- nowość
- promocja
- W empik go
Magic. Życie Earvina "Magica" Johnsona - ebook
Magic. Życie Earvina "Magica" Johnsona - ebook
Kompletna biografia legendy NBA i pokoleniowa saga
Kultowy uśmiech, który tchnął życie w podupadającą koszykówkę. Artyzm w grze, który sprawił, że drużynę Los Angeles Lakers określano słowem „Showtime”. Bezwzględność wobec rywali, oszałamiające no-look passy i urok osobisty, które spowodowały, że rozgrywki NBA zaczęły śledzić z ogromnym zainteresowaniem miliony kibiców na całym świecie.
Earvin „Magic” Johnson nadał koszykówce nowy blask. W 1991 roku, będąc u szczytu popularności, zaszokował świat, ogłaszając, że ma wirusa HIV. Później w ogromnym stopniu przyczynił się do zwiększenia świadomości opinii publicznej na temat AIDS. Był też graczem kultowego Dream Teamu na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku, gdzie ostatecznie pożegnał się z parkietem.
Roland Lazenby, autor znakomitych biografii Michaela Jordana i Kobego Bryanta, poświęcił wiele lat, analizując nieprawdopodobną karierę Johnsona. Przeprowadził setki wywiadów z jego trenerami, kolegami z drużyny, rywalami, przyjaciółmi i członkami rodziny, a także z samym koszykarzem. Efektem jego pracy jest pierwsza naprawdę pełna analiza ciemnych i jasnych stron życia Earvina „Magica” Johnsona – prawdziwej ikony sportu.
Ta książka to coś więcej niż biografia. To pokoleniowa saga obejmująca niemal trzy stulecia, która ujawnia wiele tajemnic, nie tylko dotyczących wyjątkowej koszykarskiej podróży Johnsona, ale i samej Ameryki.
Kategoria: | Sport i zabawa |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788381295345 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pamięci Earvina Johnsona seniora.
Pamięci Matthew Propheta juniora, który zaczynał jako szeregowiec w armii amerykańskiej, a ostatecznie awansował do rangi podpułkownika, służył w Korei i Wietnamie, a po zakończeniu służby wojskowej został nauczycielem i odegrał ważną rolę we wspomnianych staraniach o integrację.
Pamięci George’a Foxa.
Pamięci Billy’ego Packera, mojego przyjaciela i mentora.
------------------------------------------------------------------------
1 W latach 70. XX wieku autobusy dowożące dzieci do bostońskich szkół publicznych znalazły się pod kuratelą sądów i w ramach walki z segregacją rasową miały nimi jeździć razem dzieci czarnoskóre i białe.OD AUTORA
Owszem, to długa książka, ale Earvin Johnson żył pełnią życia i jego biografia obfituje w niesamowite wydarzenia. Do tego stopnia, że po pięciu latach pracy wciąż nie mogłem jej skończyć, a pracując nad ostateczną wersją, starałem się dodawać wciąż nowe informacje, jak ta, że Johnson jest jednym z członków największej grupy inwestycyjnej w historii przejęć klubów sportowych, próbującej nabyć drużynę NFL, Washington Commanders, za sześć miliardów dolarów.
Czas spędzony na redagowaniu książki został też naznaczony śmiercią kilkorga najważniejszych osób w życiu Johnsona i świadków jego kariery, między innymi ojca, Earvina seniora, i trenera ze szkoły średniej, George’a Foxa.
Sam Fox był tak łaskawy, że udzielił mi ponad 50 wywiadów, dzięki czemu miałem szansę zanurzyć się w bogactwie informacji na temat niezwykłego okresu dojrzewania Johnsona. Tak samo zachowało się wiele innych osób, między innymi asystent Foxa, Pat Holland, i mentor Johnsona, Charles Tucker. To między innymi ich wspomnienia, wraz z opowieściami prawnika George’a Andrewsa i agenta Lona Rosena, złożyły się na ponad 400 godzin wywiadów, które, pracując nad historią Johnsona, przeprowadziliśmy razem z moim przyjacielem, dziennikarzem zajmującym się NBA, Gerym Woelfelem.
Sama książka stanowi zwieńczenie mojej 45-letniej kariery pisarskiej, która rozpoczęła się od podróży chevroletem chevette z 1984 roku przez krajobrazy amerykańskiej koszykówki. Relacjonowałem wtedy mecze i robiłem wywiady z zawodnikami.
W 1992 roku nie miałem pieniędzy, więc przygotowując sprawozdanie z występu Johnsona w Meczu Gwiazd w Orlando, spałem w wypożyczonym samochodzie na parkingu hotelu dla dziennikarzy. Miałem akredytację dziennikarską, a co za tym idzie – dostęp do zawodników, z którymi mogłem robić wywiady, ale raczej nie doświadczyłem zbyt wiele rzekomego blasku NBA.
W 2020 roku moja żona Karen zdigitalizowała ponad 300 należących do mojego archiwum kaset z wywiadami przeprowadzonymi w latach 1982–2000, wśród których, jak się okazało, było wiele dawno zapomnianych nagrań z 1990 roku z rozmów z Magikiem Johnsonem, Patem Rileyem, Mychalem Thompsonem i innymi znanymi postaciami związanymi z Los Angeles Lakers. Nigdy wcześniej nikt ich nie spisał, a teraz okazały się bardzo ważne dla tej książki.
Zacząłem pisać o Lakers w 1988 roku i od tamtego czasu wydałem kilka książek, które z różnych perspektyw opowiadają historię tej drużyny.
Dzięki temu miałem okazję przeprowadzić wywiady z wieloma kluczowymi postaciami tej organizacji, począwszy od George’a Mikana i pierwszych zawodników Lakers aż do wielu osobowości kojarzących się z czasami Showtime, między innymi Johnsonem, Kareemem Abdul-Jabbarem, Jerrym Westem, Jamesem Worthym, Michaelem Cooperem, z których spora część – jak Jerry Buss, Jack Kent Cooke, Chick Hearn czy Bill Sharman – już niestety nie żyje.
Pracując nad tą biografią, nierzadko opierałem się na tamtych dawnych wywiadach, moich wcześniejszych tekstach i badaniach.
Koniec końców wykorzystałem wszystko, co udało mi się wygrzebać, próbując opowiedzieć niewiarygodną historię Magica. Wysokiego chłopaka, który nie bał się kozłować.PROLOG
Strach rodzi się w jednej chwili.
Jakim cudem tak wysoki mężczyzna jest w stanie tak szybko się przemieszczać, kozłując wysoko piłkę? Jak to możliwe, że skręca to w jedną, to w drugą stronę, wykonując każdy zwód w tak przekonujący sposób?
Możesz to sobie do woli oglądać na kasetach wideo i nic nie wymyślisz, nie znajdziesz niczego, co mogłoby sprawić, że odetchniesz z ulgą. Wygląda na to, że ostatecznie on zawsze spojrzy ci głęboko w oczy tym swoim śmiertelnym spojrzeniem, tym nieruchomym wzrokiem, z zagadkowym wyrazem twarzy, wywołującym falę przerażenia.
I co teraz?
A potem ma miejsce ten oślepiający, pełen prawdy blask, kiedy on naciera na ciebie z góry w doskonały sposób, a ty jesteś bezradny i zaczynasz się cofać, wkładając ogromny wysiłek w próbę wykonania tego, do czego zawsze próbuje cię zachęcić wewnętrzny głos.
Zostań przed nim.
A potem dzieje się to. Cała jego twarz wybucha, policzki nadymają się powietrzem, a jego spojrzenie skupia się bezlitośnie na tobie. Niemal nonszalancko unosi piłkę ponad ramię, dostrzegając wolną przestrzeń – jakim cudem on to w ogóle zauważył? – po czym dunkuje ponad tobą. Dociera do ciebie, że właśnie zrobił z tobą to, czego najbardziej chciałeś uniknąć. Że są na to świadkowie i nie masz się gdzie schować. W końcu zaczynasz sobie myśleć: Co za skurwysyn. Gdzie są kamery? Przecież po tym zostaną dowody.
Tymczasem legendarny komentator meczów Lakers, Chick Hearn, podskakuje, ciesząc się twoim nieszczęściem, i obwieszcza, ubliżając ci na uszach całego świata: „Ani Bóg, ani wszyscy jego apostołowie nie byliby w stanie zatrzymać tej akcji!”.
Wystarczy, że przeżyjesz taką chwilę raz i nawet jeśli nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widziałeś, od razu zrozumiesz, skąd wziął się jego przydomek. Nie będziesz miał już więcej pytań.
Magic.
Czarodziej.
Podczas jednego z organizowanych przez siebie legendarnych letnich meczów charytatywnych z udziałem gwiazd w hali Pauley Pavilion na University of California Earvin Johnson pędzi wielkimi susami do kontrataku. Po prawej stronie próbuje za nim nadążyć Larry Bird, z charakterystycznymi powiewającymi blond włosami. Magic gna pod kosz rywali z taką zaciekłością, jakby to był piąty mecz serii play-offów. Na pełnej szybkości, jakby był mierzącą 206 centymetrów dwunogą tarantulą – niemożliwie wielką i chudą, majaczącą niczym niewyraźna plama – prawą ręką odbija piłkę od parkietu wysokim kozłem, spoglądając na biednego i bezradnego Larry’ego. Tym samym otwiera sobie przestrzeń do crossovera i może zanurkować w lewo w kierunku rozbiegających się za koszem kibiców. Larry zaczyna dopiero zbliżać się do niego z prawej strony, z rękami w górze, czekając na próbę slam dunku.
Johnson wyskakuje w powietrze pod koszem, z wysoko podniesionym kolanem, przekłada piłkę do prawej ręki i raz jeszcze spogląda drwiąco na Larry’ego. Pozostali obrońcy tylko stoją bezradnie, a on przekłada piłkę do lewej ręki i kończy akcję spod kosza od dołu – zaliczając asystę do samego siebie!!! Wszyscy wokół mogą tylko gapić się z rozdziawionymi ustami.
Tak jak biedny Larry.
„Mający 206 centymetrów wzrostu błyskawiczny rozgrywający, człowiek kontratak – mówił Bird, kiedy po raz pierwszy zobaczył Johnsona. – Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem”.
I nikt inny nie widział wcześniej kogoś, kto choćby po części przypominał Earvina „Magica” Johnsona juniora.
Och, jak bardzo Earvin uwielbiał kończyć szybkie akcje po kontrataku, wyciągając swoją długą rękę, jakby podawał piłkę na talerzu. Jakby chciał ją jeszcze wypolerować tuż przed oddaniem jej koledze, który nadbiega ze skrzydła, żeby dopełnić dzieła. Przekazywał ją na prawo albo gdziekolwiek indziej, bo przecież wszyscy już dawno nauczyli się rozgrywać z nim akcje. Wiedzieli, na jakie pozycje mają się przemieścić, a ich oczy i dłonie były gotowe, żeby odebrać prezent. Prezent, którego nikt inny nie byłby w stanie przyjąć – nikomu nawet nie przyszłoby do głowy, że może on się w tym miejscu pojawić.
„Earvin wiedział, że są niekryci, zanim jeszcze oni sami o tym wiedzieli – napisał w 2019 roku dziennikarz sportowy Fred Stabley junior, który opisywał pierwsze lata kariery Johnsona. – Zawsze miałem wrażenie, że on po prostu wie, że jest od ciebie lepszy, i chce ci to udowodnić”.
Wyglądało na to, że w przypadku Johnsona wszystko jest inne. Zawsze inne.
„Magic zaliczał występy, w które trudno było uwierzyć – twierdził Doug Krikorian, wieloletni dziennikarz sportowy z Los Angeles. – Michael Jordan dominował w latach 90., kiedy królowała już telewizja kablowa. W tamtych czasach zaczął też rządzić dziennik »USA Today«. Ludzie zapominają, że w latach 80. kablówka nie odgrywała jeszcze istotnej roli. Magic był fenomenalny. W każdym meczu, w którym występował, grał wspaniale. Miał w dupie statystyki. Grał w NBA przez 12 lat i 9 razy wystąpił w finałach NBA. Czy to o czymś nie świadczy?”
Bardzo rzadko się zdarza, że rewolucja jest tak głęboka, tak ewidentna, że wszystko, co następuje potem, kolejne dziesięciolecia zdumiewającej gry, nie są w stanie zatrzeć jej wpływu.
Magic.
Czarodziej.
Rzucający wyzwanie światu fizycznemu.
Skończony. Kompletny. Doskonały. Niepowtarzalny. Niedościgniony.
Jimi Hendrix w trampkach od Chucka Taylora, z napiętą szaloną twarzą i trzymaną w lewej ręce, górą do dołu, gitarą. Piszczący, wrzeszczący i rzucający wyzwanie nieskończoności. Prawdziwa wielkość jest odporna na to, co może przynieść przyszłość.
Sam jednak oddawał hołd przeszłości. Jego poprzednicy to członkowie koszykarskiej Galerii Sław: Marques Haynes. Cousy. Black Jesus2. Pistol. I wreszcie Magic.
MAGIC!
Czarodziej!
Kiedy oglądamy taki pokaz wielkiej koszykówki, mamy wrażenie, że wszystko jest takie łatwe i naturalne, że to cudowny dar od Boga. Że to taka… zabawa.
Trudno się dziwić, że jego uśmiech i radość były tak wielkie. Jakby chciał powiedzieć: „Mam cię!”.
„Nie sądzę, żeby jeszcze kiedykolwiek pojawił się mierzący 206 centymetrów rozgrywający, który będzie się uśmiechał, jednocześnie cię upokarzając” – mówił kolega z drużyny Magica, James Worthy.
Trash talk? Nawet nie musiał nic mówić. Wystarczyło, że pokazywał ci zęby.
Wynikające z tego czyste upokorzenie pomaga zrozumieć, dlaczego w świecie koszykówki nie przepadano za showmanami. I dlaczego przez dziesięciolecia rządzili w tej dyscyplinie przede wszystkim ludzie uparci, fałszywi prorocy, którzy nauczali fałszywych zasad.
Taki Bob Cousy, jeden z pierwszych koszykarskich showmanów, był trzykrotnie wyrzucany ze swojej nowojorskiej licealnej drużyny.
Powtórzmy: Bob Cousy był trzykrotnie wyrzucany z licealnej drużyny koszykarskiej. Przez szefa kadry szkoleniowej.
Początki amerykańskiej koszykówki zawodowej charakteryzowały się pustymi krzesłami na trybunach i bankrutującymi klubami, aż w końcu uparci ludzie się poddali i zaczęli organizować w hali Madison Square Garden dwa mecze z rzędu, w tym jeden z udziałem Harlem Globetrotters.
I okazało się, że ludzie byli nawet gotowi za to zapłacić. Przychodzili na mecze i powracali, żeby ze zdumieniem i radością przyglądać się popisom.
Dokładnie tak, jak wiele lat później gromadzili się w uniesieniu w hali Great Western Forum w Los Angeles, żeby oglądać…
Magica.
Świętego patrona wielkiego Show.
„Nie miałem pojęcia, w którą stronę patrzeć – wspomina wieloletni fotograf NBA Andrew Bernstein, który podczas wielu meczów siedział przy linii końcowej. – Bo kiedy Magic ruszał w kierunku kosza, nigdy nie było wiadomo, co zrobi. Podniecenie w hali Forum sięgało zenitu. W każdym meczu. Zawsze”.
Kiedy sędziowie próbowali śledzić pędzącego z ogromną prędkością Johnsona, byli tak samo zdezorientowani. „Każdy arbiter próbuje podczas kontrataków odczytać ruchy zawodnika, żeby się zorientować, w którą stronę powędruje piłka – wspomina sędzia Don Vaden. – Ale w przypadku Magica nie było na to szans. Bo nigdy nie wiedziałeś, gdzie i jak to się skończy”.
„Sprawiał, że ludzie chcieli oglądać mecze NBA – mówi były trener Utah Jazz, Frank Layden. – Stworzył Showtime. Błyszczał. Pędził prosto na ciebie”.
„Rozumiał, że koszykówka ma być rozrywką – tłumaczy Buck Williams, weteran, który spędził w NBA 17 lat, a po raz pierwszy zobaczył Earvina Johnsona podczas letnich wakacji, kiedy ten miał 13 lat i zachwycał publiczność koszykarskimi popisami w parku w Karolinie Północnej. – Od pierwszego dnia, kiedy wziął piłkę do ręki, z tym swoim charakterystycznym uśmiechem, doskonale wiedział, jak ważna jest umiejętność dostarczania rozrywki. W koszykówce nie chodzi tylko o podawanie, rzucanie i kozłowanie. To sport, który ma bawić, a w efekcie przekładać się na pieniądze. A on doskonale rozumiał, że rozrywka jest równoznaczna z kasą”.
Z jakiegoś powodu Johnsonowi udawało się łączyć całą tę błyskotliwość, którą chłonęły patrzące na niego oczy, z czystą i nieugiętą wolą zwycięstwa…
No tak, ale przecież Cousy też taki był.
„Był tylko jeden facet, który pędził do kontrataku lepiej od Cousy’ego – przyznał kiedyś były trener samego Cousy’ego, Red Auerbach. – Tym facetem był Magic Johnson”.
Ale Earvin „Magic” Johnson robił znacznie więcej. Roztaczał przed nami widoki na przyszłość koszykówki, zadając kłam zakorzenionym od dziesięcioleci trenerskim uprzedzeniom i stereotypom. Okazało się, że wysoki koszykarz może mieć umiejętności, których nikt wcześniej nie potrafił sobie wyobrazić. I Magic obalał głęboko zakorzenione poglądy, ignorował wszelkie ograniczenia, które starali się narzucić mu trenerzy. Na każdym kroku przekonywał do siebie kolejnych niedowiarków, mimo że jego samego też często dręczyło poczucie niepewności, które zaczęło słabnąć dopiero po przybyciu do LA, gdzie zawiązał mądry sojusz z wielkim stoikiem, środkowym Kareemem Abdul-Jabbarem, i z trenerem Patem Rileyem.
„To były piękne czasy – wspomina Johnson epokę nazwaną Showtime, która rozpoczęła się od jego czarodziejskiego panowania nad piłką. – Mieliśmy pełnych wdzięku, pięknych zawodników. Kareem i jego rzut hakiem. James Worthy i jego piękne floatery i layupy wykańczane końcówkami palców. Byron Scott i jego wspaniały rzut z wyskoku. Michael Cooper i jego obrona oraz to, jak zaliczał alley-oopy, zwane Coop-a-loopami. To właśnie takie akcje tworzyły Showtime. I to one zmieniły koszykówkę”.
„Magic Johnson sprawiał, że trudne akcje wyglądały tak, jakby były najłatwiejsze na świecie – mówi członek koszykarskiej Galerii Sław, były zawodnik Lakers, Jerry West. – Wykonywał je bez wysiłku. Tak naprawdę wcale nie był efekciarzem. Rzadko kiedy podawał piłkę za plecami. Po prostu wykonywał odpowiednie podanie w odpowiednim czasie”.
Oj tak, timing miał idealny.
Charyzma Johnsona i to, że dosłownie tańczył, grając w koszykówkę, od samego początku prowadziły go do ogromnych sukcesów – począwszy od mistrzostwa stanu z licealną drużyną w 1977 roku, poprzez mityczne mistrzostwo NCAA zdobyte przez jego uczelnię Michigan State w 1979 roku, aż po zdobycie wraz z Lakers mistrzostwa NBA w dramatycznych okolicznościach już w debiutanckim sezonie Magica w 1980 roku. Te kolejne zwycięstwa dały mu bezprecedensową władzę, z której zaczął szybko korzystać. Już po dwóch sezonach gry w NBA zaszokował świat sportu, kiedy doprowadził do zwolnienia trenera, z którym zdobył pierwszy pierścień.
Nigdy wcześniej żaden zawodnik w historii amerykańskiego sportu zawodowego nie wywierał wpływu na kolegów i nie demonstrował władzy w sposób tak otwarty i bezlitosny. Ale udało mu się przetrwać powszechną wściekłość kibiców, bo grał z jeszcze większym wdziękiem i zapewniał im jeszcze więcej zwycięstw. Wykorzystywał swoją zręczność, która zwiastowała nadejście czasów dominacji wysokich koszykarzy w XXI wieku.
Praktycznie wszystko, co było związane z jego karierą, okazało się ostatecznie czymś wyjątkowym, bezprecedensowym. Wszystko – włącznie z jej tragicznym przedwczesnym zakończeniem.
Pod wieloma względami można powiedzieć, że największy sojusz Johnson zawiązał ze swoim odwiecznym wrogiem, Larrym Birdem. Wspólnie stworzyli najwspanialszą rywalizację w historii sportu, rozpoczętą podczas studiów i trwającą aż po kres kariery zawodowej. „Earvin odmienił bardzo wiele rzeczy – uważa Charles Tucker z Lansing w stanie Michigan, psycholog szkolny, który zaprzyjaźnił się z młodym Johnsonem, a potem został jego doradcą i agentem. – Razem z Birdem odmienili oblicze koszykówki oraz to, w jaki sposób oglądali ją kibice, zarówno jeśli chodzi o nastawienie widzów do tego sportu, jak i biznesowy punkt widzenia. Koszykówka stała się dla telewizji dobrym interesem. Oglądalność poszybowała w górę. Zawsze, kiedy grali Magic i Bird, stacje telewizyjne biły rekordy oglądalności transmisji, najpierw na uczelni, a potem w NBA. Odmienili wszystko. I byli na tyle sprytni, że jednocześnie mieli świadomość swojej ogromnej mocy”.
„Magic znaczył dla koszykówki bardzo wiele – mówi jego wieloletni kolega z Lakers, Michael Cooper, który często fruwał wysoko w powietrzu i wykańczał akcje po niesamowitych podaniach Johnsona. – W jego przypadku najważniejsze było to, co sprawia, że gwiazda staje się supergwiazdą. Gwiazdy błyszczą same. A supergwiazdy sprawiają, że wszyscy, którzy je otaczają, również zaczynają błyszczeć. Taki właśnie efekt wywierali Larry Bird i Magic. I to oni sprawili, że NBA jest dziś taka, jaka jest”.
KONTROLA
Johnson rozpoczął marsz po największe sukcesy, kształtując swój genialny styl gry podczas meczów rozgrywanych na boiskach rodzinnego Lansing w stanie Michigan. To tutaj do Dale’a Bearda po raz pierwszy dotarło, że jeśli zamierza cokolwiek osiągnąć w koszykówce, musi dostosować własny sposób gry do niesztampowego, szybkiego stylu wysokiego, szeroko uśmiechniętego kolesia, który wyglądał na kogoś, kto kozłuje piłkę od urodzenia.
„Mówił mi: »Hej, wiesz co? Zbiorę piłkę, zapakuję ją do kosza, a jeśli nie będziesz uważał, to ani się obejrzysz, a dostaniesz nią po głowie«” – wspomina Beard zwady z Johnsonem, który mówił te słowa z wesołym uśmiechem na twarzy, po czym nagle robił się śmiertelnie poważny i powtarzał swoje instrukcje jako ostrzeżenie. „Jeśli nie będziesz uważał, to dostaniesz po głowie”.
Beard uśmiecha się ciepło na to wspomnienie podczas rozmowy, którą odbywamy pewnego szarego zimowego dnia w Lansing w 2019 roku.
„To, że mogłem go oglądać, było niesamowite. Patrzeć na to, jak się rozwija w tak młodym wieku – opowiada. – Ci, którzy nie widzieli tego na własne oczy, nie uwierzyliby. Nie mogliby w to uwierzyć, bo nigdy wcześniej nie było wysokich zawodników, którzy potrafiliby wyczyniać na boisku takie rzeczy”.
„Zbierał piłkę, kiedy odbiła się od obręczy, i ruszaliśmy pod przeciwległy kosz… Lewe skrzydło, prawe skrzydło, po prostu pędziliśmy – dodaje Beard, podekscytowany na samo wspomnienie. – I rzeczywiście, podawał w dokładnie taki sposób, jak zapowiadał, ze spokojem, w idealnym momencie. Mogłeś być tego pewien, mogłeś powiedzieć: »No dobra. Wiem, co on teraz zrobi. Wiem, jak zagra. Muszę po prostu zająć taką pozycję, jakiej ode mnie oczekuje. Nie mogę grać po swojemu«. Wiadomo było, że musisz robić to, czego chce, w przeciwnym razie lądowałeś na ławie”.
Lądowałeś na ławie?
Żaden rozgrywający, w ogóle żaden koszykarz, nie dyktował sposobu gry w takim stopniu, jak robił to Earvin „Magic” Johnson. Do tego stopnia, że odmienił nawet relacje zawodników z trenerami.
Kiedy Beard raz jeszcze opowiada o tym doświadczeniu, zachwyca się tym, jak dużą kontrolę nad grą miał Magic już na boiskach podwórkowych w Lansing i jak potem przeniósł tę umiejętność na relacje z wszystkimi ważnymi i mniej ważnymi osobami, które napotkał w koszykarskim życiu: trenerami, kolegami z drużyny, przeciwnikami, menedżerami i właścicielami, całym sztabem szkoleniowym, pracownikami obsługi i chłopcami od podawania piłek, bileterami w halach, w których występował, dziennikarzami, którzy chcieli o nim pisać, oraz kibicami, którzy te historie czytali albo sami byli ich świadkami. Wszyscy chodzili na jego sznureczku.
Ta kontrola była dla niego najważniejsza, od kiedy zaczął grać w koszykówkę. Pozwalała mu odeprzeć ataki sceptyków, którzy przez te wszystkie lata powtarzali, że wysokim zawodnikom nie wolno kozłować. Od najmłodszego Johnson był uparty i zdeterminowany, żeby udowodnić coś wszystkim, którzy w niego wątpili – krytykom i przeciwnikom.
Jego rozwijające się poczucie kontroli nad wszystkim bardzo szybko spotkało się z podziwem i zdumieniem, zwłaszcza kiedy do obserwatorów docierały piękno, szybkość i rytm, z jakimi je osiągał. „W Magicu Johnsonie nie ma jednej rzeczy, która robi wrażenie – stwierdził Bobby Knight, trener wspaniałej drużyny Indiana University, której marsz po mistrzostwo przerwał Johnson. – On robi wrażenie jako całość”.
Już od wczesnych lat szkoły podstawowej popisowym numerem Johnsona stał się no-look pass3, innowacyjna rozrywkowa akcja, którą doprowadzał trenerów i kolegów z zespołu do szału i bezsennych nocy.
Nikt nie był w stanie opisać tego talentu lepiej od innego wybitnego rozgrywającego, także jednego z najlepszych w historii NBA, dawniej przyjaciela Magica, Isiaha Thomasa: „To jedyny gość, jakiego kiedykolwiek widziałem, który patrzył na partnera z drużyny, sprawdzał jego tempo, potem na jakieś trzy sekundy odwracał wzrok, spoglądał gdzieś w dal, po czym wykonywał precyzyjne podanie do kogoś, na kogo już od paru sekund nie patrzył”.
Ale choć to wszystko było takie wspaniałe i takie nowe, historia Johnsona ostatecznie wykroczyła poza koszykówkę, a nawet poza jego własne życie, i stała się na przykład prezentacją kwestii rasowych w Ameryce. Opowieścią o tym, jak korzystał ze swojego talentu i doświadczenia koszykarskiego, żeby zerwać ze złą wolą i niezrozumieniem. Tłem dla tej opowieści był stan Michigan, dokąd w czasach wielkiej migracji tak wiele afroamerykańskich rodzin uciekało z rasistowskiego, pełnego przemocy i brutalności Południa.
Kiedy młodziutki koszykarz po raz pierwszy pokazał się światu z najlepszej strony, w Stanach trwały lata 70. i napięcia związane z konfliktem wywołanym sądowym nakazem desegregacji w autobusach szkolnych.
Życie Johnsona zawsze było nierozerwalnie związane z tematyką podziałów rasowych – poczynając od roli, jaką odegrał w staraniach o szkolną integrację rasową, poprzez karierę, podczas której był nieodłącznie związany z białym Larrym Birdem, aż po sukcesy biznesowe, które osiągał, bazując na preferencjach czarnoskórych konsumentów. Jego wieloletni przyjaciel i agent, Lon Rosen, uważa, że to właśnie kwestie rasowe były dla Magica najważniejsze.
„Motyw rasy łączy większość sukcesów Johnsona – obwieścił jeden z magazynów z Los Angeles w 2003 roku. – Dzięki temu charakterystycznemu uśmiechowi, za który wszyscy go tak chwalili, był dla białej Ameryki ideałem spokojnego Afroamerykanina. I to właśnie ten wizerunek był kluczowy dla jego kanonizacji, obok ultrabladego Larry’ego Birda, wraz z którym we dwóch ocalili ligę NBA”.
MAGIC
Miał tylko 15 lat, kiedy ten pseudonim po raz pierwszy pojawił się w lokalnej gazecie. Jego głęboko wierzącej mamie, Christine, od razu włączyła się lampka ostrzegawcza.
Magic? Czarodziej?
Wcale jej się to nie spodobało.
Było bluźniercze i od razu zakłóciło spokój w świecie, który wraz z mężem, Earvinem seniorem, próbowała zbudować dla siedmiorga ich dzieci. Taki przydomek mógł sugerować, że wcale nie wszystko jest w rękach Boga, że diabeł też ma coś do powiedzenia.
Ksywka stwarzała wiele problemów, które – jak się obawiała – mogły mu towarzyszyć już zawsze.
W swojej podróży duchowej często czytywała Biblię. Słowo „czary” nie pojawiało się tam zbyt często i nie miało żadnego wpływu na opisane tam zdarzenia. Światem Christine rządziły wiara, miłość i przebaczenie, czyli wartości, które mogli wyznawać i wnosić do swojego życia zwykli ludzie, żeby poradzić sobie z rzeczami, którym trudno było sprostać.
Czarodziej?
„Bała się, że przez ten przydomek do głowy zaczną mi przychodzić głupie pomysły” – mówi Johnson.
Głupie pomysły? No cóż, koniec końców doprowadziło to do tego, że uprawiał seks bez zabezpieczeń z niemal każdą napotkaną osobą. A lista tych osób była bardzo długa.
Już samo przezwisko sprawiało, że matka Johnsona zaczęła się zastanawiać nad wszystkimi cudami i bólami głowy, które mogą ich czekać w przyszłości. I na samą myśl o tym przechodziły ją dreszcze. Oczywiście wiadomo było, że kochał koszykówkę, nie było takiej chwili, żeby jej nie kochał, i bardzo dobrze. Ale to?
Czarodziej?
Słysząc ten przydomek, zaczynała się modlić.
Dla jej syna był jak oświetlający go neon, jak nagroda dla młodego nastolatka, który zamienił martwą, pustą, pozbawioną duszy halę w strefę wielkiego świętowania.
Trudno się dziwić, że tłum prawie od razu to przezwisko przejął. Przeszło z czołówek gazet na języki kibiców.
Magic!
Ten okrzyk przez dziesięciolecia słychać było w halach na całym świecie.
Ale nawet jeśli trzymalibyśmy od tego Boga z daleka, takie przezwisko niosło ze sobą mnóstwo znaków ostrzegawczych. Ojciec Earvina wiedział, że ludziom nie powinno się ufać, nie powinno się im pozwolić, by przejęli kontrolę nad twoim życiem. Bo nawet jeśli dziś cię wychwalają, jutro mogą zacząć cię krytykować i ciągnąć w dół – bo po prostu taki będą mieli kaprys. Bo sprawi im to przyjemność.
Przy takim przydomku bycie dobrym nie wystarczało. Musiałeś być prawie doskonały. A ponieważ były to dopiero początki kariery, taki przydomek mógł cię ośmieszyć i prześladować potem do końca życia.
I co mogła zrobić Christine Johnson poza modlitwą?
Czarodziej?
Gdyby matka miała bardziej złowieszcze nastawienie, mogłoby jeszcze przyjść jej do głowy słowo „klątwa”.
W każdym razie codziennie robiła wszystko, co było w jej mocy. Wychodziła z założenia, że będzie żyć w zgodzie ze swoimi zasadami, a resztą niech zajmie się Bóg.
W tamtych czasach nikt nie mógł jeszcze dostrzec czyhających na Magica ogromnych, niewyobrażalnych wręcz pokus. Już wtedy młodzież często korzystała rekreacyjnie z alkoholu i narkotyków. Ale złe nawyki, pomimo wielkiej presji wynikającej z niezaspokojonej ambicji i sławy, nie zawładnęły Magikiem.
Poza koszykówką był jeszcze uzależniony od ludzkiego ciepła. Słodki synek Christine Johnson już na wczesnym etapie życia zorientował się, jak to jest być samcem alfa. Zrozumiał, jak bardzo pociągającym atrybutem jest jego koszykarski talent, z powodu którego zwykli ludzie, sprawiający wrażenie myślących racjonalnie, zapominali o zdrowym rozsądku i ostrożności. I robili wszystko, żeby się do niego zbliżyć – im bardziej, tym lepiej.
No i stał się, w nadchodzących czasach coraz większych swobód seksualnych, panem Magikiem Johnsonem, a podwójne znaczenie jego przydomka bawiło go, a nawet skłaniało do chełpliwości.
„Spójrzmy prawdzie w oczy – mówił dumnie – Magic to jednocześnie określenie romantyczne i seksowne”.
I z pewnością takie właśnie było, ale tylko do pewnego momentu. W końcu zemściła się na nim wieloletnia nieostrożność, a ignorowanie zabezpieczeń przed chorobami przenoszonymi drogą płciową doprowadziło do zakończenia jego sportowej kariery i miejsce jego wspaniałego uśmiechu zajęło zafrasowane zmarszczone czoło.
Ale to właśnie wtedy, pod koniec długiej i celebrowanej przez fanów młodości, zaczął się wyłaniać dorosły mężczyzna. Jego historia raz jeszcze okazała się traktować o czymś więcej niż samo jego życie. Usłyszał diagnozę, która popchnęła go prosto w objęcia globalnego kryzysu związanego z epidemią AIDS.
To sprawia, że wśród wielu pytań, które zadajemy sobie na temat tajemnicy Earvina „Magica” Johnsona, jedno z najważniejszych brzmi: jak?
Jak do tego wszystkiego doszło?
------------------------------------------------------------------------
2 Przydomek Earla Monroe.
3 Podanie bez patrzenia w stronę zawodnika, do którego się podaje.Spis treści
Okładka
Strona przedtytułowa
Strona tytułowa
Dedykacja
Cytat
OD AUTORA
PROLOG
Część I. LANSING
1. BOOM, BABY
2. UŚMIECH
3. WSIADAJ DO AUTOBUSU
4. TOBACCO ROAD
5. PRZEJAŻDŻKI NA ROWERZE
6. MISSISIPI
7. PRZEZWISKO
8. DZIWOLĄGI
9. CZAS NA POPCORN
10. NA NATURALNYM HAJU
11. ŻAŁOBA I BUICK ELECTRA
12. „TABLICA!”
13. WIELKI I STRASZNY
14. NOWY ZAWODNIK MICHIGAN STATE SPARTANS
15. KOLEJNA ZIEMIA OBIECANA
16. WIELKIE JEZIORO SŁONE
Część II. HOLLYWOOD
17. RZECZYWIŚCIE DZIWNE CZASY
18. MY, SZCZĘŚCIARZE
19. MECZ NUMER 6
20. SZTORM
21. DEMONSTRACJA SIŁY
22. RILES
23. LARRY
24. ZEMSTA JEST SŁODKA
25. ŻYCIE
26. GWARANCJA
27. DŁUGI POCAŁUNEK NA POŻEGNANIE
Część III. PO DRUGIEJ STRONIE RZEKI
28. LAKER RED
29. ABSOLUTNIE POZYTYWNY
30. KRYJÓWKA PRZED BURZĄ
31. WĘDROWIEC
32. POSŁANIEC
Podziękowania
Bibliografia
Reklamy
Zdjęcia