Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Mafia Casanova - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 września 2024
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mafia Casanova - ebook

Zaufanie. Lojalność. Rodzina. Splątana sieć mafijnego życia.

Dorastaliśmy razem. Ja, Eden, mój brat Tristian. On zawsze był tym dobrym. A ja? Cóż, ja byłem Casanovą, zabójcą, który flirtował z każdą napotkaną osobą, łamiąc serce Eden raz za razem.

A Eden znaczyła dla mnie wszystko. Mimo to wiedziałem, że z moim bratem będzie jej lepiej. On mógł dać jej życie, którego ja nigdy nie będę w stanie jej zapewnić.

Ale wszystko się zmieniło. My się zmieniliśmy.

Moim jedynym celem było chronienie jej i sprawienie, by w zamian mnie znienawidziła. Ale kiedy Tristan nie stał już między nami...

Nadeszła kolej, by odebrać to, co zawsze należało do mnie.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8883-7
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NOTA OD­AU­TOR­SKA

OGROM­NIE się cie­szymy, że mo­żemy Ci za­pre­zen­to­wać pierw­szy owoc na­szej wspól­nej pracy! Obie od po­nad dzie­się­ciu lat pi­szemy ro­manse ma­fijne. Po­zna­ły­śmy się w fa­ce­bo­oko­wej gru­pie Ero­tic Play­room, w któ­rej pod­ję­ły­śmy wy­zwa­nie, aby coś wspól­nie stwo­rzyć. Spo­tka­ły­śmy się i po­lu­bi­ły­śmy, dla­tego po­sta­no­wi­ły­śmy na­pi­sać po­wieść.

Mamy na­dzieję, że lek­tura za­pewni Ci taką samą roz­rywkę, jaką dla nas było jej pi­sa­nie. Z ogromną ra­do­ścią po­łą­czy­ły­śmy na­sze dwa ma­fijne światy.

Uści­ski i ca­łu­ski <3

M. Ro­bin­son i RVDPRO­LOG

W ide­al­nym świe­cie nie by­łoby ide­al­nie

Biz­zaro

Ro­meo

Obec­nie

– Masz ja­kie­kol­wiek po­ję­cie, co mógł­bym ci zro­bić? – wy­szep­ta­łem ochry­ple do ucha dziew­czyny, pod­sy­ca­jąc de­mona ży­ją­cego w od­mę­tach mo­jej du­szy.

Ton ocie­kał fu­rią, a za­raz coś ociek­nie krwią. Wście­kłość przy­po­mi­nała małą ranę, z któ­rej krew są­czyła się po­woli, aż w końcu utwo­rzyła ka­łużę i już nie dało się jej prze­oczyć. Ka­łuża sta­wała się je­zio­rem, a je­zioro oce­anem, w któ­rym czło­wiek to­nął, do­póki nie po­czuł po­trzeby, żeby coś z tym zro­bić.

Dla­czego? Bo bez­czyn­ność od­ci­nała tlen.

– Źle ro­bimy – szep­nęła z uśmie­chem. Mi­miką wy­ra­żała zgodę, a kłam­li­wymi sło­wami od­mowę.

Nie­ważne. Nie­długo ją uci­szę.

Po tym, jak eks­ta­tyczne krzyki staną się pełne trwogi. Każdy z ze­wnątrz uznałby, że dziew­czyna prze­żywa naj­lep­szy wie­czór w swoim ży­ciu.

Na pewno nie naj­gor­szy.

W rze­czy­wi­sto­ści cze­kała ją śmierć w biały dzień.

Nie by­łem tym, za kogo mnie uwa­żała…

Cza­ru­siem.

Dżen­tel­me­nem.

Ca­sa­novą.

Fa­ce­tem, który raz po raz mógłby do­pro­wa­dzać dziew­czynę do or­ga­zmu, aż za­czę­łaby bła­gać o li­tość. W rze­czy­wi­sto­ści suka chciała tego sa­mego, co wszyst­kie jej po­dobne.

Mo­jego serca.

Du­szy.

Dwóch słów o naj­więk­szej mocy z mo­ich ust …

Pra­gnę cię.

Po­trze­buję cię.

Ko­cham cię.

Ko­biety pra­gnęły związku jak z bajki – zisz­cze­nia ma­rzeń, szczę­śli­wego za­koń­cze­nia. Za­pew­nie­nia, że dla nich fa­cet zmie­rzyłby się z sa­mym dia­błem. Nie do­tarło do nich jesz­cze, że to pod­stęp, ilu­zja, je­bane bujdy. W wie­lo­krot­nie po­wta­rzane kłam­stwo za­czyna się z cza­sem wie­rzyć.

To samo można po­wie­dzieć o za­pew­nie­niach o uczu­ciu.

Za sprawą świet­nie roz­wi­nię­tej in­tu­icji po­tra­fię od­gad­nąć ludz­kie my­śli. To dzięki niej trzy­mam się przy ży­ciu, mimo że wszy­scy pra­gną mo­jej śmierci.

Dla mnie bar­dzo ważne są pewne trzy słowa…

Kto cię skrzyw­dził?

Przed oczami staje mi ob­raz ich dwojga ra­zem. La­tami bzy­ka­łem się z in­nymi, aby wy­rzu­cić ją z głowy. Nie mia­łem po­ję­cia, dla­czego ata­kują mnie wspo­mnie­nia brata.

Ro­dzo­nego brata.

Który zro­biłby wszystko dla mnie i dla ro­dziny – albo ra­czej dla Fa­mi­glii1. Pro­myk świa­tła w na­szym mrocz­nym świe­cie można do­strzec tylko w chwili, w któ­rej od­biera się ko­muś ży­cie. Ulotna ja­sność my­śli to obo­sieczna broń wtrą­ca­jąca mnie w co­raz głęb­sze od­męty mo­jej wła­snej de­pra­wa­cji. W ży­ciu… ni­komu ni­czego nie od­mó­wi­łem.

Po­ta­kuję, gdy sy­tu­acja tego wy­maga.

Uśmie­cham się, gdy tak na­leży.

Pra­wię kom­ple­menty, gdy mam ku nim spo­sob­ność.

Po czym… za­bie­ram ko­biety do nieba, a na­stęp­nie ślę je do dia­bła.

Po­wi­nie­nem mieć wy­rzuty su­mie­nia.

Jed­nak su­mie­nie mi nie do­skwiera.

Po pro­stu pra­gnę dresz­czyku, jaki daje wra­że­nie, że się żyje.

Przy­to­czę słowa wiel­kiego Sha­ke­spe­are’a: „Gdy nas ukłu­jesz, czy nam krew nie cie­cze? czy nie śmie­jemy się, kiedy nas łech­cesz? Kiedy tru­ci­znę nam za­dasz, czy nie umie­ramy? A gdy nas po­krzyw­dzisz, czy nie ma­myż po­msty szu­kać?”2.

To moja de­wiza ży­ciowa.

Cu­dzą krew prze­lewa się za miej­sce w sze­re­gach ma­fii, wła­sną – by z niej odejść.

Zde­cy­do­wa­nie pre­fe­ruję żeń­skie ofiary. Naj­le­piej wy­cho­dzi mi za­bój­stwo po prze­ru­cha­niu każ­dej ich. Osta­teczne ude­rze­nie za­wsze wy­ko­nuję wraz z odu­rza­ją­cym or­ga­zmem.

Wil­gotna.

Cie­pła.

Czer­wona.

Zwilża mi dło­nie.

Ta ko­bieta, jak i inne, nic dla mnie nie zna­czy…

Dla mnie li­czyła się tylko jedna.

Gdy otwar­tymi ustami przy­war­łem w po­ca­łunku do szyi ko­biety, pod­sy­cana wście­kłość za­częła wrzeć, co­raz bar­dziej zmie­nia­jąc mnie w po­twora, któ­rym i tak już się sta­wa­łem.

Ko­bieta ob­jęła mnie no­gami.

Bez trudu po­ję­ki­wa­łem.

Wy­ko­ny­wa­łem po­wta­rzalne ru­chy.

Wbi­ja­łem się w nią szybko i mocno.

Rżną­łem ją, jakby się pa­liło.

– Ro­meo!

Wszy­scy mamy swoje de­mony.

Moim było moje imię.

Chwilę póź­niej ko­bieta wbiła kostki w moje plecy, a pa­znok­cie w skórę.

Dy­szała mi w kark.

Za­ci­sną­łem zęby, aby nie rzu­cić jej pro­sto w twarz słów ci­sną­cych mi się na usta.

Zdraj­czyni.

Dziwka.

Cho­lerny ka­puś.

– Do­brze ci, ma­leńka? – Prze­su­ną­łem ję­zy­kiem po jej piersi i w górę, aż do płatka ucha, który lekko po­cią­gną­łem zę­bami. – Całą noc ci się przy­glą­da­łem…

– Wie­dzia­łam… – wy­ję­czała, gdy wbi­łem się w nią po same jaja. – Wie­dzia­łam, że mnie pra­gniesz.

W tam­tej chwili nie­mal ją za­bi­łem. Le­dwo udało mi się po­wścią­gnąć gniew. Z roz­my­słem wsze­dłem w nią bo­le­śnie po­woli.

Chcia­łem, żeby bła­gała o speł­nie­nie… a może o ży­cie?

– By­strza­cha – rzu­ci­łem kpiąco. To tylko ko­lejna suka za­cho­wu­jąca się jak pod­czas cieczki. – Co ty wy­ra­biasz?

Gdy do­tknęła mo­ich kru­czo­czar­nych wło­sów i po­cią­gnęła za ko­smyki, skrzy­wi­łem się w du­chu. Na­prawdę są­dziła, że na­pa­li­łem się na nią tak bar­dzo, że chcę, aby do­ty­kała mo­ich wło­sów?

To ja za­wsze dzierżę wła­dzę.

Ona jest tylko środ­kiem do celu.

Jak one wszyst­kie.

– Za­li­czam cię – za­chi­cho­tała. – O Boże.

Szarp­nęła moc­niej za moje włosy. Strą­ci­łem jej dłoń, nie mo­gąc się po­wstrzy­mać.

Mia­łem już i tego, i jej do­syć.

– Z kim sy­piasz? – za­py­ta­łem tę, jak jej tam było.

Taszę?

Na­taszę?

A kogo to, kurwa, ob­cho­dzi?

– Nie chcę wku­rzyć two­jego fa­ceta – do­da­łem. Mu­sia­łem kła­mać, aby wy­peł­nić za­da­nie.

– Z Tri­stia­nem – od­parła bez wa­ha­nia. – Ale ostat­nio ma sporo ro­boty, zwłasz­cza od­kąd Ro­sja­nie…

– Rety – wtrą­ci­łem. – Ty to umiesz za­sko­czyć. Wy­star­czy do­bre ru­chanko, że­byś wszystko wy­śpie­wała, tak?

Od­rzu­ciła głowę i wy­buch­nęła śmie­chem. Brą­zowe do­cze­piane włosy zsu­nęły się z jej ra­mie­nia. Po chwili spoj­rzała mi pro­sto w oczy.

– Krąży pewna po­gło­ska na te­mat two­ich umie­jęt­no­ści w kwe­stii ma­łej śmierci, Ro­meo. Jakże mo­gła­bym ci od­mó­wić? Po­wiem ci wszystko, zwłasz­cza dla ko­lej­nej nocy w two­ich ra­mio­nach. Po pro­stu nie wy­cią­gaj ze mnie fiuta.

– Hmm, sta­wiasz bar­dzo, bar­dzo – wsze­dłem w nią głę­boko – twarde wa­runki.

Nie od­pusz­cza­łem.

Echem roz­brzmie­wał od­głos mo­ich jaj ude­rza­ją­cych o jej ty­łek wraz z dźwię­kiem, jaki wy­daje mo­kra cipka.

Z ko­lej­nym py­ta­niem cze­ka­łem, do­póki dziew­czyna nie zna­la­zła się na kra­wę­dzi.

Wy­cze­ku­jąc speł­nie­nia.

Go­towa na nie.

Spra­gniona go.

– Dla kogo pra­cuje?

– Tri­stian? – Unio­sła plecy nad ma­te­rac.

– Tak.

– Dla tego, kto naj­wię­cej za­płaci. Wiesz, kto to jest.

Po­ru­szy­łem się z więk­szą de­ter­mi­na­cją i tra­fi­łem w jej punkt G.

– O, Ro­meo…

Roz­chy­liła wargi.

Nogi jej za­drżały.

Mię­śnie cipki się na­pięły.

– Do­cho­dzę… – jęk­nęła.

– No co ty, kurwa, nie po­wiesz.

Za­ci­snęła się na moim fiu­cie.

– Chyba się w to­bie za­ko­cha­łam.

Taki już mia­łem urok, że wszyst­kie się we mnie za­ko­chi­wały.

Po­sła­łem jej prze­bie­gły uśmiech.

– Dzięki za bzy­kanko.

W tam­tej chwili spoj­rze­li­śmy so­bie w oczy, na­wią­zała się mię­dzy nami więź. A po­tem dziew­czyna za­dy­szała gło­śno.

Pod­wi­nęła palce u stóp.

Od­dech uwiązł jej w piersi.

Serce sta­nęło.

Przy­glą­da­łem się, jak krew wy­pływa z jej ust i ciek­nie po pod­bródku. Po­chło­nęło mnie to, z jaką sy­me­trią przy­szła do niej śmierć.

Zro­bi­łem, co mu­sia­łem.

Rżną­łem dziew­czynę, do­póki nie za­po­mniała o bo­żym świe­cie.

A po­tem…

Po­de­rżną­łem jej gar­dło.

------------------------------------------------------------------------

1 Ro­dziny (wł.)

2 W. Sha­ke­spe­are „Ku­piec we­necki”, przeł. L. Urlich (przyp. tłum.).ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Aby po­zo­stać przy zdro­wych zmy­słach, cza­sami trzeba się pod­dać odro­bi­nie sza­leń­stwa.

Har­ley Qu­inn

Ro­meo

Wtedy: sześć lat wcze­śniej

– Ależ pie­przysz! – Tri­stian szturch­nął mnie, ski­nie­niem głowy pro­sząc bar­mana o ko­lejne dwa szoty. – Wiesz, że to fi­zycz­nie nie­moż­liwe?!

– Ty tego nie wiesz, bo ni­gdy nie spró­bo­wa­łeś tego zro­bić. Mię­czaku, bo­isz się, że ci fiut od­pad­nie. Na­wia­sem mó­wiąc, wcale nie od­pad­nie. Masz ma­łego, dla­tego się oba­wiam, że mo­żesz nie tra­fić w punkt, który sprawi, że dziew­czyna wy­wróci oczami, jakby uj­rzała Boga. – Pu­ści­łem do niego oko. Mia­łem świa­do­mość, że udało mi się go za­cie­ka­wić.

Z bra­tem łą­czyły mnie nor­malne, jak na ro­dzeń­stwo, re­la­cje. Ry­wa­li­zo­wa­li­śmy ze sobą rów­nie mocno, jak się ko­cha­li­śmy. Brat był star­szy, ale nie mą­drzej­szy. To ja odzie­dzi­czy­łem po ojcu in­te­lekt. I to dla­tego by­łem jego ulu­bień­cem. Zresztą Tri­stian o tym wie­dział. Wie­działa o tym na­wet na­sza sio­strzyczka Ju­liet. Wszy­scy byli świa­domi tego faktu, bo oj­ciec nie krył się z emo­cjami.

Matka oka­zy­wała nam mi­łość i od­da­nie bar­dziej ukrad­kowo. Nie­mniej ona też naj­bar­dziej ko­chała mnie.

Nie chcę być źle zro­zu­miany. Ro­dzice uwiel­biali Tri­stiana, swo­jego pier­wo­rod­nego, oczko w gło­wie na­pa­wa­jące ich dumą i ra­do­ścią. Każdy wie­dział, że mój brat jest zde­cy­do­wany, opa­no­wany, godny za­ufa­nia. Był księ­go­wym Fa­mi­glii, miał za za­da­nie pil­no­wać, by pie­nią­dze tra­fiały do od­po­wied­nich lu­dzi.

Po kry­jomu.

Z każ­dym dniem po­więk­szał bo­gac­two bez­li­to­snych skur­wy­sy­nów.

Mnie w ten spo­sób nie po­bła­żano. Z chwilą na­ro­dzin sta­łem się Ro­meem Si­na­co­rem.

Za­bi­ja­łem.

Wy­mie­rza­łem ze­mstę.

Spra­wia­łem, że dziew­czy­nom majtki wil­got­niały.

– Uch! – prych­nęła uwo­dzi­ciel­skim gło­sem ko­bieta.

Zwró­ci­łem uwagę na zna­jomą ru­do­włosą ślicz­notkę, która wcho­dziła do baru.

– Stać cię na jesz­cze więk­szą wul­gar­ność?

– Za­leży. Kiedy wleję w sie­bie od­po­wied­nio dużo al­ko­holu…

Uśmiech­nęła się sar­ka­stycz­nie, przy­glą­da­jąc mi się zmru­żo­nymi nie­bie­skimi oczami tak, jak­by­śmy znaj­do­wali się sami w po­miesz­cze­niu. Czę­sto od­no­si­li­śmy ta­kie wra­że­nie, zwłasz­cza gdy by­li­śmy tylko we trójkę. Przez lata sta­ra­łem się nie po­świę­cać uwagi jej spoj­rze­niom, uda­wa­łem, że nie wi­dzę, jak się roz­po­ga­dza na mój wi­dok.

Ba­ga­te­li­zo­wa­łem to, że przy mnie się śmiała.

Uśmie­chała.

Pła­kała.

Kurwa, ile ona się przeze mnie na­pła­kała.

Eden De Rossi to córka Bar­tolla – na­szego szefa ochrony. Znamy się z nią od za­wsze, prak­tycz­nie z nami miesz­kała, kiedy za­da­niem jej ojca było dba­nie o na­sze bez­pie­czeń­stwo. Wy­cho­wa­li­śmy się ra­zem. Eden jest w moim wieku, czyli ma dwa­dzie­ścia je­den lat. Tri­stian jest star­szy o dwa lata, a na­sza sio­stra Ju­liet ma za­le­d­wie szes­na­ście i już jest jak wrzód na du­pie.

Pil­nuję jej.

I każ­dej dziew­czyny. Eden też.

Strzegę jej zwłasz­cza przed sobą.

Mama chciała mieć dzieci w nie­wiel­kim od­stę­pie czasu, by mo­gły się wspie­rać. Dla wło­skiej ma­fii naj­waż­niej­sza jest ro­dzina.

Lo­jal­ność i za­ufa­nie. Ko­niec te­matu.

Przod­ko­wie ro­dziny Si­na­core za­sma­ko­wali je­dy­nie krwi i prze­mocy. Jedno po­ko­le­nie po dru­gim za­bi­jało w imię Fa­mi­glii. Na­le­że­li­śmy do jed­nej z Pię­ciu Ro­dzin, co ozna­czało, że osoby, które z nami za­darły, koń­czyły tym swój ży­wot.

Już moja w tym ręka.

We wcze­snym wieku sta­łem się ulu­bień­cem bossa, który na­wet nie skry­wał, że chciałby, abym zo­stał jego part­ne­rem i stał po pra­wej stro­nie jego tronu.

Pew­nego dnia mia­łem prze­jąć wła­dzę w światku.

Tri­stian był słaby, ja na­to­miast silny. Mia­łem w du­pie, czego do­ty­czyły po­le­ce­nia. Z roz­ko­szą je wy­ko­ny­wa­łem. Brat był zbyt emo­cjo­nalny, za bar­dzo się an­ga­żo­wał. Jak na­sza matka czuł za wiele. Ja nic nie czu­łem, więc było mi ła­twiej.

Wy­cią­ga­łem wnio­ski z jego błę­dów.

Na­pra­wia­łem jego po­tknię­cia.

Nad­ra­bia­łem jego wady.

Wi­dzi­cie, Tri­stian miał serce.

Zde­cy­do­wa­nie…

Ja go nie mia­łem.

Moje było zimne.

Mroczne.

Śmier­cio­no­śne.

Ca­sa­nova Ma­fii był taki, jak go wszy­scy opi­sy­wali.

Tri­stian zmru­żył oczy.

– Nie no­szę imie­nia po mię­czaku i znam się na cip­kach.

Roz­ba­wiło mnie zwąt­pie­nie, które od­ma­lo­wało się na jego twa­rzy. Za­wsze ła­two mi było go przej­rzeć.

– My­ślisz o tym, prawda?

– Stul mordę. – Wy­chy­lił kie­li­szek te­qu­ili. – Tylko ty po­tra­fisz na­pę­dzić mi stra­cha, że za­wiodę, jesz­cze za­nim wejdę do gry. Cza­sami cię nie­na­wi­dzę, skur­wy­sy­nie.

– Ko­chasz mnie jak wszy­scy inni.

Opu­ścił wzrok, a po chwili wlał w sie­bie ko­lej­nego szota.

– W tym wła­śnie pro­blem. Jak mam za­li­czyć, skoro wszyst­kie lecą na cie­bie?

Ani drgną­łem.

Świet­nie opa­no­wa­łem po­wścią­gli­wość.

Tylko dzięki niej uda­wało mi się do­żyć ko­lej­nego dnia.

Uwo­dzi­łem.

Za­spo­ka­ja­łem.

Za­bi­ja­łem.

Wi­tamy w ro­dzi­nie Si­na­core.

Zdrówko.

Ja­kiś ton w jego gło­sie nie spodo­bał mi się, być może dla­tego, że całe ży­cie sły­sza­łem, jak każda dziew­czyna od pierw­szej klasy po tę chwilę miała na oku wy­łącz­nie mnie. Na niego nie zwra­cały zaś uwagi.

Może nie każda na mnie le­ciała.

Eden.

Mój za­ka­zany owoc.

Mimo mo­ich sta­rań nie ły­kała bzdur, na które na­bie­rały się inne dziew­czyny. Po­nie­waż ona też od dzie­ciń­stwa uczyła się czy­tać lu­dzi. Pod wie­loma wzglę­dami była do nas po­dobna. Róż­niła się tylko tym, że jakby z dnia na dzień zmie­niła się z dziew­czynki w ko­bietę. Mimo że jej oj­ciec nie cie­szył się taką wła­dzą i au­to­ry­te­tem jak nasz, dziew­czyna na­uczyła się bro­nić swo­imi ulu­bio­nymi no­żami czy pi­sto­le­tem.

Na do­wód mam bli­znę na pra­wym udzie, która sta­nowi pa­miątkę po tym, jak w ostat­niej kla­sie szkoły śred­niej usi­ło­wa­łem ją po­ca­ło­wać.

Do­pa­truję się w jej za­cho­wa­niu pew­nej formy gry wstęp­nej.

Kiedy za­gro­ziła, że znów mnie dźgnie, uświa­do­mi­łem so­bie, że wy­po­wie­dzia­łem my­śli na głos i chwy­ci­łem ją za nad­gar­stek.

– Raz po­zwo­li­łem, byś mnie skrzyw­dziła. To się wię­cej nie po­wtó­rzy.

Spio­ru­no­wała mnie wzro­kiem.

Żadna nie przy­pra­wiała mnie o szyb­sze bi­cie serca i nie wzbu­dzała ta­kiej żą­dzy jak ona, zwłasz­cza kiedy sta­rała się wy­ka­zać, że stać ją na to, by być kimś wię­cej niż ko­bietą w świe­cie męż­czyzn.

Ko­cha­łem ją.

Obaj z Tri­stia­nem ją ko­cha­li­śmy.

Nie­mniej brata ko­cha­łem bar­dziej.

Z Eden nie za­mie­rza­łem prze­kro­czyć tej gra­nicy. Nie mnie było dane za­siać na­sie­nie w jej ogródku.

– Skoro mowa o moim ro­sną­cym fan­klu­bie… – Pu­ści­łem oko do Tri­stiana. – Gdzie jest trze­cia osoba nie­zbędna do trój­ką­cika?

– To ja. Ale o trój­ką­ciku na­wet nie ma mowy, bo nie we­zmę w nim udziału – za­żar­to­wała z fał­szywą skrom­no­ścią.

Eden była by­stra i wie­działa, że jej pra­gnę.

Po­trze­buję.

Mam na nią ochotę jak ćpun na he­ro­inę.

Oczy Tri­stiana po­ciem­niały, gdy tylko za­czął na­pa­wać się jej wi­do­kiem. Ja na­to­miast się nie od­wró­ci­łem. Wie­dzia­łem, co mnie cze­kało.

Cycki.

Ty­łek.

Nogi, które cią­gnęły się aż do nieba, a za­ra­zem współ­grały z krą­gło­ściami. Wzbu­dzały pra­gnie­nie, aby gła­dzić jej ciało z góry na dół.

Na­zna­czyć.

Od­ci­snąć na nim swoje piętno.

Czy­nić ją moją.

Do­póki nie za­cznie bła­gać, abym prze­stał.

Nie od­dam się jed­nak swoim pra­gnie­niom.

Nie mogę.

Tłu­mione la­tami po­żą­da­nie wpływa na każ­dego męż­czy­znę. Nie by­łem żad­nym wy­jąt­kiem od tej re­guły. Jej uda­łoby się mnie ściąć z nóg. Nie chcia­łem jed­nak do­pu­ścić, by po­róż­niła mnie z bra­tem.

Mimo że pra­gną­łem jej bar­dziej niż cze­go­kol­wiek na świe­cie.

– Eden – wska­za­łem na drinka – za­czę­li­śmy bez cie­bie.

Sto­jąc za mną, wy­cią­gnęła rękę i wzięła kie­li­szek od bar­mana.

– Jak za­wsze. Prze­stało mnie to już dzi­wić. Co opi­jamy?

Od­wró­ci­łem się po­woli, wpa­tru­jąc się jej w oczy. Tłu­miąc chęć, by omieść wzro­kiem jej syl­wetkę. Eden wy­ma­gała sza­cunku i uwagi. Ni­gdy nie po­trak­to­wał­bym jej jak ko­lejną ofiarę swo­jego uroku.

Ona była inna.

Oporna na niego.

Nie­za­in­te­re­so­wana.

Ko­chała mnie w inny spo­sób niż ja ją. Dla­tego też w li­ceum ugo­dziła mnie no­żem i rzu­ciła coś w stylu, że wo­la­łaby umrzeć, niż prze­spać się z kimś, kto piął się na szczyt po na­cię­ciach na za­główku. Oczy­wi­ście mu­sia­łem za­żar­to­wać na te­mat szczy­to­wa­nia.

Za­my­śli­łem się, gdy tak na mnie pa­trzyła. Tri­stian chyba to za­uwa­żył, bo od­chrząk­nął, żeby ura­to­wać mi ty­łek. Eden na pewno by mi przy­wa­liła. Bar­dzo po­do­bała mi się jej za­dzior­ność.

To, że cza­sami za­cho­wy­wała się jak suka.

Pra­gnęła, by jej wy­słu­chano i po­ka­zano, gdzie jej miej­sce.

To dla­tego czę­sto do­pro­wa­dza­łem ją do łez. Dra­ma­ty­zo­wała i mie­wała na­pady zło­ści, po­mimo któ­rych za­wsze do mnie wra­cała. Tak już dzia­ła­łem na ko­biety.

Chcesz się do­wie­dzieć, w jaki spo­sób spra­wić, by ko­bieta nie­świa­do­mie speł­niała twoje po­le­ce­nia i by zwil­got­niały jej majtki?

Wku­rzaj ją.

Igno­ruj.

Jedno i dru­gie rób jed­nak z uśmie­chem.

No pro­szę, oto re­cepta.

– Twój oj­ciec i Capo3 usta­no­wili tego dupka ka­pi­ta­nem – oznaj­mił dum­nym to­nem Tri­stian, dla­tego na niego spoj­rza­łem.

Brat roz­pacz­li­wie wy­pa­try­wał dnia, w któ­rym zmieni sta­tus osoby po­wią­za­nej z ma­fią na jej członka, a za­ra­zem nie miał tego cze­goś, co po­zwo­li­łoby mu to osią­gnąć. Na mi­łość bo­ską, był księ­go­wym Fa­mi­glii. Do­strze­gał tylko chwałę sto­jącą za roz­le­wem krwi. Męż­czyzn, któ­rzy przy­kla­ski­wali so­bie za kie­ro­wa­nie się w ży­ciu za­sadą „za­bij albo daj się za­bić”.

Nie wie­dział, jak wy­glą­dają sa­motne noce.

Ni­gdy nie wi­dział krwi zmy­wa­nej pod prysz­ni­cem.

Ko­lej­nego gar­ni­turu, który na­le­żało spa­lić, żeby nie na­ra­zić się na za­rzuty karne.

Nie do­strze­gał de­mona, któ­rego ja wi­dy­wa­łem co­dzien­nie w lu­strze, i wo­lał­bym umrzeć, niż do­pu­ścić do tego, by brat zro­zu­miał, jak wiele skra­dło mi to ży­ciu… po okruszku.

Po tro­szeczku.

Aż w końcu sta­łem się je­dy­nie…

Bez­dusz­nym dia­błem.

------------------------------------------------------------------------

3 Szef (wł.)ROZ­DZIAŁ DRUGI

Prze­sta­jemy szu­kać stra­chów pod łóż­kiem w chwili, gdy uświa­da­miamy so­bie, że sami je­ste­śmy po­two­rami.

Jo­ker

Ro­meo

– Na­prawdę? – Elena zmarsz­czyła brwi. Stała przy ba­rze. – Ale… dla­czego?

Przy­ło­ży­łem dłoń do serca, jakby jej słowa mnie ubo­dły.

– Ura­zi­łaś mnie, ja­śnie pa­nienko…

– Oj, weźże się za­mknij. – Zbyła mnie ge­stem. – Wpraw­dzie je­steś ślicz­niutki i na pewno umiesz za­wią­zać po­rządny su­peł czy na­wet niby ko­goś udu­sić, ale daj spo­kój, za­bi­łeś za­le­d­wie dzie­sięć osób i…

– Pięć­dzie­siąt sie­dem – sko­ry­go­wa­łem. – Ale kto by li­czył? To tylko liczba, prawda? Po­mnóż ją przez dwa, to za­pewne otrzy­masz liczbę ko­biet, które ze­rżną­łem.

Na jej twa­rzy od­ma­lo­wał się gry­mas, jed­nak szybko nad sobą za­pa­no­wała. To bez zna­cze­nia, bo mnie nie umknęła jej re­ak­cja.

Nic nie umy­kało mo­jej uwa­dze.

Zwłasz­cza w jej przy­padku.

– Pora ostro się urżnąć. Pi­szesz się na to?

Wciąż wpa­try­wała się we mnie z otwar­tymi ustami jak w ob­cego. Wy­raź­nie zdu­miała ją liczba wro­gów, któ­rych za­bi­łem, albo ko­biet, które fiu­tem do­pro­wa­dzi­łem do or­ga­zmu. W każ­dym ra­zie mu­sia­łem uciec od kry­tycz­nego spoj­rze­nia, któ­rym wy­pa­lała we mnie dziurę.

– Sko­czę do to­a­lety. Za­raz wra­cam. – Temu je­ba­nemu zdrajcy Tri­stia­nowi tak się spie­szyło, by uciec, że nie­mal prze­wró­cił star­szą parę, a był księ­go­wym i nie­na­wi­dził sprze­czek.

Wes­tchną­łem i po­wio­dłem za nim wzro­kiem.

– Zero wy­czu­cia.

– Ani odro­biny. – Eden wzru­szyła ra­mio­nami. – To dla­tego jest cza­ru­jący.

– Słu­cham? On? – Wska­za­łem mniej wię­cej w kie­runku ubi­ka­cji. – Mój star­szy brat jest cza­ru­jący? Zdą­ży­łaś już się upić? – Przy­ło­ży­łem dłoń do jej czoła i na ulu­bio­nej czę­ści sze­ścio­paka po­czu­łem ukłu­cie noża. – Śmiało.

– Raz cię dźgnę­łam. – Od­su­nęła gwał­tow­nie rękę i wes­tchnęła. – Tak, je­śli mu­sisz wie­dzieć, uwa­żam go za cza­ru­ją­cego. Jest – lekko wzru­szyła ra­mio­nami – inny, wiesz? Jesz­cze nie jest zbla­zo­wany, nie nosi w so­bie mroku w prze­ci­wień­stwie do… – urwała.

– Mnie? To chcia­łaś po­wie­dzieć?

– Spójrz na sie­bie, Ro­meo – za­częła ci­szej. – Masz dwa­dzie­ścia je­den lat, a za­bi­łeś pięć­dzie­siąt sie­dem osób? Wy­obra­ża­łeś so­bie, że bę­dziesz mor­dercą? Mógł­byś zo­stać mo­de­lem, ak­to­rem, stra­ża­kiem.

– Wiesz, że wy­mie­ni­łaś za­wody do­stępne dla przy­stoj­nia­ków? Gu­stu­jesz w bo­ha­te­rach, Eden? Przed czym ma cię uchro­nić fa­cet? We­dług mnie sto­jąca przede mną ko­bieta jest rów­nie bez­li­to­sna, jak pa­trzący na nią męż­czy­zna. Oświeć mnie za­tem. Wy­ja­śnij mi, pro­szę, jaka z cie­bie niby jest dama w opa­łach?

Prze­wró­ciła oczami.

– Rzecz w tym, że wkro­czy­łeś do tego świata jak mój oj­ciec i ja… te­raz już nie ma od­wrotu. Mu­szę wyjść za mąż nie z mi­ło­ści, ale z roz­sądku. Zo­stać ja­kąś zdo­by­czą w imię ma­fii. Tri­stian w po­rów­na­niu do nas jest na poły nor­malny, jak po­wiew świe­żego po­wie­trza. Nie chce mieć nic wspól­nego z two­imi co­dzien­nymi obo­wiąz­kami. On zwy­kle nie od­biera lu­dziom ży­cia i nie pie­przy się z ko­bie­tami.

– Kto twier­dzi, że ja tak ro­bię?

– Ja.

– Od kiedy to je­steś eks­pertką w kwe­stii mo­jej oso­bo­wo­ści i za­cho­wa­nia?

Unio­sła dło­nie na znak ka­pi­tu­la­cji.

– Nie chcę cię ob­ra­zić. Nie po­dej­rze­wa­łam, że się przej­miesz, je­śli ktoś na­zwie cię za­bójcą.

– Nie przej­muję się, je­śli ktoś na­zwie mnie za­bójcą.

– To w czym pro­blem?

– W tym, że to ty uży­łaś tego słowa.

Prych­nęła, roz­ba­wiona.

– Trudno mi w to uwie­rzyć. Go­łym okiem wi­dać, że wła­dza cię raj­cuje, Ro­meo. Cie­szy cię, że ko­biety pa­dają ci do stóp.

– Ra­czej pa­dają przede mną na ko­lana. – Wy­szcze­rzy­łem się. – Cho­ciaż ty też masz ra­cję.

– Grrr! Wi­dzisz! Wła­śnie o to mi cho­dzi. Ni­czego nie trak­tu­jesz po­waż­nie. Twój brat jest pod tym wzglę­dem inny. On ceni so­bie swoje ży­cie.

– W prze­ci­wień­stwie do mnie? Uwa­żasz, że moje ży­cie nie jest nic warte?

– Tego nie po­wie­dzia­łam.

– Nie mu­sia­łaś. Od dziecka czy­tam z cie­bie jak z otwar­tej księgi. To cię naj­bar­dziej we mnie wku­rza. Ta więź, która łą­czy cię tylko ze mną. Na­wet z moim cza­ru­ją­cym bra­tem nie je­steś zwią­zana w ten sam spo­sób.

– Twoja aro­gan­cja mnie iry­tuje.

– Sły­sza­łem to od cie­bie już ty­siąc razy. Znam cię, Eden.

– No do­brze. – Znowu prze­wró­ciła oczami. – Czy twoje ży­cie ma dla cie­bie ja­ką­kol­wiek war­tość?

– Tak, oczy­wi­ście.

– Po­waż­nie? Od kiedy?

Roz­chy­li­łem usta, by jej od­po­wie­dzieć, i za­raz prędko je za­mkną­łem.

Czy ży­cie ma dla mnie ja­ką­kol­wiek war­tość? Czemu nie po­tra­fię udzie­lić od­po­wie­dzi na to py­ta­nie?

– Za­po­mnia­łeś ję­zyka w gę­bie? Za­bi­jasz ko­biety w chwili, w któ­rej… no wiesz… – Nie­zręcz­nie po­ru­szyła dłońmi. – Kiedy…

Wy­zy­wa­jąco roz­ka­za­łem:

– Wy­rzuć to, kurwa, z sie­bie. Wo­la­ła­byś, że­bym za­nu­rzał ję­zyk w to­bie?

– Nie­na­wi­dzę cię.

– Ko­chasz mnie.

– Zno­szę cię. – Dźgnęła pal­cem w moją stronę, przy czym za­uwa­ży­łem, jak zer­k­nęła z za­in­te­re­so­wa­niem na moje usta.

Umiem czy­tać lu­dzi, wiąże się to z moją pracą, więc wy­chwy­ci­łem, że pę­kła po raz pierw­szy od bar­dzo dawna.

Prze­lot­nie.

Nie­spo­dzie­wa­nie.

Ta chwila mi jed­nak wy­star­czyła.

Przy­trzy­ma­łem Eden za pod­bró­dek i zwró­ci­łem twa­rzą do sie­bie.

– Mają or­gazm? Czy chcia­łaś po­wie­dzieć coś bar­dziej nie­przy­zwo­itego? Boże… po­wiedz, że mia­łaś na my­śli to dru­gie…

Od­dech uwiązł jej w gar­dle.

– Ro­meo… nie mo­żemy.

Nie umknęło mi, że pę­kła po raz ko­lejny.

Zda­rzało się, że opusz­czała gardę i prze­sta­wała uda­wać, że je­stem dla niej ni­kim.

Oka­zy­wała wtedy, że łą­czy nas coś wię­cej niż przy­jaźń.

Coś wię­cej niż po­tyczki słowne.

Że zna­czę dla niej wię­cej…

Niż kto­kol­wiek inny.

– Zde­cy­do­wa­nie mo­żemy. – Po­ki­wa­łem głową. – Nie wiesz, że seks le­czy wszel­kie bo­lączki?

Wy­buch­nęła śmie­chem.

– Od­biło ci.

– Za­sza­lej nieco ze mną. Obie­cuję, że ci się spodoba.

– Za­bi­jesz mnie w trak­cie czy do­piero póź­niej?

– Zde­cy­do­wa­nie póź­niej. – Po­ki­wa­łem z po­wagą głową. – Nie chciał­bym ze­psuć ta­kiej chwili.

Uśmiech­nęła się, jej po­liczki po­kryły się de­li­kat­nym ró­żem.

– Po­wiedz, Ruda… co ty na to? – za­py­ta­łem.

Gdy na­zwa­łem ją ksywką z dzie­ciń­stwa, zro­biła wiel­kie oczy. Na­wi­ną­łem rudy ko­smyk na pa­lec wska­zu­jący i przy­cią­gną­łem ją do sie­bie. Na­sze usta dzie­liły za­le­d­wie cen­ty­me­try.

Po­ja­wiła się…

Więź.

Kiedy ktoś od­chrząk­nął, od­su­ną­łem się od dziew­czyny. To Tri­stian. Z su­ro­wym, po­ke­ro­wym ob­li­czem prze­ska­ki­wał wzro­kiem ze mnie na nią.

– Źle się czuję, lu­dzi­ska, więc będę się zbie­rał.

– Nie! – Eden wy­cią­gnęła do niego rękę. – Zo­stań, pro­szę!

Tri­stia­nowi zła­god­niało spoj­rze­nie, a gdy go do­tknęła, stał się kimś zu­peł­nie in­nym, czło­wie­kiem, któ­rego na­wet ja nie po­zna­wa­łem, cho­ciaż je­stem jego młod­szym bra­tem.

Bo był w niej za­je­bi­ście za­ko­chany.

Wie­dzia­łem o tym.

Całe ży­cie.

Eden była ogro­dem, w któ­rym obaj pra­gnę­li­śmy za­siać na­sie­nie.

To jego, a nie mnie trzy­mała ze rękę. Mnie od­trą­ciła, Tri­stiana zaś przy­cią­gnęła do sie­bie. Przy nim za­cho­wy­wała się ina­czej niż przy mnie. Ja chcia­łem ją za­cią­gnąć do łóżka, a ona nie­mal bła­gała mo­jego brata, by temu za­po­biegł.

Po­czu­łem się za­zdro­sny. Bo to jego do­tknęła ręką. Na wszystko przyj­dzie pierw­szy raz. Mia­łem ochotę od­rą­bać Tri­stia­nowi rękę.

Szybko wy­rzu­ci­łem z głowy tę myśl.

Ro­dzina po­nad wszystko.

Po­nad każ­dego.

– Wła­ści­wie – po­wie­dzia­łem ochry­ple, si­ląc się na bez­tro­ski uśmiech – za­mie­rza­łem się ro­zej­rzeć za part­nerką do tańca, więc wy tu zo­stań­cie.

Uraza na twa­rzy Eden była jak ostrze wbite w moje zimne serce. Wie­działa, co ro­bię. Nie pierw­szy i nie ostatni raz od­pusz­cza­łem ją so­bie na rzecz brata.

– Na pewno? – do­cie­kała, szu­ka­jąc w moim spoj­rze­niu ob­łudy.

Ni­czego nie zdra­dzi­łem. By­łem ni­czym czy­ste płótno. Po­tak­ną­łem, pa­trząc jej w oczy.

Przyj­rzała mi się uważ­nie. Udało jej się na chwilę zaj­rzeć do mo­jego wnę­trza. Pierw­szy się wy­co­fa­łem. Opusz­cza­jąc spoj­rze­nie, wy­rwa­łem się spod wła­dzy, jaką miała nade mną ta ko­bieta.

W prze­ciw­nym wy­padku nie ro­zej­rzał­bym się za inną.

W prze­ciw­nym wy­padku przej­rza­łaby mnie na wy­lot.

W prze­ciw­nym wy­padku z baru wró­ci­łaby ze mną.

Nie z nim.

Po­peł­ni­łem pierw­szy po­ważny błąd z dłu­giej li­sty błę­dów, który miał na za­wsze od­mie­nić moje ży­cie.

To w tam­tej chwili prze­wró­ci­łem stronę i za­koń­czy­łem roz­dział za­ty­tu­ło­wany „gdy­ba­nie”.

W ży­ciu nie po­rwa­łem się na nic bar­dziej szla­chet­nego niż zre­zy­gno­wa­nie z tej dziew­czyny na rzecz brata. Przy­naj­mniej to mo­głem zro­bić dla swo­jego krew­nego, męż­czy­zny, któ­rego po­dzi­wia­łem.

Skąd mia­łem wie­dzieć, że jedną de­cy­zją skażę du­sze na­szej trójki na po­tę­pie­nie?

Nie wie­dzia­łem.

Nie mo­głem tego wie­dzieć.

Ja ją tylko so­bie od­pu­ści­łem.

Rok póź­niej byli po ślu­bie.

Rok póź­niej zdo­by­łem wszystko, czego pra­gną­łem.

Rok póź­niej…

Ży­cie prze­cią­gnęło nas przez pie­kło.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: