Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja - ebook
Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja - ebook
Drzewie to mała wioska położona w malowniczej okolicy, w samym sercu puszczy, skrywającej wiele tajemnic. A leżący na obrzeżach wioski dworek Leśna Ostoja, w którym od kilku lat prowadzony jest przytulny pensjonat z duszą, to miejsce, gdzie słynna magia Bożego Narodzenia ma szczególną moc.
Dajcie się porwać atmosferze Pensjonatu Leśna Ostoja, gdzie zimą zawsze jest śnieg, a mróz skrzypi pod butami.
Niech otuli was magia tego miejsca, a perypetie uczuciowe mieszkańców dworku zagoszczą na stałe w waszych sercach.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-667-0 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tego roku zima nadeszła już w połowie listopada i bezpardonowo rozgościła się na świecie, zupełnie nie przejmując się tym, że według kalendarza wciąż panuje jesień. Śnieg zasypał łąki i pola, zalegał na dachach domów, przyginał do ziemi gałęzie drzew. Niektórzy wróżyli, że zaraz stopnieje i w grudniu zostanie z niego tylko pośniegowe błoto, ale tak się nie stało. Śnieg prószył niemal codziennie, a co kilka dni przechodziły przez Drzewie zamiecie śnieżne. Każdego ranka trzeba było od nowa wytyczać ścieżki, bo świeże warstwy białego puchu sprawiały, że zanikały granice wyznaczone przez ludzi.
– Znowu przez noc więcej nasypało! – marudzili niektórzy mieszkańcy Drzewia.
– Co chcesz, zima jest, święta idą, to musi być biało! – odpowiadali im ci, którzy już żyli zbliżającą się Gwiazdką i humoru nie psuło im nawet przedzieranie się przez półmetrowe zaspy.
Dworek Leśna Ostoja otaczał gęsty las. Duży ogród, wiosną i latem tętniący życiem, teraz trwał w uśpieniu pod warstwą śniegu, a nagie drzewa wystawiały ku niebu oblepione szronem gałęzie. Stary świerk rosnący za domem wyglądał jak z bożonarodzeniowej pocztówki: wysoki, rozłożysty, cieszył oczy intensywną zielenią igieł, przebijającą gdzieniegdzie spod białej śniegowej peleryny. W jego gałęziach energicznie uwijały się sikorki i wróble. Choć do świąt Bożego Narodzenia pozostał jeszcze tydzień, dworek został już udekorowany, bo jego właściciele spodziewali się wyjątkowych gości.
„Ależ mam tremę, a przecież to taki sam człowiek, jak i my” – myślała Maria Drzewiecka, sprawdzając, czy wszystko na pewno jest już przygotowane. „To przez Izabelę, bo robi wokół tego tyle zamieszania, a pomóc w niczym nie raczy!”.
W przestronnej jadalni, której na co dzień nie używali, bo była o wiele za duża dla ich trzyosobowej rodziny, stała okazała jodła, przywieziona rano przez leśniczego. Ozdobili ją ręcznie malowanymi bombkami, które były w ich rodzinie od pokoleń i mimo upływu lat nie traciły czaru. Trudno było uwierzyć, że te delikatne, kruche, misternie zdobione bibeloty zdołały przetrwać wojenną zawieruchę. Z niektórymi wiązały się rodzinne legendy i historie, które opowiadali sobie podczas zimowych wieczorów, siedząc przy kominku. Był to element ich własnej tradycji, którą wszyscy kochali.
„Pięknie!”. Pani domu wygładziła biały obrus, na którym stały odświętne nakrycia i wyczyszczone do połysku świeczniki. Świece zawsze wydawały jej się bardziej eleganckie i klimatyczne niż elektryczne lampy, więc towarzyszyły uroczystym kolacjom w Drzewiu.
Piętro wyżej piętnastoletnia Emilka Drzewiecka siedziała w swoim pokoju z nosem przyklejonym do szyby i przyglądała się nastrojowemu krajobrazowi za oknem. Każdego ranka, kiedy zdarzało się, że jako pierwsza wychodziła z domu, czuła się jak jakiś wielki odkrywca, który wytycza nowe ścieżki i odsłania nieznane lądy. Przykryty śniegiem świat wyglądał tak spokojnie, był wyciszony i czysty. Za to w głowie Emilki kłębiły się myśli pełne pasji i żywych obrazów.
„Ach, dziś spotkam prawdziwego księcia! Pewnie będzie wytwornym i zajmującym człowiekiem” – marzyła. „Zwiedził cały świat, mnóstwo widział, więc z pewnością będzie umiał opowiadać fascynujące rzeczy. To musi być niezwykłe, tak podróżować, poznawać inne kultury, zabytki, sztukę, przyrodę… Ach! Może nawet był w Afryce i widział słonia albo żyrafę?!”.
Emilka nie była wprawdzie typem salonowej lalki, której imponowałyby tytuły i arystokratyczne pochodzenie, jednak chyba dla każdej nastoletniej dziewczyny wizyta w jej domu prawdziwego księcia byłaby nie lada wydarzeniem. Na dodatek księcia, o którym wszyscy mówią jako o wielkim podróżniku, wiodącym życie pełne przygód i egzotycznych wypraw.
„Tylko czy on w ogóle będzie chciał ze mną rozmawiać? I o czym? Zapyta mnie o coś i od razu się zorientuje, że jestem tylko zwyczajną dziewczyną z małej wsi” – przestraszyła się nagle. „Co ja w życiu widziałam? On pewnie zna wiele światowych dam, pięknych, eleganckich, wykształconych… A ja…”.
Wyjątkowo krytycznie dzisiaj nastawiona do siebie dziewczyna nie brała pod uwagę okoliczności łagodzącej, tłumaczącej jej brak wykształcenia młodym wiekiem. Chyba niewiele jest piętnastoletnich osób, które mają bogate doświadczenie życiowe i ukończone studia wyższe, jednak dla Emilki fakt, że nie ma jeszcze nawet matury, stał się nagle okropnie kompromitujący.
„Urodą też go raczej nie olśnię…”.
Emilka podeszła do lustra i spojrzała na siebie. Nie była wybitną pięknością, ale miała wiele uroku, zwłaszcza teraz, kiedy policzki zaróżowiły się jej z podniecenia, zielone oczy błyszczały intensywnie, a jasnobrązowe włosy w miękkich falach opadały na ramiona.
„Strasznie zaściankowa ta sukienka” – pomyślała niechętnie, choć zaledwie miesiąc temu, gdy odbierała ją od krawcowej, uznała, że jest o wiele zbyt strojna jak na Drzewie.
– Gdzie ja w niej pójdę, mamo? – pytała, patrząc na zielony atłas i koronki. – Szkoda pieniędzy na coś takiego!
– Wiem, że ty najchętniej ganiałabyś ciągle w spodniach, ale czasem kobieta musi ubrać się jak prawdziwa dama – ucięła dyskusję mama. – Jesteś już panienką, powinnaś zacząć zachowywać się trochę bardziej poważnie.
Teraz Emilka była jej wdzięczna, bo gdyby nie ta sukienka, musiałaby wystąpić przed księciem w starej, nieco przykrótkiej bladoniebieskiej kreacji, w której wyglądała jak mała dziewczynka.
Rozejrzała się po swoim pokoju i spojrzała na stojący w oknie wazon z pokrytymi białoróżowymi kwiatami gałązkami.
„Śliczne są”. Przysunęła twarz do kwiatów, zastanawiając się, jaką stanowią dla niej wróżbę.
W imieniny Barbary, jak co roku, zerwała w sadzie kilka gałązek wiśni i wstawiła je do wody – a właściwie zerwał je dla niej jej przyjaciel Piotr, bo był wyższy i łatwiej mu było sięgnąć do drzewka. Zwykle pokrywały się kwiatami na dzień przed Wigilią, a w tym roku rozkwitły prawie tydzień wcześniej. Przyjemnie było mieć w domu taki piękny wiosenny symbol w samym środku mroźnej zimy. Przynosił nadzieję na odrodzenie i jakąś miłą odmianę i pięknie wyglądał na tle zaśnieżonego krajobrazu za oknem.
„Może to znak, że jeszcze w tym roku poznam tego, kto jest mi przeznaczony?” – pomyślała i westchnęła, kiedy jej wzrok padł na rozłożoną w okiennym wykuszu świąteczną wioskę. Emilka uwielbiała Boże Narodzenie i każdego roku znosiła ze strychu tę drewnianą dekorację, która była w ich rodzinie od wielu lat.
„Aż do teraz” – pomyślała, patrząc na miejsce, gdzie zawsze stawiała drewniany kościółek z prostą wieżą zakończoną krzyżem.
Tego ranka, gdy przyszła na strych, przekonała się, że tragarze, których tata wynajął, żeby zanieśli na górę kilka niepotrzebnych ciężkich sprzętów, nie należeli do zbyt solidnych osób. Wielką skrzynię okutą żelazem postawili byle jak, nie zwracając uwagi na to, że ciężka żelazna noga przygniotła róg szarego pudła ze skarbami Emilki. Aby wydobyć świąteczną wioskę, musiała podrzeć twarde wieczko.
„Chyba nic nie ucierpiało” – pomyślała w pierwszej chwili, ale potem jej wzrok padł na kościół i przekonała się, że budynek jest zniszczony. Ze zmiażdżonej wieży zostały tylko drzazgi, a korpus kościoła pękł i rozpadł się.
„To przecież tylko drewniane zabawki” – próbowała się pocieszać Emilka, przełykając łzy, ale wiedziała, że to nieprawda. Ta drewniana wioska pamiętała czasy jej prababci, stała w oknie, gdy w Drzewiu nie było jeszcze elektryczności. Rozkładając ją w swoim pokoju, zawsze miała wrażenie, jakby zapraszała tutaj duchy wszystkich wcześniejszych Gwiazdek – wraz z ich radością, pięknem i atmosferą wyczekiwania na coś cudownego.
„Bez kościółka też będzie ślicznie” – uznała, układając na rozłożonych w wykuszu jodłowych gałęziach kolejne budynki. Pomiędzy nimi ustawiła małe lichtarzyki ze świecami. Było ślicznie – ale jednak brakowało jej tej wieży, tego krzyża i tego symbolu, jakim był drewniany kościół.
– Emilko, chodź do nas! – Głos mamy wyrwał ją z zamyślenia.
„To już!”. Zerknęła ostatni raz w lustro i pobiegła na dół, ale ku jej rozczarowaniu w korytarzu zamiast oczekiwanego księcia stała ciotka Izabela i kuzyn Ignacy.
– Och, jak ta nasza Emilka wyrosła! – zawołała jak zwykle ciocia, po czym uszczypnęła policzki Emilki, jakby dziewczyna była jakimś małym dzidziusiem.
Kuzyn tylko machnął z daleka ręką na przywitanie i od razu zniknął w salonie, gdzie stał fortepian. Uwielbiał grać, a w domu miał tylko stare pianino, więc zawsze korzystał z wizyt u Drzewieckich, co właściciele dworku bardzo sobie chwalili. Dzięki temu ich przyjęcia miały piękną oprawę muzyczną, nawet w czasach, gdy niewielu mogło sobie na to pozwolić. Po chwili z salonu dały się słyszeć pierwsze takty Preludium deszczowego, a jednocześnie za oknem rozległ się warkot silnika samochodu.
„To on!”. Serce Emilki mocniej zabiło.
Parę minut później do salonu wkroczył Zygmunt Drzewiecki w towarzystwie pulchnego, łysawego mężczyzny z bujnym wąsem.
„Taki stary?!”. Emilka przełknęła rozczarowanie nieciekawą aparycją księcia. Jego wiek równie nieprzyjemnie ją zaskoczył. Wydawało jej się, że książę – miłośnik podróży – powinien być piękny i młody. „On ma ze trzydzieści lat albo nawet więcej!”.
Panna Drzewiecka nie była jednak małostkowa i gotowa byłaby wybaczyć księciu zarówno „podeszły” wiek, jak i brak fizycznej atrakcyjności, gdyby te wady zrekompensowały światowe maniery i ciekawa osobowość. Także i w tym względzie czekało ją jednak duże rozczarowanie. Książę bowiem nawet się z nią nie przywitał, łaskawie kiwnął tylko głową pani domu i ciotce Izabeli, a potem zasiadł ciężko za stołem i w kółko narzekał na banalność życia w Polsce, brak perspektyw, zaściankowość.
– Wszędzie banał, wszystko takie przaśne, takie pospolite! No, choćby to wasze Drzewie! – Wykonał szeroki gest dłonią, wskazując na salon Drzewieckich. – Co tu można robić? Jakich rozrywek może człowiekowi dostarczyć to miejsce? Nie mam pojęcia, co wy tu całymi dniami robicie!
Nikt nie odpowiedział na tę nietaktowną uwagę, ale jemu to nie przeszkadzało – nie oczekiwał partnerów do rozmowy, tylko słuchaczy.
– Nie mógłbym tu żyć! No po prostu człowiek w takim miejscu więdnie jak niepodlewana roślina! – Kręcił głową z niedowierzaniem, jednak te gderania nie przeszkadzały mu wkładać do ust ogromnych porcji przysmaków przygotowanych przez gospodarzy.
Emilka straciła cały zapał i poczuła ogromne rozczarowanie. Miała nadzieję na ciekawą rozmowę, na znajomość z intrygującym człowiekiem, a tymczasem spotkała snoba i malkontenta. Chciała posłuchać o wielkim świecie, bo ciekawiły ją podróże, ale nigdy nie uważała, że jej wioska jest gorsza i niewarta uwagi. Kochała to zaściankowe Drzewie z całego serca i nigdy się tu nie nudziła, chyba że musiała – tak jak teraz – siedzieć na przyjęciu.
„Ech, najchętniej poszłabym połazić po puszczy, może by się trafiła jakaś sarenka albo nawet jeleń…” – pomyślała i zerknęła błagalnie na mamę.
Maria Drzewiecka, która nie obiecywała sobie po księciu aż tak wiele jak jej córka, też czuła niesmak i rozczarowanie. Rzadko zjawiali się w Drzewiu nowi goście, zazwyczaj Drzewieccy spędzali czas w kręgu starych znajomych i krewnych, więc miała nadzieję na jakieś ożywienie i interesujące rozmowy, a wyglądało na to, że wizyta nie dostarczy ani jednego, ani drugiego. Popatrzyła w oczy Emilki i kiwnęła głową, mrugając porozumiewawczo.
„Po co dziewczyna ma tu siedzieć i wysłuchiwać tego nudziarza? Wystarczy, że my się męczymy” – pomyślała.
Książę został zaproszony właściwie przez ciotkę Izabelę, której wszelkie tytuły arystokratyczne szalenie imponowały, mimo że w czasach, w których żyli, lepiej było nie przyznawać się do takich korzeni. Książę był znajomym jej dalekiej kuzynki i łaskawie zgodził się odwiedzić ją przy okazji pobytu w Polsce, a ona, uznawszy, że jej mieszkanie w kamienicy jest za małe dla takiego znakomitego gościa, zaprosiła go do Drzewia. Drzewieccy zostali postawieni przed faktem dokonanym i pozostało im tylko zaakceptować pomysł krewnej, która teraz próbowała za wszelką cenę wtrącić choć słowo w niekończący się monolog księcia.Rozdział 2
Emilka skończyła obiad i wymknęła się po cichu z salonu. Książę, zajęty właśnie krytykowaniem polskiej sztuki, nawet tego nie zauważył.
W wielkiej służbówce stojącej obok dworu miał swój warsztat i tymczasowe mieszkanie Mistrz zaproszony przez Zygmunta Drzewieckiego, aby dokonać renowacji dworku. Wiele pięknych, zabytkowych mebli wymagało naprawy, a Mistrz – bo tak wszyscy do niego mówili – nie miał sobie równych w dziedzinie obróbki drewna i renowacji antyków.
– Przywracam duszę drewnianym meblom i leczę ich ciała – mówił z dumą.
Drzewieccy chcieli, aby nocował w pokoju gościnnym w dworku, jednak wolał skromny pokoik w służbówce. Zaprosili go też na dzisiejsze przyjęcie, ale odmówił, twierdząc, że lepiej czuje się w swoim warsztacie stolarskim niż na salonach. Emilka też lubiła w nim przebywać, bo pięknie tam pachniało drewnem, a Mistrz potrafił wspaniale opowiadać. Wiedział mnóstwo o drzewach, o zwierzętach i w ogóle o całym świecie – i chętnie się tą wiedzą dzielił, jeśli znalazł wdzięcznego słuchacza.
„Mistrz jest o wiele ciekawszy i wie więcej niż ten cały wielki książę” – pomyślała dziewczyna.
Emilka uwielbiała jego opowieści, ale nie był to jedyny powód, dla którego coraz chętniej przekraczała próg pracowni. Bywała tam częściej, odkąd Mistrz zatrudnił pomocnika w osobie miejscowego chłopaka – Piotrka Wysockiego. Piegowaty nastolatek o rudawych włosach od razu przypadł Emilce do gustu: był wesoły, dużo wiedział o zwierzętach i tak jak ona lubił spacerować po drzewieckiej puszczy. Był zupełnie inny niż chłopcy w jego wieku. Wcześniej widywali się w kościele i Emilka jakoś specjalnie nie zwracała na niego uwagi – w szkole zresztą też, bo chłopak był dwie klasy wyżej niż ona. Teraz jednak, kiedy bliżej się poznali, czuła, że znalazła swoją bratnią duszę.
– Dzień dobry! – zawołała, wchodząc do pracowni. Poczuła zapach drewna, który uwielbiała.
Mistrz podniósł wzrok znad stołu i uśmiechnął się.
– O, proszę, jak od razu się jaśniej zrobiło w naszym warsztacie! Zapraszamy!
Piotrek wyprostował się i popatrzył z zachwytem na Emilkę, która w swej zielonej sukience wydała mu się nagle śliczna jak jakaś królewna. Wpatrywał się w nią, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu, a przecież widywali się niemal codziennie i już wcześniej myślał niekiedy, jakie ona ma piękne oczy albo jak promiennie się uśmiecha. W tej chwili jednak miał wrażenie, jakby jej uroda i rozkwitająca kobiecość ujawniły się z podwójną mocą i trafiły prosto w jego serce.
Mistrz zauważył spojrzenie chłopaka i uśmiechnął się wyrozumiale.
– Chociaż właściwie to akurat chciałem sobie przerwę zrobić, coś zjeść, odpocząć, napić się kawy – powiedział. – Wróć za godzinę – dodał, zwracając się do pomocnika.
Piotrek kiwnął głową, uśmiechnął się od ucha do ucha i wyszedł wraz z Emilką z warsztatu. Lekkie buciki Emilki zapadały się w głębokim śniegu i trochę marzły jej stopy. Wyszła z domu tak szybko, że nie pomyślała o tym, żeby się przebrać. Narzuciła tylko krótki kożuszek na zwiewną sukienkę i wymknęła się do przyjaciela, z którym zawsze miała tematy do rozmowy.
– Jak tam książę? – zapytał niby od niechcenia Piotrek, choć tak naprawdę denerwował się, czy arystokrata nie zawróci w głowie jego przyjaciółce. Emilka od tygodnia mówiła o tej wizycie i nie ukrywała podekscytowania na myśl o poznaniu kogoś, kto zwiedził prawie cały świat, a Piotrka zżerała zazdrość, do której nawet przed sobą nie chciał się przyznać.
„Ona zasługuje na księcia” – przekonywał samego siebie, widząc, ile emocji wywołuje w niej ten nieznany jeszcze człowiek, który rozbudzał jej wyobraźnię światowym życiem i licznymi podróżami. „Powinna mieszkać w pięknym domu, mieć piękne stroje, bywać na balach i mieć bogatego męża, który kupowałby jej elegancką biżuterię”.
Jakiś głos w jego głowie odpowiadał mu wprawdzie, że takie życie zanudziłoby Emilkę na śmierć, ale Piotrek zagłuszał go, nie chcąc robić sobie nadziei na coś, co i tak nie miało szans powodzenia.
– Co tak milczysz? – dociekał, patrząc na jej twarz, która nagle spochmurniała. – Aż taki wspaniały ten książę? Jak z bajki? No, powiedz!
– Z bajki, ale o starym nudziarzu! – odparła Emilka, a Piotr poczuł, jak z serca spada mu olbrzymi ciężar. Sam się zdziwił sile tego uczucia, bo przecież on i Emilka byli tylko dobrymi przyjaciółmi. – „Co tu można robić, w tym waszym Drzewiu?” – powiedziała, przedrzeźniając manierę księcia z francuskim „r”.
Zaśmiali się oboje.
– W kółko tylko gadał o Francji, jakby na niej kończył się świat! No i o tym, jak u nas jest beznadziejnie i nudno.
– Głupek.
– I snob.
Z wnętrza dworku dobiegła ich cicha muzyka. Kuzyn Ignacy najwyraźniej też miał już dość bezczynnego siedzenia przy stole i oddał się swojej wielkiej pasji.
– To Wiosenny walc Szopena! – zawołała Emilka i ukłoniła się elegancko Piotrkowi. – Czy można pana prosić do tańca?
Zanim zdołał odpowiedzieć, że przecież on nie umie, oparła dłonie na jego ramionach i zaczęła odliczać takt, pokazując mu kroki. Nie było to zbyt skomplikowane, choć trudno było mu się skoncentrować, kiedy miał ją tak blisko siebie, że czuł świeży zapach jej włosów. A może to były perfumy? Objął ją w talii i pozwolił się prowadzić. Starał się poruszać tak płynnie jak ona, ale w swoich ciężkich śniegowcach i grubej kurtce ruchy miał niezdarne i raz po raz deptał dziewczynie po stopach. Mimo wszystko jednak taniec sprawiał mu ogromną przyjemność. Po raz pierwszy w życiu trzymał Emilkę w ramionach i zaglądał z tak bliska w jej śliczne zielone oczy, które błyszczały jak klejnoty. Uśmiechnęła się do niego, a on poczuł, że jego serce fika koziołka. W tej sekundzie uświadomił sobie, że to, co czuje wobec tej dziewczyny, to nie jest takie zwyczajne lubienie, tylko coś znacznie większego.
„Ja chyba zwariowałem!” – pomyślał. „Ona przecież mogłaby mieć prawdziwego księcia, a nie pomocnika stolarza, prawie bez grosza przy duszy”.
Piotrek nigdy do nieśmiałych nie należał. W końcu gdy do Drzewia przybył słynny krakowski Mistrz, któremu wszyscy w pas się kłaniali, poszedł do jego pracowni i poprosił o przyjęcie go na praktyki. „Najwyżej mi powie, żebym się wynosił” – myślał sobie. Ryzyko się opłaciło, bo Mistrzowi spodobał się ten pewny siebie młodzieniec, a gdy jeszcze odkrył u niego wielką pasję do stolarki, z chęcią przekazywał mu tajniki swego zawodu, które chłopiec chłonął z wielkim zapałem.
Jednak w towarzystwie Emilki pewność siebie Piotrka znikała całkowicie. Gdy była blisko, czuł się jakiś wielki i niezdarny, a jedno spojrzenie jej zielonych oczu potrafiło – tak jak teraz – wywołać rumieniec na jego policzkach.
„Nic z tego nie będzie!” – mówił sobie, próbując za wszelką cenę zagłuszyć to uczucie, które wypełniło mu serce.
Nie miał pojęcia, że w tej samej chwili Emilka, patrząc w jego oczy, także poczuła tę iskrę, która aż rozświetliła ją od środka.
„Gałązki wiśni to przewidziały! Spotkałam tego, który jest mi przeznaczony, tylko do tej pory byłam ślepa jak kret, nie widząc, kogo mam przed samym nosem!”.
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, uświadamiając sobie, ile ma szczęścia, że zakochała się w chłopaku, którego może spotykać każdego dnia i z którym łączą ją wspólne zainteresowania. Popatrzyła na niego i dostrzegła w jego oczach zachwyt, który sprawił, że poczuła się lekka jak piórko i miała ochotę śmiać się i śpiewać.
„Tak bym chciała, żeby mnie pocałował” – pomyślała.
W spojrzeniu, jakim obdarzyła Piotra, był taki żar, że chłopak pomylił kroki i znów nadepnął jej na stopę, tym razem tak mocno, że spadł jej bucik. Magiczna chwila minęła, Emilka roześmiała się i schyliła, żeby założyć zupełnie już przemoczony pantofelek.
– Emilko! – Z okna dworku wychyliła się Maria Drzewiecka. – Chodź do nas, kochanie!
– Eee, muszę wracać do tego nudziarza – jęknęła dziewczyna.
Pomachała Piotrowi i niechętnie wróciła do salonu. Chłopak stał jeszcze przez chwilę pośrodku ogrodu, wspominając dotyk jej dłoni na swoich ramionach i bliskość jej ślicznej twarzy. Kiedy sylwetka Emilki zniknęła mu z oczu, westchnął ciężko i poszedł wolnym krokiem do warsztatu. Tego dnia niewiele było jednak z niego pożytku, bo był zamyślony i nieuważny. Gdy po raz kolejny źle przyciął deskę, Mistrz przyjrzał mu się spod oka i mruknął:
– Ech, ci zakochani… Głowa w chmurach, spojrzenie nieobecne. Idź do domu, chłopaku, bo jeszcze paluchy sobie obetniesz! Zresztą przez to twoje wzdychanie wióry mi po całym warsztacie rozdmuchasz!Rozdział 3
O wizycie księcia szybko w Leśnej Ostoi zapomniano. Tylko ciotka Izabela od czasu do czasu rozpływała się z zachwytu nad dostojnym gościem, obok którego dane jej było siedzieć przez cały wieczór. Miała co prawda nadzieję, że zanim ten wieczór się skończy, książę będzie nią tak zauroczony, że poprosi o kolejne spotkanie, ale jej wdzięki nie wzbudziły w nim szczególnego entuzjazmu. Mimo wszystko jednak sam fakt, że siedziała obok takiej znakomitości, wywoływał w niej poczucie dumy.
– Chyba nigdy w całym swoim życiu nie spotkałam tak zajmującej osoby! – opowiadała.
Tymczasem obojętni na to wszystko mieszkańcy Drzewia powoli szykowali się już do świąt Bożego Narodzenia. Z kominów buchał dym, bo wciąż trzymał tęgi mróz, a do tego jeszcze gospodynie na okrągło piekły coś w piecach, gotowały, smażyły. Przeganiane z kąta w kąt dzieciaki masowo wyległy na zewnątrz i oddały się zimowemu szaleństwu. W efekcie nie było w Drzewiu domu, przed którym nie stałby przynajmniej jeden bałwan, przy czym ich budowniczowie wykazywali się nieposkromioną fantazją. Śniegowe pieski, kotki, niedźwiedzie, nawet jakiś mały pałacyk się trafił. Wszystko tak duże, jak tylko zdołały sięgnąć dziecięce rączki. Wielkie oblężenie przeżywały też wszelkie pagórki, wzgórki i najmniejsze nawet wzniesienia, skąd urządzano zjazdy, na czym tylko się dało.
– Pójdziemy pojeździć na łyżwach? – zaproponowała pewnego przedpołudnia Emilia, gdy Piotrek akurat wyszedł z warsztatu Mistrza.
– Nie mam łyżew.
– No i co z tego? Na butach też się można ślizgać!
Poszli więc do lasu, na zamarznięte małe jeziorko. Szło im się ciężko, bo śnieg zasypał grubą warstwą wszystkie ścieżki, a na dodatek gdzieniegdzie spadły z drzew wielkie czapy białego puchu, tworząc przeszkody, przez które musieli się przedzierać. Oboje mocno się zgrzali, zanim dotarli do jeziorka i zatrzymali się nad brzegiem, dysząc ciężko. Zamarznięta tafla lśniła w słońcu, aż trzeba było mrużyć oczy. W otoczeniu ośnieżonych drzew i pokrytych białym puchem krzaków skute lodem jezioro tworzyło nastrojowy zimowy pejzaż.
– Już myślałem, że do niego nie dotrzemy – stwierdził Piotrek, sprawdzając butem twardość lodowej powierzchni. Wydawała się solidna.
Latem często się pluskał w tym jeziorze, a teraz, kiedy skuł je mróz, idealnie nadawało się na popisy łyżwiarskie. Emilka jeździła świetnie, kręciła piruety i próbowała nawet podskoków, a Piotrek oklaskiwał ją, stojąc bezpiecznie na brzegu.
– No, chodź tutaj! – zniecierpliwiła się wreszcie tą samotną zabawą i wyciągnęła do niego ręce.
Wszedł niepewnie na lód, ale już po chwili jeździli ramię w ramię, od czasu do czasu upadając, bo kiedy jedno traciło równowagę, drugie próbowało pomagać – i w efekcie oboje lądowali na ziemi. Kiedy zabawa im się znudziła, ruszyli z powrotem do dworku, gdy nagle Emilka wypatrzyła coś z dala od ścieżki.
– Jakieś tropy! – zawołała podekscytowana, wskazując palcem. – Patrz!
Przedarli się przez pokryte śniegiem zarośla i pochylili nad odbitymi w śniegu śladami.
– To chyba ryś! – szepnął przejęty Piotrek.
Spojrzeli na siebie. Ryś! To by dopiero było coś, gdyby udało im się go wytropić! Nieraz już wędrowali razem po lesie, żeby podglądać różne zwierzaki, bo oboje bardzo to lubili. Latem kilka razy zrywali się o świcie, żeby podziwiać żurawie. Wracali potem do domu podekscytowani, choć zwykle kompletnie przemoczeni, bo żurawie upodobały sobie podmokłe tereny. Maria Drzewiecka czasami ręce załamywała, widząc, w jakim stanie są buty Emilki, ale szczęśliwa mina jej córki sprawiała, że nie robiła jej specjalnych wyrzutów.
„Dobrze, że się czymś interesuje, a nie jak niektóre dziewczyny w jej wieku, tylko stroje i głupoty” – myślała.
Emilka rzeczywiście nie była jak typowa nastolatka – od nowych sukienek i biżuterii wolała spacer po lesie, najchętniej – w towarzystwie Piotra, z którym zwykle rozumieli się bez słów. Tak było i teraz – wystarczyło jedno spojrzenie, gdy w głowach ich obojga pojawił się pomysł.
– Jutro rano? – zapytali równocześnie i uśmiechnęli się do siebie.
Z tej radości wrócili jeszcze raz na zamarznięte jezioro. A raczej – wróciła Emilka, żeby zakręcić kilka dodatkowych triumfalnych piruetów. Tańczyła na tafli jak zaczarowana – kręciła się, podskakiwała – wydawało się, że grawitacja w ogóle jej nie dotyczy. Do czasu… Piotrek zauważył rysę na lodzie o ułamek sekundy za późno, żeby móc ostrzec dziewczynę. Otworzył usta, wyciągnął ręce przed siebie – ale nie mógł nic zrobić. Patrzył z przerażeniem, jak Emilka nieuchronnie zbliża się do tego miejsca. Chwilę później krawędź jej łyżwy trafiła dokładnie w szczelinę w lodzie i powierzchnia pękła, a noga łyżwiarki wylądowała w przeraźliwie zimnej wodzie. Spanikowana Emilka upadła na lodową taflę, krzyknęła przestraszona i zaczęła szarpać nogę, próbując wyciągnąć ją spod lodu. Gdyby opanowała nerwy, udałoby się jej to bez problemu, ale była zbyt przestraszona, żeby zebrać myśli. Kiedy się tak miotała, na lodzie pojawiła się druga rysa. Dziewczynie od razu przypomniały się wszystkie opowieści o ludziach, pod którymi załamał się lód i zginęli straszną śmiercią.
„A mama mi mówiła, że nie wolno chodzić na jezioro!”.
Spojrzała z przerażeniem na Piotra, który błyskawicznie ocenił sytuację i już pędził w jej stronę.
– Zaraz cię wyciągnę!
„Raczej oboje zginiemy!” – przeszło Emilce przez myśl, choć jeziorko nie miało nawet metra głębokości, więc prawdopodobieństwo utonięcia było niewielkie.
Piotrek włożył ręce do lodowatej wody, oswobodził stopę Emilki, a potem chwycił dziewczynę pod pachy i pociągnął mocno, unosząc ponad lód. Zeszli na bezpieczny grunt i chłopak pochylił się, odpiął łyżwę i ściągnął przemoknięty but Emilki, po czym owinął jej stopę swoim szalikiem, który czym prędzej zdarł z szyi. A potem po prostu wziął dziewczynę na ręce, jakby nic nie ważyła, i poszedł szybkim krokiem w stronę Leśnej Ostoi, nie zważając na jej (dość zresztą słabe) protesty.
„Na coś się w końcu przydadzą te moje wielkie łapska” – pomyślał, obejmując mocniej Emilkę.
W pewnym momencie poczuł, że dziewczyna trzęsie się z zimna, więc zatrzymał się, postawił ją na moment, zdjął swój kożuch i narzucił go na nią, a potem znów ją podniósł i ruszył w kierunku dworku. Teraz, gdy emocje już opadły, Emilka w pełni zaczęła doceniać romantyczność tej chwili.
„Tak bez wahania rzucił się na lód, żeby mnie uratować” – zachwycała się, jakby Piotrek pokonał co najmniej jakiś gigantyczny lodowiec, a nie małe jeziorko. „Jest taki rycerski! Oddał mi swój kożuch, a przecież jemu też musi być zimno!”.
Emilka objęła swego wybawcę za szyję i przysunęła policzek do jego policzka. Piotr poczuł wielki przypływ sił. W tej chwili, gdyby była taka potrzeba, zaniósłby ją na koniec świata. Dworek leżał jednak znacznie bliżej i wkrótce zobaczyli jego ogrodzenie.
„Szkoda” – pomyślał chłopiec, bo kiedy nerwy opadły, pozostała już tylko przyjemność i radość, że może tulić Emilkę do serca, czuć jej dłoń na swoim karku i jej pachnące włosy, łaskoczące mu szyję. Najchętniej trzymałby ją tak w nieskończoność.
Emilka też chętnie zostałaby w silnych ramionach swojego rycerza, ale zdrowy rozsądek już jej wrócił i podpowiedział, że z okien dworku może zauważyć ją mama i zacznie panikować.
„Jeszcze mi zabroni się spotykać z Piotrem! Już i tak kręciła nosem, kiedy wracałam z lasu uszargana i brudna” – pomyślała, a głośno powiedziała:
– Lepiej mnie już postaw. Bo jak mama zobaczy, to pomyśli, że coś mi się stało, i jeszcze zawału dostanie!
Zanim chłopiec ją postawił, Emilka zebrała się na odwagę i delikatnie pocałowała go w zmarznięty policzek. Piotrowi zrobiło się tak gorąco, jakby była pełnia lata, a nie sam środek wyjątkowo mroźnej zimy.
– Dziękuję – szepnęła, zaczerwieniona z emocji.
Wiedziała, że powinna jak najszybciej pobiec do domu, przebrać się i rozgrzać, ale mimo to stała przed nim, drżąc z zimna i patrząc w jego oczy, z których nawet jej niedoświadczone serce wyczytało prawdziwe, silne uczucie. Piotr pochylił się w jej stronę, w kierunku lekko drżących ust. Emilka miała wrażenie, że za moment zemdleje.
Nad ich głowami zaskrzeczała sroka i to przywróciło oboje do rzeczywistości. Piotrek cofnął się o krok i odchrząknął, ganiąc się w myślach za tę chwilę słabości, która mogła zepsuć wszystko pomiędzy nimi.
„Przecież Emilka uważa mnie tylko za kolegę. Nie mogę ryzykować, że się ode mnie odwróci przez moje durne mrzonki. Nie wytrzymałbym, nie mogąc jej co dzień spotykać”.
– Jutro nigdzie nie pójdziemy – stwierdził stanowczo, nie patrząc jej w oczy. – Ryś może poczekać, a ty lepiej porządnie się wygrzej w domu. Mam nadzieję, że nie będziesz chora!
Spojrzała na niego ze smutkiem. Przed chwilą była pewna, że nareszcie przytuli ją i pocałuje, a on znowu się wycofał. A przecież widziała w jego oczach, że bardzo tego chciał.
„Czy mogłam się aż tak pomylić?”.
Rzuciła mu jeszcze jedno spojrzenie, kiwnęła głową i poszła szybko w stronę domu, mając nadzieję, że nie spotka nigdzie mamy ani taty. Na szczęście oboje byli zajęci i nie zauważyli powrotu córki, bo na pewno nie obyłoby się bez awantury. Emilka rozebrała się, założyła ciepłe ubranie i wskoczyła pod pierzynę. Wkrótce dreszcze minęły, ale ona nadal leżała w ciepłym łóżku, wspominając bohaterskie zachowanie Piotra.
„Nawet nie pomyślał o sobie, nie bał się, że mu się coś stanie, tylko pobiegł mi z pomocą! A przecież lód mógł się załamać i oboje byśmy utonęli”. Ta wizja, niemal jak z Romea i Julii, rozczuliła ją. Wyobraziła sobie swoich rodziców, jak rozpaczają nad brzegiem jeziorka, widząc zamarznięte ciało córki. To była tak piękna i wzruszająca scena, że Emilce aż łzy stanęły w oczach.
Piotrek tymczasem poszedł do domu. Mistrz dzisiaj wyjeżdżał z powrotem do Krakowa i miał wrócić dopiero po Nowym Roku, więc chłopak zajrzał tylko na moment do warsztatu, żeby się pożegnać, a potem nie miał już żadnego zajęcia. Szedł przez zaśnieżone Drzewie, martwiąc się o Emilkę.
„Żeby tylko się nie rozchorowała! Nigdy bym sobie tego nie wybaczył!”.
Obok tej troski pojawiła się jednak inna myśl – błogie wspomnienie dotyku jej dłoni i delikatnego jak tchnienie wiatru pocałunku. Choć tak nieśmiały i lekki, wciąż jeszcze palił zmarznięty policzek Piotra i sprawiał, że uśmiech nie schodził z twarzy chłopca.
Emilka także rozpamiętywała tę krótką chwilę, dziwiąc się własnej odwadze. Potem oboje przypomnieli sobie moment, gdy stali naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy, a odległość między ich twarzami robiła się coraz mniejsza.
„Co by było, gdybym się nie cofnął?”.
Zamyślony Piotr nie zauważył zamarzniętego fragmentu drogi, pośliznął się i klapnął z rozmachem na ziemię, boleśnie wracając do rzeczywistości. W tym samym czasie Emilkę, która właśnie wyobrażała sobie ich pocałunek, zawołała mama.
– Obiad na stole!
Dziewczyna zeszła na dół, ale gdyby ktoś ją zapytał, co zjadła, nie byłaby w stanie odpowiedzieć. Jej myśli krążyły wokół romantycznej przygody i odważnego chłopca, który już od dawna zajmował ważne miejsce w jej sercu, a teraz został jego niepodzielnym królem. Wieczorem, zanim położyła się do łóżka, wyjrzała przez okno, jak to miała w zwyczaju. Ku swemu zdumieniu ujrzała na dole znajomą sylwetkę. Piotr stał w ciemnym ogrodzie, patrząc prosto w jej okno. Otuliła się pierzyną i otworzyła, czując, jak serce próbuje wyskoczyć jej z piersi.
– Chciałem się upewnić, czy wszystko w porządku – zawołał Piotr, starając się, żeby nie było go słychać w całym dworku.
Emilkę zalała fala błogości na myśl o tym, że tak się o nią martwił.
– Tak, czuję się zdrowa, więc może jednak pójdziemy jutro…
Pokręcił głową stanowczo.
– Jeśli wszystko będzie z tobą dobrze, to pojutrze! Jutro lepiej zostań w domu. Zamknij już okno, bo zmarzniesz!
– Dobrze… Dobranoc!
Pomachała mu i zamknęła okno. Trochę się martwiła, że następnego dnia obudzi się z gorączką, ale nie dostała nawet kataru. Najwyraźniej jej letnie i jesienne wyprawy do lasu w towarzystwie Piotra nieźle ją zahartowały.
„Pojutrze jest Wigilia!” – uświadomiła sobie. „Tym łatwiej mi będzie opuścić niepostrzeżenie dom, bo wszędzie będzie zamieszanie”.
Ciąg dalszy w wersji pełnej