- promocja
- W empik go
Make me yours. Bellamy Creek. Tom 2 - ebook
Make me yours. Bellamy Creek. Tom 2 - ebook
Cheyenne pracuje jako przedszkolanka w miasteczku, w którym się wychowała. Wciąż jest singielką, i to nie tylko dlatego, że żaden z jej dotychczasowych związków nie przetrwał próby czasu. Głównym powodem jest to, że od najmłodszych lat kobieta jest beznadziejnie zakochana w przyjacielu swojego starszego brata, u którego nie ma żadnych szans.
Cole to policjant, w którego życiu liczy się tylko jedno – córka Mariah. Po tym, jak jego żona zmarła przy porodzie, w pełni poświęcił się ojcostwu. Choć przyjaciele żartobliwie nazywają go mnichem i namawiają do randkowania, Cole nie był w związku od dziesięciu lat. Coraz częściej czuje się samotny, ale nie potrafi zostawić za sobą przeszłości.
Wszystko zmienia się pewnej nocy, gdy po wypiciu kilku drinków za dużo Cheyenne niechcący wysyła do Cole’a bardzo niegrzeczną wiadomość… Od tego momentu mężczyzna zaczyna postrzegać siostrę swojego przyjaciela w innym świetle. Po raz pierwszy lat od zaczyna walczyć z zauroczeniem i pożądaniem. Czy będzie w stanie otworzyć się na nową miłość?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67335-78-2 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cole
Zamierzasz się tak ubrać? – Moja dziewięcioletnia córka Mariah stanęła w progu pokoju i zmarszczyła nos.
Przyjrzałem się swojemu odbiciu w lustrze wiszącym nad komodą.
– Owszem. A coś nie tak?
– Wyglądasz nijako. Myślałam, że idziesz na imprezę.
– To spotkanie kumpli w pubie. – Zerknąłem na koszulkę polo w odcieniu butelkowej zieleni, którą wyjąłem z szuflady, bo akurat leżała na wierzchu. To ona stanowiła problem? Czy może spodnie w piaskowym kolorze?
Mariah weszła do pokoju i usiadła ciężko na łóżku. Oparła brodę na dłoniach.
– Ale to będzie impreza, tak? Wieczór kawalerski wujka Griffina?
– Tak.
Nie przepadałem za wieczorami kawalerskimi, lecz Griffin Dempsey i ja dorastaliśmy po sąsiedzku i się zaprzyjaźniliśmy, gdy byliśmy młodsi od Mariah. Griffin brał za dwa tygodnie ślub, a ja byłem jego drużbą. Innymi słowy, musiałem się dzisiaj tam pojawić.
– Co to znaczy kawaler? – zainteresowała się Mariah.
– To jest facet, który nie ma żony. – Podrapałem się po brodzie. Może to przez pasek. Wyciągnąłem go, bo uznałem, że z ciemnobrązowej skóry będzie lepszy.
– Jesteś kawalerem?
– Nie.
– Ale nie masz żony.
– Miałem.
– Nie rozwiodłeś się. Czy istnieje jakaś nazwa dla kogoś takiego jak ty?
– Wdowiec – poinformowałem ją, wsuwając w szlufki nowy pasek.
– Kojarzy mi się to ze starym człowiekiem.
– Bo jestem stary.
– Tato! Masz trzydzieści trzy lata. Nie jesteś aż tak stary – oburzyła się, choć ton głosu sugerował, że trochę stary to jednak jestem.
– Dzięki. Czy tak lepiej? – Odwróciłem się i z rozłożonymi rękami zaprezentowałem nową wersję swojej imprezowej kreacji.
Mariah pokręciła głowa.
– Nie. Nadal wyglądasz nudno.
Spojrzałem na nią krzywo.
– No co? Sam spytałeś. Jestem tylko szczera. – Uśmiechnęła się chytrze. – Wyglądasz jak ten koleś, co przyszedł wczoraj mierzyć okna.
Jęknąłem.
– Daj spokój. Tamten miał wielkie brzuszysko.
– A może ten, który sprzedał babci nowe auto.
– Fred Yaldoo? Ma brzuch i jest łysy! Dość tego. – Rzuciłem się w jej stronę.
Pisnęła i próbowała uciec, ale udało mi się ją złapać i połaskotać za lewym uchem. Chichotała i wiła się, jak zawsze, kiedy się ją gilgotało w tym miejscu.
– Nie! Nie! Przepraszam – skrzeczała. – Cofam, co powiedziałam! Jesteś najprzystojniejszym tatą na świecie!
– Za późno!
Moja matka stanęła w drzwiach z rękami splecionymi na piersiach.
– Co tu się wyprawia?
Dałem Mariah szybkiego kuksańca i ją puściłem.
– Moja córka twierdzi, że wyglądam jak Fred Yaldoo.
Aby się upewnić, że nie ma racji, doskoczyłem do lustra i przyjrzałem się włosom. Na szczęście prezentowały się dobrze. Pewnie mógłbym się ogolić, ale co tam. Griffin i chłopaki nie będą zwracać uwagi na mój zarost.
Mariah zerwała się z łóżka i odskoczyła na pięć kroków.
– Wcale tak nie powiedziałam! Stwierdziłam tylko, że ubrałeś się nijako.
Matka obejrzała mnie krytycznie, oparłszy jedną dłoń na biodrze.
– Idziesz tak na imprezę?
Przewróciłem oczami, po czym się pochyliłem i wyciągnąłem z szafy brązowe eleganckie buty.
– Tak. I wychodzę w tej chwili, zanim moja samoocena ucierpi jeszcze bardziej.
– Nic by się nie stało, gdybyś się ubrał trochę lepiej – kontynuowała matka. Bez zaproszenia weszła do pokoju i zaczęła porządkować przedmioty leżące na komodzie.
Usiadłem na łóżku, żeby włożyć buty.
– Mamo, przestań. Nie musisz sprzątać w moim pokoju. Nie jestem nastolatkiem.
– Skoro mieszkasz u mnie, musisz znosić moje sprzątanie. – Zebrała rozrzucone monety i wrzuciła do glinianej miseczki, którą Mariah ulepiła na plastyce w ubiegłym roku. – Jeśli chcesz mieszkać w bałaganie, musisz sobie sprawić własny dom.
Wymieniliśmy z Mariah spojrzenia. Zaczyna się. Moja matka definiowała bałagan inaczej niż normalni ludzie. Okruszki, kurz i nieład zwalczała jak najgorszych wrogów. Gdy dorastałem, rzadko kiedy widywałem ją bez szczotki do zamiatania, odkurzacza, szmatki i butelki ze spryskiwaczem w dłoni. Razem ze starszym bratem Gregiem szybko się nauczyliśmy, że buty zdejmuje się tuż za progiem, rozlany napój wyciera się od razu, a łóżko ścieli się rano. Żartowaliśmy sobie, że mama nosi zapach płynu odkażającego jak perfumy. Pakowaliśmy go jej pod choinkę.
– Nawet się nad tym zastanawiałem – odrzekłem, wiążąc buty.
– Nad kupnem własnego domu? – zainteresowała się Mariah z wyraźnym zaskoczeniem w głosie.
– Tak. – Wyprostowałem się i spojrzałem na nią, by ocenić jej reakcję. – Co o tym sądzisz?
Marian przygryzła czubek kciuka.
– A gdzie?
– Nie wiem. Musielibyśmy się rozejrzeć. Wyjmij kciuk z buzi.
Zrobiła, o co prosiłem.
– Wyprowadzilibyśmy się daleko?
– Niekoniecznie.
– Mogę to przemyśleć?
– Oczywiście.
Rozumiałem jej wahanie – to był jedyny dom, jaki znała. Zamieszkaliśmy z moją matką zaraz po tym, jak Mariah przyszła na świat, czyli w dniu, w którym straciliśmy Trishę.
– Nie martw się, będę przychodziła do was sprzątać – powiedziała matka i wytarła fartuchem oprawioną w ramkę fotografię przedstawiającą mnie i Trishę w dniu ślubu. Odstawiła zdjęcie pod trochę innym kątem.
– To nie będzie konieczne, mamo.
– Doprawdy? – Odwróciła się w moją stronę z rękami splecionymi na piersiach. – Zamierzasz zatrudnić sprzątaczkę? A skoro już o tym mowa, to także kucharkę i opiekunkę do dziecka?
– Nie.
– Kto będzie dla was gotował?
– Ja.
– Nie umiesz gotować! A twój grafik? Przecież nie wracasz do domu przed dziewiętnastą. Co Mariah będzie robiła po szkole?
– Coś wymyślę, mamo.
– Będę musiała siedzieć sama? – Głos mojej córki drżał.
– Oczywiście, że nie – zapewniłem ją.
– Mogę przychodzić, gdy będziesz kończyła zajęcia, i gotować wam obiad – zaproponowała matka. – Możesz też przychodzić tutaj. Chociaż w obecnej sytuacji przeprowadzka wydaje się głupotą. Cole, jeśli nie zamierzasz się ponownie ożenić, po co…
– Wystarczy, mamo. – Bałem się, że pokłócimy się o to co zwykle, zwłaszcza w obecności Mariah, więc podszedłem do córki i pociągnąłem ją za warkocz. – A ty co będziesz dzisiaj porabiać?
Rozpromieniła się.
– Panna Cheyenne zaproponowała, że mogę do niej przyjść na malowanie paznokci i film.
– Tak?
Cheyenne to młodsza siostra Griffina. Była nauczycielką w zerówce w szkole, do której chodziła Mariah, zamieszkała z matką mniej więcej półtora roku temu. Wspaniale traktowała Mariah – jak zastępcza ciotka i starsza siostra równocześnie.
Była też przepiękna i miała świetną sylwetkę. Ostatnio ciągle o niej myślałem – nie zawsze przyzwoicie. Czułem się w związku z tym jak dupek. Nigdy nie dałem tego po sobie poznać, ale prawdę powiedziawszy, spokojne oglądanie filmu na kanapie w towarzystwie Cheyenne bardziej by mi odpowiadało niż spędzenie głośnego wieczoru w pubie.
– Ciocia Blair też będzie. – Mariah przekrzywiła głowę. – Mogę ją tak nazywać, mimo że jeszcze nie wyszła za wujka Griffina?
– Myślę, że tak. Idę o zakład, że się jej to spodoba. – Pochyliłem się jeszcze trochę, żeby przyjrzeć się uważnie twarzy córki. Mariah z każdym rokiem robiła się coraz bardziej podobna do matki, po mnie zaś miała niebieskie oczy i jasnobrązowe włosy. – Jadłaś dziś na deser coś z czekoladą?
Oblizała usta.
– Lody z kawałkami czekolady.
– Masz wąsy jak bohater książki, którą kazałaś mi kiedyś czytać co wieczór. Idź umyj buzię.
Zachichotała i zasłoniła dłonią usta.
– Okej.
Gdy wyszła, odwróciłem się do matki.
– Nie wzbudzaj w niej obaw co do przeprowadzki. Myślę o tym od pewnego czasu i uważam, że to dobry moment. Nie opracowałem jeszcze wszystkich szczegółów, niemniej proszę cię o wsparcie.
Uniosła ręce.
– Oczywiście, że cię wesprę, kochanie. Zawsze jesteście tu mile widziani, ale rozumiem, że chcesz mieć własne miejsce. To dobrze. To krok we właściwym kierunku.
– Dziękuję.
Uśmiechnęła się i wsunęła srebrzyste włosy za uszy.
– Co do stroju…
– Moje ubranie nie podlega dyskusji – odparłem, zgasiłem światło i wyszedłem z pokoju.
– Ale idziesz na imprezę – rzuciła, depcząc mi po piętach. – Może włożyłbyś ładną koszulę i krawat?
Ruszyłem w dół schodów.
– Spotykam się z przyjaciółmi w pubie, mamo. Znamy się od podstawówki. Nie zwrócą uwagi na to, co mam na sobie.
– Będą tam też inni ludzie. Może mógłbyś poznać kogoś nowego.
Zaczyna się. Wiedziałem, że jedynym powodem, dla którego matka przejmowała się moim ubraniem, był ten „właściwy kierunek”, o którym napomknęła.
Niemal każdy w moim życiu, w tym również matka, zdawał się uczestniczyć w niemającym końca dążeniu do przekonania mnie, że powinienem znaleźć sobie kolejną żonę. Bez względu na to, ile razy powtarzałem, że nie jestem zainteresowany ponownym ożenkiem, moi rozmówcy się nie poddawali.
– Jest mi dobrze w roli singla, mamo – powiedziałem i wszedłem do kuchni.
– Tak twierdzisz, ale…
– Tak twierdzę, bo to prawda. – Upewniłem się, że mam w kieszeniach portfel i telefon. Zabrałem kluczyki z blatu. – Nie wiem, dlaczego wszystkim się wydaje, że jestem nieszczęśliwy. To nieprawda.
– Wcale nie uważamy, że jesteś nieszczęśliwy, kochanie. Ale wydaje się nam, że… no wiesz… – Szukała właściwych słów.
– No proszę, powiedz to.
– Utknąłeś w miejscu – wyrzuciła z siebie, splatając nerwowo dłonie.
Stanąłem na szerzej rozstawionych nogach i skrzyżowałem ręce na piersiach.
– To niedorzeczne – oznajmiłem.
– Tak? Nie spotykałeś się na poważnie z żadną dziewczyną od dziewięciu lat, Cole.
– Bo nie interesuje mnie nic poważnego. Ale to nie znaczy, że utknąłem w miejscu.
– Wybierasz samotność.
– Wybieram rolę dobrego obecnego ojca.
– Wielu samotnych ojców żeni się ponownie! Nie sądzisz, że Trisha by tego chciała?
– Liczy się to, czego chce Mariah – odrzekłem ciszej. – I czego nie chce. Przeraża ją wizja, że miałbym mieć drugą żonę. Szczerze mi to powiedziała.
– Mariah jest dzieckiem. Owszem, boi się, że cię straci, ale na pewno sobie poradzi. Musisz iść dalej, Cole.
Nabrałem powoli powietrza w płuca. Zawsze tak robiłem, kiedy matka lub ktokolwiek inny usiłował mi mówić, czego by chciała Trisha, co jest najlepsze dla naszej córki i co powinienem zrobić. Nie byłem wybuchowy, ale też nie lubiłem, żeby mi mówiono, jak mam żyć. Byłem dorosły i wiedziałem, czego chcę.
– Mamo, posłuchaj – powiedziałem. – Doceniam twoją troskę, ale się mylisz. Poszedłem już dalej. Zaakceptowałem to, że jestem singlem, że będę samotnie wychowywał córkę, jak również to, że życie nie zawsze się toczy tak, jak zaplanujemy. Ty również musisz to zaakceptować.
Pokręciła głową.
– Nawet nie dajesz sobie szansy na to, by się ponownie zakochać.
– Prawda jest taka, że nigdy do tego nie dojdzie.
– Skąd masz taką pewność?
– Bo piorun nigdy nie uderza dwa razy w to samo miejsce.
Oboje podskoczyliśmy na dźwięk pukania do drzwi z tyłu domu. Zobaczyłem przez szybę, że to Cheyenne. Uśmiechała się i do nas machała.
– Wejdź, kochana! – zawołała matka.
Cheyenne otworzyła drzwi i weszła do kuchni. Wraz z nią wtargnął do środka zimny wiatr, który przyniósł zapach butwiejących liści i palącego się drewna, jakby ktoś w okolicy palił ognisko. A ona miała policzki zaróżowione od chłodu i chociaż spięła włosy w kucyk, połowa kosmyków wymknęła się spod gumki i okalała twarz.
– Cześć – rzuciła wesoło. – Wpadłam spytać, czy Mariah miałaby ochotę wybrać się ze mną do sklepu po przekąski na nasz babski wieczór.
– Będzie zachwycona – odparła matka. – Pójdę po nią.
Gdy zostaliśmy sami, Cheyenne odwróciła się do mnie z uśmiechem.
– Jak się miewasz, Cole?
– Okej.
– Co się dzieje?
Pokręciłem głową.
– Moja matka – bąknąłem.
– Och. – Uniosła ręce. – Wierz mi, że rozumiem. Mieszkanie z matką, kiedy się jest po trzydziestce, to istna tortura.
– Wyprowadzam się – oznajmiłem, bo właśnie podjąłem ostateczną decyzję.
Uniosła brwi.
– Tak?
– Tak. Rozważam to od pewnego czasu, ale myślę, że nadszedł już odpowiedni moment. – Zawahałem się. – O ile Mariah nie będzie miała nic przeciwko temu.
Przytaknęła powoli, zagryzając pełną dolną wargę.
– Zostaniesz w okolicy?
– Tak. Jeżeli nie poproszę o przeniesienie na inny posterunek, będę musiał. No i wątpię, żeby Mariah ucieszyła się, gdybym zabrał ją ze szkoły i odseparował od jedynych przyjaciół, jakich kiedykolwiek miała. Albo od rodziny.
– Słusznie. – Westchnęła. – Też się nie mogę doczekać, by się wyprowadzić. Ale obiecałam sobie, że tego nie zrobię, dopóki nie spłacę całego kredytu studenckiego i zadłużenia na karcie kredytowej.
– Mądrze. Ile czasu ci to zajmie?
Wzruszyła ramionami. Puchaty kardigan w kolorze brzoskwiniowym zsunął się jej z ramienia. Pod spodem miała jakieś białe koronkowe coś, co wyglądało jak połączenie biustonosza i koszulki. Na ten widok poczułem wyładowanie elektryczne w rejonach krocza, więc natychmiast odwróciłem wzrok.
– Na początku myślałam, że będę potrzebowała dwóch lat, ale że jestem superzmotywowana, być może wystarczy mi już tylko kilka miesięcy. – Zaśmiała się. – Kocham matkę, jednak doprowadza mnie do szału.
– Z moją jest tak samo.
– Gdyby potrafiła się zajmować tylko swoimi sprawami, byłoby świetnie.
– Właśnie.
– Rozumiem, że kiedy była w moim wieku, miała już uporządkowane życie, męża, dom, dzieciaki. Niestety, niektórzy z nas nadal nad tym pracują. – Pokręciła głową i uśmiechnęła się do mnie. – Idziesz do Bulldoga na imprezę Griffa?
– Tak. – Spojrzałem na swój strój. – Zarówno matka, jak i córka dały mi jasno do zrozumienia, że jestem nieodpowiednio ubrany. Jak myślisz? Dobrze wyglądam?
– Zdecydowanie tak. – Zawahała się. – O ile szedłbyś na turniej golfowy.
Jęknąłem.
– Mariah twierdzi, że wyglądam jak Fred Yaldoo.
Cheyenne parsknęła śmiechem, a oczy jej rozbłysły.
– Z salonu samochodowego?
– Tak. Ma rację?
Zamiast odpowiedzieć, zasłoniła usta palcami i na próżno usiłowała powstrzymać chichot.
– Wolę nie odpowiadać.
– Jasny gwint. Okej. Przebiorę się. Tylko co powinienem włożyć?
– Coś innego na górę? Może koszulę? I inne spodnie.
– Garniturowe?
– Może. Albo ciemne dżinsy. To zależy od tego, jaką wybierzesz koszulę.
– Cieszę się, że na co dzień noszę mundur. – Zerknąłem na telefon. – Cholera, już jestem spóźniony. Mogłabyś pójść ze mną na górę i wybrać coś z mojej szafy?
Znowu się zaśmiała.
– Jasne. Jeśli mi ufasz.
– Ufam. – Odłożyłem kluczyki na blat i wyszedłem z kuchni.
Ruszyłem w górę schodów, zastanawiając się poniewczasie, czy mądrze robię, prowadząc Cheyenne do swojego pokoju. Przecież już w kuchni z trudem panowałem nad myślami.
Kiedy szliśmy przez przedpokój, minęliśmy pokój Mariah – niegdyś należący do mojego brata Grega – gdzie matka usiłowała przekonać moją córkę, by ubrała się w inną koszulkę, niepoplamioną lodami.
Otworzyłem drzwi na oścież, zapaliłem górne światło i wskazałem na szafę.
– Koszule wiszą tam, podobnie jak spodnie. Dżinsy trzymam w komodzie, w drugiej szufladzie od góry. – Usiadłem na łóżku i podparłem się rękami. – Powodzenia. Nie znam się na modzie.
Przez chwilę stała w drzwiach, jakby się bała wejść. Spoglądała uważnie na wszystkie strony – to na szafę, to na komodę, potem na ściany i łóżko.
– Nigdy tu nie byłam. Tak tu czysto.
– Zasady tego domu.
Zrobiła kilka niepewnych kroków i pociągnęła nosem.
– I nawet ładnie tu pachnie. W pokoju Griffina zawsze potwornie cuchnęło.
Zaśmiałem się.
– W moim, gdy byłem nastolatkiem, pewnie też. Matka wiecznie go odkażała.
Podeszła z szerokim uśmiechem do szafy i zaczęła przeglądać koszule. Plastikowe wieszaki postukiwały, kiedy przesuwała je po drewnianym drążku.
– Co powiesz na tę?
Zerknąłem na koszulę w granatowo-błękitną kratę.
– Okej.
– Kolory pasują do twoich oczu. – Zamknęła szafę i podała mi koszulę na wieszaku. – Masz ładne oczy.
Spojrzałem na nią. Komplement utknął mi w gardle. „Twoje oczy też mi się podobają”. Były duże i brązowe, z małymi złotymi plamkami, okolone gęstymi czarnymi rzęsami. A ona potrafiła patrzeć nimi na człowieka tak, że wydawało mu się, że nikt inny oprócz niego nie istnieje.
– Dzięki – wydusiłem tylko i wziąłem koszulę.
– Proszę. – Posłała mi słaby uśmiech, po czym się odwróciła w stronę komody i otworzyła drugą szufladę. – Najlepiej będą pasowały dżinsy. Najciemniejsze, jakie masz.
– Zdaje się, że mam tam jakieś ciemne.
Pochyliła się i zaczęła przeglądać spodnie. A ja patrzyłem na nią, pozwalając oczom wodzić po jej krągłościach. Podobnie jak wcześniej w kuchni poczułem podniecenie. Tym razem jednak nie odwróciłem wzroku. Zamiast tego zacząłem się zastanawiać, co by zrobiła, gdybym położył jej ręce na biodrach. Przyciągnął do siebie, tak by usiadła mi na kolanach. Gdybym wtulił twarz w jej szyję. Wsunął dłonie pod sweter. Cheyenne miała ciało, na którego poznanie można by poświęcić wiele godzin – zagubić się w nim i nie chcieć zostać znalezionym.
Zanim zdołałem temu zapobiec, nabrzmiewający członek przeszedł w stan pełnej erekcji i wiedziałem, że jeśli wstanę, moje spodnie będą miały widoczne wybrzuszenie. Czasami – ale tylko czasami – bycie szczodrze obdarzonym przez naturę miało swoje wady.
– Proszę. Te będą doskonałe. – Cheyenne się wyprostowała i rzuciła na łóżko złożone dżinsy.
– Dzięki. – Pochyliłem się do przodu i oparłem łokcie na kolanach, żeby zasłonić krocze.
Zerknęła na moje stopy.
– Buty są w porządku. Masz może pasek z ciemnobrązowej skóry?
– Na sobie.
– Mogę zobaczyć?
– Nie.
Drgnęła lekko zaskoczona i podjęła kolejną próbę:
– Na pewno okaże się dobry. Chcę go tylko zobaczyć, żeby mieć pewność.
– Nie możesz.
Przewróciła oczami.
– Cole, daj spokój.
– Nie.
– Głupol z ciebie. Dlaczego nie mogę zobaczyć paska? – Śmiejąc się, chwyciła mnie za rękę i próbowała podnieść.
Szarpnąłem się tak mocno, że pociągnąłem ją na siebie.
– Och! – krzyknęła, gdy upadła na mnie z taką siłą, że mnie przewróciła.
Leżała na mnie, a mną zawładnął instynkt. Przeturlałem się tak, że teraz to ona leżała na plecach, a ja przyciskałem jej nadgarstki do materaca i napierałem na jej udo członkiem. Nie miałem szans ukryć, jak na mnie działa.
Spojrzeliśmy sobie w oczy.
– Och – powtórzyła, tym razem ciszej.
Niewiele brakowało, a postradałbym rozum i ją pocałował.
Zamiast tego zerwałem się z łóżka i oparłem plecami o komodę.
– Co myślisz o pasku?
Usiadła i otworzyła szeroko oczy.
– Eee… jest… duży.
Prawie się uśmiechnąłem.
– Słucham?
Wpadła w panikę. Policzki jej zapłonęły.
– To znaczy, jest doskonały. Pasek. Pasek jest doskonały. Do tego stroju. – Podniosła się i popędziła do pierwszych drzwi, które zobaczyła. Otworzyła je. – Pójdę po Mariah.
To były drzwi szafy, z czego zdała sobie sprawę, kiedy próbowała przedrzeć się przez rząd koszul wiszących na wieszakach.
– W drugą stronę – odezwałem się i wskazałem na przedpokój.
– A tak – odparła i chwiejnym krokiem wyszła z pokoju, nie patrząc na mnie. – To udanego wieczoru. Cześć.
Po jej wyjściu zamknąłem drzwi, oparłem się o nie, powiodłem dłonią po brodzie i starałem się nie roześmiać.
Ja pierdolę. Już nigdy więcej nie zaproszę Cheyenne Dempsey do swojego pokoju.
Wiele lat temu, jeszcze w liceum, Griffin kazał trójce swoich najlepszych przyjaciół – mnie, Enzowi Morettiemu i Beckettowi Weaverowi – przysiąc, że nie tkniemy jego siostrzyczki. Pewnie już o tym zapomniał, ale ja nie. Zawsze dotrzymuję słowa, tylko że… cholera jasna…
Cholera.
Gdy się przebierałem, otoczony unoszącym się w powietrzu kuszącym zapachem perfum Cheyenne, i przypominałem sobie, jak się czułem, mając ją pod sobą, nie mogłem przestać się zastanawiać, czy tego rodzaju przyrzeczenia nie ulegają przedawnieniu.
No bo… te oczy. Te krągłości. Te usta.
Po prostu… cholera.ROZDZIAŁ DRUGI
Cheyenne
Jestem pewna – szepnęłam gorączkowo do Blair w kuchni. – Czułam to. I widziałam. Jest… hm… duży. A potem próbowałam uciekać przez jego szafę. – Skuliłam się i pokręciłam głową. – To było takie żenujące!
– Na pewno był bardziej zażenowany od ciebie. – Blair zachichotała i przesypała dużą paczkę chipsów o smaku barbecue do miski. – Co powiedział?
– Nic! – Nalałam nam dwa kieliszki pinot grigio i wrzuciłam kilka kostek lodu do szklanki Mariah. Mała czekała na nas w pokoju telewizyjnym. – A co niby miał powiedzieć?
– Co zrobiłaś, że się tak podniecił?
– Nie mam pojęcia. – Wyciągnęłam dzbanek z lemoniadą z lodówki i nalałam trochę do szklanki. – Wybrałam mu ubranie? Skomplementowałam jego oczy? Pochyliłam się przed nim?
Blair schrupała chipsa.
– W tych dżinsach wyglądasz obłędnie.
– Tak myślisz? – Zerknęłam na swój tyłek. Według mnie to tam ulokowało się te pięć kilogramów, które od zawsze usiłuję zrzucić. No dobra, prawie osiem.
– Zdecydowanie – potwierdziła.
Wyjęłam drugą miskę i rozerwałam opakowanie prażonej kukurydzy.
– Nie mogłam wyjść z szoku, że zaprosił mnie do swojego pokoju. Czułam się tak, jakby spełniła się moja największa fantazja. Tyle że na komodzie stało zdjęcie ślubne jego i Trishy.
Blair wydawała się zaskoczona.
– Nadal?
Zjadłam trochę popcornu.
– Mówiłam ci już, że w wieczór ich ślubu płakałam tak długo, aż zasnęłam?
– Naprawdę?
– Tak. Od roku byłam na studiach. Straciłam wreszcie dziewictwo z jakimś dupkiem z akademika, który był trochę podobny do Cole’a. Niestety, szybko się okazało, że brakuje mu jego dobroci lub uczciwości. W każdym razie miałam dziewiętnaście lat i myślałam, że odkochałam się w Cole’u Mitchellu na dobre. A potem zobaczyłam go przed kościołem w czarnym garniturze, jak ze łzami w oczach patrzył na idącą ku niemu Trishę i dotarło do mnie, że nigdy się w nim nie odkochałam. A on nigdy nie będzie mój. Wytrwałam na weselu tak długo, jak zdołałam, a potem wróciłam do domu i wypłakiwałam sobie oczy.
– Dobijasz mnie. – Blair zjadła kolejnego chipsa. – Z iloma facetami się spotykałaś, bo przypominali ci Cole’a?
– Ze zbyt wieloma. – Wrzuciłam do ust garść kukurydzy. – I zawsze okazywali się dupkami.
– To może powinnaś się spotykać z takimi, którzy są jego przeciwieństwem.
– To też robiłam. Wierz mi, naprawdę próbowałam. Spotykałam się z mnóstwem facetów. Kilka razy nawet wydawało mi się, że się zakochałam. Lecz w głębi serca byłam zawsze potajemnie uparcie lojalna. Czekam, aż zacznę czuć coś takiego do kogoś innego. Bo… czy nie powinnam? Czy facet, z którym jestem, nie powinien sprawiać, że czuję motyle w brzuchu, a serce mi łomocze? Jeśli nie, jaki w tym sens?
Blair westchnęła.
– Chyba masz rację. Życzę ci, żeby otworzył oczy i dostrzegł, jak wspaniale mogłoby być wam razem.
– Ha! Wiesz, ile razy wypowiadałam to życzenie? Za każdym razem, gdy wypatrzyłam pierwszą gwiazdkę na niebie, zdmuchiwałam świeczkę na torcie, wrzucałam monetę do fontanny. – Zjadłam kolejną porcję popcornu. – Na darmo. Wydaje mi się, że w jego życiu powstała… dziura w kształcie Trishy, a ja nigdy się w nią nie wpasuję. – Znowu zerknęłam za siebie. – Chyba mam za duży tyłek.
– Jezu. – Przewróciła oczami. – Nie o to chodzi.
– No więc o co?
– Nie jestem pewna. – Blair pociągnęła łyk wina. – Od śmierci Trishy minęło osiem lat, tak?
– Dziewięć. Doszło u niej do silnego krwawienia po odklejeniu się łożyska podczas porodu – powiedziałam cicho, żeby Mariah nie usłyszała.
– Boże, jakie to smutne. – Blair podniosła kieliszek i pociągnęła łyk. – Niemniej dziewięć lat to szmat czasu. Myślisz, że żył w celibacie?
– Nie mam pojęcia. Ale to małe miasteczko, a on jest tu znany, bo jest policjantem i tak sobie myślę, że dotarłyby do mnie pogłoski, gdyby z kimś sypiał. Nigdy nic nie słyszałam. Jest chyba zbyt dużym dżentelmenem.
– W każdym razie wiemy, że nadal może – stwierdziła Blair z szerokim uśmiechem. – Przynajmniej sądząc po wybrzuszeniu spodni.
Jęknęłam i zacisnęłam powieki.
– Przestań. Wiesz, przez moment wydawało mi się, że mnie pocałuje.
– Może miał taki zamiar. Wyraźnie mu się podobasz, Cheyenne.
– No nie wiem – odparłam z powątpiewaniem. – Dlaczego miałby mnie chcieć? Może mieć każdą.
Blair przegryzła głośno chipsa.
– Nawet nie raczę tego skomentować.
Zabrałyśmy przekąski i napoje do pokoju, gdzie rozłożyłyśmy już maseczkę oraz przybory do manikiuru i pedikiuru, po czym włączyłyśmy _Grease_; na obejrzenie tego filmu Mariah dostała zgodę. W czasie napisów początkowych nałożyłyśmy na twarze maseczkę z banana, soku pomarańczowego i miodu. Śpiewając _Summer Loving_, pomalowałam Mariah paznokcie u stóp. W czasie gdy odwzajemniała mi usługę i piłowała mi paznokcie u prawej dłoni, sączyłam wino i litowałam się nad Sandy, która zawodziła _Hopelessly Devoted to You_. A gdy zaczął się _Hand Jive_, Blair i ja zerwałyśmy się z foteli i tańczyłyśmy.
– Jezu! Ile razy to oglądałyście? – spytała Mariah z niedowierzaniem.
– Wiele – odparłam ze śmiechem, łapiąc dech. – To uzależnia. Sama zobaczysz.
Pod koniec filmu po przekąskach nie było śladu, butelka z winem była pusta, a Mariah ziewała.
– Za chwilkę odprowadzę cię do domu, dobrze? – powiedziałam. – Poszukaj swoich japonek. Mogą być pod kanapą.
– Okej.
Blair ją przytuliła.
– Do zobaczenia niebawem, kochana.
Odprowadziłam Blair do drzwi.
– Dzięki, że wpadłaś.
– Jakżeby inaczej! Dziękuję ci za szalony wieczór panieński. – Ze śmiechem wyłowiła kluczyki z torebki. – Myślisz, że chłopaki nadal są w pubie?
– Pewnie tak. Jest dopiero jedenasta.
Blair przewróciła oczami.
– Wiem, ale ta czwórka jest jak stare baby. Dużo gadają, ale ich spotkania kończą się zwykle grubo przed północą.
Zaśmiałam się.
– Moretti i Beckett przychodzą na ślub z jakimiś dziewczynami?
Oprócz Cole’a to byli dwaj najbliżsi przyjaciele Griffina i jego drużbowie.
– Nic o tym nie wiem. A jeśli tak, to lepiej niech mi powiedzą, bo ślub za dwa tygodnie i muszę zamknąć kwestię usadzenia gości. – Wzruszyła ramionami. – Ale to trudny temat. Jeśli się z kimś nie spotykasz, niełatwo kogoś wyciągnąć na wesele poza miastem, zwłaszcza jeśli jest się drużbą.
– No tak.
Griffin i Blair brali ślub w Cloverleigh Farms, miejscu oddalonym o jakieś trzy godziny jazdy na północ od Bellamy Creek.
– Ale będzie tam sporo wolnych dziewczyn. Może któraś z nich znajdzie bratnią duszę. – Dała mi kuksańca w ramię. – A może ty?
Westchnęłam.
– Wystarczy mi ktoś do tańca.
– Ktoś z szerokimi barami, błękitnymi oczami o przeszywającym spojrzeniu i fajnym dużym kutasem?
– Ćśśś! – Zerknęłam za siebie, przestraszona, że Mariah mogła wyjść z pokoju i nas usłyszeć.
– Zatańczysz z nim, bo jesteś moją druhną, a on jest drużbą. I to taniec weselny.
– To nie to samo, co taniec z kimś, kto cię zaprosi, Blair.
– No to ty go zaproś.
– Nie mogę!
Przewróciła oczami.
– Owszem, możesz, Chey. Któregoś dnia będziesz musiała zdobyć się na odwagę i powiedzieć mu, co do niego czujesz. Albo to zrobisz, albo będziesz usychać do końca życia.
– Przynajmniej zachowam godność.
– Może i tak, ale godność cię w nocy nie ogrzeje, prawda? – Wspięła się na palce i mnie objęła. – Widzimy się w czwartek, ale na pewno wcześniej porozmawiamy.
– Okej. – W czwartek wypadało Święto Dziękczynienia i razem z mamą urządzałyśmy w domu kolację. Zaprosiłyśmy niewiele osób, mieli przyjść tylko Griffin z Blair, Cole z Mariah i panią Mitchell, do tego mama i ja, ale nie mogłam się już doczekać długiego weekendu i przyrządzania sutego tradycyjnego posiłku. Uwielbiałam gotować. – Dobranoc. Jedź bezpiecznie.
– Dobranoc.
Przyglądałam się, jak Blair idzie pospiesznie w chłodnym mroku i wskakuje za kierownicę swojego auta, a potem pomachałam jej, kiedy ruszyła ulicą. Ona i Griffin mieli tyle szczęścia, że się znaleźli. Mieli też wspaniałą historię: samotny z wyboru mechanik zakochał się w pięknej kobiecie, która przypadkiem utknęła w małym miasteczku. Opowieść rodem z filmu.
Też miałam szczęście, bo świetnie się dogadywałam z przyszłą bratową. Żadna z nas nie miała siostry – ja miałam tylko brata, Blair zaś była jedynaczką – dlatego fajnie było wreszcie zaznać takiej bliskiej relacji. Wzruszyłam się do łez, kiedy poprosiła mnie, żebym została jej druhną.
Kiedy przestałam widzieć tylne światła jej samochodu, wróciłam do pokoju, gdzie Mariah zdążyła już znaleźć japonki i właśnie zapinała na suwak bluzę z kapturem.
– Gotowa? – spytałam.
– Tak. Fajnie było – oznajmiła, wpatrzona w swoje jaskrawoniebieskie paznokcie u stóp. – Możemy to jeszcze kiedyś powtórzyć?
– Oczywiście.
– I obejrzymy znowu _Grease_?
Uśmiechnęłam się i otuliłam szczelniej kardiganem.
– Przecież wiesz. _Grease_ i ja – papużki nierozłączki. _Rama-lama-lama, ka-dinga-da-dinga-dong_.
Zaśmiała się i wyszłyśmy przed drzwi.
– Kto jest twoją ulubioną bohaterką?
– Hm. Chyba Sandy. Identyfikuję się z nią. – Popatrzyłam na małą, gdy szłyśmy po ciemku przez trawnik. – A twoją?
– Spodobała mi się Frenchy. Myślisz, że tata pozwoliłby mi ufarbować włosy na różowo?
– Raczej… nie.
Pani Mitchell powiedziała, że zostawi tylne drzwi otwarte, więc przecięłyśmy podjazd. W tym momencie błysnęły za nami światła. Zeszłyśmy szybko z drogi i pobiegłyśmy na werandę za domem.
– Twój tata wrócił – powiedziałam, przyglądając się, jak parkuje w garażu w głębi podwórka. – Chcesz na niego zaczekać?
– Jasne. – Odwróciła się i przyłapała mnie na tym, jak dmucham w dłoń, żeby sprawdzić oddech. – Co robisz?
– Nic – odparłam szybko i uśmiechnęłam się do zbliżającego się do nas Cole’a. Drzwi garażu zamykały się za nim.
– Cześć – rzucił.
– Cześć. – Motyle w moim brzuchu wzbiły się do lotu, bo przypomniało się im, jak Cole mnie przygniótł. – Wcześnie wróciłeś.
Skinął potakująco głową i powoli wchodził po schodach.
– Dobrze się bawiłyście?
– Tak – powiedziała Mariah. – Spójrz na moje paznokcie. Śliczne, prawda? – Wystawiła stopę przed siebie.
– Niebieskie? – Zachichotał i pokręcił głową, jakby dziewczyny były dla niego zagadką.
– Mogę ufarbować włosy na różowo?
– Nie. Co masz powiedzieć pannie Cheyenne?
Mariah mnie objęła i uściskała.
– Dziękuję, panno Cheyenne.
Objęłam ją również.
– Proszę bardzo, kochanie. Niebawem to powtórzymy, dobrze?
– Dobrze.
Cole otworzył drzwi i zaprosił Mariah do środka.
– Idź umyj zęby. Przyjdę za minutkę, żeby cię utulić.
– A może mnie dzisiaj utulić panna Cheyenne, tatusiu? – poprosiła Mariah.
– Nie dzisiaj, okruszku. Jest późno.
– Proszę. – Wdzięcząc się, złożyła dłonie pod brodą.
– Nie mam nic przeciwko temu – stwierdziłam.
Cole spojrzał na mnie.
– Jesteś pewna?
– Oczywiście.
– Okej. – Popatrzył na córkę. – Nie marnuj czasu. Idź na górę, przebierz się w piżamę, umyj zęby i pakuj się do łóżka. Zachowuj się cichutko, żeby nie obudzić babci.
– Okej – obiecała i wbiegła do domu.
Cole przytrzymał mi drzwi. Kiedy wchodziłam do kuchni, serce biło mi jak oszalałe. Paliło się tylko światło nad kuchenką i większość pomieszczenia spowijał półmrok, przez co atmosfera była intymna. Szum lodówki wydawał się głośny.
– Jak było na imprezie? – spytałam cicho.
Zamknął drzwi za nami.
– W porządku. Głównie grałem w rzutki z Beckettem. Moretti flirtował z kelnerką, a Griffin powtarzał ludziom, żeby przestali mu stawiać drinki.
– Mam nadzieję, że nie jechał sam do domu. – Przeszłam za Cole’em na front domu, gdzie zdjął kurtkę i odwiesił ją do szafy w przedpokoju.
– Nie. Beckett go odwoził. – Zamknął szafę i odwrócił się do mnie. – Jeszcze raz dzięki za opiekę nad Mariah.
– To była przyjemność.
– Jestem ci wdzięczny za to, że spędzasz z nią czas. – Zerknął w górę schodów. – Ona tego potrzebuje, jak mi się zdaje, tym bardziej że rośnie. Powiem ci to teraz. Okres dojrzewania napawa mnie przerażeniem.
– Spokojnie. Zawsze będę przy niej. Bez względu na to, gdzie będziecie mieszkać.
– Dzięki – powiedział głosem głębokim i łagodnym. Trochę się do mnie przysunął w ciemności. – Doceniam cię, Cheyenne. Mam nadzieję, że to wiesz.
Otworzyłam usta.
– I posłuchaj… Co do tego, co się stało w moim pokoju…
– Jestem gotowa – szepnęła Mariah z góry, niszcząc nastrój.
Cole odchrząknął i się cofnął.
Z sercem uderzającym jak młot udałam się na górę, przytrzymując się balustrady dla równowagi. Co zamierzał powiedzieć?
Na górze weszłam za Mariah do jej pokoju i patrzyłam, jak się wsuwa pod żółtą kołdrę w stokrotki. Usiadłam na skraju łóżka. Lampka nocna się paliła i zauważyłam stojącą obok budzika fotografię przedstawiającą Trishę. To było zbliżenie jej uśmiechniętej twarzy promieniującej szczęściem i blaskiem, jakiego nie zapewni maseczka z bananów.
Mariah spostrzegła, że patrzę na zdjęcie.
– To moja mama – powiedziała.
Uśmiechnęłam się do dziewczynki.
– Wiem.
– Przyjaźniłyście się?
Przechyliłam głowę w jedną stronę, potem w drugą.
– Niezupełnie. Była o trzy lata starsza ode mnie i miała swoją grupę przyjaciółek. Ale często ją widywałam, bo spędzała czas z twoim tatą i Griffinem. Zawsze była dla mnie miła.
– Uważasz, że jestem do niej podobna? – spytała mała, spoglądając na zdjęcie.
– Tak. I to dobrze, bo była bardzo piękna. Chociaż wygląd nie jest najważniejszy – dodałam szybko, próbując jakoś przebrnąć przez ten wyboisty teren. Przecież każda dziewczyna pragnie być piękna, prawda? Więc jak ją zapewnić, że taka jest, równocześnie nie sprawiając wrażenia, że to takie istotne? – Ważniejsza jest życzliwość. A twoja mama miała jej w sobie mnóstwo.
– Nigdy jej nie poznałam.
Moje serce załkało.
– Jeśli będziesz chciała o niej rozmawiać, służę. Bardzo tęsknię za swoim tatą i rozmowa o nim czasami mi pomaga.
– Dzięki. – Wcisnęła pod pachę pluszowego pieska. Był już zniszczony i miał wytarte futro.
Wyciągnęłam rękę, żeby zgasić lampkę, a potem pogłaskałam ją po czole.
– Słodkich snów, dziecino.
– Słodkich snów – powtórzyła.
Wstałam, odwróciłam się i ze zdziwieniem zobaczyłam masywną sylwetkę Cole’a w progu.
– Och, nie wiedziałam, że tu jesteś – szepnęłam.
– Wejdę na chwilkę – powiedział cicho i przeszedł obok mnie. – Zaczekaj na mnie na dole. Odprowadzę cię do domu.
– Nie musisz. Przecież mieszkam po sąsiedzku.
– Ale chcę. – Dotknął mojego przedramienia. – Poczekaj na mnie, dobrze?
– Dobrze.
Puls mi przyspieszył, gdy szłam po schodach, chociaż przypuszczałam, że chciał mnie odprowadzić ze względu na fakt, że był obowiązkowym policjantem, a nie z uwagi na romantyczne uczucia.
Mimo to na dole weszłam do toalety. Sprawdziłam stan włosów i zębów, poprawiłam kucyk, ściągnięciem brwi skwitowałam cerę, która nie wydawała się bardziej promienna niż wczoraj. Co za strata trzech doskonałych bananów, pomyślałam. Mogłam z nich rano upiec chlebek.
Gdy wyszłam, Cole schodził już po stopniach, które trzeszczały pod jego stopami.
– Gotowa? – Otworzył frontowe drzwi.
– Tak.
Zeszliśmy z werandy i po chwili kroczyliśmy obok siebie chodnikiem. Starałam się iść wolniej, niż było trzeba, i żałowałam, że nie mieszkam kilka domów dalej, zamiast tuż obok.
– Przepraszam za to, co się stało wcześniej – odezwał się. – W moim pokoju. Nie powinienem był – zerknął na mnie – tak cię chwytać.
– Nic się nie stało. – Chciałam to zbagatelizować. – Chyba trochę zbyt poważnie potraktowałam obowiązki twojej osobistej stylistki.
Zachichotał.
– Może trochę.
– Dobrze się dzisiaj bawiłeś?
Wzruszył ramionami, kiedy skręciliśmy na chodnik łączący nasze domy.
– Chyba tak.
– To nie zabrzmiało zbyt przekonująco.
– Nie przepadam za wieczorami kawalerskimi.
– Miałeś taki wieczór przed swoim ślubem?
– Przypuszczam, że tak. Czy to źle, że nie pamiętam?
Zaśmiałam się.
– Nie. Tacy faceci jak ty i Griffin, którzy chcą się żenić, pewnie nawet nie potrzebują wieczorów kawalerskich. One wydają się przestarzałą tradycją.
– Zgadzam się. – Łypnął na mnie, gdy ruszyliśmy w stronę wejścia do domu mojej matki. – A czy ty chcesz wyjść za mąż?
„O Boże, tak!”, pisnęła moja wewnętrzna nastolatka. „Już myślałam, że nigdy nie zapytasz!”
– Kiedyś – odparłam. – Jeśli znajdę właściwą osobę. Naprawdę chciałabym mieć dzieci.
– Powinnaś. Byłabyś świetną mamą.
– Dzięki. – Pomimo chłodnego powietrza czułam ciepło na policzkach. – Griffin i Blair mają masę szczęścia, że się znaleźli – powiedziałam, stając na schodach werandy. Odwróciłam się w jego stronę i wypaliłam: – Nie myśl o mnie źle, ale czasami naprawdę im zazdroszczę.
Wsunął dłonie do kieszeni dżinsów.
– Nie mam im za złe tego, że są szczęśliwi – dodałam szybko. – Cieszę się razem z nimi. Tyle że niekiedy mi się wydaje, że miłość jest jak ruletka. Jednym się poszczęści, innym nie. I myślę sobie, że mnie jest dane należeć do grona tych drugich.
Przyglądał mi się przez moment, a potem pokręcił głową.
– Nie. To nie jest prawda.
– Nie? – Podmuch wiatru zaszeleścił liśćmi u naszych stóp. – To jakim cudem mam trzydzieści lat i jeszcze nie znalazłam miłości?
Spojrzał w stronę ulicy.
– Nie twierdzę, że łatwo ją znaleźć. A po świecie na pewno chodzi mnóstwo idiotów, którzy nie widzą tego, co mają pod nosem… Chociaż większość z nich i tak by na ciebie nie zasługiwała. – Popatrzył mi w oczy. – Ale nie poddawaj się… Warto poczekać.
Wstrząsnął mną dreszcz i oplotłam się rękami.
– Zimno ci. Powinnaś wejść do domu.
– Nic mi nie jest – zaprotestowałam, bo mogłabym tak stać pod gwiazdami całą noc i rozmawiać z nim w ten sposób, nie zważając na temperaturę. – Szkoda, że nie możesz wejść i powiedzieć tego wszystkiego mojej matce. Uważa, że jestem sama, bo za bardzo wybrzydzam albo za mało się staram. Jakby moja bratnia dusza siedziała na górnej półce, a ja nie chciałabym skorzystać z drabiny.
– Moja mama też mi truje, że jestem sam. Uważa, że nie żenię się ponownie, bo nie chcę zakończyć żałoby po stracie Trishy. Bynajmniej tak nie jest. – Pomasował sobie kark. – Szczerze mówiąc, moi przyjaciele potrafią być równie uciążliwi, nazywając mnie mnichem albo powtarzając mi, że muszę się znowu zacząć spotykać z dziewczynami. Nie wiedzą, jak to jest być samotnym tatą i wychowywać córkę, która nie poznała swojej matki. Muszę ją kochać za dwoje rodziców. Dbać o jej bezpieczeństwo, zdrowie i szczęście, o to, żeby sobie dobrze radziła w szkole, miała mnóstwo przyjaciół, cieszyła się wystarczająco dużą uwagą, docierała na czas na treningi piłkarskie albo zgrupowania skautek, lekcje jazdy na łyżwach czy na terapię. A równocześnie muszę pracować na pełen etat na dwunastogodzinne zmiany. Do tego wszystkiego ciągle ją zapewniać, że nigdy mnie nie straci.
– Przykro mi – powiedziałam cicho. Serce mi krwawiło. – To na pewno jest…
– Czy oni myślą, że nie czuję się czasami samotny? Oczywiście, że się tak czuję. Myślą, że nie brakuje mi seksu? Brakuje. Wydaje im się, że łatwo jest udawać, że go nie potrzebuję albo nie pragnę tak bardzo jak oni? Nie, tak nie jest. – Nie spuszczał ze mnie wzroku, a w jego oczach płonął ogień. – Nie jest, kurwa. Tyle że staram się postępować właściwie.
Otworzyłam usta, ale nie popłynął z nich żaden dźwięk. Jego słowa wprost zaparły mi dech.
Zasłonił twarz dłońmi.
– O cholera, przepraszam, Cheyenne. Nie musiałaś tego wysłuchiwać. Nie wiem, co się ze mną dzisiaj dzieje.
– Nie przepraszaj. – Udało mi się uśmiechnąć. – Jest pan tylko człowiekiem, inspektorze Mitchell. Może i wyglądasz na superbohatera, zwłaszcza w mundurze, ale w sumie jesteś tylko zwykłym śmiertelnikiem, jak my wszyscy. Możesz się do tego przyznać. I zawsze możesz ze mną porozmawiać.
Na jego twarzy pojawił się cień figlarnego uśmiechu, który znowu nadał mu wygląd nastolatka.
– Dzięki.
– Nie ma za co.
Cole obejrzał się za siebie.
– Powinienem wracać.
– Okej. – Pod wpływem impulsu przysunęłam się do niego. Wstrzymując oddech, wspięłam się na palce i po przyjacielsku objęłam go za szyję.
W pierwszej chwili wydawał się zaskoczony, ale potem mnie objął, a ja dałam sobie kilka sekund na to, by wdychać zapach jego wody kolońskiej i nutkę płynu zmiękczającego do tkanin albo krochmalu. Nie miałam ochoty go puścić. Zastanawiałam się, o czym myślał, kiedy tak staliśmy blisko siebie.
– Czuję banany – odezwał się, odpowiadając na moje niewypowiedziane na głos pytanie. – To twoje perfumy?
Śmiejąc się, puściłam go i znowu otuliłam się kardiganem.
– Nie. Dodałam banany do maseczki, którą zrobiłam sobie wcześniej. Miała dodać skórze blasku. Podziałała?
Zachichotał.
– Nie wiem. Ale wyglądasz pięknie, jak zawsze.
Policzki mi się rozgrzały.
– Dzięki.
– Nie ma za co.
– I dziękuję, że odprowadziłeś mnie do domu. – Chichotałam skrępowana i bawiłam się włosami. – Znowu się czuję, jakbym miała trzynaście lat.
Przekrzywił głowę.
– Odprowadziłem cię do domu, gdy miałaś trzynaście lat?
– Tylko w moich marzeniach. – Natychmiast zasłoniłam dłońmi płonące policzki. – O mój Boże. Zapomnij, że to powiedziałam.
Zaśmiał się.
– Dlaczego?
– Bo to żenujące! Nie powinieneś się dowiedzieć o tym, że jako nastolatka byłam w tobie beznadziejnie zakochana. – „Jasny gwint, Cheyenne! Zamknij się wreszcie. Milcz, milcz!”, skarciłam się w myślach.
– Schlebiasz mi. I dochowam twojej tajemnicy, jeśli ty dochowasz mojej.
– A jaka to tajemnica?
– To, że jestem zwykłym śmiertelnikiem.
– A tak. – Udałam, że zamykam usta i wyrzucam kluczyk.
Zrobił kilka kroków do tyłu, szeroko uśmiechnięty.
– Gdybym wiedział, tobym cię wtedy odprowadził do domu.
– Kłamca. – Ale odwzajemniłam uśmiech, a serce prawie mi eksplodowało.
– Dobranoc, Cheyenne.
– Dobranoc. – Patrzyłam za nim, kiedy się odwrócił i przeszedł przez trawnik, a potem weszłam po schodach na werandę, a stamtąd do domu.
Na górze przebrałam się w piżamę, umyłam twarz, wzięłam pigułkę, umyłam zęby i zakopałam się w pościeli na tym samym łóżku, na którym spałam jako zakochana beznadziejnie nastolatka, marząc o dniu, w którym chłopak z sąsiedztwa spojrzy na mnie wreszcie inaczej. Czy to możliwe, że ten dzień kiedyś nadejdzie?
Wczoraj powiedziałabym, że nie.
Ale dzisiaj… dzisiaj brałam to pod uwagę.