Lunch z liderami. Drugie danie. 51 nowych spotkań z tymi, którzy zmieniają bieg historii - ebook
Lunch z liderami. Drugie danie. 51 nowych spotkań z tymi, którzy zmieniają bieg historii - ebook
ZAPRASZAMY NA NAJSŁYNNIEJSZE LUNCHE ŚWIATA
„Financial Times” zaprasza na „Lunch z liderami” – gość wybiera restaurację, a wydawca reguluje rachunek. Rozmówcy rozluźniają się przy jedzeniu i butelce wina i pozwalają sobie na otwartość, autentyczność, a nawet niedyskrecję.
Z kim spośród wszystkich ludzi na świecie chciałbyś pójść na lunch?
• Co tak naprawdę kryje się za prowokacjami Elona Muska na Twitterze?
• Na co nie mógł sobie pozwolić Bernard Arnault, właściciel 70 luksusowych marek, od Louis Vuittona i Diora po Hennessy’ego i Dom Pérignon?
• Jak Swietłana Aleksijewicz widzi dzisiejszą Rosję?
• Dlaczego w Google DeepMind nad sztuczną inteligencją pracują filozofowie?
• Czego nauczyła się od inwestorów aktorka Gwyneth Paltrow?
W swojej kultowej rubryce „Financial Times” przez prawie 30 lat publikuje wywiady z wielkimi i najważniejszymi, ludźmi sukcesu, liderami, osobami, które kształtują świat i wpływają na bieg historii.
Spotkaj się z największymi osobowościami ze świata biznesu, marketingu, finansów, polityki, sztuki i sportu. Sprawdź, czy twoja opinia na ich temat jest słuszna, poznaj ich najskrytsze tajemnice i dowiedz się, na czym polega sekret ich sukcesu.
POZNAJ BLIŻEJ LUDZI, KTÓRZY ZMIENIAJĄ BIEG HISTORII
ROZDZIAŁ SPECJALNY! Sprawdź, o czym rozmawiano podczas jedynego w Polsce lunchu z „Financial Times”
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8367-005-8 |
Rozmiar pliku: | 16 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lionel Barber był redaktorem naczelnym „Financial Timesa” przez piętnaście lat. Objął tę posadę w 2005 roku. Wcześniej pracował jako starszy redaktor i korespondent zagraniczny w Waszyngtonie, Brukseli i Nowym Jorku. Ustąpił ze stanowiska w 2020 roku. Wygłosił liczne wykłady poświęcone polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych i Europy oraz przeprowadził wywiady z wieloma światowymi przywódcami. Barber jest przewodniczącym rady powierniczej galerii Tate i członkiem Carnegie Corporation.SŁÓWKO O RYSOWNIKU
James Ferguson jest trzecim uczestnikiem każdego lunchu z FT. Nasz ilustrator weteran malował na papierze bawełnianym wizerunki person, ikon i łotrów dla _Lunchu z FT_ od 2004 roku.
Sposób postępowania był taki sam w przypadku prezydentów, finansistów i gwiazd Hollywood: reporter podczas lunchu robił zdjęcie gościa przy stole, a Ferguson po uważnym przeczytaniu wywiadu w celu wychwycenia wskazówek ujawniających charakter postaci, tworzył na jego podstawie rysunek.
– Nie ma w tym żadnej tajemnicy – mówi o swoim cotygodniowym zadaniu. – Trzeba jedynie obserwować i interpretować.
Piękno obiektu może jednak poważnie utrudnić robotę. W kolekcji portretów Fergusona zamieszczonych w tej książce najtrudniejsza do namalowania była, jak on sam przyznaje, promienna Gwyneth Paltrow.
Ferguson określa siebie mianem „sztukouka” – nie studiował sztuki, ale po prostu „dobrze rysował”. Wiadomo, że dobra farba i papier mają duży wpływ na efekt, ale Ferguson swobodnie operuje tworzywem:
– Posługuję się, czym popadnie: akwarelami, gwaszem, farbą akrylową, atramentami, świecówkami, nożami .
Pracuje w ciszy, przy swoim biurku w redakcji FT, aż nadejdzie ostateczny termin i trzeba przekazać ilustrację projektantowi gazety. Wtedy rozlega się charakterystyczny dźwięk „suszarki do włosów Fergusona”, wyrzucającej strumień gorącego powietrza, aby wysuszyć sławne twarze. Bez Jamesa _Lunch z FT_ byłby zaledwie połową posiłku.
Natalie Whittle25 marca 2017
_Jean-Claude Juncker_
„Poznałem dwóch wielkich niszczycieli: Gorbaczowa i Camerona”
Rozmawia Lionel Barber
Na ścianie prywatnej sali jadalnej przewodniczącego Komisji Europejskiej wiszą cztery czarno-białe fotografie. Każda z nich stanowi hołd złożony jego poprzednikom: Royowi Jenkinsowi, wcześniej reformatorowi z brytyjskiej Partii Pracy i „wielkiemu smakoszowi”; Gastonowi Thornowi, odważnemu Luksemburczykowi; i Jacques’owi Delorsowi, królowi francuskich filozofów, który pomógł stworzyć jeden wspólny rynek i walutę euro. A jednak to czwarta fotografia przyciąga wzrok i cofa gości do roku 1966. Walter Hallstein – niemiecki profesor prawa, dyplomata i pierwszy przewodniczący Komisji – zabawia rozmową Habiba Burgibę, prezydenta Tunezji. To migawka przedstawiająca pierwotny, pełen zażyłości Klub Sześciu w ramach Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Wydaje się, że dzisiejsza Unia Europejska – rozległa, pogrążona w sporach, złożona z dwudziestu ośmiu krajów członkowskich, która wkrótce, po wyjściu Brytyjczyków, będzie się składać z dwudziestu siedmiu państw – nie ma z nią nic wspólnego.
W tym tygodniu będziemy obchodzić sześćdziesiątą rocznicę założycielskich traktatów rzymskich, ale brzęk kieliszków do szampana będzie przytłumiony. Europa boryka się z niskim tempem wzrostu, wysoką stopą bezrobocia, falą migracji nadciągającą z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, nie wspominając o brexicie i Donaldzie Trumpie. Jeśli Jean-Claude Juncker jest przygnębiony, doskonale maskuje ponury nastrój. Obecny przewodniczący Komisji Europejskiej – kolejny Luksemburczyk sprawujący ten wysoki urząd – zgodził się na lunch, aby zwrócić uwagę na rocznicę traktatów rzymskich. Zjawia się o czasie, o dwunastej trzydzieści, szeroko uśmiechnięty, w poważnym ciemnym garniturze, białej koszuli i szykownym różowym krawacie.– Czy to możliwe, abyśmy widzieli się tak dawno? – mówi po francusku, obejmując mnie serdecznie. Od naszego ostatniego spotkania upłynęło piętnaście lat. W latach dziewięćdziesiątych, gdy byłem szefem brukselskiego oddziału FT, Juncker był premierem swojego kraju, wpływowym małym mediatorem pomiędzy Francją a Niemcami, a także wiarygodnym źródłem informacji.
Dzisiaj jest sześćdziesięciodwuletnim mężczyzną, który był świadkiem powstania UE i który od ponad trzech dekad pozostaje w centrum władzy. Obecnie to jeden z ostatnich prawdziwych twardzieli, którzy pozostali na placu boju europejskiej polityki.
– Wybrano mnie czternaście razy. Dziewięć razy do parlamentu Luksemburga i cztery do Parlamentu Europejskiego – mówi, pomijając ostatnie kontrowersyjne głosowanie, kiedy za sprawą zasady Bagginsa² stał się centroprawicowym kandydatem na członka Komisji. – Trudno mi zaakceptować, że bywam opisywany jako głupi biurokrata pozbawiony związku z demokracją przedstawicielską.
Kiedy zajmujemy miejsca przy nieskazitelnym stole z dwoma nakryciami, rozpoczynam wywiad kilkoma krótkimi, ostrymi pytaniami. Co poszło źle w Europie? Czy rozszerzenie Unii było błędem? Co się stało z pierwotną misją wypędzenia demonów nacjonalizmu i wojny?
Juncker odpowiada, że rozszerzenie było nieuchronną konsekwencją zakończenia zimnej wojny. Na mapie Europy pojawiło się ponad dwadzieścia nowych krajów. Wojny graniczne stanowiły ogromne ryzyko. Mimo to Junkcer przyznaje, że przesłanie wojny i pokoju nie wywołuje już takiego oddźwięku wśród młodszego pokolenia.
– Wyjaśniam Europę za pomocą przyszłych perspektyw… Tracimy gospodarcze i demograficzne znacznie nawet wtedy, gdy wydaje się nam, że nadal jesteśmy panami świata. Pod koniec tego stulecia Europejczycy będą stanowić cztery procent z dziesięciu miliardów ludzi żyjących na tej planecie. To nie czas na nowe podziały. Musimy trzymać się razem.
Przewodniczący popija lekkie półwytrawne białe wino z Langwedocji.
– Mój ojciec był robotnikiem w stalowni. To on opowiedział mi o nowym początku w Europie . Wraz z trzema braćmi został siłą wcielony do armii niemieckiej. Był to straszny okres w życiu ojca i wujów; okres, który przez całe życie wywierał na mnie wpływ.
Ojciec Junckera został ranny w Odessie, na froncie wschodnim, i trafił do rosyjskiej niewoli. Podczas kampanii poprzedzającej referendum w sprawie brexitu brytyjskie brukowce doniosły, że ojciec przewodniczącego był nazistą – to oszczerstwo głęboko dotknęło Jeana-Claude’a i jego ojca, który zmarł wkrótce potem.
– To było niesprawiedliwe i niesmaczne – mówi Juncker – chociaż później Farage nas przeprosił.
Dzisiaj, kiedy jego kariera dobiega końca, Juncker jest krytykowany jako człowiek pozbawiony energii, relikt minionej epoki, który deleguje zbyt wiele obowiązków Martinowi Selmayrowi, machiawelicznemu szefowi swojej kancelarii, i poświęca za mało uwagi „nowym” krajom członkowskim z Europy Środkowej i Wschodniej („Zgadzam się z tym zarzutem”, mówi o tym ostatnim).
W ciągu dwugodzinnej rozmowy stara się dowieść, że nadal pozostaje w szczytowej formie: sypie danymi statystycznymi jak z rękawa, od płacy minimalnej w Bułgarii po malejącą liczbę budek telefonicznych w Niemczech, i komunikuje to wszystko bez wysiłku w językach angielskim, francuskim i, sporadycznie, niemieckim. Jedzenie stanowi irytujący czynnik rozpraszający uwagę. Przewodniczący ledwie skubie swoją przystawkę: pyszne, choć nieco włókniste __ carpaccio z małży św. Jakuba __ w oleju sezamowo-sojowym.
Zjawia się kelnerka z butelką czerwonego wina: Château Pomerol rocznik 2005.
– Nie, nie. – Przewodniczący odsuwa bordeaux. – Nie mogę mieszać białego z czerwonym. Czekają mnie dziś ważne obowiązki.
Słabość Junckera do alkoholu jest powszechnie znana, ale dzisiaj zachowuje się on wzorowo. Pytam go, jak przeżył te wszystkie posiedzenia i narady ciągnące się do później nocy. Jako najgorsze wspomina posiedzenie budżetowe w Brukseli pod koniec 1985 roku, przed wejściem Hiszpanii i Portugalii do UE.
– Przewodniczyłem temu posiedzeniu. Zaczęliśmy w poniedziałek rano, o jedenastej, i zakończyliśmy w czwartek o dwudziestej trzeciej, bez wychodzenia do hotelu i prysznica. przesłano mi rachunek.
– Na czym polega sekret przetrwania takich całonocnych posiedzeń? – pytam.
– Kawa i woda.
– Poważnie?
– Żadnej whisky, zero alkoholu.
– I ani kropelki brandy?
– Nie, nie, nie.
Myślę o brexicie i proszę Junckera o wymienienie najbardziej burzliwych negocjacji, w których uczestniczył.
– W sprawie pozostania Grecji w strefie euro – odpowiada bez namysłu.
W okresie od 2004 do 2014 roku Juncker piastował różne stanowiska na brukselskiej karuzeli i przewodniczył Eurogrupie, która w 2011 roku składała się z siedemnastu członków.
– Musiałem wspierać Grecję, bo nie zrobiłby tego nikt inny. Musiałem pójść na kompromis… i powiedzieć trzeciej grupie : „Nie będę was dłużej słuchać, nie jesteście w odpowiednim nastroju”. To były naprawdę trudne chwile.
W 2015 roku sytuacja się powtórzyła, tym razem z nowym greckim rządem, na którego czele stał Aleksis Tsipras, radykalny lewicowiec. Juncker był wtedy przewodniczącym Komisji, gotowym pójść na ugodę z Grekami w sprawie restrukturyzacji ich zadłużenia.
– Potrzebowałem trochę czasu, aby go przekonać, że jestem częściowo po jego stronie. Wszystko to było bardzo trudne, bo decyzja należała nie do Komisji, ale do Eurogrupy. Podejmowaliśmy wszelkie inicjatywy, a Niemcy i inni mówili: „Co wy tam wyrabiacie? Przecież to nie wasza rola”.
Juncker zirytował kraje członkowskie podkreślaniem, że kieruje polityczną komisją, a nie biurokratycznym aparatem. Państwa UE bały się, że przejmie władzę, ale przewodniczący miał argument: Komisja miała prawo do inicjatywy ustawodawczej, egzekwowania przestrzegania zasad i pilnowania realizacji planu.
Pierwszy raz oglądałem Junckera w akcji na Zamku Dublińskim w 1996 roku, kiedy pomógł doprowadzić do ugody w sprawie zainspirowanego przez Niemcy paktu stabilności, mającego na celu wymuszenie dyscypliny budżetowej w krajach, które w przyszłości miały wejść do strefy euro.
– Chirac zaczął posiedzenie od stwierdzenia, że pakt jest wymysłem niemieckich biurokratów i wskazał bardzo bezpośrednio na Theo Waigela, ówczesnego ministra finansów, który nie chciał rozmawiać z prezydentem Francji. Wtedy po raz pierwszy pełniłem funkcję równą głowie państwa i mogłem sobie powiedzieć: „Beze mnie to posiedzenie zakończyłoby się katastrofą”.
Jeszcze bardziej wpływowy był Helmut Kohl. Juncker opisuje niemieckiego kanclerza jako „skromnego olbrzyma, małego świętego wielkiego kościoła”, rozumiejącego „tajemną filozofię” postępowania, która sprawiała, iż mniejsze kraje miały wrażenie, że zostały przez niego wysłuchane.
– Kiedy wszystko poszło źle, mówił: „Posłuchajcie, przyjaciele. W Niemczech będę za to ostro krytykowany, ale to bez znaczenia. Robię to z pobudek europejskich. Nie gram kartą narodową. Gram kartą europejską. Proszę was o to samo. Dzisiaj i następnym razem”. Zrobił tak trzy lub cztery razy. I inni byli autentycznie zawstydzeni.
Kelnerka przynosi kolejną butelkę pomerola, abyśmy mieli czym popić polędwicę cielęcą, delikatną, choć lekko rozgotowaną. Juncker zrzuca dyplomatyczną maskę. Niezdolność Francji do zachowania dyscypliny budżetowej była i „nadal pozostaje” poważnym problemem. Ludzie, którzy uważają, że wynik wyborów w Holandii to szczyt możliwości populistów, są w błędzie.
– „_Fruchtbar ist der Schoss_”³ – powołuje się na Brechta ostrzegającego w latach pięćdziesiątych przed powrotem faszyzmu do Europy.
Czy Marine Le Pen może zwyciężyć we francuskich wyborach prezydenckich?
– Nie sądzę… Nie mogę sobie wyobrazić, aby cała Francja przeszła na stronę skrajnej prawicy. Ma ona jednak solidny _sockel_⁴ wsparcia.
Sugeruję, że zagrożenie wynika z upadku tradycyjnych centrolewicowych i centroprawicowych partii. Juncker przytakuje:
– Na tym polega problem Francji… Francuzi nie przywykli do koalicji. Nienawidzą się wzajemnie.
Z kolei powojenne Niemcy mają inną tradycję polityczną.
– System niemiecki nie był nigdy kierowany przez ekstremistów, podczas gdy we Francji na czele rządu stali komunistyczni radykałowie, a obecnie skrajni prawicowcy… Najlepszą rzeczą, jaka mogłaby się wydarzyć we Francji, byłoby zmniejszenie tych nienaturalnie dużych różnic. Czy do tego dojdzie? Nie mam pojęcia.
Wskazywałoby to, że przewodniczący popiera Emmanuela Macrona, nowego centrowego gracza bez własnej partii, ale Juncker mówi, że nie ma zamiaru się wtrącać.
Na stole pojawiają się kawa i czekoladki. Pora przejść do tematu brexitu, który mój rozmówca nazywa „tragedią o nieznanych skutkach”.
Przed ubiegłorocznym referendum David Cameron, ówczesny premier Wielkiej Brytanii, i George Osborne, jego bliski sojusznik i kanclerz skarbu, rozpaczliwie próbowali ugłaskać twardogłowych z partii torysów.
– Cameron zawsze powtarzał: „Mam jeden poważny problem. Jeśli Theresa May⁵ publicznie oświadczy, że jest za brexitem, będziemy zgubieni”.
Juncker opisuje May jako zwolenniczkę brexitu i przepowiada, że Cameron nie zostanie łagodnie osądzony przez historię.
– Poznałem dwóch wielkich niszczycieli: Gorbaczowa, który zniszczył Związek Radziecki, i Camerona, który w pewnym stopniu zniszczy Zjednoczone Królestwo, nawet gdyby Szkoci nie dążyli do uzyskania niepodległości – mówi Juncker.
Juncker dodaje, że rachunek za wyjście, który otrzyma Wielka Brytania, będzie wynosić przynajmniej sześćdziesiąt miliardów euro, a w dodatku brexit zmieni równowagę sił w Europie. Wielka Brytania zawsze wspierała nowych członków z Europy Środkowej i Wschodniej. Niemcy nie mogą zastąpić Brytyjczyków ani odgrywać roli ich kraju w relacjach transatlantyckich.
Juncker jest wyraźnie wzburzony tym, że prezydent Donald Trump cieszy się z powodu brexitu. Kiedy Mike Pence, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, złożył niedawno wizytę w Brukseli, Juncker nie przebierał w słowach.
– Powiedziałem mu: „Nie zachęcaj innych do wyjścia, bo jeśli Unia Europejska upadnie, będziecie mieć kolejną wojnę na Bałkanach”. Jedynym rozwiązaniem dla tej udręczonej części Europy jest posiadanie europejskiej perspektywy. Jeśli zostawimy ich samym sobie: Bośnię i Hercegowinę, Serbię, Macedonię, Albanię, wszystkie te kraje, ponownie wybuchnie wojna.
Czy Trump sprawił, że Europa bardziej się zjednoczyła? Juncker jest ostrożny w tej sprawie. Trump sprawił, że Europejczycy nabrali wątpliwości co do intencji Ameryki, szczególnie w kontekście „bardzo poważnego, choć przesadzonego” zagrożenia ze strony Rosji.
– Jeśli chodzi o kwestię bezpieczeństwa, Trump pcha Europejczyków coraz bardziej w kierunku integracji.
Ponieważ do końca jego pięcioletniej kadencji zostało dwa i pół roku, Juncker wie, że z wszelkimi nowymi inicjatywami politycznymi trzeba poczekać do wyniku wrześniowych wyborów w Niemczech. Mimo to daje do zrozumienia, że w 2018 roku mogą zostać podjęte bardziej sformalizowane kroki w kierunku Europy kilku prędkości i powstania jądra Eurogrupy zmierzającego do większej integracji. Odrzuca koncepcję żelaznej kurtyny, prowadzącą do segregacji „nowych członków” – jak nieco dwuznacznie określa kraje z Europy Środkowej i Wschodniej.
Krytykuje również koncepcję zjednoczonej federalnej Europy, zbudowanej wbrew państwom narodowym.
– Zapominanie o znaczeniu narodowych krajobrazów i kultur, narodowych zachowań, reakcji i odruchów jest wielkim, wielkim błędem. Jestem przeciwnikiem nacjonalistów, ale silnie sympatyzuję z patriotami.
Kiedy sączymy kawę, przypominam Junckerowi jego dawne słowa, że władza ma w sobie element erotyczny. Czy po trzydziestu pięciu latach budowania UE nadal dostrzega w niej elementy erotyczne?
– Jest ona coraz bardziej ekscytująca i coraz mniej erotyczna.
Jak to?
– Jesteśmy podekscytowani z powodu istniejących wyzwań, bo stanowimy część systemu, który próbuje na nie odpowiedzieć. Po kilku latach człowiek przestaje jednak być irracjonalny. Erotyzm jest irracjonalny. Wytłumaczalny, ale irracjonalny. Dlaczego jesteś w kimś zakochany? W dniu, gdy to zrozumiesz, przestaniesz pozostawać w tym stanie.
W miłości i polityce chyba zawsze pozostaje miejsce na intuicję?
– Oczywiście – Juncker kiwa głową – zdarzają się, kurwa, momenty.
Nie wyjaśnił, czy miał na myśli szczyt przywódców strefy euro czy coś innego. Przechodzimy z jadalni do przestronnego gabinetu przewodniczącego w głębi korytarza. Juncker jest zapalonym czytelnikiem (szczególnie gazet, co często wzbudza frustrację jego personelu). Mówi mi, że po przejściu na emeryturę zamierza napisać historię euro na podstawie 50 metrów oryginalnych dokumentów, które zgromadził od 1986 roku.
Ma do opowiedzenia także inną historię.
Na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy europejska unia monetarna była nadal odległą perspektywą, rząd Luksemburga w tajemnicy nakazał druk nowej waluty krajowej – pięćdziesięciu miliardów nowych banknotów – w ramach polityki zabezpieczenia. Wielkie Księstwo Luksemburga pozostawało w unii monetarnej z Belgią, ale Luksemburczycy najwyraźniej nie mieli pełnego zaufania, że Belgowie pozostaną zwolennikami jednej europejskiej waluty. W dniu wprowadzenia euro, 1 stycznia 1999 roku, Juncker nakazał zniszczenie wszystkich banknotów – zatrzymał jeden dla siebie i jeden dla wielkiego księcia.
Przewodniczący chichocze pod nosem, zerka na zegarek i wstaje z fotela. Wychodzimy z gabinetu, mijamy fotografie poprzednich szefów Komisji, kończąc na Josém Manuelu Barrosie z Portugalii. Ostatnie miejsce, przy dużych drzwiach wyjściowych, oczekuje na portret Junckera.
_Après lui, le déluge_⁶? Miejmy nadzieję, że nie.
2 „Zasada Bagginsa” to humorystyczne określenie mianowania na urząd nie z powodu zasług, ale według kolejności lub wieku (przyp. red.).
3 _Fruchtbar ist der Schoss_ (niem.) – Łono jest nadal płodne.
4 _Sockel_ (niem.) – filar.
5 Theresa May – ówczesna minister spraw wewnętrznych, która zajęła miejsce Camerona na stanowisku premiera, gdy w czerwcu Wielka Brytania zagłosowała za wyjściem z UE (przyp. red.).
6 _Après lui, le déluge_ (fr.) – Po nas choćby potop.19 marca 2016
_Ellen Johnson-Sirleaf_
„Uczciwość jest zagadnieniem o charakterze systemowym”
Rozmawia David Pilling
Ma Ellen nie sprawia wrażenia szczęśliwej. Nie jest też szczególnie zagniewana. Obserwuje mnie zza oprawek okularów surowym wzrokiem, ale w jej oczach widać odrobinę znużonego rozbawienia.
– Wściubiasz nos – mówi z lekkim akcentem z amerykańskiego Południa.
– Wściubiam nos? Czy dobrze zrozumiałem? – pytam, aby się upewnić, że dobrze usłyszałem.
– Tak – odpowiada takim tonem, jakby to przesądzało sprawę.
Nie jesteśmy na głębokim Południu, chociaż bogato zdobione sprzęty, domowe jedzenie i jej mocny, melodyjny akcent mogłyby na to wskazywać. Znajdujemy się w Liberii, kraju w Afryce Zachodniej założonym przez wyzwolonych niewolników przybyłych z Ameryki. Moim gościem jest pani prezydent Ellen Johnson-Sirleaf – dla wielu Liberyjczyków „Ma Ellen” – pierwsza kobieta wybrana na przywódcę afrykańskiego państwa. Objęła ten urząd ponad jedenaście lat temu, a dziś, w wieku siedemdziesięciu siedmiu lat, jest przede wszystkim kobietą poturbowaną przez życie, ocalałą z krwawych wydarzeń, które miały miejsce w jej kraju.
Oskarżyła mnie o wściubianie nosa, ponieważ zapytałem o przewrót z 1980 roku, kiedy to Samuel Doe, starszy sierżant armii Liberii, obalił rząd Williama R. Tolberta i został pierwszym rdzennym przywódcą tego kraju. Od czasu założenia przez Afroamerykanów w 1822 roku Liberia była rządzona przez i w interesie Liberyjczyków amerykańskiego pochodzenia – członków elity wywodzącej swoje korzenie ze Stanów Zjednoczonych. Krążyły plotki, że żołnierze Doego, by dać upust wściekłości nagromadzonej przez lata wykorzystywania, wyłupili Tolbertowi prawe oko i wypruli mu flaki.
Trzynastu członków rządu zaprowadzono na plażę, gdzie wzburzone szare fale Atlantyku smagały afrykańskie wybrzeże. Po osądzeniu w trybie doraźnym zostali rozstrzelani przy okrzykach wiwatującego tłumu. Sirleaf była wówczas ministrem finansów – jednym z czterech oszczędzonych członków gabinetu. Moje pytanie brzmiało: Gdzie była tamtej nocy?
– To żadna tajemnica. Byłam we własnym domu, z przyjaciółką. Ludzie usłyszeli strzały i przekazali mi wiadomości.Czy bała się o życie?
– Tak, miałam pewne obawy – odpowiada rzeczowo. – W końcu zadzwonił do mnie i dostałam ochronę.
– Później przez krótki czas pracowała pani w jego administracji – podpowiadam.
– Tak, jeśli ma pan na myśli pełnienie urzędu prezesa Banku Liberii, to prawda.
Zamach stanu z 1980 roku zapoczątkował staczanie się Liberii w mordercze piekło, najpierw pod rządami samego Doego, a później, w latach dziewięćdziesiątych i na początku nowego tysiąclecia, Charlesa Taylora – plemiennego watażki, który pogrążył kraj w zawierusze wojny domowej. W tym czasie Sirleaf długo mieszkała za granicą, ale nigdy nie porzuciła ambicji politycznych. W końcu w 2005 roku została wybrana na urząd prezydenta w rywalizacji nadzorowanej przez amerykańskie siły pokojowe, które miały pomóc w wyegzekwowaniu rozejmu i przywróceniu demokratycznych rządów.
– Uczyniliśmy wiele dla przywrócenia wiarygodności Liberii, jej reputacji i obecności na scenie międzynarodowej. – Gdy mówi o swojej prezydenturze, stawia niemal słyszalne kropki.
Bez wątpienia ta wykształcona na Harvardzie była technokratka z Organizacji Narodów Zjednoczonych jest postrzegana niemal jak cudotwórczyni, która przywróciła stabilność zubożałemu, wyniszczonemu wojną krajowi. Do czasu wybuchu katastrofalnej epidemii wirusa ebola PKB Liberii rosło przeciętnie w tempie 8 procent rocznie, a w 2011 roku Sirleaf otrzymała Pokojową Nagrodę Nobla. W domu cieszy się opinią żelaznej damy – dosłownie i w przenośni – która w drodze na szczyt otrzymała kilka kul.
Kiedy sugeruję, że w Liberii jest mniej popularna niż w Waszyngtonie czy Londynie, przypomina, że dwukrotnie wygrała wybory.
– Historia to zweryfikuje. Nie mam na myśli tego, co można usłyszeć od pięciu procent populacji w radiu i gazetach – mówi. – Nie zwracam na to uwagi. Podróżuję po kraju. Cieszy mnie, że pozostaję w dobrych stosunkach z obywatelami.
Siedzimy w długiej prywatnej sali restauracji w Congo Town, dzielnicy Monrowii – chaotycznej, niezbornej stolicy położonej na terenie wydartym malarycznej dżungli w XIX wieku. Na małym stoliku wyłożono kilka miejscowych specjałów – zupę pieprzową na świńskich kopytkach, fufu (mąkę z manioku ubitą na gładką papkę) i liberyjską potrawę z ryżu zwaną check rice, __ przystrojoną okrą. Są też półmiski z mięsiwem i warzywami, m.in. z nasionami sezamu indyjskiego „uprażonymi na rondlu i utartymi”, jak wyjaśnia jedna z asystentek Sirleaf.
Zostałem posadzony obok Sirleaf, u szczytu stołu przykrytego królewskim czerwonym obrusem z ozdobnymi złocistymi podstawkami pod talerze. Pani prezydent ma na głowie chustę o głębokiej niebiskiej barwie, żakiet w paski wykonany z lokalnego materiału i długi szal ozdobiony flagą Liberii, nawiązującą do amerykańskich gwiazd i pasków.
Obok nas siedzą sekretarz prasowy pani prezydent i minister informacji. Prostopadle do tego stołu ustawiono inny z osiemnastoma krzesłami, przy którym posilają się asystenci i oficjele. Tuż za nimi zgromadziła się grupa reporterów i fotografów. Nie czuję się jak na kameralnym lunchu, ale tak, jakby szepczący dworzanie pożerali mnie wzrokiem.
Skupiam uwagę na Sirleaf. Pani prezydent je fufu i sałatkę bitter leaf, czyli zielone liście popularne w Afryce Zachodniej. Pierwszy raz widzę kogoś jedzącego fufu – lepką białą pastę, zwykle formowaną w kulki palcami – nożem i widelcem. Nikt nie zapytał, co ja zamawiam, po prostu podano mi check rice o zielonkawym odcieniu z pikantnym sosem curry zawierającym kawałki ryby i soczyste krewetki. Kiedy Sirleaf odpowiada w swoim niespiesznym stylu, otwieram półprzezroczyste pomarańczowe skorupki i wsuwam pomarańczowe mięso do ust.
– Cieszę się, że ci smakują – mówi, gdy daję wyraz swojemu zadowoleniu. – To rzeczne krewetki. Są smaczne.
Nadal rozmawiamy o przeszłości. Liberia ma osobliwe początki, więc wspominam o wyzwolonych niewolnikach, którzy przybyli do Afryki tylko po to, żeby narzucić formę quasi-niewolnictwa własnym krajanom.
– Faktycznie, to bardzo osobliwe – przytakuje. – Te początki do dziś kształtują niektóre z naszych wartości. Na przykład wystawny styl życia. Częste spotykanie się z ludźmi. Atmosferę sprzed wojny secesyjnej.
Babka Sirleaf ze strony ojca była jedną z ośmiu żon wodza ludu Gola. Babka ze strony matki była przekupką poślubioną niemieckiemu kupcowi. Obie kobiety były „kompletnymi analfabetkami”, podkreśla moja rozmówczyni. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem jej matka i ojciec zostali wysłani jako „nieletni”⁷ do rodzin z amerykańsko-liberyjskiej elity zamieszkujących Monrowię, co było jedynym sposobem wydobycia się z biedy. Jej ojciec został prawnikiem ubogich, a później pierwszym rdzennym członkiem parlamentu w historii Liberii. Matka była nauczycielką i kaznodziejką.
– Była wykształcona, podobnie jak mój ojciec, więc oboje podkreślali, jak ważna jest edukacja – mówi. Urodzona w 1938 roku Sirleaf była rdzenną Liberyjką pod względem etnicznym, ale pod względem społecznym zaliczano ją do elity rządzącej, ludności o jaśniejszej skórze, która niegdyś nosiła cylinder i frak, aby odróżnić się od miejscowego pospólstwa.
– Jeśli amerykańsko-liberyjskie pochodzenie zdefiniujemy jako posiadanie amerykańskich korzeni, z całą pewnością go nie mam – mówi i popija łyk wody. . Niechętnie przyłączam się do jej abstynencji, co nie jest błahym wyrzeczeniem, zważywszy na potwornie wyczerpującą wilgotność powietrza.
Sirleaf wyszła za mąż w wieku siedemnastu lat.
– Trafił się przystojny młodzieniec, który właśnie wrócił ze Stanów – mówi z nostalgią, gdy żuje sałatkę bitter leaf o barwie alg. – Poznaliśmy się na przyjęciu. To wszystko. Moja matka przywiązywała ogromną wagę do dyscypliny. Uważała, że gdy młoda dziewczyna zaczyna się umawiać z chłopakiem, powinni się pobrać.
Małżonkom urodziła się czwórka chłopców. Po przeprowadzce do Ameryki Sirleaf zaczęła się uczyć księgowości.
– Pracowałam za biurkiem i wykonywałam inne zadania. Wróciłam do szkoły z postanowieniem, by nadrobić zaległości, doścignąć kolegów z klasy i zostać fachowcem.
Sirleaf i jej mąż, który zaczął przejawiać skłonność do przemocy, w końcu wzięli rozwód.
– Oczywiście, to wpływa na małżeństwo. Należało się tego spodziewać. – Sirleaf stosuje celowe niedomówienie.
Po krótkim okresie pracy w ministerstwie finansów Liberii, na początku lat siedemdziesiątych, ponownie wyjechała do Stanów Zjednoczonych, aby ukończyć studia magisterskie na Harvardzie, na kierunku administracja publiczna. Pod koniec dekady znów wróciła do Liberii, gdzie awansowała na stanowisko ministra finansów, które piastowała w noc zamachu Doego. Pięć lat po tych traumatycznych wydarzeniach Doe podjął próbę legitymizacji swoich opresyjnych rządów i ogłosił wybory. Sirleaf, która pracowała wówczas dla Banku Światowego w Waszyngtonie i dla Citibanku w Nairobi, postanowiła ubiegać się o stanowisko senatora. Dwukrotnie trafiła do więzienia – pierwszy raz, gdy wyraziła przekonanie o sfałszowaniu wyników, drugi raz za słowa wypowiedziane po nieudanym zamachu stanu mającym obalić Doego. Uwolniona po ośmiu miesiącach, w lipcu 1986 roku, po raz kolejny wyjechała do Stanów.
W tym czasie popełniła fatalny błąd: przekazała pieniądze na działalność Charlesa Taylora, przywódcy rebeliantów. W wyniku krwawego konfliktu wewnętrznego zginęło dwieście pięćdziesiąt tysięcy ludzi – jedna dziesiąta mieszkańców Liberii. Za udzielenie poparcia Taylorowi Liberyjska Komisja ds. Prawdy i Pojednania wykluczyła Sirleaf z polityki na trzydzieści lat, ale wyrok nigdy nie został wykonany.
– Nie sądzę, aby dziesięć tysięcy dolarów, które przekazałam, mogło sfinansować tę wojnę – mówi i podkreśla wielkość swojej dotacji.
W 1997 roku Sirleaf przegrała wybory prezydenckie z Taylorem, który posługiwał się hasłem: „On zabił moją mamę i mojego tatę, ale będę na niego głosować”. To był z pewnością jeden z najbardziej makabrycznych sloganów w historii demokratycznych wyborów. Wojna szalała do 2003 roku, kiedy to Taylor uciekł z kraju. W końcu został skazany przez trybunał w Hadze za zbrodnie przeciwko ludzkości.
Rozprawiwszy się z krewetkami, postanawiam skosztować potrawy bitter leaf. Kiedy kelnerka odchodzi, aby mi ją przynieść, rozmawiamy o wyborach prezydenckich z 2005 roku, w których Sirleaf pokonała George’a Weaha, piłkarskiego idola. Objęła władzę w zniszczonym kraju, w którym nie było dosłownie żadnych dróg i elektryczności, kraju z całą armią bezrobotnej młodzieży.
– Zrobiliśmy wiele, aby przywrócić podstawowe usługi – podkreśla i dodaje, że podjęła uwieńczone sukcesem negocjacje w sprawie umorzenia pokaźnej części krajowego długu i przyciągnięcia zagranicznych inwestycji. Kraj zaczął się odbudowywać i dynamicznie rozwijać, ale zaczynał od rozpaczliwie niskiego poziomu.
Sirleaf nie jest zadowolona.
– Nie zmieniliśmy ludzkiej mentalności. Nie zmieniliśmy stosunku do uczciwości, prawości i ciężkiej pracy. Może zawiódł nasz system kształcenia – mówi tak, jakby zwracała się do siebie. – Sama nie wiem. Może w kraju było za dużo zamętu. Ostatnie lata to historia upadków i krachów – mówi o gospodarce, której powodzenie jest niemal całkowicie uzależnione od kapryśnej pogody i cen towarów. – Sytuacja ulega poprawie, aż tu nagle bum! – Wykonuje dłonią gest eksplozji nad stołem. – Coś się dzieje. Cokolwiek. Bum! Później ponownie zaczynamy się wspinać i znowu bum.
Ostatnio Liberia znów padła na kolana, tym razem z powodu spadku cen kauczuku i rudy żelaza oraz epidemii eboli, która wywołała falę lęku w całym kraju i zebrała żniwo w postaci niemal pięciu tysięcy ofiar.
– Kiedy będziemy się cieszyć stałym wzrostem, który wygeneruje odpowiednią liczbę miejsc pracy i osłabi napięcia społeczne? – lamentuje.
Pytam, czy jej rząd ponosi za to jakąś odpowiedzialność. Bez przerwy słyszymy o korupcji, a w końcu te wszystkie opowieści nie mogą być zmyślone.
– Słyszymy i wiemy o nich – mówi. – Pozbyliśmy się wielu ludzi. Wielu zostało oskarżonych o nadużycia.
– Czy jakiś wyższy urzędnik trafił do więzienia?
– Tak, niektórzy zostali skazani na więzienie. Może nie trafił tam jeszcze żaden minister, ale niektórzy już odsiadują wyrok.
Jem sałatkę bitter leaf. Spodziewałem się czegoś innego. Pod listkami czai się ciemne mięso, zbyt pikantne jak na moje podniebienie. Później doczytuję w menu, że do sałatki dodano krowią skórę i kopyta. Popijam łyk wody, żeby spłukać smak dania.
– Uczciwość to kwestia systemowa – mówi Sirleaf.
Opowiadam jej, jak zaledwie kilka dni temu zostałem zatrzymany przez policję na prowizorycznej blokadzie drogowej.
– Ktoś chciał od pana pieniędzy – prycha. – Uczciwość to uporczywy problem tego kraju. Jak przyczynia się do tego głód? Jak ubóstwo? Jak uzależnienie gospodarcze?
Pytam, czy Liberia nie znajduje się w stanie ciągłej zależności, i wskazuję na stałą potrzebę zagranicznej pomocy.
– Zbyt długo byliśmy zbytnio uzależnieni – przytakuje i dodaje, że kraj od dziesiątków lat był eksporterem kauczuku, a mimo to nie wyprodukował ani jednej opony. – Nasz budżet powinien się znajdować na znacznie wyższym poziomie – komentuje niewielką liczbę środków, którymi dysponuje rząd.
Nagle wskazuje groźnie młodą kelnerkę.
– Płacisz podatki? – pyta ją, czym wzbudza nerwowy chichot zaskoczonej dziewczyny.
– Pani ją przeraża – mówię.
– Uśmiecha się – odpowiada poważnie Sirleaf, jakby chciała dać do zrozumienia, że dziewczyna, naturalnie, nie płaci podatków. W końcu uwalnia kelnerkę od swojego spojrzenia.
Skoro jest taką przeciwniczką korupcji, dlaczego nie zaprzecza oskarżeniom o nepotyzm wysuwanym pod adresem jej synów – jednego, odpowiadającego za bezpieczeństwo wewnętrzne, drugiego, zajmującego stanowisko tymczasowego prezesa banku centralnego, i trzeciego, szefa państwowego koncernu naftowego do czasu, aż ten zbankrutował?
– Nie zamierzam za nich przepraszać – mówi i szczegółowo wyjaśnia, dlaczego każdy z nich nadawał się do tej roboty. – Nie dysponuję długą listą wykwalifikowanych fachowców.
Czy nie wygląda to fatalnie?
– Zaufałam im. Mają niezbędne kwalifikacje i wiem, że podzielają moje wartości – oświadcza bez nutki żalu.
Sirleaf kończy jeść i nakłada sobie dodatkową porcję. Kelnerka, uwolniona od ciężkiej próby, przynosi mi lepkie smażone banany. Mam ochotę na kawę, ale mi jej nie proponują.
Prezydencja Sirleaf kończy się wraz z przyszłorocznymi wyborami. Czy moja rozmówczyni odczuwa pokusę, by ubiegać się ponownie o urząd?
– Nasza konstytucja tego zabrania – mówi.
Odpowiadam, że dla innych afrykańskich przywódców nie stanowiło to większej przeszkody.
– Obywatele by na to nie poszli, a mój wiek by na to nie pozwolił – odpowiada. – Myślę, że jesteśmy gotowi na następcę. Musimy tylko spróbować zrobić to jak należy.
Kończę wywiad pytaniem o jej autobiografię. Tytuł książki, _This Child Will Be Great_ (To dziecko wyrośnie na wielkiego człowieka), nie sugeruje rozczarowania kolejami jej życia.
– Kiedy się urodziłam, do pokoju, w którym leżałam, wszedł starszy mężczyzna, spojrzał na mnie i powiedział: „To dziecko wyrośnie na wielkiego człowieka” – wspomina. – Wszyscy śmialiśmy się z tych słów, ale z upływem lat, po wzlotach i upadkach, zwykliśmy droczyć się z matką i mówić: „Ten dziadek nie wiedział, o czym mówi”.
Po chwili z żalem wspomina matkę, zmarłą w połowie lat osiemdziesiątych:
– Nie żyła dostatecznie długo, aby ujrzeć, jak te słowa się spełniają.
Przerywa.
– Może ten starzec był prorokiem. Jestem przekonana, że wykonałam dobrą robotę. Uważam, że historia uzna mnie za najlepszego z dotychczasowych prezydentów.
– Lepszego od Samuela Doego i Charlesa Taylora? – droczę się. Trudno uznać, że wysoko ustawili poprzeczkę.
Spogląda na mnie ponownie przeszywającym wzrokiem. Trudno powiedzieć, czy jest rozgniewana czy rozbawiona. Później obdarza mnie pobłażliwym uśmiechem.
– Słusznie – mówi.
7 Chodzi o osoby nieletnie oddane pod czyjąś kuratelę (przyp. red.).9 kwietnia 2016
_Nigel Farage_
„Na Boga, jestem taki, jaki jestem”
Rozmawia Henry Mance
Nigel Farage ma określenie na dobre rzeczy w życiu – „odpowiednie”. Odpowiedni goście, odpowiednie miejsca pracy, odpowiednie rynki. Kiedy spotykamy się w pubie The Lamb na terenie londyńskiego centrum handlowego Leadenhall Market, wyraźnie ma ochotę na odpowiedni lunch.
– Czy już coś zamówiliśmy? – dopytuje lider Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa dwie minuty po dotarciu na miejsce. – Człowiek mógłby tu skonać z pragnienia.
To był lokalny pub Farage’a, kiedy pracował on jako makler na Londyńskiej Giełdzie Metali. W latach osiemdziesiątych, kiedy zaczynał, City⁸ przypominało fantastyczny klub dla dżentelmenów.
– Teraz przypomina kurczaka z chowu klatkowego – wzdycha ze smutkiem.
Na tle wspomnianego kurczaka Farage jawi się niczym byk z wolnego wybiegu. Kiedyś nazwał przewodniczącego Rady Europejskiej „mokrą szmatą” i oświadczył, że Brytyjczycy „byliby zaniepokojeni, gdyby nagle w sąsiedztwie pojawiła się jakaś grupa Rumunów”. Zwolennicy nazywają Farage’a szefem, przeciwnicy – rasistą. Bez wątpienia jest on najbardziej skutecznym przeciwnikiem Brukseli w Wielkiej Brytanii, człowiekiem, bez którego nie byłoby czerwcowego referendum w sprawie wyjścia z UE.
UKIP⁹ jest największą nową partią, która pojawiła się na scenie politycznej Wielkiej Brytanii od czasu partii laburzystów założonej sto lat temu. W ostatnich wyborach powszechnych uzyskała 3,8 miliona głosów – czyli tyle, ile szkoccy nacjonaliści i liberalni demokraci razem wzięci – i przypuszczalne zdobędzie wiele mandatów w majowych wyborach lokalnych.
8 City – jedna z dzielnic Londynu. Stanowi finansowe centrum miasta (przyp. red.).
9 UKIP (United Kingdom Independence Party) – Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (przyp. red.).Mimo to, gdy Farage radośnie opróżnia swój kufel piwa typu ale, odnoszę wrażenie, że może tracić kontakt z rzeczywistością. Akademicy uważają, że jego retoryka odpycha bardziej umiarkowanych wyborców, których głos zdecyduje o pozostaniu lub wyjściu Wielkiej Brytanii z UE. Na dodatek UKIP znalazła się w stanie wojny domowej. Farage nie rozmawia z Douglasem Carswellem, jedynym przedstawicielem partii w parlamencie. Krytycy powiadają, że jest niezdolny do podzielenia się z kimkolwiek światłem jupiterów. „Kult jednostki jest bardzo silny”, mówi jeden z członków UKIP. „Powinni się go pozbyć”, dodaje parlamentarzysta torysów.
Proste pytanie brzmi: Czy Farage chce drugie piwo? Nieco trudniejsze: Czy Farage może stać się wkrótce tak niemodny jak jego płaszcz?
Wychodzimy na zewnątrz, gdzie Farage może palić. Ten syn nałogowo pijącego maklera giełdowego z Kentu przybył do City w wieku osiemnastu lat, po ukończeniu prestiżowego londyńskiego Dulwich College, a później doszedł do wniosku, że Wielka Brytania potrzebuje bardziej eurosceptycznej partii od konserwatystów.
– Przez całe lata dziewięćdziesiąte przepowiadałem ożywienie na rynku towarów. W końcu wybrałem politykę i cały _boom_, cholera, mnie ominął! – żartuje.
Do rozmowy wtrąca się przechodzień:
– Myślałem, że to _doppelgänger_¹⁰, a to naprawdę ty!
Farage się rozpromienia. Wyborcy marzą o wypiciu piwa z ulubionym politykiem. W końcu pojawił się taki, który zawsze gotów jest przyjąć zaproszenie.
– Każdy pub to parlament! – stwierdza z entuzjazmem.
W pubie The Lamb podają jedzenie, ale pięćdziesięciodwuletni Farage ma inne plany. Idziemy Cornhill do Simpson’s Tavern, najstarszej londyńskiej restauracji specjalizującej się w daniach z grilla, w której Farage stołuje się od ponad trzydziestu lat.
– Szkoda, że większość kelnerek odeszła – wzdycha.
Tymczasem wygląda na to, że wręcz przeciwnie.
– Nie widziałam cię od jakiegoś czasu, Nigel – mówi jedna z nich i nalewa mu piwa, zanim jeszcze drzwi dobrze się za mną nie zamknęły. Przyglądam się klienteli i dochodzę do wniosku, że w tym lokalu nie będzie kolejki do damskiej toalety.
– Kocham to miejsce. – Farage się rozpromienia.
Trzecie piwo wynosimy na dziedziniec. Minęła dopiero godzina, a już wypiliśmy połowę maksymalnej tygodniowej dawki alkoholu zalecanej przez lekarzy.
– Wiem. To niedorzeczne – mówi Farage, opierając się o starą beczułkę piwa, weselszy, niż mógłby to sugerować jego szary garnitur. Sięga po trzeciego papierosa. – Będą w kółko powtarzać, że używki są złe dla naszego zdrowia. Ci ludzie chcą żyć wiecznie!
Pytam o jego hobby: wycieczki do miejsc bitew z okresu pierwszej wojny światowej. Farage zaczyna się otwierać.
– Gdy odwiedzam takie miejsca, zastanawiam się, jak bym postąpił. Gdybym miał dziewiętnaście lat i był świeżo po college’u… Czy byłbym porządnym człowiekiem, czy nie?
W środku lokalu już przygotowali stolik. Jeden po drugim wciskamy się na drewnianą ławę, zwróceni plecami do okna. Farage zamawia dla nas obu specjalność lokalu, stewed cheese¹¹, i wybiera butelkę wina. W moim przypadku oznacza to wkroczenie do świata wieczorów kawalerskich, w jego zaś nieco więcej od przyjęcia komunii świętej.
– Dawniej pijaliśmy tu głównie porto – oświadcza – Później wracaliśmy do roboty, zarumienieni od procentów. Naprawdę! I nikt się nie przejmował. Dzisiaj już nie pijam porto. Nigdy.
Co się działo popołudniami?
– Chaos. Nieopisany chaos. Któregoś razu kompletnie coś schrzaniliśmy… Pamiętam, że szef zapytał: „Więc kiedy to było?”. „Wczoraj po południu, o szesnastej trzydzieści.” „Ach, rozumiem…”¹². I szef to zaakceptował!
Stwierdza z przekonaniem, że wejście do polityki jest z jego strony ofiarą.
– Jestem postrzelonym optymistą, prawda? – mówi. – Lubię myśleć, że przesunąłem środek ciężkości wielu debat w tym kraju. Ale przez to prawie nie mam życia.
Mówi, że byłoby jeszcze gorzej, gdyby jego zeszłoroczna, siódma próba dostania się do parlamentu została uwieńczona sukcesem.
– Wyobrażasz sobie, co by było, gdybym został wybrany do Westminsteru¹³? Musiałbym tu przychodzić codziennie.
Ma czwórkę dzieci, w tym dwójkę z drugą żoną, Kirsten, która jest Niemką. Po dwutysięcznym roku musiał dwukrotnie zaciągnąć kredyt hipoteczny na dom w Kent.
– Moja dzisiejsza sytuacja finansowa jest nieco lepsza od ówczesnej, ale przez jakieś dziesięć lat było naprawdę ciężko – wspomina.
– W jakim sensie lepsza?
– Po prostu. Właściwie nieco lepsza. I tyle – mówi, by wyznaczyć granicę.
Przynoszą ser. Farage smaruje białą grzankę sosem.
– Z musztardą! Ach, cóż za smak! Odpowiednia robota! – mówi i sięga po sos Worcestershire marki Lea & Perrins. Ma rację, danie smakuje wspaniale. Wino, bordeaux o owocowym bukiecie, też jest świetne. Powinienem się częściej cofać do lat osiemdziesiątych.
Stary przyjaciel Farage’a, który siedzi przy sąsiednim stole, wskazuje papierową serwetkę, którą ten wetknął za kołnierzyk:
– Pewnie masz spotkanie z kimś ważnym, skoro ją tam wsadziłeś!
Farage reaguje beztroskim śmiechem.
– Czy to odpowiedni lunch, Kevinie? – pyta przyjaciela.
– Nie, później mamy spotkanie – słyszy w odpowiedzi.
– Kiedyś to były czasy, Kevinie – mówi Farage. – To były czasy…
– To były czasy.
Posądzony o nostalgię, nagle poważnieje. Klub był wspaniały, ale nie działał zbyt efektywnie. Musiał się zmienić. Smutne jest to, że – sytuacja wymaga nostalgii – praca tych, którzy całymi dniami tyrają przy komputerze, nie jest tak satysfakcjonująca, jak praca osób, które zawodowo spotykają się z innymi.
Farage zamawia edwardiański schab z kością i kiełbasą, dobrze wysmażony.
– Nic na to nie poradzę, uwielbiam schab.
Teraz moja kolej.
– Może kotlet jagnięcy? Albo wieprzowy? – podpowiada Farage.
– A może zestaw mięs pieczonych na ruszcie? – sugeruje kelnerka. W końcu zamawiam kozi ser w cieście filo.
Mija chwila, zanim usłyszana informacja dociera do Farage’a.
– Co? Nie! Nie powinni serwować tutaj takich śmieci! Ser kozi? No wiesz… kozi ser?! – Odwraca się do kelnerki. – Nie możesz mu podać pieprzonego koziego sera!
Patrzę na nią ze współczuciem. Odwraca się z lekceważeniem, a Farage ciągnie:
– Chyba nie jesteś jakimś jaroszem lub kimś w tym rodzaju? Wiesz, jeśli jesteś, w porządku. Tylko co w takim razie tutaj robisz?
Teraz przez chwilę czuję się jak Rumuni obrażani przez Farage’a.
Przechodzimy do mniej kontrowersyjnych kwestii, takich jak UE. Wielu populistycznych europejskich przywódców – jak Beppe Grillo z Włoch, Aleksis Tsipras z Grecji czy nawet Viktor Orbán z Węgier – cieszy się dużą popularnością wśród młodych wyborców. Tymczasem sukces Farage’a opiera się na ludziach starszych.
Pytam, czy obsesja na punkcie dawnych wojen tłumaczy jego bojowy stosunek do Europy.
– Jeśli sprawy nie idą gładko, jest to argument przemawiający za radykalną reformą pozwalającą na wzrost.
Jeśli nie odpowiada ci taki argument, Farage ma w zanadrzu inne – i przedstawia je w błyskotliwy sposób.
– Kocham Europę! Francja jest wspaniała! I nic dziwnego. Wspieraliśmy ją finansowo przez czterdzieści lat.
Parska śmiechem, a ja ze zdumieniem stwierdzam, że się do niego przyłączam.
– Przez siedem lat utrzymywałem kontakty biznesowe z Milanem, no wiesz, Mediolanem – ciągnie Farage. – Współpraca z Włochami, posłuchaj… Czy my jesteśmy tacy sami? Dobry Boże, nie! Właśnie dlatego Europa jest taka fascynująca: z powodu różnic. Projekt polityczny, który ma uczynić wszystkich podobnymi… jest upiorny.
Jak głosowałby, gdyby był w odpowiednim wieku, w poprzednim referendum europejskim, które Brytyjczycy zorganizowali w 1975 roku?
– Głosowałbym za – mówi i wskazuje na potrzebę zniesienia barier celnych.
A co z dzisiejszym handlem? Nie ma wątpliwości, że Zjednoczone Królestwo nie będzie mogło tak łatwo negocjować umów handlowych, gdy opuści UE.
– Islandia dała radę! – odparowuje.
Ale na jakich warunkach?
– Islandczycy są zadowoleni! Szwajcarzy również!
Mimo to wydaje się mało prawdopodobne, że opuszczenie UE rozwiąże wszystkie problemy Wielkiej Brytanii, mówię.
– Wyraziłem się całkiem jasno. To nie jest cudowny środek – odpowiada i dowodzi, że po brexicie Wielka Brytania będzie mieć więcej kontroli nad własnymi sprawami. Jednak wiele rzeczy, które dręczą głosujących na UKIP, to trendy wykraczające poza obietnice od polityków: nasze przyszłe wynagrodzenia będą w większym stopniu zależeć od automatyki niż od UE.
– Mój przyjaciel, Jim Mellon, powtarza od kilku lat – mówi Farage – że robotyka jest znacznie bardziej zaawansowana, niż sądzimy, i że będziemy mieć z tego powodu ogromny problem społeczny.
Pytam, czy zapamiętał jakąś wyjątkową umowę handlową ze swoich czasów w City. Przechwala się przez chwilę, aby w końcu dojść do wniosku:
– Sekret inwestowania polega na tym, aby wiedzieć, kiedy jest odpowiedni czas, żeby się wycofać. Wejście do gry jest łatwe.
Kiedy wycofa się z UKIP?
– Dobre pytanie. Gdzie się podział mój schab?! Umieram z głodu.
Poinformowany, że dobre wysmażenie kotleta zajmuje trzydzieści pięć minut, uznaje, że potrzebuje papierosa bardziej niż ja odpowiedzi.
W końcu szef kuchni puka w okienko: schab gotowy. Niestety, uwagę Farage’a odciąga jego telefon – nokia – na który przychodzi wiadomość o walkach wewnętrznych w UKIP. Wraca po kilku minutach z obliczem poważnym jak manifest Frontu Narodowego.
Zasiadamy do posiłku. Pytam delikatnie, czy partia naprawdę zawiesi Carswella, swego jedynego parlamentarzystę.
– Nic mnie to nie obchodzi – odburkuje tonem wskazującym, że prawdopodobnie jest na odwrót. – Poziom poparcia, którym cieszę się w UKIP, jest niesłychany. Sęk w tym, że niektórym ludziom to nie w smak.
Ton głosu Farage’a przypomina serię uderzeń, jak odgłos książek spadających z półki. Wybieram najbardziej oczywisty sposób poprawienia humoru: dolewam mu wina. Kiedy jednak pytam, czy to prawda, że opowiada się za zalegalizowaniem narkotyków, wietrzy podstęp.
– To nieodpowiedni czas nas zadawanie takich pytań. Przed nami referendum, więc nie dostaniesz odpowiedzi, jakiej oczekujesz – odparowuje. – Ale jeśli jakaś sprawa wymaga utworzenia komisji specjalnej¹⁴, to… oto jest pytanie.
Niewielu zwolenników Farage’a jest tego zdania, podobnie jak niewielu zgodziłoby się z jego liberalnym poglądem w kwestii małżeństw gejów.
– Jak widzisz, nie jestem typowym konserwatywnym torysem. Nie. Pod wieloma względami przypominam dawnych liberałów. Myślę, że państwo nie powinno ingerować w te sprawy – mówi, nadal czujny. – Mnie nie da się łatwo zaszufladkować, jak chcieliby niektórzy ludzie.
Próbuję dotrzymać mu kroku w piciu wina, ale pamiętam, że Farage zabrał kiedyś dwie butelki ginu na debatę wyborczą w Methodist Central Hall. W takich dyskusjach przechodzi samego siebie, choć zestawianie jego poglądów z danym statystycznymi rzadko okazuje się dla niego korzystne. W jaki sposób przeciwnicy mogliby go pokonać?
– Próbując mnie rozgniewać.
Obecnie skupia się na podróżach po kraju.
– Większość polityków uważa wyborców za pewną niedogodność – ciągnie.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
10 _Doppelgänger_ (niem.) – sobowtór.
11 Stewed cheese – potrawa z sera topionego, przypominająca fondue.
12 Szef Farage’a powiedział dosłownie „_Oh well, there we are then_”, co w języku angielskim ma dodatkowe, ukryte znaczenie. Akronim tego wyrażenia układa się w obraźliwe słowo _twat_, którym określa się osobę głupią i denerwującą (przyp. red.).
13 Pałac Westminsterski w Londynie – siedziba Parlamentu Wielkiej Brytanii: Izby Gmin, Izby Lordów i urzędów z nimi związanych (przyp. red.).
14 Właściwie _royal commission_ – instytucja znana w krajach anglosaskich, niezależna od rządu, powoływana przez głowę państwa do rozważenia istotnych, często kontrowersyjnych problemów (przyp. red.).