Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Luśka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 sierpnia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Luśka - ebook

Luśka to dziewczyna, jakich mało. Może nie ma figury modelki ani klasycznych rysów twarzy, może nie czeka na nią rodzinna fortuna i przyszłość w świecie show-biznesu, ale za to może się pochwalić nieprzeciętnym optymizmem, dystansem do siebie i szalonym poczuciem humoru. I mimo że Luśka co chwila pakuje się w kłopoty, każdy dzień jej życia przynosi coś, co będzie mogła wspominać przez długie lata...

„Luśka” to wciągająca, chwilami zabawna, chwilami wzruszająca opowieść o tym, że świat należy nie tylko do pięknych, młodych i bogatych!

Jestem podobno trochę zwariowana. Z powodu mojego wyglądu pewnie wpadłabym w kompleksy, gdyby nie to, że pewne rzeczy staram się po prostu olewać, żeby życie nie stało się zbyt trudne. Mianowicie jestem mała, ruda i prawie gruba. Modelką pewnie nigdy nie będę, ale jestem spragniona przygody, chcę czerpać z życia pełnymi garściami, więcej niż się da.

„Żyć pełnią życia” to idealne hasło młodej bohaterki, która mimo tego, iż nie ma rozmiaru „S” ani wyglądu modelki, potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji. Pełna humoru, niebanalna historia dziewczyny wkraczającej w dorosłe życie.
Justyna Papuga, wspolczesnabiblioteka.blogspot.com

Podczas poznawania perypetii szalonej Luśki trudno powstrzymać uśmiech. Jest prześmiesznie, ale także wzruszająco. Ta książka to gwarancja wciągającej lektury, pełnej zaskakujących wydarzeń.
Wioleta Sadowska, subiektywnieoksiazkach.pl

Luśka udowadnia, że zamiast popadać w kompleksy, lepiej brać życie pełnymi garściami, a radosne usposobienie i śmiech zamiast złości to najlepszy sposób na wyjście z tarapatów.
Dominika Kus, wierszowanerecenzje.blogspot.com

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-512-9
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Leżę w szpitalu. Na oddziale ciąży powikłanej. Dziś są dziesiąte urodziny mojego syna – 24 czerwca. Zwlokłam się łóżka, żeby zadzwonić. Mówią, że jest zajęty – ćwiczy aerobik przy płycie i nie odejdzie, bo będzie musiał zaczynać od nowa. Dobrze, że jest u babci, przynajmniej nie siedzi sam w domu. Długo nas gnębił, że chce mieć rodzeństwo, że koledzy mają, a on nie, i dawał mnóstwo innych argumentów. W końcu zaczęliśmy się zastanawiać. A gdyby tak trafiła się córka? Coraz częściej o tym myślałam, obserwując, jak rośnie moja siostrzenica, która niebawem skończy dwa latka. Po jakimś roku zastanawiania się doszłam do wniosku: ryzyk-fizyk. Jak nie będę mogła zajść w ciążę, to przynajmniej nikt nie będzie miał do mnie pretensji, że nie chciałam, zwłaszcza Filip. A jeśli się uda, to Filip nie będzie na tym świecie sam jak palec, zwłaszcza gdyby nie założył rodziny. Bo nigdy nie wiadomo, jak to się w życiu ułoży. A jeśli wyjedzie, gdzieś daleko, za granicę – to my zostaniemy sami. O.K. Odstawiłam antykoncepcję. Co będzie, to będzie…

Od razu zaszłam w ciążę. Niedługo później zapadł werdykt – bliźniaczki! Git! Mąż ma ciągle problemy z pracą, a dokładniej z zarobkami, ciasne M-3 aż się prosi o zmianę, korodujący samochód zresztą też. Od podwójnego szczęścia i podwójnej radości, jak życzliwi określają mój stan, aż wiruje mi w głowie. No i jeszcze rok studiów przede mną. Praca magisterska! Zajęcia niemal co weekend od ósmej rano do dwudziestej pierwszej! Miałam odpocząć od pracy, zająć się wychowaniem dziecka i szkołą – ale raczej jednego dziecka, a nie dwójki. Filipowi też trzeba poświęcić trochę czasu. Jak ja sobie z tym wszystkim poradzę? Help! Chyba jednak decyzja o prokreacji powinna zależeć wyłącznie ode mnie, no, ewentualnie trochę od męża. A jeszcze, żeby było więcej urozmaicenia, sytuacja wygląda tak: kobieta przed czterdziestką, ciąża mnoga, podwójne ryzyko. No i zalecenia: primo – leżenie, secundo… – sorry, ale nie skorzystam. W związku z ryzykiem szybko wykryto u mnie nadciśnienie tętnicze, cukrzycę ciążową oraz niedoczynność tarczycy. A od dziś nowy nabytek – cholestaza ciążowa. Super, co? Nadmienię jeszcze skromnie, że posiadam jedno łożysko, co wiąże się z takim powikłaniem jak podkradanie pokarmu. Ja się zabiję! Albo nie – zwariuję! Już dłużej nie mogę! Niech ktoś mnie uszczypnie w policzek i powie, że bredzę, że to tylko zły sen. Ale nie. Leżę sobie na tym zasranym łóżku szpitalnym, a obok mnie trzy zasrane ciężarne na swych zasranych łóżkach. No może dwie, bo trzecia – Ania jest bardzo sympatyczna i czuję, że się zaprzyjaźnimy. Jest lekarką. Pediatrą. Ale co z tego?! Wizja upiornej przyszłości powraca jak mantra! Muszę coś wymyślić, bo za chwilę zwariuję. Niechże zacznie się dziać coś innego! Niechże zacznie się dziać coś innego! Tylko co? Przecież nie zwieję, bo musiałabym zabrać ze sobą brzuch. Coś muszę, muszę… Przynajmniej myślami muszę uciec daleko stąd. Tylko gdzie? Może w „przedlaty”?

Wiosna. Niedzielne popołudnie nastraja optymizmem. Również to, że niedługo koniec budy – ósmej klasy – został jeszcze tylko miesiąc. Przede mną wielka niewiadoma. Jak potoczą się moje losy? Ale najważniejsze jest to, że w końcu wyrwę się gdzieś z wiochy, w której nic się nie dzieje. To znaczy dzieje się, bo musimy sobie jakoś czas organizować, ale jeśli chodzi o kulturę – kino, teatr – zapomnij! Jest dyskoteka – prowizorka bez fleszy i neonów, ewentualnie jakaś kula czy kogut się trafi, no i alkohol, bo jeśli nie ma nic innego to dobrze, żeby chociaż od niego wirowało w głowie. Właściwie ja nawet jeszcze za bardzo nie próbowałam – tylko ze trzy łyki wina, ponieważ bałam się reakcji swojego organizmu. Jednak strasznie mam ochotę spróbować, jak to jest, być na lekkim rauszu. No i od razu poczułabym się dorosła!

Starzechowice to mała wioska położona gdzieś między Kielcami a Piotrkowem Trybunalskim, tylko trochę na uboczu. W sumie jest tu dość ładnie, zielono, jest staw, młyn i szkoła. Latem zjeżdża się trochę młodzieży do swoich babć. Są to dzieci ludzi, którzy, mając trochę oleju w głowie, wyjechali w młodym wieku, by lepiej poukładać sobie życie. Jest jeszcze kolej, tuż za wsią. Pracownicza „bonanza”. Nie ma tu żadnego przystanku, więc pociąg zatrzymuje się w różnych miejscach. No i na schody trzeba się wspinać, zwłaszcza gdy się jest tak marnego wzrostu jak ja. Często ktoś musi wspomóc, podsadzić – gorzej, gdy mu się niechcący ręka omsknie. Maszyniści mają niezły ubaw, patrząc, jak kobietom goniącym „bonanzę” falują piersi. Wiem, bo poznałam takiego jednego maszynistę, który – jak mi później wyznał – zapatrzył się właśnie na mój biust, gdy tak goniłam pociąg. Ale nie ma co narzekać – jest połączenie z Opocznem, Grodziskiem Mazowieckim i ze Śląskiem – i to za nieduże pieniądze.

Mieszkamy pośrodku wsi, na zakręcie. Mam trzy siostry i trzech braci, najmłodsze są bliźniaki: Ada i Patryk, które całkiem niedawno się urodziły i – pomimo że zwiększyły liczbę i tak licznej już rodziny – wszyscy je uwielbiają. Pierworodny moich rodziców to Marek, pięć lat starszy ode mnie, później jest Romek i Wiera. Ja jestem akurat pośrodku. Pięć lat po mnie przyszła na świat Anka, no i bliźniaki, czternaście lat młodsze. Niezła rozpiętość, cały czas małe dzieci w domu. Jestem podobno trochę zwariowana. Z powodu mojego wyglądu pewnie wpadłabym w kompleksy, gdyby nie to, że pewne rzeczy staram się po prostu olewać, żeby życie nie stało się zbyt trudne. Mianowicie jestem mała, ruda i prawie gruba. Modelką pewnie nigdy nie będę. Ale jestem spragniona przygody, chcę czerpać z życia pełnymi garściami, więcej niż się da.

Mam dużo znajomych. Właśnie przyszły do mnie koleżanki: Bogda, Magda i Hanka. Oglądałyśmy jakiś nudny film, po czym postanowiłyśmy wyjść na wieś. Hanka weszła jeszcze do WC. Na podwórku mama rozmawiała ze swoim bratem, który notabene jest lekarzem, oraz z jego żoną. Przyjechali aż z Krakowa. Podeszłam się przywitać. I nagle naszym oczom ukazało się spektakularne zjawisko. Hanka wyszła z domu i jak zwykle przysiadła na barierce, żeby zjechać po niej w dół. Ale pech chciał, że straciła równowagę i poleciała do tyłu. Gruchnęła plecami na stół, który stał obok schodów, a ze stołu na ziemię. Minę miała dziarską, ale widać było, że nie jest jej łatwo zebrać się do kupy. Schody u nas są dość wysokie. Wujek z poważnym wyrazem twarzy służył fachową pomocą, a my, wredne baby, nie czekając na informację, czy nie pogruchotała sobie kręgosłupa lub kończyn, pokładałyśmy się ze śmiechu. Myślałam, że się posikam, bo wyglądało to przezabawnie. Dopiero po długim czasie przyznałyśmy jej rację, że najpierw powinnyśmy się bardzo wystraszyć i współczuć. Ale do dziś jak sobie tę sytuację odtworzę, to zaczynam się śmiać w najmniej oczekiwanych momentach.

Hanka jest tak samo zwariowana, jak ja. Może nawet jeszcze bardziej. Jest moją najlepszą koleżanką, zawsze trzymamy sztamę. Jest ode mnie młodsza o trzy lata. Przewyższa mnie mniej więcej o głowę, jest szczuplejsza i ładniejsza ode mnie i ma śliczne, czarne i proste jak druty włosy. Ładnie lśnią, zwłaszcza przy moim matowym sianie. Ale – ha, ha! – ma jedną wadę w wyglądzie. Biust ma większy nawet ode mnie! I całe szczęście, jestem przez to trochę mniej zakompleksiona. Bogda to jej siostra, chodzi razem ze mną do klasy. Ciągle albo czyta, albo ogląda telewizję. Nuda. Do paczki dołącza moja starsza o rok siostra – Wierka. Ta z kolei to ucieleśnienie wszelkiej dobroci i porządku. Ciągle cierpi z powodu moich niecnych i nieodpowiedzialnych uczynków.

Kumpluję się jeszcze z Marzeną – też chodzi ze mną do klasy – wybieramy się razem do ogólniaka, do Przedborza. Marzena to chodząca piękność. Ma duże powodzenie i aż jej zazdroszczę, bo przy niej żaden chłopak nie zwraca na mnie uwagi. Odwaliłyśmy razem parę numerów. Raz przyszło nam do głowy straszyć starą Tośkę. Mieszkała sama. Zakradłyśmy się wieczorem i stukałyśmy w jej okno. Mądre to my nie jesteśmy. Kiedyś postanowiłyśmy zwiedzać lochy, do których prowadziła piwnica ze szkolnego podwórka. Nikt w tych lochach nigdy nie był. Mówią, że kiedyś prowadziły do zamku w Fałkowie, który teraz jest ruiną. Bo nasza szkoła to niegdysiejszy dworek, w którym mieszkał dziedzic z rodziną. O dworku mówią różne przerażające historie. Podobno tam straszy, a przynajmniej kiedyś straszyło. Córka dziedzica z powodu nieszczęśliwej miłości popełniła samobójstwo i podobno później ukazywała się jako zjawa na białym koniu czy coś takiego.

No więc postanowiłyśmy sprawdzić, czy rzeczony loch istnieje. Ubrałyśmy się w grube, stare swetry, zabrałyśmy chleb ze smalcem, herbatę w butelkach, rękawiczki, czapki, latarki i poszłyśmy. Nawet powiedziałyśmy sobie, że być może z tej wyprawy nie wrócimy, bo może nas zasypać gruz albo ukąsić jadowita żmija. O Boże! Zapomniałam zupełnie, że boję się nawet małej liszki, a co dopiero żmii?!

Tuż przed szkołą dołączyli do nas znajomi chłopcy, których średnio lubimy. Przyjechali rowerami. Zorientowali się, że coś knujemy i koniecznie chcieli wiedzieć co. Siedziałyśmy z nimi dość długo na drynnie za szkołą (w miejscu schadzek młodzieży, zwanym przez nas ironicznie „siepią”) i za cholerę nie mogłyśmy się ich pozbyć. Poza tym dyrektor szkoły, który tutaj mieszka, ciągle kręcił się po podwórku. Gdyby nas przyłapał, to po nas. Co za pech! W końcu rozeszliśmy się do domów. Teraz myślę, że dobrze, że nie poszłyśmy, bo jeszcze zobaczyłabym jakiegoś zaskrońca i umarłabym ze strachu. Zasypanie gruzami to przy tym Pikuś. Pan Pikuś! No oczywiście zakładając, że rozwaliłybyśmy drzwi zamknięte na kłódkę – a!… miałyśmy jeszcze łom. I rzecz jasna zakładając, że ów loch w ogóle istnieje.

Inna historia. Kiedyś na dyskotekę szkolną przyjechali do nas chłopcy z Wyszyny, sporo od nas starsi. Doczepiła się polonistka – że po co oni tu, że mają okazać legitymacje i w ogóle. W końcu jeden z nich na bezczela, podskakując sobie – że on to może jej pokazać, ale dowód. Mściła się za to na nas okrutnie. Pogorszyły się nam oceny z polaka i nie wiedzieć czemu ciągle straszyła nas poprawczakiem. Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy baba chciała, żebym pojechała na olimpiadę. Bo był to przedmiot, z którego szło mi nie najgorzej. Jedyny zresztą. Zwłaszcza moje wypracowania były doceniane. Polonistka czytała je jako wzór i pisała pod nimi mocne recenzje. Rosłam! Ale na olimpiadzie nie zajęłam pierwszego miejsca. Zrobiłam byka ortograficznego.

Koniec budy! Ledwo zdany egzamin wstępny do LO i szalone wakacje. Imprezy, dyskoteki, zabawy – hulaj dusza, piekła nie ma! Tylko rodzice krzywo patrzą. Hm, zbyt łagodnie to określiłam.

Pierwszy dzwonek. Mieszkamy w internacie i zakuwamy. Łatwo nie jest. Do domu przyjeżdżamy tylko na weekendy. Z anglika od razu złapałam pałę – nigdy nie pojmę tego języka. Ale najgorsza kosa była z polaka, podobno nie lubiła ludzi z naszych stron i gnębiła każdego. Dobrze, że to polak, bo gdyby była to matma, to od razu bym poległa. Muszę się pochwalić, że – pośród wielu pał – z dwóch sprawdzianów zdobyłam pozytywne oceny. Miałam wrażenie, że kosa była z tego powodu zdziwiona i jednocześnie zła.

W pewien weekend uznałyśmy z Marzeną, że nadszedł czas zemsty za wyczyny polonistki. Nie wiedząc co mamy zrobić, ruszyłyśmy do remizy, która czasowo zastępowała szkołę będącą w remoncie. Chodziłyśmy po podwórku z duszą na ramieniu. U woźnej szczekał pies. Żeby nas tylko nikt nie rozpoznał…

– Co tu zrobić? – spytałam lekko zbita z tropu.

– Wchodzimy do środka!

– Ale jak? Kominem nie wejdziemy! No i po co do cholery mamy tam wchodzić?!

– Jeszcze nie wiem…

Obeszłyśmy budynek i stanęłyśmy przy drzwiach naszej byłej klasy.

– Wyjmiemy szyby z okna – wpadłam na genialny pomysł. – Stary kit poodpadał w wielu miejscach. Są małe gwoździki, które łatwo można odgiąć.

– Mam tu klucz od chaty, powinien się przydać!

– To do roboty – wyszeptałam podniecona.

Ja wykorzystałam suwak od skórzanej kurtki brata, którą miałam na sobie.

– Kurcze, żebym go tylko nie rozwaliła, bo dostanę w łeb… – zaśmiałyśmy się.

Robota szła gładko. Jak wyjęłyśmy szyby, nie bardzo wiedziałyśmy co zrobić.

– Wchodzimy? – spytałam drżącym głosem.

– Nie wiem. Jak nas nakryją, to co?

– Chyba przeholowałyśmy, to pachnie kryminałem. Oskarżą nas o kradzież. Poważna sprawa!

– To spadamy!

– Zabieramy ze sobą szyby – oznajmiłam – ale będzie heca! Były szyby i nie ma. Jak w ruskim cyrku. Niech się głowią!

Stłumiony śmiech. Bierzemy pod pachę po szybie i ruszamy. Wielkie są, niewygodne.

– Drogą to nie będziemy szły – powiedziała rozsądnie Marzena. – Zobaczą nas i skojarzą fakty.

– To chodźmy nad rzekę, dojdziemy tamtędy do mostu.

– O.K.

Nad rzeką były ogrodzenia, przez które trzeba było przejść. Przy kolejnym płocie szyby się potrzaskały.

– Dobra, spadamy!

Wyszłyśmy na drogę i akurat w tym momencie przejechał swoim białym dużym fiatem dyrektor.

– Cholera, wpadłyśmy! – powiedziałam zdyszana.

– Wyluzuj, co chodzić sobie nie można? Przecież szyb nie mamy.

Ruszyłyśmy w stronę domów. Rozmowa się nie kleiła. Miałyśmy pietra. Jak przyjechałyśmy na następny tydzień, postanowiłyśmy obadać sytuację. Poszłyśmy do Darka, sąsiada Marzeny, który aktualnie chodził do ósmej klasy.

– Słuchaj – spytała niewinnie Marzena – co tam w szkole ciekawego?

– A nic.

– Nic?

– No mówię ci, że nic.

– Ale skup się, przypomnij sobie, nie było w poniedziałek żadnej zadymy?

– Nie. A… chyba jakaś kradzież czy coś. Były wybite szyby. Wezwali policję i sprawdzali, czy nic nie zginęło. Ale chyba nic nie zdążyli ukraść, może ich ktoś wystraszył.

– Ale heca!

– A czemu pytacie? Wiecie coś?

– E… nie… my nie o tym. Chciałyśmy wiedzieć, czy Monia (polonistka) o nas nie pytała, a właściwie musimy lecieć. Cześć.

A to nam psikus wyszedł. Dobrze, że nie zaliczyłyśmy jakiejś wpadki, bo chyba proroctwa Moni o poprawczaku sprawdziłyby się. Jeszcze trochę mamy pietra, ale utwierdzamy się nawzajem w przekonaniu, że przecież nikt nas z tą sprawą nie skojarzy. Było, minęło. Ale za Monię się odegrałyśmy. Wcześniej to myślałyśmy, żeby jej jakiś świński list napisać, ale to było chyba oryginalniejsze, no nie?

Dni lecą, jak krew z nosa. Ten Przedbórz to straszna dziura. Nic się nie dzieje, nic nie ma. Jedyne miejsce to Kapitańska, ale też nic szczególnego. Zaczynam się tu nudzić. A jeszcze przypadkowo gadałam z dziewczyną, która jest w drugiej klasie Liceum Medycznego w Piotrkowie. Ale ona ma fajnie. Pielęgniarką to ja zawsze chciałam być! Powiedziała mi, że są przyjęcia. Kurcze, chciałabym się przenieść. I Piotrków to większe miasto. Wojewódzkie.

Poszłam więc do sekretariatu i powiedziałam, że chcę wyciągnąć papiery, bo będę się przenosić. Okazało się, że mogą to zrobić tylko rodzice. Pytali o powód mojej decyzji i w ogóle. Nastawiłam się jak nie wiem, ale jak ja to powiem rodzicom. Wkurzą się, że po trzech tygodniach chcę zmienić szkołę, że to nieodpowiedzialne itp. Powiem, że Kacprowa z polaka się na mnie uwzięła. Bo ona jest wredna. Tak… tak zrobię, to będzie najbardziej przekonujące.

W domu wysłuchałam, tak jak przypuszczałam… Ale tata pojechał odebrać dokumenty. Oczywiście powiedział w sekretariacie, że to przez Kacprową (ups!). Marzena mi później mówiła, że zołza pół lekcji zawodziła, jaki ją z mojej strony afront spotkał, bo przecież miałam DWIE POZYTYWNE OCENY!

Zabrałam z sobą z klasy jeszcze jedną dziewczynę – Grażynę. Ona mieszka w Fałkowie, pięć kilometrów od Starzechowic – moje strony. Kibluje drugi rok i też siedzenie tutaj nie było jej na rękę. Załatwione! Z miesięcznym opóźnieniem zaczynamy edukację w Medyku w Piotrkowie. Nauczyciele patrzą na nas krzywo. Przeniosły się, pewnie mają coś na sumieniu. Jesteśmy pod ostrzałem. No i nie mamy gdzie mieszkać, w internatach wszystko zajęte. Ale mimo tego jest fajnie. Duże kamienice, bloki, ruch. Jest kino, deptak, dużo knajp, lodziarni, dyskotek. Chyba się tutaj zadomowię. Ale póki co nie miałyśmy dachu nad głową. Przez pierwszych parę dni dojeżdżałyśmy jakieś 56 km do Fałkowa, bo do Starzechowic nie ma żadnego autobusu. Ja spałam u cioci, która szczęśliwie tutaj mieszka. Później woźna dała nam namiary na babkę, która miała pokój do wynajęcia. Blisko szkoły. Fajnie.

Kobieta była jakaś dziwna. Tłumaczyła nam zawile, że brat nie może się dowiedzieć, że wynajmuje pokój, bo ma do niej pretensje, żąda kasy – plotła trzy po trzy z grobową miną. A co nas to obchodzi?! Nie była wcale stara, ale chyba coś z nią było nie tak. Dostałyśmy klucze i sto razy musiałyśmy zapewnić, że nie będziemy korzystać ze środkowego zamka, bo się zacina i kiedyś sąsiad musiał wchodzić przez okno i otwierać od środka. Zadowolone poszłyśmy zwiedzać miasto. Zrobiłyśmy zakupy, zjadłyśmy po ciachu. No, ale czas wracać i zabierać się do nauki.

Grażyna miała problemy z otwarciem drzwi.

– Niby zamek górny i dolny otwarte, a drzwi trzymają, co jest? – zastanawiała się głośno.

– A może ty odruchowo zamknęłaś środkowy?

– Nie strasz mnie. Jak się zatnie, będziemy miały problem.

Po różnych nieudanych próbach musiałyśmy spróbować z zamkiem, który się zacinał. No i sąsiad wchodził przez balkon otwierać od środka. Jak na złość właścicielka wróciła w trakcie operacji. Była bardzo zagniewana. Ale swoją drogą, skoro zamek popsuty, po co dała nam do niego klucz? Sama jest wszystkiemu winna!

Na drugi dzień powiedziała, że brat się dowiedział i musimy się szybko wynosić, bo będzie źle.

– Zaraz tu przyjedzie, natychmiast musicie zabrać rzeczy i wyjść! Jak was nie będzie, to powiem, że to nieprawda, że nie mam żadnych lokatorów.

– To może przyjdziemy później, wieczorem…

– Nie!

– Nie mamy gdzie spać!

– To nie jest mój problem!

Wariatka. Znalazłyśmy się na ulicy.

– Może pójdziemy do internatu do Budowlanki? Na początku tygodnia dyrektor powiedział, że nie ma miejsc, ale zapisał nasze nazwiska i powiedział, że jak coś będzie to nas przyjmie w pierwszej kolejności.

– Chyba nie mamy innego wyjścia – odpowiedziałam zrezygnowana.

Dziwne o tym dyrektorze chodziły pogłoski. Podobno zgwałcił jakąś dziewczynę. Samobójstwo chciała przez niego popełnić. Czy to prawda? Nie wiem.

Wieczorem oczywiście dyrka nie było. Wychowawczyni ze współczuciem wysłuchała naszej opowieści.

– Skoro dyrektor obiecał… podobno za dwa dni ma się zwolnić pokój. Wczoraj kilka osób wyjechało na warsztaty, więc są wolne łóżka, tylko załatwcie jutro wszystko z dyrektorem.

– Dziękujemy! Jest pani aniołem!

Jest super! Spotkałam znajome dziewczyny. Był fajny wieczór, przyszli ich koledzy. Miło się gadało i był dach nad głową. Chłopcy doradzili nam, żeby na temat przyjęcia do internatu nie gadać z dyrektorem, tylko z sekretariatem, bo dyrek będzie kręcił głową i wymyślał. Tak zrobiłyśmy. I znowu – skoro dyrektor się zgodził… Czym prędzej zapłaciłyśmy za pobyt i wyżywienie. Hura! Jesteśmy w domu! Po dwóch dniach zostałam wezwana do dyrektora. Czemu nie Grażyna? Czemu nie wezwano nas obu razem?!

– Ty się nazywasz Karczyńska?

– Tak.

– Czego to ja się dowiaduję? Od dwóch dni mieszkasz sobie nielegalnie z koleżanką w moim internacie!

– Dlaczego zaraz nielegalnie?

– Milczeć! To bezprawie i oszustwo! Proszę natychmiast się stąd zabierać!

Oprócz gniewu wyczułam w jego głosie rozbawienie. I jeszcze spytał, co mamy na swoje usprawiedliwienie

– Nic, palancie – odpowiedziałam w duchu.

Wyszłam z gabinetu. Do weekendu, na który zawsze jeździmy do domu, zostały dwie noce. Na waleta przespałyśmy się w pokoju dziewczyn. Dowiedział się skurczybyk. Chyba ma jakiegoś szpicla. Wezwał nas do siebie, obie, ale tłumaczyć musiałam się tylko ja. Zwracał się do nas Karczyńska i koleżanka – uczepił się, jak bonie dydy. Na koniec trochę złagodniał, wygłosił mowę:

– To jest niezgodne z prawem, oficjalnie was nie ma, a jesteście. Ja tu odpowiadam głową, gdyby coś się stało…

Dobra, dobra! Wyciągnęłyśmy pieniądze za pobyt i obiady. Oddali nam nawet za to, co zjadłyśmy – tak się babce w sekretariacie pokićkało. Wzięłyśmy od woźnej kolejne adresy. To było już trochę dalej od szkoły. Dwie sąsiadki, koleżanki, samotne. Jedna wzięła Grażynę, druga mnie. Po tych trudach nawet nam nie przeszkadzało, że miały tylko po jednym pokoju. Zamieszkałyśmy więc z babkami.

Na ogół koleżaneczki siedziały razem w jednym mieszkaniu, a my z Grażyną w drugim – uczyłyśmy się. Kobiety bardzo dużą wagę przywiązywały do naszej nauki i nie miały pojęcia, że bardziej nam w głowie były wygłupy. Cieszyłyśmy się, że byłyśmy same, nikt nam nie gderał za plecami. Jak wychodziły na zakupy, paliłyśmy na balkonie papierosy – rzecz surowo wzbroniona, pod groźbą zgłoszenia tego dyrektorowi szkoły! Moja babka, Danuśka, była roztargnioną dziwaczką. Ciągle głośno myślała i informowała siebie i otoczenie o każdym geście i czynie, który miała zamiar wykonać. Nie pozwalała po zachodzie słońca używać głośno słów „mysz” i „szczur”, ponieważ wierzyła, że to ściągnie gryzonie do jej mieszkania. Podłapałam temat i często, gdy się ściemniało, prosiłam:

– Ale niech mi pani wytłumaczy, dlaczego nie wolno mówić słowa „mysz”?

– Oj cicho, cicho… nie mów… – bardzo się złościła.

Albo, gdy przyszła wieczorem Grażyna, a Danuśka była w pokoju, mówiłam:

– Grażka tylko pamiętaj, w tym domu nie mówi się głośno po zachodzie słońca o myszach ani szczurach!

Danuśka się irytowała:

– Lusia, ty mówisz to specjalnie… Nieładnie… nieładnie!

Kiedyś było jakieś święto kościelne. Biegała po mieszkaniu z kadzidłem i wypędzała złe duchy czy coś tam. Leżałam na tapczanie i uczyłam się. Mnie też kadziła, z tym że czynność tę powtarzała wielokrotnie, bo nie umiałam zachować powagi.

– No nie śmiej się… to nie jest śmieszne… odpędzę od ciebie zło i chorobę.

Sama jesteś choroba! Trzy pióra na głowie, które, jak rano wstaje, stoją na baczność. Zęby krzywe, w paszczy tak mniej więcej co drugi. Na początku, jak rano otworzyłam oczy i ujrzałam jej oblicze, to się zlękłam. Kwestia przyzwyczajenia.

Raz, akurat byliśmy z klasą w teatrze w Łodzi, przyszedł do mnie telegram. To Bogda i moja kuzynka Gośka dały znać, że będą u mnie nazajutrz o ósmej – telefonu niestety nie było. Gdy wróciłam z teatru, zastałam Danuśkę strutą i zagniewaną. Zaczęła mi wymyślać, że straszna rzecz się stała:

– Ja tych osób nie chcę widzieć w swoim mieszkaniu! Takie łobuzerstwo!

Długo nie łapałam, o co chodzi. Po dłuższym czasie wywnętrzania się Danuśki poskładałam wszystko do kupy. Jak listonosz przyniósł telegram, to Danuśka bardzo się zdenerwowała. Bardzo źle się poczuła, wzięła krople na serce i musiała się położyć. Dopiero po kilku godzinach odważyła się przeczytać. I strasznie się wściekła, że nic się nie stało, tylko koleżanki do mnie przyjadą, że niepotrzebnie źle się poczuła.

– Ty wiesz, co ja przeżyłam?! Ty wiesz?! Powtarzam, nie życzę sobie ich w moim domu, łobuzy!

No tak, moja wina teraz, że baba taka pokręcona!

– Jedno pani powiem! – krzyknęłam, bo jak dotychczas nie mogłam dojść do głosu. – To ja powinnam być obrażona, że czyta pani moją korespondencję! Strasznie się narobiło kobieto! Nie masz innych zmartwień?!

Danka chciała jeszcze coś powiedzieć, ale jej dech zaparło w piersi, że taka bezczelna jestem. Wkurzyłam się! Właściwie to mam gdzie iść, żeby nie siedzieć z nią w jednym pokoju.

– Idę do Grażyny! – oznajmiłam i trzasnęłam drzwiami.

Nie było jeszcze komórek, więc wcześnie rano popędziłam na dworzec, żeby złapać Bogdę i Gośkę. Nie mogłam dopuścić do tego, żeby przyszły do mnie, bo babka narobi mi siary. Pójdziemy sobie gdzieś na miasto… Na dworcu dziewczyn nie było. Jak wracałam, właśnie wychodziły z mojej klatki.

– Cześć, Luśka! Gdzie łazisz? Ty mieszkasz pod 33?

– Byłyście u mnie?!

– Noo… otworzyła nam jakaś zmora z antenkami na głowie i krzywymi okularami. Zaspana jeszcze była, a tak się darła, że szok! Coś o policji gadała. Ty, co to za wypłosz jakiś i o co jej chodziło?!

Wytłumaczyłam im pokrótce, ubaw miały po pachy.

Nadeszła zima. Niedługo Święta. Przypadkowo spotkałam Baśkę, koleżankę z podstawówki. Mieszka niedaleko. Zakumplowałyśmy się. Baśka ma fajnie, mieszka sama, a właściwie ze starszą siostrą, ale to prawie tak, jakby mieszkała sama. Często ją odwiedzałam, ale ona przychodziła do mnie rzadko, bo „babka jest w domu”. No to co, mam ją wymeldować, czy jak?!

Baśka chodziła do budowlanki. Często odwiedzali ją koledzy ze szkoły. Czasem piliśmy wino czy jakiś inny trunek i było wesoło. Totalny luz. Coraz częściej u niej przebywałam. Danuśka patrzyła na to krzywo:

– Nie podoba mi się ta Baśka! Ona cię wyprowadzi na manowce. Chodzi do zawodówki, to ma czas. Ty się musisz uczyć. Chyba muszę porozmawiać z twoimi rodzicami. Twój tata to porządny człowiek!

– Ciekawe, jak porozmawiasz? – spytałam w duchu. Nie ma telefonu, adresu nie podałam. Chyba telepatycznie. Mamy nie widziała nigdy, bo zajmuje się bliźniakami, a tatę raz, przez pięć minut, jak się tu sprowadzałam. I ciągle mi powtarza, że mój tata to porządny człowiek.

Do Danuśki, gdzieś tak raz na miesiąc, przychodził kolega Wacek. Dziwny jak ona, lecz w przeciwieństwie do niej prawie nic nie mówił. Zawsze ubrany tak samo. Kilka warstw, a na wierzchu przybrudzona marynarka. Zapach od niego też był jakiś dziwny. Nie lubię, jak przychodzi. Jak się za długo zasiedzi, to śpi w kuchni na krześle, bo mieszka gdzieś na wsi i nie ma czym dojechać.

Wkrótce Święta. Dużo wolnego. Bardzo się cieszę. Jest jakoś tak uroczyście, nawet pomimo tego że całymi dniami trzeba szykować żarcie, bo w Boże Narodzenie musi być ful wypas. Wiadomo – duża rodzinka, no i trzeba, żeby przy okazji Świąt wszystkim się ulało.

Na Gwiazdkę dostałam rajstopy w motylki (hit!) i różowy sweter robiony własnoręcznie przez Wierkę. Ona ma do tego smykałkę. Dostałam jeszcze czarną bransoletkę. Fajnie, będę miała w czym pójść na Sylwestra. Sylwka robiliśmy całą paczką w „chacie”, to jest w pustym domu po naszych dziadkach. Rodzice się zgodzili. Już nie mogę się doczekać! Znowu szykowanie wyżery, była umowa – my zakąski, chłopaki picie.

Impreza zaczęła się super. Czułam się taka dorosła, przecież chodzę do liceum. Piłam dużo wina – jaboli rzecz jasna, bo to się wtedy piło. Zajrzeli do nas starsi chłopcy ze wsi – z nimi też urzędowałam, żeby zaszpanować. Późnym wieczorem zaproponowali, żebyśmy na krótko zajrzeli na dyskotekę, a przed północą z powrotem do chaty żeby witać nowy rok. Fajnie, pojechaliśmy motorami. Ja w samym swetrze, wcale mi nie było zimno. Byliśmy tam niedługo. Po powrocie naszykowaliśmy szampany i szkło i poszliśmy tańczyć. Ktoś krzyknął:

– Za pięć dwunasta!

Zawirowało mi w głowie. Zaczepiłam o kogoś bransoletką, pękła na pół.

– Ooo… mój prezent! – zarechotałam, nie wiedzieć czemu i… więcej grzechów nie pamiętam…

Zdziwiona próbowałam otworzyć oczy. Miałam wrażenie, że za chwilę będziemy pić szampana, ale coś było nie tak. Straszny ból głowy, nie mogłam otworzyć oczu. W końcu otwieram i rozpoznaję mój pokój. Czuję, jak robi mi się niedobrze. Co jest grane?

– Ładnie, ładnie… – słyszę głos Wiery. Na wszelki wypadek nie odpowiadam.

– Teraz Luśka to przegięłaś, mama aż się popłakała i szlaban masz chyba aż do wakacji…

Milczę. Wierka się popłakała, ona jest taka miękka i wrażliwa. Mam sto pytań, ale ich nie zadaję. Boję się odpowiedzi. Zwlekam się z wyra. Wszyscy patrzą z wyrzutem, chcę się zapaść pod ziemię. A najgorsze, że nie wiem, czy coś narozrabiałam, czy dlatego są obrażeni, że przeholowałam z alkoholem. Trochę się ogarnęłam i udaję, że czuję się O.K. Ale każdy gest i każda myśl sprawiają mi ból. Chciałam założyć ten różowy sweter, który dostałam na gwiazdkę, ale nie mogłam go znaleźć. Później patrzę, leży w misce, cały zarzygany. O rany! Rajstopy też nie ocalały, dziura na dziurze.

Przyszła Magda, głupawo się uśmiecha:

– Luśka, no i jak ty się czujesz?

– Dobrze.

– Ale my się z tobą namęczyłyśmy, nieprzytomna byłaś! Ale niepotrzebnie Sławek wziął cię do siebie, żebyś się przespała, bo tam też impreza była.

– Ale obciach! Wszyscy mnie widzieli, no i co jeszcze się działo?

– Ty nic nie pamiętasz?! A w domu, jak się zamknęłaś w łazience i nie chciałaś otworzyć? Twój ojciec musiał nożem z drugiej strony otwierać! A…

– Dobra, dobra! – przerwałam. – Nic już więcej nie chcę wiedzieć!

Czułam się jak zbity pies i zakała rodziny w jednym. Jaki wstyd! Chyba już nigdy nie wyjdę do wsi. Dobrze, że jutro jadę do Piotrkowa. Nie biadolę, że zaczyna się buda, tym razem to dla mnie ucieczka.

Nazajutrz nastrój wcale mi się nie poprawił.

– Stało się coś strasznego – rzekłam posępnie do Grażyny.

– No co? Powiedz!

– Nie, nie będę mówić, bo mi przez gardło nie przejdzie.

– No co ty, w ciąży jesteś?!

– Gorzej!

Gdy powiedziałam Grażynie o mojej zgryzocie, uśmiała się aż do łez.

– Dziewczyno, gdybyś była w ciąży, to dopiero miałabyś problem!

– Wypchaj się, dobrze!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: