- W empik go
LUST poleca: Fanfiction - 8 opowiadań erotycznych inspirowanych światowymi bestsellerami - ebook
LUST poleca: Fanfiction - 8 opowiadań erotycznych inspirowanych światowymi bestsellerami - ebook
"Znowu się zarumieniła, ale kiwnęła głową. Całował jej smukłą szyję, dekolt, znów piersi, brzuch, a potem jej twarz, powieki, wargi. To było niezwykle łatwe. Pozwolił swoim dłoniom wędrować w ślad za ustami po tej białej, alabastrowej skórze. Jane przeciągała się pod jego dotykiem jak kot i ani przez chwilę nie wyglądała, jakby chciała, żeby przestał. Więc nie przestawał".
Charles Bingley nigdy nie zastanawiał się, jak będzie wyglądała jego noc poślubna, ponieważ był dżentelmenem, a dżentelmenowi nie wypada myśleć o takich rzeczach. Nie zastanawiał się nad tym również dlatego, że nigdy wcześniej nie był z kobietą, więc nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak się za to zabrać. Kiedy więc nadchodzi czas skonsumowania małżeństwa z Jane Bennet, Bingley udaje się po radę do przyjaciela - czyli oczywiście do pana Darcy'ego...
Prawdziwa gratka dla fanów klasyki literatury i nie tylko!
8 pikantnych opowiadań erotycznych zainspirowanych "Dumą i uprzedzeniem" Jane Austen, serią książek o przygodach najsłynniejszego detektywa wszech czasów, Sherlocka Holmesa, oraz uniwersum "Harry'ego Pottera" i dynamiką love/hate pomiędzy Harrym i Draco.
A na deser ognisty romans bohaterów czwartego sezonu "Stranger Things".
Popuśćcie wodze fantazji i wyobraźcie sobie inny scenariusz losów bohaterów doskonale Wam znanych z kart powieści i z ekranu...
Zbiór zawiera następujące opowiadania erotyczne:
Duma, uprzedzenie i wątpliwa reputacja Lydii Bennett
Noc poślubna Charlesa Bingleya
Pan Darcy: Uległość i zdumienie
Sherlock Holmes i sprawa niedojrzałych czereśni
Nienawiść, pożądanie i odrobina magii
Noc, którą zapamiętasz na zawsze
Tak, jak być powinno
Outsider
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-270-9158-7 |
Rozmiar pliku: | 290 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lydia uważała bez żadnego krygowania się, że jest najmądrzejszą z panien Bennett. Nie w ten sposób, w jaki myślały o mądrości jej siostry, rzecz jasna. Nie czytała żadnych książek oprócz francuskich romansów, nie umiała rysować ani haftować, a do klawikordu nie zbliżała się na odległość dziesięciu kroków. Nienawidziła lekcji muzyki, a jeszcze bardziej nienawidziła siedzieć ładnie i z obłudną minką słuchać, jak popisują się panny z sąsiedztwa. Nie, wkuwanie na pamięć wzniosłych cytatów czy rozwiązywanie zadań arytmetycznych też nie było najmocniejszą stroną Lydii. A jednak wiedzy, jaką posiadała, nie zamieniłaby na wszystkie sztuki Szekspira.
Edukacja Lydii rozpoczęła się pięć dni przed jej czternastymi urodzinami, kiedy to panienka podpatrzyła, jak parobek Lucasów przyprowadził byka do ich krowy. Dobrze wiedziała, że nie wolno jej być świadkiem tego spotkania, bo wszyscy dorośli dostawali od razu pomieszania zmysłów, gdy ona lub któraś z jej sióstr przypadkiem znalazły się w okolicy, ale Lydię aż skręcało z ciekawości, o co tyle hałasu. Po co w ogóle przyprowadza się byka do krowy? Wszystko to wydawało się niezwykle mgliste i tajemnicze i miało jakiś związek z cielakami, jednak kiedy Lydia o to pytała, matka natychmiast dostawała globusa, a ojciec zaczynał chrząkać i zasłaniał się książką. Rzecz jasna, Lydia pytała też kucharkę i panny służące, ale żadna z nich nie chciała lub nie umiała udzielić odpowiedzi. Tym razem jednak Lydia miała szczęście. W Longbourn panowało nie lada poruszenie, bo Mary skręciła kostkę na spacerze i lamentowała, jakby co najmniej koń gospodarski nadepnął jej na stopę, a wszyscy biegali wokół niej, próbując jej ulżyć w bólu. Oprócz pani Bennett, oczywiście, która leżała na szezlongu, wachlując się batystową chusteczką i krzycząc coś o swoich nerwach. Normalnie to wszystko byłoby dla Lydii źródłem nieustającej radości, lecz tym razem dostrzeżona w przelocie ciężka sylwetka parobka Lucasów i przetaczający się za oknem czarny, zwalisty cień wielkiego byka były zbyt wielką pokusą. Korzystając z zamieszania w domu, wymknęła się na dziedziniec i zakradła do obory.
Lubiła krowy. Były duże, ale niezwykle łagodne, miały wielkie, piękne, jak gdyby wilgotne oczy z długimi rzęsami i aksamitne pyski. Poruszały się powoli, zawsze przeżuwając, i pachniały kojącą mieszaniną mleka i słomy, pastwisk za domem i dzikich łąk. Lydia wsunęła się pomiędzy snopy słomy a zagrodę dla kóz, skąd była niewidoczna, a za to miała doskonały widok na to, co się dzieje w oborze. A działy się tam naprawdę niezwykłe rzeczy: parobek podprowadził byka do krowy, ale nie od strony głowy, tylko ogona, a wtedy między tylnymi nogami byka pojawiło się coś… Lydia nie miała pojęcia co. To było jak piąta kończyna, długie, grube, zakończone czymś w rodzaju kulki. Byk wspiął się na krowę, objął przednimi nogami jej grzbiet i to coś – to olbrzymie coś – wepchnął jej pod ogon! Krowa jednak nie wyglądała na przerażoną: stała spokojnie, czekając. Była chyba nawet zadowolona. Byk zaczął się poruszać na krowie – i chyba w krowie też, a przynajmniej tak to wyglądało. Zwierzęta sapały i pomrukiwały cicho, a Lydia zaczęła czuć się dziwnie. Jakby tuż pod jej pępkiem zalęgło się coś gorącego i ciężkiego. Dziewczyna przestąpiła niepewnie z nogi na nogę. Byk przyspieszył, a podglądaczka poczuła, jak bolą ją spierzchnięte nagle wargi. Oddychała płytko i szybko, obawiając się, że piersi za chwilę rozsadzą jej sukienkę. Między udami poczuła pulsowanie i wilgoć. Zlękła się, że oto niespodziewanie nadeszły te dni, więc prędko włożyła rękę pod sukienkę, żeby sprawdzić, ale gdy tylko dotknęła tego miejsca, przeszył ją tak gwałtowny dreszcz, że jęknęła głośno.
– Kto tu jest? – zapytał parobek, rozglądając się i o wiele za późno dostrzegając ukrytą w słomie dziewczynę.
– Co panienka tu robi?! – przeraził się. – Nie wolno panience tu być!
– Chciałam zobaczyć, co byk robi krowie – przyznała Lydia, sama wstrząśnięta tym, co się przed chwilą zdarzyło.
– Młodym pannom nie wypada oglądać takich rzeczy!
– Dlaczego? – zapytała niewinnie, choć jakoś już domyślała się dlaczego.
– To nie uchodzi i już. Proszę, niech panienka już stąd idzie, będę miał kłopoty.
– Zaraz pójdę – zgodziła się skwapliwie. – Jak tylko powiesz mi, co on robi.
– Panienko!
– To chyba nie jest tajemnica?
– Z tego będą cielaki.
– Tak, domyśliłam się… Ale co on _robi_?
– Nie wolno mi mówić z panienką o takich rzeczach. Proszę już iść!
– Co on ma między nogami?
– Panienko Lydio, na Boga żywego!
Lydię nagle olśniło.
– Czy ludzie też muszą to robić, żeby mieć dzieci?
Parobek wyglądał, jakby miał się rozpłakać. Zaczerwieniony po cebulki włosów wił się pod spojrzeniem Lydii. Byk tymczasem skończył i zeskoczył z krowy. Obrócił ku Lydii swój czarny, melancholijny pysk.
– Czy ty masz między nogami to, co ten byk?
– Panienko…
– Pokaż.
– Muszę już iść, dostanę rózgi, jak ktoś mnie przyłapie na tej rozmowie. Do widzenia panience.
Złapał za łańcuch na szyi byka i uciekł tak prędko, że omal nie zgubił spodni, ciągnąc za sobą biedne zwierzę. Jednak Lydia miała wspaniały materiał do rozmyślań. Była pewna, że żadna z jej świętoszkowatych sióstr nigdy nie widziała czegoś takiego i że ani jedna z przeczytanych książek nigdy ich do tego nie przygotuje.
***
Od tej pory pilnie przyglądała się Kitty czy Mary, gdy te rozbierały się przed snem albo myły. Odkryła, że z grubsza miały to samo, co ona: krągłe, różowe pośladki i ciemny ślad włosów między nogami. Nocami, kiedy siostry już spały, ostrożnie, samymi opuszkami palców poznawała anatomię swojego ciała. To, co się chowało pod włosami, zawsze skryte w kolejnych warstwach bielizny i zasłonięte nogami, było niezwykle delikatne w dotyku: jak jedwab, jak płatki kwiatu. Kiedy wkładało się palec głębiej, to było tak, jakby wkładało się go do pąka peonii, lekko pokrytego rosą, bo tam, w środku, zawsze było trochę wilgotno. To było nieprawdopodobnie wręcz przyjemne: jakby łaskotanie, które rozchodziło się na całe ciało, napinając je i dając poczucie pełni życia. Lydia nie umiałaby tego lepiej opisać, ale czuła się żywa od palców stóp aż po koniuszki włosów, rozwibrowana w sposób, którego nie zaznała nigdy wcześniej.
***
Okazja do pogłębienia studiów nadarzyła się pod koniec lata, w piętnastym roku życia Lydii, kiedy wraz z Kitty wracały niespiesznie od ciotki z Meryton, zaopatrzone w niezliczone muślinowe wstążki, piórka do kapeluszy i rozetki do pantofelków. Wykłócały się właśnie, która z nich stanie się szczęśliwą posiadaczką bladoróżowej wstążki w białe kropeczki, gdy usłyszały dobiegające znad rzeki śmiechy i pohukiwania.
– Chodźmy tam! – zarządziła natychmiast Lydia.
– No nie wiem… – odparła Kitty. – To są mężczyźni.
– Tylko zobaczymy, co robią.
– Nie wolno nam być sam na sam z mężczyznami.
– Och, nie bądź głupia, nie będziemy same, bo przecież jest nas dwie!
Widząc wahanie siostry, Lydia pomachała jej przed nosem bladoróżową wstążką, której jeszcze przed chwilą obie tak pragnęły, że były gotowe skoczyć sobie do oczu.
– Pozwolę ci wziąć tę wstążkę.
– No dobrze – odpowiedziała niechętnie Kitty, w której chęć posiadania wstążki powoli brała górę nad niezbyt dobrze ugruntowanymi cnotami. – Ale tylko spojrzymy i sobie pójdziemy.
– Oczywiście, że tak! – Lydia chwyciła niecierpliwie siostrę za rękę i pociągnęła w kierunku rzeki. Szła pierwsza, wabiona głosami i śmiechami mężczyzn niczym Odyseusz słuchający głosów syren. Nie wiedziała sama, czego się spodziewa i co chciałaby ujrzeć, dopóki nie wyszła spomiędzy gęsto rosnących drzew.
– Ach! – Zatrzymała się tak gwałtownie, że idąca za nią Kitty weszła jej na plecy.
– Co? Co tam jest?
Jednak Lydia milczała uroczyście, obejmując zachwyconym spojrzeniem scenę, którą miała przed sobą. Pięciu młodych mężczyzn stało w rzece, golusieńkich, jak ich Pan Bóg stworzył. Niektórzy się myli, a inni prali części bielizny. Wyglądali zupełnie inaczej niż siostry Lydii. Mieli inne klatki piersiowe, inne ramiona, inne brzuchy, inne pośladki, a przede wszystkim między ich nogami kołysały się dziwne stworzenia, przywodzące na myśl owo olbrzymie, straszliwe narzędzie, które miał byk, a jednocześnie o wiele mniejsze, wyglądające na przyjazne i miłe. Lydia przyłapała się na chęci pogłaskania jednego.
– Och! – pisnęła Kitty, której wreszcie udało się minąć siostrę i zobaczyć.
Na ten dźwięk mężczyźni w rzece spojrzeli w ich stronę, więc obie dziewczęta w popłochu rzuciły się do ucieczki i nie zatrzymały się aż do progu Longbourn.
– Nie mów o tym nikomu – błagała zdyszana Kitty. – Nasza reputacja przepadłaby na zawsze.
Lydia niedbale skinęła głową. Oczywiście, że nie miała zamiaru nikomu o tym mówić. Miała za to o czym myśleć!
***
Kitty wróciła do tego zdarzenia po śniadaniu następnego dnia, gdy obie przechadzały się po ogrodzie, ścinając kwiaty do wazonu. Przy śniadaniu pani Bennett odebrała list od ciotki Philips, z którego dowiedziała się (oraz natychmiast się tą wiedzą podzieliła z mężem i pięcioma córkami), że w Meryton stacjonuje właśnie regiment piechoty. Żołnierze mieli zostać w mieście przez całą jesień i zimę, co oznaczało nie tylko nowe znajomości i rozrywki, lecz także możliwość znalezienia mężów przez wszystkie panny Bennett.
– Drogi panie Bennett, muszę dziś koniecznie pożyczyć konie.
– A po cóż to, moja duszko? – zapytał jak zwykle flegmatycznie pan Bennett.
– Muszę odwiedzić siostrę i omówić z nią zasady przyjmowania oficerów w jej domu. Nasze córki nie mogą narażać na szwank dobrego imienia rodziny.
– Prościej będzie zakazać im chodzić do Meryton przez całą zimę.
– Ach, cóż ty opowiadasz, drogi mężu! Zakazać im chodzić do Meryton?! A gdzie wówczas znajdą mężów?
– Tam, gdzie się znajduje wszystkich mężów, kochana. A gdzie ty znalazłaś swojego? Kupiłaś go na targu?
– Wiecznie robisz sobie ze mnie żarty i nie masz żadnego szacunku dla moich biednych nerwów!
– Jaki związek mają twoje nerwy z mężami naszych córek?
– Jeszcze pytasz! Czy wiesz, jak ciężko jest wydać za mąż pięć córek? Doprawdy, drogi mężu, na twoim miejscu nie podchodziłabym do rzeczy tak niefrasobliwie! Ach, czuję, że zbliża się mój atak nerwowy! Hill, Hill! Podaj krople!
– Już dobrze, dobrze, skoro to powstrzyma twój atak nerwowy, to oczywiście możesz wziąć konie. Tylko żartowałem. Mam nadzieję, że kiedy wrócisz, wszystkie nasze córki będą już zamężne.
Po tej typowej w Longbourn utarczce zadowolona z siebie pani Bennett wyruszyła do Meryton, a panny Bennett oddały się swoim ulubionym zajęciom, czyli Jane – malowaniu, Lizzy – czytaniu, Mary – brzdąkaniu na klawikordzie, a nierozłączne Kitty i Lydia wybrały się na przechadzkę po świeżym powietrzu.
– To byli żołnierze – powiedziała cicho Kitty, rozglądając się niepewnie, jakby sprawdzała, czy aby nikt ich nie usłyszy.
– Skąd wiesz? – zapytała Lydia, nie zadając sobie trudu, żeby udawać, że nie wie, o kim mowa.
– Nie widziałaś ich mundurów?
Lydia wzruszyła ramionami, nie przyznając się, że była skupiona na patrzeniu w zupełnie inną stronę.
– Mam nadzieję, że nas nie widzieli dokładnie. Wyobrażasz sobie, co będzie, jeśli ich spotkamy u ciotki? – Kitty aż się złapała za głowę. – To by było straszne! Zapadłabym się pod ziemię.
Lydia pomyślała, że właściwie mogłoby to być zabawne, ale tę myśl też zostawiła dla siebie. Nigdy wcześniej nie miała tajemnic przed Kitty, lecz tym razem przeczuwała, że siostra nie byłaby tak otwarta na naukę jak ona sama.
***
Wickham spodobał jej się od razu. Nie dlatego, że był taki przystojny, tylko przez to, jak na nią patrzył. Żaden dżentelmen nie patrzył w ten sposób, a jeśli chodzi o ścisłość, to żaden oficer również. A z tymi ostatnimi zapoznawała się ochoczo, czy to u ciotki Philips na obiadkach i improwizowanych tańcach, czy to na ulicy, upuszczając pod ich stopy chusteczki i rękawiczki, aby mogli je podnieść i mieć pretekst do zawarcia znajomości. Lydia wiedziała, że jest ładna i może się podobać. Rozumiała instynktownie, że jest w jakiś sposób ładniejsza nawet od Jane, rodzinnej piękności. A już na pewno mężczyźni woleli ją, Lydię. Oczywiście nie tacy mężczyźni jak ten mydłek Bingley czy nudziarz Darcy. Prawdziwi mężczyźni. Tacy jak Wickham.
Kiedy na nią patrzył, czuła niebezpieczeństwo, jakby był drapieżnikiem, a ona – niewinną owieczką. Drżała z niepokoju pod tym spojrzeniem. A jednocześnie działo się z nią to samo, co wtedy, gdy patrzyła na byka. Dlatego kiedy w Brighton tańczył z nią cztery tańce z rzędu, dotykając dyskretnie odsłoniętych miejsc na jej ciele pomiędzy rękawem sukni a rękawiczką, na plecach nad dekoltem sukni czy na karku tuż pod linią włosów, była pewna, że jest zakochana i że pragnie, by to on właśnie kontynuował jej edukację.
– Nie jest pani duszno? – zapytał, nachylając się i faktycznie odbierając Lydii oddech.
– Chyba chciałabym wyjść na powietrze.
– Zechce pani, bym jej towarzyszył?
– O tak, bardzo proszę – zgodziła się skwapliwie, rojąc w głowie wszystkie romantyczne historie o oświadczynach.
Ujął jej ramię i wyszli do ogrodu, trzymając się jednak plam światła, by osoby na tarasie widziały, że zachowują się przyzwoicie. Lydia musiała być na tyle szczera sama ze sobą, by przyznać, że wolałaby schronić się w mroku. Ale wkrótce okazało się, że światło nie stanowi żadnej przeszkody dla Wickhama, który ujął jej dłoń i bardzo powoli, palec po palcu, ściągnął jej rękawiczkę, po czym przesunął otwartą dłonią po nagim ramieniu.
– Ma pani cudownie gładką skórę – powiedział.
Gdyby Lydia była jedną ze swych sióstr, na pewno byłby to dla niej sygnał do ucieczki. Dżentelmen nie powinien dotykać jej w taki sposób, a już na pewno nie powinien mówić takich rzeczy! Ale Lydia była Lydią, więc kiedy Wickham uniósł rękę i przesunął opuszkami palców po jej karku, nie zaprotestowała. Czekała w uniesieniu, aż oficer padnie na kolana i wyzna jej miłość. Wszystko do tego zmierzało. Była pewna, że oświadczyny nastąpią lada chwila. Tymczasem jednak Wickham przejechał dłonią po sznurówkach jej gorsetu.
– Czy nie rozluźniły się pani sznurówki od tańca?
– Tak, chyba, wydaje mi się, że tak właśnie się stało – wydukała, onieśmielona.
– Mógłbym je pani poprawić.
– To byłoby bardzo uprzejme z pańskiej strony.
– Musimy jednak odejść trochę dalej, nie chcielibyśmy, żeby ktoś pomyślał, że robimy coś zdrożnego, nieprawdaż?
– O-oczywiście.
Pociągnął ją w ciemność ogrodu. Chciała posłusznie odwrócić się tyłem, by mógł zasznurować gorset ciaśniej, jednak on chwycił ją w objęcia i przyciągnął do siebie. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, poczuła na wargach jego gorące, niecierpliwe usta i poddała im się ochoczo, czując, jak wiruje jej w głowie. Skupiona na pocałunkach nie od razu zorientowała się, że jedna jego dłoń wsunęła się w dekolt sukni i odnalazła pierś, a druga ciągnie w górę spódnicę.
– Co pan robi – wydyszała resztkami rozsądku. – Ktoś nas zobaczy!
– Nie chcemy tego, prawda?
Potrząsnęła głową, więc Wickham znów złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Szedł tak szybko, że niemal za nim biegła, jak gdyby nie chciał, żeby zdążyła ochłonąć, ale nie wiedział, że ona też wcale nie chce ochłonąć. To, co się działo, było trochę szaloną przygodą, a Lydia była niezmiernie ciekawa, co będzie dalej. Dlatego kiedy wpadli do mieszkania Wickhama, pozwoliła się przyprzeć do drzwi i całować zachłannie, a nawet sama oddawała pocałunki równie gorąco. Ani się obejrzała, gdy Wickham wprawnymi ruchami ściągnął z niej górę sukni i rozpiął spódnicę, pozwalając, by suknia opadła na ziemię. Wciąż ją całował, wsuwając jej język między wargi, gdy jego silne dłonie zajęły się sznurówkami gorsetu, choć wcale nie w taki sposób, o jakim mówił, tylko wręcz przeciwny. Dwa mrugnięcia okiem później gorset dołączył do sukni na podłodze. Pozostała halka i pantalony, ale to, w jaki sposób dłonie Wickhama pieściły piersi Lydii przez delikatny materiał, sprawiało, że dziewczyna marzyła tylko o tym, by poczuć je na nagiej skórze. Podniosła zatem halkę i zdjęła ją przez głowę, zduszając w sobie myśl, że jest bezwstydna. Wystarczył błysk, jaki dostrzegła w pełnych zachwytu oczach Wickhama, by przestała żałować.
Mężczyzna pochylił głowę i zaczął całować jej piersi. Krążył językiem wokół sutków, a potem je ssał. Lydia nigdy jeszcze nie czuła czegoś takiego – wstrząsały nią dreszcze, bolał ją brzuch, pragnęła, żeby Wickham przestał i jednocześnie żeby nigdy nie przestawał. Jej ciało wygięło się lekko, podając piersi do przodu, jakby zadecydowało za nią. Wickham całował to jedną, to drugą wyeksponowaną pierś, drażnił je lekko zębami i dziewczyna poczuła między nogami znajomą wilgoć. Zawstydziła się na myśl, że on to spostrzeże, więc kiedy rozwiązał tasiemki pantalonów, zaprotestowała cicho. Ujął w dłonie jej twarz, zajrzał jej w oczy i pocałował ją tak głęboko i namiętnie, że zapomniała o całym świecie. Nogi się pod nią ugięły. Zauważył to, wziął ją na ręce i położył na łóżku. W tym zamieszaniu nie spostrzegła, że kiedy położył się przy niej i znów ją pocałował, jego prawa ręka tkwiła już głęboko w pantalonach i pieściła delikatnie wrażliwą skórę podbrzusza i ud. Instynktownie zacisnęła nogi, unosząc kolana i w ten sposób ułatwiając mu dostęp z drugiej strony, co w ogóle nie przyszło jej do głowy, więc zamarła skonfundowana, gdy poczuła jego palce między nogami. Patrzyła szeroko otwartymi oczami w jego uśmiechniętą twarz, gdy przebierał opuszkami palców po jej najintymniejszym miejscu, jak gdyby grał na jakimś instrumencie. To było nieziemsko przyjemne…
Widząc, że Lydia nie zamierza się wyrywać i protestować, Wickham znów zaczął całować jej piersi. Zmienił nieznacznie pozycję, tak że opierał się na łokciu i kolanach, z których jedno wsunął niepostrzeżenie między nogi Lydii, rozdzielając je i uzyskując w ten sposób wygodny dostęp. Teraz już pieścił ją śmielej, całą dłonią drażniąc delikatny splot nerwów na jej kroczu. To było cudowne, Lydia nie wiedziała, czy bardziej lubi te pieszczoty, czy całowanie piersi, ale bardzo pragnęła, by jedno i drugie trwało. Przemknęło jej przez myśl, że nie dziwi się, iż nikt nie chce młodym pannom mówić o tych rzeczach, bo gdyby o tym wiedziały, nie potrafiłyby się skupić na niczym innym. Pisnęła, gdy wsunął palec do środka i zaczął nim poruszać w przód i w tył.
– Lydio Bennett – wymruczał między pocałunkami składanymi na jej piersiach – jesteś cudownie mokra.
Zawstydziła się, ale i ucieszyła, że nie uznał tego za krępujące. Jego palec w środku poruszał się szybciej, wypełniając ją w zupełnie nowy, niezwykle przyjemny sposób. Wkrótce dołączył do niego drugi palec i to poczucie rozpychania stało się jeszcze przyjemniejsze. Lydia jęknęła cichutko.
– Wybacz, ale nie wytrzymam dłużej – powiedział chrapliwie, jednym ruchem ściągnął z niej pantalony, a potem poluzował zapięcie swoich spodni i wydobył z nich… to. Lydia już to widziała u kąpiących się żołnierzy. Było oczywiście mniejsze niż to u byka, ale też nie takie, jak u mężczyzn w rzece. Ich przypominały łagodne, potulne stworzenia, które chciało się pogłaskać, jego instrument był czerwony i nabrzmiały, z widocznymi, oplatającymi żyłami. I trochę straszny. Ale Lydia przede wszystkim nie mogła się doczekać, aż dowie się, _gdzie_. Czy powinna stanąć na czworakach jak krowa? Jednak Wickham nie dał jej żadnego znaku, że ma to zrobić, wręcz przeciwnie, położył się na niej całym ciężarem. Kolanem rozsunął jej uda i… Och! To, co miał między nogami, dotknęło jej pulsującego krocza. Poczuła, jakby cała krew spłynęła jej w to jedno miejsce. I wtedy on wdarł się do środka.
***
– Pojedźmy do Gretna Green i weźmy ślub!
– Ślub? Dopiero sprawdzamy, czy do siebie pasujemy, kwiatuszku!
– Jesteś zepsuty!
– No cóż, trzeba było o tym myśleć wcześniej, teraz ty też jesteś zepsuta. – Uśmiechnął się kącikiem ust, ale widziała, że żartuje.
– Panie Wickham!
– Lydio, leżysz na mnie całkiem naga i trzymam rękę między twoimi udami, naprawdę ten ton jest śmieszny.
– Ale co z moją reputacją?
– Przecież nikt nie musi o tym wiedzieć, hmm? Było ci dobrze czy nie?
– Tak, ale nie możesz…
– Powiem ci, co mogę. Mogę ci pokazać coś, co cię bardzo, bardzo uszczęśliwi, chcesz?
– Czy to ma związek z tym, co przed chwilą robiliśmy?
– O, tak…! – Wickham przeturlał ich oboje na łóżku w taki sposób, by Lydia znalazła się pod nim, po czym zsunął się niżej. Po drodze pocałował jej prawy sutek i possał lewy, przez co Lydia zaczęła oddychać niespokojnie. Zsunął się jeszcze niżej, znacząc ścieżkę na jej brzuchu wilgotnymi pocałunkami, zatrzymał się na chwilkę w zagłębieniu pępka, aż wreszcie znieruchomiał z ustami na wysokości włosów łonowych Lydii.
– Co robisz?
– Przestań mówić na chwilę i się dowiesz… – Jednym zdecydowanym ruchem rozsunął jej uda i zachłannie polizał mokrą szparkę pomiędzy nimi. To było tak niespodziewane i tak zdeprawowane, że Lydia aż się zachłysnęła.
– Nie możesz…! – zaczęła, ale język Wickhama był już w środku i wypełniał Lydię w zupełnie nowy, wilgotny i drżący sposób. Wbrew sobie Lydia poczuła, jak jej biodra unoszą się do góry w niemej prośbie, a całe ciało wygina się w łuk, wstrząsane długimi spazmami przyjemności. Kiedy jednak wydała z siebie głośny jęk, Wickham przestał.
– O, a więc ci się podoba? – zapytał z drwiącym uśmiechem, unosząc głowę. Usta i brodę miał lśniące od soków Lydii, która nie wiedziała już, czy bardziej ją to podnieca, czy zawstydza. Ukryła rozpaloną twarz w dłoniach, żeby na niego nie patrzeć, poczuła jednak, jak jego mocne dłonie unoszą ją i obracają na brzuch.
– Zegnij kolana – powiedział łagodnie. Wyobraziła sobie tę pozycję i rozpaczliwie potrząsnęła głową. Westchnął, jednym ruchem uniósł jej pupę w górę i włożył pod brzuch wysoką poduszkę, po czym dość gwałtownie rozsunął jej nogi. Lydia nie mogła myśleć o tym, jak bezwstydnie wygląda ze sterczącą w górze pupą, cała… otwarta. Ale właśnie w tej chwili język Wickhama znów zaczął ją penetrować, drażnić płatki, wdzierać się do środka. Mężczyzna całował, lizał, uderzał językiem i ssał to miejsce, które Lydia miała chronić za wszelką cenę, ale zrozumiała właśnie, że chce czegoś wręcz przeciwnego. Dlaczego miałaby odmawiać sobie czegoś, co jest tak przyjemne? Czy mężczyznom się tego zabrania? Czy ich reputacja jest zrujnowana na zawsze? Lydia jęknęła głośno, nie panując już nad ciałem. Czuła, że coś w niej wzbiera, coś ogromnego i nie do zatrzymania. Dyszała i jęczała, wijąc się i kręcąc, by język docierał precyzyjnie w te rejony, w których przyjemność była największa. Czuła, że już, już zbliża się do granicy, gdy Wickham oderwał od niej usta.
– Proszę… – pisnęła, ale umilkła, struchlała, gdy poczuła jego język w zupełnie innym miejscu. W miejscu, o którym nigdy nawet nie myślała, a już na pewno nie przyszło jej do głowy, że można byłoby je całować. Chciała zaprotestować, lecz Wickham rozsunął jej pośladki i lizał pomiędzy nimi długimi, drażniącymi pociągnięciami języka od jej szparki aż do tej drugiej dziurki. Lydia nigdy nie przeżyła niczego tak przyjemnego. Teraz ruch języka się zmienił: łagodne pociągnięcia zastąpiły drażniące, koliste pieszczoty samego czubka, raz w jednej dziurce, raz w drugiej. Lydia podciągnęła pupę do góry i wypięła się mocniej, żeby ułatwić mu dostęp. Usłyszała jego cichy śmiech, ale już nic jej nie obchodziło. Pragnęła tylko więcej i więcej pieszczot, mocniej, szybciej. Jak gdyby czytając jej w myślach, Wickham przyspieszył ruchy języka, skupiając się na pupie, a najwrażliwszy punkt zaczął pieścić palcami. To już było nie do zniesienia, Lydia jęczała głośno, poruszając biodrami w górę i w dół, intensyfikując pieszczoty, już nie myśląc zupełnie, zmieniając się tylko w pragnienie, jakby cała stała się wyłącznie tymi dwiema częściami swojego ciała, których on dotykał, i to było takie cudowne, takie cudowne… Jęki Lydii przypominały miauczenie kotki w rui, ale ona już nie mogła, nie potrafiła, fala zbliżała się gwałtownie, już, już, zaraz ją zaleje… i wtedy Wickham włożył palec pomiędzy jej nabrzmiałe wargi, a język wepchnął do drugiej dziurki i poruszał nimi rytmicznie, pieszcząc jednocześnie drugą dłonią całe krocze, i tego było już za dużo… Fala przetoczyła się przez Lydię, urywając jej głowę i zmieniając całe ciało w ciało szmacianej lalki. Słyszała swój krzyk, ale z tak daleka, że nie rozumiała, co się dzieje.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.