dłuższej walki, przeto i ojczyznę swoją oddają nam, bo teraz, naszego marszu na ich miasta i grody — już nie zatrzymamy! A teraz posłuchajmy, cóż powie mości pan Radziejowski.

I stało się, że wojewoda poznański oddał ziemie Wielkopolski pod władzę króla Szwedów, na takich samych warunkach, jak rządził nią król Polski, przeto, zapisano w warunkach owego pokoju, że:

— „Okręgi Poznański i Kaliski od teraz i na przyszłość będą znajdowały się pod władzą króla szwedzkiego i zaprzysięgną mu wierność i poddaństwo, jak wcześniej królowi polskiemu.

— Król szwedzki otrzyma wszystkie suwerenne prawa, tj. swobodę rozporządzania wszystkimi ziemiami królewskimi i kościelnymi w całym kraju, włącznie z podatkami i czynszami, jak to było przy królu polskim.

— Miasta: Poznań, Kalisz, Międzyrzecz, Kościan i wszystkie zamki w ziemiach królewskich i gdziekolwiek, gdzie zechce jego wysokość, powinny być poddane i oddane pod władzę jego wysokości.

— Strony zgadzają się na to, że jego wysokość będzie swobodnie rozporządzał piechotą, która stacjonuje w obu okręgach.

W imieniu jego wysokości obiecano, co następuje:

— Wszystkim i każdemu, niezależnie od urzędu i kondycji, będzie wolno wyznawać swoją religię i bez przeszkody modlić się w swoich kościołach.

— Każdy człowiek będzie dysponował przywilejami, wolnościami i własnością ziemską, które zostały mu darowane przez poprzednich królów.

— Wojsko nie będzie wybierać kwater na zimę z uszczerbkiem mieszkańców, a tym bardziej nie będzie czynić żadnego gwałtu, szkody, grabieży albo zaboru zboża, a jeśli takowe wydarzy się z powodu zuchwałości żołnierzy, oni będą surowo karani.

— W końcu, izby sądowe i wszystkie wcześniejsze sprawy prawne i ustawodawcze będą odbywać się w imieniu króla szwedzkiego. Funkcje i stanowiska, które wcześniej były darowane przez króla polskiego, będą w miarę ich zwalniania się, rozdzielane przez króla szwedzkiego, tylko wśród rodowitych Polaków. A ci, pochodzący z tych okręgów, którzy nie przyjmą tej umowy i porozumienia, i przejdą na stronę albo przyłączą się do króla polskiego, to dziedziczne ziemie takowych przejdą pod władzę króla szwedzkiego.

Dan w Ujściu 25 lipca 1655 r.

Podpisano:

— Christophor Brun Opaliński, wojewoda poznański, za siebie i wszystkich mieszkańców tego okręgu.

— Paweł Gembiecki, Gembicki, kasztelan międzyrzecki.

— Andrzej Karol Grudziński, wojewoda kaliski, w imieniu swoim i tego okręgu.

— Maksymilian Miaskowski, kasztelan Karoliena Krzewiński.

— Wojciech Praszkowski, kasztelan Samptry Szamotuł.

Ze strony szwedzkiej główny podpis złożył feldmarszałek i inni”.

Wielu mawiało, że była to osobista zemsta Radziejowskiego na królu Polski, albowiem miał on żonę, której nie cierpiał, a król Polski wmieszał się w jego małżeństwo — niepotrzebnie, i namówił Radziejowską, aby z mężem się rozwiodła. Ona, mając przy sobie otuchę i wsparcie króla, pozwoliła sobie na jeszcze więcej, bo zebrała ludzi i najechała na pałac męża Radziejowskiego w Warszawie, następnie, wypędziła go stamtąd.

On, w odwecie, zebrał swoich ludzi i wyrzucił żonę, a przy tej napaści przelano wiele krwi i dopuszczono się wielu gwałtów. Wówczas zamku bronił brat jego żony Edyty, Bogusław. Zaś w pobliskim zamku przebywał król Polski z ciężarną królową — Ludwiką Marią Gonzaga.

Wobec tego, po obrazie majestatu, król Polski, rozsądził, że trzeba osądzić Radziejowskiego, a on, w następstwie tego, zbiegł z Polski, tułał się po wielu dworach i pałacach, a jego majątek skonfiskowano, został banitą. Uważając, że to wielka niesprawiedliwość, w końcu uciekł do Szwecji, do panującego młodego króla Karola X Gustawa.

Chęć zemsty w sercu Radziejowskiego sprawiła, że zapomniał on o biednej ojczyźnie — Polsce, którą uciskali Moskale i Kozacy, wobec tego, wpadł na pomysł i przekonał Karola Gustawa, aby on, najechał Polskę, i zrzucił z tronu Polski — króla Jana Kazimierza. Czyn ten — zdradziecki, sprawił, że na wielu ludzi spadło nieszczęście. I długo nie trzeba było czekać, bo sam Karol Gustaw posłał swych 17 tysięcy żołnierzy, by wkroczyli oni przez Pomorze do Wielkopolski, a prowadził ich sam Radziejowski, boć chodziło mu tylko o zemstę. I to właśnie za jego namową, szlachta poznańska i kaliska, przeszła na stronę króla Szwecji, choć walcząc, mogłaby wybawić swój kraj — od nędzy i wielu nieszczęść.

Nadto, w tym samym czasie do Litwy wkroczyli Moskale, a Kozacy podeszli aż pod Lwów. Król Polski, widząc to, uciekł przez Kraków do Opola na Śląsku, a wydarzenia te były następstwem tego, że żona Radziejowskiego miała romans z królem Polski.

Jan Kazimierz uległ urodzie Elżbiety ze Słuszków, wdowie po Adamie Kazanowskim, teraz żonie Hieronima Radziejowskiego. Była ona piękna i bogata, lecz jej mąż był brutalnym człowiekiem i wszystkie żony uczył posłuszeństwa biciem. Gdy zdrada Elżbiety z królem Polski wyszła na jaw, Hieronim wpadł w szał i w gniew, a ona uciekła do klasztoru.

Po tych wydarzeniach, za swym ojcem Radziejowskim, próbowali się wstawiać jego synowie: Stanisław i Michał Stefan, jednakże, nic to nie dało, król nie był w żaden sposób łaskawy dla niego.

Tak, jak w wielu historiach tego świata, do klęski i nędzy wielu narodów, przyczyniły się romanse rzeczonych kochanków, tak i teraz Polska w wyniku zdrady małżeńskiej, została skazana na to samo, albowiem Szwedzi tylko w pozorze mieli być łaskawi dla poddanych króla Polski.

Po bitwie pod Ujściem, feldmarszałek Szwedów, przemówił do Hieronima Radziejowskiego:

— Czyż teraz nie jesteś szczęśliwy? Poprowadziłeś nas do zwycięstwa.

— Wiedz panie, że będę dopiero szczęśliwy, gdy król Szwecji zrzuci z tronu króla Polski, a jego władza zostanie odarta, a on sam zostanie upokorzony.

— W takim razie, jutro, razem z pułkownikiem Mardefeldtem i jego konnicą, w liczbie 2 tysięcy, ruszycie na stolicę Wielkopolski — Poznań, a ja, z pozostałym wojskiem, przeprawię się przez Noteć, udając się także do Poznania, tamże się ponownie spotkamy.

— Wierzę panie, że razem, zrzucimy z tronu Jana Kazimierza, zatem do zobaczenia w Poznaniu — wypowiadając to, Hieronim Radziejowski pokłonił się Wittenbergowi i odszedł.

Spod Ujścia i tamtejszej klęski, powrócił do Skalmierzyc Jerzy Łukomski. Był wielce rozgoryczony postawą szlachty kaliskiej i pozostałej — wielkopolskiej, która uległa namowom Radziejowskiego, by oddać się w ręce króla Szwedów.

Wpuszczenie tak potężnego wroga w ziemie Rzeczpospolitej, skończy się tragedią dla ich ukochanej ojczyzny. Synowie Jerzego, w swej powrotnej drodze, odstąpili od swego ojca i udali się do karczmy w Zagórowie, niedaleko ich ojczystych dóbr w Łukomiu. Gdy dotarli na miejsce, to wygodnie usiedli w ławach u gospodarza i poprosili o kufel dobrego piwa i kromkę chleba. Byli jeszcze w odzieniu, jak do bitwy, boć wracali spod Ujścia, gdzie zmierzyć się mieli ze Szwedami, a nie było im dane — przez zdradę Radziejowskiego.

Wnet, siedzący w karczmie, którzy nie byli pod Ujściem, chcieli ich rozpytać o tamtejsze wydarzenia. Przeto, jeden ze szlachty dosiadł się do nich, i zaczął mówić:

— Widzę mości panowie, żeście w ubiorze wojennym, lecz odzienie wasze ni zniszczone, przeto, czyż nie walczyliście, a z boku się przyglądaliście?

Słysząc te słowa, młody Wojciech Łukomski Szeliga, wielce się zdenerwował, że już prawie chwycił się rękojeści swej szabli, lecz brat jego — Krzysztof, powstrzymał go w ostatniej chwili, odpowiadając w spokoju:

— Milcz waść, bo obrażasz honor szlachcica, nie byłeś tam, przeto zamilcz, boć prawda może cię wielce zadziwić.

— Wybaczcie szlachetnie urodzeni, jeno tylko pytam, boć wszyscy jesteśmy ciekawi, cóż się tam wydarzyło.

— Jeśli szukacie prawdy, toć wiedzcie, że Rzeczpospolita ostała zdradzona przez wojewodów: poznańskiego i kaliskiego, za namową — oczywiście — zdrajcy Radziejowskiego. Jeno my byliśmy wśród tych nielicznych, co walczyć ze Szwedami chcieli, acz nie było nam to dane, bo wszystkie oddziały po pierwszych ostrzałach Szwedów, zawróciły lub uciekły, licząc na łaskę króla Szwedów.

Lecz wiedzcie mości panowie i szlachetnie urodzeni, że teraz, Rzeczpospolitą, czekać będzie klęska i upokorzenie, nędza i bieda, gdyż oni okradną nas ze wszystkiego, nie będą szczędzić ludzi, ni miast, zamków i grodów. Wyprują wszystko, a potem i nas samych, boć oddano ziemie poznańskie i kaliskie we władanie Szwedów.

Teraz, wśród zgromadzonych w karczmie, zapanowała cisza i konsternacja, wszyscy byli wielce zdziwieni, że tak dobrze wyposażona i ułożona armia szlachty polskiej, poddała się pod Ujściem, bez większej walki. Niektórzy zaskoczeni tą postawą dowódców, nie wytrzymali i powstali ze swoich siedzisk, krzycząc:

— Toć zdrada i hańba!

— Macie rację szlachetni panowie, lecz powiadam wam: jest już za późno, teraz Szwedzi pod dowództwem Wittenberga maszerują na Poznań, a od północy z kolejnymi kilkunastoma tysiącami żołnierzy idzie sam król Szwedów — Karol Gustaw. Poznań prędko padnie, a nasz król zbiegł na Śląsk, by się ratować — rzekł Wojciech Łukomski.

— Są już trzy mile od Poznania, a noc mają spędzić w Murowanej Goślinie, przed wkroczeniem do stolicy Wielkopolski — dodał Krzysztof.

Na te słowa, część okolicznej szlachty, wybiegła z karczmy, by powiadomić pozostałych ze swoich rodów, by wnet zdążyć ewakuować swoich ludzi i najważniejsze dobra z drogi przemarszu armii Szwedów, albowiem, rabowali oni po drodze wszelkie zapasy żywności, jak i cenne rzeczy, pozostawiając ubogi lud — bez jedzenia i zwierząt gospodarskich. Wszystko było grabione na potrzeby armii wroga.

W karczmie, siedziało również wielu zdrajców, co już do wroga poszli i z wielką uwagą przysłuchiwali się mowie Łukomskich, nic nie odpowiadając, wśród nich byli przedstawiciele rodu Bronikowskich, którzy teraz, za swych panów, Szwedów już mieli, licząc na tytuły i ziemie — po obaleniu króla Polski.

Zauważyli to Łukomscy, że pewni szlachcice nic nie mówią, jeno siedzą spokojnie przy stole i popijają piwo, jakby nie przejmowali się w ogóle losami ich ukochanej ojczyzny.

Przeto, Wojciech Łukomski powstał od swego stołu i podszedł do ich siedziska, przemawiając:

— Mości panowie, czyż was ni obchodzą losy Rzeczpospolitej, albowiem w spokoju siedzicie, nie czyniąc sobie żadnej powagi z nadchodzącego zagrożenia?

— Toć, że w spokoju siedzimy, nie znaczy, że szukamy jakiej potyczki, czy osądu, co do losu Rzeczpospolitej — odpowiedział młody Bronikowski.

Zaraz po jego odpowiedzi, wstali pozostali od stołu, chwytając w dłonie rękojeści swoich szabli. Bronikowski widząc to, i chcąc uniknąć potyczki z Łukomskimi, odpowiedział:

— Zło czynisz mości panie, pijesz tutaj piwo — w domu gospodarza, a teraz chciałbyś go narazić na zniszczenie tejże oberży? Przeto uznaj karczmę za neutralne miejsce, a czas pokaże, czy jeszcze w boju skrzyżujemy swoje szable.

Rozdrażniony Wojciech odpowiedział:

— Wyglądacie mi na zdrajców, co do Szwedów poszli, pozostawiając Rzeczpospolitą — w tejże trudnej chwili.

— Ty panie prawisz nam teraz, cóżeśmy rzekomo uczynili, lecz słowa twe są bez dowodów, toteż ściągnij swoją szablę, boć tedy karczmę uchronisz przed łomotem.

Teraz, Krzysztof przemówił do swego brata:

— Bracie, miejmy siłę i zdrowie na czas przyszły, na obronę naszych domów, ludzi i ziemi, przeto ostawmy ich, a czas pokaże, któż z nich był zdrajcą.

Wobec słów brata, Wojciech nieco się uspokoił, zapłacili za jadło i picie w gospodzie, i opuścili izbę gospodarza, udając się do Skalmierzyc, by dołączyć do ojca w obliczu nadchodzącego zagrożenia ze strony Szwedów.

Ich ojciec — Jerzy — był dzierżawcą parafii w Skalmierzycach, po sprzedaży ojczystych działów w Łukomiu.

Gdy zajechał w progi parafii, jego służba wnet przy nim stanęła i przemówiła:

— Witaj nasz panie, martwiliśmy się wielce o waszą mość, boć wszędzie plotki w koło, że Szwedzi idą na Wielkopolskę, że Ujście klęską Polski się zakończyło.

— Rad jestem, żeście mnie tak przyjęli, jeno konie podprowadźcie na wypas, zaś moi synowie, później do mnie dojadą. Na wartę postawić po dwóch ludzi, zmieniać się co zmęczenie, a gdyby Szwedów było widać na horyzoncie, to wnet do mnie te wieści przynieść, albowiem chronić przeto was muszę.

— Dziękujemy ci panie.

— Po Ujściu mię już nic nie zadziwi, boć jak można było zdradzić tak ojczyznę! Niechaj wszyscy mają się na baczności, bo Szwedzi pierwej idą na Poznań, a potem, któż wie, kto ich powstrzyma.

Jerzy Łukomski Szeliga wkrótce udał się na spoczynek do swej izby. Tymczasem, Radziejowski, wraz z pułkownikiem szwedzkim, zatrzymał się na nocleg w Murowanej Goślinie, ze trzy mile od Poznania. Już wtedy doszło do pohańbienia honoru ziemi wielkopolskiej, boć przybyli zaraz do nich przedstawiciele poznańscy, by wyrazić swą pokorę i potępić przemoc.

Nadto, po wydarzeniach spod Ujścia, mieszkańcy Poznania, nie wiedzieli, co począć w obliczu, nadchodzącego zagrożenia. Uprzednio wyjechał z tego miasta wojewoda inowrocławski, który podobnie, jak Jerzy Łukomski, był przeciwny poddaniu się szlachty nad Notecią i w Schneidemühle, a teraz, mógłby się obawiać, zemsty Radziejowskiego i jego kompanów.

Miasto bez obrony, ufało teraz, że Szwedzi będą przestrzegać zapisów rozejmu spod Ujścia i nie będą krzywdzić ludzi, jak i rabować ich dóbr. Toteż przebiegły Radziejowski, by ukazać swą zemstę wobec króla Polski, a wyprzedzić w zdobyciu Poznania samego feldmarszałka Szwedów, przekazał przedstawicielom Poznania:

— Szlachetni panowie! Przekażcie swoim panom w Poznaniu, jak i pozostałej szlachcie, i mieszczanom, że krzywda wam się żadna nie stanie, gdy poddacie miasto Szwedom bez walki, a bramy grodu ostaną dla nas otwarte. Uczyńcie to za śladem szlachty województw Wielkopolski.

Wnet zdumieli się przedstawiciele poznańscy, a jeden z nich odrzekł:

— Panie, wiedz, że Poznań raczej walki nie podejmie, bo gdyśmy z miasta wyjeżdżali, toć wojewoda inowrocławski wraz ze swymi żołnierzami opuścił już miasto. Przeto gród poddany wam będzie.

— W takim razie, za trzy dni, dnia 29 lipca, wejdę z pułkownikiem do miasta — odpowiedział Radziejowski.

Pułkownik Szwedów, który był obecny przy rozmowach, nie krył swego zdumienia i zadowolenia z takiego obrotu spraw, albowiem, zdobycie stolicy Wielkopolski, zagwarantuje Szwedom zapasy żywności, broni, jak i zachowanie wielu swoich żołnierzy przy życiu.II

Przed zajęciem Poznania, przybyli do tego miasta: wojewoda poznański — Krzysztof Opaliński, z wojewodą kaliskim — Andrzejem Grudzińskim. U ich boku był również trębacz szwedzki, który dał sygnał, a wojewodowie przemówili do mieszczan:

— Poddajcie się królowi Szwedów, a spotka was łaska i pokój!

Po tych słowach, obywatele Poznania, krótko wpatrywali się w głowy wojewodów, nie kryjąc zdumienia, z tak zuchwałej zdrady Polski. Po chwili odpowiedzieli:

— Nigdy! To zdrada! Mamy siły na obronę i broń! Toteż będziem bronić miasta!

Wobec tych słów, wojewodowie ponownie przemówili:

— Jeśli wy się bronić będziecie, to my będziemy przeciwko wam! A będzie wam gorzej. Bośmy się już wszyscy królowi szwedzkiemu poddali!

Rada mieszczan słysząc te słowa, nie wiedziała, co teraz czynić. Po naradzie, odpowiedziała wojewodom:

— W takim razie, nie będziem się sprzeciwiać!

Po otrzymaniu zgody do poddania miasta bez walki, trębacz dał sygnał Szwedom, że mają wolny przystęp do grodu. Dnia następnego, zaraz przybyli do miasta Szwedzi: komendant, komisarz i inni starsi, a wspomniani wojewodowie odjechali wtedy jak najprędzej, zostawiając miasto bezbronne. Po ich odjeździe, komendant Szwedów zaraz ogłosił mieszczanom Poznania, że:

— W imię króla Szwecji, ogłaszam, cóż następuje:

Dla armii szwedzkiej jego królewskiej mości, obywatele miasta Poznań, dostarczyć muszą na każdy dzień: piętnaście wołów, sto owiec, trzy tysiące bochenków chleba, nadto sto trzydzieści beczek piwa.

I stało się, że Radziejowski wraz z pułkownikiem szwedzkim, zorganizowali wspaniały pochód, który wkroczył do Poznania. Wraz z nim wkroczyli domownicy i ponad 100 doborowych rajtarów. Potem rzekł do nich:

— Bierzcie kwatery w mieście, Poznań jest już nasz.

Wnet rozeszli się po ulicach, biorąc sobie wybrane kwatery, a w międzyczasie słychać było szeptanie mieszczan i duchowieństwa, że zdrajca Radziejowski, dopełnia zemsty na królu Polski, za uwiedzenie jego żony. Mówiono:

— Patrzajcie! Wjeżdża jak król, choć nim nie jest.

— A i ubrał się, jakby na bankiet jaki się wybierał.

— Zachowanie jednej kobiety sprawiło, że ziemia polska krwią i nędzą przelana będzie.

Rozmowom obywateli Poznania nie było końca. Cały orszak Radziejowskiego stanął niecałą milę od katedry poznańskiej. A po łatwym zajęciu stolicy Wielkopolski, nastąpił moment rozprężenia armii, zabawy i picie. Poznaniacy przyglądali się tym zabawom wroga, lecz im w sercu nie było za wesoło. Za trzy dni, pod Poznaniem, miał pojawić się ze swoimi oddziałami — feldmarszałek Arvid.

Pozorny układ podpisany pod Ujściem, sprawił, że zaraz po wejściu do Poznania, Szwedzi dopuścili się niesłychanych zdzierstw, bezprawia i gwałtów. Nie ochraniano nikogo, a szczególnie w ich podłościach upodobali sobie duchowieństwo świeckie i zakonne.

Pobiegli do Jezuitów i Bernardynów — zabili na pokaz jednego z nich, a resztę wygnali z miasta. W mieście był sufragan poznański — Braniecki, który stanął w przedsionku kościoła katedralnego, i przemówił do naporu Szwedów:

— W imię Boga, czyż nie wstyd wam? To dom Boży! Odejdźcie w pokoju — mówiąc to nie chciał przepuścić Szwedów dalej, broniąc wejścia do świątyni.

Wówczas, usłyszano wybuch śmiechu po stronie nacierających Szwedów, którzy z zabawą rzekli:

— Patrzcie! Ten głupiec sam chce bronić katedry! Rozstrzelać go!

I wnet, w kierunku Branieckiego, oddano trzy strzały, tak że legł w przedsionku katedry, a Szwedzi, wchodząc do świątyni — zdeptali go. Następnie „Szwedzi wszystkich księży ze św. Maryi Magdaleny, jako i od św. Marcina na zamek powsadzali, przez komendanta szwedzkiego, któremu na imię było Dudesztal. Co tam w tem więzieniu ucierpieli, Pan Bóg lepiej wie, i ci co tam byli.”.

Zaś w dzień św. Anny, dnia 26. lipca, Szwedzi, zaraz po obiedzie w Poznaniu, rozboje po drogach czynili.

Wielu z nich w tej armii, przypominało nędzny lud i mocno zmorzony. Śmieli się w twarz Poznaniakom, mówiąc doń:

— By was było wyszło ze trzystu zbrojnych i do bitwy gotowych, w niwecz byście nas obrócili — choć nas siedem tysięcy było.

Kończąc te słowa, ponownie się śmieli z obywateli miasta. I plan Szwedów wyglądał tak, że pierwszego dnia w Poznaniu, mówiono, że pokój, że to nasi panowie, drugiej nocy poczęli już łupić sklepy Żydom i mieszczanom. Doszło do tego, że Szwedzi wino fasami brali ze sklepów i na rynek wystawiali, potem pili i zachowywali się jak bestie.

W międzyczasie, Radziejowski, wraz ze szwagrem królewskim, odebrali miastu armaty. Rozpytywali się także mieszczan:

— Mówcie prędko, gdzież pochowaliście prawa i konstytucje miejskie!

A oni — na to odpowiedzieli:

— Bez króla naszego nie ośmielim się, by to uczynić!

Przeto Radziejowski zarządził:

— Pojmać starszych i wrzucić do więzienia, burmistrza zaś, oddać pod straż rajtarom, a gdyby się choć trochę ruszył, to straż ma być tedy od razu przy nim!

Wobec tego uczynku i zastraszenia pozostałych z rady mieszczan, zmusił każdego z osobna, by przysięgali — że nie wiedzieli, gdzie te prawa w tym czasie się znajdowały. Po przysiędze, wypuszczono radę i pozostawiono pod opieką straży szwedzkiej.

Następnie, Szwedzi przejęli pełnię władzy w Poznaniu. Wszystkie urzędy sprawowali po swojemu. Dalej łupili kościoły, księży bili, despektowali.

W nocy, księży świeckich i Jezuitów na zamek brano, potem bito ich kijami, bo chcieli jeszcze więcej zawłaszczyć skarbów kościelnych, choć już wcześniej wiele zrabowali.

Klucze duchownym odebrano od wszystkich kościołów i świątyń, jedynie pozostawiono samą farę do nabożeństw katolickich. Gdy już wszystkie budynki kościelne obrabowano, wtedy zwołano wszystkich księży i zakonników, a potem wygnano ich wszystkich z miasta.

Podczas pobytu Szwedów w Poznaniu, doszło do spalenia przedmieść, które także rozbierano na szańce. Dopuszczano się wielu okropności, grabieży, mordów, pobić i gwałtów. Złamano wszelkie warunki pokoju spod Ujścia. Teraz, po ziemi polskiej, wieści się rozeszły, że Szwedzi żadnych warunków nie przestrzegają, jeno plądrują i mordują.

Synowie Jerzego — Szeligi Łukomskiego, przyjechali do ojca, do Skalmierzyc, zaraz ojcu wieści chcieli przekazać:

— Ojcze, Poznań zajęty! Przedmieścia w płomieniach i rozebrane. Kościoły ograbione, jak i tamtejsze pałace i urzędy — rzekł Wojciech.

— Wiedz także, że pójdą na południe i na Warszawę, a po sobie ostawiają nędzę i pusty inwentarz. Biorą ze sobą, co mogą, by tylko łupy mieć przy sobie.

— Biada nam, moi szlachetni synowie. Acz armia to nędzna była, lecz Polska ostała im oddana — przez naszą armię, lepszą i bogatszą, boć Radziejowski zemsty na naszym królu szuka.

— Ojcze! Wiedz, że gdy i tu Szwedzi zajdą, sami się nie obronim! Ich pododdziały są regularnie posyłane po żywność i inne łupy, a kto po dobroci ich nie odda, tego śmierć czeka, alibo w szczęściu — tylko ciężkie pobicie.

— Ojczyzny mej — nie opuszczę — nigdy! Od zawżdy, jak i nasze pradziady, walczyłem o wolność tej ziemi, przeto, do końca być tutaj muszę!

— Zdrajców u nas w ziemi niemało, gdyśmy z Krzysztofem w Zagórowie, w gospodzie siedzieli, toć i tam już było wielu z nich, co liczyć będą na urzędy i skarby od Szwedów, byle z ziemi i inwentarzy wygonić — dopowiedział Wojciech.

— I na zdrajców, wobec naszej ojczyzny, przyjdzie czas. Za wszystko oni rozliczeni będą. Sam zaś zaostrzony pal dla nich przyszykuję.

— Ojcze, nikt nam nie pomoże, wojewodowie: Opaliński i Grudziński, stoją za zdrajcą Radziejowskim, boć Poznań, do poddania się przekonali, jeno mógłby być z nami tylko wojewoda inowrocławski, co pod Ujściem był im przeciw, lecz w obliczu samotnej obrony Poznania, odjechał na południe. Sami mieszczanie bronić się nie potrafią.

Gdy Poznań był już zajęty, dnia 2. sierpnia zbliżał się feldmarszałek Wittenberg, i tego dnia stanął wraz ze swoją armią obozem pod Poznaniem. Zaraz trębacze szwedzcy donieśli o tym dowódcom swych wojsk w Poznaniu.

Potem Arvid zarządził:

— Niechaj setka naszych doborowych rajtarów pod komendą pułkownika Betkera pomaszeruje ze cztery mile do miasta Środy, i tamże, zgodnie z naszym regulaminem, robić mają obóz w polu, przy niewielkim strumieniu, bodaj ćwierć mili od miasta.

Toteż, następnego ranka, nastąpił wymarsz oddziału z Poznania, jednakże stało się, że rotmistrzowie: Garden i Duncan, podporucznik — Cygan i dwóch Niemców — kwatermistrz i kapral, odłączyli się od oddziału bez pozwolenia. Pomyśleli oni, że jak wrócą następnego ranka do swego oddziału, to tego, żaden z ich dowódców nie zauważy.

Wnet rozpoznano ich nieobecność, i po powrocie dwóch rotmistrzów wysłano do aresztu. W tej sprawie, dzięki natarczywym prośbom do feldmarszałka, ze strony pułkownika Hessena i pozostałych ich przyjaciół, uniknęli sądu.

Wobec pozostałej trójki zarządzono nadzór straży i zorganizowano spotkanie rady wojennej, gdzie wydano wyrok przez przewodniczącego tej rady:

— W imieniu króla Szwecji — Karola Gustawa, zostajecie skazani na śmierć!

Wobec tego wyroku, wśród oddziału, zapanował strach i spadło morale, błaganiom o ich ocalenie nie było końca, toteż w końcowym rezultacie pozwolono im rzucić kośćmi. Zatem tak uczyniono, cała trójka w obecności innych żołnierzy Szwedów, przyglądała się tej rozgrywce, na kogo padnie śmierć. Kości zostały rzucone, podszedł przewodniczący rady wojennej i odczytał przegranego:

— Podporuczniku! Zostajesz skazany na śmierć przez powieszenie — na tym pobliskim dębie. Straż! Wykonać rozkaz!

Wnet przyboczne straże pułkownika, podniosły za ramiona owego podporucznika, a inni w tym czasie przerzucili przez grubą gałąź sznur. Następnie posadzono go na koniu pod ową gałęzią i założono pętlę na jego szyję.

Jego dwaj pozostali kompani, którym udało się ograć los śmierci w kościach, widząc go, rzekli do niego:

— Żegnaj przyjacielu, jeno do zobaczenia w lepszym świecie!

Zaraz po tych słowach, przewodniczący rady wojennej, dał rozkaz:

— Pognać konia!

I wnet na te słowa, jeden ze strażników strzelił batem w zad konia, który zaraz spłoszył się, zostawiając na szubienicy nieszczęsnego podporucznika. Reszta Szwedów spoglądała na jego nędzny los — aż skonał. Miało to być ostrzeżenie dla innych, by przestrzegali dyscypliny wojskowej i wykonywali wszelkie rozkazy, nie licząc przy tym na litość.

Gdy został już odcięty od liny — bez życia, jego kompani wykopali głęboki dół i pochowali go przy tym dębie, strzelając ze swych muszkietów w górę.

To był znak, że wszelkie odstąpienie od dyscypliny wojskowej będzie surowo karane.

W tych pierwszych dniach pobytu w Poznaniu i w jego okolicy, działo się wiele dziwnych sytuacji. Jednemu z Polaków odebrano konie i były teraz gdzieś w pułkach szwedzkich. Przeto, zgodnie z podpisanym rozejmem pod Ujściem, Polak przybył w asyście, by odnaleźć swe zagrabione konie. Gdy rozglądał się po pułkach, wówczas kamieniami obrzucał go młody chłopak, miał on może z jakieś czternaście albo piętnaście lat.

Dowódca szwedzki widząc to, krzyknął do straży:

— Pojmać tego chłopca i powiesić na tym samym dębie, gdzie zawisł nasz podporucznik!

Zatem wnet pojmano młodziana, który krzyczał i błagał:

— Panie! Litości! Litości…

Jednakże, słowa te, nic nie obchodziły dowódcę Szwedów, albowiem odpowiedział:

— Żadnej litości! Na sznur z nim!

I wielu Szwedów zdziwiło się na ten wyrok, lecz nie mogli zaprotestować. Podobnie jak podporucznika, posadzono tego chłopaka na koniu i przełożono mu pętlę przez jego szyję. Chłopak płakał i błagał o litość, lecz pchnięto konia, na którym siedział młodzieniec, tak że sznur złamał mu prędko kark, bez zbędnych męczarni.

Na ten widok, Polak, który został obrzucany przez niego kamieniami, przeżegnał się i pomodlił się za jego duszę. Łzy miał w oczach.

Następnie, rotmistrz przywołał do siebie Szkota — Patricka Gordona, i rzekł doń:

— Udaj się do Poznania i przywieź dla mnie niezbędne rzeczy. Do dyspozycji masz czterech moich rajtarów.

Przeto Szkot zaraz dosiadł konia i pognał w obstawie do tego miasta. Gdy tam, udało mu się zdobyć niezbędne rzeczy, rajtarzy namówili go, by w drodze powrotnej zboczyć z drogi, by zdobyć coś do jedzenia. Szkot długo się nie zastanawiał, bo działy żywności w armii były mizerne i każdy musiał zadbać o swój los, by przeżyć i mieć siły na dalszy marsz.

Toteż, odeszli od drogi powrotnej i zaraz natrafili na jakiś dwór szlachecki. Ku ich zdziwieniu, dwór był pusty, a w pobliskich zaroślach znaleźli sześć dobrych koników, widząc to, Gordon rzekł:

— Bierzmy je do rotmistrza.

W dworze znaleźli jeszcze trochę dobytku. Szkot stwierdził, że przed nadejściem Szwedów, szlachcic musiał zabrać cenniejsze rzeczy i majątek, i wywieźć to wszystko o wiele dalej.

Rotmistrz na widok tych koni był wielce zadowolony, że zaraz rzekł do Gordona:

— Dobrze się spisałeś Szkocie, przeto jeden koń jest twój! Poznaj dobrotliwość Szwedów.

— Dziękuję panie — odezwał się Patrick.

Arvid Wittenberg — feldmarszałek, wraz ze swoją armią spędzić miał w Poznaniu ze cztery dni, w tym czasie, wzmacniał swoje wojsko miejskimi zapasami. Jednocześnie, Szwedzi, którzy byli przed nim w Poznaniu, zebrali dla niego niemałą sumę pieniędzy, zmuszając duchownych i mieszczan do składania okupu. Następnie, zawezwał do siebie pułkownika Duderstatta i rzekł do niego:

— Ostaniesz w Poznaniu komendantem, oddaję pod twoje dowództwo tysiąc dwieście piechoty i trzysta konnicy. A ja wraz z resztą przesunę się z obozem w stronę Środy. Przeto masz utrzymać w naszych rękach Poznań.

— Dobrze panie!

Teraz, gdy za namową Radziejowskiego, poddały się województwa: poznańskie i kaliskie, począł się wypełniać plan Szwedów, albowiem Wittenberg miał utorować drogę królowi Szwedów — Karolowi Gustawowi, który w tym czasie przekroczył już granicę Polski, a miał ze sobą siedemnaście tysięcy wojska, sześćdziesiąt dział ciężkich i sto osiemnaście polowych. I miał iść ku Warszawie przez Gniezno, Mielżyn, Słupcę i Konin.

I nie minęło kilka dni od wyjścia z Poznania, gdy Wittenberg, prócz wyżej wspomnianych miast, zajął jeszcze: Kościan, Wschowę, Międzyrzecz, Leszno i Kalisz.

Dnia 7 sierpnia, gdy przybył do Środy, rozkazał otoczyć się wałem i stanąć tamże z obozem. Wówczas poczęli zjeżdżać do niego szlachcice polscy, ze skargami na rabunki i rozboje Szwedów.

Siedział wtedy Wittenberg w obozie i przyjął jednego z pokrzywdzonych szlachciców, który rzekł do feldmarszałka:

— Panie! Pod Ujściem powiedziano nam, że gdy pokój z wami podpiszemy, i oddamy się pod rządy jaśnie panującego króla Szwedów, toć tedy będziem mieli takie same prawa, jakie uprzednio mielim, z zachowaniem naszego dobytku. Tymczasem, na wielu dobrach naszych szlachetnych panów, żołnierze szwedzcy dopuścili się wielu gwałtów i grabieży.

— Szlachetny panie, pokoju spod Ujścia przestrzegał ja będę, jak i moja armia. Wiedz, że winowajców wnet ustalimy i schwytamy, a każdy gwałt na szlachcicu polskim będzie niezwykle surowo karany — nawet za najmniejsze wykroczenia, zadość uczynię hańbiącą śmiercią. Wasza wierność królowi Szwecji, do tego nas zobowiązuje. Przeto mów, jaka krzywda cię spotkała?

— Dziękuję panie, gdy wojska wasze w mniejszym oddziale wychodziły z Poznania, to zostały mi skradzione konie.

— Dobrze, zatem, szlachetny panie, dostaniesz ode mnie żołnierzy do pomocy w celu odnalezienia waszych koni i złodziei w naszych oddziałach. Ma straż przyboczna sprawi, że każdy oddział będzie dla ciebie otwarty do przeszukania. Wiedz, że to łaska króla Szwecji.

— Chwała królowi Szwecji — odpowiedział i pokłonił się szlachcic.

Następnie, w obstawie żołnierzy feldmarszałka, przystąpił do poszukiwań swoich koni w oddziałach Szwedów.

Szkot, który dostał w prezencie od swego dowódcy jednego ze skradzionych koni, żył teraz w wielkiej obawie, że może go spotkać nieszczęście. I było tak, że gdy Patrick Gordon wraz ze swymi kamratami z pułku, wyjeżdżał z obozu po furaż, to w tym czasie szlachcic polski zatrzymał jednego z ich rajtarów, z zabranym mu koniem.

Przeto straż feldmarszałka przy szlachcicu z Polski, rzekła:

— Zabrać tego rajtara i zakuć w kajdany!

Widząc to, Szkot i jego kompani, chcieli pośpieszyć na pomoc swemu towarzyszowi — rajtarowi. Byli przekonani, że zabierają go wbrew jego woli i bez powodu. Wnet Szkot chciał go oswobodzić i pośpieszył ku niemu.

Gdy zauważyli to pozostali żołnierze z oddziału Gordona, to rzucili się za nim i z trudem go powstrzymali, mówiąc do niego:

— Panie! Nie podążaj za nim, boć mu nie pomożesz. To straż feldmarszałka i ludzie szlachcica polskiego. Może tobie grozić wielkie niebezpieczeństwo, jeno zostaw go, inaczej umrzesz.

Szkot początkowo nie podejrzewał żadnego niebezpieczeństwa i ciężko mu było z uwagi na ich język, ich zrozumieć. Jednakże w końcu pomiarkował i odpowiedział:

— Podług waszej woli, odpuszczę uwolnienia naszego kompana!

A tamci skinęli głową. I stało się także, że jeszcze tego samego dnia, ten rajtar, który miał jednego z koni onego szlachcica, został powieszony.

Gdy Patrick Gordon i jego kompani posłyszeli o tym, zapanował wśród nich niezwykły strach i obawa o utratę życia. Przeto, przez najbliższe dni ukrywali się przed poszukiwaniami szlachcica polskiego.

Wielu Szwedom, nie tylko żołnierzom w ich armii, wydawało się, że w pewnym sprawach są bezkarni, że mogą kraść, dopuszczać się gwałtów i morderstw, a wszystko to, zostanie im później zapomniane i wybaczone.

I stało się, że od dnia powieszenia rajtara, feldmarszałek Wittenberg rozkazał swojej straży:

— Przyprowadzić przed radę wojenną mego chirurga!

Gdy ten młody człowiek stawił się w obecności straży, Wittenberg ponownie przemówił w obecności członków owej rady:

— Czyż przyznajesz się do zamordowania ponad sześćdziesięcioletniego wikariusza biskupa gnieźnieńskiego, jako i do tego, że z ponad dwudziestoma towarzyszami zagarnąłeś później pieniądze i bogaty łup?

— Panie litości! Mniej na uwadze moje lekarskie zasługi, dla ciebie i twych żołnierzy!

— Ni mam litości. Powiesić go!

I wnet zbudowano nową szubienicę na wzgórzu, naprzeciw kwatery feldmarszałka i tam powieszono chirurga, i kilku schwytanych jego kompanów. Pozostali w większej liczbie uciekli.

Część Szwedów poczęła się zastanawiać, dlaczego feldmarszałek stał się tyranem, i skąd u niego taka surowość, bo nawet za najmniejsze przewinienie karano śmiercią, gdy tylko przyłapano kogoś na gorącym uczynku. I wielu takim sprawom nie było końca.

Gdy jeden z piechurów był głodny, to wszedł do biednej chałupy i wyniósł dzban mleka. W tym czasie, przejeżdżał w karecie feldmarszałek, i młody piechur na widok Wittenberga upuścił ze strachu ten dzban. Na jego nieszczęście, gospodyni, której skradziono to mleko, podążała za młodzianem, głośno lamentując z przerażania, bardziej niż z doznanej straty. Również ona zobaczyła feldmarszałka, toteż upadła przed nim na kolana i błagała:

— Panie, oddajcie mi mój dzban mleka! Boć z głodu pomrzemy!

Feldmarszałek słysząc to, zatrzymał się i rzekł:

— Pojmać tego młodego piechura i powiesić go na wrotach jej gospodarstwa!

Wnet wykonano ten wyrok, a sama gospodyni wielce się zadziwiła na taki obrót sprawy, do tego stopnia, że żal jej było tego młodziana i żałowała jego życia.

Wielu Szwedów było przerażonych i wielce zdumionych, albowiem karano z wielką surowością za najmniejsze przewinienia, podczas gdy nie wypłacano żołnierzom żołdu, a większe rabunki na rzecz samego feldmarszałka, nie były karane i dozwolone. A na samej drodze przemarszu armii Szwedów ze Szczecina do Konina, gdzie przybył król Karol Gustaw, stracono ponad 470 ludzi — jedynie za drobne występki.

Gdy o tym wszystkim posłyszał sam król Szwedów, to i on wielce się zadziwił, że było to niepotrzebne okrucieństwo, a wielu żołnierzy w jego armii słyszało potem, jak obwiniał osobiście Wittenberga za jego skrajną surowość.

I wielu Polaków czy ubogich, czy szlachciców, uwierzyło w pozorną sprawiedliwość rządów króla Szwecji i jego feldmarszałka Wittenberga, albowiem, na pokaz, karano zwykłych żołnierzy przy Polakach, za drobne przewinienia, podczas gdy zawłaszczano ogromne sumy pieniędzy dla króla i feldmarszałka, budząc przy tym postrach wśród żołnierzy z północy.VII

Królowi Polski — Janowi Kazimierzowi, po utracie Warszawy, został Kraków, gdy przybył do niego, powiedział wtedy ze łzami w oczach:

— „Na tem miejscu gdzie ukoronowany królem zostałem, na tem niech i ginę”.

Jednakże obecni przy tym senatorowie, wyżebrali na kolanach, by król nie czekał na oblężenie miasta przez Szwedów, a schronił się na ten czas do Opola, uprzednio oddając skarbiec koronny i archiwa Lubomirskiemu — marszałkowi wielkiemu koronnemu, który to, wywiózł je z Krakowa, a samo miasto powierzył obronie Czarnieckiego — kasztelana kijowskiego, pozostawiając mu do obrony miasta trzy tysiące sześciuset żołnierzy.

Wielu z nich stanowiła szlachta z województwa krakowskiego, która liczyła na pomoc akademików i mieszczan — ochotników, tych najbardziej odważnych. Mieszczanie byli dobrze przyuczeni do strzelania z armat, jak i z ręcznej broni.

By bronić miasta, Czarniecki rozkazał w dniu 25 września:

— Na przedmieściach wszystko spalić i porujnować! Żeby nieprzyjacielowi odjąć sposobność szkodzenia miastu!O treści: „Georgius Sebastianus Lubomirsky, Comes in Wisnicz et Iaroslaw, Sacri Romani Imperii Princeps, Supremus Mareschallus Regni Poloniae et Generalis Exercituum Dux campestris, Generalis Minoris Poloniae, Cracoviensis, Chmielniviensis, Nizinensis, Casimiriensis, Olstinensis, Pereaslaviensisque Gubernator. Universis et singulis, cujuscunque status, gradus, honoris, dignitatis, officii et praeeminentiae personis, hasce nostras visuris, lecturis, aut legi audituris, humanissimam officiorum nostrorum contestationem. Quicunque egregiis clarent factis, praesertim illi quorum generosa pectora militari sese efferunt laude, omnes tales a ducibus sub quorum gubernatione militarunt, decore gloriaque meritorum suorum debere ornari omnes postulat aequitas. Hinc generosum Patricium Gordon, natione Scotum, nobili in suis partibus genere ortum, per menses octodecem sub nostra legione dragonum legionarii hospitiorum magistri, et per duodecem menses sub praesidiaria corporis nostri cohorte capitanei locum tenentis muneribus functum, dimitti a nobis postulantem, nec non alias in partes quaerendae fortunae causa conferre se volentem, nequaquam testimonio promeritarum laudum privandum esse arbitrati sumus. Itaque coram omnibus et singulis, ad quorum notitiam praesentes venturae sint, testamur, cum omnibus in proeliis, conflictibus, occasionibus quaecunque sub tempus servitiorum illius contra plurimos regni istius hostes, nempe, Suecos, Moschos, Cosacos acciderant, interfuisse depugnasseque strenue, et ita exactum boni simul militis et officialis munus implevisse, ut tam sibi laudem honoremque paraverit, quam nomini gentis Scoticae virtute bellica ubique inclitae optime corresponderit. Huic ergo praenominato Patricio Gordon non tantum liberam ex more et ritu militari cum honore dimissionem, et amplam meritorum attestationem concedimus; sed etiam pro eodem tanquam Sacrae ac Serenissimae Regiae Majestati domino nostro clementissimo huicque reipublicae ac nobis optime, strenue fideliterque probato militi, omnes et singulos pro ea qualis cuiquam secundum suam congruit dignitatem et statum, observantia requirimus, ut sive in Scotiam patriam suam, sive in exteras nationes conferre se statuerit, cumprimis decenter, libere honorateque dimissum reputent, gressum, regressum, commorationemque ubivis locorum tutam concedant, omni honore, benevolentia, ac humanitate, complectantur, ac ad quaevis in re militari, promotionis, officiorum, graduumque incrementa habeant commendatum. In cujus rei fidem meliorem praesentes liberae dimissionis commendationisque nostrae literas extradi illi jussimus manus nostrae subscriptione et soliti impressione sigilli munitas. Datae Varsaviae die 2 mensis Julii, anni Domini 1661. Georgius Lubomirsky”. Bartholomeus Pestriecky suae Excellentiae Secretarius.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: