- W empik go
Magiczny świat tuż za płotem 4. Włosy gwiazdy - ebook
Magiczny świat tuż za płotem 4. Włosy gwiazdy - ebook
Przygotowania do tej bardzo tajemniczo i niebezpiecznie zapowiadającej się wyprawy zostały "zapięte na ostatni guzik". Jednak, nim zdążyła się rozpocząć zaczynają mieć miejsce dziwne wydarzenia, które nieco krzyżują z góry założony plan. Atak Hybrylców, przejście przez Niebo i Piekło, czy nocne wypadki w leśnych gęstwinach nie należą do najprzyjemniejszych, ale to, z czym będą mieli do czynienia w dalszej kolejności, przeszło ich najokropniejsze wyobrażenia.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-833-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Mama? – spytała Asia, ale nikt jej nie odpowiedział.
Stała w drzwiach wejściowych do domu, a tuż za nią Marcin, zdążyli właśnie wrócić z ostatniej wyprawy. Widok, jaki ujrzeli przed sobą na chwilę odebrał im mowę. Po całym przedpokoju porozrzucane były buty, przewrócony wazon, przekrzywione lustro, ściągnięty chodnik na schodach. To wszystko sprawiało wrażenie, jakby dopiero co przeszło tędy tornado.
– Mamo! – Marcin zajrzał do kuchni.
Tu wyglądało jeszcze gorzej. Na podłodze potłuczona szklanka z herbatą, przewrócony stołek, na stole słoik z dżemem w talerzu z kaszką, na uchwycie drzwiczek od szafki rozdarty fartuszek mamy i niewielki pomidorek z wolna żeglujący po psiej misce z wodą.
Rodzeństwo popatrzyło na siebie z przerażeniem, a w ich głowach eksplodowały scenariusze ze straszliwymi obrazami.
– Mam cię! – Dało się słyszeć z góry triumfalny głos mamy.
Oboje pędem ruszyli w stronę schodów gotowi nieść pomoc. Zdołali jednak wbiec tylko do połowy piętra, gdy nie przymocowany w tej chwili chodniczek złośliwie zsunął się i w niekomfortowym stylu zjechali na nim w dół po schodach.
– Co tu się dzieje? – usłyszeli tuż nad swoimi głowami głos mamy. Stała na schodach z królikiem pod pachą.
– Właśnie o to samo chcieliśmy spytać – odpowiedziała Asia masując łokieć.
Mama groźnie spojrzała na Marcina.
– Właśnie kończyłam sprzątanie w kuchni, gdy zostałam zmuszona do wzięcia udziału w polowaniu na twoją maskotę. Ja rozumiem, że futerko musi trochę rozprostować łapki, ale na grasowanie po domu nie wyrażam zgody. Ma luksusową willę z własnymi morgami niech więc tam raczy przebywać.
– Przepraszam, widocznie źle zamknąłem wybieg – odpowiedział Marcin, pozbierał się z podłogi i odebrał od mamy królika. – Czy to znaczy, że ten tu… – odchrząknął niepewnie – nieporządek …
– Tak, będziesz musiał go unicestwić. Zaraz babcia z dziadkiem i Tomkiem wracają, więc bardzo proszę o szybkie zatracie śladów pościgu. Tam, na górze też nieźle wygląda. – Zamierzała już wejść do kuchni, ale odwróciła się jeszcze i ze śmiechem dodała:
– Ale cwaniara, kiwała mnie na wszystkie strony. A przy tym wyglądała jakby miała z tego niezły ubaw.
– Ładne rzeczy – odezwała się Asia, gdy już pozostali sami. – A ja już myślałam, że ktoś próbował odnaleźć przed nami tą…– nie dokończyła, bo królik zwany Zuzią, nieoczekiwanie przeraźliwie zapiszczał.
Oboje popatrzyli na zwierzaka zdziwieni. Zuzia zamrugała oczami i potrząsnęła łebkiem na boki. Zaczynali coś rozumieć.
– Chodź na górę. – Asia pociągnęła za sobą Marcina.
– A Piotrek?
– Dobrze wiesz, że dopóki Piotruś się nie naje do syta i nie wyśpi do oporu, będzie można z nim rozmawiać jak ze ścianą.
Asia, Marcin i Piotr kilkanaście minut wcześniej powrócili do domu z kolejnej, trzeciej już, jakże niesamowitej wyprawy po drugiej stronie przejścia. Byli bardzo zmęczeni, głodni i niewyspani. Ale nie zdążyli jeszcze po tym ochłonąć, gdy zainteresowało ich dziwne zachowanie królika. Tym razem Zuzia również gościła w zaczarowanym świecie, ale jedynie w celu odwiedzenia rodziny. Widać powróciła chwilę wcześniej przed Asią i Marcinem i chcąc ich odnaleźć brutalnie wtargnęła do domu. A, że nigdy wcześniej tego nie robiła, mogło to oznaczać tylko jedno, musiała mieć ku temu ważne powody.
Posprzątali nieporządek, po czym pośpiesznie weszli na górę, do pokoju Marcina. Posadzili Zuzię na tapczanie, a sami usiedli przed nią na podłodze.
– Czego wietrzysz ten swój idealny zgryz? – spytał Marcin, przyglądając się króliczycy, bo znów wyglądała jakby się uśmiechała. – Mów o co ci chodzi.
– No i co? Odpowiedziała ci coś? – Asia po chwili oczekiwania szturchnęła brata.
– Mnie nic, a tobie?
– Co się wygłupiasz? Nie rozumiesz co mówi?
– A mówiła coś? – Marcin spytał niepewnie.
– Nie, śpiewała! – Asia się zniecierpliwiła. Machnęła ręką ze zrezygnowaniem i dodała: – To wszystko na nic, przecież tutaj jej nie zrozumiemy.
– No to może niech napisze. Wiesz, nie zdziwiłbym się, gdyby…
– Co? – Asia popukała się w głowę. – …gdyby umiała pisać? – dokończyła za brata.
– Nie, Einsteinie! Gdyby sama znalazła sposób przekazania nam informacji – dokończył obrażony, ale zaraz zapomniał o swojej złości, bo Zuzia kiwnęła łebkiem jak w ukłonie i zeskoczyła na dywan. Przycupnęła na wprost Marcina i patrząc na niego, śmiesznie poruszała wąsami.
– No tak, my ją podejrzewamy o ciekawe informacje, a jej porostu zabawa w głowie. – Z Asi opadły emocje. – Poszukam kuchni, zdaje się, że pytała o mnie.
– Zaczekaj – chłopiec szepnął zagadkowo i pochylił się w stronę Zuzi, jakby dojrzał na jej nosie pchłę.
Króliczyca na chwilę wyprostowała przednie łapki i znów przycupnęła jak warujący pies.
Marcin z powagą na twarzy przysiadł dokładnie tak jak ona przyglądając się jej z ciekawością. Przez dłuższą chwilę oboje trwali w bezruchu, nagle chłopiec wyprostował się i z wypiekami na twarzy popatrzył na siostrę.
– Ona… – Wskazał na króliczycę. – Ja… – Podrapał się po głowie. – My… – I w końcu wybełkotał. – My się dogadalim.
Asia szeroko otworzyła oczy i przysunęła się do Marcina patrząc wyczekująco, a, że zbyt długo zastanawiał się co powiedzieć, złapała go za kołnierzyk i ofuknęła.
– Wiesz gdzie się stęka? Po jakiemu mówiła?
– Po naszemu.
– Więc czy mógłbyś zrobić to samo?
– Oj, chyba nie będziesz z tego zadowolona.
– Patrzcie no, wróżka Marcysia się odezwała. Gadaj mi tu zaraz!
– Będziemy mieli sprzymierzeńca takiego trochę innego, nietypowego. Rzekłbym takiego na czterech łapach. A na końcu…
– Tak, masz rację, na końcu tego bełkotu uduszę cię. Albo nawet jeszcze wcześniej.
– A na końcu tego sprzymierzeńca jest… taki długi, łysy ogon.
– Też mi sensacja, wiesz, że już się nie boję jaszczurek.
– Jaszczurek nie, ale…
Asia zaczęła się domyślać, kogo może dotyczyć taki opis. Zbladła i wyszeptała: – Tylko nie mów, że to będzie szczur!
Marcin zamilkł.
– Duży?
– Taki trochę większy.
Asia odchrząknęła, przez chwilę popatrzyła w podłogę, wzdrygnęła się i całkiem spokojnie spytała: – Co jeszcze powiedziała?
– On, albo… ktoś tam, wie jak na stałe zablokować przejście.
– Nie żartujesz? – uśmiechnęła się i nieoczekiwanie powiedziała. – Już go lubię. Strawiłam pająki, strawię i szczurka. Mówiłeś, że będziemy mieli w nim sprzymierzeńca. Czy wiesz może w jakiej sprawie?
– Aby dotrzeć tam dokąd się wybieramy trzeba przejść przez piekło i niebo. Tylko dzięki jego pomocy mamy szansę to przeżyć.
Asia wysłuchała tych słów i spoważniała.
– Dość! – Wstała z podłogi i zarządziła. – Najpierw odpoczniemy, a potem razem z Piotrkiem – podkreśliła – będziemy wysłuchiwać strasznych opowieści. Idę poszukać czegoś do jedzenia. – Po kilku minutach wróciła z dwoma gorącymi herbatami i makowcem. Podzieliła się zdobyczą i wyszła z pokoju Marcina. Poszła do swojego i zamknęła się w nim.
Marcin zaniósł Zuzię do jej wybiegu i wreszcie mógł udać się na zasłużony wypoczynek.
– Marcin! Marcin! – słychać było z daleka czyjeś wołanie. – Wyjdź stamtąd, to ruchome piaski! Wciągną cię!
Przerażony Marcin, ze wszystkich sił starał się wypełznąć po niestabilnej powierzchni na brzeg. Coś go przytrzymywało, szarpał się, mocował i w końcu z mozołem wygramolił się z niebezpiecznego terenu. Ale, co to? Zamiast wyczekiwanego, twardego podłoża, dziura. Stracił równowagę, wpadł do niej i wszystkie ręce i nogi znalazły się w górze.
– Cha, cha, cha. – Asia ze śmiechu trzymała się za brzuch. – Ale przedstawienie!
– Coś mi się… – chłopiec opuścił kończyny, rozejrzał się dookoła i ze wstydem stwierdził, że walczył z własną kołdrą. – He, he, he. – Skrzywił się z niesmakiem. – Bardzo śmieszne.
– Ubieraj się. – Asia ocierała załzawione ze śmiechu oczy. – Zaraz będzie papu. Dzisiaj na obiad szczurze ogonki.
– Jeszcze zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni. – Pogroził siostrze palcem. – A mojego kinola nie oszukasz, czuję bitki.
Asia, ciągle jeszcze chichocząc, pierwsza zeszła do kuchni, a korzystając, że mama była tam jeszcze sama, spytała:
– Czy na naszym strychu są jakieś ciekawe starocie?
Mama popatrzyła na Asię ze zdziwieniem.
– Na pewno coś by się znalazło, ale przecież ty nigdy nie chciałaś tam wchodzić. Pamiętasz? Kurz, pajęczyny, pająki, a może nawet jakieś strachy. To twoja opinia na temat strychu.
Marcin słysząc to wybiegł pośpiesznie z pokoju z koszulką w zębach, zakładając w biegu spodnie.
– No właśnie – krzyknął jeszcze z przedpokoju – tam jest pełno starych staroci! Super staroci! Co nie?!
– A co was tak nagle napadło? Zamiast się kurzyć lepiej by było, gdybyście wyszli po obiedzie na dwór.
– Chcieliśmy tylko zobaczyć, co tam jest – odpowiedziała Asia z niewinną miną. – Może znaleźlibyśmy jakiś stary kufer z tajemniczymi przedmiotami, albo magiczne lustro. No wiesz, takie może jak z Harrego Pottera.
– Albo latający dywan – dołożył swoje trzy grosze Marcin.
– Ech, wy fantaści. Zejdźcie na ziemię, bo nosami niebo rysujecie. Dywan to na pewno tam się znajdzie, ale gwarantuję, latać to on nie umie.
– Znaczy, że możemy? – upewniła się Asia.
– Jak zjecie. Przy okazji otwórzcie tam oba okienka, niech się trochę przewietrzy. Tylko pamiętajcie, żeby je później zamknąć.
– Oczywiście – odpowiedział Marcin uprzejmie i spojrzał przez okno. – O skubaniec! – zerwał się od stołu. – Wyniuchał moje ukochane bitki! Niedoczekanie! Będzie musiał stanąć ze mną do pojedynku!
– Na widelce? – spytała Asia.
– Nie! Na łyżki!
– Nie bądź niegrzeczny – odezwała się mama. – Powinieneś zaprosić Piotra na obiad. Może jego mama jeszcze nie wróciła z pracy i biedak chodzi głodny.
– Ychy! Zobacz! – Marcin wskazał na zbliżającego się kolegę. – Jeszcze wyciera swoją paszczę po jakimś obżarstwie. Na pewno już zdążył wywlec swoją lodówkę na lewą stronę i wylizać ją do czysta. Teraz połknie moje bitki.
– Nie przesadzaj. – Mama popatrzyła z wyrzutem. – Jest bardzo dużo. Starczyłoby jeszcze dla kilku innych Piotrków.
– Dobre. – Marcin udał wielce oburzonego. – Niech więc pożre moje bitki, a na deser nas wszystkich. – Podszedł do drzwi wejściowych, otworzył je na całą szerokość i powiedział głośno: – Chodź, niechże będzie mi wolno przystawić cię do talerza z pysznym obiadem.
Piotr wszedł, przywitał się i gładząc się po mocno zaokrąglonym brzuchu, wystękał:
– Dziękuję, przepraszam, ale nie skorzystam. Chyba się przejadłem. Połknąłem dzisiaj na obiad tysiące bitek.
– Och, jaka szkoda. – Marcin chyba zapomniał dostosować minę do słów, bo wypadło to tragicznie. – Właśnie chciałem cię poczęstować… bitkami.
– Zjedzcie sobie spokojnie, nie będę przeszkadzał. – Piotr wykonał nagłe „w tył zwrot” i pośpiesznym krokiem wyszedł przed dom. Usiadł, choć raczej rozciągnął się na ławce przed oknem i przymknął oczy, marząc o wielkiej butelce zimnej coli.
Po skończonym obiedzie Marcin wyszedł do Piotra niosąc szklankę z kompotem.
– To dla ciebie, pochłeptaj sobie. Mamy pozwolenie na wejście na strych. – Chwilę się zamyślił. – Ciekawe, czy rzeczywiście znajdziemy tu tę szarfę.
– Dobrze by było, skoro może nam wskazać drogę – odpowiedział Piotr bez najmniejszego zainteresowania.
– Wskazać drogę? – zdziwił się Marcin. – Jedzonko uciska cię w móżdżek? – Marcin się przyjrzał rozleniwionemu przyjacielowi.
– Przepraszam, ale wydaje mi się, że wszędzie mam te bitki, że cały jestem nimi wypełniony. Tam też. – Popukał się w głowę. – A jak wiadomo wszystkim, czymś takim nie da się myśleć.
– Zauważyłem.
– No. – Chłopiec powoli podrapał się po nosie. – Dobra, – usiadł wyprostowany – wydam rozkaz szybkiego trawienia, a ty tymczasem bądź łaskaw sprostować moje bitki… yyy, znaczy, słowa.
Marcin był na niego trochę zły, ale widząc u Piotra wyraźną chęć powrotu do normalnego funkcjonowania, wciągnął głęboko powietrze, przymknął oczy i wyrecytował:
– „Twój czas nadszedł. W dom rodzinny powróć, by Magiczną Szarfę z niego zabrać. Tarus wskaże ci miejsce gdzie ojca odnaleźć mógł będziesz.” To słowa Zjawy Medium, nie moje, więc bądź tak miły i nie przekręcaj ich znaczenia, to nieładnie. Jeszcze gotowa się obrazić, a nie wiadomo czym mogłoby to grozić.
– Powinszować pamięci. – Piotr z uznaniem pokiwał głową. – Ty ją widziałeś, powiedz jak wygląda.
– Właściwie to nie wiem. Zawsze pokazują się tylko jej oczy, takie… bez dna, – i ciszej dodał – takie zimne. Gdy ukazała mi się po raz ostatni, wszystko dookoła zniknęło. Wszędzie była tylko ciemność, a przede mną ona, Zjawa Medium. Brr. – Chłopiec się otrząsnął.
– Zimno ci? – spytał Piotr.
– Gdybyś ją zobaczył też zrobiłoby ci się zimno. – Marcin nagle wstał, jakby w obawie, że gdyby zbyt długo o niej mówił i mogłaby się tu pojawić. – Chodź – odezwał się energicznie. – Szarfa na nas czeka. Asia już poszła otworzyć strych.
Dopiero to podziałało na Piotra, ruszył grzecznie z Marcinem i to nawet jak na jego możliwości poposiłkowe całkiem szybkim krokiem. Zatrzymali się dopiero na strychu, a gdy się rozejrzeli, ich oczy zrobiły się okrągłe niczym pięciozłotówki.II Strych
Asia stała tuż przed nimi, patrząc na „zawartość” sporego pomieszczenia z niewyraźną miną.
– To nam zajmie rok. Jak w takiej ilości gratów można odnaleźć rzecz, którą zapewne można zmieścić w kieszeni?
– Co ty gadasz? Będzie super zabawa! – Marcin nie wiedział od której strony rozpocząć poszukiwania.
– To wszystko wasze? – Piotr był tak zachwycony, że aż nie wiedział co powiedzieć. – Ludzie! Przecież to nie strych, to… , to…, to kopalnia skarbów!
– Żeby chociaż było wiadomo w czym to może być schowane. – Asia odwróciła się przodem do chłopców i zdębiała.
Za nimi stała mama.
– Dawno tu nie zaglądałam – powiedziała, wchodząc na ostatni stopień. – Ale przecież od tamtej pory nic się nie zmieniło, tylko… – westchnęła – trochę kurzu przybyło. Stanęła obok Asi, palcem przejechała po brzegu wystającego blatu okrągłego stołu, prawie całkiem niewidocznego spod stosu poukładanych na nim różnych rzeczy. – Większość z tych przedmiotów znam i nie miałabym problemu z opisaniem ich historii, ale reszta skarbów należy do babci i dziadka. Co prawda jest tu też kilka… – przez chwilę myślami była gdzieś daleko, a gdy chciała dokończyć to, o czym zaczęła mówić, wyglądała jakby zdążyła zapomnieć o co jej chodziło. Wzrokiem pełnym żalu spojrzała w najciemniejszy kąt strychu, wciągnęła głęboko powietrze, uśmiechnęła się smutno i powiedziała: – Bawcie się dobrze, ja idę nakarmić Tomka. Jak znajdziecie czarodziejskie coś, co spełnia życzenia, na przykład złotą rybkę, to krzyczcie. – Wyszła, pozostawiając młodych ludzi w całkowitym osłupieniu. Nie spodziewali się, że pójdzie im tak łatwo. Wszyscy troje ruszyli w tej samej chwili i przeskakując przez „przeszkody” natychmiast znaleźli się w miejscu „wskazanym” przez oczy mamy. Stanęli przed dużym tekturowym pudłem po telewizorze. Było mocno sfatygowane, trzymało się w całości jedynie dzięki szerokiej, brązowej taśmie, którą było grubo oklejone. Na wierzchu leżało kilka starych gazet i… ulubiona czapka taty, którą zakładał do prac w ogródku.
– Myślałam, że mama wyrzuciła tę myckę. – Asia wzięła do ręki obiekt wielu żartów, zarówno ze strony rodziny, jak i znajomych. Otrzepała ją i po zdjęciu kilku paprochów założyła sobie na głowę, mówiąc: – Wezmę ją, może się do czegoś przyda.
– Ładnie ci w niej. – Piotr popatrzył i dodał: – We wszystkim ci ładnie.
– Tobie też – wtrącił Marcin z rozbawieniem. – Zwłaszcza z tym cielęcym wzrokiem. Nie gap się tak, tylko nurkuj ze mną do pudła.
– Ciekawe, jaką datę mają te gazety. – Asia usiadła obok na rozlatującym się małym stołeczku i z ciekawością zaczęła przeglądać prasę sprzed dłuższego czasu. – Ejże! To chyba ostatnie artykuły czytane przez tatę, zanim… – ściszyła głos – zniknął.
– Zdaje się, że tutaj nic nie znajdziemy – powiedział Marcin, wyciągając z pudła szpargały. W jednej ręce trzymał dwie książki o rybkach akwariowych, a na drugą nawijał nogawkę starych, dziurawych spodni. – Do Szarfy to to nie jest podobne. Po co trzymać takie szmaty?
– Wiesz, – Asia odezwała się z politowaniem, nie odrywając oczu od swojej lektury – niekiedy ludzie zachowują różne rzeczy, bo mają do nich sentyment. – Spojrzała na spodnie i szybko dodała: – Albo rzeczywiście nie mają czym wytrzeć podłogi. – Odchrząknęła. – Kopcie, kopcie, zawsze coś znajdziecie. Może… – zamilkła na moment. – O rety! – wystękała.
– Co czytasz? – spytał stłumiony głos Marcina z dna pudła. – Swój horoskop?
– Czy moglibyście wyjąć stamtąd swoje górne partie? – Asia najwyraźniej była czymś poruszona.
– No, co? – Chłopcy wyprostowali się poprawiając potargane włosy.
– W gazecie z ostatnią datą pisze: „Poprzedniego dnia, późnym popołudniem policja wszczęła pościg za niezrównoważonym psychicznie mężczyzną. Ostrzegają, że człowiek ten może być niebezpieczny dla otoczenia. Ubrany był w kostium z innej epoki, wzrost wysoki, wiek około siedemdziesięciu lat. Uciekając kierował się w stronę lasu, gdzie widziano go po raz ostatni. Ktokolwiek mógłby udzielić informacji na ten temat proszony jest o kontakt z numerem 997.” – Asia skończyła czytać i popatrzyła gdzieś przed siebie. – Tylko od naszej strony Cedry stykają się z lasem. A to by znaczyło, że…
– Że chyba wiemy, gdzie zniknął. Znaczy, „zapadł się” pod ziemię – dokończył Piotr.
– Kto to mógł być, skoro tata poszedł za nim nie mając ochoty tu wracać – zastanawiał się Marcin.
– Może zakładał, że już nie uda mu się wrócić. Ciekawe, o co tu mogło chodzić?
– Widać o coś ważnego, a na pewno nagłego.
– Takim gadaniem do niczego nie dojdziemy. – Asia ucięła domysły. – Musimy wszystko dokładnie przejrzeć jeszcze raz, książki też. Może natkniemy się na jakąś informację.
Wszystko, co już zostało wcześniej wyciągnięte zaczęli jeszcze dokładniej oglądać z każdej strony, a Marcin komentował swoje znaleziska na głos.
– Zakładka w książce, na niej napis: na 10 litrów wody 10 kropel nadmaniania… mnia… niamniam… tfu, nadmanganianu potasu. To dla rybek. Trzy rządki pietruszki, trzy marchewki, trzy…, to ogródek. Dachówka, telefon do pana Olczaka. 2, 3, 3, 2… O oł. To moja matma. 1, 2, 3… bez opisu, ulica Wiewiórcza 15… – zamilkł.
– A ciebie co? – Piotr spytał, nie przerywając swojego zajęcia, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Spojrzał na Marcina, a widząc wypieki na jego twarzy, przysunął się bliżej i z zainteresowaniem przeczytał to, co i on.
– Ulica Wiewiórcza 15…
Asia popatrzyła na chłopców, a oni na nią. Ale mieli takie miny, jakby zobaczyli upiora.
– No! Ulica Wiewiórcza 15. Co dalej? – spytała.
– Dalej dzisiejsza data i słowa: „Znajdziesz ten jeden”.
– Pokażcie mi to.
Marcin podał siostrze obłożoną gazetą niewielką książkę, na której widniał tajemniczy napis.
– To nie jest pismo taty – powiedziała.
– Skąd wiesz?
– Pamiętam, stawia takie same kulfony jak ja.
– Raczej ty stawiasz takie same jak on – sprostował Marcin trochę zawiedziony, że jest gorszym detektywem niż myślał.
Asia otworzyła książkę i bez słowa zaczęła ją przeglądać w jedną i drugą stronę. Przewracała coraz szybciej kartkę po kartce bez żadnego zainteresowania. Nagle zatrzasnęła ją i powiedziała:
– Same klucze!
– Pokaż! – Teraz Marcin razem z Piotrem przewracali kartki w obie strony, szukając choćby jednego słowa opisu, ale go nie było. Na wszystkich kartkach znajdowały się tylko wizerunki kluczy różnych wielkości i kształtów.
– Znajdziesz ten jeden – powtórzyła Asia powoli. – Nie wydaje się wam, że powinniśmy…
– Co? Wybrać jeden z nich? – Piotr podrapał się za uchem.
– No może. – Marcin wziął się pod boki. – Tylko po co? Co można zrobić z papierowym kluczem?
Asia odebrała im książkę, wstała i zarządziła:
– Idziemy na ulicę Wiewiórczą 15! To niedaleko.
Chłopcy natychmiast się ożywili. Asia jako pierwsza zeszła po chodach, po czym wybiegli z domu, jakby ich ktoś gonił. Mieli do pokonania trzy skrzyżowania, ale nabrali takiego tempa, że nie wiadomo kiedy znaleźli się w punkcie docelowym. Po obu stronach ulicy Wiewiórczej stały niczym nie wyróżniające się zwyczajne domki. To jedna z tych ulic, na której nie mieli znajomych. Bez słowa przeszli kilkadziesiąt metrów, mijając kolejne bramy z nieparzystą numeracją.
– Jest! – Marcin prawie krzyknął z przejęcia. – To tu! Numer piętnasty, ostatni.
– No i co teraz? – spytał Piotr. – Zadzwonimy?
– Piotrusiu, – Asia uśmiechnęła się do niego słodko – jak chcesz zadzwonić skoro nie ma dzwonka?
Chłopiec obejrzał bramę bardzo dokładnie i rzeczywiście, nie znalazł nic co chociaż mogłoby przypominać przycisk dzwonka.
– Ja bym powiedział, – Marcin przeszedł się wzdłuż ogrodzenia – że stwierdzam nie tylko brak dzwonka, ale i całego domu. Te jałowce przy płocie są tak gęste, że na pierwszy rzut oka nic nie widać.
– Wobec tego całujemy klamkę i wracamy. – Piotr machnął ręką z rezygnacją.
– A skoro klamki też nie ma, Asia wejdzie i się dowie dlaczego miała tu dzisiaj przyjść. – Pchnęła lekko furtkę, a ta otworzyła się na całą szerokość bez najmniejszego zgrzytnięcia.
Weszli niepewnie, gotowi w każdej chwili się wycofać.
Za pierwszym rzędem jałowców, w niewielkiej odległości znajdował się drugi, trochę niższy. A gdy go minęli znaleźli się na równiutko przystrzyżonym trawniku o wymiarach około dwadzieścia na trzydzieści metrów. Cały teren był ogrodzony w ten sposób.
– Ciekawe, czyje to poletko i do czego miałoby służyć? – Marcin myślał intensywnie, żeby móc samemu sobie odpowiedzieć na to pytanie. – Na golfa za małe, na piknik za duże.
– Jedno jest pewne, – odezwała się Asia – właściciel nie ma zamiaru stawiać tu żadnych zabudowań.
– Skąd wiesz? – spytał Marcin.
– A którędy wjechałyby koparki?
– Właściwe to nawet nie ma tu czego szukać, bo… nic nie ma. – Piotr stanął na środku trawnika i rozejrzał się dookoła.
Asia jeszcze raz dokładnie obejrzała książkę.
– Jakie to dziwne – powiedziała z namysłem. – Strony mają numerację, ale nie po kolei. – A gdy na jednej z kartek zobaczyła klucz kształtem przypominający słońce, spytała zagadkowym tonem: – A dlaczego nie topimy się z gorąca? Zanim tu weszliśmy myślałam, że się rozpuszczę.
Teraz dopiero chłopcy zwrócili na to uwagę i odruchowo spojrzeli prosto w słońce.
– Rzeczywiście, dziwna sprawa – Marcin zrobił z dłoni daszek nad oczami. – Tym bardziej, że to świecące mnie nie oślepia.
– I ma ogonek – dodał Piotr.
Teraz i Asia przyjrzała się temu uważnie. Słońce, zamiast nie pozwolić patrzeć na siebie, wręcz wyraźnie ukazało swój kształt jakby posiadało zwyczajną obręcz. Na dodatek coś z niej zwisało, rzeczywiście coś na podobieństwo ogonka.
– To nie ogonek, to dziewiątka – powiedziała powoli. Spojrzała na chłopców, uśmiechnęła się i klapnęła książką w swoją dłoń. – No co się tak gapicie? Dziewiątka! Nie rozumiecie? – zaczęła szybko przewracać kartki w poszukiwaniu klucza numer dziewięć. – Jest! – prawie krzyknęła z przejęcia. – No proszę, przedostatnia strona.
Piotr uśmiechnął się kpiąco.
– Super! A teraz sięgniemy po niego i wyjmiemy z kartki. – Zademonstrował swój pomysł i już chciał zachichotać, gdy poczuł, że w ręku trzyma coś metalowego. Chłopiec niezmiernie zdziwiony otworzył dłoń i maleńki, złoty kluczyk błysnął odbitym na swej powierzchni słonecznym promykiem.
W tym samym momencie książka i wszystko dookoła zniknęło, a oni stali na polu tuż za ogrodem ostatniego domu pod numerem… trzynaście. Dopiero kilkaset metrów dalej zaczynał się las.
Asia wzięła kluczyk od Piotra, obejrzała go dokładnie i powiedziała:
– Musi otwierać coś niewielkiego, może jakąś małą szkatułkę.
– Na przykład szkatułkę z szarfą, Magiczną Szarfą – dodał Marcin z bardzo mądrą miną.
– Zaraz, – Piotr wziął się pod boki – nikt nam nie powie, gdzie należy szukać tej szkatułki czy po prostu jakiegoś pojemnika?
– Załóżmy, że w naszym domu, ale żeby to sprawdzić, musimy tam iść. – Asia delikatnie pacnęła go palcem po nosie i ruszyła w stronę ulicy. Ale nie zdążyła zrobić nawet trzech kroków, gdy nagle wyrósł przed nią ceglany mur. Początkowo miał około dwóch metrów wysokości i tyle samo szerokości. Lecz gdy chłopcy idący tuż za Asią skręcili w prawo, aby go ominąć, mur pojawił się także w miejscu obok, uniemożliwiając im przejście. Znaleźli się w pułapce, nowy mur powstawał, a stojący nie znikał.
– No dobra. – Asia odsunęła się do tyłu na kilka kroków, rozłożyła ręce i spytała: – O co chodzi?
Jakby w odpowiedzi, w murze tuż przed nią pojawiły się drzwi, zupełnie takie, jakie można zobaczyć tylko w lochach zamków.
– Czy to może dla nas? – spytał Piotr podchodząc, aby im się przyjrzeć.
– Nie, dla tych w kolejce za nami – odpowiedział Marcin z przekąsem. – Asia! Kluczyk!
– A gdzie chcesz go wetknąć? Przecież tu jest tylko klamka. – Dziewczynka odważnie podeszła do drzwi. Zapukała, odczekała chwilę, ale nic się nie zmieniło.
– I co? Lokaj wziął sobie wolne? – Marcin zachichotał, ale zaraz spoważniał. – Nie mów, że chcesz tam wejść. – A widząc zdecydowanie siostry, szybko dodał: – Tam może być… wszystko! Może ktoś zastawił na nas pułapkę, żebyśmy tu utknęli.
Ale Asia nie słuchała go, wyciągnęła rękę i ujęła klamkę.
– No co ja mówię! Sio! – Marcin się cofnął. – Nie rusz tego! Odejdź! Ta klamka cię ugryzie, zobaczysz! Fe! Tam na pewno są pająki! – chciał jeszcze coś powiedzieć, ale Asia nacisnęła klamkę i drzwi otworzyły się do wewnątrz.
– No i musiałaś?! – chłopiec aż zapiał niechcący.
– Mam przeczucie, braciszku.
– Ja też, że zaraz wpakujesz nas w kłopoty. – Ale gdy zajrzał do środka, zaniemówił.
Wewnątrz, wśród mgły stał człowiek. Twarz miał pomarszczoną, oczy wyblakłe, siwe włosy i broda przykrywały jego srebrno-niebieską szatę. W rękach trzymał drewnianą tacę, na której leżała kreda i węgiel. Patrząc na Marcina, przymknął oczy i nieznacznie kiwnął głową, jakby na coś wyrażał zgodę.
Chłopiec zbliżył się do niego i bez zastanowienia zabrał z tacy oba przedmioty. Taca zniknęła, a starzec opuścił ręce, odetchnął z ulgą i rozpłynął się we mgle. Drzwi zatrzasnęły się bezgłośnie, mur zniknął, a Asia, Marcin i Piotr stali na trawie przy kończącym się w tym miejscu chodniku.
Marcin przez chwilę patrzył na kredę i węgiel.
– Stwierdzam brak instrukcji obsługi.
– Chyba nie trzeba być jasnowidzem, żeby odgadnąć do czego to jest – odezwał się Piotr, zaglądając koledze przez ramię. – Jednym i drugim się pisze.
– Z czymś mi się to kojarzy, ale… – Asia nie mogła zebrać myśli. Popatrzyła na chłopców i zdecydowała. – Idziemy, bo do wieczora nie znajdziemy tej szarfy.
– Ostrożnie – pośpiesznie odezwał się Piotr. – Zanim zrobisz krok, sprawdź, czy w co nie łupniesz. – Wyprzedził Asię i sam, jak dzielny rycerz odważnie ruszył jako pierwszy z wyciągniętą przed siebie ręką.
– Mamusiu! Zobac! Takie duze, a nie wiedzą, ze ciuciubabka musi mieć zawiązane ocy! – usłyszeli piskliwy, dziecięcy głosik dobiegający z okna najbliższego domu.
– Chodźcie już stąd – pogonił Marcin. – Robimy tu niezdrową sensację.
Bez słów, szybkim krokiem zaczęli się oddalać z miejsca, w którym poczuli się jak przyłapani na gorącym uczynku. Gdy znaleźli się już w pobliżu domu, Marcin nie wytrzymał i spytał:
– Ciekawe, co ten maluch jeszcze widział i czy tylko on? Co będzie, jeśli teraz zaczną wytykać nas palcami jak wariatów?
– Gdybyśmy mieli o dziesięć lat więcej, na pewno by się tak stało – odpowiedziała Asia uśmiechając się pod nosem. – A ja nie tak dawno chciałam wyglądać na dwudziestkę. Pomyśleć, ile przygód by mnie ominęło. Tak, moi drodzy, trzeba korzystać z młodego wieku, bo później, to nawet nie można usiąść na krawężniku, żeby o coś nie posądzili. – Nagle zatrzymała się tak raptownie, że Piotr nie zdążył wyhamować i wpadł na nią. Zaniemówił, bo znając jej raptusowaty charakter, mógł się teraz spodziewać niezłej bury, ale ona zapatrzona gdzieś przed siebie, łapiąc się za bolącą, kopniętą przez Piotra kostkę, wyszeptała:
– Krawężnik…, półka… Chłopaki! Nie, nie chłopaki – poprawiła się – Marcin! – Złapała go za rękę i patrząc mu prosto w oczy, powiedziała: – Przecież ta szarfa mogła nam stać całe życie przed oczami! U rodziców…, znaczy u mamy w pokoju nad łóżkiem! Musiałeś ją widzieć! Taka kasetka, czy może szkatułka, strasznie brzydka. Zauważyłeś, że nie miała w normalnym miejscu dziurki na kluczyk? No?! – Potrząsnęła brata za ramię, bo nie mógł skojarzyć, o co siostrze chodzi. – Posłuchaj! Tam – popukała go palcem w czoło – są twoje szare komórki – to takie coś, co czasami potrafi pracować, a ty wtedy myślisz.
– Pamiętam tylko, że stał tam ten twój okropny słoń, coś go zrobiła na plastykę.
– To nie słoń, trąbo, tylko salutujące jajko – syknęła Asia tracąc cierpliwość. Zrezygnowała z dalszego „męczenia” brata i ruszyła dalej szybkim krokiem. Do furtki było już niedaleko. – Dobrze, – rzuciła w powietrze – poczekajcie w pokoju Marcina, a ja tymczasem przechwycę cenny ładunek. – A do siebie szepnęła: – Zawsze chciałam to powiedzieć.