Maja i gabinet duchów - ebook
Maja i gabinet duchów - ebook
Nowe przygody rezolutnej Mai i ekipy Badaczy!
Seria książek dla dzieci autorki bestsellerów – Agnieszki Krawczyk.
Maja mieszka u babci Irenki, a jej rodzice prowadzą badania naukowe na Spitsbergenie. Rozpoczyna się wrzesień, więc dziewczynka idzie do nowej szkoły. Budynek szkolny to stara, pełna zakamarków i niezwykłej atmosfery willa. Pracownia muzyczna oraz biblioteka szkolna mieszczą się na niezbadanym i zagadkowym strychu, gdzie nagle zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Pewnego ranka pani bibliotekarka zastaje wśród książek podejrzany rozgardiasz, do pracowni muzycznej również zaczyna wkradać się nieporządek i w dodatku okazuje się, że dawno temu willę zamieszkiwał pewien wynalazca fascynujący się iluzją!
Skąd bierze się bałagan w szkolnej bibliotece? Kim był ciekawy wynalazca i czy duchy naprawdę istnieją?
Pełna ciepła i tajemniczych zdarzeń historia o Mai i jej niesamowitych przygodach.
Polecamy także: „Maja i tajemnicza szuflada”.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-752-3 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Skończyły się wakacje, a ja poszłam do szkoły… Do piątej klasy! Ojej, to może opowiem po kolei, bo za szybko próbuję przejść do rzeczy. Już taka jestem, że wszystko chcę zrobić od razu. Natychmiast. No i moją historię zaczęłam tak z górki na pazurki (tak mówi babcia Irenka, kiedy chodzi jej o to, że coś się dzieje w okamgnieniu).
Zatem od początku. Pamiętacie mnie i moją tajemniczą szufladę z podpowiedziami? No właśnie! W wakacje zamieszkałam u babci Irenki, w wielkim starym domu z ogrodem, sąsiadującym z niesamowitym parkiem. Moi rodzice wyjechali na wyprawę naukową na Spitsbergen, bo są badaczami klimatu. Nie mogli mnie ze sobą zabrać, bo w Arktyce jest po pierwsze zimno, a po drugie – nie chcieli, żebym spędzała tak dużo czasu sama, bez innych dzieci, których na stacji polarnej nie ma. Raczej bym się nudziła. Przeniosłam się więc na ten czas do mojej babci i od nowego roku szkolnego zaczęłam tutaj naukę…
Zapytacie pewnie, czy nie było mi trudno? Przeprowadzić się, mieszkać z babcią, iść do nowej szkoły, poznawać nowych znajomych? Czy się bałam? Może smuciłam? Oczywiście tęskniłam za rodzicami, bo bardzo ich kocham. Widuję ich często – gadamy sobie przez wideokonferencje i czaty, codziennie mamy ze sobą kontakt. Wiadomo, że wolałabym, żeby byli ze mną tutaj, w domu babci Irenki albo w naszym mieszkaniu, ale muszę wam też zdradzić, że jestem trochę do tego przyzwyczajona. Tak jak mówiłam, rodzice są naukowcami i często się przeprowadzaliśmy w nowe miejsca. Tego wymaga praca taty i mamy. Ja też lubiłam te zmiany – zawsze przytrafiały mi się fajne przygody i miałam świetnych przyjaciół. Ostatnio osiedliśmy na dłużej i polubiłam bardzo moją poprzednią szkołę. Jestem jednak przekonana, że i tu, u babci, będzie super. Skąd to wiem?
Przede wszystkim ze względu na samą babcię Irenkę. Ona jest całkiem niezwykła. Taka właśnie z górki na pazurki. Wszystkim się interesuje, każda rzecz ją ciekawi i ma milion pomysłów na minutę. Zupełnie jak ja! Pewnie dlatego tak mi z nią dobrze. Babcia wraz z innymi seniorkami, czyli paniami w jej wieku, tańczy zumbę, poza tym udziela się w pracowni plastycznej, uprawia ogródek, występuje w domu kultury i ma jeszcze mnóstwo pasjonujących zajęć. Jednym słowem – wszędzie jej pełno.
No i robi najlepsze na świecie gofry z konfiturą malinową dla moich nowych tutejszych przyjaciół, czyli Ekipy Badaczy. Podczas wakacji udało mi się zgromadzić paczkę bardzo dobrych znajomych i również dlatego myślę, że w nowej szkole pójdzie mi nie najgorzej.
Poznałam ich latem, gdy rozwiązywaliśmy zagadkę zaginionych w mieście zegarków i zegarów. Powiecie – phi! Teraz mało kto korzysta z zegarka, każdy ma go w komórce. Ale pomyślcie: a zegar na wieży ratuszowej, na dworcu kolejowym, zegarki sportowe, które nosi wiele osób, budziki i zegary kuchenne do ustawiania czasu gotowania? Wreszcie różne pamiątkowe zegary i zegareczki, przechowywane w domach? No i niektórzy po prostu lubią nosić zegarek na ręce dla ozdoby. Spotyka się ich wciąż całkiem sporo. Dlatego nasze poszukiwania były takie pasjonujące. I tak powstała Ekipa Badaczy, czyli my, bo wszystko lubimy badać, odkrywać, wyjaśniać.
W Ekipie Badaczy są trzy dziewczyny i trzech chłopaków – razem sześcioro. Oprócz mnie jest jeszcze Ania, która ma fantastyczne kręcone włosy, i Aleks (to takie zdrobnienie od imienia Aleksandra, ona woli, kiedy się ją nazywa właśnie tak), wysoka dziewczyna, która zawsze wszystko wie. Bardzo je obie lubię, choć każda jest inna. To super mieć dwie całkiem różne przyjaciółki, nie można się z nimi nigdy nudzić. Z chłopaków pierwszego poznałam Leona, którego nazywam Leo, czyli „lew”. Ma piegi, rude włosy i zajmuje się dwiema świnkami morskimi, a właściwie kawiami domowymi o imionach Beza i Pianka. Nie macie pojęcia, jakie to są mądre i pocieszne stworzenia. Zakochałam się w nich i lubię je tak samo jak kanarka Pepe i kota Rumianka, które należą do babci. Oprócz Leona w naszej paczce są jeszcze Maciek i Staszek. Początkowo trochę kłócili się ze sobą, a jeszcze bardziej z Leonem, ale teraz już się dogadują. Choć wiadomo – w każdej grupie są problemy i spięcia. Na przykład: co będziemy teraz robić, dlaczego nie idziemy akurat tam, gdzie chce Staszek, czemu Leon decyduje, jaką grę wybieramy dla wszystkich, i tak dalej. Czasami my, dziewczyny, też się kłócimy, ale zawsze, ale to zawsze godzimy się tego samego dnia. Bo takie są zasady naszej paczki – nigdy nie obrażać się na dłużej niż jeden dzień.
Przez całe wakacje spędzaliśmy razem mnóstwo czasu, bawiliśmy się świetnie i ani się obejrzałam, aż nadszedł początek roku szkolnego.
Trochę mnie jednak strach obleciał, kiedy sobie pomyślałam, że to już jutro. Znałam pięć osób ze swojej nowej klasy (Ania, Aleks, Maciek, Staszek i oczywiście Leon są razem ze mną), ale odrobinkę się denerwowałam. Jaka jest ta nowa szkoła? A nauczyciele? No i czy inne osoby z klasy będą sympatyczne?
– Widzę, że się troszeczkę martwisz swoim pierwszym dniem w nowej szkole. – Babcia Irenka weszła do mojego pokoju z kotem Rumiankiem na rękach. – Mam dla ciebie małą niespodziankę.
Od razu się odwróciłam od mojego biureczka i popatrzyłam na babcię z ciekawością. Skoro ona mówi o niespodziance, to musi to być coś fantastycznego.
– Przyjdzie do nas zaraz Marcelina. Zjemy kawałek ciasta i pogadamy sobie – wyjaśniła babcia.
– Ojeju, jak fajnie! – Klasnęłam w dłonie. Lubię bardzo Marcelinę, która mieszka na drugim piętrze nad nami. Jest piosenkarką i nie tylko ślicznie śpiewa, lecz także przepięknie wygląda. Jak prawdziwa gwiazda. I księżniczka jednocześnie, bo podczas występów nosi takie sukienki jak z bajki.
– Wiedziałam, że się ucieszysz i sprawi ci to przyjemność. – Babcia się uśmiechnęła. – Zaraz wyjmuję szarlotkę z piekarnika, a ty uporządkuj swoje rysunki i przyjdź mi pomóc.
– Już lecę! – zawołałam z entuzjazmem.
Szybko poukładałam wszystkie przybory do pisania i rysowania, a także mój szkicownik z flamingiem, który dostałam od mamy, i na wszelki wypadek zajrzałam jeszcze do szuflady. Tak, do mojej niezwykłej szuflady w biurku. To tam znajduję różne podpowiedzi w sytuacji, gdy nie wiem, co zrobić. Szuflada była pusta. Żadnej wskazówki na jutro! Trochę szkoda, ale rozumiałam to – być może z pierwszym dniem w nowej szkole miałam poradzić sobie sama? Kto to wie?
Poszłam do kuchni i pomogłam babci przygotować wszystko na przyjęcie Marceliny. Babcia pokroiła ciasto i sprawdziła, czy lody, które zrobiła po południu, już się zamroziły. Czy ja wam mówiłam, że babcia oprócz najlepszych gofrów z konfiturą robi też najwspanialsze lody? Czekoladowe i truskawkowe, a czasami – tak jak dzisiaj – bakaliowe: ze skórką pomarańczową, figami i orzeszkami. Te lody przyrządza się w specjalnej maszynce, a dostałyśmy ją w prezencie od naszego drugiego sąsiada, pana Romana, którego kiedyś nazywałam Panem Ponurym.
Teraz zupełnie nie jest ponury, tylko całkiem wesoły, bo razem z babcią i innymi seniorkami tańczy zumbę w domu kultury, a ostatnio zapisał się nawet do miejscowego towarzystwa historycznego i nieustannie organizują różne wycieczki po ciekawych miejscach w okolicy. Pan Roman trudni się naprawianiem bardzo zepsutych sprzętów. Takich, których nikt inny już nie chce i najchętniej wyrzuciłby je na śmietnik. A on właśnie takie urządzenia najbardziej kocha i reperuje je z prawdziwym poświęceniem.
Maszynę do lodów także czekałby smutny los na śmietniku lub złomowisku, bo ona jest wykonana z metalu, gdyby nie nasz sąsiad. To on postanowił uratować urządzenie, naprawić je, a potem podarować babci, gdyż wiedział, że ona się z niego ucieszy. To był znakomity pomysł! Przez całą resztę wakacji jedliśmy z naszą paczką lody produkcji babci, a Maciek wręcz powiedział, że Domowa Lodziarnia Babci Ireny jest najlepsza w całym mieście. Babcia oczywiście ubawiła się serdecznie, bo nie ma tyle czasu, żeby otwierać lodziarnię czy kawiarnię, ale była zadowolona, że ktoś docenił jej talent.
W każdym razie do szarlotki miały być lody.
Kiedy Marcelina weszła do kuchni, od razu z lubością wciągnęła cudowny jabłkowo-cynamonowy zapach.
– Szarlotka! – wykrzyknęła z uśmiechem, a babcia pokiwała głową.
– Z lodami! Bakaliowymi. – Nie mogłam wytrzymać, żeby tego nie dodać.
– Ach, Maju, to miała być niespodzianka. – Babcia pogroziła mi dobrotliwie palcem, ale tak naprawdę wcale się nie gniewała.
– Dziękuję, pani Ireno, sama pani wie, jaką mam tremę przed jutrem… – westchnęła Marcelina, siadając przy stole.
– A co? Występujesz gdzieś? Dajesz koncert? – dopytywałam z wielką ciekawością, bo zawsze mnie to interesuje. Marcelina ma takie ciekawe życie. Rozdaje autografy, publiczność ją oklaskuje, nie mówiąc o tym, że tak ładnie się ubiera.
Ona tymczasem pokręciła głową i znowu westchnęła głęboko.
– Debiutuję w nowej roli… – powiedziała po chwili.
Wiecie, co znaczy „debiutować”? Robić coś po raz pierwszy, na przykład grać w teatrze jakąś rolę albo występować z piosenką.
Podskoczyłam na swoim krześle.
– To super! Wiesz, że ja też jutro debiutuję? W nowej szkole. Będę tam po raz pierwszy i też czuję się niepewnie. To musi być ta trema, o której mówisz.
Marcelina spojrzała na mnie z sympatią, a babcia postawiła przed nami talerze z apetycznie wyglądającą szarlotką okraszoną wielką gałką lodów.
– To właśnie jest nasza prawdziwa niespodzianka, Maju – powiedziała babcia. – Marcelina zaraz ci wszystko wyjaśni.
Piosenkarka kiwnęła głową i popatrzyła na mnie.
– Debiutuję jutro w twojej szkole, Maju…
– Ojejciu, czyli wystąpisz u nas? Będziesz śpiewała w tej swojej sukni księżniczki? – dopytywałam niecierpliwie.
Marcelina zaprzeczyła gestem.
– Nie. To zupełnie inna rola. Będę w twojej szkole uczyła muzyki i… – Na chwilę zawiesiła głos. – Zostałam wychowawczynią piątej klasy! Twojej… – dodała.
Spoglądałam to na nią, to na babcię, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam! Marcelina będzie moją panią! No powiedzcie sami, czy mogło się lepiej ułożyć. Absolutnie!
– Tak się cieszę! – Podskakiwałam na krześle, zapomniawszy o szarlotce i nawet o lodach, które roztapiały się na talerzyku.
Marcelina popatrzyła na mnie serdecznie.
– Ja też. Jak to miło iść w nowe miejsce, gdzie się jednak już kogoś zna…
– Wtedy człowiek czuje się od razu bardziej zadomowiony – zgodziła się babcia. – A teraz jedzcie już deser, bo lody się rozpłyną, a byłaby szkoda.
Nie trzeba nam było tego dwa razy powtarzać. Zabrałyśmy się do pałaszowania, obie bardzo szczęśliwe. Nagle cała moja trema przed pierwszym dniem w szkole ulotniła się tak szybko, jak czasem ulatnia się aromat, który babcia dodaje do ciasta. Jeśli zbyt długo trzyma się otwartą buteleczkę, to on po prostu znika.
Szarlotka z lodami była przepyszna. Musicie mi uwierzyć na słowo!Z kim będę siedzieć w ławce?
Następnego dnia rano z ciekawością poszłam do szkoły. Byłam bardzo zdziwiona, kiedy zobaczyłam budynek. Moja poprzednia szkoła była bardzo duża, uczyło się w niej mnóstwo dzieci. A ta tutaj, u babci okazała się dużo mniejsza. Była tylko jedna piąta klasa! Dlatego nie miała już żadnej dodatkowej literki A, B lub C, ponieważ nie było to konieczne. Poza moją piątą klasą jest też tylko jedna siódma. Innych klas jest więcej – po dwie w każdym roczniku. Klasy nie są też bardzo liczne, w mojej jest na przykład siedemnaście osób.
Podstawówka, jak już mówiłam, jest mała i znajduje się w całkiem ładnym gmachu. Prawie nie widać, że to szkoła, sama się zdziwiłam, kiedy już przyszliśmy tam całą naszą paczką. Myślałam, że moi przyjaciele stroją sobie ze mnie żarty.
Umówiliśmy się w parku przy bramie, bo tak się składa, że właśnie to miejsce każdy z nas ma po drodze. Leon ciągle narzekał, że nie mógł wziąć ze sobą Bezy i Pianki, swoich dwóch świnek morskich, a one za nim tęsknią w domu i pewnie też trochę się nudzą.
– Trzeba było je zabrać. – Staszek wzruszył ramionami. – Co w tym trudnego? Chyba się nie boisz pani dyrektor?
– Nie boję się nikogo i już je miałem w chlebaku, ale mama to zauważyła i kazała mi je zostawić. – Leon był niepocieszony. – Powiedziała, że hałas w szkole może im zaszkodzić.
– No tak! Jak wszyscy zaczną naraz wrzeszczeć i się przepychać na korytarzu, to na pewno wystraszą Bezę i Piankę. – Aleks pokiwała głową na znak, że zgadza się z mamą Leona.
– Przecież ja bym nie pozwolił, żeby ktoś je straszył – upierał się Leon.
– Gadanie! – Maciek się skrzywił. – Jak niby chcesz je uchronić przed tym szkolnym zamieszaniem? Przecież wiadomo, że w pierwszy dzień jest najgorzej.
– Może przyniesiesz je kiedyś na lekcje? – zaproponowała Ania. – Na przykład na biologię. W tym roku zaczynamy ten przedmiot, ciekawe, jaka będzie nowa pani.
– Beza i Pianka z pewnością zdobędą jej serce! – zażartowałam.
– Kto by ich nie polubił. A one się trochę przyzwyczają do szkoły – doszedł do wniosku Leon. – I potem już częściej będą mogły ze mną przychodzić.
– Ja też bym chciał zabrać ze sobą swojego psa, Aresa – mruknął Maciek. – Nie macie pojęcia, jaki on jest mądry! Wyszkoliłem go ostatnio do szukania śladów.
– O, to się przyda, jeśli jeszcze kiedyś będziemy badali jakąś sprawę – ucieszył się Staszek.
– Na pewno tak się stanie. Wokół jest tyle tajemnic. Jestem przekonana, że coś się niedługo wydarzy – dodała Ania.
Tak rozmawiając, dotarliśmy pod szkołę. I wtedy właśnie zobaczyłam, że mieści się ona w starym budynku, przypominającym bardziej dworek czy willę niż zwyczajną podstawówkę. Nasza ma piękny dach z wysokimi oknami, balkony, a nawet taras na parterze.
– To nie może być tutaj – stwierdziłam, patrząc na to wszystko ze zdumieniem. – To przecież czyjś dom.
– To był kiedyś czyjś dom – wyjaśniła Aleks. – Ale teraz jest tu nasza szkoła.
– Dopóki nie wybudują nowej – uzupełnił Maciek. – Już ją stawiają tam, za parkiem, ale to jeszcze potrwa.
– No i będzie do niej chodziło dużo więcej dzieci niż tutaj – wtrącił się Leon.
– Ja wcale nie chcę zmieniać szkoły – szybko powiedziała Ania. – Ten dom jest taki fajny. Całkiem inny i niecodzienny. Nikt nie ma takiej miejscówki jak my.
Rzeczywiście chyba tak było. Mnie spodobało się tutaj od razu. Przed wejściem pracował jakiś pan, który starannie grabił liście. Kiedy się do nas odwrócił, zobaczyłam, że jest to młody człowiek o wesołej twarzy.
– Cześć, czwarta klaso! – zawołał, machając do nas z sympatią.
– Już piąta! – W głosie Staszka zabrzmiała pewna uraza. – Czwarta była w ubiegłym roku.
– O, przepraszam! Jak to się szybko zmienia – zatroskał się. – Z tej okazji mam dla was zagadkę: „Płynie jak rzeka, choć to nie woda, często go marnujesz, a potem ci szkoda”. Co to takiego?
– Czas! – odpowiedziałam bez wahania.
– Znakomicie! Jak masz na imię, bo jeszcze cię tutaj nie widziałem? – spytał pan z grabiami.
– Maja. I jestem nowa. Od dzisiaj w piątej klasie – pochwaliłam się, a on pokiwał głową.
– Zatem, Maju, wszystkiego dobrego. Widzę, że lubisz łamigłówki i logiczne zagadki. Zobaczysz, nie zabraknie ci ich w tej szkole.
I odsunął się, żebyśmy mogli wejść do holu.
– Kto to jest? – spytałam Anię. – Jakiś nauczyciel?
Przyjaciółka się roześmiała.
– Nasz pan woźny. On zawsze wymyśla takie rymowane zagadki. Myślę, że kiedyś chciał być poetą.
– Może nadal nim jest. Praca w szkole wcale w tym nie przeszkadza – dorzuciła Aleks.
Nasza klasa mieściła się na parterze i była dużym pomieszczeniem pomalowanym na wesołe kolory. Widać było, że są tu osoby uzdolnione w rysunkach, bo na ścianach oprócz tego, co zwykle się tam znajduje – tablicy i różnych naukowych obrazków – sporo było dekoracji wykonanych rękami uczniów.
– To sala biologiczna, a nasza poprzednia pani uczyła przyrody – wyjaśnił mi Leon. – Dlatego na ścianach rysowaliśmy kwiaty i zwierzęta. Podobają ci się?
– Bardzo – potwierdziłam. – Mam nadzieję, że i ja będę mogła coś namalować.
– Teraz, skoro naszą wychowawczynią ma być Marcelina, to może powinniśmy narysować coś nowego? – zastanowiła się Aleks. Moja paczka wiedziała już, że Marcelina przejmuje naszą klasę, bo powiedziałam im to od razu, gdy się spotkaliśmy przy bramie parku. I wszyscy uznali, że to fantastyczna wiadomość.
– Tylko co? Klucze wiolinowe i pięciolinię? Zresztą w naszej szkole nie ma pracowni muzycznej. – Maciek zmarszczył nos.
– Może instrumenty muzyczne? Na przykład trąbę! – dodał Staszek.
– Sam jesteś trąba! – wypalił Leon. – Nie zniszczymy tych pięknych zwierząt i roślin.
– W takim razie ty jesteś cymbał! – odgryzł się Staszek, rozzłoszczony na kolegę.
– No to ty jesteś bęben! Przynajmniej tak wygląda twoja głowa. Wielka, pusta w środku, bo rozumu ty nie masz. Wystarczy uderzyć pałeczką, a powstanie głuchy dźwięk, bo wiatr hula ci pod czaszką. – Leon chwycił łopatkę na długiej rączce do czyszczenia akwarium i chciał nią pacnąć Staszka. Kolega jednak odsunął się szybko i wyrwał mu łopatkę.
– Chłopaki! Co robicie? Nie bijcie się! – zawołał Maciek.
– Pani już idzie. – Aleks stała w otwartych drzwiach i zerkała na korytarz. – Razem z panią dyrektor! – dodała groźnie.
To sprawiło, że Staszek i Leon natychmiast odskoczyli od siebie i usiedli w ławkach, jak gdyby nigdy nic.
– Maja! – zawołał do mnie Leon. – Chodź i usiądź ze mną. Tu jest wolne miejsce.
Wszyscy zaczęli się trochę śmiać i poszturchiwać łokciami. Ja też się lekko zawstydziłam. Szczerze mówiąc, wolałabym usiąść z jakąś dziewczyną, na przykład z Anią, ale ona już miała towarzystwo w ławce, czyli Aleks.
Właśnie Aleks zauważyła moją nieszczególnie zadowoloną minę i powiedziała szybko:
– Niech pani zadecyduje, gdzie ma siedzieć Maja. Zawsze nas usadzała na początku roku, pamiętacie?
Moi nowi koledzy pokiwali głowami, a ja byłam ciekawa, czy tak samo będzie robiła Marcelina. Stanęłam więc koło akwarium i w tym momencie do klasy weszły pani dyrektor i wychowawczyni.
– Dzień dobry, piąta klaso! – powiedziała pani dyrektor. Miała bardzo miły uśmiech, a mnie zrobiło się przyjemnie. Kiedy ktoś się uśmiecha, ja też od razu to robię. Macie podobnie? Nie sposób nie uśmiechnąć się do sympatycznej osoby, prawda?
– Dzień dobry pani! – wykrzyknęliśmy wszyscy.
– Bardzo się cieszę, że was widzę. – Pani dyrektor rozejrzała się po klasie. – To jest wasza nowa nauczycielka, czyli pani Marcelina. Na pewno ją znacie.
– O tak! Jasne! Pewnie! Kto by nie znał? Widziałam panią na festynie w parku! A ja w domu kultury na koncercie! Jak pani świetnie śpiewa! Czy ja też mogę z panią zaśpiewać? O raju, jak fajnie, że będzie pani u nas!
Jak widzicie, wszyscy zaczęli się przekrzykiwać i po chwili zrobił się taki hałas, że niczego nie można było zrozumieć. Nikt już nie siedział w ławce, tylko wszyscy stali, podskakiwali i przepychali się do przodu, żeby zobaczyć Marcelinę i z nią porozmawiać.
Pani dyrektor uniosła rękę do góry.
– Cisza! Spokój, moi drodzy, bo nic nie słyszę. Wiecie, że trzeba mówić po kolei, a nie jeden przez drugiego?
Pokiwaliśmy głowami na znak, że rozumiemy, ale i tak każdy z nas chciał zadać Marcelinie jakieś pytanie.
Ona natomiast uśmiechała się delikatnie i wyglądała na bardzo zaskoczoną. Ale na mile zaskoczoną, bo chyba nie myślała, że tak dobrze ją tutaj znają.
– Pani Marcelina będzie was uczyła muzyki i została waszą wychowawczynią. Mam też inną miłą informację. Wasza poprzednia pani przekazuje wam pozdrowienia, bo właśnie urodziła dziecko. Wszystko u niej w porządku, ale na razie jest na urlopie macierzyńskim i życzy wam powodzenia w nauce biologii.
Wszyscy się cieszyli, że Marcelina będzie naszą wychowawczynią, no i byli zadowoleni, że poprzednia pani nie odeszła ze szkoły na zawsze, a w dodatku została mamą. To musiała być dla niej wielka radość.
– Uspokójcie się! – Pani dyrektor pokręciła głową, bo Maciek wskoczył na krzesło i zaczął krzyczeć: „Wiwat! Hurra! Niech żyje nam!”, a dziewczyna z pierwszej ławki, która miała na imię Tola, zaproponowała, żeby zaśpiewać Sto lat! dla naszej poprzedniej pani i jej dziecka.
– Widzę, pani Marcelino, że w tej klasie nie będzie się pani nudziła – powiedziała pani dyrektor. – I od razu ma tu pani wielu chętnych do szkolnego zespołu. Mogą śpiewać i tańczyć właściwie bez przygotowania. – Tu pani wskazała Staszka i Leona, którzy zapomnieli, że się przed chwilą pokłócili, i teraz wywijali koło tablicy jakieś dzikie pląsy, wyrzucając w górę ręce i krzycząc: „Brawo! Bravissimo!”. Oczywiście na cześć Marceliny, poprzedniej pani i w ogóle z emocji.
– Tak, to niezwykle żywiołowa klasa – oceniła Marcelina z uśmiechem.
– Zatem zostawiam panią z nimi. – Pani dyrektor pożegnała się i wyszła, a my zostaliśmy z naszą nową wychowawczynią.
– Siadajcie – zarządziła Marcelina. Wszyscy usiedli poza mną, bo jak pamiętacie, nie miałam jeszcze swojego miejsca w ławce.
– Czemu stoisz, Maju? – zatroszczyła się nauczycielka.
– Ona jest nowa – powiedziała Tola. – A nasza poprzednia pani zawsze pomagała znaleźć miejsce nowym osobom.
– I przesadzała po swojemu – dodała Aleks.
Marcelina przytaknęła i zamyśliła się na chwilę.
– A co byście powiedzieli na to, żeby co tydzień zmieniać miejsce w ławce? W ten sposób możecie siedzieć z każdą osobą w klasie. To chyba ciekawe urozmaicenie, prawda?
– Ale chłopaki mają siedzieć z dziewczynami? – zdumiał się wysoki chłopiec, który aktualnie zajmował ławkę tuż za Leonem i miał na imię Kacper.
– My nie chcemy z chłopakami – odezwała się dziewczynka spod okna, Zuza.
– Właśnie – poparła ją Wiktoria, która dzieliła z nią ławkę. – Tak jest nam dobrze.
– Dziewczyny są beznadziejne – dodał Kacper.
– Wcale nie, a w każdym razie nie wszystkie. – Staszek postanowił oddać sprawiedliwość dziewczynom z naszej paczki.
– To sam sobie siadaj w ławce z dziewczyną – zaperzył się Kacper.
– Proszę o spokój – odezwała się Marcelina. – Moim zdaniem taka zmiana to szansa, żebyście się lepiej poznali. Być może łączy was więcej, niż myślicie, wspólne zainteresowania, pasje. Chyba czas, żebyście je odkryli.
– Ja mam psa – odezwał się Maciek. – I w ogóle lubię różne zwierzęta, bo interesuję się przyrodą.
– Ja też! Mam kota i rybki akwariowe – rzuciła Tola z pierwszej ławki.
– Świetnie! To może usiądziecie w tym tygodniu razem? A w przyszłym opowiecie na lekcji wychowawczej o swoich zwierzakach? – zaproponowała Marcelina. Tola i Maciek skinęli głową, a Staszek wstał ze swojego miejsca w ławce, żeby ustąpić je Toli.
– Ja interesuję się sportem – powiedział Kacper.
– Mogę z tobą usiąść – odpowiedziała Aleks. – Też uprawiam różne sporty i pokażę ci, że dziewczyny wcale nie są beznadziejne.
– W sporcie są gorsze – upierał się Kacper. – Nie umiecie szybko biegać.
– No to zobaczymy. Zakład? – Aleks wyciągnęła rękę. – Za tydzień pani Marcelina rozstrzygnie, kto z nas jest lepszy w bieganiu.
– Zgoda. I tak przegrasz – chełpił się Kacper, przenosząc się do ławki Aleks.
Każdy po kolei mówił, czym się interesuje, i w ten sposób znajdował swoją nową parę z ławki. Było to całkiem w porządku, choć kilka osób zdążyło się przy okazji pokłócić, jak to bywa w takich sytuacjach. Bo nie wszystko idzie gładko, kiedy musisz się zdecydować na opuszczenie swej ławki, w której jest ci dobrze, i na zmianę towarzystwa.
– A ty, Maju? – zapytała mnie w końcu Marcelina. – Czym się interesujesz najbardziej?
– Ona wszystko robi świetnie – powiedziała Ania, która siedziała teraz z niskim chłopcem w okularach o imieniu Bartek.
– To tak jak Staszek, który uważa, że zna się na wszystkim – pisnęła Wiktoria, niezbyt zadowolona, że zamiast Zuzy ma do towarzystwa Leona.
Staszek się skrzywił, bo nie lubi, kiedy mu ktoś dogryza.
– Usiądziesz ze mną? – spytał, a ja kiwnęłam głową.
Mam więc teraz miejsce w drugiej ławce pod oknem. To najlepszy punkt obserwacyjny ze wszystkich! Można wyglądać na zewnątrz, wiedzieć, co się dzieje w szkolnym ogródku. A do tego koło okna stoją akwaria z rybkami. I takim dziwnym stworzeniem, które nazywa się aksolotl i o którym wam jeszcze opowiem.
Bardzo się ucieszyłam z mojej ławki i w ogóle z towarzystwa w klasie. Chyba będzie mi tu miło!
Ciąg dalszy w wersji pełnej