Mafioso - ebook
Tylko śmierć może pokonać przeznaczenie!
Joan kolejny raz musi zmierzyć się z traumą przeszłości. Przekonuje się, że kobieta w Japonii niewiele ma do powiedzenia, a jej scheda po dziadku ciąży niczym „betonowe buciki”. Czy śmierć, jaka depcze jej po piętach, wreszcie ją dopadnie? Czy miłość Juniego uchroni ją przed nią samą? Jaką cenę ma spokój i ile bliskich jej osób przypłaci to życiem? I jak zakończy się jej Romas z Yakuzą?
Książka przeznaczona dla czytelnika powyżej 18 roku życia. ( +18)!
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8384-359-9 |
| Rozmiar pliku: | 862 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W kraju tak ogromnym, jak Chiny nietrudno pozostać anonimowym. Zwłaszcza jak ma się po swojej stronie organizację tak potężną, jak Triada — chińska mafia. Wiedział to nie od dziś. Dzięki temu nie raz przetrwał najtrudniejsze chwile swojego życia. A teraz nie żył! Przynajmniej oficjalnie. Był martwym dla świata, a to dawało wiele możliwości. Także zemsty na jego największym przeciwniku. Człowieku, który zabrał mu to, co było dla niego najważniejsze — miłość Joan. I, mimo iż bardzo chciał, aby złe wspomnienia ulotniły się niczym dym rozwiany wiatrem, a dobre pozostały w nim na zawsze, nie potrafił zapomnieć. Ani pogardy i braku miłości ze strony ojca, ani utraty stanowiska w organizacji, do czego przyczyniła się także ukochana kobieta, ani prześladowań ze strony największego wroga — agenta Kazuhiro. Na tym ostatnim pragnął się zemścić, jak na nikim innym, nigdy wcześniej. A to powodowało ogromną frustrację, bo nie mógł na razie podjąć żadnego działania. Nie teraz. Jeszcze nie. I kiedy już myślał, że nic nie da się z robić, z pomocą przyszedł mu ktoś, po kim nigdy by się tego nie spodziewał. Przystał na tę pomoc z ogromną ochotą. Wiedział bowiem, jak nikt inny, że wróg jego wroga, może stać się przyjacielem. A już na pewno sprzymierzeńcem. A jego zemsta będzie bolesna i krwawa. Jednak nie dla niego. Dla Joan, a przede wszystkim dla Kazuhiro!Japonia, Tokio, okręg Toshima
JOAN
Jestem…, tak właściwie to sama nie wiem kim. Dla jednych jestem teraz _Akage Yokai_, szefową Yamaguchi-gumi, organizacji przestępczej rezydującej w Kobe. Dla innych…, nie! Dla Seijuro jestem wciąż jego małą _Kitsune_, dziewczynką z tokijskiego sierocińca. Kobietą, która jest mu przeznaczona. I jego żoną. A kim jestem dla Junichiego? Tego też nie wiem. Mam jednak nadzieję… Wciąż ją mam, że nadal jestem dla niego Joan Onari, kobietą, którą kocha. A dla samej siebie? Nie jestem pewna. Pytanie: czy już, czy jeszcze nie? Czy to, co przeżyłam, może określać to, kim jestem? Czy raczej kim widzą mnie inni? Czy przeszłość może wyznaczyć kierunek, w jakim potoczy się moja przyszłość? A może i przeszłość? Bo przecież pamięć zawsze zniekształca wspomnienia. Emocje wypaczają prawdę. To, czego chcemy lub nie chcemy pamiętać. To z czym nie potrafimy się pogodzić. I z czym musimy się mierzyć. To wybierają uczucia. Więc…, kim jestem? Poza tym, że jestem kobietą, która myślała o sobie, że nie potrafi kochać? Już nie… A jednak się pomyliła. Bardzo się pomyliła.
***
Jak dawno tu nie byłam, nie potrafiłam sobie przypomnieć. A może nie chciałam? Zdawałoby się, że minęły całe wieki. I równie dobrze tylko kilka dni. Zmieniło się wszystko i nie zmieniło się nic. Poza mną. Ja się zmieniłam. I nie dlatego, że z Joan Onari vel _Kitsune_ przeobraziłam się w _Akage Yokai_, zostając tym samym szefem największej przestępczej organizacji w całej Japonii. Czy tego chciałam? Czy mi się to podobało? Czy tylko zrobiłam, to, co było konieczne? Czy kiedykolwiek znajdę odpowiedź na te pytania? Taką, która by mnie zadowoliła? Chyba nie. Jednak stało się i teraz pozostało mi tylko iść do przodu, bo cofnąć się nie bardzo miałam gdzie. Most za mną runął podobnie jak inne opcje mojej przyszłości. Runął, ale czy odciął mnie od tego, co było? No właśnie!
Toshima przywitała mnie świeżym śniegiem i lekkim mrozem. Urocze, dobrze mi znane uliczki były nieco opustoszałe o tak wczesnej porze. Celowo przyjechałam zbyt wcześnie. Zaraz po Nowym Roku dostałam wezwanie, aby stawić się w tutejszej kostnicy celem rozpoznania zwłok. Już wiedziałam, czyje ciało wyłowiono z Zatoki Tokijskiej w trzy dni po sylwestrze. Juni poinformował mnie o tym suchym tonem i zadbał też skutecznie, aby media nie dowiedziały się przedwcześnie o tym przykrym fakcie. Wciąż nie mieli pewności co do tożsamości i dlatego zostałam wezwana do rozpoznania zwłok. Tego feralnego dnia był u mnie _Oji-san_ Shiro, bo tak pozwolił mi się teraz nazywać cioteczny brat mojego dziadka, którym był nie kto inny, a sławny _Kuma_ z Kobe. To głównie za jego sprawą, a także wolą Rady Siedmiu stałam się tym, kim się stałam: szefem Yamaguchi-gumi i żoną Seijuro Akijo. Teraz wychodziło na to, że wdową po nim.
Jeszcze to do mnie nie dotarło. Nawet tego wieczoru, gdy Junichi zadzwonił. Bardziej zmartwił mnie fakt, że jest tak oschły, obojętny i rzeczowy, niż to, co mi przekazał. Ciało znaleziono ponoć w Zatoce i prawdopodobnie było to ciało Seija. Juni powiedział także, iż dopadła go włoska mafia. Podjęli też stosowne kroki co do rozpoznania i jednym z nich miało być moje potwierdzenie tożsamości denata. Tak się wyraził. Denata. A ja z obojętną miną słuchałam tego, jakby opowiadał mi, jak spędził Nowy Rok czy inne bzdury. Nic mi nie opowiadał. Odkąd wyszłam za Seijuro. Po tamtej nocy. Nic. Do niczego nie doszliśmy i miałam wrażenie, że przepaść pomiędzy nami jest jeszcze większa i głębsza, niż przedtem. Byłam mu tylko potrzebna, żeby wskazać palcem to, co już ponoć potwierdziły badania DNA i odontologiczne. Byłam przecież żoną zmarłego. Krótko, ale jednak. Poza tym byłam osobą, która znała go najlepiej ze wszystkich ludzi na świecie, a jednocześnie nie znała wcale. Jednak tego Juni wiedzieć nie musiał i chyba nie chciał. Bo nigdy nie zadawał mi żadnych pytań. Wujek Shiro nie skomentował tego żadnym zbędnym słowem, tylko mnie przytulił z całych sił.
— Dasz radę, dziecko?
— Ale co takiego, _Oji-san_?
Milcząc, spoglądał mi w oczy. Powoli i z rozmysłem skinęłam głową.
— Mogę pojechać z tobą, jeśli chcesz.
— To nie będzie konieczne. Chcę pojechać sama.
— Sama? Jak to sama?! — oburzył się. — Chcesz jechać całkiem sama na teren wrogich nam ramion organizacji? Zabierz, aby ze sobą Tadashiego.
No tak! Zupełnie zapomniałam. Po ślubie z Seijem, a co za tym idzie po fuzji Yamaguchi-gumi z Kyokuto-Kai, dwie pozostałe komórki Boryoku-Dan rezydujące w Tokio niezbyt przychylnie spoglądały na ten sojusz. Ich szefowie woleliby zapewne, aby po śmierci Isao Akijo Kyokuto-Kai zostało wchłonięte przez którąś z nich, nie zaś obcą z innego miasta, albo żeby sami wyznaczyli teraz szefa tego ramiona Boryoku-Dan. Jednak stało się, a jeszcze na dodatek wszystko skazywało na to, że następca Isao w osobie jego syna także nie żyje. Byłam niemal pewna, że mimo starań Taisaku-Ho, dobrze już wiedzieli, co się wydarzyło. Tadashi był osobistym ochroniarzem Shiro, ale nie chciałam, żeby deptał mi po pietach. To byłoby zbyt niewygodne.
— _Oji-san_. Chcę tam pojechać jako Joan Onari, a nie…
— Dziecko, nie jesteś już Joan Onari. Jesteś _Akage Yokai_! A jeśli już, to raczej Joan Akijo. To nazwisko… — wzdrygnął się.
Podniosłam dłoń. To była jedna z tych chwil, kiedy to niecnie i może trochę nie fair wykorzystywałam swoją władzę. Tylko że tak naprawdę żadnej nie miałam. W Japonii niedopuszczalnym jest, by kobieta zajmowała stanowisko wyższe niż mężczyzna. A już na pewno, kiedy jest pół krwi Japonką. Organizacją zarządzała Rada Siedmiu, której przewodniczył Shiro. I tylko dlatego od czasu do czasu liczono się z moim zdaniem czy pozwalano mi na cokolwiek. O ile nie szkodziło to interesom mafii. Wuj aż za dobrze wiedział, że nigdy nie chciałam ani schedy po dziadku, ani stanowiska bossa Yamaguchi-gumi. Zrobiłam to tylko z trzech powodów: bo mnie o to poprosił, żeby ustrzec się przed Seijuro oraz — co dla mnie było najważniejsze — aby ochronić Juniego.
— Wuju — rzekłam nieco sztywno, choć chciałam, żeby zabrzmiało to raczej władczo. — Pozwól, że sama zdecyduję. Cenię sobie twoje rady, ale tym razem będzie, jak ja chcę. To nie podlega dyskusji. I nie pozbawię cię twojego osobistego ochroniarza — dodałam nieco łagodniej.
Jednak to chyba nie pomogło. Zmarszczył brwi w niemym proteście. Wiedziałam, że go być może tym uraziłam i bardzo nie lubiłam tego robić, ale innego sposobu nie widziałam. W końcu to także on namawiał mnie do przyjęcia stanowiska i schedy po dziadku. Pakując mnie tym samym w cały ten bajzel na nowo. Obstawał też przy fuzji, której jedynym warunkiem był ślub z Seijuro. I stanowisko bossa mafii. Nie pytając mnie, czy mi się to podoba i nie dbając o moje zdanie. I był na tyle mądry, żeby zdać sobie sprawę, że klamka już zapadła. Taka karma — jak lubią mówić Japończycy.
Pojechałam więc bez towarzystwa i obstawy. Pociągiem. Ubrana w zwyczajny szary płaszczyk, czapkę i botki. Do bólu przypomniałam tamtą Joan, którą od dawna już nie byłam. Tylko moja fryzura się zmieniła. Mimo powrotu do rudego koloru, włosy niewiele mi odrosły. Do długich pukli, którym zawdzięczałam swoje przezwisko daleka jeszcze droga. Zresztą nie byłam i nie chciałam już być _Kitsune_ dla nikogo. Mój wygląd miał uświadomić nie tylko mnie, że nic nie będzie już tak, jak kiedyś. I że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. A co było, już nie wróci. Zbyt wiele poświeciłam, by nadal się nad sobą użalać.
Jednak powrót do Toshimy był trudny. Umówiłam się z Junim w małej kawiarni nieopodal kostnicy, w tej samej, w której kupił mi kiedyś kawę, po zabójstwie pod drzwiami mojej kawiarni. Nagły smutek wspomnień zastąpiłam obawą o to spotkanie. Rozstaliśmy się w gniewie. Wiedziałam, że przyjechałam zbyt wcześnie, jednak on już tam był. Pił kawę i niewidzącym wzrokiem spoglądał za okno. Coś ścisnęło mnie za serce. Gdy tylko mnie dostrzegł — wstał i się ukłonił. Jego dobrze znaną mi, przystojną twarz zdobił zarost, ale nawet on nie potrafił ukryć cieni pod oczami, zapadniętych policzków i smutnych ust. Wydawało mi się także, że nieco zeszczuplał. Bardzo chciałam go przytulić i pocałować.
— Joan… — głos mu zadrżał — a może teraz powinienem się zwracać do ciebie pani Akijo? Jeśli tak, _gomenasai_…
— Nie trzeba — przerwałam mu. — Joan wystarczy.
Miałam ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. A przecież dawno poprzysięgłam sobie, że nie uronię nigdy więcej ani jednej łzy z powodu jakiegokolwiek faceta. Tyle że on nie był „jakimkolwiek”. Był…, no właśnie! Kim teraz dla mnie był? Po tym wszystkim, co nas spotkało? Łączyło? Rozdzieliło? Nie dał mi jednak czasu na zastanowienie się, czy użalania nad nami i przeszłością. Przeszedł od razu w nieco oziębły i znów ten służbowy ton.
— Masz ochotę na coś do picia? Czy od razu możemy udać się na miejsce? Jednak o ile mogę, radziłbym wstrzymać się z konsumpcją czegokolwiek, bo to nie będzie przyjemne doświadczenie.
— Nie. Nic mi nie trzeba. Możemy już iść. Chcę mieć to już za sobą.
Wyszliśmy z kawiarni na zimną, zawianą drobnym śniegiem ulicę. Poszliśmy pieszo, bo to nie było daleko. Juni nic nie mówił, a ja także milczałam. Nad nami wisiały posępne, szare obłoki zwiastujące kolejne opady śniegu. Dął lodowaty wiatr i od razu pożałowałam, że zamiast stylowego płaszczyka nie mam na sobie porządnej, ciepłej kurtki. Idiotyzmem było się stroić aż tak. On zdawał się wcale nie zwracać uwagi ani na aurę, ani — co gorsza — nawet na mnie. Dopiero przed budynkiem kostnicy odezwał się ponownie.
— Joan — spojrzał mi w oczy — jeśli cię to przerasta lub nie jesteś gotowa, nie musisz tego robić.
— W porządku. Dam radę.
— Na pewno? Muszę cię przestrzec, że ciało jest no cóż…, w nie najlepszym stanie. To może być drastyczny widok.
— Co masz na myśli? — ściągnęłam brwi, a serce zaczęło mi się tłuc, jak oszalały ptak w klatce.
Juni westchnął.
— Muszę cię przygotować na to, co tam zobaczysz. Jego twarz…, prawie w całości jest zmasakrowana. Strasznie go pobili, zanim…, no wiesz…, a czego nie zrobili ci z _‘Ndranghety_, dokończyły ryby w Zatoce. Dlatego zostałaś wezwana. Na wyniki badań DNA czy stanu uzębienia jeszcze czekamy, ale może… — zawahał się.
— Tak? — mogłam tylko zapytać.
Jakby dopiero teraz dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę. Czyli podejrzewają jednak włoską mafię? Interesujące, gdyby nie ogarnął mnie nagły paraliżujący strach. O możliwościach _‘Ndranghety_ nieco wiedziałam i sporo słyszałam. Juni wziął głęboki oddech, jakby sam miał problem z zaistniałą sytuacją. Czyżby przejął się śmiercią Seija? Czy też może tym, jak zareaguję?
— Może miał jakieś znaki szczególne na ciele, o których tylko ty wiesz? Przecież nie raz… — zacisnął zęby w nagłym gniewie. Zamilkł na chwilę, by móc zmierzyć się z emocjami. Znałam tę jego minę. — Znasz go chyba tak dobrze, jak nikt inny. Nie ma też żadnej bliskiej mu osoby, która mogłaby to zrobić za ciebie. A ty…, jesteś jego żoną.
Powiedział to tak, jakby samo wymówienie tych słów stwarzało dla niego problem lub sprawiało mu ból. Pokiwałam głową. Zrobiło mi się przykro. Juni miał rację. Seijuro nie miał nikogo bliskiego poza mną. Z ogromnym wysiłkiem odgoniłam niechciane wspomnienia. Te dobre i złe.
— Chcę to mieć już za sobą — powtórzyłam, na co on otworzył przede mną drzwi.
Stałam jak słup soli, podczas gdy Junichi załatwiał formalności z siedzącym za wysokim kontuarem mężczyzną. Nie trwało to długo. Po kilku chwilach podszedł do mnie.
— Joan — złapał mnie za łokieć. Spojrzałam na niego nieprzytomnie. — Gotowa?
Co ja tu robię? — pomyślałam, zatapiając spojrzenie w jego oczach. Wolałabym być teraz gdziekolwiek indziej, byle nie tu. Powoli zaczynałam żałować, że nie posłuchałam wuja Shiro i nie zgodziłam się, żeby przyjechał ze mną. Jako _Akage Yokai_ i w jego obecności musiałabym trzymać fason.
— Jeśli potrzebujesz, dam ci kilka minut. Możesz się też jeszcze wycofać.
— Nie — odważyłam się wreszcie odezwać — chodźmy.
— Tędy — wskazał mi drogę krótkim, białym korytarzem, na końcu którego były metalowe drzwi. Na drzwiach wisiała tabliczka z informacją, że to prosektorium. Nim weszliśmy do środka, Juni podał mi maseczkę.
— Załóż. To konieczne. Zapach też nie jest przyjemny, a nie chcę, byś mi tam zemdlała.
Ubrałam posłusznie. Sam założył podobną i wreszcie nacisnął klamkę. W środku czekał na nas pracownik w białym fartuchu oraz zwykły mundurowy. Wiedziałam, że będzie pewnie notował lub nagrywał moje słowa. Na samym środku, na metalowym stole podobnym do noszy na kółkach, leżało ciało okryte białym prześcieradłem. Rzeczywiście odór był okropny, mimo przebijającego się zapachu chemikaliów i środków do dezynfekcji. I mimo maseczki. Było też lodowato zimno, ale nie tak jak na zewnątrz. Bardziej tak, jakby ktoś otworzył lodówkę z suchym lodem lub amoniakiem.
— Gotowa? — zapytał ponownie Juni, stając za mną.
Nabrałam powietrza i skinęłam głową. Na ten znak pracownik w kitelku i rękawicach oraz z maseczką na twarzy odsłonił białą płachtę. Cofnęłam się o krok, wpadając przy tym na Juniego. Odruchowo złapał mnie za ramiona. Widok był okropny. Całe ciało było szarawo sine w licznych plamach, być może opadowych, a może sińcach po pobiciu. A zamiast twarzy…, odwróciłam wzrok, a w ustach poczułam żółć. Z trudem przełknęłam. Nie uszło to uwadze Junichiego. Miał rację, z tą radą, bym nic nie piła i nie jadła.
— Spokojnie. To normalne. Chcesz wyjść?
— Nie — rzekłam nie wiem, który już raz — dam radę.
Muszę — pomyślałam — muszę się przekonać, czy to leżące tu, zmasakrowane ciało, to mężczyzna, którego kiedyś kochałam, a który skończył tak być może również przeze mnie. Juni tylko skinął głową i rzekł do czekającego z obojętną miną pracownika prosektorium.
— Zaczynamy.
Pchnął mnie nieco bliżej. Widok zmasakrowanej twarzy ponownie wywołał nagły sprzeciw żołądka i zmysłów. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy, kumulując się gdzieś w okolicy ściśniętego żelazną obręczą obawy serca. Nie mogłam oderwać od niej wzroku. To był upiorny widok i już wiedziałam, że dołożyłam sobie sporą cegiełkę do ogromnego stosu moich traum. Kolejny widok, który będzie mnie nawiedzał w snach.
— Joan, dobrze się czujesz? — usłyszałam jak przez watę, bo szum w uszach nasilał się.
Pokiwałam głową. Lustrowałam spojrzeniem ciało, które leżało przede mną. Całą sobą starałam się nie skupić wzroku na twarzy, a właściwie jej braku. Czemu tak go pobili? Wręcz zmasakrowali.
— I jak? — zapytał spokojnie Juni. — To on?
Tak naprawdę wolałabym mieć wątpliwości, jednak liczne tatuaże, które przecież widziałam nie raz, brak palca w lewej dłoni i widoczny ślad po ranie postrzałowej na ramieniu, były wystarczającym dowodem. Pamiętałam też mały pieprzyk obok jednego z sutków i bliznę nad lewym kolanem, której Seij nabawił się, kiedy spadł z roweru. Podeszłam bliżej i pochyliłam się, ignorując wzmagający się odór. Czułam to nawet przez maseczkę na twarzy. Juni był tuż za mną.
— Coś nie tak? — nie wiedziałam, czy w jego głosie usłyszałam obawę, czy ulgę.
Skupiłam wzrok. Blizna tam była. Z trudem powstrzymałam odruch dotknięcia jej, aby sprawdzić, czy jest prawdziwa. Powstrzymywała mnie tylko odraza i nieziemski smród. Gdyby to w jakiś nieprawdopodobny sposób nie był Seijuro, przygotowanie ciała tak, aby wyglądało, jak jego wymagałoby ogromnego wysiłku. Mimo to poczułam niepokój. Seijuro był zdolny do wszystkiego. Ale żeby aż tak? Odsunęłam się od ciała.
— Tak, to on.
— Na pewno? Jesteś o tym absolutnie przekonana? — naciskał Junichi.
— Tak — powtórzyłam — absolutnie. To Seijuro Akijo.
— Dobrze, skoro tak… — Kazuhiro skinął na pracownika, a ten nakrył na powrót ciało.
Mimo woli westchnęłam z ulgą. Dopiero odwracając się, zauważyłam, że funkcjonariusz stojący w kącie wszystko notował. Widać taka była jego rola.
— Będziesz potem musiała jeszcze podpisać protokół rozpoznania.
Skinęłam głową. Juni ujął mnie pod ramię i poprowadził do drzwi. Nawet się nie odwróciłam. Gdy wyszliśmy wprost na mroźny dzień, z ulgą nabrałam w płuca świeżego, zimnego powietrza.
— Wszystko ok? — Juni zapinał irchową kurtkę.
Pod nią miał na sobie tylko koszulę i dżinsy. Pewnie także było mu zimno.
— Napiłabym się czegoś mocniejszego — zagadnęłam.
— Chcesz iść do baru sake? Jest tu jeden nieopodal.
— Wszystko jedno — wzruszyłam ramionami. — Muszę się napić.
— Zaprosiłbym cię do siebie, ale nie chcę być źle zrozumianym.
Podniosłam brwi, spoglądając na niego w niemym oczekiwaniu.
— No i mam do ciebie jeszcze kilka pytań… — podrapał się w zażenowaniu po czuprynie, na której osiadały już drobne płatki śniegu, bo właśnie zaczęło padać.
— Dobrze — rzekłam tylko — w takim razie faktycznie, chodźmy do ciebie.
W milczeniu ruszyliśmy ulicą w gęstniejący tłok. Wiecznie spieszący się do swoich spraw mieszkańcy Toshimy mijali nas obojętnie. Taką samą obojętność czułam w sercu. Nie ulgę, nie żal, a właśnie obojętność. Chyba to, co się stało, jeszcze do mnie nie dotarło.
I nagle przystanęłam na środku chodnika. Seija już nie ma. Nie żyje. Zabili go… ZABILI! Seij…, przed oczami stanął mi obraz dziewięcioletniego chłopca z sierocińca w Hiroo. Zbyt dobrze pamiętam moment, gdy ujrzałam go pierwszy raz, kiedy to jako mała dziewczynka zostałam tam oddana, bo moi rodzice zginęli. I wtedy się rozpłakałam.Ośrodek opieki Fukudenkai w Hiroo, ponad dwadzieścia lat wcześniej
SEIJURO
— Seijuro! Seijuro Akijo! Dyrektor cię wzywa.
Mały chłopiec, zwany tu przez wszystkich ze względu na swoje duże uszy _Usagi_, czyli króliczek, podbiegł do mnie. Siedziałem na schodach wiodących do jadalni, gdy się pojawił. Ukłonił się aż do samej ziemi, a jego krzywo przycięta grzywka zamiotła i tak lśniącą posadzkę.
— Seijuro-kun — wydyszał, łapiąc oddech — natychmiast masz się stawić w gabinecie dyrektora.
Wstałem i otrzepałem kolana. Wprawdzie pora obiadowa zaczynała się już za kilka minut i jako najstarszy w grupie i wyznaczony na dyżurnego miałem dopilnować, by młodsi koledzy dotarli na czas na posiłek, wiedziałem, że nie mogę zwlekać. Wezwanie dyrektora było sprawą priorytetową, ważniejszą niż codziennie obowiązki. Chłopak zwany _Usagi_ zmył się, nim zdarzyłem go zapytać, o co chodzi. A i tak pewnie nawet nie wiedział. Westchnąłem. Surowa dyscyplina, jaka panowała w domu dziecka, obowiązywała wszystkich wychowanków. Także i mnie. Mimo iż moim ojcem był jeden z najbogatszych ludzi w Tokio. To nie miało znaczenia. Byłem bękartem i nigdzie indziej nie dawano mi odczuć tego tak mocno, jak tutaj. Nigdy też nie liczyłem na żadne profity z racji mojego pochodzenia. Wręcz przeciwnie. Zresztą mój ojciec i tak dawno się mnie wyrzekł. Matka, nie mogąc znieść tego wszystkiego, hańby, upokorzenia, lat życia w biedzie, powiesiła się kilka miesięcy temu. Tak wylądowałem w domu dziecka. Zupełnie sam. Bękart. Niechciany przez własnego ojca, który nawet nie potrafił zaakceptować, iż jestem jego synem. Nad grobem matki przysięgałem sobie, że się zemszczę. Po czym spakowałem swój niewielki dobytek i wylądowałem w Hiroo. Tu dość szybko zdobyłem szacunek kolegów i koleżanek. Nie izolowałem się, ale też zbytnio nie integrowałem. Uczyłem się dobrze. I starałem się nie wychylać. Byłem biernym i obojętnym na tyle, na ile pozwalała mi wewnętrzna dyscyplina, którą wypracowałem sobie w te kilka miesięcy od śmierci mamy, i oczywiście regulamin ośrodka.
Do gabinetu dyrektora dotarłem spokojnym, choć szybkim krokiem. Zapukałem do drzwi, a gdy usłyszałem stanowcze: wejść, nacisnąłem klamkę. Nie od razu ją dostrzegłem, bo ukłoniłem się, jak nakazywała tradycja i szacunek. Nie do samej posadzki, jak mały _Usagi_, jednak dopiero prostując się, podniosłem wzrok i dostrzegłem niedużą dziewczynkę, skuloną na krześle pod ścianą. Obok niej stała pani Nakamura, psycholog. To, co mnie w niej urzekło, to burza rudych jak lisi ogon włosów dookoła bladej twarzy i strach w ogromnych, zielonych oczach. Dziewczynka nie była japonką. By to stwierdzić, nie trzeba było być specjalnie bystrym. Miała na sobie czarny płaszczyk, na chudych nogach czarne rajstopy i buty. A więc kolejna sierota? Czekałem w milczeniu, aż dowiem się, o co chodzi. Ona nawet nie spojrzała na mnie. A ja nie gapiłem się na nią. Nie tylko dlatego, że to by było niegrzeczne.
— Seijuro Akijo znasz angielski, prawda? — zapytał mnie dyrektor.
— _Hai_ — przytaknąłem.
— Na tyle dobrze, żeby nam pomóc — stwierdziła psycholożka. — Mamy pewien problem. To jest Joan Onari — wskazała na dziewczynkę, która na dźwięk swojego imienia podniosła wzrok i spojrzała wreszcie na mnie. — Joan jest angielką — kontynuowała pani Nakamura — nie zna japońskiego. Jej rodzice zmarli niedawno.
— Ty jako jedyny znasz tu angielski na tyle dobrze, aby porozumieć się z Joan — wtrącił dyrektor, spoglądając na mnie surowym wzrokiem.
Nie lubił mnie. Głównie ze względu na to, kim był mój ojciec.
— Zaopiekujesz się Joan i pokażesz jej pokój, w którym będzie teraz mieszkać oraz oprowadzisz po ośrodku, a także przedstawisz zasady i regulamin, jaki tu obowiązuje — dodała pani Nakamura.
— _Hai_ — odpowiedziałem tylko i ukłoniłem się ponownie.
Podszedłem do dziewczynki, wciąż wbijającej we mnie spojrzenie zielonych oczu, w których zobaczyłem łzy. Wzruszyłem się. Coś ścisnęło mnie za serce. Przypomniałem sobie śmierć matki i mój własny ból, który przekułem w nienawiść do ojca. Ona nie miała nikogo.
— Cześć — powiedziałem po angielsku — jestem Seijuro, będę się tobą opiekował, chcesz?
Przytaknęła powoli i wyciągnęła do mnie dłoń. Ująłem ją i już od tego momentu wiedziałem. To spotkanie było nam przeznaczone. Czerwona nić _Unmei no Akai_ __ właśnie się zawiązała, łącząc nasze losy na zawsze.Kun używane jest w przypadku młodych mężczyzn niższych hierarchią w pracy, ale także chłopców w szkole, kolegów.
(Jap.) — tak
Czerwona nić przeznaczenia. Legenda pochodzi z Chin, ale przyjęła się również w Japonii. Wierzy się, że bogowie zawiązują czerwoną cieniutką nitkę wokół kostki — w Chinach lub wokół małego palca — w Japonii, której końce łączą ze sobą dwie przeznaczone sobie osoby. Spotkają się one kiedyś w określonych okolicznościach. Dwoje ludzi połączonych czerwoną nitką jest przeznaczonych do miłości niezależnie od czasu, miejsca, tego, kim są, co robią. Czerwona nitka może się rozciągać i plątać, ale nigdy nie pęka.Chiny, Tsing Yi Village niedaleko Hongkongu
SEIJURO
Mieszkanie Hao Yinga, mojego przyjaciela, znajdowało się na ostatnim piętrze jednego z wieżowców Tsing Yi Estate, osiedla mieszkaniowego niedaleko Hongkongu. Było to dobre lokum, z którego nieraz korzystaliśmy, załatwiając swoje sprawy w Chinach. Znajomość tę, jak i wszystkie kontakty z Triadą zawdzięczałem ojcu. Gdyby tylko mógł przewidzieć jaką sieć ludzi mi przychylnych stworzę tu przeciwko niemu, nigdy nie wysyłałby mnie do Chin. Ojciec jednak nie żył i to ja zadałem kres jego marnemu, niecnemu życiu. Nie uroniłem nawet jednej łzy. Nie mogłem tylko iść na grób matki, aby jej o tym fakcie powiedzieć. O tym, że moja zemsta się dokonała. A powodem tego był nie kto inny, a cholerny komendant Kazuhiro, a właściwie teraz już agent. Ile awansów mi zawdzięczał, sam chyba nie zdawał sobie sprawy. I to też budziło we mnie sprzeciw, połączony z przemożną chęcią, aby i jemu wreszcie wpakować kulkę w łeb. No i odzyskać moją _Kitsune_. Moją Joan. Moją żonę! Jednak, żeby to zrobić, musiałem stać się martwym. Nie było to łatwe. Z pomocą przyszedł mi właśnie Hao, za co byłem mu niezmiernie wdzięczny. Za jego pomysłowość co do sposobu zabicia mnie. Za wtyki i ludzi tam, gdzie trzeba, którzy już skutecznie zadbali o to, żeby nie tylko Kazuhiro, ale i Joan przekonani byli, iż to moje ciało zjadały ryby na dnie Zatoki Tokijskiej. A wisienką na torcie było zmasakrowanie twarzy. Cała operacja wymagała wprawdzie niebotycznych środków i zaangażowania ogromnej masy różnego rodzaju specjalistów, ale jak nikt inny wiedziałem, że było warto! Stawka szła o wielką cenę, a ja musiałem zniknąć. Jednak nie przyczaić się jak wcześniej. Byłem bowiem pewny, że i tym razem Kazuhiro mnie znajdzie. Drań był za dobry i zbyt przebiegły. Świadczył o tym wszczepiony mi po kryjomu _micro chip._ Musiałem zniknąć na dobre. Trochę martwiło mnie, jak Joan to przyjmie. Jak da sobie z tym radę. Wiedziałem zbyt dobrze, że wciąż jeszcze mnie kocha, mimo iż starała się ze wszystkich sił tego nie okazywać. Nie ze mną takie numery. Wprawdzie nasza noc poślubna była jedną wielką kpiną, a ona zachowała się karygodnie, byłem pewny, że Shiro Kazuo miał w tym spory udział. Wciąż ją podburzał przeciwko mnie. Cała ta fuzja nie bardzo mu pasowała. Decyzji _Kumy_ nie mógł się jednak sprzeciwić, popierała ją przecież cała Rada Siedmiu. A ja podjąłem odpowiednie kroki, aby jak najwięcej z jej członków mieć po swojej stronie. Musiałem uśpić czujność Shiro i Joan. I to był genialny sposób. Pozostawała jeszcze druga strona medalu — Junichi Kazuhiro. Joan miała do niego dziwną, niezdrową wręcz słabość. A on wykorzystywał to, ile się dało, podobnie jak łudził ją zapewnieniami bezpieczeństwa. Nikt nie mógł jej tego dać. Nawet stanowisko bossa Yamaguchi-gumi i poparcie Shiro Kazuo. Tylko ja i życie u mego boku było dla niej bezpieczne, jedyne i właściwe. Szkoda tylko, że nie potrafiła tego dostrzec.
Nad miastem wisiały ciężkie ołowiane chmury, z których powoli zaczął padać drobny deszcz. Objawiało się to fantomowym bólem w mojej lewej dłoni. To prawda, że nawet jeśli odetną ci jakąś część ciała, nadal ją czujesz. Spojrzałem od niechcenia na moją rękę. Brakowało w niej małego palca. Bardziej jednak bolało mnie złamane serce. Stałem przy ogromnym, panoramicznym oknie, spoglądając w dół z wysokości dwudziestego piątego piętra. Czerwone plamki na zatoce to pewnie były żagle dżonek. Świat wydawał się być tak małym, a ludzie niczym nic nie znaczące insekty, spiesznie biegali ulicami, które z tej wysokości wyglądały jak czarne wstęgi. Upiłem łyk wybornej whisky. Hao udał się właśnie w jakiś interesach do centrum Hongkongu. Miałem dla siebie cały apartament. Stając tak samotnie nad miastem, niemal w chmurach, niczym jakieś bóstwo, zatęskniłem za Joan. Za tym, by znów trzymać ją w ramionach. Patrzeć jak jej oczy rozpalają się pożądaniem. Żadna inna potem nie potrafiła dać mi tego, co ona. Całkowitego zatracenia się w przyjemności. Pragnienia, ciepła, miłości, zrozumienia, a nawet współczucia. Aż palce mnie swędziały, tak bardzo chciałem ją mieć. Móc znów ją dotknąć, objąć, posiąść, bo tylko wtedy byłem pewny, że jest całkowicie i niezaprzeczalnie moja. Tak samo pewny, jak tego, że ten dupek Kazuhiro nie potrafi dać jej tego, co ja i nigdy nie będzie umiał.
Nagle z zadumy wyrwał mnie dźwięk SMS-a. Całkiem nowy smartfon od _Apple_ zapikał cichutko w mojej kieszeni. Mój nowy numer miało naprawdę tylko kilka osób. Na palcach jednej ręki można by zliczyć. Wyjąłem telefon i spojrzałem na wyświetlacz. To był Hao:
„Zabawimy się dziś wieczorem? Ja zapraszam”
Uśmiechnąłem się pod nosem. Znałem tę jego zabawę: narkotyki, panienki i ostry seks. Ta propozycja z jego strony oznaczała jazdę bez trzymanki i była oczywistym sygnałem, że interesy poszły po jego myśli.
Hao, podobnie jak jego apartament, był kwintesencją tego, co szarzy malutcy ludzie zwykli zwać luksusem nad miarę. Pokoje kipiały od przepychu. W sporej wielkości garażu stało kilka ekskluzywnych bryk. On sam zaś był przystojnym i uroczym na swój sposób mężczyzną, kilka lat starszym ode mnie. I podobnie jak ja, kiedyś pretendował do stanowiska bossa Triady rezydującej w Hongkongu i okolicach. I tak naprawdę była to wtedy tylko kwestia czasu i formalności.
„Jasna sprawa”.
Odpisałem szybko. Przyda mi się taka odskocznia po tym wszystkim, co wydarzyło się w Kobe i później. Sporo czasu zajęło mnie i pomocnym mi ludziom spreparowanie własnej śmierci. Zwalenie tego na Włochów było tak oczywiste, że nie tylko Kazuhiro, ale i Kazumi powinni dać się na to nabrać. I dali. Czasami najprostsze rozwiązania są tymi najlepszymi. Teraz tylko trzeba było się przygotować na powrót do Japonii, moje zmartwychwstanie, zwłaszcza dla Joan. A na to ja sam nie byłem jeszcze gotów, a co dopiero ona! Dlatego miłą bądź co bądź perspektywą była wizja zabawy i zapomnienia się chociaż na chwilę lub na kilka chwil. Bo nie łudziłem się, że ona tęskni za mną i myśli o mnie, tak samo, jak ja o niej. Tym bardziej, iż dla niej byłem martwym, bo już dotarły mnie informacje, że ona o tym wie.Japonia, Tokio, Toshima
JOAN
Nie dane mi było usłyszeć od niego ani jednego pytania. Gdy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania, które przecież pamiętałam, Juni wziął mnie w ramiona i pocałował tak mocno, namiętnie i desperacko, że aż zabrakło mi tchu. Zbyt szybko pozbyliśmy się naszych ubrań. Zbyt szybko znaleźliśmy się w sypialni. Tak bardzo chciałam czuć go znów w sobie, że nie bawiłam się w żadnej gierki. Kiedy zdałam sobie sprawę, że go kocham? Że jestem od niego uzależniona? Od poczucia bezpieczeństwa, jakie irracjonalnie wciąż przy nim czułam. Od dotyku jego dłoni, smaku ust, ciepła ramion i bicia serca? Przyspieszone tętno szumiące w uszach, pulsujące pod rozgrzewającą się jego pieszczotami skórą aż do zawrotu głowy. Każdy raz z nim, każde nasze zbliżenie, było wyjątkowe, niepowtarzalne i uzależniające. Czułam to. Jak nigdy przedtem. Czułam, że mnie kocha. Zatracałam się w westchnieniu, które stłumił kolejnym pocałunkiem, a potem wreszcie mnie wziął. Na początku mocno, ostro i nagle, jakby chciał zbyt szybko zaspokoić swoje żądze. Nadążyć za pożądaniem, które również i we mnie eskalowało już na wyżyny doznań i bólu. Nie tylko fizycznego, ale i tego zmysłowego. Całą sobą odbierałam to i współtworzyłam. Kolejny już raz zdając sobie sprawę, że on czuje dokładnie to samo. Nie przerwał, nawet gdy szczytowałam mocno długo i intensywnie. Na pewno to poczuł. Jednak nie zwolnił ani nie zatrzymał się nawet na chwilę. Wręcz przeciwnie. Nadal był we mnie, poruszając się coraz to szybciej i szybciej, jakby nadmiarem bodźców i wrażeń chciał mnie ukarać za nieobecność. Za wszystkie te decyzje, które nas poróżniły, odsunęły od siebie, separowały. Brakowało mi tchu i kręciło mi się w głowie. Całe ciało pulsowało słodkim bólem spełnienia, a on wciąż dawał mi więcej i więcej. Więcej doznań, więcej bólu, więcej siebie. W końcu, gdy po raz drugi miałam orgazm równie zniewalający, co za pierwszym razem, dołączył do mnie. Krople potu zrosiły mu czoło, a piękne oczy były niemal czarne, tak miał rozszerzone źrenice.
— Juni — jęknęłam cichutko, tonąc w jego objęciach. — Co teraz będzie?
— Nie wiem. — Pocałował mnie w czoło, a potem we włosy, tuląc do siebie jeszcze mocniej.
— On naprawdę nie żyje? — bardziej zapytałam, niż stwierdziłam.
Odsunął się nagle ode mnie. Poczułam chłód, jakby ktoś otworzył okno i mroźne powietrze wtargnęło nie tyle do pokoju, ile do mojego serca. Usiadł, wbijając we mnie karcące, niechętne wręcz spojrzenie.
— Tylko mi nie mów, iż masz wątpliwości, że to ciało leżące w kostnicy to Seijuro Akijo!
Mrugałam zaskoczona jego nagłą odmianą nastroju. Był bardziej niż zły. Jeszcze czułam na sobie ciepło jego dłoni, usta mi mrowiły od namiętnych pocałunków, a tu takie coś!
— Joan — przynaglił mnie trochę może za ostro.
— Nie, skąd… — odpowiedziałam.
Zabrzmiało to chyba niezbyt przekonująco, bo złapał mnie za ramiona i lekko potrząsnął.
— Joan! Jeśli masz chociaż cień wątpliwości… Powinnaś mi o tym powiedzieć teraz. To wszystko zmienia, rozumiesz? Jeśli się jednak wahasz i nie jesteś pewna, to oznaczałoby…
— Że on jednak żyje — rzekłam pustym, pękniętym głosem.
— I, że zabił kolejną niewinną osobę.
Rozpłakałam się.
— Nie! To na pewno on. To on! Rozumiesz? Seij nie żyje! Już nigdy więcej… — rozkleiłam się, ale już sama nie byłam pewna, co chciałam, aby było prawdą.
Junichi przyjął to jakoś po swojemu. Pokręcił głową i odsunął się ode mnie.
— Masz obsesję, wiesz? Podobnie jak on. Może powinnaś skorzystać z pomocy specjalisty? Twoje koszmary, a teraz to…
— Mam się cieszyć, że on nie żyje? Cieszyć z czyjejś śmierci — od razu pozbierałam się do kupy.
Zupełnie jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Siedzieliśmy nadzy w łóżku. W jego łóżku. Chwilę temu trzymał mnie w ramionach. A teraz znów zachowuje się jak dupek. Na dodatek zazdrosny i to o kogoś, kto nie tylko mnie skrzywdził wiele razy, a teraz leży teraz martwy w kostnicy nieopodal.
— Nie czyjejś, a jego. Był twoim prześladowcą. Próbował cię zabić. Zapomniałaś? Może nie powinnaś cieszyć, jednak myślałem, że ci ulży, że wreszcie odpuścisz sobie przeszłość, że ta śmierć cię uwolni od tego, co było. A ty żałujesz, że on nie żyje? Naprawdę?
— To nie tak…, mylisz się…, to jakieś twoje urojenia…
— Na pewno moje?
— O czym ty mówisz?
— O twojej obsesji na jego punkcie. I nie zaprzeczaj! Widzę to od dawna. Nie tylko jemu odbija. Nie jesteś lepsza — zrobił obrażoną minę. — To już podchodzi pod syndrom sztokholmski.
— Nic nie wiesz o mnie i o tym, co było! Jak możesz… — łzy zapiekły mnie pod powiekami. — Jak możesz tak pochopnie mnie oceniać? Nie masz pojęcia…
— Jakieś pojęcie mam — wtrącił, przerywając mi. — Seijuro opowiedział mi o tym, co was łączyło. O waszej przeszłości.
— Co takiego? Kiedy?
— W Kimitsu. Po naszym powrocie z Chin. Twierdził, że nadal go kochasz i to tylko kwestia czasu, żebyś do niego wróciła. Miał rację, prawda?
Milczałam. Szukałam słów, by mu wytłumaczyć. Żadne z nich nie wydawały mi się teraz właściwe. I nie wiedziałam, co opowiedział mu Seij. I jak przedstawił przeszłość.
— Juni… — zaczęłam. — Nic nie rozumiesz…
— To mnie oświeć! Zrób to teraz, _Kitsu_. Skoro wcześniej nie byłaś łaskawa podzielić się ze mną tą wiedzą — był wyraźnie urażony. — Musiałem wszystkiego dowiedzieć się od niego.
— Nie ma sensu roztrącać tego, co było. Seij nie żyje. I to także moja wina. To nie obsesja…, raczej — zawahałam się, niepewna czy zrozumie, o co mi tak naprawdę chodzi — wyrzuty sumienia — dodałam po chwili.
— Wyrzuty? To on powinien je mieć. Chyba że masz je za niego. Co by mnie nie zdziwiło. Powiedz _Kitsu_, jak bardzo miał rację? Czy zgodziłaś się na ten ślub, bo sama też tego chciałaś? Bo spodobało ci się być szefową mafii? Żoną syna Isao? Chciałaś stać się taka jak on? Kochałaś go przecież, prawda? A może nadal kochasz? A może to jednak jest obsesja?
Zabolało! Jak cholera zabolało. I chociaż być może w tym w twierdzeniu było nieco racji i tak dotknął mnie do żywego.
— Nie porównuj mnie do tego psychola! — Otuliłam się prześcieradłem, które prawie wyrwałam spod niego.
Wstałam i poszłam się ubrać. Nie poszedł za mną ani nie zawołał. Wyszłam bez słowa, tłumiąc w sobie łzy rozczarowania i rozpaczy. Byłam już gotowa na wyznania, fale uczuć i szczerość do bólu. Taką absolutną, całkowitą. Chciałam się przed nim otworzyć. Zwłaszcza teraz, gdy byłam już niejako wolna od demonów z przeszłości. A on znów wszystko popsuł.
Gdy jechałam taksówką na dworzec, padał gęsty śnieg. A chłód na zewnątrz był niczym w porównaniu z chłodem, który wkradał się do mego serca z każdą posępną myślą. I z każdym kilometrem, jaki odsuwał mnie od Tokio i Junichiego.
***
Wracałam do Kobe tak samo, jak z niego wyjeżdżałam. Sama. Pociągiem. Jednak wciąż nie mogłam się pozbyć wrażenia, że ktoś mnie obserwuje. Śledzi każdy mój krok. Być może to tylko pokłosie prześladowań ze strony Boryoku-Dan, a zwłaszcza Seijuro. Tyle że on był już martwy. A może tylko moja paranoja, podsycana obawami wuja Shiro? Być może też obawy, że Interpol czy Security Service lub Scotland Yard odkryło, że nadal żyję. Że posłali za mną jednego ze swoich agentów. Juni jednak solennie zapewniał mnie, że taka sytuacja nie mogła mieć miejsca. I, że zadba o to, by niebawem ogłoszono oficjalnie moją śmierć. O ironio losu. O śmierci Seijuro na razie nie było żadnej wzmianki, a ja — mimo iż chodziłam po tym świecie — miałam stać się dla niego martwą.
Droga strasznie mi się dłużyła, chociaż _Shikansen_ gnał jak wiatr. Wspominałam miniony dzień, znów rozważając — może zupełnie niepotrzebnie — każde za i przeciw. Juni wbił mi niezłego klina, ale nie miał racji. I nic nie rozumiał, a ja nie potrafiłam mu wytłumaczyć. Jak powiedzieć mężczyźnie, którego kocham, o tym, ile dla mnie znaczył inny mężczyzna? Jak wiele zawdzięczałam zmarłemu Seijuro? Przed czym mnie uratował? I jak bardzo — mimo wszystko — na swój sposób się starał? Wtedy, zanim miłość do mnie stała się jego obsesją? Jego, nie moją! Jadąc do Tokio, siedziałam jak na rozżarzonych węglach lub stercie szpilek. Co tam szpilek! Raczej noży ostrych jak samurajskie miecze.
Teraz z apatią spoglądałam na ciemniejący za oknem horyzont. Tylko wciąż z tyłu głowy miałam wrażenie, że ktoś mi się przygląda. Uczucie to nie opuściło mnie, nawet gdy wysiadałam na Shin-Kōbe Station. Padał drobny śnieg, a na zatłoczone ulice wraz z ciemnością stępował mróz. Szczelniej otuliłam się płaszczem i postawiłam kołnierz. Ponownie wymawiając sobie od idiotek i obiecując, że kupię najcieplejszą i najgrubszą kurtkę, jaką znajdę w pierwszym lepszym sklepie. Ulice miasta wciąż były zapchane tłoczącymi się w korkach samochodami, a chodniki pełne ludzi. Mogłam wezwać taksówkę lub nawet zadzwonić do wuja, aby ktoś odebrał mnie z dworca, czego Shiro pewnie by sobie życzył. Jednak postanowiłam się przejść. Do mojego nowego domu, a właściwie apartamentu w hotelu Okura nie było aż tak daleko. Jakieś pół godzinki niezbyt szybkim krokiem. Musiałam przewietrzyć głowę z myśli, a wieczorny spacer pozwoli mi nie tylko spokojnie zasnąć, ale i poukładać sobie co nieco, oczyścić serce z emocji, a umysł z nadmiaru wrażeń. I właśnie, gdy zamierzałam w stronę świątyni Ikuta, znów nawiedziło mnie owo uczucie, że ktoś za mną idzie. Obejrzałam się dyskretnie. Nikogo podejrzanego jednak nie zauważyłam. Ot, zwykli przechodnie, nikt nie rzucający się w oczy. Nie chciałam przyspieszać zbyt gwałtownie, ale pomysł ze spacerem wydał mi się teraz niezbyt dobrym. Mogłam wrócić metrem. Tam zawsze jest bezpiecznie, kamery, pełno pasażerów i patrole na stacjach. Skręciłam więc w stronę najbliższej stacji Sannomiya, kiedy pod krawężnik podjechało ogromne czarne auto i wysiadł z niego ubrany na czarno mężczyzna. Nie zwróciłby może mojej uwagi, gdyby nie nasunięta na oczy bejsbolówka i ciemnie okulary na nosie, a zapadł już przecież zmierzch. Co z tego, że ulice miasta były zawsze oświetlone nie tylko licznymi latarniami, ale i kolorowymi neonami i bilbordami. Ciemnie okulary po zachodzie słońca i to zimą? Raczej nie był niewidomy, bo pokręcił głową, jakby się rozglądając. Ominął mnie wzrokiem, ale czułam wyraźnie, że zatrzymał spojrzenie o jedną chwilę za długo. A gdy sięgnął za pazuchę skurzanej kurtki, irracjonalny dreszcz strachu zmierzył mi włosy na karku i kazał czym prędzej udać się do wejścia na stację metra. Przystanęłam i cofnęłam się o kilka kroków. Przeczucie podpowiadało mi, że trzeba uciekać. Na moje szczęście dookoła mnie wciąż było dość dużo ludzi. Jednak zejście do metra było idealnym pomysłem. Kamery, ochrona, ludzie. Możliwość ucieczki jakimkolwiek składem. Miałam szczerą nadzieję, że uda mi się przejść przez barierki biletowe, nim facet mnie dogoni. Tylko czy to go powstrzyma? Pod groźbą broni uda mu się zmusić mnie, bym poszła z nim. Dla własnego dobra i ludzi w metrze. Pewnie nie zawahałby się strzelić, więc nie mogłam nikogo narażać. Że gościowi chodziło o mnie, upewniłam się, gdy żwawym krokiem ruszył prosto na mnie. Odwróciłam się i już niemal biegnąc, ruszyłam przed siebie. Jesteś wśród ludzi — uspokajałam się — nic złego ci się nie stanie. Mężczyzna niemal deptał mi po pętach i niewiele robił sobie z przechodni na ulicy. Byłam pewna, że chodzi mu o mnie. Tylko kto to jest? Miałam teraz równie wielu wrogów, co przyjaciół, a może i więcej. Tylko kto tym razem dybał na moje życie? Nie miałam jednak chwili na takie rozważania. W wejściu do metra zobaczyłam bowiem drugiego mężczyznę, niemal bliźniaczo podobnego do tego, który mnie śledził. Wiedziałam już, że to nie przypadek i że chodzi im o mnie. Wiedziałam też, że droga ucieczki została odcięta. Nie wiedziałam jednak, kim byli i czego ode mnie chcieli. Rozglądałam się bezradnie ani na chwilę nie zwalniając. Serce waliło mi niczym młot pneumatyczny. Bałam się, że jeśli zatrzymam się chociaż na sekundę, dopadną mnie. Pierwszy mężczyzna podszedł do drugiego i teraz już obaj szybkim krokiem zmierzali ku mnie. Już się nie kryli. Już wiedzieli, że ich dostrzegłam.
— _Akage-sama_! — usłyszałam nagle wołanie, ale to nie był żaden z tych typków.
Spojrzałam w tamtym kierunku. Z bocznej uliczki wychodził Tadashi, a z nim dwóch moich ludzi. Tadashi trzymał w dłoni broń. Obejrzałam się za siebie. Mężczyźni przystanęli na widok ewidentnej odsieczy, jaka przyszła mi z pomocą. A potem najzwyczajniej odwrócili się i pospiesznie ruszyli w przeciwnym kierunku.
— Za nimi — rzucił tylko Tadashi w stronę swoich towarzyszy, a oni bez słowa pobiegli.
Widziałam jeszcze tylko, jak tamtych dwoje przyspiesza ku stojącemu w oddali samochodowi.
— Nie złapią ich — zdenerwowałam się — i kto to w ogóle był? — rzuciłam zamiast przywitania. — A ty co tutaj robisz, skąd…?
— Tego nie wiemy — rzekł spokojnie Tadashi. — Ale bądź pewna, że się dowiemy. A teraz chodź. Zawiozę cię do domu. Kazuo-sama bardzo się o ciebie martwi.
I już bez słowa, a także bez ociągania się, wsiedliśmy do stojącej w bocznej uliczce toyoty. W domu, czyli w moim apartamencie czekał mnie wkurzony do granic i ledwo opanowany wuj Shiro.
— Dziecko — otwarł ramiona na mój widok. — Jak dobrze, że już wróciłaś.
— Wuju — ukłoniłam się, ale on, zamiast się odkłonić, porwał mnie w objęcia.
— Bałem się o ciebie! Dobrze, że wysłałem Tadashiego.
— Wysłałeś? No tak — przerwałam może niezbyt grzecznie. Teraz wszystko było jasne. Odsunęłam się. — Kim byli tamci dwaj? Wiecie coś? Czego chcieli ode mnie i kto ich nasłał? — Nie owijałam w bawełnę.
Zła do granic nie tylko z obawy, ale i z niewiedzy, także o tym, że kazał mnie śledzić swojemu ochraniarzowi. Tadashi stał niewzruszony obok drzwi i z obojętną miną przyglądał się nam spokojnie.
— Nie wiemy — westchnął wuj, siadając i gestem wskazując mi miejsce obok siebie. — Jeszcze nie wiemy — dodał z naciskiem, widząc moją minę — ale dowiemy się i to niebawem. Jednakże — spojrzał groźnie — od tej chwili na krok samej cię nigdzie nie puszczę.
— A może ja nie życzę sobie ogona? — wykurzyłam się, bo złość była kolejnym przejawem targających mną emocji, w których strach pewnie brał prym nad bezsilnością, zdenerwowaniem i zmęczeniem. — Wybacz wuju — sięgnęłam po ostateczną broń, czyli moją rzekomą pozycję bossa — ale sama zdecyduję…
Wuj niespodziewanie trzasnął dłonią w oparcie fotela, na którym siedział, aż podskoczyłam. Tylko Tadashi nadal zachował kamienną twarz. Niczym Samuraj. I tak zawsze mi się kojarzył. Tylko nie miał na sobie kimona, a zamiast mieczy nosił w kaburze pod pachą Glocka 17.
— Dość! Nie rozumiesz jeszcze? Joan… — spojrzał na mnie groźnie — rozmawialiśmy o tym nieraz. Myślałem, że już pojęłaś swoją rolę. Pozwalamy ci na twoje wybryki w ramach rozsądku. Jesteś jednak tylko…
— Kobietą! Wiem — weszłam mu w słowo — a kobieta nigdy nie może naprawdę rządzić mafią. To ty jesteś tu prawdziwym bossem, prawda? Zawsze tak było. Nawet jak żył mój dziadek. Dlatego nigdy nie chciałeś objąć po nim stanowiska. Jesteś niczym szara eminencja i rządzisz zza moich pleców, tak jak kiedyś rządziłeś za niego. Prawda _Oji-san_? — ostatnie słowo wymówiłam z sarkazmem.
— Dobrze, że to rozumiesz — odpowiedział tylko.
— Rozumiem, że jestem tylko twoją zabawką. Marionetką. Kimś nieważnym i niegodnym stanowiska. Tylko pokrewieństwo krwi z wielkim _Kumą_ tłumaczy moją tu obecność. Pokrewieństwo, o którym nie raczył nikt mi powiedzieć, gdy byłam w potrzebie. Z obojętnością przygadaliście się jak Yamada Osamo, a potem Isao Akijo, a także jego syn, niszczą mi życie. Prawda? Nic nie zrobiliście. Ty nic nie zrobiłeś. Więc nie mów mi teraz, że ci zależy na mnie. Chronisz mnie, bo jestem ci potrzebna, byś mógł rządzić Yamaguchi-gumi i tylko dlatego.
Wuj wstał. Być może przesadziłam. Wiedziałam, że nie do końca tak było. Że troszczył się o mnie i na swój sposób mnie kochał. Ale nie mogłam tak dłużej. Zbyt wiele wciąż nosiłam w sobie emocji. Co ja tu robię tak naprawdę? Teraz gdy Seijuro nie żyje, mogłabym wrócić do Tokio, do Toshimy, do Juniego. Jednak byłam tu potrzebna. I świadoma, że wuj nigdy się na to nie zgodzi.
— Myślę, że powinnaś odpocząć — stwierdził spokojnie. — Juro porozmawiamy. Idź spać _Kitsu_.
Skinął na Tadashiego, który rzucił mi zagadkowe spojrzenie. Przez chwilę zdawało mi się, że dostrzegam w nim odrobinę współczucia i zrozumienia. Jednak zaraz potem wyszli obaj bez słowa. Znów byłam więźniem we własnym domu. Tylko czy mogłam nazywać to domem?Nieformalna wersja san stosowana jest przede wszystkim wobec dzieci oraz kobiet w środowisku rodzinnym, jednak często usłyszeć ją można również jako zwrot do przyjaciół, ukochanych lub czworonożnych pupili.
Kwiat wiśni, znany również jako wiśnia japońska lub Sakura, to kwiat drzew z rodzaju Prunus lub podrodzaju Prunus Cerasus. Dzikie gatunki wiśni są szeroko rozpowszechnione, głównie na półkuli północnej. Występują powszechnie w Azji Wschodniej, zwłaszcza w Japonii.
Japoński instrument muzyczny, strunowy, szarpany.
W empik go