Magiczne drzewo. Pojedynek - ebook
Magiczne drzewo. Pojedynek - ebook
Powieść z bestsellerowej serii Magiczne Drzewo.
Kuki wyczarowuje swego klona, by zastąpił go w nudnych zajęciach. Jednak klon zdobywa magiczną moc i zaczyna pojedynek z prawdziwym Kukim. Tworzy gigantycznego robota, żywe labirynty i zmienia ludzi w dziwne stworzenia. Na niesamowitej wyspie Kuki, Gabi i Blubek muszą stoczyć niebezpieczną walkę. Przygodowa powieść o ogromnym tempie. Olbrzymie roboty, tajemnicze szachy, armia drapieżnych ryb, które przegryzają mosty i pies, który mówi ludzkim głosem... A obok fantastycznych zdarzeń - świetne postaci młodych bohaterów, autentyczne przyjaźni i konflikty.
Opowieści Magicznego Drzewa są podstawą znanego na całym świecie cyklu filmowego, nagrodzonego Emmy - telewizyjnym Oscarem - za wyobraźnię, mądrość i humor.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-1994-6 |
Rozmiar pliku: | 7,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W dwutysięcznym roku nad Doliną Warty przeszła straszliwa burza. Trwała bez przerwy przez trzy dni i trzy noce. Przerażone zwierzęta kryły się w najgłębszych norach. Małe dzieci chowały głowy pod poduszki, by nie słyszeć nieustającego huku grzmotów. W wielu domach zgasło światło, a dachy porwała wichura.
Trzeciego dnia piorun uderzył w olbrzymi stary dąb rosnący na wzgórzu. Drzewo pękło i runęło na ziemię. Zadrżały domy w całej dolinie, a burza natychmiast ustała.
Nie był to zwyczajny dąb. Było to Magiczne Drzewo. Miało w sobie ogromną, cudowną moc. Lecz wtedy nikt o tym nie wiedział.
Ludzie zawieźli je do tartaku i pocięli na deski. Z drewna zrobiono setki różnych przedmiotów, a w każdym przedmiocie została cząstka magicznej mocy. W zwyczajnych rzeczach ukryła się siła, jakiej nie znał dotąd świat. Wysłano je do sklepów i od tego dnia na całym świecie zaczęły się niesamowite zdarzenia.SZEFIE, RATUNKU!
–Szefie, ratunku!
Pojazd pędził prosto na wzgórze pełne gigantycznych wiatraków. Ich wielkie śmigła wirowały. Cięły powietrze jak miecze! Były coraz bliżej. Słychać już było ich świst.
– One nas zmielą!
Gabi, Blubek i Kuki rzucili się do pulpitu sterowniczego. Naciskali, co się dało. Próbowali wszystkich guzików, ale nic nie działało. Nie można było pojazdu zatrzymać ani zmienić jego kierunku. Lecieli prosto na wielkie wiatraki. Wirujące śmigła zbliżały się ze straszliwą szybkością.
– Czuję, że będą kłopoty – jęknął Kuki.
Godzinę temu nic nie zapowiadało kłopotów.Troje przyjaciół: Kuki, Gabi i Blubek, oraz pies Budyń spotkało się nad rzeką. Właśnie skończył się rok szkolny, a oni postanowili, że razem pojadą na wakacje. Zamierzali użyć magii i wyjechać zupełnie sami, bez rodziców. Oczywiście byli pewni, że rodzice się nie zgodzą, ale Kuki miał na to sposób, choć jeszcze nie zdradził jaki. Najpierw musieli ustalić, dokąd pojadą. Mieli mnóstwo pomysłów. Krzyczeli wszyscy naraz.
– Jedźmy do Afryki!
– Do Ameryki!
– Do Chin!
– Na jakąś fajną wyspę!
– Lećmy do Las Vegas! – wydzierał się Blubek.
– Po co?
– Tam są targi gier. Mają super sprzęcior do grania!
– Ja wolę na biegun północny! – zawołał Kuki.
– A ja chcę pod wodę, oglądać rekiny! – krzyczała Gabi.
– A nie możemy pojechać do psiego raju? – spytał kundel Budyń (był psem, który dzięki magii umiał mówić, choć starał się tego nie robić przy obcych).
– A gdzie jest psi raj? – zdziwił się Kuki.
– Nie wiem – pisnął Budyń. – Ale na pewno gdzieś jest, bo widziałem taką reklamę.
– Słuchajcie! – zawołała Gabi. – Nie możemy jechać wszędzie! Musimy wreszcie coś wybrać!
– Już wiem! – powiedział Blubek. – Wyczarujmy najpierw pojazd. Potem zdecydujemy, dokąd jechać.
– Dobrze. Co mam wyczarować? – spytał Kuki, siadając na czerwonym krześle. (Wiele lat temu Kuki znalazł krzesło obdarzone potężną magiczną mocą. Dawało mu to, czego pragnął, choć często było to niebezpieczne).
– Pojazd musi być szybki – powiedział Blubek.
– I duży, żebyśmy mogli w nim spać – dodał Kuki.
– I musi fajnie wyglądać – zawołała Gabi.
– Dobra – powiedział Kuki. – Niech każdy narysuje, jak sobie to wyobraża.
– Ja też mogę, szefie? – spytał pies.
– Pewnie.
Gabi rozdała wszystkim kartki (zawsze miała przy sobie notesik). Tylko Blubek wolał rysować palcem na ekranie telefonu. Zaczęli projektować pojazd.
Po chwili Blubek zawołał:
– Już!
– Ja też już mam – powiedziała Gabi. – Ale może to coś głupiego.
Kuki także skończył rysować.
– Blubek, ty pierwszy. Gadaj, co wymyśliłeś?
Blubek pokazał swój rysunek. Była na nim wielka kula. Wystawały z niej jakieś kolce.
– Co to jest? – zdziwił się Kuki. – Piłka z gwoździami?
– To jest dra-kula. Czyli kula tocząco-lewitująca. My jesteśmy w środku, a ona toczy się z dużą prędkością. Ma napęd jonowy.
– Zwariowałeś!? – zawołał Kuki. – Mamy turlać się przez cały dzień? Zwymiotujemy!
Kuki toczył się kiedyś w zorbie, czyli dmuchanej kuli. Na samo wspomnienie miał mdłości. Nienawidził tego!
– Nie będziemy się turlać – powiedział dumnie Blubek. – Bo w środku będzie druga kula. Rozumiecie? Zewnętrzna kula się obraca, a ta w środku stoi bez ruchu. Dra-kula się kula, a my siedzimy wygodnie w fotelach.
– A te rury? – spytał Kuki.
– To są wysuwane działa laserowe.
– Po co? – zdziwił się Kuki. – Przecież jedziemy na wakacje. Nie będziemy z nikim walczyć.
– Nigdy nie wiadomo – powiedział Blubek. – Lepiej pokaż, co ty wymyśliłeś.
Kuki wyciągnął kartkę ze swoim projektem.
– Mój pojazd nazywa się BUM.
– Dlaczego?
– Bo ma specjalny przycisk z napisem „BUM”. W razie kłopotów naciskamy go i pojazd rozpada się na cztery części. To znaczy zmienia się w cztery minisamoloty. Każdy leci osobno, bo ma własny napęd.
– Eee, takie coś było w Transformersach – mruknął Blubek.
– No to co? To był film, a my stworzymy to naprawdę. Gabi, a co ty wymyśliłaś?
– Latającą galaretę.
– Co!?
– Wymyśliłam pojazd galaretę. – Gabi pokazała im dziwny rysunek. Przypominał meduzę. – Wy wymyślacie twarde, ciężkie machiny. A one łatwo się psują. Ja myślę o czymś miękkim. Elastycznym jak guma do żucia.
– Mamy latać gumą do żucia?
– Chcę, żeby nasz pojazd był jak wielka żelka. Albo jak meduza. Jak się zderzy, to tylko się ugnie. I będziemy mogli zmieniać jego kształt.
– Latająca żelka? – mruknął Blubek. – To jest głupie. Dziecinne!
– Nie głupsze od twojej dra-kuli – obraziła się Gabi.
– Nie kłóćcie się – powiedział Kuki. – Głosujmy, który pojazd robimy.
– Zaraz! A ja, szefie? – zawołał Budyń. – Ja też mam pomysł!
Spojrzeli na psa.
– Co wymyśliłeś, Budyń? – zaśmiał się Blubek. – Latającego hot doga?
– Bardzo przepraszam – oburzył się Budyń. – To, że jestem kundlem, nie oznacza, że można wyśmiewać moje pomysły!
– No dobra, Budyń. Nikt się nie śmieje. Pokaż, co wykombinowałeś.
Pies dumnie podniósł kartkę trzymaną w zębach. Była na niej tylko mała kropka.
– Ej, Budyń – powiedział Blubek – tu nic nie ma!
– Właśnie o to chodzi – powiedział z dumą kundelek. – Ja wymyśliłem skurczypojazd.
– Co!?
– Przecież jak przylecimy gdzieś superrakietą, to zaraz będzie afera – powiedział Budyń. – Ludzie będą panikować, że to UFO. I że ja jestem ufopsem.
– To prawda – powiedziała Gabi.
– Więc pomyślałem, że pojazd musi mieć guzik, który zmienia go w guzik.
– Co ty bredzisz!? – zawołał Blubek.
– Nie bredzę. Po prostu lądujemy, robimy „pstryk” i pojazd się kurczy. Staje się mały jak guzik. I chowamy go do kieszeni. To znaczy wy chowacie, bo ja nie mam kieszeni.
– To jest głupie! – zawołał Blubek.
– Nie jest! – pisnął psiak.
– Jest!
– Przestańcie się kłócić – przerwał Kuki. – Musimy coś wreszcie wybrać.
– Już wiem! – zawołała Gabi. – Niech czerwone krzesło zdecyduje. Ono jest chyba mądrzejsze od nas.
– Dobra.
Kuki usiadł na czerwonym krześle. Podnosząc rysunki, powiedział uroczyście:
– Chcemy superpojazd. Wybierz, który pomysł jest najlepszy!
Kuki był pewny, że czerwone krzesło wybierze jego pomysł. Przecież było jego…
Przez chwilę nic się nie działo. Zapadła dziwna cisza. Nawet ptaki przestały śpiewać… Nagle dmuchnął wiatr, unosząc piach i liście. Zawierucha przesłoniła wszystko! Pył wirował jak w trąbie powietrznej. Wichura przewracała ławki i przesuwała auta na parkingu. Musieli złapać się poręczy schodów, żeby nie odfrunąć. Wichura miotała nimi przez kilka minut, aż nagle ustała. Pył opadł. I wtedy zobaczyli przed sobą… nic. Nic nie zostało wyczarowane.
– Nic nie ma… – powiedział zdziwiony Kuki. – Chyba krzesło się na nas obraziło.
– Tam coś jest! – zawołał nagle Budyń i popędził w stronę malutkiego przedmiotu błyszczącego w trawie.
Podbiegli za nim. Pochylili się i zobaczyli srebrny guzik.
– Wygrałem! – krzyknął radośnie Budyń. – To jest skurczypojazd! Mój pomysł wygrał!
Nacisnął nosem guzik. TRACH. Guzik zaczął rosnąć, tyć, puchnąć! W parę sekund zamienił się w kulę wielkości autobusu. Miała niebieski, metaliczny kolor i świeciła jak gigantyczna lampa.
– Łał! To jest dra-kula! – zawołał Blubek. – Mój pomysł wygrał!
Podbiegli do wielkiej kuli. Gabi ostrożnie jej dotknęła. Miejsce, które nacisnęła, ugięło się.
– Hej! Ona jest miękka jak galareta – powiedziała Gabi. – Czyli ja też wygrałam!
– A jak się włazi do tej galarety? – mruknął Kuki, zły, że jego pomysł przegrał.
Ledwo to powiedział, rozległo się głośne „PLASK”. Na ścianie pojazdu pojawiło się świecące kółko. Zawirowało i znikło, odsłaniając wejście. Z wnętrza kuli płynęło niezwykłe błękitne światło.
– Włażę, szefie! – zawołał Budyń i wskoczył do kuli. – Tu jest super! Chodźcie!
Ukryli czerwone krzesło pod starą beczką i wszyscy wskoczyli do pojazdu. Znaleźli się w okrągłej kabinie wyłożonej tworzywem miękkim jak żelki. Z przodu były monitory i pulpit z joystickiem. Wszystko było elastyczne. Nawet ekrany rozciągały się jak guma do żucia, a obraz rozciągał się z nimi! To było naprawdę zabawne. Przed ekranami stały cztery mniejsze kule. Usiedli na nich. PLASK! Kule zapadły się, przeistaczając się w wygodne fotele. Kiedy Gabi się położyła, fotel się rozciągnął, zmieniając się w wygodne łóżko.
– Ale fajnie! – zawołała Gabi.
Na pulpicie był joystick. Blubek zaczął nim poruszać.
– Zobaczcie!
Ze zdumieniem ujrzeli, że pojazd zmienia kształt. Wydłuża się albo poszerza. Każdy ruch joysticka powodował jakąś zmianę! Kukiemu zdawało się, że siedzi w wielkiej bańce mydlanej.
– No dobra. Zrobimy jazdę próbną – powiedział Kuki. – Blubek, wiesz, jak uruchomić ten wynalazek?
– Po prostu trzeba nacisnąć „start”! – krzyknął Blubek i wdusił zielony przycisk. – Dra-kula, jazda!
TRACH! Olbrzymia kula drgnęła. Zakołysała się. I zaczęła się obracać.
Najpierw powoli, potem coraz szybciej potoczyła się ulicą. A kabina pozostała nieruchoma! Dra-kula się toczyła, a oni siedzieli wygodnie, nie czując żadnych wstrząsów.
– Mówiłem, że mój pomysł jest genialny! – krzyczał Blubek.
Kula pędziła coraz prędzej. Nagle z bocznej uliczki wyjechał samochód. Krzyknęli ze strachu, pewni, że rozwałkują auto na naleśnik. Ale Blubek pociągnął joystick i dra-kula podskoczyła. Przeleciała nad samochodem i spadła sto metrów dalej. BACH! Kula odbiła się od jezdni jak piłka. Dała następnego susa. BACH! Znów się odbiła. PLASK! TRACH! BACH! Podróżowali gigantycznymi skokami, jakby siedzieli w piłce odbijanej przez olbrzyma. Z każdym odbiciem lecieli dalej i szybciej. Skoki były stumetrowe, więc pokonywali przestrzeń błyskawicznie.
Wkrótce zostawili za sobą miasto i skakali ponad polami. Przeskoczyli nawet szeroką rzekę i kilka wsi. Ludzie wychylali się z okien i zdumieni patrzyli na wielką kulę przelatującą nad ich domami.
Po każdym skoku podróżnicy krzyczeli z radości. Naprawdę podobała im się taka jazda. Wreszcie Kuki spojrzał na zegarek i powiedział:
– Blubek… Musimy wracać.
– Jeszcze chwilę! – zawołał Blubek.
– W domu na mnie czekają!
– Zaraz!
Wreszcie Kuki złapał joystick i zaczął szarpać się z Blubkiem, chcąc zawrócić pojazd.
TRACH! Joystick oderwał się i spadł na podłogę!
– Kuki! Coś ty zrobił!? – jęknął przerażony Blubek. – Zepsułeś sterownik!
Silnik zawył. Dra-kula zaczęła pędzić z niesamowitą szybkością.
– Blubek! Zatrzymaj ją, bo się rozwalimy! – krzyczał Kuki.
– Nie mogę! Hamuje się joystickiem! Zniszczyłeś hamulec!
Spojrzeli w okno, żeby sprawdzić, co jest przed nimi. I wszyscy wrzasnęli ze strachu. Bo przed nimi była elektrownia wiatrowa! Na wzgórzu stały setki wiatraków, które wytwarzały prąd. Wielkie słupy z wirującymi śmigłami stały w długich szeregach. Dra-kula pędziła prosto na nie. Wiatraki były bardzo wysokie. O wiele wyższe niż największe podskoki dra-kuli! Ogromne śmigła cięły powietrze jak miecze. Musieli na nie wpaść!
– One nas zmielą! – krzyczała Gabi.
– Szefie, ratunku! – wrzeszczał Budyń
– Trzeba zatrzymać dra-kulę!
Próbowali wszystkich guzików na pulpicie sterowniczym, ale dra-kula nie reagowała. Gnała prosto na wiatraki. Był tylko jeden sposób na ocalenie. Musieli otworzyć drzwi i spróbować wyskoczyć. Ale skok z obracającej się kuli był straszliwie niebezpieczny. To jakby skakać z wirującej karuzeli! Czasu na decyzję mieli niewiele. Wiatraki były kilkaset metrów od nich. Słyszeli już świst olbrzymich śmigieł, tnących powietrze jak piły. Kuki rzucił się, by otworzyć drzwi. I wtedy zobaczył na suficie czerwony przycisk. Miał migoczący napis „BUM”.
Kuki natychmiast podskoczył i wcisnął go.
BUM! Huknęło straszliwie! Pojazd eksplodował, rozpadając się na cztery części. A każda część przeistoczyła się w mały odrzutowiec! Dra-kula zmieniła się w cztery minisamoloty!
Kuki poczuł dumę. Więc jego pomysł też wygrał!
Ale nie mógł się cieszyć zbyt długo, bo wiatraki były tuż przed nim. Musiał przelecieć nad nimi! W panice zastanawiał się, jak kierować tym samolotem. Nie było tu joysticka ani kierownicy… Spytać nie miał kogo, bo teraz był sam w kabinie. Wirujące śmigła zbliżały się, były kilka metrów od niego.
Przerażony Kuki podniósł ręce, zasłaniając głowę. I wtedy pojazd pofrunął pionowo w górę, w stronę słońca. Kuki opuścił ręce i samolot natychmiast poleciał w dół. Wtedy Kuki zrozumiał. Samolotem kierowało się za pomocą gestów! Wystarczyło machnąć ręką, a pojazd zmieniał kierunek albo prędkość. Sterowanie gestami! To było genialne! Kuki uniósł prawą rękę. Pojazd skręcił w prawo, omijając śmigła kolejnych wiatraków.
Kuki zerknął w boczne okno. Pozostałe trzy samoloty też ominęły zagrożenie. Więc jego przyjaciele także odkryli technikę kierowania.
Kuki pomachał do Gabi, która leciała po jego prawej stronie. Jego samolot natychmiast skręcił, reagując na gest. Kuki wyrównał lot i zobaczył po drugiej stronie pojazd Budynia. Psiak kierował machnięciami ogona!
Nagle wyprzedził ich odrzutowiec Blubka. Kuki oczywiście natychmiast wysunął ręce i przyspieszył. Blubek wyszczerzył zęby w uśmiechu i zaczęli się ścigać. Gabi i Budyń pognali za nimi.
Cztery małe odrzutowce leciały obok siebie w zwariowanym wyścigu. To było naprawdę fajne. Pędzili jak szaleni, a wcale nie czuli prędkości. Leciało się bezpiecznie, starczyło kiwnąć ręką i pojazd posłusznie skręcał, unosił się albo opadał. Pojawiła się rzeka, a na niej most. Kuki wskazał na most: tam będzie meta wyścigu!
Lecieli ponad rzeką jak po torze wyścigów Formuły 1. Kuki i Blubek pędzili na czele, ramię w ramię. Nagle wysunął się przed nich trzeci pojazd. To Gabi ich wyprzedziła! Oczywiście Kuki i Blubek przyspieszyli, żeby nie dać się pokonać. Wtedy wyskoczył z dołu minilot Budynia. Pognali za nim. Każdy chciał wygrać.
Do mety, czyli mostu, dolecieli równocześnie. Zanim wyhamowali, pojazdy zderzyły się ze sobą. BUM! Cztery miniloty skleiły się ze sobą, tworząc znów jedną dra-kulę, która z rozpędu wbiła się między przęsła mostu. Rozległo się głośne „PLASK!” i kula utknęła.
Zatrzymali się tak gwałtownie, że wszyscy upadli na przednią ścianę pojazdu. Na szczęście galaretowata kabina była miękka, więc nic im się nie stało. Ale dra-kula zakleszczyła się pod mostem i znieruchomiała. Wstali powoli, oszołomni zderzeniem. Wyjrzeli przez okno. Pod mostem było ciaśniej, niż myśleli. Kula ugrzęzła między przęsłami i nie mogła stamtąd wylecieć ani się cofnąć.
– Co robimy? – spytał Kuki.
– Nie wiem – mruknął Blubek. – Może jeszcze raz użyjemy przycisku „BUM”?
– Nie możemy go użyć! – zawołał Kuki.
– Czemu?
– Bo jesteśmy pod mostem. Jak się katapultujemy, to rozwalimy most. Albo siebie!
– To jak się stąd wydostaniemy?
Tkwili pod mostem jak korek w butelce. Nie mogli wysiąść, bo drzwi się zablokowały.
– Szkoda, że mama zlikwidowała moją supersiłę – powiedział Kuki. – Po prostu rozerwałbym ścianę pojazdu, podniósł ten most i po problemie.
Przez kilka miesięcy Kuki miał dzięki czarom nadludzką siłę. Dzięki niej pokonał olbrzyma o siedmiu wcieleniach. Ale potem zaczęły się kłopoty. Po prostu Kuki był zbyt mocny i niechcący niszczył różne rzeczy. Kiedy w jednym tygodniu złamał sto widelców i urwał wszystkie drzwi w domu, mama zrobiła specjalny czar i odebrała mu tę nadludzką siłę. Kuki przestał niszczyć przedmioty, ale często żałował, że nie ma już olbrzymiej siły. Na przykład teraz bardzo by mu się przydała.
– Trzeba szybko coś zrobić – powiedziała Gabi – bo ktoś zobaczy dra-kulę i będzie afera.
– Budyń, a co z twoim skurczypojazdem? – spytał Kuki. – Nie możemy dra-kuli po prostu zmniejszyć?
– To działa, dopiero jak wysiądziemy – powiedział Budyń. – Inaczej ona zmniejszy się razem z nami. Staniemy się mali jak bakterie.
– No to trzeba jakoś rozpruć ścianę – westchnął Kuki.
– Czekaj… – mruknął Blubek. – Może uda się naprawić joystick.
Podniósł urwaną część sterownika. Zaczął wciskać go na dawne miejsce. Po kilku próbach coś chrupnęło i joystick wskoczył w obudowę.
– Udało się!
– Dajcie to mnie – powiedziała Gabi. – Chyba wiem, co zrobić.
Chwyciła joystick. Poruszając nim ostrożnie, zaczęła zmieniać kształt dra-kuli. Pojazd wydłużył się i spłaszczył. Przypominał teraz gigantyczny smoczek. Po chwili zmniejszył się na tyle, że wyślizgnął się spod mostu. Wykonał długi skok i zatrzymał się przy brzegu. Wszyscy wysiedli, a pojazd z sykiem się zmniejszył. Dra-kula znów stała się małym srebrnym guzikiem.
– Dra-kula jest ekstra – powiedział Kuki. – Wprowadzimy małe ulepszenia i możemy lecieć, gdzie chcemy. W każde miejsce! To będą superwakacje!
– Dobra, Kuki. Teraz powiedz, co wymyśliłeś, żeby rodzice pozwolili nam jechać? – spytała Gabi. – Bo moi nigdy się nie zgodzą, żebym sama wyjechała. Na sto procent.
– A moi na dwieście – mruknął Blubek.
– Moi też się nie zgodzą – powiedział Kuki.
– No to co zrobimy?
– Posłuchajcie. Wymyśliłem super pomysł. Absolutnie genialny! – Kuki usiadł naprzeciwko przyjaciół i zaczął mówić uroczyście: – Nasi rodzice nie chcą, żebyśmy sami gdzieś jechali.
– Dokładnie – mruknął Blubek.
– No to zostaniemy z nimi. A jednocześnie będziemy zupełnie gdzie indziej!
– Mógłbyś gadać jaśniej? – spytał Blubek. – Co chcesz zrobić?
– Klony – odpowiedział tajemniczo Kuki.
– Co?
– Wyczarujemy klony. To znaczy nasze kopie! Rozumiecie? Sklonujemy się!
– Ale po co?
– Stworzymy klona każdego z nas. Kopię Blubka, Gabi, moją i Budynia. Nasze klony zostaną z rodzicami. Będą grzecznie siedzieć w domu, a my w tym czasie pojedziemy na superwakacje. Genialny pomysł, no nie?
Kuki spojrzał dumnie na przyjaciół. Czekał, aż zaczną krzyczeć z radości, wołać: „Kuki jest genialny!”. Ale niczego takiego nie zrobili. Siedzieli cicho, z raczej ponurymi minami.
– O co chodzi? – zdziwił się Kuki. – Nie podoba wam się to?
– Kuki… To nie jest dobry pomysł – powiedziała cicho Gabi.
– Ale dlaczego!? Przecież to rozwiązuje wszystkie nasze problemy!
– Ja nie chcę, żeby istniała druga Gabi, rozumiesz? Nie chcę czegoś takiego.
– Ja też nie – mruknął Blubek.
– Ani ja, szefie – pisnął psiak. – Ja jestem niepowtarzalny!
– O co wam chodzi? – zawołał Kuki. – Przecież nasze klony będą istnieć tylko w czasie wakacji! Potem znikną.
– Nie chcę – powiedziała Gabi stanowczo. – Jeśli zacznie istnieć druga Gabi, no to po prostu… będzie żyć. I co z nią potem zrobimy? Nie chcę czegoś takiego.
– Wam się nie podoba żaden mój pomysł! – zawołał obrażony Kuki. – To znaczy, że nie pojedziemy na żadną wyprawę.
Milczeli.
– Może zrobimy chociaż próbę? – spytał Kuki. – Wyczaruję tylko mojego klona. Powiem, żeby istniał przez pięć minut. Zobaczymy, jak to działa.
Gabi nie odpowiedziała. Blubek też milczał. Tylko pies niechętnie powiedział:
– Ale ja nie będę do tego klona mówić „szefie”. Nigdy!
– Jasne.
Kuki usiadł na czerwonym krześle. Maksymalnie się skoncentrował i wyszeptał:
– Chcę, żeby powstał…
Nie skończył. Przerwał mu krzyk:
– Kuki!!!
Odwrócił się. Ulicą biegła jego mama. Pędziła jak sprinter na olimpiadzie. Wołała:
– Kuki! Natychmiast wstań z krzesła!
– Czuję, że będą kłopoty – jęknął Kuki, zrywając się z czerwonego krzesła.
Budyń błyskawicznie zakopał w piasku srebrny guzik, czyli zmniejszoną dra-kulę.
Mama Kukiego podbiegła do nich. Oddychała ciężko.
– Cześć, mamo – powiedział Kuki niepewnie.
Mama chwyciła czerwone krzesło i zawołała:
– Kuki! Idziemy do domu! Natychmiast!CZYŚ TY OSZALAŁ, KUKI?
– Czyś ty oszalał, Kuki? Dlaczego wyniosłeś z domu czerwone krzesło? Nie wolno ci tego robić! Wiesz, że nie możesz sam używać magii!
Mama Kukiego była naprawdę zdenerwowana. Siedzieli w kuchni już godzinę, a ona wciąż się złościła.
– Wytłumacz mi zaraz, o co tu chodzi.
– Mamo, my chcemy… – zaczął niepewnie Kuki
– Co chcecie?
– No my… To znaczy ja, Gabi, Blubek i Budyń chcemy pojechać razem na wakacje.
– Ach tak! Nie pytając rodziców o zgodę, chcieliście sobie wyjechać na wakacje! Kuki, ty chyba zapomniałeś, że masz dopiero dwanaście lat!
– Mamo, pojedziemy tylko na tydzień. Zgadzasz się? – spytał błagalnie Kuki.
– Nie!
– Ale dlaczego!?
– Bo jesteś za mały, żeby jeździć sam na wakacje!
– No to możesz mnie trochę powiększyć. Jeden czar i będę wielki jak koszykarz.
– Nie ma mowy! Dosyć mieliśmy kłopotów z twoją supersiłą. Cud, że udało się to odczarować.
– Mamo, co jest złego w tym, że pojadę z przyjaciółmi na wakacje? Wolisz, żebym nudził się w domu?
–Nie będziesz się nudził w domu – powiedziała mama. – Pojedziesz na obóz.
– Na jaki obóz?
– Szachowy.
Kuki spojrzał na nią zdumiony.
– Co!? Na jaki obóz szachowy? Mamo! Ja nienawidzę szachów!
– Kiedyś je lubiłeś.
– To było kiedyś!
– Kuki, szachy uczą dyscypliny i koncentracji. Właśnie to ci jest potrzebne.
– Nie potrzebuję żadnej dyscypliny i koncentracji!
– Nie jestem taka pewna. – Mama położyła na stole niebieską karteczkę. – Kuki… Możesz mi wyjaśnić, co to jest?
– No… Moje świadectwo szkolne – powiedział Kuki, zerkając niepewnie na mamę.
– Jasne. A te oceny?
– Chodzi ci o te dwie trójki? A co to za problem?
– To jest problem, Kuki! Nigdy nie miałeś takich ocen.
– Gdybyś się zgodziła, żebym zaczarował panią Szulc, to wpisałaby mi na świadectwie same szóstki.
– Kuki! Ja chcę, żebyś się normalnie uczył, a nie czarował.
Kuki nie odpowiedział.
– Rozmawiałam z twoją wychowawczynią. Powiedziała, że masz problemy z koncentracją. Jesteś w szkole zupełnie rozkojarzony. Dlatego poradziła mi, żeby cię wysłać na obóz szachowy.
– Nie chcę tam jechać!
– Kuki, to tylko dwa tygodnie. To będzie naprawdę dobre dla ciebie – powiedziała łagodnie mama.
Chciała przytulić Kukiego, ale chłopak się odsunął.
– A Budyń? – spytał ponuro. – Mogę wziąć psa na ten głupi obóz?
– Przykro mi, Kuki – powiedziała mama. – Tam nie wolno zabierać zwierząt.
To był chyba najgorszy dzień w życiu Kukiego.
Nie mógł pojechać z przyjaciółmi na wyprawę. A w dodatku musiał oddać Budynia do hotelu dla psów. Bo kiedy Kuki jechał na obóz, rodzice i rodzeństwo też wyjeżdżali. W domu nikt nie zostawał.
Kuki chciał wyczarować miskę, która sama napełnia się jedzeniem, i tunel do teleportacji, żeby Budyń mógł wychodzić na spacer. Wtedy jego pies mógłby zostać w domu. Ale mama się na to nie zgodziła. Musiał więc oddać Budynia do psiego hotelu na dwa tygodnie. Pojechali tam razem z mamą i kundelkiem. To była ponura podróż.
– Budyń, strasznie mi przykro – szepnął Kuki.
– Nie martw się, szefie – westchnął psiak – jakoś to przetrzymam. Chociaż przy mojej wrażliwości nie będzie to łatwe. Ale cóż… Zacisnę zęby i wytrwam. Choć nie wiem, jak będę jadł moje ulubione kiełbaski z zaciśniętymi zębami… A zresztą! Tam na pewno nie będzie żadnych kiełbasek – szepnął smętnie Budyń.
– Budyń, ja nie chciałem, żebyś tam poszedł!
– Wiem, szefie. Naprawdę nie mam do ciebie żalu.
Hotel dla psów mieścił się w szarym budynku otoczonym wysokim płotem. Z wnętrza dobiegało smutne szczekanie. Mama zatrzymała samochód przed bramą.
– Budyń, widzisz? – szepnął Kuki.
– Co, szefie?
– Ten hotel nazywa się Psi Raj. Pamiętasz? Chciałeś jechać do psiego raju.
– Prawdę mówiąc, miałem na myśli coś innego – westchnął Budyń.
Wysiedli z samochodu. Poszli do drzwi z napisem „Oddawanie psów”. Budyń dreptał smętnie obok Kukiego, rozglądając się nieufnie.
– Budyń, teraz nic nie mów – szepnął Kuki. – Musisz tu udawać psa niegadającego.
– Dobrze, szefie – pisnął cichutko kundelek. – Będę milczał z godnością.
Weszli do biura. Przywitała ich właścicielka hotelu Psi Raj.
– Ale zabawny kundel! – zawołała, uśmiechając się fałszywie. – Taki brzydki, że aż ładny!
– Niech pani nie mówi, że jest brzydki – oburzył się Kuki. – Bo będzie mu przykro.
– Nie sądzę, żeby nas rozumiał – zaśmiała się właścicielka hotelu. – Ale oczywiście, będę mówić, że jest prawie rasowy. – Usiadła przy komputerze i zaczęła szybko stukać w klawiaturę. – Wybieracie państwo klatkę lux czy standard?
– A jaka jest różnica? – spytała niepewnie mama.
– No… Klatka lux jest dużo wygodniejsza. I można do psa telefonować.
– Telefonować do psa? – zdziwiła się mama.
– No tak, w klatce jest specjalny telefon i można do psa dzwonić. Jak pies słyszy głos pana, to podobno lepiej się czuje.
– Czy on do mnie też może dzwonić? – spytał Kuki.
– Dobry żart – zarechotała kierowniczka. – No nie. Żaden pies jeszcze nie umie mówić ani telefonować. To przerasta psie rozumki. To co, bierzecie państwo klatkę lux?
– Tak! – zawołał Kuki.
Kierowniczka zapisała coś i spytała:
– Czy wykonać przycięcie ogona?
Budyń spojrzał na nią z przerażeniem i rzucił się do ucieczki. Ale drzwi były zamknięte.
– Jakie przycinanie ogona!? – krzyknął Kuki, obejmując wystraszonego kundelka.
– Jego ogon sterczy jak antena – mruknęła kierowniczka. – Teraz są modne krótkie ogonki. Przycinanie jest darmowe, w cenie klatki. To co, tniemy?
– Nieeee! – wrzasnął Budyń.
Na szczęście kierowniczka myślała, że to krzyczy Kuki.
– Nie denerwuj się tak, chłopcze. Nie, to nie. Skreślam przycinanie. Czy zamawiacie państwo tresurę?
– Jaką znowu tresurę!? – krzyknął Kuki.
– No, tresujemy tu psy, żeby były posłuszne i zdyscyplinowane.
– Nie chcemy żadnej tresury! – powiedział oburzony Kuki. – Budyń wszystko umie!
– Rozumiem. No to zaprowadzimy tego geniusza do klatki.
Kierowniczka poprowadziła ich ciemnym korytarzem do ponurej sali, gdzie stały długie szeregi klatek. W każdej za kratą siedział pies. Zwierzęta były senne i osowiałe. Tylko stary bernardyn podniósł głowę i cicho szczeknął.
Szefowa hotelu zatrzymała się przy klatce z numerem 13.
– Ta będzie dla twojego geniusza – powiedziała.
Przekręciła klucz i otworzyła kratę. Budyń zerknął na Kukiego. Minę miał tak smutną, że Kukiemu chciało się płakać. Kundelek podkulił ogon i powlókł się do klatki. Kuki przykucnął i szepnął:
– Budyń… Będę do ciebie dzwonić. Codziennie. Obiecuję!
– Dzięki, szefie – wyszeptał cichutko Budyń. – Tylko błagam, żadnej tresury, bo tego nie zniosę.
– Nie będzie żadnej tresury. Przysięgam!… Do widzenia, Budyń.
– Żegnaj, szefie.
– Jakie to wzruszające – powiedziała kierowniczka. – Pani synek mówi za siebie i za tego kundla. No, ale musimy kończyć pożegnanie. Następni klienci czekają.
– Chodź, Kuki – szepnęła mama.
Kuki wyszedł z klatki. Trzasnęła krata i szczęknął klucz w zamku. Kundelek przycisnął nos do prętów klatki.
– Cześć, Budyń… – szepnął Kuki.
Otarł oczy i odszedł razem z mamą.
Psiak patrzył tęsknie za odchodzącym przyjacielem. Kiedy Kuki i mama zniknęli, Budyń klapnął na podłogę i smętnie się rozejrzał. Klatka po lewej była pusta. Po prawej stronie leżał za kratą stary bernardyn. Popatrzył uważnie na Budynia i zaszczekał:
– Witaj w więzieniu, mały. Jak masz na imię?
Budyń nie mógł odpowiedzieć, bo od kiedy magia zmieniła jego głos na ludzki, nie umiał już szczekać. Choć oczywiście rozumiał, co szczekają inne psy.
– Nie masz sił gadać? – mruknął bernardyn. – Po prostu depresja, co? Rozumiem cię, mały. Uważaj tylko, co tu jesz. Wkładają do żarcia coś na uspokojenie, żebyśmy nie gryźli. Strasznie po tym łeb boli. I uważaj na brodatego dozorcę. To nie jest miły facet. O, idzie już…
TRACH! Trzasnęły drzwi i wszedł brodaty mężczyzna w czarnym fartuchu. Uderzył w kratę i krzyknął:
– Pobudka, kundle!