Magiczne Drzewo. Cień smoka - ebook
Magiczne Drzewo. Cień smoka - ebook
Powieść z bestsellerowego cyklu Magiczne Drzewo
Nieostrożny czar wywołuje z głębin morza smoka wraz z armią olbrzymich stworów. Bohaterowie muszą stoczyć z nimi walkę, by smok nie rzucił na świat swego cienia. Pokonać go można tylko dzięki figurce z Magicznego Drzewa. Figurka zmienia się w istotę obdarzoną niezwykłą mocą. Ale ma ona też niebezpieczne cechy... Kuki, Gabi i Blubek wyruszają do podwodnego świata na najtrudniejszą ze swych wypraw.
Opowieści Magicznego Drzewa są podstawą znanego na świecie cyklu filmowego, nagrodzonego Emmy – telewizyjnym Oscarem – za wyobraźnię, mądrość i humor.
Andrzej Maleszka, reżyser filmowy, autor powieści i scenariuszy. Jest zdobywcą wielu nagród na międzynarodowych festiwalach. Jego filmy i powieści są pełne fantastycznych przygód. A jednocześnie opowiadają o ważnych sprawach.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-3300-3 |
Rozmiar pliku: | 10 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W dwutysięcznym roku nad doliną Warty przeszła straszliwa burza. Trwała bez przerwy przez trzy dni i trzy noce. Przerażone zwierzęta kryły się w najgłębszych norach. Małe dzieci chowały głowy pod poduszki, by nie słyszeć nieustającego huku grzmotów. W wielu domach zgasło światło, a dachy porwała wichura.
Trzeciego dnia piorun uderzył w olbrzymi stary dąb rosnący na wzgórzu. Drzewo pękło i runęło na ziemię. Zadrżały domy w całej dolinie, a burza natychmiast ustała.
Nie był to zwyczajny dąb. Było to Magiczne Drzewo. Miało w sobie ogromną, cudowną moc, lecz wtedy nikt o tym nie wiedział.
Ludzie zawieźli je do tartaku i pocięli na deski. Z drewna zrobiono setki różnych przedmiotów, a w każdym przedmiocie została cząstka magicznej mocy. W zwyczajnych rzeczach ukryła się siła, jakiej nie znał dotąd świat. Wysłano je do sklepów i od tego dnia na całym świecie zaczęły się niesamowite zdarzenia.Smok wynurzył się z morza. Woda się kłębiła. Huczały wielkie bębny. Na plaży ludzie krzyczeli i uciekali.
Tylko dziewczynka z rudymi włosami stała nieruchomo, patrząc bez strachu na olbrzyma. Smok machnął potężnym ogonem. Fale uniosły się pod niebo. Bębny zagrały głośniej i straszliwy stwór ruszył na brzeg. Maszerował w rytm muzyki, a ogromne łapy uderzały w ziemię jak tarany. Plaża drżała. Runęło drewniane molo i wieże ratowników.
Smok wyszedł z morza, woda ściekała z ogromnego cielska.
Na plaży było pusto. Wszyscy uciekli, tylko samotne dziecko wciąż tam stało. Bębny zagrały szybciej. Smok ruszył…
– Wyłączcie to! – krzyknęła Gabi.
– Czemu? – zdziwił się Blubek. – To super teledysk! Dragon Shade.
– Nie mogę się skupić w takim hałasie. Poza tym nienawidzę tej piosenki! Idę do domu!
– Gabi, zaczekaj! – zawołał Kuki. – Już to wyłączamy.
Wcisnął stop na tablecie. Smok zniknął z ekranu, bębny przestały łomotać.
– Dobra, Gabi – zaśmiał się Blubek. – Nie będę tego puszczać, jak mi powiesz, co to znaczy Dragon Shade.
– Cień smoka – mruknęła Gabi. – Jakbyś się uczył, tobyś wiedział. Spojrzała rozłoszczona na Blubka i Kukiego. – Wiecie co? Wy obaj oblejecie test. Na sto procent!
Jutro Gabi, Kuki i Blubek mieli zdawać w szkole testy końcowe. Uczyli się razem od tygodnia. To znaczy uczyła się głównie Gabi, bo Kuki i Blubek zajmowali się ciekawszymi rzeczami. Na przykład puszczali teledyski i słuchali muzyki.
– Obaj oblejecie test – powtórzyła ponuro Gabi.
– Wręcz przeciwnie – zaśmiał się Blubek. – Zdamy na szóstkę.
– Ciekawe, jakim cudem, jeśli się kompletnie nie uczycie?
– Gabi… My mamy plan – powiedział Kuki.
– Jaki plan?
– Blubek, powiedz jej.
– No… Chcemy użyć magii i zwiększyć swoją wiedzę – powiedział Blubek. – To znaczy, chcemy się zmienić w geniuszów. Na kilka godzin.
– Jak?
– Zrobimy czar. Kuki rzuci kostką i rozkaże, żeby nasze mózgi stały się supermądre.
– Co!? – krzyknęła Gabi. – Wyście chyba zwariowali!
– Dlaczego?
– To jest niebezpieczne! Jak wypadnie jedynka, to się zmienicie w totalnych głupków.
Kuki miał kostkę obdarzoną magiczną mocą. Gdy wypadała szóstka, spełniało się życzenie. Ale gdy wypadła jedynka, działo się coś dokładnie odwrotnego.
– Nie pozwolę wam tego zrobić! – zawołała Gabi. – Mózgi wam wyparują albo zmienią się w hamburgery! Nie chcę mieć przyjaciół bez mózgu!
– Gabi, to się na pewno uda – powiedział Kuki.
– Nie zgadzam się! Jak coś pójdzie nie tak, nic was nie uratuje. Nic!
Gabi była naprawdę zdenerwowana.
– Zrozum… – jęknął Blubek. – Jak zawalimy test, będziemy mieć poprawkę. Całe lato będziemy siedzieć w domu i zakuwać. A mieliśmy lecieć dra-kulą na ekstra wakacje. Takie chyba były plany, nie?
– Mogliście się uczyć!
– Ale…
– Nie zgadzam się, żebyście sobie… grzebali w mózgach. Nie pozwolę wam tego zrobić! Nigdy!
Gabi skoczyła, złapała pudełko leżące na stole. I wybiegła z pokoju.
– Oddawaj kostkę! – krzyknął Kuki.
Gabi nie odpowiedziała. Trzasnęły wejściowe drzwi.
Kuki chciał rzucić się w pogoń, Blubek go zatrzymał.
– Czekaj…
– Ale Gabi zabrała kostkę!
– Niezupełnie.
Blubek sięgnął do kieszeni bluzy. Ostrożnie wyciągnął mały przedmiot. Błysnęło szkarłatne światło. Na dłoni Blubka leżała czerwona kostka do gry.
– Wiedziałem, że Gabi będzie kombinować – zaśmiał się Blubek. – Więc na wszelki wypadek wyjąłem ją z pudełka.
Kuki chwycił kostkę. Poczuł, że jest ciepła, prawie gorąca.
– To co? – mruknął Blubek. – Realizujemy nasz plan?
– Teraz? – spytał niepewnie Kuki.
– Lepiej jutro… Zrobimy czar minutę przed testem. Tak będzie bezpieczniej.
– Dobra… – powiedział Kuki. – To może teraz trochę się pouczymy?
– Po co? – zaśmiał się Blubek. – Jutro i tak będziemy geniuszami! Teraz możemy się wyluzować.
Wcisnął play w tablecie. Znów zabrzmiał Dragon Shade, ulubiony numer Blubka.
Zahuczały bębny i na ekranie pojawił się cień wielkiego smoka.
Następnego dnia dokładnie o ósmej rano woźna otworzyła drzwi szkoły. Do wnętrza wlał się tłum uczniów z klas piątych i szóstych. Wchodzili bez zwykłych krzyków i śmiechów. Wszyscy byli zdenerwowani czekającym ich testem.
Blubek i Kuki weszli do szkoły ostatni. Blubek szepnął:
– Kuki, chodź do stołówki.
– Po co?
– Tam jest pusto… Nikt nie będzie przeszkadzać w wykonaniu akcji.
Kuki spojrzał niepewnie na przyjaciela.
– Blubek…
– Co?
– A może Gabi ma rację? Bo to faktycznie jest niebezpieczne…
– Boisz się?
– Nie… Ale jak wypadnie jedynka, będą megakłopoty.
– Nie panikuj. Ostatnio raczej masz szczęście. – Blubek pociągnął Kukiego za rękę. – Chodź…
Pobiegli w stronę stołówki. Musieli się przepychać między uczniami w odświętnych strojach. Jedni nerwowo powtarzali wiadomości. Inni wchodzili już do auli, gdzie za kwadrans miał się zacząć test. Atmosfera była napięta.
Kuki i Blubek przebili się przez tłum i otworzyli oszklone drzwi stołówki.
– Okej! Nie ma nikogo! – szepnął Blubek.
Wtedy usłyszeli dziwny skrzeczący głos:
– Kraje Europy, powtórz!
Głos dochodził zza filara. Zajrzeli ostrożnie.
Za filarem siedział Nikodem, z powodu bladości zwany Trupkiem. W dłoni miał coś błyszczącego. Kiedy podeszli bliżej, zobaczyli, że trzyma metalowego skorpiona. To był minirobot Korto. Kiedyś należał do armii klona, ale potem przeszedł na ich stronę. Gdy pokonali klona, podarowali skorpiona Nikodemowi.
Robot gadał piskliwie:
– Powtórz jeszcze raz! Kraje Europy!
Nikodem zaczął szybko recytować:
– Czechy, Grecja, Hiszpania, Portu…
– Trupek, co ty robisz!? – zawołał Kuki.
Chłopak się odwrócił. Patrzył niepewnie.
– Ja…? Powtarzam geografię. Korto mnie przepytuje. On ma dużą bazę danych w komputerze. A wy jesteście dobrze przygotowani do testu?
– Raczej nie – mruknął Blubek. – I właśnie chcemy się przygotować.
– Jak?
– Mamy swoje sposoby. Ale to niebezpieczne, więc lepiej stąd idź.
Kiedy Trupek usłyszał o niebezpieczeństwie, od razu wstał i pobiegł do drzwi, podejrzliwie się oglądając. Robot w jego dłoni skrzeczał:
– Nie róbcie nic głupiego. Nic głupiego!
Stuknęły drzwi. Trupek wyszedł.
Przyjaciele usiedli przy stoliku. Kuki wyjął kostkę.
– Zaczynaj akcję – powiedział Blubek.
– Dobra. Ale jakie życzenie mam powiedzieć?
– No, żebyśmy przez dwie godziny byli supermądrzy.
– A jak wypadnie jedynka? – spytał niepewnie Kuki. – Staniemy się supergłupi. Mózgi nam się skurczą albo wyparują.
– To rzucisz kostką jeszcze raz i zmądrzejemy – powiedział Blubek.
– A jeśli tak zgłupieję, że nie będę mógł rzucać? A poza tym…
– Co?
– Czar działa na to, co widać. A naszych mózgów nie widać… Przecież nie przetniemy sobie głów.
– Fakt…
Zamilkli, wpatrując się niepewnie w czerwoną kostkę. Dobrze wiedzieli, jakie kłopoty potrafi wywołać, gdy wypadnie jedynka. Kiedyś zamiast jedzenia wyczarowali Zjadacza. Drapieżną lodówkę, która omal ich nie pożarła.
Nagle Blubek zawołał:
– Już wiem! Poproś o płyn mądrości! Rozumiesz? Mądrość w płynie! Jak wypadnie szóstka, to go wypijemy i zmądrzejemy.
– Jak wypadnie jedynka, wyjdzie płyn głupoty.
– To go nie wypijemy. I będziesz rzucać dalej, do skutku.
– Okej. To dobry pomysł.
– Tylko się pospiesz. – Blubek spojrzał nerwowo na zegarek. – Test się zaczyna za pięć minut!
Kuki uniósł dłoń z kostką i powiedział uroczyście:
– Chcemy dostać płyn, od którego człowiek robi się supermądry.
I rzucił kostką.
Potoczyła się jakoś dziwnie. Kręciła się raz w jedną, raz w drugą stronę. Podskakiwała jak zwariowana. W końcu kostka się zatrzymała na krawędzi stołu. Chwiała się niepewnie. Nagle spadła z głośnym trzaskiem.
Rzucili się na podłogę.
– Jedynka! – jęknął Blubek. – Wypadła jedynka!
– Wiedziałem – westchnął Kuki. – Jak nie ma Gabi, zawsze mam pecha…
TRACH! Otworzyło się okno. Rozległ się świst i do stołówki wleciał… czajnik! Był błyszczący i wielki. Leciał jak rakieta bojowa.
Padli plackiem na podłogę. Czajnik, przeraźliwie gwiżdżąc, przemknął nad nimi. Pofrunął do otwartych drzwi szkolnej kuchni.
Kuki i Blubek popędzili za nim.
Czajnik wylądował na kuchence. Pogwizdywał dziwną melodyjkę. W jego wnętrzu coś bulgotało…
Podeszli ostrożnie. Blubek chciał unieść pokrywkę czajnika, ale Kuki chwycił go za rękę.
– Nie dotykaj! To jest niebezpieczne!
– Czemu?
– Nie rozumiesz? To płyn głupoty! Kto wypije kroplę, zgłupieje na wieki. Chcesz być skończonym kretynem?
– Fakt. Trzeba to wylać…
– Zwariowałeś!? – zawołał Kuki. – Nie można tego wylać!
– Czemu?
– Bo popłynie do rzeki. Zatrujemy wodę głupotą. Dostanie się do wodociągu i wszyscy ludzie zgłupieją. Całe miasto! To jest najgorsza trucizna świata, rozumiesz?
Blubek patrzył niepewnie na czajnik.
– To co zrobić z tym świństwem?
– Na razie trzeba to ukryć. Potem…
TRACH! Stuknęły drzwi do kuchni.
– Kuki, Blubek!
Odwrócili się.
Za nimi stała nauczycielka, pani Szulc.
– Czy wyście oszaleli!? – krzyknęła. – Wszyscy na was czekają. Nie możemy przez was zacząć testu… Natychmiast do sali!
– Ale…
– Żadne ale. Idziemy! Już…
Nauczycielka złapała Kukiego i Blubka za ręce, jakby byli przedszkolakami, i pociągnęła do drzwi.
Naczynie z najgorszą trucizną świata zostało w kuchni.
W auli stoliki były ustawione w czterech rzędach. Po prawej stronie siedzieli uczniowie z klas szóstych, a po lewej ci z piątych. Na scenie były fotele dla nauczycieli i transparent: ŻYCZYMY MĄDRYCH ODPOWIEDZI.
Obok wisiał wielki gong. To była tradycja ich szkoły, że na początek egzaminu uderzano w gong. Dyrektor trzymał już mosiężny młotek i patrzył srogim wzrokiem na spóźnialskich, Kukiego i Blubka.
Pani Szulc zaprowadziła ich do ostatnich wolnych stolików. Inni uczniowie zerkali na nich niechętnie. Z powodu ich spóźnienia nie mogli zacząć testu.
Gabi siedziała przed Kukim. Zerknęła na niego podejrzliwie.
– Co wy kombinujecie?
Kuki nie zdążył odpowiedzieć, bo dyrektor szkoły zawołał:
– Zaczynamy test! Macie dwie godziny. Czas, start!
Uderzył w gong. Zabrzmiało długie ponure BUUUUMMM!
Potem rozległ się dźwięk dartego papieru. Uczniowie otwierali koperty i wyjmowali kartki z testem.
Kuki omal nie przedarł swojej koperty na pół. Był bardzo zdenerwowany. Zaczął czytać pierwsze zadanie: „Dioda przewodzi prąd w jednym kierunku. Odpowiedz, czy to zjawisko jest związane z…”.
Litery skakały Kukiemu przed oczami. Nie mógł się skupić. Wciąż myślał o straszliwym płynie głupoty. Co będzie, jak ktoś niechcący go wypije? Jedyna nadzieja, że stołówka jest dziś nieczynna…
Dzyń, dzyń. Kubki dzwoniły na tacy jak dziwny instrument. Kucharka pchała metalowy wózek z naczyniami. Miała zły humor, bo dyrektor kazał jej przygotować sto herbat dla uczestników testu.
– Co za głupota! – mruczała kucharka. – Sto herbat! Jakby smarkacze nie mogli przynieść z domu termosów.
Ale w tym roku zabroniono przynoszenia napojów, bo uczniowie przemycali ściągi w naczyniach. Kucharka musiała przygotować dla wszystkich herbatę.
Pchnęła drzwi kuchni i wtoczyła wózek. Zobaczyła czajnik stojący na kuchence.
– A to co takiego?
Podeszła bliżej. W czajniku bulgotało, a pokrywka podskakiwała.
– Ktoś już ugotował wodę na herbatę…? – mruknęła zdziwiona.
Minęło pół godziny, a Kuki rozwiązywał dopiero trzecie zadanie testu. Szło mu beznadziejnie, bo wciąż myślał o trującym płynie. Miał ochotę powiedzieć o wszystkim Gabi, ale w czasie testu nie wolno było rozmawiać. Kukiego dręczyła myśl: „Co będzie, jak ktoś jednak wejdzie do stołówki i wypije płyn?”. To było potwornie niebezpieczne. Musi go ukryć!
Podniósł rękę.
– Proszę pani. Mogę iść do toalety?
Pani Szulc spojrzała podejrzliwie.
– Zaraz będzie przerwa. Nie możesz zaczekać?
– Nie.
– No dobrze. Idź. Dwie minuty.
Kuki popędził do drzwi. Kątem oka zobaczył zdziwioną minę Blubka, ale nie mógł dać mu żadnego znaku. Wybiegł z auli.
Tylnymi schodami pognał na parter, gdzie była stołówka. Otworzył szklane drzwi, przebiegł jadalnię i wpadł jak bomba do kuchni.
Czajnik nadal stał na kuchence. Kuki ostrożnie uniósł pokrywkę. I zastygł z przerażenia. W naczyniu nie było ani kropli.
Płyn głupoty zniknął!
Puk, puk. Drzwi auli się uchyliły. Zajrzała kucharka.
– Herbata gotowa – mruknęła.
Pani Szulc uderzyła w gong.
– Pięć minut przerwy! Testy schowajcie do kopert. Z sali wychodzą tylko ci, co muszą iść do toalety.
Blubek i Gabi jednocześnie się zerwali i pognali do wyjścia.
W drzwiach minęli kucharkę, która sapiąc z wysiłku, wciągnęła do auli wózek pełen kubków. W każdym naczyniu była gorąca herbata.
Kucharka podjechała z wózkiem pod scenę. Najpierw podała kubki z parującym płynem pani Szulc i dyrektorowi szkoły. Potem zawołała:
– Kto ma ochotę na herbatę, proszę podchodzić!
Uczniowie ustawili się w kolejce i brali naczynia. Płyn pachniał cudownie.
Gabi i Blubek wbiegli do kuchni. Zobaczyli przerażonego Kukiego, który stał z czajnikiem w rękach. Był blady jak ściana.
– Kuki, co jest!? – krzyknął Blubek.
– Nie ma płynu! – jęknął Kuki. – Zniknął!
– Jesteś pewny?
– Sam zobacz.
Blubek podbiegł i zajrzał do czajnika. Był pusty.
– Co wyście zrobili!? – zawołała Gabi. – Powiedzcie mi wreszcie!
– My… No… – Kuki patrzył na nią niepewnie. – Wyczarowaliśmy płyn głupoty.
– Co!?
– Chcieliśmy stworzyć płyn mądrości. Wypadła jedynka i wyszedł nam płyn głupoty. Ale gdzieś zniknął!
– Jak to zniknął?
Kuki nie odpowiedział.
– Już wiem! – wrzasnął nagle Blubek. – Kucharka zrobiła z niego herbatę! Wlała płyn głupoty do herbaty, rozumiesz…?
– Jakiej herbaty!? – spytał przerażony Kuki.
– Tej, którą teraz wszyscy piją w auli – jęknął Blubek. – Oni piją truciznę!
– Wszyscy zgłupieją!
Kuki rzucił się do drzwi.
Blubek i Gabi pognali za nimi.
– Beeee!
Gabi, Kuki i Blubek stali pod drzwiami auli i nadsłuchiwali. Z wnętrza dochodziło dziwne beczenie.
– Beee! BEEE!
Potem za drzwiami rozległy się głośne chichoty i brzęk tłuczonego szkła.
– Wchodzimy? – spytał szeptem Kuki.
– Najpierw przygotuj kostkę.
Kuki wyciągnął z kieszeni czerwoną kostkę. Uniósł dłoń, szykując się do rzutu.
Gabi nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi auli. Ostrożnie zajrzeli.
– Beee! – Zula z szóstej b chodziła na czworakach i beczała jak owca. W zębach trzymała kartkę z testem. Co chwilę urywała kawałek papieru i zjadała go! Pożerała papier jak pizzę, becząc przy tym radośnie. Inni uczniowie też jedli swoje testy. A niektórzy gryźli buty albo krzesła! Jeszcze inni próbowali wbiec na ścianę. Brali rozpęd i usiłowali na nią wejść. Spadali, ale zaraz znów próbowali. Jakaś dziewczyna znalazła nożyczki i obcinała sobie włosy. Wrzeszczała:
– Na głowie rośnie trawa. Trzeba ją kosić!
Kuki, Blubek i Gabi patrzyli na to oniemiali. Wreszcie Kuki szepnął:
– Oni naprawdę zgłupieli. Musimy…
Przerwał mu dźwięk gongu. Pani Szulc uderzała w niego jak szalona, wołając:
– Sprawdzian wiadomości! Powiedzcie, czy Ziemia jest płaska, czy okrągła?
– Płaska! – krzyknęli uczniowie.
– Dobrze! – zawołała nauczycielka. – Ziemia jest płaska jak krowi placek. A ile nóg ma krowa?
– Osiem! – odpowiedzieli wszyscy.
– Tak jest! – krzyknęła radośnie pani Szulc. – Krowa ma osiem nóg!
– Nieprawda! – wrzasnął dyrektor szkoły, który właśnie wypił ostatni łyk herbaty. – Każda krowa ma dwadzieścia nóg! I dwie głowy. Osiem nóg mają psy. Ale tylko rasowe. Bo kundle mają pięć. Dlatego są takie koślawe. Zapamiętajcie to.
Wszyscy zaczęli się kłócić.
– Pies ma siedem nóg! – krzyczeli jedni.
– Trzy! – wrzeszczeli inni.
– Dwanaście!
– Pies wcale nie ma nóg, bo jest nienogiem!
– Ma jedną, bo jest grzybem.
– Nie mówi się grzybem, tylko grzybą!
– Jesteście głupi, pies nie jest grzybą, tylko rybą.
Nagle rozległ się piskliwy głos:
– Pies nie jest grzybem! Jest ssakiem! Ma cztery nogi! Cztery!!!
Odwrócili się. Zobaczyli Nikodema wychodzącego spod stołu. Był bardziej blady niż zwykle. Krzyczał rozpaczliwie:
– Pies ma cztery nogi! Cztery!!! A Ziemia jest okrągła!
Na jego stoliku stał kubek z herbatą. Nietkniętą.
– Wygląda na to, że jedynie Trupek nie zgłupiał – szepnął Blubek. – Tylko on nie wypił płynu.
– Co robimy? – spytał spanikowany Kuki.
– Rzuć kostką.
– Ale jakie życzenie powiedzieć?
– No, żeby byli tacy mądrzy jak dawniej. Albo trochę mądrzejsi.
– Jak wypadnie jedynka, to jeszcze bardziej zgłupieją.
– Bardziej już chyba nie mogą.
W tym momencie Zula podbiegła do półki z książkami i zaczęła pożerać atlas. Wyrywała mapy i zjadała jeden kraj po drugim. Beczała radośnie.
– Kuki! Rzucaj! – krzyknęła Gabi. – Szybko!
Kuki uniósł dłoń z kostką. I wtedy zdarzyła się katastrofa.
Ktoś złapał go za rękę i wyrwał mu kostkę. Kuki gwałtownie się odwrócił.
Za nim stała pani Szulc. Trzymała w dłoni czerwoną kostkę i chichotała jak mała dziewczynka.
– Mam ją! – wołała. – Mam piłeczkę.
– To nie jest piłka, proszę pani! – zawołał Kuki. – Proszę mi to oddać.
Nauczycielka nie zwracała na niego uwagi. Krzyknęła:
– Lekcja wuefu! Łapcie piłkę!
I rzuciła kostkę. Złapał ją jeden z uczniów i cisnął w stronę drugiego.
Rzucali kostką, jakby grali w koszykówkę. Czerwony przedmiot fruwał po sali.
– Oddajcie mi ją! – wrzasnął Kuki.
Wbiegł do auli. Blubek i Gabi popędzili za nim.
Skakali, próbując chwycić kostkę rzucaną przez ogłupiałych uczniów. Nie mogli jej złapać, bo kostka latała wysoko, a rzucających była setka. Uczniowie odpychali Kukiego, ciągnęli go za bluzę. Przypominało to zabawę w głupiego Jasia.
Wreszcie kostkę złapała Zula.
– Beee – zabeczała radośnie. – To nie piłka. To orzech! Trzeba rozwalić skorupkę.
Położyła kostkę na scenie i podniosła ciężki młotek. Ten sam, którym dyrektor uderzał w gong.
– Zula, nie! – krzyknął rozpaczliwie Kuki, rzucając się w jej stronę.
Zanim jej dopadł, Zula z całej siły rąbnęła młotkiem w kostkę. TRACH!
Rozległ się huk, jakby wybuchła bomba. Błysnęło jaskrawe światło i kostka rozprysła się na tysiąc maleńkich kawałków.
Magiczny przedmiot przestał istnieć.
– Ale be-e-eka – zabeczała Zula.
Kukiemu zakręciło się w głowie. Oparł się o ścianę. Był bledszy od Trupka.
Gabi i Blubek podeszli do niego. Żadne się nie odezwało.
W tej chwili rozległ się sygnał karetki pogotowia.
Spojrzeli w okno. Przed szkołę zajechał duży ambulans z czerwonym krzyżem. Wysiedli z niego lekarze i sanitariusze. Podbiegła do nich woźna, krzyczała coś, pokazując na okna auli. Mężczyźni w białych fartuchach popędzili do szkoły.
– Lepiej stąd spadajmy – szepnął Blubek. – Chodź, Kuki. No, chodź!
Razem z Gabi wywlekli oszołomionego Kukiego z auli. Zbiegli tylnymi schodami.
Z drugiej strony korytarza pędzili sanitariusze i lekarze. Mieli w rękach strzykawki.
Minęło siedem godzin od strasznego zdarzenia. Kuki siedział w swoim pokoju, a właściwie chodził od ściany do ściany, bo ze zdenerwowania nie mógł usiedzieć.
Sytuacja była fatalna. Setka uczniów i dwoje pedagogów straciło rozum. Tacy pozostaną do końca życia. I to była wina Kukiego!
Zrobił coś strasznego. Koszmarnego! Najgorsze, że nie mógł tego odwołać, bo czerwona kostka przestała istnieć. Nie mógł nic, ale to zupełnie nic zrobić.
Zabrzęczał dzwonek do drzwi. Przyszli Gabi i Blubek.
Zamknęli się w pokoju i zrobili naradę.
– Słuchajcie – powiedział Blubek – byłem w szkole. Dowiedziałem się od kucharki, że wszystkich uczniów, z wyjątkiem Trupka, zabrali do szpitala na badania. Wzięli też dyrektora i wychowawczynię. Podobno pani Szulc w karetce wciąż krzyczała, że ma dwie głowy, a księżyc jest z gumy do żucia.
– Biedna pani Szulc – szepnął Kuki.
Bardzo lubił swoją wychowawczynię. Była naprawdę fajna. Zawsze wybaczała im różne numery. A on odebrał jej rozum!
– Mówiłam, żebyście tego nie robili! – zawołała Gabi. – Sto razy wam to powtarzałam! Najbardziej mi żal pani Szulc. Ona zawsze była taka mądra.
– Nie dobijaj mnie – jęknął załamany Kuki. – Wiem, że zrobiliśmy coś okropnego.
– Nie kłóćmy się – powiedział Blubek. – Trzeba wymyślić, jak to odkręcić.
– Masz jakiś pomysł?
– Noo… Nie mam.
– A ty, Gabi?
– Nie mamy żadnego magicznego przedmiotu. Więc nic nie możemy zrobić.
Zamilkli, patrząc ponuro w podłogę. Ciszę przerwało wołanie:
– Szefie…!
Spod fotela wyszedł kundelek z zadartym ogonem. To był Budyń, pies Kukiego. Dzięki magii potrafił mówić.
– Szefie… Ja mam pomysł.
– Jaki? Mów.
– A może paskudztwo nam pomoże?
– Kto?
– No, ten skorpion. Korto.
– Jakim cudem Korto ma nam pomóc? Przecież to robot. On nie ma własności magicznych.
– Ale wie, gdzie szukać przedmiotów z magicznego drzewa.
Kuki się zerwał.
– Budyń ma rację! Korto mówił, że zna miejsca, gdzie są ukryte magiczne przedmioty. Że jest przewodnikiem i potrafi do nich zaprowadzić. Pamiętam, jak to gadał.
Blubek pokręcił głową.
– On znał tylko miejsce ukrycia kostki. O innych przedmiotach nie mówił.
– Trzeba to sprawdzić – powiedziała Gabi. – Chodźmy do Nikodema.
– Lepiej polećmy dra-kulą! – krzyknął Kuki. – Nie wiadomo, czy nie trzeba będzie wyruszyć dalej.
Zanurkował pod łóżko, gdzie miał tajną skrytkę.
– I zabierz usypiacz! – zawołał Blubek.
Kuki wyciągnął ze skrytki zminiaturyzowaną dra-kulę i latarkę z zielonego kryształu. To był usypiacz wyczarowany kiedyś do walki z klonem.
– Mam nadzieję, że jeszcze działa – powiedział Kuki.
– Nie ma jak tego sprawdzić.
Usypiacz wyglądał jak latarka, ale jego światło usypiało każdego na siedem godzin (lub na krócej, jeśli ustawiło się mniejszą moc). Kuki wrzucił latarkę do plecaka. Po namyśle wziął jeszcze śpiwór i mały namiot. I skarbonkę, w której składał pieniądze na rower.
Ostrożnie wyszli na korytarz. Przebiegli na palcach do drzwi i po cichu wymknęli się z domu. Kuki wolał nie pytać rodziców o zgodę. Byli tak zdenerwowani sytuacją w szkole, że na pewno nigdzie by go nie puścili.
Pobiegli ulicą Wenecką w stronę mostu. Nad rzeką było pusto i tam mogli uruchomić dra-kulę bez świadków. Budyń wlókł się na końcu. Dźwigał w zębach jakąś paczkę.
– Ej, Budyń, co niesiesz?
– Mały zapasik kiełbasek czosnkowych.
– Po co? Przecież lecimy tylko do Nikodema.
– Ja was dobrze znam. Zawsze lecimy „tylko na chwilę”. A potem włóczymy się przez pół roku dookoła świata. Wolę się zabezpieczyć.
Wbiegli na plac nad rzeką.
– Nikogo nie ma! – zawołał Blubek. – Odpalaj dra-kulę.
Kuki wyjął z kieszeni srebrny krążek. Położył go na trawie i nacisnął. Dra-kula zaczęła błyskawicznie rosnąć. Po chwili stała przed nimi wielka niebieska kula.
Otworzyli właz i wskoczyli do wnętrza. Blubek, który najlepiej z nich pilotował dra-kulę, usiadł za sterami. Nacisnął zielony guzik. Zahuczały silniki. Blubek pchnął joystick i kula zaczęła się toczyć w stronę rzeki.
Poturlali się jak wielka piłka nad sam brzeg. Wtedy Blubek pociągnął sterownik, dra-kula podskoczyła i przefrunęła ponad rzeką. Opadła na drugim brzegu, odbiła się i uniosła wysoko.
Blubek przesunął joystick i dra-kula zaczęła lecieć wzdłuż rzeki na wysokości kilkuset metrów.
Wkrótce dolecieli do osiedla Nikodema. Trupek mieszkał pod miastem na osiedlu małych domków. Wszystkie były identyczne, więc z góry trudno było rozpoznać jego dom. Na szczęście Gabi zapamiętała miejsce.
– To jest tam, na końcu drugiego szeregu!
Wylądowali w małym ogródku z idealnie przystrzyżonym trawnikiem. Okna w domu Nikodema były ciemne.
– Nikogo nie ma – mruknął Blubek. – Pewnie Trupek poszedł z rodzicami na zakupy.
– Ale Korto chyba został.
Szybko wysiedli i zmniejszyli dra-kulę. Jedno z okien w domu Nikodema było otwarte. Kuki podbiegł tam. Wsunął głowę i zawołał:
– Korto… Jesteś tu!?
Cisza. Żadnej odpowiedzi. Podszedł Budyń i zaczął węszyć.
– Czuję go – pisnął. – On tam jest.
Kuki otworzył szerzej okno i wspiął się na parapet.
– Co robisz? – szepnęła Gabi.
– Wchodzę.
– To jest włamanie!
– Wizyta u kolegi – mruknął Kuki i wskoczył do ciemnego wnętrza.
Za nim wszedł Budyń. Potem z pewnym trudem wlazł Blubek, który był sporych rozmiarów.
Gabi westchnęła.
– Pakujemy się w coraz większe kłopoty!
Ale też wskoczyła do wnętrza.
Znaleźli się w korytarzu pomalowanym na smutny szary kolor. Po lewej stronie była kuchnia, a po prawej drzwi z napisem „Nikodem. Nie wchodzić”.
Podbiegli do tych drzwi i ostrożnie je otworzyli.
W pokoju Nikodema panował niesamowity porządek. Książki na biurku były idealnie ułożone. Koc na łóżku leżał równo, bez jednej zmarszczki. Na podłodze nie było śmieci i żadnej brudnej skarpetki. Kuki pomyślał, że nigdy nie miał w pokoju takiego porządku.
Na regale stali w równiutkim szeregu plastikowi żołnierze, których zbierał Nikodem. Na najwyższej półce była czerwona butelka z jakimś płynem, a obok okrągła puszka.
– Korto… Jesteś tu? – szepnął Kuki.
Nikt nie odpowiedział.
– Czuję go… – pisnął Budyń. – Chyba jest tam… – Wskazał nosem puszkę.
Kuki sięgnął po nią. TRACH! Wieczko puszki wystrzeliło w górę i wyskoczył skorpion. ŁUP! Robot wylądował na podłodze nogami do góry. Błyskawicznie się obrócił i zaczął uciekać.
– Korto! Stój! To my! Chcemy z tobą pogadać!
Metalowy stwór umykał jak spłoszony karaluch. Jedną nogę miał wygiętą, ale i tak poruszał się błyskawicznie.
Rzucili się w pogoń.
– Stój, paskudo! – sapał Blubek.
Wpadli do kuchni.
– Tam się schował! – krzyknął Blubek, pokazując koszyk z jabłkami.
Rzucili się do niego.
Skorpion wyprysnął z kosza, ale Budyń skoczył i schwycił go w zęby.
– Mam go, sefie – wyseplenił.
Kuki ukląkł i wziął skorpiona.
– Korto, zwariowałeś? Czemu przed nami uciekasz…?
Robot milczał.
– Przecież już nie jesteśmy wrogami – szepnął Kuki.
Korto wpatrywał się w niego. Nagle zaskrzeczał:
– Zniszczyłeś kostkę! Zniszczyłeś cudowny przedmiot!
– To nie ja.
– Ale przez was się to stało.
– No dobra. To nasza wina. – Kuki postawił robota na stole. – Stało się coś bardzo złego. Musisz nam teraz pomóc, Korto.
Skorpion nie odpowiedział.
– Trzeba odczarować ludzi z naszej szkoły. Potrzebny jest nam nowy magiczny przedmiot, rozumiesz?
Robot milczał.
– Wiemy, że istnieją inne przedmioty z magicznego drzewa – powiedziała Gabi. – Wskaż nam, gdzie ich szukać.
Robot zerknął na Gabi.
– Nie ma innych przedmiotów – mruknął niechętnie. – Wcale ich nie ma! Korto nie wie o żadnych przedmiotach.
– Nie kłam! – zawołał Blubek. – Wiemy, że są! A ty wiesz gdzie.
– Korto nie wie! – zaskrzeczał robot. – Nic nie wie!
– Oszukujesz! Zostałeś stworzony jako poszukiwacz magicznych przedmiotów. Musisz wiedzieć, gdzie one są.
– Nie wiem! To znaczy, kiedyś wiedziałem, ale już zapomniałem. Jestem tylko robotem. Moja pamięć się resetuje…
– Ty oszuście! – sapnął Kuki. – A ja ciebie kiedyś uratowałem! Gdyby nie ja, leżałbyś pod Górą Mgieł zgnieciony jak stara puszka. A ty nie chcesz mi pomóc!
Skorpion zerknął na Kukiego, ale zaraz spuścił wzrok. Milczał.
– Mówiłem, żeby tego oszusta oddać na złom – mruknął Blubek. – Chodźcie. Idziemy stąd!
Ruszyli do drzwi. Nagle usłyszeli:
– Zaczekajcie!
Odwrócili się.
Korto patrzył na nich, jakby chciał ich prześwietlić laserowymi oczami.
– Dobrze. Powiem wam… Ale pamiętajcie, że możecie tego żałować.
Podbiegli do stołu.
Skorpion zaczął mówić tak cicho, że musieli się pochylić, żeby go słyszeć.
– Wiem o jeszcze jednym przedmiocie z magicznego drzewa – szeptał. – To przedmiot o potężnej mocy. Ma siłę większą niż kostka. Wiem, że istnieje, ale lepiej go nie ruszać.
– Gdzie on jest?
– Pokażę wam miejsce… Ale potrzebna mapa.
– To już kiedyś przerabialiśmy – westchnął Budyń.
Znaleźli na półce wielki atlas świata. Położyli go na kuchennym stole. Robot wskoczył na niego i metalowym ogonem zaczął obracać strony. W końcu wybrał mapę i wbił żądło w jakiś punkt nad błękitnym morzem.
– To jest tutaj. Ale pamiętajcie, uprzedzałem was, że to jest niebezpieczne. Bardzo.
– Dobra. Ale powiedz, czego mamy szukać? – spytał Kuki. – Co to za przedmiot?
– Figurka.
– Figurka?
– Tak. Figurka z drewna. Jest niezbyt duża.
– Jak ją rozpoznamy?
– Poruszy się, gdy wypowiesz jej imię.
– Nie znamy jej imienia…
– Będzie wypisane na figurce. Ale trzeba odczytać je od tyłu. Od ostatniej litery do pierwszej.
– Jak działa magia tej figurki? – spytał Kuki. – Trzeba ją trzymać i wypowiadać życzenia?
– Nie… Jest zupełnie inaczej… Ale Korto nie może tego zdradzić… Nie mam już energii.
– Nie ściemniaj! – zawołał Blubek. – Masz full energii. Gadaj, jak działa ta figurka?
Korto milczał. Miał jakąś dziwną minę.
– Powiedz – szepnęła Gabi. – Prosimy cię.
– Dobrze. Ale pamiętajcie, ostrzegałem was, że to straszliwie niebezpieczne.
– Tak, pamiętamy. Więc co mamy robić z tą figurką?
– Gdy ją znajdziecie, musicie czekać na pełnię księżyca. W taką noc światło księżyca musi świecić na figurkę przez siedem godzin. Wtedy narodzi się jej moc. Ale pamiętajcie, że w czasie tej nocy nic nie może zakłócić ciszy. Nie wolno wam wypowiedzieć żadnego słowa ani zrobić żadnego hałasu. Inaczej stanie się coś bardzo złego.
– Dobrze – powiedział Kuki. – A kiedy figurka uzyska moc, to jak mamy wykonywać czary?
– Nie ty będziesz je wykonywać – szepnął skorpion. – Nikt z was… Wy będziecie mogli tylko prosić… Błagać.
– Prosić? Kogo? Co to znaczy?
Ale Korto już zamilkł. Położył się, nieruchomy jak kamień.
To był jego stały trik. Zawsze tak robił, kiedy nie chciał czegoś powiedzieć.
Stuknęły drzwi w korytarzu. Usłyszeli kroki i głosy. Kuki zerwał się z krzesła.
– Rodzice Trupka wrócili… Uciekamy!
Rzucili się do okna. Kuki zaczął szarpać klamkę. Zanim otworzył okno, do kuchni wszedł Nikodem.
Stanął jak wryty i patrzył na nich wystraszony. Wydawało się, że zaraz zacznie wrzeszczeć.
– Cicho, Nikodem – szepnął Kuki. – To my. Nie wołaj rodziców.
Otworzył okno, zrzucając z parapetu wazon. Naczynie się roztrzaskało, robiąc przeraźliwy hałas.
W korytarzu ktoś zawołał:
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_