- promocja
- W empik go
Mała Nina i wakacje - ebook
Mała Nina i wakacje - ebook
Hura, wreszcie są wakacje! Nina spędza je na wyspie Föhr, położonej przy wybrzeżu Morza Północnego, i wraz z mamą, przyjaciółką Luizą, a także swoim psem o imieniu Kismet doświadcza wielu przygód. Wszystko jedno, czy chodzi o przeżycie „przypływu”, zostanie kolejną Pippi Langstrump, czy też o sprzedawanie na plaży muszli, żeby zdobyć pieniądze na lody – Nina zawsze ma mnóstwo pomysłów i zmaga się z codziennością, nie tracąc poczucia humoru.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66526-86-0 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wakacje w tym roku miały być zupełnie inne niż zazwyczaj. Ale kiedy mama wysadziła mnie rano przed szkołą, jeszcze o tym nie wiedziałam.
– Miłego ostatniego dnia szkoły, Nineczko! – powiedziała. – Dzisiaj wrócisz do domu przede mną. Klucz leży w schowku. Odgrzej sobie zupę ziemniaczaną z kiełbaskami. Nikogo nie wpuszczaj. I nie rób głupot, dobrze?
– Ależ, mamo – odparłam, biorąc tornister, który tego dnia był dość lekki. – Ja nie robię żadnych głupot. Przecież nie jestem już małym dzieckiem. Po wakacjach idę do czwartej klasy. A poza tym będzie ze mną Kismet.
Mama pracuje w wydawnictwie i zawsze strasznie się martwi, kiedy zostaję sama w domu. Twierdzi, że dzisiaj życie jest o wiele bardziej niebezpieczne niż wtedy, kiedy ona była dzieckiem i wszyscy sąsiedzi na wsi po prostu zostawiali otwarte drzwi do domów.
My nie mieszkamy ani na wsi, ani w dużym mieście, tylko, powiedziałabym, w czymś pośrednim. W każdym razie do tej pory jeszcze żaden niebezpieczny mężczyzna nie zadzwonił do naszych drzwi i nie powiedział do mnie: „Masz ochotę na lody, dziecinko? Jeśli tak, to wpuść mnie do środka”.
Myślę, że mama za często ogląda wiadomości. Tam mówią o samych złych rzeczach, a nie o dobrych. I rzeczywiście, jeśli się zliczy wszystko, co w ciągu dnia wydarzyło się na całym świecie, to się tego nazbiera. Ale ja się nie boję. Na naszej ulicy nic się nie stanie. A gdyby jednak przyszedł włamywacz albo ktoś taki, to przecież mamy teraz Kismeta, który głośno szczeka i ugryzłby intruza w nogę.
Kismet to mój słodki mały piesek. Dostałam go kilka tygodni temu, z okazji dziewiątych urodzin, kiedy zrobiłyśmy sobie z mamą wagary i pojechałyśmy na jeden dzień do Holandii. Od zawsze chciałam mieć psa, bo mieszkam tylko z mamą w naszym małym domu z czerwonym dachem.
Byłam wniebowzięta, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Kismeta. Było to w kafejce przy plaży nad morzem. Piesek leżał w koszu razem ze swoim rodzeństwem. Popatrzył na mnie łagodnymi brązowymi oczami i od razu go pokochałam. Miał kudłatą sierść w kolorze piaskowym i białe łapy. Był najładniejszy ze wszystkich szczeniaków. Właściciel kafejki spytał mnie, czy chciałabym dostać tego pieska, bo to były przecież moje urodziny. Skończyło się tak, że mogłam go zabrać, chociaż mama ciągle powtarzała, że właściwie nie chce mieć żadnego psa.
Ale kiedy dorośli mówią „właściwie”, to zawsze można spróbować coś ugrać. Dlatego tak długo ją błagałam, aż wreszcie się zgodziła. Mama wydaje się dość surowa, ale naprawdę wcale taka nie jest. Ma za miękkie serce. Tak mówi babcia Anna. No i tego dnia nad morzem miałam urodziny, a niewiele wcześniej Pepsi zagryzł moją świnkę morską – Wangoga.
Pepsi jest jamnikiem państwa Brockerhoffów, którzy mieszkają obok nas. Wszyscy nasi sąsiedzi mają psy, tylko ja miałam świnkę morską. Wangogowi nigdy nie było w życiu łatwo. Najpierw inna świnka w sklepie zoologicznym odgryzła mu ucho. Może dlatego, że nie był rasowy i wyglądał dość mizernie w porównaniu z pozostałymi świnkami. A potem Pepsi zagryzł Wangoga. Bo Pepsi jest jamnikiem, a jamniki mają instynkt łowiecki i nic na to nie poradzą. Tak powiedziała mama.
Kiedy Wangog umarł, myślałam, że już nigdy nie będę wesoła. Moje serce było tak ciężkie jak napełniona konewka. Mama długo trzymała mnie w ramionach, a ja okropnie płakałam. Później pochowałyśmy Wangoga u nas w ogrodzie za domkiem narzędziowym, na cmentarzyku dla zwierząt. Leżały tam już ptak, biały królik i papużka falista Kiki. Przyszli wszyscy sąsiedzi i położyli na grobie kwiaty. Ustawiliśmy nawet niewielki krzyż z imieniem Wangoga. To był wspaniały pogrzeb. Wangog na pewno by się z niego cieszył.
– Nie smuć się, Nineczko. On jest teraz w niebie dla świnek morskich i przez cały dzień zajada mlecze na słonecznej łące – powiedziała później mama i wtedy zrobiło mi się trochę lżej.
Mimo to strasznie tęskniłam za swoją świnką morską i mam nadzieję, że ona też za mną trochę tęskni, będąc w niebie, na tej swojej łące.
Potem były moje dziewiąte urodziny. I pojawił się Kismet. Kiedy wieczorem tamtego dnia wróciłyśmy do domu, a na moich kolanach spał mały, cieplutki szczeniak, myślałam, że oszaleję ze szczęścia. Moje serce urosło do rozmiarów ogromnego latającego balonu i myślałam o tym, jak strasznie piękne jest życie. Mama się uśmiechnęła i powiedziała, że nam obu przytrafił się kismet. Wyjaśniła mi, że kismet to spotkanie, które zesłał nam los. Dlatego nazwałam psa Kismet.
Odkąd go mam, zupełnie się nie przejmuję, jeśli mama później wraca z pracy. Spędzam sobie z nim miło czas. Kładziemy się na kanapie i gramy w Mario Kart. Mama niezbyt lubi tę grę. Zawsze mówi, że powinnam poczytać książkę.
– Lepiej coś poczytaj, Nino – mówi. – Poczytaj Pippi Pończoszankę!
Ale ja przecież muszę się czasami odprężyć, co nie?
W każdym razie Kismet lubi Mario Kart. Siada przed telewizorem i obserwuje z zaciekawieniem. Wspaniałe w tym wszystkim jest to, że jeśli ktoś ma psa, to nigdy nie jest sam. Kismet zawsze cieszy się jak szalony, kiedy wracam ze szkoły. A ma świetny słuch. Już gdy wchodzę po schodach prowadzących do domu, z ożywieniem szczeka i bez opamiętania drapie w drzwi.