Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Malamander. Cieniostrach. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
1 grudnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Malamander. Cieniostrach. Tom 3 - ebook

Trzeci tom przygodowej trylogii fantastycznej o mieszkańcach Widmowego Portu. Kontynuacja powieści Malamander.

Herbert Lemon, osierocony rozbitek prowadzący Biuro Rzeczy Znalezionych w hotelu Grand Nautilus, staje przed kolejnym wyzwaniem – tym razem musi się zmierzyć ze stworem z miejskich legend i… z duchami swojej przeszłości. Gdy w innych miastach obchodzi się Halloween, w Widmowym Porcie nastaje Upiorna Noc, podczas której na mieszkańców miasteczka czyha ponura zjawa ukryta w lampionie. Jak głosi legenda, jeśli nie zapalą oni wówczas świeczek, a na przystani nie odbędzie się spektakl teatru cieni, które należy złożyć w ofierze Cienistemu Upiorowi, ten schwyta i pochłonie cienie żyjących. Tym razem sprowadzono zawodową trupę teatralną, której członkini Caliastra, magiczka o kruczoczarnych włosach, wie zaskakująco dużo o pochodzeniu Herbiego. Ledwie aktorzy zameldują się w hotelu, mieszkańcy miasteczka zaczną znikać – w tym opiekunka Violet Parmy, najlepszej przyjaciółki Herbiego. Violet i Herbie muszą odkryć, co jest prawdą, a co sztuczką, i rozwiązać zagadkę lampionu Cienistego Upiora – zanim wszystkich pochłonie ciemność.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-9658-5
Rozmiar pliku: 6,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1. WIGILIA WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH

Pamiętacie, kiedy po raz pierwszy zobaczyliście przedstawienie w Noc Strachów?

Pierwszy raz, gdy spotkaliście się na molo z przyjaciółmi i rodziną i staliście zwartą grupką, otoczeni wieczornym chłodem w blasku sknoconych świeczek, czekając, aż rozpocznie się magia?

Może siedzieliście u taty na barana, trzymając w jednej dłoni jabłko w karmelu, a w drugiej zimne ognie? A może wyglądaliście spod płaszcza mamy, pod którym się skryliście, gdy kuglarz zapalił latarnię?

Pamiętacie, jak mrugaliście powiekami, stojąc w snopie tajemniczego światła?

Pamiętacie, jak dziwne opary drażniły was w nos?

Pamiętacie, jak wydaliście z siebie niemy jęk zachwytu, kiedy sztukmistrz stworzył marionetki z cieni – formy i fantasmagorie, które skradały się, podskakiwały i tańczyły nad waszymi głowami w jesiennym powietrzu przesyconym dymem?

Widzieliście?

Czy udało się wam dostrzec dodatkowy cień – ten, którego nie stworzyły zręczne palce kuglarza?

Cień, którego nic nie rzucało?

Zgarbioną postać harcującą z mroczną rozkoszą na skraju światła padającego z latarni; postać, która – gdy na moment odwróciliście wzrok – nigdy nie znajdowała się w miejscu, w którym widzieliście ją wcześniej. Zawsze jednak była w pobliżu i polowała na cienie kuglarza, dręcząc je i porywając jeden po drugim, aż przedstawienie dobiegło końca.

Aż dym całkiem rozpłynął się w powietrzu.

Aż wszystkie cienie zniknęły.

Aż nie było już słychać nic poza sykiem latarni, trzeszczeniem molo i szumem fal bezkresnego morza.

No i? Pamiętacie?

Widzieliście kiedyś Cieniostracha?

Ale co ja wygaduję? Oczywiście, że nie!

Pewnie w ogóle nie słyszeliście ani o Nocy Strachów, ani o sknoconych świeczkach, ani o tych wszystkich innych rzeczach.

Chyba że byliście już wcześniej w Widmowym Porcie i zadawaliście zbyt wiele pytań. Jestem jednak pewien, że nawet wtedy zapomnielibyście o naszej dziwnej tradycji przypadającej w wieczór, który inni znają jako Halloween. Jak większość ludzi o tej porze roku pochłania was pewnie wykrawanie wzorów w dyniach lub planowanie, jaki kostium założyć na wieczorne zbieranie słodyczy, przez co nie zwracacie uwagi na osobliwe zwyczaje małego nadmorskiego miasteczka. Jesteście zbyt zajęci udawaniem, że wierzycie w zmyślone istoty, takie jak chochliki i duchy, żeby przejmować się legendą o wrednej zjawie, która może okazać się prawdziwa.

I nic w tym złego.

Dla was.

Jeśli jednak mieszkacie w Widmowym Porcie, patrzycie na to inaczej. Jeśli zostaliście w miasteczku po tym, jak opuścili je letnicy, a szyldy w cukierkowych kolorach poszarzały w mrokach zimy, to wiecie. Wy też w miarę, jak dzień się skraca, a cienie wydłużają, przemierzalibyście smagane wiatrem uliczki coraz szybszym krokiem. A wraz z końcem października także wyciągnęlibyście dla ochrony sknoconą świeczkę.

Tak na wszelki wypadek.

Na wypadek gdyby w tym roku zapomniano o Nocy Strachów i żaden kuglarz nie zapalił latarni na molo, żeby wyczarować postaci w teatrzyku cieni, które zostaną złożone ciemnościom w ofierze. Bo, jak mówią ludzie, gdyby kiedykolwiek do tego doszło, to Cieniostrach – rozwścieczony tą zniewagą – zacząłby w zamian polować na cienie żyjących.

Widzę jednak, że się uśmiechacie.

Wciąż myślicie, że Cieniostrach to tylko głupia legenda.

Świetlna sztuczka i nic więcej.

Pamiętajcie jednak o jednym: w każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy. A kiedy światło słońca przygaśnie, a wy będziecie uciekać przed cieniami w głąb uliczek Widmowego Portu, może się okazać, że jedna iskra jest wszystkim, czego wam trzeba.

Chyba że ta świetlna sztuczka jest tak naprawdę sztuczką ciemności.ROZDZIAŁ 2. URODZINOWE ŚNIADANIE

Niektóre słowa zdają się wyjątkowo do siebie pasować, prawda? Na przykład „magiczna” i „latarnia” albo „dziwny” i „cień”, albo „opowieść” i „przy ognisku”. Ale teraz, w świetle poranka, żadne słowa nie pasują do siebie tak dobrze jak „gorąca grzanka z masełkiem”.

Doskonale o tym wiem. Ja, Herbert Lemon, prowadzący Biuro Rzeczy Znalezionych w hotelu Grand Nautilus, jestem w kwestii śniadań swego rodzaju ekspertem. Dlatego właśnie, podczas gdy rankiem obsługa hotelowa wynosi z kuchni tace przepysznego jedzenia i stawia je na bufecie, chowam się za gigantyczną paprocią w doniczce, dociskam nos do szklanych wstawek w ścianie jadalni i przyglądam się wszystkiemu okiem fachowca.

Dziś jest wyjątkowy dzień i przed moimi oczami roztacza się najwspanialsze śniadanie świata, które kusi zapachami i sprawia, że mrowią mnie dziąsła.

Nie wierzycie? No to przyciśnijcie nosy do szyby obok mnie i sami popatrzcie na sterty skwierczących kiełbasek, stos plasterków boczku i góry chrupkich, gorących placuszków ziemniaczanych. Na bielutkie smażone jaja z ledwie ściętym żółtkiem, na idealnie puchatą, okraszoną pieprzem jajecznicę, na pieczarki w miodowej glazurze, grillowane pomidory, piekielnie gorącą fasolkę w sosie pomidorowym, na grzanki – z patelni lub tostera – posmarowane masłem (tak!), na koszyki pełne ledwie wyciągniętych z pieca złocistych drożdżówek i rogalików, na gofry z syropem klonowym, na pączki śniadaniowe połyskujące cukrem i nadziane dżemem malinowym, który jest specjalnością naszego kucharza.

A pośród tego wszystkiego, górując nad srebrną zastawą, porcelaną i zabytkowymi sztućcami, stoi ogromna misa z rżniętego szkła wypełniona po brzegi wyśmienitym urodzinowym przekładańcem z kremu i biszkoptów, z dodatkiem sherry i kandyzowaną wisienką na samym czubku.

Nic dziwnego, że szyba przede mną zachodzi parą! Przed wami pewnie też.

Dziś są urodziny lady Kraken, właścicielki hotelu Grand Nautilus, która już dawno ustanowiła, że w ten dzień będzie podawane specjalne śniadanie i wszyscy – WSZYSCY – pracownicy hotelu są na nie zaproszeni.

Oczywiście szanowna jubilatka się nie pojawi. Ostatnimi laty stała się strasznym odludkiem. Ale kiedy tylko jej własne śniadanie – jajko na twardo i naparstek mielonego kuminu, przykryte lśniącą srebrną pokrywą – zostanie zaniesione na szóste piętro i podane wraz z małą filiżanką czarnej kawy, reszta z nas może zasiąść do stołu.

Taka jest przynajmniej teoria. W rzeczywistości istnieje jednak pewne utrudnienie…

– No szybciej! – rozlega się irytujący głos pana Mollusca, który władczo przyklaskuje w spocone dłonie. – Miejmy to za sobą. Im szybciej wszyscy wrócicie do pracy, tym lepiej.

Chowam się więc za szklaną wstawką, gdy pan Mollusc przemierza jadalnię i strzyże wąsami, czując zapach bekonu i wypieków. Bo choć to lady Kraken funduje wszystkim wielkie śniadanie, to pan Mollusc, kierownik hotelu, decyduje, kto jako pierwszy siądzie do stołu.

A kto jako ostatni…

– Martwisz się, że nic nie dostaniesz? – pyta kobiecy głos zza moich pleców, na co podskakuję z zaskoczenia.

Ktoś z gości naszego hotelu wypatrzył mnie za paprotką! Powinienem się odwrócić i sprawdzić, czy tej pani niczego nie potrzeba, ale nie mogę oderwać wzroku od jadalni, gdzie sytuacja rozwija się w niepokojący sposób.

Pan Mollusc usadowił się przy najlepszym stoliku i gestem dłoni daje znak kelnerom, żeby nałożyli mu wielką porcję kiełbasek i jajek. Po przeciwległej stronie sali pokojówki, które są następne w kolejce, formują głodny ogonek.

– W zeszłym roku nic nie zjadłem! – wyjaśniam osobie za moimi plecami. – Rok wcześniej też nie. To, że nie udaje mi się dostać ani odrobinki urodzinowego śniadania lady Kraken, samo w sobie stało się częścią tradycji.

– Aha – odpowiada głos. – To smutne.

– Może uda mi dostać choć croissanta – przyznaję, gdy widzę, jak kelner kładzie trzy maślane rogaliki przy łokciu kierownika. – Ale dopiero kiedy poleżą dzień lub dwa i staną się czerstwe i gumowate.

– W tym roku będzie inaczej, Herbie – mówi głos. Jest uroczy, przypomina ciemny miód, a od jego dźwięku miło jeżą mi się włoski na karku. – Obiecuję.

Czuję, jak czyjaś dłoń delikatnie poprawia mi czapeczkę i klepie mnie po ramieniu.

Nieruchomieję.

Aromaty śniadania nieco osłabły, ustępując miejsca woni perfum, która znika, zanim zdołam dobrze ją poczuć. Pragnę znów wciągnąć ją w nozdrza. W końcu odwracam się, żeby zobaczyć, kto do mnie mówił, ale za moimi plecami nie ma już nikogo oprócz liści paproci, za którymi próbowałem się skryć. Plączę się w gąszczu tej nieznośnej rośliny, ale w końcu udaje mi się wyjść do lobby, żeby zobaczyć, kto to był.

Przy biurku w recepcji stoi kilka osób, które meldują się w hotelu. Tęgi człowiek o rumianej twarzy i w kapeluszu z szerokim rondem odbiera kilka kluczy od Amber Griss, recepcjonistki. Za jego plecami stoją dwaj wysocy mężczyźni, od stóp do głów ubrani na czarno i obładowani pudłami oraz skrzyniami. Żaden z nich nie pasuje mi do uroczego głosu i perfum. Za nimi widzę jednak czwartą postać.

Obok mosiężnej windy stoi kobieta odwrócona do mnie plecami. Jest wysoka i smukła, ma kruczoczarne włosy i otula ją haftowany płaszcz, który mieni się w świetle. Zaczynam życzyć sobie w duchu, żeby nieznajoma się odwróciła, ale tego nie robi.

Wtedy dzieje się coś dziwnego.

Chmury nad Widmowym Portem się rozstępują i przez jedno z wysokich hotelowych okien przebija się złoty promień słońca, który oświetla grupę.

I wtedy widzę…

Coś!

Coś, co nie pasuje mi do tego obrazu, coś nie tak z kątem padania światła i cieniami albo…

Przecieram oczy i mrugam, wpatrując się w dziwny efekt, ale wtedy nadjeżdża winda i kobieta o kruczoczarnych włosach do niej wsiada. Mężczyźni z bagażami wpychają się za nią do środka. Drzwi się zamykają i grupa gości znika.

Raz jeszcze przecieram oczy. Może z głodu chwilowo odebrało mi rozum?

Nie mogę jednak przestać myśleć o ciemnowłosej nieznajomej.

Kim ona jest? Co miała na myśli?

– I skąd zna moje imię? – pytam na głos.ROZDZIAŁ 3. PAN MUMMERY

– Przyjechali pierwsi dziwacy? – zagaduję do recepcjonistki Amber Griss.

Amber cmoka na mnie ostrzegawczo.

– Lepiej, żeby pan Mollusc nie usłyszał, że tak mówisz o naszych gościach.

Nie dodaje „mimo że taka jest prawda”, ale nie musi. Oboje wiemy, że urodziny lady Kraken, przypadające na koniec października, rozpoczynają sezon zimowy. Odtąd przez całe miesiące nie zobaczymy turystów uzbrojonych w wiaderka i łopatki. Ale podczas gdy osaczone chłodem miasto będzie się zamykać, zobaczymy… No cóż, będziemy musieli poczekać, żeby się przekonać. Jedno jest pewne: zimą w Widmowym Porcie na pewno COŚ zobaczymy. Czy tego chcemy, czy nie.

– Co to za jedni? – pytam, próbując wyczytać jakieś imię lub nazwisko w rejestrze gości uzupełnianym przez Amber. – Ci nowi goście? Mieli trochę dziwne bagaże.

– To jakaś trupa teatralna. – Recepcjonistka eleganckim ruchem zamyka księgę i zatyka pióro.

– A byli tu wcześniej? – Wciąż zachodzę w głowę, skąd kobieta o kruczoczarnych włosach znała moje imię.

– Nie rozpoznaję ich – odpowiada Amber. – Wiem tylko, że zostali zaproszeni do miasteczka, żeby wystawić przedstawienie podczas tegorocznej Nocy Strachów.

– Poważnie?

– To pomysł lady Kraken – wyjaśnia. – Moim zdaniem najwyższa pora, żebyśmy zaczęli znowu obchodzić to święto pełną parą. W Teatrze na Końcu Molo, jak za dawnych czasów…

Amber urywa, a jej okulary błyskają ostrzegawczo, gdy zauważa coś za moimi plecami.

Z trudem przełykam ślinę.

Wiem, co nadciąga.

Moje myśli galopują, gdy próbuję szybko wpaść na pomysł, co zrobić, żebym wyglądał na zapracowanego, ale ponieważ opieram się o biurko z rękami w kieszeniach, a czapeczkę mam przekrzywioną pod beztroskim kątem, nie mam na to właściwie żadnych szans.

– Herbercie Lemonie! – Za moimi plecami rozlega się ostry jak nóż głos pana Mollusca. – Co robisz? A właściwie czego nie robisz? To, że nie masz niczego konkretnego do wykonania, nie oznacza, że powinieneś powstrzymywać pannę Griss od wypełniania obowiązków.

Odwracam się i powoli prostuję czapeczkę. Kierownik hotelu stoi nade mną, a jego wąsik jeży się z irytacji. Na krawacie ma plamę z żółtka.

– W pewnym sensie pracowałem – odpowiadam. – Proponowałem właśnie, że przypilnuję recepcji, podczas gdy Amber… to znaczy panna Griss… pójdzie na przepyszne urodzinowe śniadanie. Nie chciałbym, żeby ominęły ją takie pyszności. Proszę sobie wyobrazić, że nie może doświadczyć takiej przyjemności! Byłoby to bardzo smutne, prawda?

Dorzucam do tego minę pracusia godnego pochwał i uśmiech numer pięć.

– Owszem… – odpowiada pan Mollusc, całkowicie ignorując moją minę. – Proszę iść, panno Griss. Wciąż jeszcze trochę zostało, choć długo to nie potrwa. Następni w kolejce są pracownicy pralni, a personel kuchenny doje resztki. Trzeba się spieszyć. Bekonu już nie ma.

– ! – wyrywa mi się niezamierzenie. „Bekon” i „nie ma” to słowa, które nigdy nie brzmią dobrze w jednym zdaniu. – Proszę pana…!

Mollusc mnie ignoruje i odgania Amber w stronę jadalni.

– Sam przypilnuję recepcji – stwierdza, jakby wyświadczał wszystkim ogromną przysługę. Następnie siada ciężko na fotelu panny Griss i w końcu spogląda mi w oczy. – I sugeruję, chłopcze, żebyś ty też wrócił na swoje miejsce.

– Ale…!

– Żadnych „ale”! – przerywa mi pan Mollusc. – I żadnego wykradania się przez okienko w piwnicy. O tak, panie Lemon, doskonale o tym wiem. Kusi mnie, żeby przestawić przed nie hotelowe kubły na śmieci, żebyście ty i ta twoja irytująca koleżanka przestali przez nie włazić i wyłazić. To szanujący się hotel, a nie szkoła dla włamywaczy. A teraz sio!

Zostaję odprawiony. Sztywnym krokiem wracam do swojej wnęki, stopy mam ciężkie, a mój żołądek znów jest strefą wolną od urodzinowego śniadania.

A ten rok miał być inny!

***

Jeśli byliście już kiedyś w hotelu Grand Nautilus, to wiecie wszystko o mojej wnęce. Znajduje się w lobby naprzeciwko recepcji, od której oddziela mnie wypolerowana marmurowa podłoga. To niewielki, zakończony łukiem otwór w ścianie, przedzielony blatem na zawiasach. Wnęka jest jedyną częścią Biura Rzeczy Znalezionych, którą widzą goście, i pewnie nie robi zbyt wielkiego wrażenia. Ale jeśli kiedyś zatrzymaliście się w tym hotelu i zgubiliście coś podczas pobytu, to przynajmniej raz staliście przy moim blacie i uderzaliście w dzwonek, żebym przyszedł wam z pomocą. I założę się, że jeśli zgłosiliście zaginięcie, to pewnie znalazłem waszą zgubę. Bo – bez względu na to, co mogliście słyszeć od Kluska-Mollusca – jestem świetny w swojej pracy.

Podnoszę blat i ciężko opadam na krzesło.

Widzę, że ktoś zostawił dla mnie złożoną na pół kartkę z dużymi literami HL na przedzie, oznaczającymi Herberta Lemona. Wiadomość? Rozkładam ją i czytam:

Herbie, przyjdź szybko! To nagła sprawa!!

Pilnie potrzebna pomoc profesjonalnego poszukiwacza!!! Przynieś Mechrabika!!!!

Violet :*

Wzdycham. Tylko nie to!

Violet – moja najlepsza przyjaciółka w całym Widmowym Porcie – nie miała fajnych wakacji. Pojawiła się w zeszłym roku w środku zimy i od tamtej pory wciągnęła mnie w dwie – DWIE! – niesłychane przygody, od których wszystkie włosy stanęłyby wam dęba, gdybyście je usłyszeli. I przez te przygody Violet spodziewa się, że życie w Widmowym Porcie będzie niekończącym się pasmem zagadek i emocji. Ale długie letnie miesiące o smaku lodów, ciągnące się od maja do września – pełne turystów, leżaków i oblepionych piaskiem kąpielówek – były dla Violet rozczarowujące. Od tygodni pragnie znaleźć nową przygodę, a w każdej wiadomości, którą mi zostawia, twierdząc, że jakąś wypatrzyła, jest więcej wykrzykników niż w poprzedniej.

Nie mam jednak na to teraz ochoty. Raz jeszcze zerkam w stronę drzwi windy i przypomina mi się upojny zapach perfum kobiety o kruczoczarnych włosach. Odłożę wizytę u Violet na później.

Mój wzrok pada na białą mieniącą się muszelkę, która leży na pobliskiej półce.

– Cześć, Mechrabiku – mówię, podnosząc ją i zdmuchując kilka ziarenek piasku z dziurki z boku obrębionej mosiądzem.

Może się to wydawać zabawne, że muszelka ma imię (i dziurkę od klucza!), ale to wyjątkowa muszelka. Nie chodzi tylko o to, że ma w środku zmyślny mechanizm, ale musicie wiedzieć, że kiedyś złożyłem jej obietnicę.

Mechrabik – skrót od „mechanicznego kraba pustelnika” – jest jednym z przedmiotów, nad którymi sprawuję pieczę w Biurze Rzeczy Znalezionych. Będę się nim opiekować do czasu, aż znajdę jego prawowitych właścicieli. Starannie czyściłem go przez całe wakacje, ale nie mogę się zdobyć na to, żeby go nakręcić. Ostatnim razem, kiedy to zrobiłem, wyszła z tego jedna z niesłychanych przygód, o których wspominałem przed chwilą.

Violet od miesięcy błagała mnie, żebyśmy znowu nakręcili Mechrabika.

Wyciągam cieniutki śrubokręt i ostrożnie wydłubuję jeszcze kilka ziarenek piasku z zachwycająco skomplikowanego mechanizmu krabika. Cały czas zastanawiam się, co powiedziałaby kobieta o kruczoczarnych włosach, gdyby nagle się tu zjawiła i zobaczyła, jak naprawiam taki piękny i złożony gadżet…

Odkładam Mechrabika i wzdycham.

Wygląda na to, że nie potrafię się dziś na niczym skupić.

Spoglądam na dzwonek na moim blacie.

Zaczynam sobie wyobrażać, że nieznajoma o kruczoczarnych włosach zaraz zadzwoni i poprosi mnie o pomoc. Chciałbym, żeby tak się stało. Od razu wziąłbym się do roboty, byłbym wspaniały i pomocny, a pan Mollusc zaciskałby zęby ze złości, bo kobieta z uśmiechem powiedziałaby do mnie: „Och, Herbie, nie spotkałam nikogo, kto prowadziłby Biuro Rzeczy Znalezionych lepiej od ciebie” i „Ten rok będzie inny, Herbie, obiecuję ci”. Ten sen na jawie podoba mi się tak bardzo, że prawie widzę, jak wyciąga smukłą dłoń i naciska dzwonek, który wydaje z siebie dźwięczne i pogodne…

TING!

Ostry brzęk dzwonka sprawia, że zsuwam się z łokcia i patrzę na przyrząd z zaskoczeniem.

Rzeczywiście spoczywa na nim dłoń, ale daleko jej do smukłości.

TING!

Dzwonek rozbrzmiewa ponownie, gdy krótkimi, niecierpliwymi ruchami uderza w niego pulchny czerwony palec.

– Czynne? – pyta czyjś głos. – Na tabliczce jest napisane, że tak.

Podnoszę wzrok. Zamiast tajemniczej kobiety o kruczoczarnych włosach patrzy na mnie korpulentny mężczyzna w filcowym kapeluszu typu homburg. Jego widok jest dla mnie tak szokujący, że czapeczka zsuwa mi się na oczy.

– W tym roku będzie inaczej! – wypalam ni z gruszki, ni z pietruszki. Przesuwam czapeczkę na czubek głowy. – To znaczy tak, czynne. Herbert Lemon z Biura Rzeczy Znalezionych. Do usług.

– Hmm – odpowiada mężczyzna. – Z wyglądu nie robisz zbyt wielkiego wrażenia.

Nie jestem pewien, jak na to odpowiedzieć, więc zamiast tego postanawiam dobrze się przyjrzeć swojemu rozmówcy. Mężczyzna jest jeszcze bardziej czerwony, niż mi się zdawało, i ma na sobie ciemnoszary garnitur, który zakrywa mu brzuch dzięki wysiłkowi trzech potwornie napiętych guzików. Zupełnie nie wygląda jak aktor, który przyjechał do miasteczka zagrać w przedstawieniu. Przypomina raczej bankiera, który ma odwołać przedstawienie i wyrzucić wszystkich na bruk za to, że nie płacą czynszu.

– Staram się, jak umiem – mówię w końcu. – Mogę wstać, jeśli to pomoże.

– Pomoże – odpowiada bez zawahania. – Przysłano mnie po ciebie…

Zanim jednak zdoła powiedzieć coś więcej, pojawia się przy nim pan Mollusc.

– Bardzo przepraszam, ale czy ten chłopiec się panu naprzykrza? – pyta.

– Nie, jeszcze nie – odpowiada mężczyzna w kapeluszu.

– Na pewno? – Mollusc jest wyraźnie rozczarowany. – Potrafi to dobrze ukryć.

– Wygląda mi na takiego. – Mężczyzna patrzy na mnie, przymrużając oczy, jakby potwierdziły się jego najgorsze przypuszczenia. Po chwili się odwraca. – Z kim mam przyjemność?

– Nazywam się Mollusc. Prowadzę ten hotel.

– Ach tak – sapie mężczyzna i nieco się rozchmurza. – A ja jestem Mummery, agent widowiskowy. Bardzo mi miło.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiada kierownik, po czym Mollusc i Mummery ściskają sobie dłonie i pochylają głowy.

Mam wrażenie, że obserwuję narodziny potwornego duetu komicznego. Kiedy tylko powitalny rytuał dobiega końca, obaj mężczyźni odwracają się w moją stronę i przeszywają mnie identycznymi spojrzeniami wyrażającymi powątpiewanie i pogardę.

– Yyy – stękam, bo myślę, że najwyższa pora, żebym coś powiedział. Unoszę brew, spoglądając na pana Mummery’ego. – Powiedział pan, że ktoś mnie wzywa?

– W rzeczy samej – odpowiada. – I to, muszę przyznać, wbrew moim zaleceniom. Masz się ze mną udać na szóste piętro, Herbercie Lemonie, do prywatnych apartamentów lady Kraken. Czas cię przesłuchać. Wszyscy czekają.

– Przesłuchać? – Czuję, że czapeczka znów zsuwa mi się na oczy. – Ale… jak…? Co…?

– Nie ma co robić takiej przerażonej miny. Jestem pewien, że dobrze się przygotowałeś. A teraz chodź.

– Czy chłopiec…? – Pan Mollusc wydaje z siebie cichy jęk, a na jego twarzy maluje się wyraz rozpaczliwej nadziei. – Czy chłopiec wpakował się w jakieś kłopoty?

Pan Mummery zerka na mnie znad czubka swojego kulfoniastego czerwonego nosa.

– To się jeszcze okaże.

Po tych słowach żwawym krokiem rusza w stronę okazałej mosiężnej windy hotelu Grand Nautilus, wyraźnie oczekując, że pójdę za nim.

Co innego mi pozostaje?

Kieruję się do windy, odprowadzany triumfującym spojrzeniem pana Mollusca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: