- W empik go
Maksymilian II. Zagadkowy cesarz - ebook
Maksymilian II. Zagadkowy cesarz - ebook
Czy był katolikiem? Czy był protestantem? Czy jego skłanianie się ku ewangelicyzmowi wynikało tylko z „politycznego wyrachowania”, czy po swoim wymuszonym przyznaniu się do Kościoła katolickiego „udawał”, a może po tym swoim „nawróceniu” także wewnętrznie stał się kimś innym? Czy zajęta przez niego pozycja na środku odpowiadała także jego przekonaniom religijnym? Wszystkie te pytania zadawano i różnie na nie odpowiadano. Naturalnie ilekroć padała jakaś odpowiedź zmieniał się też historyczny obraz jego osobowości.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-845-8 |
Rozmiar pliku: | 8,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Monografii drugiego cesarza o imieniu Maksymilian dotychczas nie było, wybitne dzieło Roberta Holtzmanna rozciąga się tylko do objęcia przez niego tronu, celem niniejszego dzieła jest więc wypełnienie tej luki w literaturze historycznej. Dane mi było w dziesięcioletniej pracy nad nim posłużyć się zupełnie nowymi źródłami opisującymi czasy cesarza: korespondencją Maksymiliana z zaprzyjaźnionymi i spokrewnionymi władcami oraz zaufanymi doradcami, raportami jego przedstawicieli i poleceniami dla nich, także depeszami rezydujących przy dworze cesarskim wysłanników i opracowanymi dla nich instrukcjami, ale zwłaszcza cennym dziennikiem, który cesarz Maksymilian własnoręcznie pisał od początku kampanii tureckiej z roku 1566, tj. od jego wyruszenia w pole 12 sierpnia, do Sylwestra roku następnego. Pozyskany stąd bogaty materiał dał mi pożądaną podstawę do próby właściwej oceny tego interesującego Habsburga, który w badaniach historycznych doświadcza tak pełnych sprzeczności opinii, oraz odtworzenia w szerokich ramach tamtych czasów możliwie wiernego jego obrazu.
Wykorzystano archiwa domu, dworu i państwa, archiwum Ministerstw Spraw Wewnętrznych i Sprawiedliwości, Archiwum Krajowe Dolnej Austrii i Bibliotekę Narodową w Wiedniu, archiwa namiestnikowskie w Grazu i Innsbrucku, Tajne Archiwum Państwowe, tajne archiwum domu oraz Główne Archiwum Państwowe w Monachium, Główne Archiwum Państwowe w Dreźnie, Bibliotekę Krajową Badenii w Karlsruhe, archiwa państwowe w Düsseldorfie, Hanowerze, Marburgu, Florencji, Genui, Turynie, Modenie, Parmie i Neapolu, Archiwum Gonzagów w Mantui, Tajne Archiwum Watykańskie w Rzymie, główne archiwa w Simancas i Brukseli, Archiwum Narodowe w Paryżu, Bibliotekę Publiczną w Besançon (Archiwum Granvelle’a) oraz Książęce Archiwum Rodziny Dietrichstein w Nikolsburgu.
Na koniec spełnię miły obowiązek, jeśli wyrażę moje najbardziej uniżone podziękowania kierownikom i pracownikom archiwów i zbiorów naukowych, z których korzystałem. Przy wyborze ilustracji, które w większości pochodzą z Muzeum Historii Sztuki w Wiedniu, wspierali mnie swoimi najuprzejmiejszymi radami profesor uniwersytetu, radca dworu dr Julius Hermann, docent, kustosz dr Ludwig Baldass i dyrektor biblioteki dr Erich Strommer. Dobrze wspominam cenne rady i nigdy nieodmówioną gotowość do pomocy, której udzielał mi w Pradze w ciągu pełnego roku profesor uniwersytetu dr Samuel Steinherz. Szczególne podziękowania należą się Komisji ds. Nowożytnej Historii Austrii za materiały pomocnicze, z których obficie korzystałem przez tę całą dekadę. A gdy po przewrocie jej działalność została zawieszona, środki na długi pobyt naukowy w Monachium postawiło do mojej najswobodniejszej dyspozycji Nadzwyczajne Stowarzyszenie Niemieckiej Nauki. Niech mi będzie wolno z tego miejsca jeszcze raz wyrazić im moje najuprzejmiejsze podziękowania. Zwłaszcza też dziękuję z całego serca mojej uczennicy pani dr Marii Langmann za przyjacielską i ofiarną pomoc przy przeglądaniu manuskryptów oraz dokonanie korekty.
Wiedeń, w sierpniu 1929 roku
Viktor BiblPRZEDMOWA
ZAGADKOWY CESARZ W LUSTRZE HISTORII
Drugi cesarz Maksymilian nie osiągnął u potomności popularności pierwszego, o którym przynajmniej wie się, że był „ostatnim rycerzem”, a podczas polowania o mały włos nie spadł ze ściany Martinswand¹. Jednak wśród swoich współczesnych drugi Maksymilian był przynajmniej równie popularny, a i w piśmiennictwie historycznym cieszy się dość dużym powodzeniem. „Natura Sfinksa” tego Habsburga, problem jego charakteru, który już współczesnym dawał do myślenia, żywo prowokowały do zajęcia się nim – tym zagadkowym cesarzem.
Czy był katolikiem? Czy był protestantem? Czy jego skłanianie się ku ewangelicyzmowi wynikało tylko z „politycznego wyrachowania”, czy po swoim wymuszonym przyznaniu się do Kościoła katolickiego „udawał”, a może po tym swoim „nawróceniu” także wewnętrznie stał się kimś innym? Czy zajęta przez niego pozycja na środku odpowiadała także jego przekonaniom religijnym? Wszystkie te pytania zadawano i różnie na nie odpowiadano. Naturalnie ilekroć padała jakaś odpowiedź zmieniał się też historyczny obraz jego osobowości.
Po tym, jak w roku 1785 w szkicu Podobieństwa pod względem religijnym cesarza Maksymiliana II i cesarza Józefa II Johann Jakob Moser odkrył w Maksymilianie, z jego „niezrównanym sercem i poglądami”, duchowe podobieństwo do „cesarza ludowego”², Josef Freiherr von Hormayr próbował na początku XIX wieku w swoim z kolei dziele O Maksymiliana II rzekomym protestantyzmie dowieść, że protestantyzm tego cesarza i jego otoczenia w rzeczywistości nie był niczym innym jak „duchem przyjaźni i dobroci”, jak mówił „mądry” Erasmus. Maksymilian jawi się tam jako oświecony, wrogi Rzymowi niemiecki katolik reformowany. Dwie dekady później, w roku 1832, znakomity obraz „uduchowionego”, wykształconego i dobroczynnego Habsburga naszkicował mistrz niemieckiego piśmiennictwa historycznego Leopold von Ranke w swoim studium O czasach Ferdynanda I i Maksymiliana II. „Niekiedy jest tak”, pisze w absolutnym zachwycie, „jak gdyby czas jednoczył wszystko, co ma nowego, szlachetnego, osobliwego... Ilekroć spotykamy w historii Maksymiliana, myślimy, że wkraczamy w tchnący szczęściem krąg, gdy go pełna talentów, subtelnie zorganizowana, szlachetna natura wokół siebie obraca. Tamta forma, która ze świata tylko dostojność i piękno przyswoiła, ogarnia nas jak czysta atmosfera; przenikliwy, wszystko widzący rozum daje nam lekkie, pogodne napięcie, subtelną siłę, a nieprzesadzony obraz życzliwości i dobroci... mocno sadowi się nam w duszy”. Cesarz był „z serca oddany protestantyzmowi”, tyle że „nie był dość silny, aby rzecz wywalczyć; zbyt trudne były dla niego zmagania frakcji, zbyt potężne były dla niego okoliczności”, nie pasowało to do niego – dlatego doznał porażki.
Tymczasem za tą tak przychylną opinią wkrótce nadeszło uderzenie w drugą stronę, gdy wkroczył ze swoimi badaniami Wilhelm Maurenbrecher. Ten uczeń Rankego zarzucił Maksymilianowi II jego różne „przeobrażenia”, ale zapomniał, że sam się przy tym przeobraził. Gruntowny przegląd hiszpańskich akt państwowych z Archiwum Głównego w Simancas skłonił go do tego, żeby na niemieckich Habsburgów patrzeć całkiem nieprzyjaznymi oczami króla Filipa II, w efekcie on, zaprzysięgły protestant, miał za złe Maksymilianowi nie tyle skłanianie się ku ewangelicyzmowi, co raczej odejście od starego Kościoła. „Uduchowiony człowiek o wielkich zdolnościach”, brzmi wniosek, „pełen politycznych idei i projektów, po którym współcześni spodziewali się wielkich rzeczy – przez dwojakość swojego myślenia i czynów stał się mało sympatycznym obrazem połowiczności, roztargnienia i niekonsekwencji. Żaden historyk nie jest w stanie zachwycić się Maksymilianem II ani zapałać do niego entuzjazmem. Adwokatowi jego rządów wolno byłoby przed trybunałem historii wskazywać na jego korzyść co najwyżej jakieś ‚okoliczności łagodzące’, a i to tylko w ograniczonym zakresie”.
Ten naszkicowany przez Maurenbrechera obraz Maksymiliana jako władcy, który nie mając twardego fundamentu przekonań religijnych, daje się kształtować wyłącznie względami politycznymi i jak chwiejąca się trzcina prowadzić na pasku wydarzeń, niczym ilustracja do Księcia Machiavellego, gdzie zalecany jest pogląd, aby „skłaniać się ku zmianom, jak wiatry i przemiany losu tego nakazują”, szybko stworzył szkołę. Moriz Ritter, Walter Goetz i Friedrich Bezold także wypowiadali się bardzo niepochlebnie. Jednak szczytów sięgnął chyba Gustav Droysen, który wprost posądził Maksymiliana o „obłudę”. Jeśli następca tronu zwracał się ku nowemu nauczaniu, to nie miał tego robić z „potrzeby serca i zgodnie z sumieniem”, lecz aby „w trudnej sytuacji następcy tronu stworzyć opozycję do rządu”. To był tylko „urok nowości” i zważywszy „beztroskę, wręcz można powiedzieć powierzchowność tej skłonności”, nawrócenie to nie mogło nastręczyć nikomu dużych problemów. Człowiek taki jak Maksymilian, bez wigoru i odwagi, bez niemieckich uczuć, nie miał możliwości stanów, na których czele stał, „wznieść na poziom wielkich decyzji i narodowych czynów”. I zaniedbując dobro niemieckiej Rzeszy, podążał tylko za interesem domu habsburskiego.
Nie lepiej wypadał Maksymilian II w katolicko zabarwionym piśmiennictwie historycznym. Theodor Wiedemann tłumaczy inklinacje Maksymiliana ku protestantyzmowi jego „nieodłącznym uporem, niechęcią do poważnych działań i uzależnieniem od alkoholu” – wyjaśnienie, które gdy chodzi o słynną „swobodę następcy tronu”, w zupełności pokrywa się z powyższym Gustava Droysena. Bardzo chciałoby się tylko wiedzieć – to palące pytanie aż się wręcz narzuca – czy ten surowy sędzia, któremu z pewnością wiadome jest, że picie w dużych ilościach było na ówczesnych dworach książęcych tzw. powszechnym złym nawykiem, też miałby Maksymilianowi tak bardzo za złe owe „skłonności do alkoholu”, gdyby jako luteranin wrócił on do starego Kościoła.
Jednak po tej niewątpliwej przesadzie i zniekształceniach, w których odbija się coś z XVI-wiecznego ducha sporów religijnych, krytyka cesarza znów zaczyna się cofać. Hans Hopfen, uczeń Felixa Stievesa, pozycję na środku Maksymiliana, wielokrotnie interpretowaną jako „dwuznaczną”, starał się przedstawić jako całkiem określony kierunek wiary, dla którego ukuł nawet nazwę „katolicyzmu kompromisowego”, i naświetlał szczególne trudności, jakie Habsburg napotykał na tej drodze. A potem za Hopfenem także Robert Holtzmann wszedł w buty Rankego, gdy próbował zrozumieć Maksymiliana, zupełnie sine ira et studio³, jako będącego refleksem swoich czasów. „Nie był”, mówi celnie w swoich końcowych rozważaniach, „owym szczęśliwym człowiekiem, który znalazł się we właściwym czasie i właściwym miejscu, lecz trafił na świat sprzecznych sił, które były zbyt potężne, żeby ludzka słabość mogła ich wirowaniu pokazać drogę. Bo wolno przyjąć za pewnik, że Kontrreformacji nie powstrzymałby nawet silniejszy charakter niż ten Maksymiliana”. Wielka przemiana losów narodu niemieckiego dokonała się już na długo przedtem, zanim wkroczył na scenę drugi Maksymilian.1. RÓD I RODZICE
„Świat niełatwo doświadczy ponownie takiego zjawiska”¹ – tak opisuje Goethe radosne Niemcy przełomu XV i XVI wieku. Wszystko zdecydowania zmierza naprzód, atak wiosny przenika na wskroś niemieckie życie, poddając w wątpliwość całe dotychczasowe dziedzictwo i doświadczenia. Ludzie, którzy znajdują się w środku tego duchowego poruszenia, żywią dumne uczucie uczestnictwa w „nadzwyczajnych dniach pracy historii”. Budzi się potężny pociąg ku świadomości narodowej. Przetrząsa się niemiecką przeszłość, aby upajać się wielkimi czynami przodków i pokazywać, że dorównuje się Rzymianom.
Tyle że był to wschód słońca, za którym nie przyszło słońce. Renesansowi duchowemu i religijnemu nie towarzyszyło odrodzenie polityczne. Z politycznego punktu widzenia naród niemiecki znajdował się w powolnym, ciągłym upadku. Już w roku 1433 Mikołaj Kuzańczyk² przenikliwie napisał: „Niemcy zapadły na śmiertelną chorobę; jeśli nie da się im natychmiast odtrutki, przyjdzie nieuchronna śmierć. Będzie się szukać Rzeszy w Niemczech i się jej już nie znajdzie, a w konsekwencji obcy przejmą nasze siedziby i w ten to sposób zostaniemy podbici przez jakąś inną nację”.
W Europie Zachodniej powstały jednolite państwa narodowe – Francja, Anglia i Hiszpania. Silni monarchowie, tacy jak „trzej magowie”: Ludwik XI, Henryk VII Tudor i Ferdynand Katolicki, twardą ręką organizowali państwowe zręby pomyślnego rozwoju wewnętrznego i silnej, mocarstwowej polityki na zewnątrz. Tylko w Niemczech panowała jeszcze zupełna mizeria rozbicia na małe państewka i bezsilności potęgi Rzeszy, czyli brakowało akurat tego elementu, który byłby w stanie opanować siły walczące o nowy porządek w życiu społecznym, gospodarczym i politycznym. Albowiem ciemną stroną tej duchowej burzy i ożywienia był głęboki ferment, który przenikając wszystkie warstwy ludu, pozwalał przeczuwać gwałtowne walki i ruchawki. Wspaniały kwiat sztuki i wiedzy, który nastroił Huttena³ do okrzyku: „To daje ochotę do życia!”, był tylko słonecznym szczytem góry wznoszącym się ponad otchłanią i cieniem.
„Jedność Rzeszy była tylko z nazwy, jej stanem wyraźna permanentna anarchia, jej losem wieczne zagrożenie, ciągle nowe straty na wszystkich granicach”. I naród niemiecki wyczuwał, że właśnie przez brak władzy centralnej stał na gorszej pozycji w stosunku do rosnących potężnych państw narodowych Zachodu. Ale ta jego nadzieja na wielkiego cesarza, który przeprowadzi zasadnicze reformy Rzeszy i Kościoła, ta pobożna wiara, która swój wzruszający wyraz osiągnęła w sadze o cesarzu Fryderyku i różnych broszurkach, nie ziściła się. Ani Zygmunt, ani Fryderyk III nie okazali się tymi odnowicielami, tym reformatorami Niemiec.
Także i cesarz Maksymilian I, choć chciał tego dokonać, nie przyniósł wyczekiwanego z utęsknieniem nowego porządku. Jego idea reformy Rzeszy zmierzająca do wzmocnienia władzy cesarskiej natrafiła na zacięty opór zdeterminowanych książąt Rzeszy, którzy również mieli na uwadze reformę, tylko że w przeciwnym kierunku, bo na zasadzie oligarchicznej, arystokratyczno-stanowej. To była długa, zacięta walka, toczona na plecach niemieckiego ludu, która obie strony wypełniła rosnącymi pretensjami. Goethe chyba właściwie uchwycił odczucia cesarza, gdy w swoim Goetzu von Berlichingen kazał mówić Maksymilianowi: „Gniew mnie ogarnia, Weislingen, i gdy patrzę wstecz na moje minione życie, mógłbym być nawet zniechęcony; tak dużo połowicznych, tak wiele nieudanych przedsięwzięć! A wszystko, ponieważ każdemu malutkiemu książątku zależy bardziej na jego kaprysach niż na moich ideach”. Nawet elektor moguncki Berthold, przywódca stanowego⁴ stronnictwa reformatorskiego, zganił te kaprysy, brak powagi i obojętność książąt i obawiał się, że pewnego razu, jeśli się nie polepszy, przyjdzie „obcy, który będzie nami rządził żelazną rózgą”.
Mimo wszystko jednak nie da się tylko na państewka zrzucić całej winy za porażkę prac reformatorskich oraz śmiałej, dalekowzrocznej mocarstwowej polityki Maksymiliana. Leżało też coś w naturze tego cesarza, co skłaniało go do ostrożności. Franz Grillparzer wyraził to najzwięźlej, jak to tylko możliwe: „Z pewnością, włączywszy w to nawet jego ojca Fryderyka III, żaden cesarz nie odegrał tak podłej roli jak Maksymilian I”. Ostro, zadziwiająco ostro brzmi ta opinia, jednak gdy rozpatrujemy realny sukces jego niemieckiej polityki, literatura historyczna w pełni ją potwierdza, i nie może tego zmienić nawet piękne „ratowanie honoru”, czego ostatnio próbował Kurt Kaser⁵.
Osobiście cesarz Maksymilian I był chyba jedną z najbardziej szanowanych i pociągających postaci. „Wszystkie dobre dary natury zostały mu udzielone w wysokim stopniu”, pisze Ranke „zwłaszcza osobowość, która budziła podziw i oddanie, która dawała ludowi temat do rozmów”. W bitwie odnajdywano go zawsze na czele, zawsze w środku wrzawy. W jego wypróbowanej w niezliczonych razach odwadze naród niemiecki widział odzwierciedlenie siebie samego. Z dumą śledził wyczyny niemieckich landknechtów, tego osobistego dzieła Maksymiliana, którzy dzielnie stawali na wszystkich polach bitewnych Europy. A jak uroczo uprzejmy i ludzki potrafił być ten Habsburg! Blaskiem swojej najwyższej godności on sam był akurat najmniej olśniony. „Drogi chłopcze”, mówił do podziwiającego go poety, „niezbyt chyba dobrze znasz mnie i innych książąt”. Ale ten zachwyt poetów był częścią jego życia. Ostatecznie jego wysiłki na rzecz literatury i sztuki, w czym miał zawsze szeroki gest, nie przysłużyły się jednak wspaniałości jego rodu i jego polityce mocarstwowej. Oświetlony promiennym blaskiem ludowej popularności wydaje się „ostatnim rycerzem”.
Fakty historyczne nie były bowiem aż tego rodzaju, żeby wśród ludu zachowała się pamięć o Maksymilianie. Charakteryzujące cały okres Renesansu różnorodne poruszenie wyrażało się w obfitości pomysłów politycznych, które gnały cesarza od jednego przedsięwzięcia do drugiego, a jego działania, jak zauważa, chyba nieco zbyt przesadnie, Ricarda Huch, nosiły na sobie stempel „bezmyślności, często sięgającej wręcz braku rozsądku i dziecinady”. W politykę ten równie bystry co obdarzony fantazją władca wkładał „coś z podniecenia swoich zabaw myśliwskich”, jego pociąg do wojen wydaje się mniej lub bardziej rodzajem rycerskiej przygody w wielkim stylu, jakby wrzucał do jednego kotła wojnę, turniej i polowanie. „I spędzałem lato”, pisał w roku 1478, „z dużą przyjemnością, jako to na wojnach, strzelaniu z puszek, oglądaniu pól, czyszczeniu zbroi, a także obok tego na tańcach i fechtunku, gonitwach i polowaniach”. Jak mało ten pełen fantazji cesarz umiał się liczyć z realnymi możliwościami pokazuje w doprawdy groteskowy sposób jego gospodarka długami, która niespecjalnie sprzyjała powiększaniu blasku cesarskiej władzy. Jego nazbyt dużą szczodrość już Machiavelli, teoretyk „racji stanu”, określił jako wielką wadę Maksymiliana, który w przeciwnym razie byłby najlepszym księciem. Przy tej jego cesze charakterystycznej nie udałoby się go zaspokoić, nawet gdyby drzewa zamiast liści rodziły najprawdziwsze dukaty. Wiadomo, że twórca „Złotego Dachu” w Innsbrucku dla swojej własnej żony, owej Bianki Marii, która przywiozła mu z Mediolanu obfity posag – już po dwóch latach go zastawił, tak że zgodnie z prawem musiała go wykupić. „Wieczne kłopoty skarbowe” powodowały jednak, że władca ten, jak się zdaje, wypełniony ideami rzymskich praw cesarskich, wspierał i wzmacniał właśnie ten element życia państwa, który chciał zwalczyć, tj. stany, w ten sposób, że zawsze zwracał się do nich o pomoc, a przez to dawał im także prawo do krytykowania jego politycznych przedsięwzięć.
Punkt widzenia stanowego stronnictwa reformatorskiego był natomiast prosty: „ekspansja”, do której dążył Maksymilian, musiała być poprzedzona przez „koncentrację” i wewnętrzne wzmocnienie Rzeszy. „Jeśli chodzi o zewnętrzną wojnę”, brzmi zarządzenie rządu centralnego z roku 1500, „będzie ona całkowicie nieszkodliwa i nietrwała, o ile wcześniej nie będzie porządnego, dobrego rządu, sądu, prawa i administracji, na których jak na mocnej podstawie spocznie cała Rzesza i władza”. Ale cesarz chciał najpierw ekspansji: tak zwany „prymat” polityki zagranicznej przez nikogo nie był dobitniej akcentowany niż przez Maksymiliana I. On chciał naprawdę rozwiązać kwestię niemiecką tak samo jak Bismarck, „krwią i żelazem”, i na czele swojej zwycięskiej armii zaprowadzić w Niemczech silną monarchię, jest więc aż nazbyt oczywiste, że stany Rzeszy wzbraniały się przed dokładaniem ręki do ich samounicestwienia poprzez przyznanie mu na to niezbędnych środków pieniężnych. Dla światowej, awanturniczej polityki tego cesarskiego romantyka nie znajdowały one żadnego zrozumienia – i chyba miały trochę racji.
A tymczasem mniej znaczyłoby więcej. Przy własnym samoograniczeniu mógłby stać się założycielem silnego państwa narodowego, doprowadziwszy do jego zjednoczenia pod skrzydłami Austrii – ta habsburska ziemia rodowa była wtedy jeszcze czysto niemiecka. W „atmosferze nadciągającego absolutyzmu” takie tworzenie jednolitej monarchii nie zakończyłoby się wielką porażką tylko w tym przypadku, gdyby związał się z owym głębokim, znajdującym się w fermencie elemencie ludowym, skąd wznosiło się wołanie o reformę Rzeszy, o silnego władcę. Brak narodowej spójności Niemiec i krajów habsburskich uczynił z kolei niemożliwym także wykształcenie narodowego Kościoła, dzięki któremu można byłoby uniknąć fatalnej schizmy.
„Pomnożycielem Rzeszy”⁶ stał się Maksymilian I tylko w swoim dziedzictwie i słusznie to właśnie jego dziełem należy nazwać utworzenie Wielkiej Austrii. Jego ożenek z Marią Burgundzką dał mu w Europie Zachodniej wyróżniającą pozycję, a małżeństwo jego syna Filipa Pięknego z Joanną, córką katolickiego małżeństwa królewskiego, doprowadziło do brzemiennego w skutki związku z hiszpańską monarchią. A dzięki uzgodnionemu na kongresie wiedeńskim w roku 1515 z Jagiellonami podwójnemu ślubowi przygotowywano już przejęcie Czech i Węgier. Tylko że ten triumf habsburskiej polityki małżeńskiej był kupowany nieco za drogo. „Agresywny” charakter Maksymiliana, który swojego wnuka Karola surowo pouczał, że „rzymski cesarz z mocy prawa jest panem całego świata”, wywołał na plac boju głęboko zakorzenioną narodowo, a teraz ze wszystkich stron zagrodzoną Francję. A niezbyt miła ozdoba w postaci węgierskiego spadku dawała bezpośrednie sąsiedztwo z Turkami.
Ta wojna na dwa fronty z Osmanami i Francuzami była najbardziej bezpośrednim skutkiem polityki dynastycznej Maksymiliana. Marzył on o wielkiej wyprawie krzyżowej przeciwko odwiecznemu wrogowi chrześcijaństwa, a tymczasem efekt końcowy był taki, że to niechronione habsburskie dziedzictwo zostało wystawione na atak Turków. I wcale nie najmniejszym skutkiem swobodnej polityki podbojów była ciężko nadwerężona gospodarka finansowa. Jeszcze w roku 1530 jego następca mógł dać takie wytłumaczenie domagania się wielkich kwot pieniężnych od sejmiku Dolnej Austrii: „a także niezdolność i wyczerpanie naszych dóbr cesarskich, które na początku i wstępie naszych rządów, z powodu znakomitej wojny, którą kiedyś przez dłuższy czas prowadził wielce chwalebnej pamięci cesarz Maksymilian przeciwko Wenecjanom i innym, znaleziono zastawione i mocno obciążone”.
CESARZ FERDYNAND I
Zły stan finansów pozbawił cesarza także sukcesu w jego działaniach reformujących państwo. „Ostatni rycerz” był jak wiadomo jednocześnie pierwszym obrońcą państwa urzędniczego i jego organizacji, która w swoim rodzaju była wręcz wzorowa i wydawała się z pewnością właściwą, aby dzięki swojej powiększonej władzy doprowadzić także do umocnienia wewnętrznego. Jednak pojawia się tu i ciemna strona: z nowo utworzonej Rady Nadwornej ustępowali z urzędów jeden po drugim radcy dworu, ponieważ nie otrzymywali pieniędzy. Z kolei żale na przekupność urzędników pokazują, że stany w tej nowej organizacji wcale nie dostrzegały na tyle „dobrego” rządu, żeby przeciwko niemu nie interweniować u cesarza. Nawet na ziemiach dziedzicznych finansowe tarapaty Maksymiliana na nowo budziły samoświadomość stanów, które czuły się ciężko zagrożone w swoim istnieniu przez rządy urzędników.
Gdy Maksymilian I zakończył 12 stycznia 1519 roku w górnoaustriackim Wels – mieszkańcy Innsbrucku odmówili śmiertelnie choremu cesarzowi wjazdu do miasta – swoje bogate w wydarzenia życie, wszystko stało pod znakiem zapytania. Nie był nawet ustalony następca w krajach rodowych. Ziemie te należały do obu jego wnuków, Karola i Ferdynanda, którzy do czasu jego śmierci przebywali w oddaleniu do siebie: jeden w Hiszpanii, drugi w Niderlandach. Wraz z nimi los ludu niemieckiego wkraczał w sferę wpływów hiszpańsko-burgundzkiej rodziny panującej.
Złoty okres Renesansu wydaje się być bogaty przede wszystkim w ciekawe postaci i losy. Nadzwyczaj szczególnie dotyczy to potomków tego rodu: byli oni niemal bez wyjątku twardzi jak stal, obdarzeni przez naturę silną wolą i rozsądkiem, całkiem wypełnieni duchem Machiavellego, bezwzględnie prący do potęgi i w większości tragicznie kończący. Oto jest właśnie beztroski ojciec obu książąt, Filip Piękny, który własną niewiernością miał doprowadzać do szału swoją małżonkę, gruntownie wykształconą Joannę. Po śmierci jej matki, Izabeli Katolickiej, Filip z żoną, następczynią tronu, zjawia się w Hiszpanii, gdzie od razu rozpętuje się zaciekły konflikt z teściem Ferdynandem Aragońskim, który chciał zagarnąć dla siebie panowanie nad Kastylią. A gdy we wrześniu 1506 roku Filip nieoczekiwanie szybko schodzi do grobu, król występuje przeciwko własnej córce.
Joanna zostaje uwięziona w zamku Tordesillas, gdzie ze swojego mieszkania może spoglądać na grób ukochanego męża. Czy, jak utrzymywano, zrobiono to celowo, aby podtrzymywać u niej zgryzotę życiową i, uznawaną za zdolną do sprawowania rządów królową, całkiem do szaleństwa doprowadzić? Że nieszczęśnica w swojej niewoli była traktowana niebyt delikatnie i grzecznie, wiemy na podstawie w najwyższym stopniu osobliwych pism strażnika więziennego, gdzie ten ulega namowom Karola, jej syna, co do wytycznych do swojego zachowania. „Skoro Wasza Wysokość”, pisze, „rozkazuje, żeby używać wobec niej tortur, to wyświadczy się przez to przysługę Bogu i jednocześnie samej królowej uczyni się coś dobrego”.
Po śmierci Ferdynanda Aragońskiego, który jeszcze raz się ożenił i choć urodził mu się syn, to dziecko jednak wkrótce zmarło, wydawało się, że odrażająca kłótnia o ziemię hiszpańską powtórzy się, tym razem pomiędzy oboma jego wnukami. Wcześnie osieroceni chłopcy dorastali nie doznając tkliwej opieki ze strony rodziców: Karol w Niderlandach, Ferdynand na hiszpańskim dworze. Pewnego listopadowego dnia 1517 roku Karol pokazał się w Hiszpanii, aby objąć panowanie nad krajem. Obaj bracia widzą się po raz pierwszy w życiu i już stoją naprzeciw siebie jako rywale. Ferdynand, który przyszedł na świat 10 marca 1503 roku w Alcalá de Henarez, mieście, w którym później urodził się Cervantes, i został uznany przez Hiszpanów za ich „króla”, zostaje ze swojej ojczyzny wyrzucony i zdąża do kraju, skąd przybył Karol. Ferdynanda opisuje się nam jako chłopca bardzo ładnego, o blond włosach, z pięknymi, wielkimi oczami. Był zgodnie z ogólną opinią milszy i żywszy od swojego brata, niemniej obaj byli ambitni, co akurat w tej rodzinie było głęboko zakorzenione. Co miało się teraz z nim stać? Jego dziadek Maksymilian ponownie zmienił plany co do jego przyszłości, leżało bowiem w cesarskiej naturze, bogatej w pomysły i ruchliwej, że je często modyfikował. Raz chce zrobić go królem Neapolu, innym znów razem władcą Austrii – ale zawsze zgodę na to musiał dawać jego starszy brat.
Tak wyglądała sytuacja, gdy zmarł cesarz Maksymilian. Obaj bracia swój spadek muszą dopiero dla siebie dosłownie wywalczyć i zupełnie niespodziewanie objawiają szczęśliwą i silną rękę przy tym ich pierwszym sprawdzianie siły. W austriackim dziedzictwie podniósł się bowiem groźny tumult skierowany przeciwko utworzonej przez zmarłego cesarza kaście urzędniczej, biurokracji, jak by to później nazwano. Stany, już od dawna rozdrażnione nowymi urzędami centralnymi oraz absolutyzmem lokalnych zarządców, który groził końcem ich swobód, zmusiły utworzony przez Maksymiliana rząd do wycofania się do Wiener Neustadt i same przejęły władzę. Wysłały jednak delegację do obu braci, aby wytłumaczyć swoje postępowanie i prosić, żeby przynajmniej jeden z nowych panujących przyjechał do Austrii. Fakt, że Karol pozostawił delegację stanów bez odpowiedzi, mieli oni teraz i później ważniejsze rzeczy do zrobienia niż odwiedzanie swoje dziedzicznych ziem, nie podziałał na nie zbyt uspokajająco. Na szczęście dla braci w tym czasie wybuchły spory między stanami, które miały doprowadzić do pełnej izolacji grup radykalnych, tj. Dolnej Austrii i Wiedeńczyków.
A Karol był rzeczywiście zajęty nad wyraz ważnymi sprawami. O wakującą po śmierci Maksymiliana koronę cesarską rozpętały się jego zacięte zmagania z nieskąpiącym na łapówki królem francuskim Franciszkiem I. Karolowi udało się jednak pozbyć przeciwnika i 28 lipca 1519 roku został jednogłośnie wybrany na króla rzymskiego. Profesor prawa państwowego Samuel Pufendorf nazywa tę elekcję cesarską zgubnym punktem zwrotnym w historii Niemiec. Wraz z Karolem wstępowało Średniowiecze i myśl o światowym imperium dla jego tronu i to właśnie w momencie, i to jest najważniejsze, zajęcia stanowiska w jednej z najtrudniejszych i najbardziej znaczących kwestii – czynu zakonnika-augustianina Marcina Lutra, który 31 października 1517 roku przybił do drzwi kościoła w Wittenberdze swoje będące przyczyną poruszenia 95 tez, czym wzniecił gwałtowny pożar.
Zmarły cesarz zdawał się mieć pewne przeczucie wielkiego znaczenia tego z najgłębszego dna duszy niemieckiego ludu wypływającego ruchu, miał przecież powiedzieć: niech tego mnicha pilnie strzegą, nigdy nie wiadomo, do czego może się później przydać. Maksymilian, który często myślał o reformie Kościoła i zbliżał się do idei kościoła narodowego, który pewnego razu rzucił pytanie: „czyż każdy monoteista nie może zostać świętym w swojej religii”, byłby chyba w stanie nadać Reformacji zbawienny kierunek. Ale czy można był tego oczekiwać od nieniemieckiego Karola V? A napomnień, aby tę sytuację wykorzystać dla Niemiec, doprawdy nie brakowało. „Dzień i noc chcę ci służyć bez nagrody”, wołał do niego z zachwytem Ulrich von Hutten, „wielu dumnych bohaterów chcę ci obudzić. Powinieneś być wodzem, aby rzymską tyranię złamać i niemieckie prawo i wolność przywrócić”. A sam reformator pisał w swoim piśmie wojennym Do chrześcijańskiej szlachty narodu niemieckiego pełen nadziei na młodą, szlachecką krew, „którą Bóg wam dał do głowy, a przez to wiele serc do większej, lepszej nadziei obudził”.
Sam Karol V pominął milczeniem ten głos pobudki, który zabrzmiał w jego kierunku z zasadniczej warstwy niemieckiego ludu. Władca, który chwalił się, że w jego państwie słońce nie zachodzi, był niewrażliwy na pomyślność i biedę Niemiec. Duch, który go ożywiał, był hiszpański, z jego inkwizycją i jego stosami, tak jak go wychowały trwające setki lat walki przeciwko innowiercom. Potępił więc „kacerza” już w Wormacji na swoim pamiętnym pierwszym sejmie, gdzie spotkał się z tym niemieckim mnichem. Edykt wormacki z 8 maja 1521 roku, który skazał Marcina Lutra i jego religię na banicję, był „listem odmownym Karola V do narodu niemieckiego”. Nie bez słuszności Napoleon nazwał go głupcem, ponieważ przegapił wielką chwilę, aby na czele narodu obalić niemieckich książąt i papieską wszechmoc, Niemcy wznieść do jedności, a dzięki temu na pozycję pierwszej światowej potęgi. I rzeczywiście była to „najwspanialsza” okazja, jaka kiedykolwiek nadarzyła się w niemieckiej historii, doprowadzenia przy jednomyślnym poparciu narodu do jednolitego i silnego urządzenia ojczyzny. Mógł tego później Karol często żałować, gdy stał naprzeciw całego świata wrogów, gdy mocno i coraz mocniej naprzykrzała mu się zupełnie wyjątkowa koalicja – niemieckich kacerzy, „arcychrześcijańskiego” króla, Ojca Świętego z Rzymu i Turków.
Jednak na razie wszystko toczyło się dla niego szczęśliwie. Nawet w Hiszpanii, gdzie wybuchło straszliwe powstanie przeciwko „obcym”, owi „comuneros” zostali pokonani w bitwie pod Villalar – w kwietniu 1521 roku – przez co jednak śmiertelnie ugodzono także potęgę mieszczaństwa, rdzeń ludowego dobrobytu. A w tym samym czasie jego brat Ferdynand, któremu na mocy sekretnego porozumienia przekazano panowanie nad krajami austriackimi, stłumił rewolucję stanów. Bez wstępowania do Wiednia, głównego ogniska buntu, arcyksiążę pospieszył z Niderlandów od razu do Wiener Neustadt, aby tam, w pełnej zgodzie z radami Macchiavellego, udzielić ostrzeżenia. W sierpniu 1522 roku spadły więc na rynku głowy dwóch szlachciców, Eitzinga i Pucheima, potem pisarza miejskiego Siebenburgera i pięciu innych mieszczan.
Krwawy sąd w Wiener Neustadt, który jeszcze długo miał żyć w pamięci, nie pomógł zbytnio nowemu władcy tego kraju w zyskaniu serc Austriaków, którzy w patriarchalnym porządku byli przyzwyczajeni do bycia domem panującego. Zapewne on sam był przekonany, że naprawdę puszczą mu to płazem, skoro kazał stracić tylko prowodyrów, a nie zwiedzionych przez nich ludzi. Nie ma wątpliwości, że kiedy trzy miesiące później poczuł się zmuszony udzielić swojemu starszemu bratu przestrogi, aby okazał powstańcom w Hiszpanii razem ze sprawiedliwością także litość i łagodność, przez co zapewne będą się go bać, ale także kochać, to mówił to na podstawie własnych, złych doświadczeń. Miłości Austriaków stało na przeszkodzie także to, że oni nie rozumieli hiszpańskiego, a on niemieckiego.
Tymczasem już nieniepokojony Ferdynand szedł dalej swoją drogą. Swobody państw i miast są teraz ograniczane w stylu hiszpańskim, wydawane są zarządzenia policyjne, które zdają się regulować całe życie mieszczan, nawet – i nie jest to rzecz nieważna – etyczne prowadzenie się. Wysokie mandaty wystawia się za szerzenie nowej nauki i wkrótce płoną stosy, także w Wiedniu, jego stolicy. Jednak tutaj arcyksiążę, który był równie energiczny co rozsądny, idzie wkrótce na ustępstwa, gdy widzi, że aby osiągnąć pożądane skutki, musiałby przekazać katu niemal wszystkich mieszkańców Austrii. Dlatego podejmuje się dopaść zło u źródeł i uzdrowić coraz częściej ganione wady starego Kościoła, a tu jest naprawdę dość dużo do zrobienia. Jak źle z tym było, dostarcza nam na to osobliwego świadectwa biskup Wiednia Revellis swoim wzbranianiem się przed przyjęciem anabaptysty do mieszczącego się w pałacu biskupim lochu – z uzasadnieniem, że bardzo często zamykał już „księży, prałatów i innych złoczyńców”, którzy przez jednego heretyka jeszcze bardziej się psuli. Nie mniej beznadziejnie wygląda to w klasztorach. Opat karmelitów siedział z powodu cudzołóstwa w lochu uniwersyteckim, a jedna zakonnica od świętej Klary urodziła dziecko, zaś biskup nie mógł nałożyć na nią kary, gdyż klasztor ten nie podlegał jego jurysdykcji, ale Rzymowi. Także tutaj Ferdynand wkroczył silną, reformatorską ręką. Na wszystkich odcinkach, można powiedzieć, umiał wprowadzić porządek i w ten sposób solidnie ugruntował nowoczesne państwo opiekuńcze i urzędnicze.
Nie potrwało długo, gdy wyszedł też poza rozległe granice już wzmocnionego wewnętrznie państwa rodowego. W konsekwencji ustalonej na kongresie wiedeńskim w roku 1515 umowy ślubnej Ferdynand poślubił 11 grudnia 1520 roku Annę, siostrę króla Czech i Węgier Ludwika, który ze swojej strony ożenił się z infantką Marią, siostrą Ferdynanda. Wtedy też doszło do wydarzenia, które miało ogromne znaczenie dla historii świata: Ludwik, ostatni Jagiellon, znalazł obok wielu notabli swojego państwa śmierć w bitwie z Turkami pod Mohaczem – 29 sierpnia 1526 roku. A więc obie korony były wolne i Ferdynand nie zwlekał z ogłoszeniem swoich roszczeń. Udało mu się jednak zdobyć ją tylko w Czechach, zaś na Węgrzech część możnowładców wybrała na króla miejscowego szlachcica, Jana Zápolyę. Ferdynand musiał więc dopiero wywalczyć dla siebie panowanie nad tym krajem i w końcu lipca wyruszył w pole przeciwko Zápolyi. Ciężko zapewne dotknęło go pożegnanie z ukochaną małżonką, ponieważ Anna, która mu już urodziła córkę – Elżbietę – spodziewała się w najbliższym czasie kolejnego porodu. W drodze do miasta koronacyjnego Budy, które znajdowało się w rękach przeciwnika, otrzymał wiadomość o narodzinach swojego pierwszego syna.2. DZIECIŃSTWO
Oczekiwany następca tronu przyszedł na świat 1 sierpnia, a na wyprawionym cztery dni później chrzcie otrzymał po swoim pradziadku imię Maksymilian. Nic niestety nie wiadomo o tym, jak w momencie jego narodzin ułożyły się gwiazdy, które zgodnie z obyczajem tych czasów były jak najdokładniej obserwowane. Pod względem politycznym był to znak walki, pierwszego sukcesu siły domu Habsburgów, ale też i zdecydowanego kontrataku. Król Francji Franciszek I zostaje 24 lutego 1525 roku ostatecznie pokonany w bitwie pod Pawią, dostaje się do cesarskiej niewoli i w pokoju madryckim ze stycznia 1526 roku zrzeka się wszelkich roszczeń do Włoch i Burgundii. Rok później bardzo mocno upokorzony zostaje także papież. W maju 1527 roku cesarscy żołnierze wkraczają do Wiecznego Miasta, plądrując je i grabiąc na sposób Wandalów, zaś Klemens VII zostaje wyszydzony i wzięty do niewoli. Luterańscy niemal bez wyjątku landknechci drwią sobie z insygniów papieskich i kosztownych relikwii i w obecności Ojca Świętego obwołują papieżem Marcina Lutra. Kapitan najemników Sebastian Schärtlin von Burtenbach krótko i wymownie opisuje scenę, kiedy jego landknechci wtargnąwszy do Zamku Świętego Anioła, wkroczyli w krąg przerażonych kardynałów: „powstał wśród nich wielki lament, wszyscy się wzbogaciliśmy”.
To Sacco di Roma¹ z roku 1527, tj. roku narodzin Maksymiliana, należy do jednego z najbardziej znaczących punktów zwrotnych w dziejach Kontrreformacji i świata. Spustoszenie papieskiej stolicy odebrano jako sąd Boży nad grzesznymi, pogrążonymi w pogańskim kulcie piękna Włochami. W efekcie zaledwie 10 lat później zostaje pod rządami Pawła IV wprowadzona na wzór hiszpański Inkwizycja – „na podeptanych ziarnach ewangelicyzmu i zwiędłej kulturze późnego Renesansu cięższą i surowszą rękę kładzie katolicka Restauracja”. Pod wpływem tego chmurnego nastroju duszy Michał Anioł maluje swój „przerażający” Sąd Ostateczny, tę „gloryfikację nieubłaganej sprawiedliwości”, a jeden z najfrywolniejszych humanistów, Pietro Aretino, gorszy się nagimi ciałami, które będą musiały zostać starannie zamalowane.
W ten sposób Rzym gotował się dać odpór nowemu nauczaniu, które jednak akurat wtedy błyskawicznie się już rozprzestrzeniało po Niemczech i wręcz do tego stopnia przeniknęło do najwyższych kręgów zarówno państwa, jak i społeczeństwa, że Ferdynand, widząc niemożność natychmiastowego działania, zmuszony był paktować z heretykami. Coraz bardziej mieli Habsburgowie, którzy swe panowanie zaczęli od zastraszania i metod siłowych w hiszpańskim stylu, rozwijać się w kierunku łagodniejszego sposobu myślenia normalnych niemieckich książąt. I to tym bardziej, im bardziej niepomyślnie układała się kwestia węgierska, którą Ferdynand rozpoczął krótko przed narodzinami Maksymiliana, przypominająca o trosce o interesy stanów z ziem dziedzicznych. Synowi Ferdynanda przez całe jego życie nie udało się już uciec od tego konfliktu.
Jednak najpierw mały Maksymilian rozwijał się pod dobrą gwiazdą, gdyż dane mu było szczęście wzrastania pod czuła opieką troskliwych rodziców. O matce nie wiemy dużo więcej niż to, co opisuje wenecki wysłannik w roku 1547, tj. wkrótce po jej śmierci, ale jeśli się chce, to i tak dużo, a brzmi jak rozwinięcie sentencji: „Jej piękne życie to miłość”². „Królowa Anna”, pisze on, „była doprawdy nad wyraz wspaniale piękna na duszy i ciele i tak bardzo kochała króla, a on ją, że przez 26 lat, które przeżyli ze sobą, byli wzorem prawdziwego małżeństwa; 15 razy pomyślnie rodziła królowi, z czego 12 dzieci przeżyło, 3 synów i 9 córek, wszyscy razem piękni...”.
Dziewięć córek! To był bardzo wartościowy kapitał polityczny. „Córki”, pouczał pewnego razu Ferdynand swojego syna, „powinny być przez książąt witane z większą wdzięcznością niż synowie; albowiem oni rozrywają państwa, one tymczasem tworzą sojusze i przyjaźnie”. Ale i z czysto ludzkiego punktu widzenia ta liczna gromadka dzieci mogła być dla rodziców prawdziwym błogosławieństwem, a to dlatego, że zarówno synowie, jak i córki są nam powszechnie opisywane jako udane. Legat, kardynał Aleander, który widział rodzinę Ferdynanda w roku 1538, myślał, że ma przed sobą chór anielski: tak pięknie, tak skromnie wydawali mu się wychowani w nauce i wierze. Wenecki wysłannik Giustiniani opisywał dwa lata później Maksymiliana jako „wspaniałego, pięknego i poważnego”, a najbliższego mu wiekiem brata Ferdynanda uważał za jeszcze przystojniejszego i uprzejmiejszego. Za to u wszystkich zrobiła na nim wrażenie „wielka ruchliwość” ich umysłów, przy czym to Maksymilian zdawał się górować nad całym swoim rodzeństwem zdolnościami intelektualnymi.
Królewiczów i królewien nie wolno było zbytnio rozpieszczać. W pewnym zaleceniu Anny dla wychowawczyń jej córek brzmi to bardzo zdecydowanie: „Dawajcie im kromkę czarnego chleba, a gdy są spragnione, dawajcie im kwaśnego wina albo ciemnego piwa; a jak nie będą chciały tego pić, to dajcie im dzban wody, to będzie dla nich lepsze”. Że jednak w stosunkach rodziców z ich dziećmi panował miły ton, wskazuje pieszczotliwe przezwisko „Małpeczka”, jakie zostało nadane ich trzeciej latorośli, arcyksiężniczce Annie. U synów ojciec Ferdynand dbał – całkowicie na modłę hiszpańską – o przestrzeganie pewnych form, aby wzbudzić poczucie respektu i posłuszeństwa: w jego obecności mieli stać z odkrytymi głowami i beretem w ręku, a mogli usiąść, dopiero gdy pozwolono im na to spojrzeniem.
Pierwsze lata chłopięce Maksymilian spędził wśród swojego rodzeństwa w pięknym Innsbrucku, ukochanym mieście jego cesarskiego pradziadka, o którym to wieloletnim pobycie w stolicy Tyrolu przypomina nawet jego osobliwy sposób wyrażania się – pisał „schprache” zamiast „sprache” – jakim posługiwał się w swoich listach. Wychowanie było takie, jak to podówczas zwykle u książąt: nauka i zabawa były dokładnie regulowane, czytano klasykę i szczególnie hołdowano grom planszowym. Jako nauczycieli spotykamy bardzo szanowanych profesorów Uniwersytetu Wiedeńskiego: Kaspara Ursinusa Veliusa i Georga Tannstettera. Na lekcjach wyróżniającą się rolę odgrywała nauka języków. Maksymilian opanował ich co najmniej siedem: obok niemieckiego i francuskiego, hiszpański, włoski, czeski, węgierski i łacinę. Gdy po jego śmierci, jak to opisuje wenecki wysłannik, lekarze badali jego mózg, był on suchy i ciepły, uznali więc, że to właśnie zjawisko musi wyjaśniać fakt „wielkiej liczby języków, które umiał, znajomość innych spraw, jak również rozsądek i zręczność, które w nim podziwiano”.
Można przypuszczać, że wielką i szczególną dbałością otaczano także w wychowanie religijne, i może właśnie przede wszystkim z tego powodu Ferdynand wybrał krzepiące tyrolskie powietrze, żeby móc swoje dzieci lepiej ustrzec przed niebezpieczeństwem zarażenia się „zarazą” protestantyzmu. A mimo to właśnie z tym elementem było, jak się wydawało, coś nie w porządku. Z tego mroku, która zwykł zasnuwać młodość wysoko urodzonych, przedostaje się nagle jak ostrzejszy błysk informacja o jednej, nadzwyczaj godnej zapamiętania scenie na dworze Ferdynanda. Słyszymy – nuncjusz Fabio Mignanelli i legat, kardynał Girolamo Aleander, zgodnie piszą o tym do Rzymu – o naradzie, którą król Ferdynand odbył w październiku 1538 roku w Linzu w obecności obu swoich synów Maksymiliana i Ferdynanda, najstarszej córki Elżbiety i biskupa Trydentu, na temat ponownego obsadzenia kilku urzędów dworskich. Była ona, jak dowiadujemy się później, długa i trudna, ponieważ brakowało ludzi, których można było uważać za pewnych pod względem wiary. Ostatecznie jednak dokonano nominacji nowego ministra i wychowawcy, a wtedy król wygłosił do nich i do innych urzędników dworskich mowę, która wygląda dość dziwnie. Gdyby, groził, ktokolwiek pozwolił sobie mówić coś z jego dziećmi o nowym nauczaniu i próbował zepchnąć je z drogi Prawdy, wtedy bez zważania na osobę i stan winnego zetnie mu głowę; synów zaś chciał karać chłostą, w przypadku gdyby nie donieśli mu natychmiast o takiej próbie. Obecni z przerażeniem wysłuchali tych gniewnych słów króla.
CESARZOWA ANNA, ŻONA FERDYNANDA I
Co było powodem tego zaskakującego wydarzenia? Z pewnością miało to związek z innym, nieco wcześniejszym incydentem, mianowicie zwolnieniem Wolfganga Schiefera, jednego z wychowawców książąt. Alzatczyk Schiefer był swego czasu uczniem i kolegą ze szkolnej ławy Marcina Lutra i teraz właśnie wyszedł na jaw ten jego związek z Wittenbergą. Ukarany nauczyciel został przez Lutra i Melanchtona³ polecony później na wychowawcę synów elektora saskiego Jana Fryderyka, a w liście polecającym mowa jest o tym, że Schiefer „choć przed piętnastu laty dwa lata studiował w Wittenberdze i był preceptorem synów króla Ferdynanda, to jednak cierpiał prześladowania z powodu ewangelicyzmu” i na posadę głównego nauczyciela z pewnością się nadaje.
Można zapewne przypuszczać, że król Ferdynand nie był świadomy wcześniejszych doświadczeń Schiefera z protestantyzmem i jego poglądów, mimo to przy większej dbałości o dobór wychowawców nie byłby tak łatwo możliwy ów skandal polegający na tym, że faktycznie mógł on w duszy młodego następcy tronu „zasiewać ziarna nowej nauki”. Tak można tłumaczyć fakt późniejszego podniesienia przez papieża Pawła IV przeciwko królowi zarzutu, że pozwalał na wychowywanie Maksymiliana w poglądach luterańskich. Co prawda dokonanie takiego wyboru nie zawsze mogło być łatwe w ówczesnych warunkach, kiedy to nawet ekspercka opinia Kościoła katolickiego jeszcze wielokrotnie podlegała wahaniom, a zwolenników ewangelicyzmu z pełnym przekonaniem wciąż określała jako „katolików”. Przecież to właśnie z tego w szczególności powodu król wyznaczył do swojej rady ministrów, którzy pod względem religijnym nie we wszystkim byli pewni. Z pewnością nie była wielką przesadą cztery lata wcześniejsza skarga arcybiskupa Lundu do cesarza Karolowi V, że na dworze Ferdynanda niewielu jest takich, „których nie czuć luteranizmem”. Teraz jednak jest już zrozumiałe, dlaczego narada w Linzu, która obracała się wokół następcy Schiefera, była tak długa i trudna, a środków ostrożności przestrzegano tak bardzo, jak to tylko było możliwe. W poleceniu dla wychowawcy trzeciego syna, Karola, mówi się: „Trzeba królewicza wykształcić na zdrowego, zdolnego, uprzejmego, a przede wszystkim pobożnego po chrześcijańsku człowieka, dlatego trzeba patrzeć surowo na każdy przykład przychodzący z otoczenia i służby, skąd nikogo bez waszej wiedzy, ani w nocy, ani w dzień, do niego nie dopuszczać...”.
A mimo to jeszcze tylko tutaj stosowano te wszystkie tak surowe nakazy i środki mające na celu trzymanie się z daleka od wpływów heretyckich, sama polityka cesarza jak i dworu wiedeńskiego szukała już bowiem związków z kacerzami – a wręcz, chcąc nie chcąc, musiała się z nimi wiązać! Siła niemieckiego protestantyzmu doznawała od czasu edyktu wormackiego, który skazał go na banicję, stałego wzrostu i właśnie wraz z latami trzydziestymi zaczyna się prawdziwy okres świetności nowego nauczania. Po tym, jak w roku 1534 pozyskano dla ewangelicyzmu Księstwo Wirtembergii, pięć lat później nawrócili się na niego władcy dwóch największych terytoriów Rzeszy: elektorzy Saksonii i Brandenburgii. W roku 1542 wprowadza się Reformację także w Brunszwiku, a wkrótce zaczyna się ona z powodzeniem wdzierać do krajów kościelnych, jak Elektorat Kolonii.
Przeciwko tym zaborczym postępom Habsburgowie byli całkowicie bezradni, ponieważ wszystkie ich siły pochłaniali Turcy i Francuzi. Zwłaszcza sytuacja na Węgrzech kształtowała się na tyle groźnie, że nie tylko nikt nie był w stanie myśleć o zwalczaniu książąt protestanckich, trzeba było nawet zatroszczyć się o pozyskanie ich pomocy. Po wielkiej inwazji Turków z roku 1529 niemal cały kraj korony świętego Stefana znalazł się bowiem w posiadaniu księcia Zápolyi. Później udało się jednak Ferdynandowi porozumieć ze swoim rywalem i w sekretnym układzie, podpisanym 24 lutego 1538 roku w Oradei, uzgodniono, że Zápolya otrzyma jako samodzielne królestwo całą tę część Węgier, którą w tym czasie posiadał, niemniej po jego śmierci jego kraj w całości ma przejść w posiadanie Ferdynanda. Gdy jednak kilka lat później, 21 lipca 1540 roku, Zápolya umarł, a po nim nastąpił jego małoletni syn Jan Zygmunt, Turcy najechali Węgry i zdobyli Budę, a Węgry stały się turecką prowincją. Znów przybliżyła się groźba zalewu nie tyko krajów habsburskich, lecz także i Niemiec, zaś wysłannik Ferdynanda, gdy szukając pomocy zgłaszał się do książąt Rzeszy, mógł w ramach uzasadnienia swoich próśb podnosić fakt, że chodzi o to, żeby „na Węgrzech ratować Niemcy”. I rzeczywiście, sejm w Spirze z roku 1542 przemógł się do pomocy przeciw Turkom, niemniej kampania wojsk Rzeszy pod dowództwem elektora brandenburskiego Joachima, który „wyróżniał się zupełnym brakiem jakichkolwiek cnót wojennych”, przebiegała dość żałośnie. Doszło wręcz do tego, że armia, która 10 lipca wyruszyła z Wiednia i powoli posuwała się na Peszt, „była groźna tylko dla reputacji wojennej Niemców, a nie dla Turków”. Brakowało, jak zauważył tęsknie król Ferdynand, „mózgu do dobrego dowodzenia, a nie ludzi czy rzeczy”.
Na następnym sejmie, który zebrał się w styczniu 1543 roku w Norymberdze, król Ferdynand pojawił się w towarzystwie Maksymiliana i chciał ponownie uzyskać poparcie stanów Rzeszy dla wojny z Turcją. Książęta protestanccy oświadczyli wtedy szorstko, że zmuszeni są odmówić wszelkiej pomocy, zanim nie zostaną spełnione ich postulaty natury religijno-politycznej. Stany katolickie wzbraniały się jednak przed przyjęciem tego warunku, przy czym przyłączyli się do nich także przedstawiciele ewangelickiego księcia saskiego Maurycego. Mimo to rezultat był taki, że Rzesza nie przyznała żadnej pomocy królowi Ferdynandowi. Sześcioletniemu wtedy następcy tronu, który po raz pierwszy był obecny na sejmie, ten negatywny wynik pertraktacji z pewnością dał polityczną lekcję poglądową o znaczeniu dla niego nie do przecenienia. Miał także sposobność zobaczyć, jak to najgorliwszym staraniom obu stron podlegał pochodzący z albertyńskiej linii Wettynów Maurycy saski, który zajął całkowicie neutralne stanowisko w walce pomiędzy Związkiem Szmalkaldzkim⁴ i cesarzem.
Z Norymbergi ojciec i syn pojechali do Pragi, gdzie Maksymilian poznał tamtejszego księcia, który później miał stać się jednym z jego największych przyjaciół w obozie luterańskim – Augusta saskiego, brata księcia Maurycego. Cesarz uparł się, aby wybitnie uzdolnionego albertyniana, który miał prywatne porachunki z elektorami z ernestyńskiej linii Wettynów, odciągnąć od Związku Szmalkaldzkiego i pozyskać do walki przeciwko Turkom, Francuzom, a szczególnie niemieckim protestantom. Książę Maurycy, który już brał udział w ostatniej kampanii tureckiej, gdzie z powodu swojej odwagi o mały włos nie znalazł rycerskiej śmierci, był teraz przez Ferdynanda, jak tylko ten otrzymał wiadomość, że Turcy ciągną spod Budy wzdłuż Dunaju, „błagalnie” proszony o wysłanie mu wojsk.
I w taki oto sposób to sami cesarz Karol V i jego brat doprowadzili do bliskich kontaktów następcy tronu z protestantami – fakt, który o tyle zasługuje na podkreślenie, że później stosunki z heretykami bardzo brano Maksymilianowi za złe.