Magiczne Drzewo. Czas robotów - ebook
Magiczne Drzewo. Czas robotów - ebook
Android stworzył stalowe osy. Każdy, kogo użądlą, zmienia się w robota. Na całym świecie ludzie przeistaczają się w maszyny. Tylko Idalia, Alik, Budyń i mała Julka uciekają przed inwazją os. Muszą odnaleźć magiczny przedmiot, który zmieni roboty z powrotem w ludzi. W pościg za nimi rusza Android i groźny waran. Olbrzymi słoń-robot walczy w ich obronie. Opowieści Magicznego Drzewa są podstawą znanego na świecie cyklu filmowego, nagrodzonego Emmy – telewizyjnym Oscarem – za wyobraźnię, mądrość i humor.
Andrzej Maleszka, reżyser filmowy, autor powieści i scenariuszy. Jest zdobywcą wielu nagród na międzynarodowych festiwalach. Jego filmy i powieści są pełne fantastycznych przygód. A jednocześnie opowiadają o ważnych sprawach.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-5123-6 |
Rozmiar pliku: | 6,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trzeciego dnia piorun uderzył w olbrzymi stary dąb rosnący na wzgórzu. Drzewo pękło i runęło na ziemię. Zadrżały domy w całej dolinie, a burza natychmiast ustała.
Nie był to zwyczajny dąb. Było to Magiczne Drzewo. Miało w sobie ogromną, cudowną moc, lecz wtedy nikt o tym nie wiedział.
Ludzie zawieźli je do tartaku i pocięli na deski. Z drewna zrobiono setki różnych przedmiotów, a w każdym przedmiocie została cząstka magicznej mocy. W zwyczajnych rzeczach ukryła się siła, jakiej nie znał dotąd świat. Wysłano je do sklepów i od tego dnia na całym świecie zaczęły się niesamowite zdarzenia.Na peryferiach Neapolu stał budynek pomalowany czerwoną farbą. Od ścian odpadał tynk, a w oknach były wybite szyby. Nad drzwiami wisiał krzywy szyld: HOTEL NEAPOLITANO W REMONCIE. Na dach wszedł kilkunastoletni chłopak. Miał jasne włosy, które rozwiewał wiatr. Patrzył z góry na ludzi idących ulicą.
– Wszyscy będziecie robotami – wyszeptał. – Zamienię was w maszyny. Dorosłych i dzieci! I zwierzęta! Wszystkich! Czas ludzi już się kończy. Teraz nadchodzi czas robotów! Bo tylko maszyny się nie męczą i nie chorują. I zawsze wykonują rozkazy. Moje rozkazy!
Nastolatek podszedł do krawędzi dachu i krzyknął:
– Przysięgam! Wszyscy będziecie robotami! Tak jak ja*.
Kotka Alfa skradała się ulicą. Starała się kryć w gęstych cieniach pod ścianami domów. Gdy przebiegała przez słoneczne plamy, jej białe futerko lśniło. Za Alfą podążał czarny kot Romeo.
Nagle kotka się zatrzymała. Patrzyła uważnie na czerwony dom po drugiej stronie ulicy.
Romeo podbiegł do niej i także tam spojrzał.
Na dachu domu stał jasnowłosy chłopak. Mówił coś, wymachując rękoma. Po chwili odwrócił się i przez okno w dachu wszedł do budynku.
Alfa miauknęła. Romeo kiwnął głową. Koty podbiegły do czerwonego domu. Obok rosło wysokie drzewo. Koty błyskawicznie wspięły się na pień. Wdrapały się na najwyższą gałąź i zaczęły się po niej skradać. Miękkie kocie łapki stąpały bezszelestnie. Alfa i Romeo dotarły do okna i wskoczyły na parapet. Zajrzały do wnętrza.
Przez pękniętą szybę zobaczyły pokój z dwoma łóżkami. Leżeli na nich chłopiec i dziewczyna. Byli zupełnie nieruchomi, lecz nie spali. Mieli szeroko otwarte oczy i patrzyli w jeden punkt na suficie jak zahipnotyzowani.
Alfa zastukała łapką w szybę.
Dzieci powoli odwróciły głowy i spojrzały w okno. Dostrzegły koty. Dziewczyna zmarszczyła czoło, jakby próbowała sobie coś przypomnieć.
– Alik… – wyszeptała. – Tam są koty… Czy pa…mię…tasz je?
Chłopiec patrzył niepewnie.
– Nie, Idalia, nie pa…mię…tam – powiedział. Słowa wypowiadał powoli, z trudem. – Nie wolno nam pamiętać. Nie wolno nam myśleć. Nasz pan nie pozwala… Musimy być posłuszni…
– Tak – szepnęła Idalia. – Musimy być posłuszni. Zawsze posłuszni…
Dzieci obróciły głowy i znów bezmyślnie gapiły się w sufit.
Koty miauknęły cicho. Zeskoczyły z parapetu na gałąź. Stamtąd dały susa na chodnik i pobiegły ulicą.
Pociągiem pospiesznym z Rzymu do Neapolu jechała kobieta w okularach. Obok siedziała mała dziewczynka. Trzymała w rękach tablet i krzyczała:
– Smok pożarł Kornelię! Jednak potwór jest wciąż głodny. Idzie zjeść Julkę. Ale Julka jest zaczarowaną królewną. Wypowiada zaklęcie i robi się supersilna. Daje potworowi takie lanie, że drań ryczy: „Litości! Ratunku!!!”.
– Julka! – jęknęła kobieta w okularach. – Czy możesz przestać się wydzierać?
– Matylda, ja się nie wydzieram – odpowiedziała spokojnie dziewczynka. – Ja opowiadam bajkę.
– Nie jesteś w domu, tylko w pociągu – mruknęła kobieta. – Opowiadaj po cichu!
– Po cichu się nie nagra – powiedziała Julka.
– To wyłącz ten głupi tablet.
– Nie mogę. Ja nagrywam wszystkie bajki, jakie wymyślam.
– A ja jestem twoją opiekunką i każę ci go wyłączyć. Poza tym jesteś za mała, żeby cały czas gapić się w ekran.
– Nie jestem mała! – oburzyła się Julka.
– Masz pięć lat.
– Więcej!
– Nie oszukuj. Masz pięć! – Opiekunka chwyciła tablet. – Pstryk, wyłączamy. Dziecko siedzi grzecznie i patrzy w okno.
– Skasowałaś mi bajkę! – zawołała Julka. – Nie będę się do ciebie odzywać!
– Dzięki Bogu – mruknęła kobieta i zasłoniła się gazetą.
Przeczytała tylko jedno zdanie, bo dziewczynka zapytała:
– Matylda, jak długo będziemy jeszcze jechać tym głupim pociągiem?
– Miałaś się nie odzywać.
– Powiedz!
– A gdzie jest magiczne słowo „proszę”? – spytała opiekunka.
– Prosię – powiedziała Julka.
– Powiedz „proszę”.
– Proszek!
– Poproś naprawdę.
– No dobra – westchnęła Julka. – P… R… O… Szę. No więc kiedy dojedziemy?
– Dokładnie nie wiem – odpowiedziała kobieta. – Chyba za godzinę. Ale potem będziemy płynąć wiele godzin promem.
– Przecież wiem – prychnęła dziewczynka. – Już tam byłam.
– Skoro wszystko wiesz, to po co pytasz? I błagam cię, nic nie mów choć przez minutę…
– Nie lubię cię – powiedziała Julka.
– Trudno!
– Nudno!
– Siedź cicho!
– Brudno! Głupiówno! Ohydnówno! – nuciła dziewczynka. – Brzydnówno! Śmierdziówno! Sikówno! O, jakie fajne słowo wymyśliłam: sikówno! Naprawdę jest faj…
– Proszę o bilety do kontroli.
Julka i jej opiekunka obróciły głowy. W drzwiach przedziału stał konduktor.
– Proszę o bilety.
– Już… Zaraz…
Kobieta zaczęła nerwowo szukać w torebce. Potem w kieszeniach. Nie znalazła biletów.
– Ja wiem, gdzie one są – powiedziała Julka.
Opiekunka zerknęła na nią.
– Wiesz, gdzie są bilety?
– Tak.
– Powiedz.
– Miałam się nie odzywać.
– Mów!
– A gdzie jest magiczne słowo „proszę”? – spytała szybko Julka.
– Proszę! – jęknęła kobieta.
– Bilety są… Są… Są… Są…
– Gdzie? No gadaj!!!
– Pod tobą, Matylda. Siedzisz na nich.
– Co!?
Opiekunka zerwała się. Faktycznie, pogniecione bilety leżały na siedzeniu. Speszona kobieta podała je konduktorowi. Ten przedziurkował bilety. Zerknął na Julkę i spytał:
– To pani córeczka?
– Kuzynka. Odwożę ją na Sycylię, do babci. Ma u niej spędzić wakacje.
Julka uśmiechnęła się promiennie do konduktora.
– Czy mogę o coś spytać?
– Słucham.
– Niech pan powie, kiedy naprawdę dojedziemy! Proszę!
– Niedługo, moja mała.
– A nie umie pan powiedzieć dokładnie? Nie zna się pan na zegarku czy co? „Niedługo” to może być chwilka albo milion chwilek. To jest bez sensu!
Konduktor zerknął niepewnie na Julkę, a potem na zegarek.
– Dojedziemy za pięćdziesiąt trzy i pół minuty. Czy to wystarczająco dokładnie?
– Tak, dzięki – westchnęła Julka. – W tej sytuacji muszę opowiedzieć sobie nową bajkę, bo inaczej umrę z nudów. Bajka będzie o dziewczynce, która jak powie „proszę”, to każde jej życzenie się spełnia. Na przykład kiedy powie: „Proszę zjeść Matyldę”, to pan zaraz połknie moją kuzynkę. Fajny pomysł?
Konduktor nie odpowiedział. Szybko wycofał się z przedziału.
– Miaau… Mijuuuu.
– Gadajcie wolniej, miauczaki! – zawołał Budyń. – Nauczyłem się trochę waszego języka, ale jak miauczycie za szybko, to nie nadążam! Rozumiecie?
Biała Alfa i czarny Romeo kiwnęły łepkami. Koty stały przed kundelkiem wyprężone na baczność jak żołnierze przed generałem.
– No więc mówcie powoli! – zawołał Budyń. – Czy na pewno widzieliście Alika i Idę?
– Miauk – odpowiedziały krótko koty.
– I ten wredny Android jest z nimi?
Koty przytaknęły.
– Traficie do tego domu? – spytał kundelek.
– Miauk.
– No to prowadźcie. Tylko idźcie kilka kroków przede mną. Bo rozumiecie, trochę głupio, żeby porządny pies włóczył się z kotami.
Koty pobiegły uliczką.
Budyń odczekał chwilę i ruszył za nimi. Był bardzo zdenerwowany. Od kilku dni szukał w Neapolu porwanych przyjaciół. Przewędrował setki ulic, węsząc i zaglądając na każde podwórko. Ale nawet jego genialny nos nie potrafił wyczuć, gdzie są uwięzieni Alik i Idalia. Dwa koty, Alfa i Romeo, także szukały dzieci. Właziły w miejsca niedostępne dla Budynia. Wspinały się na wysokie drzewa i zaglądały w okna.
Kundelek i koty spotykali się codziennie obok pizzerii Di Matteo, żeby przekazać sobie wiadomości. Zawsze były takie same: dzieci nigdzie nie ma!
Aż dzisiaj koty wreszcie odnalazły porwanych! Z tego, co miauczały, wynikało, że Ida i Alik są niedaleko, w jakimś zrujnowanym domu. Jeśli to prawda, Budyń spróbuje ich uwolnić.
Wiedział, że nie będzie to proste. Magiczny rozkaz zmienił Alika i Idę w niewolników robota. Budyń musi najpierw znaleźć berło i wyzwolić dzieci spod działania czaru. A to będzie trudniejsze niż otwarcie drzwi więzienia.
Alfa i Romeo pędziły ulicą jak małe lamparty. Kundelek ledwo za nimi nadążał. Minęli kilka przecznic i koty zatrzymały się przed domem pomalowanym czerwoną farbą.
– To jest tutaj? – spytał zasapany kundelek.
– Miauk.
Budyń przyjrzał się uważnie budynkowi. Wyglądał na opuszczony. Psiak podszedł ostrożnie do drzwi i zaczął węszyć.
– Oni naprawdę tu są! – szepnął. – Czuję ich zapach. Bardzo słaby, jednak czuję go. Ale jak tam wejść?
Drzwi nie miały od zewnątrz klamki.
– Miaui miiiu – powiedziała Alfa.
– Co mówisz? – spytał kundelek. – Że otworzycie te drzwi? W jaki sposób?
W odpowiedzi koty podbiegły do okna obok wejścia. Miało wybitą szybę. Koty dały susa na parapet, a stamtąd wskoczyły do wnętrza.
Przyjrzały się uważnie drzwiom. Od wewnątrz była klamka. Romeo skoczył i uwiesił się na niej. Alfa złapała jego ogon. Klamka powoli opadła, drzwi otworzyły się z cichym trzeszczeniem.
Kundelek wsunął się do wnętrza.
Znalazł się w holu zaśmieconym papierami. Obok drzwi stała zakurzona lada z napisem: RECEPCJA, a za nią tablica z wiszącymi kluczami. W głębi były popękane drewniane schody.
„To chyba jakiś nieczynny hotel – pomyślał Budyń. – Ten drań Android uwięził tu Idę i Alika”.
Kundelek zaczął węszyć. Poczuł słaby zapach dzieci dochodzący z góry.
Dał znak kotom, by poszły za nim, i zaczęli się wspinać po drewnianych schodach. Budyń starał się iść jak najciszej, ale potrącił puszkę po farbie. Stoczyła się ze schodów z głośnym stukaniem.
Koty i pies zastygli. Nadsłuchiwali, czy ktoś nie idzie. Cisza… Nikt się nie pojawił.
Budyń kiwnął ogonkiem. Ruszyli dalej. Dotarli na piętro, na którym był długi korytarz z drzwiami po obu stronach.
Budyń znowu zaczął węszyć. Zapach dzieci dochodził z pokoju na końcu korytarza. Pobiegli tam. Drzwi były uchylone. Budyń zajrzał i omal nie krzyknął.
Zobaczył Alika i Idalię.
Leżeli na łóżkach. Mieli otwarte oczy i wpatrywali się w sufit. Nie byli przywiązani, ale Budyń wiedział, że krępuje ich czar mocniejszy od łańcucha.
Kundelek rozejrzał się, sprawdzając, czy gdzieś nie leży berło. Nie było go. Zobaczył tylko ustawione w kącie lustro i dużą metalową walizę. Dał znak kotom, by zostały na straży przed drzwiami, a sam wszedł do pokoju.
– Ida, Alik, obudźcie się – szepnął. – To ja, Budyń! Przyszedłem was uwolnić!
Dzieci powoli odwróciły głowy i spojrzały na psiaka. Sprawiały wrażenie, jakby go nie poznawały.
– Ej… Ruszcie się – pisnął kundelek. – Wiem, że on was zaczarował, ale musicie się z tego wyzwolić. No dalej, wstańcie i zwiewajmy stąd.
Żadnej reakcji. Dzieci leżały nieruchomo.
Budyń wskoczył na łóżko Idalii. Pociągnął ją za rękaw.
– Ida, wstań!
Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na Budynia.
– Kim ty jesteś? – spytała cicho.
– To ja, Budyń! Nie pamiętasz mnie?
– Nie… – szepnęła Idalia. – Nie wolno pamiętać… Nie wolno myśleć…
Głowa Idalii opadła na poduszkę. Dziewczyna znów patrzyła w sufit.
Budyń przeskoczył na łóżko Alika.
– Wstawaj! Musimy stąd uciekać!
Chłopiec patrzył na psiaka. Widać było, że bezskutecznie próbuje sobie go przypomnieć.
Kundelek zawołał rozpaczliwie:
– Ida! Alik! Przecież musicie mnie pamiętać. Jestem Budyń! No wiecie. Śmieszny kundel! Razem walczyliśmy z robotem. Nie pamiętacie? Czasem ja was ratowałem. A czasem wy mnie. No i teraz chcę was uratować, ale musicie mi pomóc!
Dzieci nie reagowały. Gapiły się bezmyślnie w sufit.
– O rany! – jęknął Budyń. – Ten wredny robot całkiem ich ogłupił!
Patrzył bezradnie na dzieci, nie wiedząc, co zrobić.
Nagle koty miauknęły ostrzegawczo. Kundelek usłyszał stukot kroków na schodach. Ktoś nadchodził.
– Android tu idzie – jęknął Budyń. – Musimy zwiewać! Alik, Ida… Wrócę po was. Przysięgam!
Odgłos kroków był coraz głośniejszy. Ktoś szedł korytarzem. Zbliżał się.
Koty wbiegły do pokoju i wskoczyły na parapet okna. Szyby były wybite. Obok rosło drzewo. Koty dały susa i wylądowały na gałęzi.
Budyń też wskoczył na parapet. Spojrzał w dół i zadrżał. Do ziemi było chyba dziesięć metrów, a Budyń nie potrafił chodzić po drzewach!
Jednak koty nie zostawiły kundelka. Alfa miauknęła głośno.
– Co!? – spytał Budyń. – Mam złapać twój ogon i iść po gałęzi? Spadnę. Nie jestem kocurem!
Alfa syknęła ponaglająco.
Kroki na korytarzu zbliżały się.
Kundelek, trzęsąc się ze strachu, skoczył na konar. Omal nie spadł. Złapał zębami ogon kotki, ale bał się ruszyć dalej.
W tej chwili stuknęły drzwi. Budyń obejrzał się. Zobaczył jasnowłosego chłopaka wchodzącego do pokoju.
Budyń natychmiast go poznał. To był robot! Android! Wyglądał jak zwykły nastolatek, ale był mechanicznym potworem udającym człowieka. Android miał w ręku berło. Na razie nie zauważył Budynia i kotów stojących na konarze drzewa. Ale wystarczy, że spojrzy w okno…
„Zaraz mnie zobaczy – jęknął w myśli psiak. – Użyje berła i zmieni mnie w kamień albo w kocią kupę. Musimy uciekać. Trudno, najwyżej spadnę…”
Alfa miauknęła i zaczęła iść po gałęzi. Budyń ruszył za nią. Ściskał w zębach koci ogon. Z boku podtrzymywał go Romeo. Tylko dzięki temu kundelek nie zleciał.
Zeszli na niższą gałąź, a potem kotka skoczyła w dół. Budyń pofrunął razem z nią. Na szczęście wylądowali na stercie skoszonej trawy.
W tej chwili z okna wyjrzał Android. Rozglądał się podejrzliwie. Jego oczy błyszczały jak ledowe żarówki.
Nie dostrzegł kotów ani Budynia, którzy zdążyli się ukryć za pniem drzewa.
Robot odwrócił się. Patrzył uważnie na Idę i Alika.
– Czy ktoś tu był? – spytał.
Człekokształtny robot miał niemal ludzki głos. Nieco szorstki i metaliczny, ale prawie nie do odróżnienia od głosu człowieka.
– Czy ktoś tu był? – powtórzył groźnie. – Mówcie!
Dzieci milczały.
– Wstańcie i chodźcie ze mną – rozkazał Android. – Zabierzcie lustro i kufer. Dziś będzie wielki dzień! Wyruszamy!
Kundelek i koty siedzieli skuleni za pniem drzewa. Budyń zastanawiał się, co robić dalej. Zanim coś wymyślił, otworzyły się drzwi czerwonego domu.
Wyszli Alik i Ida. Dziewczyna dźwigała lustro. Alik niósł wielką metalową walizę. Za nimi podążał Android. Trzymał w ręku berło.
Podeszli do czarnej ciężarówki zaparkowanej przed hotelem. Robot wyszeptał rozkaz i drzwi auta się otworzyły. Android zajął miejsce kierowcy. Dzieci usiadły obok niego. Lustro i walizę położyły za oparciem.
Robot uniósł rękę. Wewnątrz dłoni miał ekran! Mały monitor wtopiony w plastikową skórę. Dotknął go. Na ekranie pojawił się plan miasta. Robot uważnie go obejrzał, a potem uruchomił silnik samochodu.
Wtedy Budyń wyskoczył zza drzewa i pobiegł na tył ciężarówki. Alfa i Romeo ruszyły za nim.
Z tyłu auta, pod podłogą, było przymocowane koło zapasowe. Budyń wskoczył na nie. Starczyło tam miejsca dla małego psa. Koty uczepiły się zderzaka.
Ciężarówka ruszyła.
Jezdnia była pełna dziur. Auto podskakiwało, miotając biednym kundelkiem. Koty musiały wpijać pazury w zderzak, żeby nie spaść.
Samochód wyjechał na główną ulicę. Tutaj dziur było mniej i pojechali szybciej.
Pędzili długo przez miasto. Budyń był ledwo żywy od ciągłego potrząsania i zapachu spalin. Koty trzymały się zderzaka resztkami sił.
Wreszcie ciężarówka stanęła.
Budyń wyskoczył na chodnik. Razem z kotami schowali się za koszem na śmieci. Po chwili wyjrzeli ostrożnie.
Samochód zatrzymał się obok parku otoczonego ozdobnym ogrodzeniem. Wśród drzew stał duży ceglany budynek. W ogrodzeniu była brama ze złotą tabliczką: UNIWERSYTET NEAPOLITAŃSKI. Wejścia pilnował ochroniarz.
Stuknęły drzwi ciężarówki. Wysiadł robot, za nim Idalia i Alik. Dzieci dźwigały lustro i walizkę. Android trzymał berło.
Budyń zastanawiał się, czy nie rzucić się na robota. Może z zaskoczenia wyrwałby mu berło? Ale co dalej? Musiałby skierować berło na dzieci i szybko wypowiedzieć rozkaz. Zanimby to zrobił, Android by go zaatakował. Budyń był niezbyt duży, a koty jeszcze mniejsze. Robot na pewno by ich pokonał.
Zanim psiak coś zdecydował, Android i dzieci podeszli do bramy. Zastąpił im drogę ochroniarz.
– A wy dokąd? – mruknął. – Tu jest uniwersytet, a nie szkoła podstawowa!
Android uniósł berło i wycelował je w ochroniarza.
– Ej, co robisz!? – zawołał mężczyzna. – O co chodzi?
Robot wypowiedział cicho rozkaz.
TRACH. Ochroniarz zachwiał się i osunął na ziemię. Spał.
Android i dzieci przeszli przez bramę i skierowali się do budynku uniwersytetu.
Budyń szepnął do kotów:
– Pójdę za nimi. Wy zostańcie tutaj. Jak do wieczora nie wrócę, przyjdźcie mnie ratować.
Alfa i Romeo kiwnęły głowami i usiadły obok bramy.
Budyń zaczął się skradać przez park. Zobaczył, że Android, Ida i Alik wchodzą do budynku uniwersytetu. Na szczęście zostawili otwarte drzwi.
Budyń podbiegł tam i zajrzał.
W środku był duży hol. Na marmurowej podłodze leżało wielu studentów i nauczycieli. Wszyscy głośno chrapali. Widocznie Android uśpił każdego, kto stanął mu na drodze.
Po drugiej stronie holu Budyń dostrzegł robota i dzieci. Stali przed czarnymi drzwiami z napisem: LABORATORIUM CHEMICZNE. Android wycelował w nie berło. Coś pisnęło, drzwi się otworzyły i cała trójka weszła do laboratorium.
Budyń odczekał chwilę, a potem podbiegł do czarnych drzwi. Były uchylone.
Kundelek ostrożnie wsunął głowę.
Zobaczył wielką salę wypełnioną tajemniczymi urządzeniami. Mierniki, komputery i plątanina miedzianych rur. Na półkach lśniły setki słojów z proszkami i płynami. W centrum królował ogromny kocioł. W powietrzu unosił się zapach przypominający aptekę.
Android stał na środku laboratorium. Alik i Ida, pokornie pochyleni, czekali na jego rozkazy.
„Co ten wredny robot kombinuje? – zastanawiał się Budyń. – Chyba chce coś wyczarować za pomocą berła. Ale co?”
Android zawołał:
– Lustro!
Idalia natychmiast skierowała zwierciadło tak, by robot się w nim odbijał.
Android uniósł berło i powiedział uroczyście:
– Dziś jest dzień, w którym skończy się czas ludzi i zacznie się czas robotów!
Skierował berło na ogromny kocioł w centrum laboratorium.
– Rozkazuję, by powstały stalowe owady! Niezniszczalne osy, które mają żądła wypełnione jadem. Niech ten jad zmienia wszystkie żywe istoty w roboty. Każdy, kogo osy użądlą, ma się zmienić w maszynę. Przeistoczyć się w robota, który zawsze będzie mi posłuszny!
Android zatoczył berłem krąg.
– Niech powstaną! – krzyknął. – Teraz! Rozkazuję!
TRACH! Wszystkie naczynia w laboratorium podskoczyły. Wieka odpadły i pojemniki uniosły się. Pofrunęły nad kocioł, a potem powoli się pochyliły. Z naczyń popłynęły płynny uran i trujący arsen. Z innych posypały się kwarc i płatki złota. A także stalowy pył i szare ziarna tytanu. Wszystkie substancje wpadały do kotła. Łączyły się, dymiąc i skwiercząc.
Gdy pojemnik wypełnił się po brzegi, włączył się palnik plazmowy. Mieszanina zaczęła się rozgrzewać. Topiła się, płonęła, sycząc jak jadowita żmija. Kocioł huczał, jakby zaraz miał wybuchnąć. Ciecz bulgotała jak lawa w wulkanie. Krople płynnego metalu zaczęły strzelać w górę jak iskry z ogniska. Każda iskra zastygała w powietrzu, zmieniając się w maleńkiego owada! Metalowe stwory trzepotały skrzydełkami. Przypominały osy, lecz miały stalowe odwłoki i diamentowe żądła.
Z kotła wciąż tryskał rozżarzony metal, zmieniając się w kolejne owady. W laboratorium fruwały już tysiące stalowych os! W ich wnętrzach był ukryty jad. Trucizna, która każdą żywą istotę przeistoczy w robota!
Wreszcie cała zawartość kotła zmieniła się w osy.
Wtedy Android uniósł berło i coś wyszeptał.
Stalowe owady zastygły w powietrzu. A potem pofrunęły w stronę Alika i Idy.
Budyń patrzył na to przerażony. Był pewny, że osy wbiją w nich żądła.
Jego przyjaciele zaraz zmienią się w roboty!
Już chciał się rzucić na ratunek. Jednak stalowe osy ominęły dzieci i wleciały do otwartego kufra. Stłoczyły się tam, szczelnie wypełniając walizę.
– Zamknij! – rozkazał Alikowi Android.
Chłopiec zatrzasnął wieko kufra i zablokował zamki. Jadowite owady były teraz uwięzione. Słychać było, jak brzęczą, a ich metalowe skrzydła uderzają o ściany więzienia. Waliza drżała, jakby miała zaraz wybuchnąć.
Tylko jedna osa, największa, królowa os, fruwała wciąż nad głowami dzieci.
– Do mnie! – zawołał Android.
Stalowy owad pokornie do niego przyfrunął. Robot chwycił osę i schował ją do kieszeni. Potem ruszył do wyjścia.
Za Androidem szła Idalia z lustrem. Na końcu wlókł się Alik, który ciągnął wielką walizę pełną jadowitych os.
Budyń odskoczył od drzwi, kryjąc się w cieniu.
Robot i dzieci minęli go. Przemaszerowali przez hol pełen uśpionych studentów i wyszli z budynku uniwersytetu.
Budyń popędził za nimi.
Myślał, że Android i jego „słudzy” wsiądą do ciężarówki. Jednak tak się nie stało. Ruszyli parkową alejką, dźwigając wielką walizę. Zniknęli za drzewami.
Alfa i Romeo wiernie czekały przy bramie. Budyń podbiegł do nich.
– Słuchajcie… – wysapał. – On wyprodukował jadowite osy! Każdy, kogo ugryzą, zmieni się w robota! Ludzie i zwierzęta. Wszyscy zmienią się w maszyny! My też! Musimy temu zapobiec. Trzeba go dopaść, zanim wypuści te potwory! Chodźcie ze mną! Szybko!!!
Popędzili razem parkową alejką, tam dokąd poszedł Android.
Po chwili go ujrzeli. Człekokształtny robot stał na tarasie otoczonym kamienną balustradą. Za nią była stroma skarpa, a niżej było widać miasto.
Był to punkt widokowy, z którego można było podziwiać cały Neapol i słynną zatokę. Walizka z osami stała obok Androida.
Koty i Budyń podkradli się bliżej. Ukryli się w krzakach tuż obok robota.
Android patrzył na miasto. Na tłumy ludzi spacerujących ulicami i turystów kąpiących się w morzu.
– Zaraz wypuszczę stalowe osy – szepnął. – I nim zapadnie noc, wszyscy ludzie w tym mieście zmienią się w roboty. Lecz wcześniej zrobię próbę. – Android odwrócił się do Idy i Alika. – Najpierw osy wbiją żądła w was. Wy pierwsi zmienicie się w maszyny. Czy cieszycie się?
Alik i Idalia wpatrywali się z lękiem w kufer, z którego dobiegało przeraźliwe brzęczenie os. Milczeli.
– Powiedzcie, że się cieszycie! – krzyknął Android. – Że chcecie być robotami!
– Tak, panie – odpowiedzieli pokornie Alik i Idalia. – Cieszymy się i chcemy być robotami.
Wtedy Android odłożył berło na ziemię i pochylił się nad kufrem. Otworzył pierwszy zamek.
Kundelek wysunął się z kryjówki. Patrzył na berło leżące kilka kroków od niego. „Teraz albo nigdy” – pomyślał. Odwrócił się do kotów.
– Zaatakujcie tego drania – szepnął. – Gryźcie go i drapcie. Ja w tym czasie porwę berło i zrobię czar. Jak się uda, to już nigdy nie nazwę was miauczakami! Uwaga... Teraz!
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
------------------------------------------------------------------------
* Opis wcześniejszych zdarzeń i inne ważne informacje znajdziecie w specjalnym rozdziale na stronie 446.