Lukrecja zdobywa szczyt - ebook
Lukrecja zdobywa szczyt - ebook
Ain’t no mountain high enough!
Śmigamy ze szkoły na obóz narciarski. Już nie mogę się doczekać, będzie strasznie fajnie! Mnóstwo śniegu, śmiechu, będą Liny i… Rafał, bo jego klasa też jedzie! Będę go częściej widywać. No, ale jest też większa szansa, że się wygłupię, bo nie za dobrze jeżdżę na nartach… Ale nie będę się tym za bardzo przejmować. Na pewno mi się uda!
Jest tylko jeszcze jedna przeszkoda – Clemence z klasy Rafała. Coraz częściej się obok niego kręci. Ciekawe, którą z nas Rafał poprosi do tańca na dyskotece pod koniec obozu…
Anne Goscinny, córka René Goscinnego, stworzyła współczesną serię dziewczyńskich przygód, które zilustrowała Catel. Pokolenie Mikołajka dorosło, więc czas na nowe: pokolenie Lukrecji! Dotychczasowych siedem tomów zostało docenionych przez czytelników, o czym świadczą nominacje do tytułu najlepszej książki dziecięcej 2019 roku w plebiscytach Empiku i Lubimy Czytać.
W świecie dorastającej Lukrecji rządzą kobiety – zwariowane, mądre, niezależne. Za sznurki pociąga mama, ale tylko w czasie wolnym od bycia adwokatką (świat sam się nie naprawi, prawda?), a domowe stery często przejmuje babcia Scarlett, która organizuje wystawne przyjęcia (z bąbelkami!). Choć i tak najwięcej do powiedzenia ma właśnie Lukrecja.
Mikołajek pękałby ze śmiechu!
Poprzednie tomy serii:
1. „Lukrecja”
2. „Lukrecja stawia na swoim”
3. „Lukrecja na pierwszym planie”
4. „Lukrecja rusza w świat”
5. „Lukrecja i dziwny świat dorosłych”
6. „Lukrecja poza zasięgiem”
7. „Lukrecja spełnia marzenia”
9+
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9871-2 |
Rozmiar pliku: | 6,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Dzieci! Wyjmijcie, proszę, dzienniczki – poprosił pan Rimbaud, nasz nauczyciel francuskiego, dwa tygodnie po rozpoczęciu nowego roku szkolnego.
Eryk podniósł rękę.
– Tak, Eryku? Co tym razem? – spytał pan Rimbaud zbyt spokojnie, żeby mógł to być prawdziwy spokój.
– Zapomniałem dzienniczka, bo zmieniłem plecak.
– Cóż, w takim razie zapisz, co teraz powiem, a potem przepiszesz to sobie do dzienniczka.
Eryk wyglądał na trochę zawiedzionego, że pan Rimbaud się nie zdenerwował. To prawda, że nasz biedny wychowawca wyglądał na wyczerpanego. Coś mi mówi, że rozpoczęcie roku to nie najlepszy moment w życiu nauczyciela.
– Dobrze – kontynuował pan Rimbaud. – Zapiszcie, proszę, że za tydzień w szkole odbędzie się zebranie. Jedno z waszych rodziców musi się na nim pojawić.
– Ale razem z nami? – spytała Simona.
Simona zawsze zadaje pytania, na które nikt inny nie wpadł, chociaż wydają się zasadnicze.
– Tak, Simono, razem z wami – odpowiedział nasz wychowawca. Musiał policzyć w głowie liczbę krzeseł, które będzie trzeba donieść, jeśli wszyscy się pojawią.
Wzięłam swój dzienniczek, otwarłam piórnik i wyjęłam pióro. Na rozpoczęcie nowego roku szkolnego mama zawsze kupuje mi nowe pióro. W tym roku dostałam czerwone z drewnianą skuwką. Porzuciłam róż, kiedy poszłam do gimnazjum.
– W czwartek dwudziestego września o osiemnastej – zaczął dyktować pan Rimbaud – grono pedagogiczne wraz z moją osobą zaprasza państwa do szkoły na wspólne zebranie z dziećmi. Będziemy rozmawiać o białej szkole.
Na dźwięk słów „biała szkoła” zapanowała powszechna radość!
Pan Rimbaud musiał uderzyć kilka razy linijką o swoje biurko.
– Dobrze, na uspokojenie nastrojów proponuję małe dyktando.
Simona wstała.
– Propozycje to coś, o czym się dyskutuje! – rzuciła.
– Może masz ochotę przedyskutować tę kwestię z dyrektorem? – spytał pan Rimbaud.
Simona siadła bez słowa. Ale ja znam ją dobrze i doskonale wiem, że była niezadowolona. Dyktando nie było takie znów trudne, chociaż pojawiło się w nim kilka specjalnie skomplikowanych słów, które nie wiadomo, jak napisać.
Na przerwie oczywiście wszyscy rozmawiali tylko o jednym: o białej szkole!
– Myślisz, że nauczyciele też będą jeździć na nartach? – spytał Augustyn Mateusza.
– Jasne, że nie! – odpowiedział Mateusz. – Wyobrażasz sobie panią Ouate na wyciągu?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Zaczęliśmy wymieniać poszczególnych nauczycieli, wyobrażając ich sobie na sankach, nartach albo jedzących fondue ze zwisającymi nitkami topionego sera.
– Szkoda, że do stycznia jeszcze tak dużo czasu – zauważyła Karolina.
– Co nie? – zgodził się z nią Józek. – Trzeba czekać aż do następnego roku.
– Następnego roku? – zdziwiła się Alina. – Żartujesz? To za długo!
– Spójrz na to inaczej – podpowiedziała jej Paulina. – Następny rok zacznie się za niecałe trzy miesiące!
– Uf, dzięki, ulżyło mi! – odpowiedziała Alina.
Te moje Liny są naprawdę zbzikowane. Muszę kiedyś zacząć zapisywać nasze rozmowy. Pewnego dnia zrobię z tego jakąś zabawną książkę dla dzieci.
Po długiej przerwie mieliśmy dwie lekcje matematyki. Tym razem była geometria. Zazwyczaj nie wszystko rozumiem, ale tym razem, kiedy pan Cossinus kazał nam przepisać definicje prostych równoległych, od razu wyobraziłam sobie ślady nart i lekcja zrobiła się bardziej zrozumiała!
Kiedy po krótkiej rozmowie z Linami i Simoną przed piekarnią wróciłam do domu, mama już tam była. Poznałam po tym, że jej prochowiec leżał przewieszony przez fotel, a na stoliku przy wejściu leżały jej klucze.
– Mamo! Mamo! – krzyczałam, wbiegając na górę po dwa stopnie naraz.
Drzwi do gabinetu mamy były zamknięte. Otworzyłam je delikatnie i wsunęłam głowę.
– Lulu! Czemu tak krzyczysz? Przecież widzisz, że pracuję! Jutro mam trudne przesłuchanie. Mój klient handlował nielegalnie… tym… no… pastą do zębów! – dodała bardzo szybko.
– Nie zgadniesz, co się stało! – powiedziałam, całując ją w czubek głowy.
– Nie… Dostałaś dobrą ocenę z matematyki?
– Mamo, ale wiesz, że istnieje życie poza ocenami? – odparłam trochę poirytowana.
– Oczywiście, masz rację, kochanie. No więc, co to za nowina?
– Wyjeżdżamy na białą szkołę!
Mama wstała z fotela, żeby mnie wyściskać.
– To fantastycznie! Na pewno będziecie się świetnie bawić! To już niedługo?
– Ojej, mamo! W ogóle nie słuchasz, co do ciebie mówię! Jedziemy na bia-łą szko-łę – powtórzyłam powoli. – Prosto po wakacjach raczej rzadko można trafić na śnieg!
– No jasne – zaśmiała się mama. – Trochę mnie skołowała ta historia z pastą do zębów.
Poszłam do swojego pokoju i wysłałam wiadomość do Lin. Właśnie to jest najfajniejsze, kiedy ma się najlepsze przyjaciółki: nawet kiedy myślisz, że wszystko sobie powiedziałyście, zostaje jeszcze tyle spraw do poruszenia! Oczywiście tym razem chodziło wyłącznie o białą szkołę.
Bardzo trudno było mi się skupić na wypracowaniu zadanym na następny dzień. Trzeba też przyznać, że pan Rimbaud niespecjalnie stara się znajdować tematy, które by nam się podobały. Tym razem wymyślił coś takiego: „Jaka jest twoim zdaniem najładniejsza pora roku?”.
Kiedy usłyszałam, że przyszła Scarlett, szybko zbiegłam na dół.
– Scarlett! Nie zgadniesz, co się stało!
– Czekaj… Niech pomyślę… Wybierasz się na randkę i chcesz, żebym ci pożyczyła Griszkę!
Scarlett nazywa Griszką swój nowy futrzany kołnierz – stary się spalił.
– Scarlett! Po pierwsze, nie mam żadnej randki, po drugie, dobrze wiesz, że nie znoszę futer!
– Że też wszyscy w tej rodzinie muszą być tacy zwyczajni – przymarudziła Scarlett. – Oszaleć można. A może byśmy tak na uczczenie tej wielkiej nowiny otworzyli tę butelkę szampana, która się nudzi, biedaczka, w lodówce?
– Przecież nawet nie wiesz, o co chodzi! No więc wyjeżdżam w styczniu na białą szkołę! Wyobrażasz sobie?
Mój brat, który zawsze słucha przede wszystkim tego, co go nie dotyczy, uniósł wzrok znad swojego magazynu o pingwinach – taką ma nową pasję.
– Lepiej naciesz się tym śniegiem – powiedział ponuro – bo już wkrótce nie będzie go wcale.
Kolacja upłynęła nam bardzo radośnie, bo Grzegorz opowiadał o tym, jak w dzieciństwie jeździł na ferie zimowe. Mama cieszyła się tym, że ja się cieszę, a Scarlett opijała nasze rodzinne szczęście.
– Mamo, a przyjdziesz do szkoły na zebranie w związku z białą szkołą? – zapytałam zaniepokojona.
Dobrze znam moją mamę. Jeżeli któryś z jej klientów jej potrzebuje, to moje zebranie jest na drugim miejscu!
– Ojej, Lulu, co za pytanie – odparła mama. – Przecież nie ma nic ważniejszego niż twoja biała szkoła.
– Ja też z chęcią pójdę – powiedział Grzegorz, przykrywając folią aluminiową resztki zapiekanki z cukinią. – Fascynuje mnie wszystko, co robią moje dzieci!
– A ja? – zapiszczała Scarlett. – Ja już nie jestem nikomu do niczego potrzebna w tym domu?
– Mamo – powiedziała mama – to zebranie dla rodziców, a nie dziadków!
Scarlett nie znosi, kiedy ktoś zalicza ją do tego grona. Zrobiła obrażoną minę i wstała od stołu.
– W takim razie znikam! Umówiłam się z kilkoma przyjaciółmi na pokera.
W szkole wszyscy mówili tylko o tej historii z wycieczką. W dzień przed zebraniem pan Rimbaud poprosił nas, żebyśmy przypomnieli rodzicom, że spotkanie odbywa się nazajutrz.
Czasem zdarza mi się zapominać różnych rzeczy, na przykład cyrkla, książki do geografii albo rzeczy na wuef. Ale w tym wypadku na pewno mi to nie groziło. Zakleiłam pół lodówki karteczkami z datą i godziną zebrania, a na każdej narysowałam góry!
– Myślałem, że wyjeżdżasz z klasą na białą szkołę, a nie nad morze, Lulu – zadrwił wtedy mój młodszy brat.
– Czemu tak mówisz, mikrobie?
– Bo narysowałaś tyle fal na tych swoich karteczkach!
Miał szczęście, bo właśnie wtedy, kiedy miałam mu odpowiedzieć, zjawił się Grzegorz.
Rano w dzień zebrania poprosiłam jego i mamę, żebyśmy się spotkali bezpośrednio w szkole.
– Przecież kończysz lekcje kwadrans po czwartej – powiedziała mama. – Spokojnie zdążysz wrócić do domu!
– To prawda, Lulu – przytaknął jej Grzegorz.
– Umówiłam się już z Linami, że pójdziemy do piekarni, a potem wrócimy do szkoły pomóc panu Rimbaudowi przygotować salę. Trzeba przynieść dodatkowe krzesła, poprzesuwać szafki, zetrzeć tablicę…
– Dobrze, już dobrze – przyznała mi rację mama. – Zrozumieliśmy, Lulu. Widzimy się na miejscu.
– Całe szczęście, że Scarlett odbierze mnie po lekcjach – zaburczał Wiktor. – Bo w tym domu wszyscy myślą tylko o Lulu!
Dzień strasznie mi się dłużył. Dwie lekcje historii, jedna francuskiego, potem matematyka i przerwa obiadowa, a po niej angielski i technika.
Nie mogłam się doczekać, kiedy dowiem się więcej o organizacji białej szkoły!
Pod koniec lekcji techniki nie mogłam już wysiedzieć na miejscu. Na dźwięk dzwonka wybiegliśmy wszyscy z klasy szybciej niż zwykle. Pan Watt (tak, wiem, brzmi tak samo jak nazwisko naszej pani od angielskiego, ale inaczej się pisze*) wyglądał na przerażonego.
W piekarni połknęłyśmy na szybko ciastka z czekoladą i wróciłyśmy do szkoły pomóc naszemu wychowawcy przygotować salę. Pan Rimbaud pomyślał nawet o małym bufecie z sokiem pomarańczowym i herbatnikami.
Dokładnie o szóstej wszyscy się zebrali.
Całe szczęście, że część rodziców przyszła bez pary, bo inaczej sala okazałaby się zdecydowanie za mała.
Grzegorz usiadł w pierwszym rzędzie, po czym wyciągnął z aktówki czarny notatnik i długopis.
– Siądziesz obok mnie, Lulu?
– Nie, Grzegorzu. Pan Rimbaud prosił, żebyśmy poczekali, aż wszyscy dorośli zajmą miejsca.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
* Nazwiska Ouate i Watt wymienia się „łat” .