Lukrecja spełnia marzenia - ebook
Lukrecja spełnia marzenia - ebook
To się musi udać!
Dorośli mogą nosić spodnie z dziurami i chodzić do kina, gdy jest już całkiem ciemno. Tylko ja nie! A przecież jestem całkiem duża, a nie mała jak rok temu. Rodzice nic nie rozumieją. Na szczęście mam jeszcze przyjaciółki, żółwia Madonnę i… marzenia!
Tych ostatnich mam całe mnóstwo: chciałabym po szkole wpaść przypadkiem na Rubena, dostać najmodniejszą koszulkę, ale przede wszystkim – marzę o tym, by mieć kota! Tylko moja mama absolutnie nie chce się na to zgodzić. Jak ją przekonać? Przecież absolutnie każde marzenie trzeba spełniać!
Anne Goscinny, córka René Goscinnego, stworzyła współczesną serię dziewczyńskich przygód, które zilustrowała Catel. Pokolenie Mikołajka dorosło, więc czas na nowe: pokolenie Lukrecji! Dotychczasowych sześć tomów zostało docenionych przez czytelników, o czym świadczą nominacje do tytułu najlepszej książki dziecięcej 2019 roku w plebiscytach Empiku i Lubimy Czytać.
W świecie dorastającej Lukrecji rządzą kobiety – zwariowane, mądre, niezależne. Za sznurki pociąga mama, ale tylko w czasie wolnym od bycia adwokatką (świat sam się nie naprawi, prawda?), a domowe stery często przejmuje babcia Scarlett, która organizuje wystawne przyjęcia (z bąbelkami!). Choć i tak najwięcej do powiedzenia ma właśnie Lukrecja.
Mikołajek pękałby ze śmiechu!
Poprzednie tomy serii:
1. „Lukrecja”
2. „Lukrecja stawia na swoim”
3. „Lukrecja na pierwszym planie”
4. „Lukrecja rusza w świat”
5. „Lukrecja i dziwny świat dorosłych”
6. „Lukrecja poza zasięgiem”
9+
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9341-0 |
Rozmiar pliku: | 9,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Każdego roku, kiedy zbliża się początek nowego roku szkolnego, mama kupuje nam nowe ubrania.
Gdy byłam mała, czyli jeszcze rok temu, pozwalałam, żeby sama mi je wybierała. Nie bardzo mnie to interesowało. Ale w tym roku to co innego.
– Lulu! Wiktorze! – zawołała mama. – Pospieszcie się!
Cała ona. Sama siedziała jeszcze przy biurku z nosem w swoich papierach, ale próbowała sprawiać wrażenie, że to my jesteśmy niegotowi. Krzyknęliśmy z Wiktorem jednocześnie, nawet się na to nie umawiając.
– Jesteśmy gotowi!
– Już do was lecę, dzieci!
Wreszcie wyszliśmy we troje. Wiktor oczywiście od razu zaczął marudzić – mój brat bardzo lubi nowe ciuchy, ale nie znosi przymierzania. Natomiast ja to uwielbiam!
Wsiedliśmy do auta, ja jechałam z przodu – to normalne, w końcu jestem starsza.
Wiktor dąsał się z tyłu.
– Co z tobą, Wiktorze? – spytała mama.
Kiedy mama używa pełnych wersji naszych imion, to znaczy, że zaczyna się denerwować.
– To ze mną, że nasza planeta cierpi – odburknął mój brat.
Mama się do niego odwróciła i nie zauważyła, że samochód przed nią akurat się zatrzymał. Usłyszeliśmy dziwny odgłos. Ten drugi kierowca nie wyglądał na zbyt zadowolonego – kiedy wysiadł z auta i spojrzał na swój zderzak, aż złapał się za głowę.
Wtedy nasza trójka również wysiadła.
– Czy pani oszalała? – krzyknął mężczyzna do mamy.
– Ha! Czyli zgadza się pan ze mną! – powiedział do niego Wiktor.
Mama obeszła nasz samochód, jakby widziała go po raz pierwszy.
– Och, dobrze – westchnęła. – Zderzak jest trochę wgnieciony, ale to przecież auto, a nie puderniczka.
– Puderniczka? – Kierowca tego drugiego samochodu uniósł się całkiem nie na żarty.
– No tak – wyjaśniłam mu. – Wie pan, to takie ładne pudełeczko, w którym trzyma się puder, za pomocą którego można sobie poprawić wygląd. Moja babcia ma ich kilka i zawsze dobiera je do swoich kreacji, a…
– Dobrze już, dobrze… – przerwał mi ten pan. – Spiszemy protokół.
Po czym wrócił do auta. Mama zrobiła dziwną minę. Mężczyzna rozłożył na masce naszego samochodu jakieś papiery, wyciągnął długopis i zaczął je wypełniać.
– Proszę uważać! – krzyknęła mama. – Porysuje mi pan karoserię.
Mężczyzna otworzył szeroko usta, po czym zamknął je bez słowa. Następnie przeniósł wszystkie papiery na maskę swojego auta i kontynuował wypełnianie.
– Czy mogę zobaczyć pani OC? – poprosił mamę niezbyt miłym głosem.
– Tak, tak, oczywiście – odpowiedziała mama. – Mam to wszystko gdzieś w schowku na rękawiczki.
– To ty masz w samochodzie schowek na rękawiczki? – zdziwił się Wiktor.
– To by pasowało do puderniczki – zauważył ironicznie ten pan, coraz bardziej się czerwieniąc.
Mama grzebała w schowku przez dłuższą chwilę, po czym przeprosiła ze swoim najładniejszym uśmiechem.
– Tak mi przykro. Musiałam zostawić dokumenty auta w domu.
– Refleks też tam pani chyba zostawiła – odpowiedział ten pan. – Proszę mi podać swoje dane, mój ubezpieczyciel się z panią skontaktuje.
– A nasza mama to nie potrzebuje żadnych ubezpieczycieli! – stwierdził Wiktor. – Może mi pan wierzyć. Kiedy wybiera się do więzienia odwiedzić bandytów, dla których pracuje, to niczego się nie boi.
Kierowca spojrzał ponownie na swój zderzak i stwierdził, że ostatecznie to nic poważnego.
– To świetnie! – podsumowała mama. – W takim razie wsiadamy, dzieci. A pan – zwróciła się jeszcze raz do tego mężczyzny – powinien więcej wypoczywać. Wygląda pan na spiętego.
Mama włączyła radio, mrugając do mnie porozumiewawczo. Zawsze ustawia stację, na której lecą francuskie piosenki ze słowami opowiadającymi różne historie. Lubię ten gatunek, ale w małych dawkach.
– O co ci chodziło z tą planetą, Wiktorze? – spytała, tym razem ograniczając się do spoglądania w lusterko.
– No bo w szkole powiedzieli nam, że samochody są strasznie szkodliwe. A pewnego dnia przez takich ludzi jak ty wyginą pingwiny, bo stopi się cały lód na biegunie.
– A wiesz chociaż, po co pingwinom ten lód? – spytała mama.
– No jasne – odpowiedział rezolutnie mój brat.
– No to powiedz – drążyła mama, która zawsze doprowadza rozmowy do końca.
– No… Pewnie wrzucają go sobie do napojów, kiedy jest im za ciepło – stwierdził Wiktor.
Widziałam, że mama stara się nie roześmiać, żeby Wiktorowi nie było przykro.
– Masz rację, kochanie, że tak się troszczysz o pingwiny. Sprzedamy samochód i kupimy sobie rowery. Co prawda na autostradzie w drodze na wakacje będziemy trochę wolniejsi od reszty, ale przynajmniej na pingwinich przyjęciach nigdy nie zabraknie lodu do drinków!
Wiktor nic już więcej nie powiedział, a ja tylko dodałam, że mam od dawna upatrzoną dżinsową kurtkę i czerwone adidasy za kostkę.
– Widzę, że nie zasypiasz gruszek w popiele – zaśmiała się mama.
– Czemu mówi się akurat gruszek, a nie jabłek? – spytał Wiktor.
– A ty, myszko – kontynuowała mama – masz coś, co by ci się spodobało, poza dbaniem o to, żeby pingwinom nie było za ciepło?
To jedna z technik naszej mamy – kiedy nie potrafi odpowiedzieć na jakieś pytanie, sama zadaje nowe. Potrafi tak bardzo długo.
Objechaliśmy kilka razy okolicę, próbując różnych bocznych uliczek, ale za każdym razem wracaliśmy do tego samego miejsca.
– Dlaczego nie stajemy, mamo? – spytał Wiktor.
– Szukam miejsca! Coraz trudniej tu zaparkować.
– Nie tylko pingwiny mają trudne życie – skomentowałam.
Mama przyłożyła sobie rękę do czoła, jakby bolała ją głowa.
– Teraz ty zaczynasz, Lukrecjo? – zagrzmiała na mnie.
Ostatecznie wjechaliśmy na parking podziemny. Jechaliśmy strasznie długo po krętym zjeździe. A potem wsiedliśmy do windy, żeby wydostać się na górę. Mama nie lubi ani parkingów, ani wind.
– Ależ tu gorąco – jęknęła, kiedy zamknęły się za nami drzwi kabiny.
– To całkiem jak…
– Daj spokój, Wiktor – przerwałam mu. – Chyba już wystarczy tych historii o pingwinach.
– Kiedy ja tylko chciałem powiedzieć: „To całkiem tak, jakbyś miała klaustrofobię” – szepnął mój brat.
– A ty skąd znasz to słowo? – zdziwiła się mama.
Wiktor nie zdążył odpowiedzieć, bo dojechaliśmy właśnie na parter. Mama odzyskała kolory, kiedy tylko wyszliśmy na ulicę.
– No dobrze, to od kogo zaczynamy?
– Ode mnie – powiedziałam. – Chodź, pokażę ci tę kurtkę, która mi się podoba.
Poszliśmy do sklepu, który nie był ani całkiem dla dzieci, ani całkiem dla dorosłych. Mieli tam tylko kurtki, dżinsy, adidasy i plecaki. Podobało mi się wszystko.
A potem je zauważyłam. Obiekt moich marzeń – od zawsze.
Mama również je dostrzegła.
– Uprzedzam cię, Lukrecjo, że odpowiedź brzmi „nie”. Nawet nie pytaj. Przymierz lepiej te tutaj – zaproponowała, wskazując mi inne dżinsy.
Ja tam w ogóle nie jestem kapryśna. Kiedy mama mówi „nie”, to nie drążę tematu. Czekam, aż zmieni zdanie, albo sięgam po mojego asa w rękawie, czyli Scarlett.
– Dobrze, mamo – powiedziałam grzecznie. – Chciałam je tylko przymierzyć, żeby się przekonać.
Mama usiadła w małym fotelu, który wyglądał, jakby postawiono go tam właśnie dla dorosłych, którzy przyprowadzają swoje dzieci na zakupy i potrzebują chwilę odpocząć.
– Dobrze, Lulu. Przymierz je sobie, a potem kupimy te drugie, normalne.
– Oczywiście, mamo – powiedziałam, przybierając głos wzorowej córki z książki dla małych dziewczynek.
Po czym poleciałam do przymierzalni. Dżinsy leżały idealnie. Można by powiedzieć, że były skrojone właśnie dla mnie. Sprzedawca podał mi jeszcze czerwony tiszert z napisem „I love L.A.” i zapytał o mój rozmiar buta.
– Poczekaj tu, zaraz wracam – powiedział, po czym zniknął na chwilę, a potem wrócił z najładniejszymi adidasami na świecie. Sięgały lekko za kostkę, miały gwiazdki i złote sznurówki. Włożyłam je i wyszłam z przymierzalni, żeby przejrzeć się w dużym lustrze w głębi sklepu.
Patrzyłam długo, podwinęłam sobie nawet warkocz, żeby moja szyja wyglądała na smuklejszą. Jeszcze nigdy nie wydawałam się sobie ładniejsza.
Mama czytała coś na telefonie. Wyglądała na bardzo zajętą. To nie był dobry moment na to, żeby próbować ją przekonać.
– Jak ci się podoba? – spytałam, uśmiechając się tak szeroko, że aż ścierpł mi dołeczek.
– Ślicznie wyglądasz, kochanie! – stwierdziła mama, pisząc wiadomość za pomocą tylko jednego palca.
– Chyba nie robisz nic do pracy, prawda?
Mama uniosła głowę i trochę się zarumieniła, całkiem jak ja, kiedy jakiś nauczyciel zapyta mnie, co przed chwilą powiedział, a ja – chociaż słuchałam bardzo uważnie – nie mogę sobie nic przypomnieć.
– No co ty, Lulu! Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy? – zaprotestowała mama. – Właśnie kończę odpisywać jednemu koledze z pracy, bo mi nie daje spokoju.
– Znalazłam wszystko na nowy rok szkolny. Podoba ci się?
– Tak, tak, oczywiście – wyjąkała mama, czyszcząc rąbkiem koszuli okulary, które zakłada do czytania.
Nie mogłam uwierzyć, że pozwala mi je wziąć, chociaż w domu ciągle powtarza, że ta nowa moda woła o pomstę do nieba.
Na wszelki wypadek, żeby nie zdążyła zmienić zdania, pędem włożyłam z powrotem ubrania, w których przyszłam, i położyłam na ladzie trzy rzeczy, które sprawią, że zacznę ten rok szkolny z uśmiechem na ustach.
– A ta dżinsowa kurtka, o której mówiłaś? – zdziwiła się mama.
– Może przymierzysz tę – powiedział uprzejmie sprzedawca. – Będzie ci w niej do twarzy.
– Doskonała! – przyznała mama, kiedy zobaczyła mnie w kurtce. – Rękawy trochę przydługie, ale zawsze możesz je podwinąć. A zresztą, kochanie, szybko teraz rośniesz…
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_